Archiwum Wróblewieckie/Zeszyt III/Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Kunasiewicz
Tytuł Archiwum Wróblewieckie. Zeszyt III
Redaktor Władysław Tarnowski
Wydawca Karol Wild
Data wyd. 1878
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Wenn Lebendige schweigen, so mögen aus

ihren Gräbern die Todten aufstehen und zeugen.“[1]

Herders Werke. Tom XI. str. 108.


Na całej ziemi, po nad którą rozpościerał swe skrzydła nasz orzeł biały, od Karpat, kędy wiślana kołyska, aż do ostatniego skrawka ziemicy polskiej czyli inaczej tak w Wielkopolsce jak Małopolsce i Litwie, gdzie wielka bardzo część ludności brała udział w sprawach publicznych, znajdowało się mnóstwo pomników piśmiennych w domach prywatnych. Wzmianki o tych pomnikach napotykamy już w tych bardzo dawnych czasach, kiedy to sztuka pisania znaną była zaledwie tylko po klasztorach, kolegiatach i probostwach, a kapituły i zakony jedynemi były w kraju akademiami. Powoli jednak poczęła się ta sztuka co raz bardziej upowszechniać, a razem z tem mnożyły się i pomniki, i można powiedzieć, że niebyło z czasem w Polsce dworku choć cokolwiek zamożniejszego, w którymby niezapisywano skwapliwie ciekawszych zdarzeń spółczesnych, lub nieprzepisywano dawniejszych. Zapiski te przechodziły od ojców na synów, a od tych znowu na wnuków, a tak pierwsi jak i drudzy pomnażali je zawsze nowymi dopiskami, ilekroć tylko chwilowa pobudka przywiodła ich do skreślenia, obchodzących ich bliżej wypadków lub stosunków. Były one wszędzie w wielkiem poszanowaniu, stanowiąc rodzaj pewien rodzaj familijnego archiwum, w około którego niezapomniano również i inne księgi rzecz publiczną obchodzące gromadzić.
Chwilowe pobudki zniewoliły więc antenatów naszych przed wielu stuleciami do zapisania obchodzących ich bliżej wypadków lub skreślenia ówczesnych stosunków, naoczni świadkowie spisywali jednak te wypadki li tylko dla siebie, a nieprzewidywali, że owoc tej przypadkowej podniety, stanie się dzisiaj pochodnią, która rozświetli nam cienie, wzbogaci historyczną wiedzę obrazem pewnych nieznanych wydarzeń, charakterów przedwiecznych i stosunków ówczesnych, nieprzewidywali więc, jak się tem zasłużą potomnym.
Zupełnie bowiem tak samo jak widok tej muszki lub tej ryby przedpotopowej, z których pierwszą pewien chwilowy przypadek uwięził przed tysiącami lat w uścisku bursztynu, a drugą w uścisku piaskowca – wzbogaca dzisiaj umiejętność przyrody poznaniem wcale nowych żyjątek i nieznanych nam stworzeń wcale nowych kształtów, tak samo owe pomniki piśmienne, owe zapiski, które świadkowie naoczni spisywali dla siebie, nieprzewidując, jak się tem zasłużą potomnym, przeszedłszy w spuściźnie z pokolenia na pokolenie i dochowawszy się szczęśliwie aż do naszych czasów, wzbogacają teraz wiedzę historyczną, bo w nich to właśnie przechował się obraz przedwieczny życia naszych antenatów świeżo i całkowicie dla zdumionych spojrzeń dzisiejszych potomków.
Nie wszystkie jednak pomniki piśmienne, których kiedyś było takie mnóstwo, dochowały się szczęśliwie do dzisiaj – jedne bowiem pokrywały się długo pleśnią i kurzem, aż w końcu kiedy dawnych dziedziców zabrakło a nowi właściciele o wartości materiałów źródłowych rękopiśmiennych najmniejszego niemieli wyobrażenia, zniszczały gdzieś w kącie na słotę wystawionym dokąd je wyrzucono, – drugie padły ofiarą podczas rabunków dokonanych przez wojska najezdnicze, lub podczas konfiskat zadekretowanych przez obce rządy, które się podzieliły ziemiami polskiemi, – inne znowu tułały się z miejsca na miejsce, pozostawione na łasce przypadku dopóki nie nastręczyła się sposobność zbrodniarzowi zagrabić je i wywieźć za granicę, – a jeszcze inne padły ofiarą nieumiejętnych plagiatorów, lub ogłoszone drukiem okazały się tylko jako ułamki większej całości. Część tylko dostała się w spuściźnie, w darowiźnie, a niekiedy za drogie pieniądze do zbiorów prywatnych lub publicznych, gdzie je mniej lub więcej starannie przechowują.
