Zamek w Karpatach/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zamek w Karpatach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Tomasz Seweryn Jasiński
Tytuł orygin. Le Château des Carpathes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.[1]

Takie mniej więcej były dzieje tej smutnej historyi.
Franciszek de Télek przez kilka tygodni złożony był chorobą.
Kiedy nareszcie mógł się już podnosić z łóżka, Rotzko prosił go, aby jak najprędzej wyjechał z tego przeklętego miasta i wrócił do swego rodzinnego zamku.
Przed wyjazdem młody hrabia modlił się długo na grobie Stilli.
Wróciwszy do domu rodzinnego, pięć lat spędził w zupełnem odosobnieniu. Wspomnienie tragicznego zgonu siostry pozostało zawsze niezatarte w jego umyśle.
W chwili, kiedy się rozpoczęło nasze opowiadanie, młody hrabia opuścił przed kilku tygodniami swój zamek, i to na usilne błagania swego sługi Rotzko, który pragnął, aby pan rozerwał się trochę.
Hrabia de Télek, ulegając namowom wiernego sługi, postanowił zwiedzić prowincye siedmiogrodzkie. Stary sługa miał nadzieję, że potem namówi pana na podróż po Europie, której wypadki zaszłe w Neapolu nie dozwoliły mu dokończyć.
Najpierw zwiedzili płaszczyzny aż do podnoża Karpat i dotarli do wąwozu Wulkan; potem po wycieczee na górę Retyezat i do doliny Maros, przybyli odpocząć w wiosce Werst, w zajeździe pod królem Maciejem.
Wiemy, jakie było usposobienie wieśniaków w chwili, gdy Franciszek de Télek przybył do wioski i w jaki sposób dowiedział się on o dziwnych zdarzeniach, które miały się przytrafiać w zamczysku. Można sobie wyobrazić jego zdziwienie, gdy się dowiedział, że zamek był własnością barona Rudolfa de Gortz.
Wrażenie wywołane z tego powodu zbyt było silne, aby miało ujść uwagi sędziego Koltza i innych obecnych tam osób. Rotzko był w duchu niesłychanie zagniewany na sędziego, że wywołał tę całą głupią historyę.
— Nie wiedzieć po co wleźliśmy tu! — powtarzał sobie w duchu.
Młody hrabia milczał, ale po wyrazie jego twarzy znać było, że był niezwykle wzruszony.
Chociaż sędzia Koltz i jego przyjaciele zrozumieli, że istniała jakaś tajemnica pomiędzy hrabią de Télek a baronem de Gortz, nie śmieli jednak o nią go pytać.
W kilka chwil później wszyscy wyszli z gospody pod królem Maciejem, jeszcze bardziej zaciekawieni zdarzeniami, które nie wróżyły nic dobrego dla wioski,
Czy teraz, skoro młody hrabia dowiedział się, do kogo należy zamek, dotrzyma danego przyrzeczenia? Czy przybywszy do Karlsburga, nie uprzedzi władzy i nie wezwie jej pomocy?
— Jeśli on tego nie uczyni, to ja uczynię! — powtarzał sędzia Koltz. — Trzeba będzie dać znać policyi, aby zwiedziła zamek i przekonała się, czy tam w istocie pokutują duchy, lub mieszkają złoczyńcy. Wioska nie może być dłużej z tego powodu narażona na takie przykrości!
Postanowienie sędziego Koltza żywą wywołało sprzeczkę, jakże bowiem można było stawać do walki z duchami i upiorami? Cóż w takim razie pomogą szable i rewolwery?
Franciszek de Télek, pozostawszy sam w gospodzie pod królem Maciejem, pogrążył się w myślach.
Z godzinę siedział nieruchomy w fotelu, potem wstał, wyszedł z izby na taras i zapatrzył się w dal.
Na płaskowzgórzu Orgall, tuż obok szczytów góry Plesa, wznosił się stary zamek. Tam to prawdopodobnie żył dawniej ów dziwny człowiek, który uczęszczał do teatru San-Carlo.
Teraz zamek był opuszczony, gdyż baron Gortz nie powrócił do niego po bytności w Neapolu. Nikt nie wiedział nawet, co się z baronem stało. Być może już nie żył do tej pory.
Franciszek gubił się w najrozmaitszych domysłach, ale żaden nie wydawał mu się uzasadnionym. Przygoda Niko Decka zaciekawiała go niesłychanie, i pragnął szczerze wyjaśnić tę tajemnicę, a tem samem zapewnić spokój mieszkańcom wioski Werst.
Nie wątpił, że w zamku mieszkają złoczyńcy, którzy tam znaleźli schronienie. Postanowił więc dotrzymać danego słowa i wyjaśnić historyę fałszywych upiorów, uprzedzając o tem wszystkiem policyę w Karlsburgu.
