Prowincjałki/Od tłómacza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłómacza
Pochodzenie Prowincjałki
Wydawca Instytut Wydawniczy
»Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Indeks stron



OD TŁÓMACZA.

Opatrując słowem wstępnem Myśli[1] Pascala, skreśliłem pokrótce wizerunek ich autora, oraz charakter przesilenia, jakie przechodził wówczas Kościół. Obecnie, dając w ręce publiczności Prowincjałki, książkę poruszającą zagadnienie wiecznie żywe, ale wyrosłe ze specjalnych a przebrzmiałych już dziś kontrowersji i swarów, winienem jeszcze, choć w niewielu słowach, oświetlić sprawy, koło których obraca się treść tych Listów. Pragnę, aby czytelnik, nawet ten, który, przerzucając niecierpliwie resztę, sięgnie wprost do rozdziałów, w których rozgrywa się śmiertelny pojedynek między odosobnionym szermierzem, Pascalem, z jednej strony, a potężnym zakonem Tow. Jezusowego z drugiej, aby ten czytelnik mógł sobie zdać sprawę z istotnego charakteru tej walki.
Kwestja Łaski i rozmaitego jej pojmowania sięga pierwszych czasów Kościoła. Biorąc filozoficznie, kwestja ta miałaby swój odpowiednik w pojęciu determinizmu i wolnej woli. Rozum mówi nam, że każda nasza czynność jest nieuchronnym rezultatem zbiegu działających przyczyn, które wytyczają linję naszego działania, jak potrącenie jednej kuli wykreśla bieg wszystkich kulek na bilardzie. Mimo to, mamy niezłomne poczucie wolności naszej woli. Chodzi tu jakgdyby o dwie sprzeczne sobie prawdy, z których każda prawdziwą jest w innym wymiarze.
Analogiczny problem uderza każdego myślącego chłopca w szkole, w chwili gdy zapoznaje się z pierwszemi tajemnicami wiary. Nic nie dzieje się bez woli bożej, a mimo to istnieje zło, mimo to człowiek może się tej wszechmocnej woli sprzeciwić? Bóg wie o tem, że stwarza danego człowieka do grzechu; stwarza go, a potem go potępia? Oto istota zagadnienia o Łasce[2].
Naukę Chrystusa, mówiącego o sobie, iż on sam jest drogą, prawdą i życiem, tłómaczy św. Paweł w ten sposób, iż łaska, którą Bóg woła nas ku sobie, jest czystym darem, nie zaś nagrodą dobrych uczynków; że Bóg niezbadanym wyrokiem wzrusza lub zatwardza serce danego człowieka, spełniając w nas zarazem wolę i czyn, ku swojej tem większej chwale. Tę naukę przeciwstawiał św. Paweł pogańskiej rzekomo mądrości stoików, wedle których człowiek sam z siebie mocen jest wznieść się do cnoty.
Nie wszyscy Ojcowie Kościoła stali na tak bezwzględnem stanowisku wobec woli i wolności człowieka; zgoła nawet pogańskie pojęcie wolnej woli znalazło wyraz w nauce mnicha Pelagjusza (początek V wieku), który wręcz przeczył konieczności Łaski, pojęciu grzechu pierworodnego, i głosił iż człowiek może własną mocą osiągnąć zbawienie[3].
Przeciw Pelagjuszowi powstał św. Augustyn (354-430) ucząc, iż człowiek nie posiada nic czegoby nie otrzymał od Boga; iż oderwawszy się odeń przez grzech pierworodny, nie może sam doń wrócić, tak jak puste naczynie nie może się samo napełnić; słowem, św. Augustyn jest bezwzględnym obrońcą łaski. Napróżno semipelagjanie (sekta mniej oddalona od nauki Kościoła niż czyści pelagjanie) silili się połączyć oba pierwiastki: za sprawą św. Augustyna potępiono i ich.
Szczęśliwszą rękę miał św. Tomasz (1227-1274), który przyznaje wolnej woli większy zakres niż św. Augustyn. Bóg, wedle niego, udziela łaski, która jedynie rozstrzyga o zbawieniu; ale stan sposobny do jej przyjęcia jest aktem wolnej woli, mimo iż również pochodzącym z Boga. Człowiek, wedle tomistów, ma możność cnoty; przejście od tej możności do czynu jest dziełem łaski, t. zw. skutecznej. Szkole tomistów przeciwstawiała się szkoła skotystów, której patron Duns Scot (1275-1308) skłaniał się w stronę koncepcji pelagjańskiej.
Podczas gdy wśród scholastyków wciąż ścierały się te dwa zasadnicze kierunki, przyszła Reformacja, która, w intencji oczyszczenia Chrystjanizmu, odtrąca wszelką myśl od ich pojednaniu. Luter odrzuca wartość uczynków; źródłem zbawienia jest jedynie łaska Jezusa Chrystusa. Wbrew niemu, Sobór trydencki (1545-1563) podtrzymał zasadę obu pierwiastków, t. j. naukę o wszechmocy łaski jak również o wolnej woli człowieka, które, w tajemniczy sposób, istnieją obok siebie. Jedni teologowie skłaniają głowę przed tą tajemnicą, inni silą się ją rozwikłać i określić: drażliwe przedsięwzięcie, gdyż z jednej strony czyha niebezpieczeństwo herezyi Lutra i Kalwina, z drugiej stary ale wciąż uparcie wciskający się pod różnemi formami błąd Pelagjusza.
Ku stronie wolnej wolni przechyla się hiszpański jezuita Molina (1535-1601), starając się złagodzić surową i beznadziejną łaskę skuteczną, zapomocą bardziej przystępnej łaski wystarczającej. Łaska ta — w przeciwieństwie do skutecznej — dana jest wszystkim ludziom; od nas zależy czy stanie się ona skuteczną, t. zn. przejdzie w stan czynny, czy też pozostanie jednie wystarczającą, jakgdyby w stanie energji potencjalnej. (Trzeba tu zaznaczyć wszelako — odnośnie do ironicznych uwag Pascala o tej łasce wystarczającej która nie wystarcza — iż łaciński termin sufficiens ma poniekąd inny odcień niż francuskie suffisant, wystarczający).
Przeciw tej-to nauce podniósł się Jansenjusz, biskup z Ypres (1585-1638), upatrując w niej niebezpieczne dla katolicyzmu wskrzeszenie herezji Pelagjusza, która, za pośrednictwem Originesa, wsączyła się w Kościół z filozofji pogańskiej. Zamierzał jej przeciwstawić czystą naukę św. Augustyna. Strawiwszy 20 lat na studjowaniu tego Ojca Kościoła, którego dzieła przeczytał więcej niż trzydzieści razy, wyłożył swe pojęcia w książce p. t. Augustinus, przedkładają ją zresztą powolnie Stolicy Apostolskiej. Wyznawcy Jansenjusza, t. zw. janseniści, skupili się koło żeńskiego klasztoru Port-Royal[4], jako surowe zgromadzenie „samotników”, wprowadzających bezwzględny, ascetyczny niemal ideał chrześcijaństwa.