Nie tu miejsce wyliczać wszystkie zbiory jakie się w kraju naszym znajdują, wcale bowiem pokaźną jest ich liczba, gdybym wszystkie tak większe jak mniejsze chciał wymienić.
W rzędzie mniejszych zajmuje jedno z pierwszych miejsc zbiór gromadzony przez kilka pokoleń w Wróblewicach [2] w Samborskiem, zasobny w pamiątki, rękopisma, książki i dzieła sztuki, a należący dzisiaj do Władysława hr. Tarnowskiego podróżnika, poety i muzyka. Właściciel zbioru Wróblewieckiego pomny doniosłości zbiorów w czasie dzisiejszym i prawdziwego ich znaczenia dla dzisiejszego społecznego składu, nie tylko przechowuje go bardzo starannie, lecz co więcej pomnaża go także, nabywając podczas licznych swych podróży, coraz to nowe pamiątki, – bo wiadomem jest powszechnie, że kogo raz opanuje miłość kollektorska, towarzyszy mu ona już wszędzie, gdziekolwiek się tylko obróci, – i za co mu się szczera wdzięczność należy, ogłaszając od czasu do czasu rękopisma w zbiorze tym znajdujące się, czyni go pożytecznym dla całego myślącego ogółu polskiego.
Wydawnictwo to rozpoczęte dziewięć lat temu nosi tytuł: „Archiwum Wróblewieckie.” Pierwszy zeszyt wyszedł w Poznaniu w roku 1869, nakładem wydawcy, w komisie księgarni Jana Konst. Żupańskiego,[3] a treść jego to prawdziwa silva rerum”, pod niejednym względem ciekawa i ważna. Już zeszyt pierwszy przekonał nas, że wydawca nieprzeznaczył Archiwum Wróblewieckiego” wyłącznie do ogłoszeń dokumentów historycznych, ale postanowił za pośrednictwem tej publikacji zapoznać szerokie koło czytelników także i z utworami poetycznymi, opisami podróży, pamiątkami itd. znajdującymi się w jego zbiorze, a mało lub zupełnie nieznanymi.
A postanowienie takie zasługuje, zda mi się, na uznanie. Gdyby bowiem wydawca ograniczył się był na ogłoszeniu li jedynie dokumentów, byłby uczynił z „Archiwum Wróblewieckiego” książkę, ważną tylko dla szczupłej garstki tych, którzy pracują nad rozświetleniem naszej przeszłości — urozmaiciwszy zaś treść jej uczynił ją pożądaną dla całego myślącego ogółu polskiego. I tak historyk znajdzie w niem pożądane dokumenta, powieściopisarz rysy obyczajowe w pamiętnikach opisane, lubownik literatury nadobnej utwory poetyczne i t. d. W pierwszym zeszycie o którym dopiero co wzmiankowaliśmy zamieścił wydawca: „Wspomnienia damy polskiej z XVIII. wieku, – Hymn na stuletnią obronę Wiednia przez Kazimierza Ustrzyckiego, – Proklamację generała Dąbrowskiego, – i – Tomicyanów z roku 1536 –1537, ustęp niewydany.”