Przedtem jednak postanowił rozmówić się z młodym leśniczym. Około trzeciej godziny po południu udał się sam do domu sędziego, któremu ta wizyta pochlebiała niezmiernie.
Sędzia powiedział hrabiemu kilka komplementów, a mianowicie, jak czuje się szczęśliwym, przyjmując w swoim domu potomka szlachetnej rodziny rumuńskiej, któremu wioska Werst zawdzięczać będzie spokój i zamożność, gdyż turyści nie będą się lękali jej zwiedzać, skoro już nie będą im groziły złośliwe duchy z zamczyska.
Franciszek de Télek podziękował uprzejmie i zapytał, czy mógłby się widzieć z leśniczym.
— Owszem, panie hrabio! — odpowiedział sędzia. — Niko ma się już lepiej i wkrótce będzie mógł pełnić swoje obowiązki.
W tej chwili weszła do pokoju Miriota i grzecznym ukłonem powitała gościa.
— Wszak Niko-Deck nie był niebezpiecznie chory? — zapytał hrabia.
— Nie, panie hrabio, za co Bogu niech będą dzięki! — odparło dziewczę.
— Czy macie tu dobrego doktora?
— Hm, hm — mruknął sędzia Koltz, dając tym sposobem niezbyt pochlebne świadectwo o zdolnościach Pataka.
— Mamy doktora Pataka, — odezwała się Miriota.
— Czy to ten, który towarzyszył Nikowi w wycieczce do zamczyska?
— Tak, panie hrabio!
— Chciałbym, panno Mirioto, widzieć się z twoim bratem, aby dowiedzieć się o szczegółach tej wyprawy, — rzekł Franciszek.
— Udzieli on ich panu z chęcią, chociaż może być, iż go to trochę zmęczy.
— O! ja nie będę nadużywał jego sił, panno Mirioto, — śmiejąc się odpowiedział hrabia.
— Jestem o to zupełnie spokojna, — rzekła dziewczyna, — trwoży mnie co innego, panie hrabio!
— Cóż takiego?
— Niko podraźnił duchy... Kto wie, czy one nie będą go prześladowały całe życie!
— O, nie lękaj się tego, panno Mirioto, zaradzimy temu jakoś!...
— Więc pan twierdzi, że nie złego nie stanie się Nikowi?
— Ależ nie! Dzięki pomocy policyi za kilka dni każdy będzie mógł zwiedzać wnętrze zamku z takiem bezpieczeństwem, jak drogę w wiosce Werst!
Młody hrabia widział, że nie zdoła zwalczyć wiary w zabobony, która tak głębokie zapuściła korzenie w umysłach tych nieoświeconych ludzi. Nie starał się więc przekonywać Mirioty, o ile jej przekonania są błędne, tylko prosił, aby go zaprowadziła do pokoju leśniczego.
Młoda dziewczyna wskazała mu drogę.
Niko wiedział o przybyciu podróżnych do gospody Jonasza. Gdy Franciszek wszedł do pokoju, leśniczy podniósł się na powitanie. Rodzaj paraliżu, jakiego doznawał w pierwszej chwili, minął już teraz, mógł więc dokładnie odpowiadać na pytania, czynione mu przez hrabiego de Télek.
— Panie Deck, — rzekł Franciszek, uścisnąwszy przyjaźnie rękę leśniczego, — muszę pana najpierw zapytać, czy pan wierzy w obecność złośliwych duchów w starym zamku?

— Muszę w to wierzyć, panie hrabio! — odpowiedział Niko.
Gdy Franciszek wszedł do pokoju, leśniczy podniósł się na powitanie... (Str. 136).
— I mniemasz pan, że to one nie dozwoliły panu przekroczyć murów zamku?

— Nie wątpię o tem.
— A dlaczego, jeżeli wolno zapytać?
— Dlatego, że gdyby tam nie było duchów, to wszystko, czego doznałem, byłoby rzeczą niepojętą.
— Może mi pan opowie szczegółowo całą przygodę?
— Bardzo chętnie, panie hrabio!
I Niko zaczął opowiadać to wszystko, o czem hrabia de Télek słyszał już w gospodzie, a co uważał za wynik jakichś naturalnych zjawisk.
W istocie wypadki te możnaby było łatwo wytłómaczyć, gdyby była pewność, że w zamku mieszkają dobrzy, lub źli ludzie, posiadający jakieś przyrządy, któreby mogły wywoływać fantastyczne obrazy. Co zaś do uczucia, jakiego doznał doktor Patak, któremu się zdawało, że jest przykuty do ziemi, mogło to być jedynie wynikiem złudzenia. Bardzo może być, że nie mógł się ruszyć ze strachu, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
— Ależ panie hrabio, on chciał właśnie uciekać, a takiemu tchórzowi nie zbrakłoby wtedy na chęciach! — odpowiedział Niko — Przyznaj pan, że to prawda!