Wedle Jansenjusza, wolny wybór, który moliniści przyznają człowiekowi, człowiek miał, ale przed upadkiem. Grzech pierworodny skaził jego duszę do cna: nie jest to plama którą można zmyć, ale skażenie sięgające do głębi. Miejsce miłości Boga zajęła miłość samego siebie, pożądliwość. Człowiek oderwał się do Boga, i jedynie Bóg może go do siebie przywołać i wrócić.
Jezuici, w których naukę i politykę mierzył ten sposób wykładania św. Augustyna, i którym wogóle ten święty nie był na rękę jako zbyt radykalny, zaczęli się krzątać około potępienia książki. Dzieło Augustinus ukazało się, już po śmierci Jansenjusza, w r. 1640; w r. 1653, głównie dzięki poparciu królowej i spowiednika królewskiego, O. Annat (tego, do którego Pascal zwraca ostatnie listy), uzyskali Jezuici bullę papieską, potępiającą 5 Twierdzeń zaczerpniętych z dzieła Janseniusza. Twierdzenia te, wyosobnione z działa, są niemal zupełnym zaprzeczeniem wolnej woli i trącą mocno herezją protestantów. Mimo wezwań, przeciwnicy Jansenjusza nie zdołali wskazać miejsc gdzie rzekomo znajdują się one w dziele: wedle wyrażenia Bossueta są one duszą książki.
Nie sądźmy, aby to wszystko były kontrowersje czysto scholastyczne, o martwe litery i słowa. W sprawach religji, wszelkie odchylenie nauki znajduje wyraz w życiu i obyczajach; w dalszym ciągu zobaczymy, iż, pod temi formułami, ścierają się z sobą dwa wrogie światopoglądy, dwa przeciwne stany duszy.
Otóż, w chwili właśnie gdy Pascal[5] zbliżył się do Port-Royal aby się tam zamknąć w ciszy i medytacji zdala od zgiełku świata, spór przeniósł się z Rzymu na forum paryskie i skupił się dokoła osoby i pism Arnaulda.[6] Początkiem sporu był fakt następujący: Proboszcz parafji Saint-Sulpice w Paryżu odmówił komunji księciu de Liancourt, za jego bliskie stosunki z Port-Royal. Na to, Arnauld wydał w tej sprawie list, który ściągnął nań gwałtowny atak jezuitów. Arnauld, zaniepokojony, odpowiedział drugim listem: mimo że poddawał się w nim bulli papieskiej z dnia 31 maja 1653 potępiającej 5 rzekomych twierdzeń Jansenjusza (Arnauld nie uznaje wszelako, aby Jansenjusz je wyraził), Jezuici obwinili go iż broni tych błędów i podziela je. Zarzucili mu: 1°, iż usprawiedliwia książkę Jansenjusza i podaje w wątpliwość czy owe twierdzenia się w niej znajdują; 2°, iż powtarza błąd pierwszego z nich, ukazując, w św. Piotrze zapierającym się Chrystusa, sprawiedliwego któremu niestało łaski.
Ten drugi list przekazali Jezuici Fakultetowi teologji; czując zaś za sobą rząd, który niechętnem i podejrzliwem okiem patrzał na jansenizm wietrząc w nim powinowactwo polityczne z Frondą, niewiele robili sobie ceremonji z formami prawnemi. Przydzielili Fakultetowi 40 mnichów żebrzących, podczas gdy regulamin dozwalał jedynie ośmiu nadliczbowych sędziów; w ten sposób uzyskali większość, co dało Pascalowi przyczynę do słynnego powiedzenia, że „zawsze znajdzie się więcej mnichów niż argumentów.“
Daremnie Arnauld ogłaszał liczne pisma, w których oświadczał iż podziela naukę św. Tomasza tyczącą łaski wystarczającej, różnej od łaski skutecznej; daremnie potępiał 5 Twierdzeń, gdziekolwiekby się znalazły, przepraszając papieża i biskupów za swój list. Ustępstwa te, które wiele kosztowały nieprzejednanego teologa, nie zdały się na nic. Nie pozwolono mu nawet przemawiać osobiście; potępiono go 124 głosami przeciw 71; 15 zostało neutralnych.
Na razie, potępienie to tyczyło pierwszego punktu, faktycznego, t. j. tego, iż Arnauld przeczy jakoby inkryminowane twierdzenia znajdowały się w Jansenjuszu; obecnie miano sądzić drugi punkt oskarżenia: ważniejszy, gdyż dotyczył kwestji wiary. Tomiści, których głos byłby „języczkiem u wagi“, byli skłonni uwolnić Arnaulda, byle wyraźnie uznał ulubioną im łaskę wystarczającą. Jezuici, którzy mieli z rodziną Arnauldów zadawnione porachunki, chcieli bezwzględnego potępienia. W tej opresji, jedyną nadzieją było przenieść sprawę z forum Sorbony, gdzie zdawała się stracona, przed forum publiczności, i, tą drogą, przeciągnąć wahające się głosy na rzecz Arnaulda. A grożące mu potępienie nie było kwestją wyłącznie teoretyczną: łączyło się z niem wykluczenie z Sorbony, tułaczka na wygnaniu lub więzienie w Bastylji, w której lata całe spędził patrjarcha jansenizmu, X. de Saint-Cyran!
Arnauld próbował skreślić swą obronę w formie mającej trafić do szerszej publiczności, ale pióro uczonego teologa było zbyt ciężkie do tego użytku. Zwrócono się do Pascala, świeżo pozyskanego „sympatyka“ Port-Royal (ściśle wziąwszy, nie należał on do Port-Royal nigdy). W kilka dni, Pascal napisał pierwszy list: odczytał go przyjaciołom z Port-Royal, którzy byli olśnieni; zaczem, dnia 23 stycznia 1656, w dziewięć dni po skazaniu Arnaulda, ukazał się (oczywiście bezimiennie) ten pierwszy list w druku: wielka data literatury francuskiej! Księgarz dał mu, z własnego pomysłu, nagłówek: List pisany do mieszkańca prowincyi przez jednego z przyjaciół, od czego niebawem publiczność zaczęła wszystkim kolejno ukazującym się listom dawać poufałe miano Prowincjałek (Les provinciales).
W chwilach gdy Pascal ujmował pióro do ręki aby się wmięszać w ten spór, zdawałoby się ściśle teologiczny, nie był teologiem. Nawrócenie jego i zbliżenie do Port-Royal było następstwem raczej przełomu wewnętrznego, uczuciowego, niż owocem ścisłych dociekań. Ale, Pascal nie był w tem dziele sam. Żyjąc w atmosferze Port-Royalu, musiał osłuchać się ze wszystkimi arkanami toczącego się sporu; zresztą, o ile chodziło o materjały, argumenty, miał za sobą przyjaciół z Port-Royal, miał wreszcie wydane i niewydane pisma samego Arnaulda, z których czerpie bardzo wiele.