Autorką wspomnień”, które znajdujemy na czele zeszytu pierwszego „Archiwum Wróblewieckiego” jest Barbara z Ustrzyckich Tarnowska,[4] kobieta wielkiego rozumu i wykształcenia, znakomita Polka, szczerze do ojczyzny przywiązana, a przez swe pokrewieństwo i stosunki postawiona na stanowisku, które jej wiele widzieć i wiele wiedzieć dozwalało. Opisuje ona sprawy krajowe z lat 1789, 1790, 1791 – 1792, 1794, 1796 i 1805 w sposób pełen prostoty, ale zarazem dokładny, rzucający na wypadki i ludzi światło bardzo trafnych i sprawiedliwych poglądów. Niepisała Tarnowska swoich pamiętników dla szerokiego koła czytelników, lecz pisała je dla dzieci swoich, dla rodziny, to też i nie ma w nich nic udanego, żadnego pozowania i popisu autorskiego, a tylko szczera prawda. Przeszłość w której żyła ta wdowa po jednym z marszałków konfederacji barskiej a matka legionisty polskiego, odbiła się w jej słowie jak w źwierciedle. To, co mówiono po dworach o ówczesnych zdarzeniach, opinia jak się o nich utworzyła pomiędzy współczesnymi, schwytana jakby za pomocą aparatu fotograficznego, i jak fotografia bez retuszu wiernie zachowaną została w jej pamiętniku. Oprócz faktów, kraj interesujących, jest w tych „wspomnieniach” także niemało wiadomości, obchodzących tylko rodzinę. Ponieważ jednak jest to rodzina, co dźwigała buławy, a ciężar wieków spadał ustawicznie i na ramiona jej synów, więc interesują one tak samo i myślący ogół polski.
Tuż zaraz po „wspomnieniach damy polskiej z XVIII. wieku” wydrukował wydawca, a jej wnuk wiersz jej brata Kazimierza Ustrzyckiego, kasztelanica inowrocławskiego, zmarłego we Wróblewicach w kwiecie wieku w roku 1786. Ustrzycki obracający się w atmosferze zaprawionej powiewem Wolterjanizmu, przenosił prawdę i dowcip nad konwenanse towarzyskie, a utwory jego poetyczne, poczciwe i serdeczne w gruncie, tryskające dowcipem i wesołością, nieoglądały się zbyt pedantycznie na surowe przepisy moralności. Piękny wiersz który Tarnowski wydrukował w silva rerum” nazwanej „Archiwem Wróblewieckiem,” a którego tytuł podaliśmy powyżej uznany został przez Fr. D. Kniaźnina za najlepszy pomiędzy utworami, jakie pozostawił w spuściźnie Ustrzycki.
W dalszym ciągu zeszytu pierwszego znajdziemy jeszcze jak już wspominaliśmy: Proklamacyę generała Dąbrowskiego do Rzeczypospolitej polskiej, wydaną w Medjolanie, 14 grudnia 1796 roku”, przy zawiązywaniu legionu polskiego we Włoszech i Tomicyanów ustęp, rok 1536 – 1537”, tłumaczony z łacińskiego.
W drugim znowu zeszycie ogłoszonym dopiero przed dwoma laty wydrukował wydawca drugi pamiętnik Urszuli z Ustrzyckich Tarnowskiej p. t.: Pamiętnik damy polskiej z XVIII. wieku” [5] Pamiętnik ten rozpoczynający się od ślubu autorki z Rafałem Amorem hrabią Tarnowskim dnia 14 marca 1781 roku, doprowadzony został aż do 3 października 1811 roku. Opisała w nim tarnowska sprawy krajowe w paraleli ze sprawami europejskiemi. Jest on również ciekawy, jak jej „Wspomnienia” i też same posiada zalety.
W trzecim zaś zeszycie, który właśnie teraz ogłoszony zostaje nakładem księgarni Karola Wilda, zamieścił wydawca najprzód dziewiętnaście listów hrabiny Katarzyny z Potockich Kossakowskiej kasztelanowej Kamińskiej, [6] która słynęła w całej Polsce z rozumu i gotowości do ofiar, a niemieckich urzędników, którzy pierwsi przybyli do nas po rozbiciu Polski nielubiła serdecznie. Niezapominajmy jednak, że Galicja była podówczas prawdziwem Eldoradem dla awanturników i włóczęgów, których w domu niepodobna było użyć, że rząd nie przebierał w owych czasach w kandydatach, a ci znowu dorwawszy się do władzy, byli straszną klęską dla biednego kraju. Więc i nie dziw, że pani kasztelanowa Kamińska tak dotkliwie dokuczała tym katylinarycznym egzystencjom swym niemiłosiernym dowcipem.