I właśnie ta „niefachowość“ Pascala okazała się największą jego siłą. Teolog, od młodu zaprawny w kontorwersjach scholastycznych, znudziłby publiczność i odstraszyłby ją od lektury. Pascal obejmuje kwestję jasnem spojrzeniem uczonego, logika i światowca; wyłuskuje ją z gąszczu scholastyki, wyławia to co zasadnicze, wymacuje słabe punkty, obnaża je w sposób uwydatniający słabiznę i przedstawia w sposób jasny i zrozumiały dla każdego oka. Co prawda, dodaje jeden atut, którego nie oczekiwano, a przynajmniej z pewnością nie w tym stopniu: talent, geniusz pisarski, dzięki któremu najsuchszy, najdalszy — zdawałoby się — od życia przedmiot tętni życiem pod jego piórem, zajmuje i bawi. Od pierwszych słów, czytelnik (mówię zwłaszcza o czytelniku z r. 1656) jest wzięty: skoro przeczytał pierwsze słowa, można być pewnym, że doczyta do końca. Ciężki i trudny materjał staje się dostępnym dla każdej inteligencji. Od pierwszej Prowincjałki, ten święty człowiek objawia talent urodzonego „feljetonisty“. Używa wszelkich sposobów, aby urozmaicić swój temat: dramatyzuje, djaloguje, ironizuje, zręcznie, lekko, dowcipnie. Literatura francuska — a cóż dopiero mówić o teologji! — nie znała takiego ujęcia rzeczy.
Nie jest to książka napisana z planem. Jedna Prowincjałka rodzi się z drugiej, oraz z obrotu wypadków. Zarazem, Pascal wmyśla się w swój przedmiot, zapoznaje się z nim w miarę pisania: myśli jego dojrzewają i mężnieją pod piórem. Kwestja, zrazu okolicznościowa i specjalna, nabiera coraz bardziej ogólnego, ludzkiego charakteru; i to jest przyczyna, dla której Prowincjałki o tyle wieków przeżyły i przeżyją spór z którego się poczęły.
Zrazu, Pascal wchodzi w materję nieco lekko. Łaska skuteczna, łaska wystarczająca „która nie wystarcza“, są dlań materjałem, na którym harcuje jego błyskotliwa logika. Pióro jego nabiera powagi w miarę jak Pascal zapuszcza się w przedmiot, który obraża jego poczucia ludzkie i moralne: stopniowo, pod wpływem ognia walki, powaga ta przeradza się w płomień oburzenia. Znak, który, w czasie tej walki, Pascal — w swojem mniemaniu — otrzymał od Boga, pogłębia jeszcze ton, jakim przemawia. Wreszcie, w ostatnich listach, Pascal powraca do kwestji Łaski, poruszonej w pierwszych Prowincjałkach, ale jakże inaczej: przedmiot świetnej djalektyki mózgu staje się głęboko czutą prawdą serca.
Pierwszy List do mieszkańca prowincji wywołał nieopisane wrzenie. Kanclerz Seguier wzburzył się nim tak, iż podobno musiano mu siedm razy krew puszczać. W dziesięć dni potem, uwięziono księgarza Port-Royalu, opieczętowano drukarnię. Nazajutrz po opieczętowaniu, ukazał się drugi list, po nim trzeci, czwarty i następne, drukowane, rozpowszechniane z nieopisaną zręcznością, urągając wszelkim śledztwom i prześladowaniom. A poważni samotnicy z Port-Royal śmiali się serdecznie — może pierwszy raz w życiu — czytając te klejnociki wykwintnej a miażdżącej ironji, i bawiąc się zdumieniem, wściekłością swoich prześladowców. Dwór, salony, Paryż nie mówią o niczem innem.
Bezpośredni cel pierwszej Prowincjałki — wstrzymanie ponownego potępienia Arnaulda — zawiódł: właśnie Pascal kończył drugi list, kiedy go powiadomiono o skazaniu stu trzydziestoma głosami przeciw dziesięciu. Wykluczony z fakultetu, Arnauld, nie chcąc się ukorzyć, ukrył się aby uniknąć Bastylji. Pascal nie składa pióra. Nie mogąc zapobiedz Cenzurze, stara się ją zbagatelizować: „To nie są dysputy teologji, mówi, ale teologów“. Istotnie; toteż, gdyby Prowincjałki kręciły się całe koło tego tematu, wówczas, mimo talentu pisarskiego autora, nie ostągnęłyby tej doniosłości jaką posiadają.
Ale pomiędzy jansenizmem a jezuitami, było coś więcej niż różnice teologiczne. Poza chłodnemi dziś dla nas terminami łaski skutecznej a wystarczającej, rozgrywa się pojedynek dwóch zasad, zderzenie dwóch odrębnych światów. Jedni przesuwają cały punkt ciężkości naszego istnienia poza doczesność, poza świat, poza życie. Da Pascala, religia jest straszliwym dramatem, w którym, w każdej godzinie, człowiek gra o swoją duszę, o swoją wieczność; miłość Boga jest tu niby płomień, spalający wszystko co nie jest Bogiem i tą ku niemu miłością. To jansenizm: z tem jeszcze uzupełnieniem, iż Pascal wnosi w tę surową, z pierwszemi epokami chrześcijaństwa wiążącą się naukę, cały żar swej namiętnej, niespokojnej, głęboko czującej duszy.
Jezuityzm natomiast — tak jak go Pascal pojmuje i przedstawia — to religja brana z punktu doczesności, regulator naszego życia na ziemi, z baczeniem na to aby ten regulator był jak najmniej uciążliwy, aby, broń Boże, kogo nie odstręczył, aby jak najmniej wkraczał w upodobania, nałogi, i namiętności każdego. Ta religia zadowalająca się małem, nie wnikająca w każdej godzinie w samą głąb duszy, jest Pascalowi nienawistna, ohydna. Zdobycze czynione przez jezuitów na rzecz katolicyzmu są, w jego oczach, czysto formalne: im szerzej, tem płycej. Jezuityzm, to dla niego pelagianizm, to bałwochwalstwo, niemal pogaństwo.
Pascal dostrzega ścisły związek pomiędzy teologią „molinistów“ a ich zasadami moralnemi, i do tych przechodzi śmiałym rzutem w czwartym liście: począwszy zaś od piątego aż do szesnastego, wyłącznym przedmiotem Prowincjałek będzie owa słynna kampanja przeciw zakonowi Jezuitów, która zadała Towarzystwu Jezusowemu nigdy niezagojone rany, i która — częścią dzięki żywotności i sile tego zakonu — sprawia iż Prowincjałki przetrwały o całe wieki sprawę Arnaulda i Jansenjusza. Bardziej powierzchownemu czytelnikowi radzę też rozpocząć lekturę od piątego listu, iżby się nie zniechęcił zanim doń dotrze.
Już poprzednio, Pascal, dążąc do ożywienia i uplastycznienia poruszanych kwiestji, nadał im formę djalogu: udając, sokratycznym sposobem, nieświadomego, odbywa „ankietę“, kierując nią tak, aby wydobyć to czego pragnie. Obecnie, organizuje formalną komedyjkę: udaje się jakoby do O. Jezuity, zacnego i dobrodusznego człeczyny (podziwiajmy w tem zręczność taktyczną Pascala, iż nie zohydza swego interlokutora; przeciwnie, zdejmuje odium z jednostki, aby tem silniej uderzyć w system, w ducha Zakonu), i wywiaduje się, z najlepszą napozór wiarą, o sekrety nauki i polityki Jezuitów. Dobry ojciec, rad że znalazł tak inteligentnego, ciekawego i powolnego ucznia, roztacza przed nim wszystkie arkana. Ukazuje nam, jedną po drugiej, wszystkie okropności, które przytacza z najdoskonalszą pogodą ducha, zachwytem, zgoła na wiarę i przez cześć dla nazwisk któremi je popiera. I wciąż cytuje nam najwierniej źródło: tytuł dzieła, rozdział, stronicę...
Cóż wynika, wedle Pascala, z tych cytatów? To, iż kazuiści fałszują ducha religii, poniżają ją chcąc ją ułatwić; naginają prawo boże do ludzkich słabości i występków; mają do wyboru zasady na wszystkie gusty: surowe dla pobożnych, swobodne dla światowców i rozwiązłych. Aby to osiągnąć, stworzyli system mniemań prawdopodobnych, wedle którego wszelkie mniemanie wyrażone przez jednego bodaj poważnego teologa jest prawdopodobne i można bez grzechu się go trzymać, choćby inne, przeciwne mu, było równie lub bardziej prawdopodobne: dają zaś owi kazuiści w każdym przedmiocie tyle sprzecznych mniemań, iż można z nich wybierać co komu dogadza, czyli że wszelka zasada, wszelka busola etyczna znika. Więcej jeszcze: spowiednik, pod karą grzechu śmiertelnego, musi udzielić rozgrzeszenia temu, kto, grzesząc, trzymał się jakiegoś mniemania prawdopodobnego, choćby sam spowiednik podzielał przeciwne mniemanie. Brak tylko jednej rzeczy dodaje z dobroduszną niby ironią Pascal: t. j. aby zmuszono i świeckie trybunały do uszanowania tych prawdopodobieństw: na razie bowiem, sędziowie są tak niedelikatni iż karzą chłostą i stryczkiem tego, kto np. kradnie i zabija, choćby się powoływał na mniemanie bodaj najpoważniejszego ojca kazuisty...
W tym samym dniu w którym ukazała się 5-ta Prowincjałka, „samotnicy“ z Port-Royal otrzymali rozkaz rozprószenia się: było to następstwo skazania Arnaulda. Zachodziła obawa, iż w ślad za tem pójdą i dalsze represje, jak rozpędzenie zakonnic i usunięcie ich spowiedników.
Naraz, w chwili gdy cały Port-Royal trwa w żałobie i lęku, objawił się cud: przynajmniej uważali to za cud janseniści i znaczna część ogółu. Mała Małgorzata Périer, rodzona siostrzenica Pascala, cierpiąca zdawna na ropienie woreczka łzowego, dostąpiła nagłego uleczenia, przez dotknięcie ciernia z korony Zbawiciela, przechowywanego w klasztorze. Rozgłos tego cudu, stwierdzonego przez lekarzy zbliżonych do Port-Royal, spowodował zwrot na korzyść jansenistów; nie było już mowy o rozpędzeniu klasztoru, pozwolono samotnikom wrócić do swej samotni. Można sobie wyobrazić, czem był ten cud dla Pascala: musiał go uważać za bezpośrednią wskazówkę Nieba, że droga którą kroczy jest dobra. Jakoż, nie ustaje w walce wydanej wszechpotężnemu zakonowi; w krótkich odstępach czasu pojawia się jeden list po drugim: wciąż tą samą metodą, z niesłabnącą werwą i pomysłowością w ożywianiu kwestji, wyciąga Pascal z ust dobrego ojca coraz to nowe rewelacye: tyczące postów, pojedynków, symonji, kradzieży, zabójstwa, porubstwa, lichwy, bankructwa, przekupstwa, potwarzy. Wreszcie, dochodzi do punktu, który przepełnia w nim miarę oburzenia, t. j. do sakramentu spowiedzi i komunji, do skruchy i miłości Boga. Tu Pascal kładzie koniec misternej komedyjce; tu już żart, ironja, byłyby za słabym wyrazem: „Zaiste, ojcze, przerywa, tu już kończy się wszelka cierpliwość: poprostu zgroza bierze tego słuchać...“ Jakoż, odtąd, od jedenastego do szesnastego listu, Pascal będzie przemawiał wprost: subtelny ironista zagrzmi głosem płomiennego kaznodziei.
List jedenasty zwrócony jest już nie do „przyjaciela z prowincji“, ale wprost do „Wielebnych OO. Jezuitów“. Bo też i jezuici nie pozostali bierni. Sprawa zaczęła przybierać zbyt niepokojący dla Zakonu obrót. Poruszeni faktami cytowanymi w Prowincjałkach, proboszczowie paryzcy podjęli akcję przeciw jezuitom. Ze swej strony, Ojcowie, którzy w milczeniu znieśli pierwsze listy (tyczące raczej stanowiska Tomistów), teraz, kiedy nieznany, zuchwały, a tak dobrze poinformowany autor ugodził w ich najczulszą stronę — w ich „rząd dusz“, w kazuistykę — sypali odpowiedź po odpowiedzi. Obwiniali autora Prowincjałek, którego zwali wzgardliwie „sekretarzem Port-Royalu“, że podaje na śmiech rzeczy święte, że gra na niskich instynktach publiczności, że fałszuje cytaty, że wreszcie jest heretykiem, etc.
Pascal odpowiada tedy, odpowiada z niepospolitą siłą i wymową. Tę część Prowincjałek porównywano z Demostenesem.
Podczas gdy Prowincjałki święciły, kosztem jezuitów, tryumf na forum opinji, wrogowie jansenistów gotowali ich sprawie nową klęskę. W kilka dni po 13 tym liście Pascala, wydał papież Aleksander VIII (16 października 1656) bullę, potępiającą raz jeszcze 5 Twierdzeń, i to jako twierdzeń mieszczących się w książce Jansenjusza. Na razie, Pascal nie porusza tej drażliwej sprawy, tem energiczniej tylko naciera na tych, których uważa za tajemną sprężynę papieskiego wyroku.