Kossakowska, była to postać oryginalna, wybitnie charakterystyczna, która pod szorstkością i rubasznym czasami jowializmem ukrywała prawdziwie szlachetne polskie serce. To też w rękopismach z drugiej połowy zeszłego wieku jakie się znajdują w Zakładzie narodowym imienia Ossolińskich, wiele bardzo napotkać można anegdot o niej, a niektóre przechowały się nawet do dni dzisiejszych w żywej tradycji. Niektóre z nich są aż nadto dobrze dzisiaj jeszcze znane, o kilku wspominaliśmy w innym miejscu [7], nie będziemy je więc tutaj powtarzać.
Nie możemy się jednak oprzeć pokusie, ażeby nie powtórzyć jednej, o której na tamtem miejscu niewspomnieliśmy, a którą skrzętna dłoń naszych dziadów zapisała pro aeternam rei memoriam[8] w jednym z rękopisów Zakładu Ossolińskich. W rękopisie tym czytaliśmy, że gdy Kossakowska mieszkała w Stanisławowie, zwierzchność zażądała drzewa z jej lasów na szubienicę dla jakiegoś skazanego na śmierć żołnierza. Kasztelanowa, jak się domyślać nie trudno, odmówiła żądaniu, i na podanem sobie wezwaniu tak odpisała: „kocham i szanuję stan żołnierski, nie dam jednak drzewa na szubienicę dla biednego skazańca, gdyby go wszakże zapotrzebowano na szubienice dla cywilnych urzędników niemieckich, chętnie i z przyjemnością cały swój las na ten cel daruje.”
Sarkazm jednak ten i nienawiść powtarzamy raz jeszcze były zupełnie uzasadnione i słuszne, bo gdybyśmy nawet pominęli wszystkie źródła polskie z owego czasu, a oparli się na samych tylko niemieckich i do tego urzędowych, to i w takim nawet razie niemoglibyśmy innego, jak tylko najgorsze powziąć wyobrażenie o owych, jak ich powyżej nazwałem, katylinarycznych egzystencjach, które jako oficjalna awangarda germanizacji zalały świeżo „rewindykowaną” Galicję.
Tak samo jednak, jak owych Niemców nienawidziła Kossakowska i owej sfery społecznej, która najbardziej przesiąknięta kosmopolityzmem, najmniej uczuła rozbicie Polski, a jako najbogatsza w owych dniach smutku i żałoby uczuwała najwięcej potrzeby zaprzątnienia czasu. Sfery te były podówczas przesiąkłe na wskroś francuszczyzną, będącą na salonach lwowskich w modzie i zastępującą coraz bardziej dawny, poczciwy obyczaj peruką, żabotami i złotem haftowanym frakiem. Wiedziała Kossakowska, że pod tą złoconą, świetną łupiną nie znajdzie ziarna, że pod przepychem barw i połysków kryje się próżnia, więc nienawidziła arystokratycznej społeczności ówczesnej. Arystokracja ówczesna której z małymi tylko wyjątkami do liberji i miary brać nie było potrzeba, po owym sejmie pod laską Ponińskiego, co to spiorunowany przemocą gabinetów austriackiego, moskiewskiego i pruskiego i spodlony przekupstwem senatorów i posłów, podpisał i usankcjonował pierwszy rozbiór Polski, zamiast pospieszyć jak to czynili dziadowie nasi do kościołów i tam wypłakać boleści swoje, spieszyła na zabawy, bawiła się namiętnie, szalenie, bez względu niestety! na okropne położenie ojczyzny. Dzień po dniu urządzano bale lub zabawy na salonach lwowskich, przez całe zapusty co dzień był bal publiczny w kasynie Hechta”, czyli inaczej w kamienicy wprost ogrodu miejskiego, [9] którą obecnie zdemolowano, a na której miejscu ma stanąć gmach na pomieszczenie Wydziału krajowego; codzień był piknik, a podczas kontraktów znowu codzień reduta.[10]
Słynęła arystokracja wówczas z ruchu towarzyskiego i z namiętności do zabaw, a stolica nasza stała się nawet wskutek tego ludniejszą. Zdawało się, jakoby arystokracja wszystkich prowincji polskich dała sobie rendez-vous w stolicy niedawno rewindykowanej Galicji. Pośród takiej społeczności niemogła żyć i mieszkać taka pani kasztelanowa Kamińska, to też i nieosiadła w śródmieściu, lecz wynajęła mieszkanie zdala od tych uciech i zabaw, naprzeciw katedry św. Jura (Jerzego) tak wspaniale przedstawiającej się zewnątrz oczom widza, w pałacu biskupów ruskich, gdzie ją wszyscy tak samo jak ona szczerze kochający kraj i bolejący nad jego rozbiciem tłumnie odwiedzali „oddając zasłużoną cześć jej zacności i wielkim przymiotom.”