Dopiero w 17 liście, zwróconym wprost i imiennie do O. Annat, przechodzi Pascal do kwestji Twierdzeń i ich potępienia. Rozróżnia jasno i stanowczo kwestje faktyczne od kwestji wiary; określa granice, poza które nie sięga powaga nawet papieska. Są rzeczy, którym logika uczonego, przesiąkła mimowiednie kartezjańską metodą poznania, nie umie się poddać; Pascal, genjalny fizyk, autor doświadczeń nad próżnią i ciężarem powietrza, powiada wręcz: „Napróżno też wydaliście przeciw Galileuszowi ów dekret Rzymu, potępiający jego naukę o obrocie ziemi. Nie sprawicie przez to, aby stanęła w miejscu; i, gdyby się miało niezbite spostrzeżenia, że to ona się obraca wszyscy ludzie razem nie przeszkodziliby się jej kręcić i sobie samym kręcić się wraz z nią“ (str. 404). Toż samo, wolno papieżowi potępić 5 Twierdzeń, i przed tem Pascal, wraz z całym światem katolickim, uchyla czoło; ale to, czy te Twierdzenia znajdują się w książce Jansenjusza czy nie, to jest kwestja faktyczna, którą każdy może sprawdzić własnemi oczyma, i przeciw świadectwu tych oczu nawet sam Rzym nie ma mocy.
Pascal gorączkowo powraca wciąż do tego punktu, wciąż oświetla go na różne sposoby, czuje bowiem niebezpieczeństwo, które w istocie nadeszło: był zamiar, pod wpływem jezuitów, zażądać od każdego duchownego, aby podpisał potępienie 5 Twierdzeń jako Twierdzeń Jansenjusza. Otóż, jeżeli janseniści odmówią podpisu, nie uznając potępionych twierdzeń jako twierdzeń Jansenjusza, nic łatwiejszego, jak wyzyskać tę odmowę aby ich pomówić o herezję; jeżeli podpiszą, następną konsekwencją, jaką wyciągną z tego jezuici, będzie dowieść, iż potępiono łaskę skuteczną św. Augustyna, która stanowi prawdziwego ducha książki Jansenjusza. I wówczas już, usunąwszy swą groźną rywalkę, zapanuje niepodzielnie łaska wystarczająca, wykładana w rozumieniu Jezuitów; czyli pelagjanizm, ruina katolicyzmu! O taki piekielny zamach na łaskę skuteczną pomawia Pascal zakon Tow. Jezusowego.
To, czego Port-Royal się obawiał, stało się. Zgromadzenia kleru francuskiego, otrzymawszy bullę Aleksandra VII, ułożyło w istocie formularz do podpisania[7]. Pascal chwycił jeszcze raz za pióro; ale — być może, lękając się iż raczej podrażni niż poskromi wrogów Port-Royalu, — poniechał zamiaru; XIX Prowincjałka pozostała niedokończona.
Oto pokrótce historja Prowincjałek: trzeba mi jeszcze oświetlić kilka punktów tyczących głównej a tak drażliwej części tej książki, t. j. jej słynnej kampanji przeciw Jezuitom.
Wszystko, co jezuici wytoczyli w czasie tej kampanji na swoją obronę, było nader słabe. Czuli snać sami dobrze że sprawa nie została zamknięta, gdyż, jeszcze w czterdzieści lat blisko po ogłoszeniu Prowincjałek, O. Daniel (1694) wychodzi przeciw nim do boju. Wśród argumentów, nie brakło oczywiście i takich, które wręcz podają w wątpliwość prawdziwość cytatów użytych przez Pascala. Tu, rzecz zbyt łatwa jest do sprawdzenia; pomijając inne względy, trudno posądzić Pascala o tę niezręczność, aby fałszywemi lub nieścisłemi cytatami dawał broń przeciw sobie[8]. Ale cytaty te, będąc wiernie literalnie, mogłyby być tendencyjnie wybrane i zestawione, co, przy wyjętych pojedynczych zdaniach, łatwo może się zdarzyć. Otóż, i to nie. Wybór i zestawienie cytatów jest dziełem Eskobara, uczonego kompilatora a zarazem apologisty 24 ojców kazuistów. Z niego Pascal czerpie swoje dowody; o ile popełnia jakąś niedokładność, popełnia ją za Eskobarem, który, jeżeli daje tym orzeczeniem jakieś oświetlenie, to jedynie w duchu najżyczliwszym dla cytowanych ojców. Ten punkt tedy sprawy Pascala należy uważać za osądzony.
Skoro tedy cytaty są prawdziwe, akt oskarżenia przeciw zawartemu w nich zgorszeniu ułożony jest przez Pascala tak świetnie i wymownie, że niema potrzeby dodawać w tym duchu ani słowa. Raczej przeciwnie; raczej trzeba rzecz parę słów dla stonowania obrazu; trzeba oświetlić kwestję na tle epoki, aby złagodzić te rysy, w których akt oskarżenia idzie za daleko i staje się poniekąd niesprawiedliwy.
„Pascal, powiada Sainte-Bevue[9], zabił scholastykę w moralności, jak Descartes uprzątnął ją z metafizyki“. Oto olbrzymia doniosłość jego dzieła. Ale, prowadząc to dzieło oczyszczenia, Pascal, nie teolog, biorący wszystko bezpośrednio po ludzku, myli się niekiedy w tem, iż wyciąga doniosłe konsekwencje moralne z rzeczy, które, w gruncie, tkwią raczej w scholastyce. Spojrzał na teologję świeżemi oczyma profana; spojrzał na swą epokę oczyma genjalnego człowieka, który ją wyprzedził. Godnem uwagi jest, iż niektóre dzieła, które Pascal najostrzej atakuje, św. Karol Boromeusz i św. Franciszek Salezy zalecają jako wielce użyteczne: to, co uderzyło Pascala wydzierając zeń krzyki oburzenia, ich, nawykłych do scholastycznych właściwości myślenia, mogło nie urazić.
Weźmy przykład cytowany przez Strowskiego w pięknej jego książce[10]. Chodzi o post. Jedzenie jest naruszeniem postu, picie nie. Ergo, ten, kto pije wino, choćby pił w największej ilości, choćby i hipokras (wino z korzeniami), nie łamie postu, wnioskuje logicznie kazuista. Pascala oburza to rozstrzygnienie do żywego: ale, czy to znaczy, że ów kazuista chciał zachęcić do upijania się w post? Nie; ten, kto upije się, grzeszy przeciw grzechowi pijaństwa, zatem grzeszy śmiertelnie; ale — nie łamie postu. To tylko ścisłe jurydyczne distinguo. Chodzi poprostu o dwa oddzielne paragrafy. Takiemi rozróżnieniami stoi wszak kodeks karny i cywilny; błąd kazuistyki w tem, iż chce wprowadzić drobiazgową i formalną kodyfikację tam, gdzie winien władać jeno duch. Te łamigłówki kazuistyczne, bliskie jeszcze owych średniowiecznych dysput np. o tem „w którym miesiącu płód ma duszę“, stanowią treść wielu dziwacznych rozstrzygnięć które tak oburzają Pascala. Nieraz widzi zbrodnicze intencje przeciw moralności, tam, gdzie może poprostu jakiś sędziwy kazuista o skostniałym mózgu, wykreslający swe orzeczenia niby geometryczne figury, popełnił błąd w ustawieniu sylogizmu.
Patrzmyż dalej, dokąd może zawieść czysta logika. Celem kazuistyki było ułatwienie spowiednikom ich zadania; jasnem jest wszelako, iż rozstrzygnięcia poszczególnych teologów mogą się różnić między sobą. Otóż, biorąc logicznie, czy skromny spowiednik może odmówić rozgrzeszenia penitentowi, jeżeli ten, na swoje poparcie, ma bodaj jedną poważną opinję uczonego kapłana, głośnego wiedzą i cnotą? Zatem widzimisię przygodnego spowiednika miałoby rozstrzygać o duszy ludzkiej! Czy sąd nie uwalnia obwinionego, jeżeli brakuje bodaj jednej formalności do dowiedzenia winy? I oto, skoro spojrzeć z innej strony, ta nauka o prawdopodobieństwach, tak potwornie wyglądająca w ujęciu Pascala, przedstawi się jakże niewinnie i naturalnie! Jest powiedziane: Cobądź rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie; zatem może sobie rzec dobry kapłan, rozwiązujmy, rozwiązujmy jak najwięcej. Przed trybunałem spowiedzi, prokuratorem jest straszne prawo boże; kazuistyka podejmuje się wdzięcznej roli obrońcy, gromadzi wszystkie możliwe alibi i okoliczności łagodzące. O cóż chodzi? powiada dobry ojciec jezuita mówiąc o „łatwej dewocji“: o to, aby człowiek dostał się do nieba; a to jest wszak w rękach kapłana, który, rozgrzeszeniem swojem, czyni go białym jak lilijkę. Maż mu odmawiać tej niewinnej przysługi? Czyż nie jest tedy dobrodziejstwem nauka, która pozwala rozgrzeszać ze wszystkiego? Stąd naiwny zachwyt dobrego O. Jezuity, kiedy odsłania swemu gościowi sekrety tej wiedzy.
Część zatem odpowiedzialności za to, co w kazuistach obraża najprostsze poczucia etyczne,[11] nawet świeckie, ponosi niewątpliwie scholastyka. Ale Pascal nie patrzy tak na rzeczy: on dopatruje się w Tow. Jezusowem demonicznych intencji owładnięcia światem, kosztem skażenia moralności i znieprawienia nauki kościoła. Jest i w tem pojęciu niewątpliwie pewne nieporozumienie; słusznie zauważa Strowski, że Pascal, jak i cały Port-Royal, niezupełnie zrozumiał jezuitów, pomawiając ich o świadomą złą wiarę. Były to, jak już zaznaczyłem, dwa zupełnie różne światy; religja czysta, a religja „stosowana“. Inna rzecz jest uciec od świata na pustelnię, inna regulować życie duchowe i obyczajowe przeciętnej masy ludzi. W pierwszem, bezwzględnem pojęciu, religja jest nie zmienna: poglądy św. Augustyna, który żył w V wieku w Afryce, są obowiązujące dla Paryżanina z XVII wieku. W praktyce jednak obyczaje się zmieniają; stąd zjawisko, które tak bardzo gorszy Pascala, iż OO. Jezuici oddając teoretycznie należny hołd dawnym ojcom, w kwestjach obyczajów zalecają się trzymać nowszych.
Dam zaraz przykład, jak trudnem byłoby nieraz iść nawspak duchowi „świata“. Weźmy z Prowincjałek, ustęp o pojedynkach. Pascal stoi, oczywiście, bezwzględnie na stanowisku Dekalogu i Ewangelji, i bezwzględnie też odrzuca pojedynek; chociażby za zniewagę, choćby za policzek. Otóż, chciałbym widzieć w tej sytuacji szlachcica, nietylko we Francji, ale np. u nas, choćby samego przezacnego Longina Podbipiętę, któremuby chciano wzbronić „wyzwania na rękę“ tego, kto go obrazi! Raczej zostanie Turkiem, kalwinem... Stąd widzimy, iż dobrzy ojcowie jezuici, wiedząc że głową nie przebiją muru pewnych pojęć, kręcą jak umieją tą mądrą główką, aby obejść niewygodne przykazanie.
O jednem też musimy pamiętać. Myśląc o konfesjonale, wyobrażamy dziś sobie kapłana i lud, lub bodaj kapłana i obcego mu penitenta, z którym nic go, poza konfesjonałem, nie łączy. Inaczej w owym czasie. Tę kazuistykę trzeba brać w znacznej mierze pod kątem penitenta-magnata, który trzyma przy sobie spowiednika, tak jak ma nadwornego aptekarza, medyka, iżby miał gwarancję zbawienia duszy, jak i zdrowia cielesnego. Rola spowiednika nie była tu łatwa: dostojny penitent chciał być w porządku z Bogiem i Kościołem, ale nie chciał zmienić ani na jotę swego życia. Wyobraźmy sobie spowiednika Katarzyny medycejskiej, Henryka III, lub wreszcie Ludwika XIV za młodu, w epoce jego bujnych amorów z pp. de la Vallière, de Montespan... Port-Royal, złożony ze szczupłej garstki wybranych, nie znał tych trudności; ale jezuici, jako spowiednicy, mieli do czynienia z królami: a wreszcie czyż każdy szlachcic wówczas nie był też małym królikiem? „Ideałem naszym, wzdycha dobry O. jezuita, byłoby nie tworzyć innych zasad niż zasady ewangelji w całej ich surowości... Ale, ludzie są dziś tak zepsuci, iż, nie mogąc ich ściągnąć do siebie, musimy iść do nich; inaczej porzuciliby nas, staliby się gorsi i opuściliby nas zupełnie“... Pascal wkłada te słowa w usta dobremu ojcu (str. 98) z ironją, ale są one godne zastanowienia...
„Porzuciliby nas...“ Istotnie, nie tak dawne były czasy, kiedy Henryk VIII angielski, nie lubiący się krępować w życiu, zrzucił jarzmo katolicyzmu i ogłosił się głową kościoła. Katolicyzm przechodził ciężką próbę. Na tych, którym on ciężył, czyhał z jednej strony protestantyzm, z drugiej „libertynizm“, bezreligijność, która w owym XVII w. szerzyła się o wiele bardziej i groźniej niż to sobie wyobrażamy. Katolicyzm tedy, w stosunku do swych owieczek, lęka się zbyt nieprzejednanego stanowiska: prowadzi politykę, wraz z jej kompromisami i giętkością, a wyrazem tej polityki są jezuici. Tego Pascal nie umie i nie chce zrozumieć.