Mieszkanie to nazywała pani kasztelanowa „schronieniem cnotliwych” i takich też tylko w niem przyjmowała. Dla wszystkich innych był tam wstęp wzbroniony. Wiele bardzo dowodów mógłbym przytoczyć, że tak było, lecz kiedy znowu brak miejsca niedozwala mi tego, ograniczę się na jednym tylko: Drugiego roku po Targowicy przybył do Lwowa Dyzma Bończa Tomaszewski, sekretarz konfederacji targowickiej, i odwiedziwszy różne znane mu osoby, postanowił odwiedzić także i panią kasztelanowę. Jak postanowił, tak też i uczynił i poszedł. Zaledwie jednak otworzył drzwi i wszedł do „cnotliwych schronienia” ozwała się pani kasztelanowa:
„Mości panie, to jest góra św. Jerzego, cnotliwych schronienie, omyliłeś się pan, przychodząc tutaj rozumiałeś zapewne że to góra Awentyna. Nie, nie, cesarz rzymski nie myśli tu nowej stolicy zakładać.”
Po takiem przywitaniu niepozostało sekretarzowi konfederacji targowickiej nic innego, jak tylko wynieść się coprędzej.
Bardzo wiele osób spieszyło także w dnie postne tam do tego „schronienia cnotliwych.” W tych bowiem dniach przyjmowała pani kasztelanowa każdego, kto tylko przyszedł i zasadzała do stołu, na którym stał zastawiony postny obiad, mówiąc „iż to czyni dla dogodności pobożnych Polaków, gdyż Niemcy psując staropolskie obyczaje, naumyślnie po restauracjach mięso w posty gotowali, aby zmusić Polaków do odstąpienia od swoich zwyczajów.”
Kochając nade wszystko Polskę i bolejąc nad jej rozbiciem wstyd jej było owego płochego szału zbytku i zabaw, jaki opanował podówczas sfery arystokratyczne, a nie mogąc w inny sposób złemu zaradzić, zawarła sojusz z panią miecznikową Humniecką, panią wojewodziną bełzką Cetnerową i z ówczesnym arcybiskupem lwowskim Kickim, celem poskromnienia tego bezmiernego szału, a zarazem dopiekała wszędzie i zawsze swym uszczypliwym sarkazmem, i niemiłosiernym dowcipem.
Nikt nie stanowił wyjątku, każdemu dokuczyła, skoro tylko zasłużył na to, bez względu kim by on nie był, niepomijając nawet i tych, którzy zasiadali na tronach. I tak:
Kiedy książę Michał Czartoryski, kanclerz wielki litewski prosił ją, ażeby mu wypuściła przyległe Wołczynowi dobra, (które do niej należały) w dzierżawę, odpowiedziała:
„Boję się Mości książę, – wszyscy Polacy biją się o to, ażeby mogli Polskę wydobyć z rąk jego siostrzeńca, którą w roku 1764 przemocą i bezprawnie zatradowaliście, a cóżby dopiero stało się z dobrami, gdyby te do rąk waszych przeszły.”
Na takie dictum trudno było odpowiedzieć, to też i tyle tylko odpowiedział książe:
„Jednej Wpani zawsze używasz broni!” Ale też i odstąpił od żądanej dzierżawy.
A cesarzowi Józefowi II, który rozmawiał z nią z czeska (nieumiejąc po polsku) i żałował, że nie może z nią rozmawiać po niemiecku (gdyż tego języka nie umiała), tak znowu odpowiedziała:
„Najjaśniejszy panie, nasz król jest Polakiem, dotąd wszakże, ani myśmy jego, ani on nas rozumieć nie mógł.”