Ta polityka tłómaczy może wiele najbardziej gorszących rozstrzygnięć kazuistów. Czy w ówczesnej polityce świeckiej istnieje jakakolwiek zbrodnia, którejby nie usprawiedliwiało to jedno słówko: „racja stanu?“ Czy świadome kłamstwo, nawet bez fatygi „myślowych zastrzeżeń“, nie jest do dziś podstawą wszelkiej dyplomacji? Czy np. w stosunkach międzynarodowych, fałszerstwo i potwarz nie stanowią uświęconych środków? Dziś, religje — nie bez rezygnacji — wyrzekły się w znacznej mierze dawnej zaborczości: może dlatego, iż wyschły źródła żywej wiary. Ale wówczas ludzkość do tego nie doszła: Arnauld, sam tułając się i kryjąc przed prześladowaniem ze strony wrogów jansenizmu, przyklaskuje najostrzejszym środkom represji, o ile odnoszą się do Lutrów i Kalwinów... Jakżeby tedy nie miało być wolno zabić kogoś, kto działa na szkodę zakonu jezuitów, skoro zwycięstwo tego zakonu, to, w oczach jego członków, zwycięstwo religji i samego Boga? Jak bardzo wszystkie te pojęcia były w duchu epoki, świadczy fakt, iż kazuiści nie kryli się z niemi bynajmniej: ogłaszali je w najprostszy sposób drukiem, i każdy mógł je czytać, zgoła nie tak jak owe ich mityczne monita secreta. Eskobar rozchodzi się w dziesiątkach wydań. Prawda, iż, maksymy te, drukowane po łacinie, miały jakgdyby inny charakter, niż kiedy Pascal je ubrał w doskonałą francuską prozę.
Czytając Prowincjałki, mamy uczucie, że ktoś otworzył okna i wpuścił powietrze do zatęchłej piwnicy. Jesteśmy z Pascalem. Ale bywają chwile, w których wstrząsa nas jakiś dreszcz. Kiedy wyobrazimy sobie jego Boga, który, jak nieubłagany sędzia, skazuje na wieczne potępienie tych, co popadli w grzech, ponieważ on sam odmówił im łaski — i to odmówił im bez względu na ich cnoty i zasługi, poprostu wedle niczem nieusprawiedliwionego kaprysu; kiedy ten Bóg, strącając ich w czeluści piekieł, śmieje się z nich i naigrawa (str. 211), a chór świętych i wybranych towarzyszy temu aktowi również szyderczym śmiechem, wówczas mimowoli odsuwamy się od Pascala ze zgrozą: wówczas jesteśmy znów całem sercem z dobrym ojcem jezuitą. Przy wszystkich swoich słabostkach i brakach, on pozwala ludziom żyć; religja Pascala wytępiłaby wszelkie życie, jak ogień wypala do najmniejszego źdźbła trawy. Aby się zamknąć w Port-Royal, Pascal, genjalny uczony, porzucił, w pełni prac, naukę, jako czczą i pustą zabawkę; Racine, gdyby uległ klątwom swoich nauczycieli z Port-Royal, nie dałby nam ani jednej ze swoich tragedji. Ludzkość cofnęłaby się z powrotem do owych sekt biczowników, którzy przeciągali w pielgrzymkach kajając się za grzechy, lub też, zwątpiwszy wogóle o możności zbawienia, rzucali się w obłędną rozpustę.
Albowiem, najosobliwszym paradoksem w tej kontrowersji, Pascal kojarzy umysł nowożytnego uczonego ze stanem duszy średniowiecznego ascety, podczas gdy jezuici znowuż łączą średnioweczny scholastycyzm metod myślenia z poczuciem arcynowoczesnej wyrozumiałości.
Tak oto starły się te dwa potężne prądy, ci dwaj krzepcy zapaśnicy; a w walce tej obaj odnieśli śmiertelne rany, od której obaj mieli charłać i ginąć. Pascal zadał śmiertelny cios teologji scholastycznej i marzeniom jezuitów o jakiejś powszechnej teokracji; jezuici osaczyli jansenizm w jego małej forteczce, w której zwyrodniał i strawił się.
Ale kto wie, czy nie najwięcej w tym sporze ucierpiała religja. I jej zadały Prowincjałki ranę, mimo najlepszych, najświętszych intencyj autora, i mimo że, skądinąd, działanie ich było uzdrawiające. Uczyniły wyłom, którym wróg dostał się do twierdzy i już jej nie opuścił. Pascal pokazał drogę, jak można obrócić w żart subtelności teologiczne, poddać je probierzowi logiki; uprawnił świecki zdrowy rozum do rozstrzygania o tych kwestjach. Pisząc w języku francuskim, zaprosił najszerszy ogół na ten festyn. Skutki nie dały długo na siebie czekać. W kilka zaledwie lat po Prowincjałkach powstaje Molieja Świętoszek; ale imć Tartufe kojarzy już rysy jezuityzmu i — jansenizmu, objęte wspólnem szyderstwem. Czy mogłoby być coś tragiczniejszego dla Pascala, gdyby tego dożył! Nie darmo Wolter rozkoszuje się Prowincjałkami: zrobi z nich użytek, stosując te same metody, ale — do całej teologji. Wyobrażam sobie, że Anatol France z rozkoszą musiał czytywać Prowincjałki.
Tak też się patrzył na te sprawy i Kościół. Papieże wielokrotnie potępili i napiętnowali wydobyte przez Pascala na jaw[12] gorszące orzeczenia kazuistów; ale same Prowincjałki nie znalazły łaski w ich oczach. Rzym potępił książkę jako heretycką. Wśród tego, rozgłos Listów napełnił całą Europę. Nicole przełożył je na łacinę, co przyczyniło się do ich popularyzacji po za Francją. Wyrokiem francuskiej Rady Stanu, dnia 23 wreśnia 1660, przekład ten łaciński został podarty i spalony ręką kata.