A jeżeli tak odpowiedziała cesarzowi Józefowi, to już nie trudno będzie i domyślić się, jak odpowiadała owym katylinarycznym egzystencjom, które jako oficjalna awangarda, zalały świeżo rewindykowaną Galicję. Dokuczali jej też Niemcy niemało, a osobliwie komisarze cyrkułowi naprzykrzali się jej bardzo. Nie mogąc więc w inny sposób pozbyć się ich, rozkazała w swoim bawialnym pokoju zawiesić dwa portrety: cesarzowej Marji Teresy i cesarza Józefa II, dawszy zarazem sekretny rozkaz jednemu hajdukowi, na to umyślnie przeznaczonemu, ażeby pilnował, iżby każdy wchodzący do tego pokoju, uczcił portrety monarchów. Była to wyborna samołówka na Niemców. Skoro bowiem tylko pierwszy z nich wszedł do pokoju, z kapeluszem na głowie, hajduk nauczony, powiedział mu, ażeby znał uszanowanie dla miejsca tego.
Schelm Polak stille”[11] – brzmiała odpowiedź.
„Zdejm kapelusz, kiedyś tu wszedł!” – przestrzegał hajduk.
Daremnie jednak. Niemiec bowiem lekceważąc przestrogę, nie zdjął kapelusza z głowy. Wówczas hajduk zniecierpliwiony wyciął mu silny policzek, mówiąc:
„Naucz się szanować wizerunki swoich monarchów!”, i z głowy kapelusz rzucił mu na ziemię.
Takimi to sposobami uczyła pani kasztelanowa Niemców grzeczności. A i dodawać niepotrzebujemy, że urzędnik nie śmiał skarżyć się nawet o policzek.
Z tego niewiele, cośmy dotychczas napisali mógł już czytelnik nieco poznać, jaką to była pani kasztelanowa Kamińska, i jakie mogą być jej listy, które wydawca na czele zeszytu trzeciego „Archiwum Wróblewieckiego” zamieścił.
Była to jedna z tych osób, o których powiedział Słowacki: Szczęścia mieli mało w życiu, więcej bólu.” Już bowiem w wieku, w którym cały świat gra nam skocznego tana, gdy gwiazdy i ludzie, drzewa i wody, gdy cała natura zdają się być jedynie na to stworzone, by z nami jakby zapustne grajki huczały, śpiewały i by z sercem naszem hasały radośnie, doznała pierwszego zawodu, kiedy rodzice zażądali, ażeby oddała swą rękę Kossakowskiemu kasztelanowi Kamińskiemu, człowiekowi wprawdzie bardzo bogatemu, ale powierzchowności odrażającej. Kasztelan bowiem był wzrostu bardzo małego, niewięcej nad półtora łokcia (ztąd pospolicie karłem nazywany), głowę miał ogromną, a nadto jeszcze był bardzo chorowity. Taki człowiek nie mógł się więc podobać, a mimo to jednak panna Katarzyna Potocka czyniąc zadość woli rodziców, bez żadnej skłonności serca wyszła za niego, i poślubiła ostatniego z linii Kossakowskich, i co więcej żyła z tym narzuconym sobie mężem aż do śmierci jego wzorowo. Kiedy została wdową, była jeszcze młodą, a że była i ładną i wykształconą i majętną, więc łatwo mogłaby była powtórnie wyjść za mąż; nieuczyniła jednak tego i w stanie wdowim późnego dożyła wieku, aby tylko jak największą część mienia swego mogła poświęcić na potrzeby ojczyzny.
Miłość ojczyzny była w niej uczuciem najgorętszym, kochała Polskę szczerze, pragnęła jej dobra i bolała nad tem wszystkiem, co się w tej Polsce w owych czasach działo. Śmiało więc i bezwzględnie przed stronnikami nawet królewskimi mówiła przeciw nieprawej elekcji króla, „za co w roku 1767 – jak pisze naoczny świadek – przez Moskali w areszcie politycznym do Warszawy była przeprowadzona.”
Król zobaczywszy się z nią, udał, jakoby o niczem nie wiedział i począł wypytywać nawet o przyczynę jej przybycia do Warszawy. Lecz otrzymał też odpowiedź, jakiej się pewnie nie spodziewał. Tak mu bowiem pani kasztelanowa wówczas odpowiedziała:
„Warszawa monstrum ma jakieś porodzić, a mnie tu Moskale sprowadzili do babienia.”
Nakazom carycy Katarzyny nie była również powolną i ani jej homagium nie złożyła, ani też powróciła do zabranych prowincyj, czego się właśnie caryca domagała, za co z dóbr w tym zaborze się znajdujących, wszelkich pozbawioną została dochodów.
W czasie powstania Kościuszkowskiego pieniędzmi i zabiegami pomagała bardzo walczącej braci. A że tajemnicy z tego nierobiła że koresponduje z Kościuszką, że posyła młodzież do powstania i tej młodzieży daje pieniądze, zaczęli ją Niemcy tak prześladować, że aż uczuła się zmuszoną wyjechać ze Lwowa. Wówczas to porzuciła „cnotliwych schronienie” i przeniosła się do Krystynopola, który wydzierżawiła od „kamery.”[12]
Z umysłu opowiedzieliśmy tych kilka anegdotycznych szczegółów, w nich bowiem tak doskonale maluje się charakter i serce tej kobiety, czyniącej – jak mawiali dziadowie nasi – zaszczyt płci swojej w Polsce.”
Szczerze wdzięczni jesteśmy Wł. hr. Tarnowskiemu, że uratował od zatraty, przechowując starannie w swojem archiwum tych kilkadziesiąt listów pani kasztelanowej i ogłosił obecnie drukiem. Wszystkie bowiem pamiątki, jakie pozostawiła w „schronieniu cnotliwych”, wyjeżdżając do Krystynopola pokrywały się długi czas pleśnią i kurzem, aż nareszcie dzisiejsi pigmeje, pragnąc ostudzić uwielbienie dla tej sławnej z rozumu i gotowości do ofiar Polki, wyrzucili je na strych, ażeby tam zupełnie zniszczały!... Zawadzają im nieboszczyki, cienie, przeszłość tem bardziej pono, gdy żywi dorosnąć ich nie mogą!...
Po listach Kossakowskiej zamieścił wydawca w zeszycie trzecim „Archiwum Wróblewieckiego”:
Dwa listy J. Niemcewicza” – dalej
Historję królów elekcyjnych od Zygmunta III do Stanisława Augusta przez Ignacego hr. Potockiego, marszałka W. K. Litewskiego.”
Historję wyprawy Jana III pod Wiedeń.”
Jeszcze jeden list Katarzyny z Potockich Kossakowskiej do Stanisława Szczęsnego Potockiego, generała artylerji koronnej.”
Dwa listy Kościuszki”.
Listy Ignacego Potockiego do córki Krystyny” – i
List Wawrzyńca Engeströma.”[13]
Poprzestajemy na samem wyliczeniu tytułów tylko, – kilka bowiem słów objaśniających, a raczej oceniających rękopis „Historji królów elekcyjnych” napisał sam wydawca i poprzedził niemi takową – a przy „Historji wyprawy Jana III pod Wiedeń” i „Listach Ignacego Potockiego do córki Krystyny” uprzedził nas znowu w tem p. Agaton Giller redaktor „Ruchu Literackiego”, w którem to piśmie wszystko co w niniejszym zeszycie „Archiwum Wróblewieckiego” wydawca zamieścił w r. z. po raz pierwszy ogłoszone zostało.[14] Objaśniliśmy tylko wszystek ten tekst, zamieszczając te objaśnienia na końcu zeszytu.
Z tego, co w wydanych dotychczas zeszytach zamieszczone zostało, czytelnicy będą mogli nabrać przekonania o ważności publikacji podjętej przez Władysława hr. Tarnowskiego, jak również jakie to rękopisma, jakie pamiątki napotkać można po różnych dworach na wsi.