Omawiając Myśli Pascala, podkreśliłem znaczenie Prowincjałek dla literatury francuskiej; datę jaką stanowią we francuskiej prozie. Wystarczy porównać je z Montaignem, choćby w przekładzie (a przekładając Montaigne’a starałem się go zbiżyć do nas), aby spostrzec ogromną różnicę języka. Wiek XVI czuć jeszcze mocno łaciną na której się chował; tok zdania jest wybitnie łaciński. Prawda, iż, od tego czasu, pracowano nad językiem wiele (Guez de Balzac), ale raczej w duchu uroczystym, retorycznym; otóż, genialny „dyletantyzm“ Pascala przebył w siedmiomilowych butach drogę, która bez niego trwałaby Bóg wie jak długo. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden jeszcze punkt. Kiedy dobry o. jezuita cytuje swemu rozmówcy (str. 85) czterdzieści pięć nazwisk nowych autorów, których sądem należy się powodować, ów pyta z komicznem przerażeniem: „O mój Ojcze, czy to wszystko chrześcijanie?“ Istotnie, nazwiska te brzmią dość „pogańsko“ dla francuskiego ucha: Conink, Llamas, Achokier, Dealkoser, etc. etc. Zauważmy, iż wszystkie są cudzoziemskie. W siedmnastym wieku nie istniał nacjonalizm w dzisiejszem pojęciu, zwłaszcza w teologji; niemniej faktem jest, iż Prowincjałki są równocześnie i oczyszczeniem francuskiego ducha z obcych cudzoziemskich naleciałości, zwłaszcza z hiszpańszczyzny. Kazuistyka urodziła się w Hiszpanii[13] i zalała francuską teologię, jak w teatrze hiszpańszczyzna zalała na jakiś czas tragedję i komedję: Pascal dokonuje tu dzieła narodowego, jak dokonuje go Molier. Prowincjałki są dziełem uzdrowienia smaku, tak jak równocześnie niemal powstałe Pocieszne wykwitnisie Moliera. Na tem polu schodzi się Pascal z Molierem, tak jak znów spotyka się z Kartezjuszem w tem, aby w najtrudniejsze materye, których dotychczas godną zdawała się tylko łacina, wprowadzić język rodzimy. I oto widzimy, jak wszyscy ci potężni budowniczowie nowego świata, każdy ścigając zgoła odmienne cele, pracują — nie wiedząc o tem — zgodnie i solidarnie dla stworzenia wspaniałego rozkwitu literatury francuskiej.
Boy.
Kraków, w listopadzie 1921.





  1. Pascal, Myśli, Poznań, Księg. św. Wojciecha.
  2. Nie chcąc brać na siebie odpowiedzialności w tych delikatnych materjach, streszczam historię nauki o Łasce według książki E. Boutroux Pascal (Coll. Les grands écrivains français).
  3. Między innemi rzeczami, przeczył Pelagjusz, aby dzieci zmarłe bez chrztu miały być skazane na wieczne męki. Cztery sobory potępiły jego naukę.
  4. Patrz Pascal, Myśli, od tłómacza.
  5. Urodzony w 1623, Pascal okazywał za młodu zadziwiające zdolności do matematyki. Mając lat 16, pisze traktat geometryczny, który ściągnął uwagę Kartezjusza: w dwudziestym roku życia wynalazł maszynę do liczenia: głośne doświadczenia nad próżnią i ciężarem powietrza stawiają go w rzędzie europejskich uczonych. Pascal był naturą poważną i religijną: już za młodu zetknął się z jansenizmem, który wywarł nań silne wrażenie; jednakże dopiero w r. 1654, pod wpływem wypadku z końmi, w którym znalazł się w niebezpieczeństwie życia, postanowił porzucić wszystko co nie jest miłością Boga i osiadł między „samotnikami” Port-Royal. (Bliżej patrz: Myśli, od tłómacza.)
  6. Antoni Arnauld (1612—1694) filar jansenizmu. Siostra jego, matka Aniela, była ksienią i reformatorką klasztoru Port-Royal: pozatem, rodzina jego zdawna była w zatargu z jezuitami.
  7. Formularz ten brzmiał: „Potępiam sercem i ustami 5 Twierdzeń zawartych w książce Kornela Jansenjusza, jako nie będących nauką św. Augustyna, którego Jansenjusz źle wyłożył“. Mimo iż janseniści podpisali ostatecznie formularz, jezuici umieli podsycać niechęć Ludwika XIV do tej upartej gminy, w której król podejrzewał zawsze tło opozycji politycznej. Na schyłku jego panowania, w r. 1710, zburzono opactwo Port-Royal des Champs, klasztor rozpędzono, wielu jansenistów wtrącono do Bastylji. Mimo tych prześladowań, jansenizm trwał podziemnie dalej. W r. 1713 papież Klemens wydał słynną bullę Unigentus, w której potępił 101 twierdzeń wyjętych z książki Refleksje moralne O. Quenel, głowy jansenizmu od śmierci Arnaulda. Twierdzenia te ogłoszono za heretyckie, fałszywe i bluźniercze: O. Quenel wtrącono do więzienia. Bulla ta rozdwoiła Francję na dziesiątki lat, gdyż część biskupów nie chciała jej uznać. Śmierć Ludwika XIV dała jansenistom chwilę wytchnienia, gdyż regent nie interesował się sporami religijnymi, ale niebawem ministrowie jego, X. Dubois i X. Fleury, starając się o względy Rzymu, wznowili prześladowanie.
    Doprowadzeni do rozpaczy, janseniści próbują znów apelować do ogółu, ale, nie mając na zawołanie nowego Pascala, szukają grubszych sposobów. W r. 1727 rozchodzi się pogłoska, że na grobie djakona Parisa dzieją się cuda. Gromadzący się tam janseniści — przy napływie gawiedzi — popadali w ekstazy i konwulsje (rodzaj tańca św. Wita); na jakiś czas wywołało to poruszenie w Paryżu, ale niebawem zwierzchność zamknęła cmentarz. Konwulsje trwały pewien czas po domach; oto forma, do której spłaszczyła się podniosła religia Saint-Cyrana, Arnaulda, Pascala! W r. 1752, papież wydał dekret, zabraniający udzielania komunji tym, którzy nie podpiszą bulli Unigenitus. Parlament, przesiąknięty duchem jansenizmu, zaprotestował. Swarom tym położyło koniec wygnanie jezuitów, które nastąpiło w r. 1766. Z usunięciem potężnych przeciwników, jansenizm, który wyrodził się w czystą opozycję, stracił resztkę żywotności.
  8. Klasyczne wydanie Faugère’a (Les grands écrivains de la France), z którego przekładałem Prowincjałki, zamieszcza w przypisach wszystkie inkryminowane teksty w ich oryginalnem łacińskiem brzmieniu.
  9. Sainte-Beuve, Port-Royal. T. III.
  10. Fortunat Strowski, Pascal et son temps, t. III.
  11. Tak jak znowuż wierszyk O. Barry dla pani Delfiny, który również tak oburza Pascala, wypadnie poprostu złożyć na karb smaku epoki; tego samego zepsutego smaku, który Molier smaga w figurze Trissotina (Uczone Białogłowy).
  12. Długi regestr tych gorszących orzeczeń opublikował już przed Prowincjałkami Arnauld; ale rewelacje te, spisane po łacinie i bez talentu literackiego Pascala, przeszły niemal bez wrażenia.
  13. I tam mogła mieć swoje dobroczynne znaczenie, szerokim płaszczem swojej tolerancji chroniąc ludzkie egzystencje przed inkwizytorskimi skądinąd zakusami religji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.