O gdyby tylko więcej podobnych hr. Wł. Tarnowskiemu! nie jeden dokument przestałby leżeć w ukryciu, bo ten, którego dzisiaj własnością, nie wie nawet, czy wartoby go ogłosić, a ileż pamiętników unaoczniłoby nam znowu wcale dokładnie nieznane dotychczas obrazy przeszłości! Sądząc jednak z dotychczasowego postępowania właścicieli zbiorów i pamiątek, trudno przypuścić, że pójdą w ślady Tarnowskiego. A skoro rzecz ma się tak, i skoro nie ma i nadziei, że w niedługim czasie będzie inaczej, to chyba nie pozostaje nic innego jak tylko posłuchać rady ś. p. Józefa Dzierzkowskiego [15] i wysłać kwestarza do naszych dworów i dworków szlacheckich pro bono publico! Tylko trzebaby wyprawić jakiego rozmiłowanego w przeszłości, któryby niezatrzymywał się jedynie tam, gdzie znajdują się większe zbiory i biblioteki, lecz zarazem podobnie jak niegdyś Zorjan Dołęga Chodakowski (Adam Czarnocki) przechodząc wioski i miasteczka, zapuszczał się także w rozmowy ze starcami i nasłuchiwać jak to

......nieraz kmieć stuletni
Trącając ziemię żelazem oraczem
Stanie i zagra na wierzbowej fletni
Pacierz umarłych, lub rymowym płaczem
Was głosi wielcy ojcowie bezdzietni!

Spisywał te pieśni gminne, które

......stoją na straży
Narodowego pamiątek kościoła,
Z archanielskiemi skrzydłami i głosem
A czasem dzierżą i broń Archanioła…

a tak samo przepatrywał i odczytywał oniemiałe dokumenta, wydobywał z ukrycia pamiętniki lub po kominkowej pogadance sam nawet spisał jakiś rys pamiątkowy, który się przechował w tradycji — krótko mówiąc, nie pominął żadnego dworu, żadnej plebanji, nawet do chat wiejskich zajrzał, i z wszelkich nadarzających mu się korzystał sposobów, byle tylko odkryć zamierzchłe wiekiem ślady dawnych dziejów.
Taki kwestarz, zaręczamy, wróciłby z prawdziwie pełnymi torbami!

Stanisław Kunasiewicz.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Wenn Lebendige schweigen, so mögen aus ihren Gräbern die Todten aufstehen und zeugen (niem.) – Gdy żywi milczą, niech zmarli wstaną ze swych grobów i świadczą; fragment Listów wzywających do krzewienia człowieczeństwa (niem. Briefe zur Beförderung der Humanität) Johanna Gottfrieda Herdera.
  2. Dziewięć mil od Lwowa.
  3. Drukowany w drukarni I. J. Kraszewskiego w Dreźnie. (Stron 151 i VII.)
  4. Przypis własny Wikiźródeł Autor wstępu, p. Stanisław Kunasiewicz jednak pomylił imię, bo nie Barbara a Urszula z Ustrzyckich Tarnowska.
  5. Lwów, 1876. Z drukarni K. Pillera.
  6. I jeden list do pani Kossakowskiej (bez podpisu).
  7. Lwów w roku 1809. (Ustąpienie Austrjaków. – Zajęcie miasta przez siedemnastu żołnierzy polskich. – Moskiewskie rządy.) Opowiadanie dziejowe, spisane na podstawie pamiętnika naocznego świadka, gazet, notatek i dokumentów, przez Stanisława Kunasiewicza. We Lwowie. Nakładem Karola Wilda. 1878.
  8. Przypis własny Wikiźródeł pro aeternam rei memoriam (łac.) — na wieczną pamiątkę.
  9. Za łazienkami, gdzie dotychczas mieściło się towarzystwo gimnastyczne „Sokół”.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Reduta – publiczny bal maskowy.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Schelm Polak stille – Szelmo Polaku spokój.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Kamery – gabinetu, czyli inaczej rządu [w Wiedniu].
  13. Do wiązanki tej dołączył nakładca „Manifest generalności barskiej z dnia 26. listopada 1773 r.” Powody, jakie go do tego skłoniły wymienione są na czele manifestu.
  14. Wspomnieliśmy o tem i dla tego także, ażeby krytyka nie uczyniła nam zarzutu, z powodu układu artykułów, w niniejszym zeszycie, a raczej porządkowi w jakim jeden po drugim następuje. W takim porządku drukował je wydawca w „Ruchu Literackim”, a ponieważ zeszyt niniejszy „Archiwum Wróblewieckiego” podobnie jak i poprzedni jest odbitką „Ruchu” niepodobna więc było zmienić porządku i zamieścić wszystkie listy razem.
  15. O której wspominaliśmy już raz w broszurze: „Aleksandra Weryhi Darowskiego: Dyaryusz podróży do Warszawy poprzedzony kilkoma słowy Stanisława Kunasiewicza.” Lwów 1873.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Kunasiewicz.