— No to przypuśćmy, że nogi jego zaplątały się w jakieś sidła, ukryte w trawie, w głębi rowu! — zaczął Franciszek.
— Sidła, gdy pochwycą, kaleczą okrutnie i nieraz skórę zedrą, a na nogach doktora Pataka nie było żadnego śladu obrażenia.
— Słuszna uwaga, panie leśniczy, a jednak wierzaj mi, że jeśli doktor Patak nie mógł się ruszyć z miejsca, nogi jego musiały uwięznąć w jakichś sidłach.
— Teraz ja z kolei zapytam pana hrabiego: jakim sposobem te sidła otworzyły się same, wracając wolność doktorowi?
Franciszek nie wiedział co na to odpowiedzieć.
— Zresztą mniejsza o to, czego doznawał doktor Patak, — ciągnął dalej leśniczy, — ja tylko powiem to, czego ja doznałem...
— Naturalnie, że to będzie daleko lepiej! — potwierdził hrabia.
— Wrażenia moje bardzo jasno dadzą się określić. Doznałem nadzwyczaj silnego wstrząśnienia, lecz w jaki sposób, nie umiem wytłómaczyć.
— I nie miałeś, panie leśniczy, żadnej rany na ciele? — zapytał Franciszek.
— Żadnej, panie hrabio, a jednak wstrząśnienie było niezwykle gwałtowne.
— I to w chwili, gdy dotknąłeś się ręką żelaznego okucia zwodzonego mostu?
— Tak, panie hrabio! Zaledwie się dotknąłem, zostałem jak gdyby sparaliżowany. Na szczęście, że drugą ręką trzymałem się łańcucha i nie puściłem go pomimo bólu. Tym sposobem zsunąłem się w głąb rowu, gdzie doktor podniósł mnie bezprzytomnego zupełnie.
Franciszek kręcił głową z niedowierzaniem.
— To co opowiadam panu hrabiemu zdarzyło się rzeczywiście, — mówił dalej Niko. — Nie było to żadne złudzenie, ani sen, gdyż przez tydzień byłem prawie bezwładny i nie mogłem się ruszyć z łóżka. Nie miałem zupełnie władzy w jednej ręce i nodze, nie mogłem więc być igraszką złudzenia!
— Ależ ja tego nie mówię, owszem przyznaję, że doznałeś pan gwałtownego wstrząśnienia...
— Powiedz pan: dyabelskiego!
— Nie, na to się nie zgodzę, i pod tym względem różnimy się w zdaniach, — odpowiedział młody hrabia. — Pan mniemasz, że skrzywdziła cię jakaś nadprzyrodzona istota, a ja w to nie wierzę!
— A jakże pan hrabia wytłómaczy to wszystko, co mnie spotkało?
— W tej chwili nie wiem jeszcze, ale bądź pewnym, panie leśniczy, że wszystko się wyjaśni w sposób najprostszy.
— Daj Boże! — odpowiedział leśniczy.
— Powiedz mi jeszcze, czy ten zamek oddawna należy do rodziny Gortzów? — zapytał Franciszek.
— Tak, panie hrabio, od niepamiętnych czasów jest on w posiadaniu tej rodziny, chociaż ostatni jej potomek, baron Rudolf, znikł i nikt nigdy o nim nie słyszał.
— A jakże dawno on znikł z tych okolic?
— Będzie już mniej więcej lat dwadzieścia.
— Dwadzieścia lat? — powtórzył hrabia.
— Tak, panie hrabio. Pewnego dnia baron Rudolf opuścił zamek, a w kilka miesięcy po jego wyjeździe umarł stary sługa, jedyny człowiek, który pozostał w zamku. Od tej pory nikt o baronie nie słyszał.
— I nikt nie był już po tem w zamku?
— Nikt.
— A jakież wieści krążą o tem w okolicy?
— Ludzie mówią, że baron Rudolf umarł za granicą, i to wkrótce po opuszczeniu zamczyska.
— Ludzie się mylą, baron żyje, a raczej żył jeszcze przed pięciu laty.
— Jak to żył jeszcze, panie hrabio?
— Tak, przebywał we Włoszech... w Neapolu...
— Czy pan hrabia go tam widział?
— Tak jest.
— A po upływie tych lat pięciu?
— Nie słyszałem już nic o nim.
Leśniczy zamyślił się. W głowie jego zbudziło się przypuszczenie, którego nie miał odwagi wyrazić słowami. Wreszcie podniósł głowę i rzekł:
— Nie można przypuścić, panie hrabio, aby baron Rudolf de Gortz powrócił do kraju, z zamiarem zamknięcia się w starem zamczysku?
— Nie, tego nie należy przypuszczać, Niku!
— Cóżby miał za cel ukrywania się... i niedopuszczania do siebie ludzi?
— W istocie, nie miałby w tem żadnego chyba wyrachowania, — odpowiedział Franciszek de Télek.
A jednak przypuszczenie to utrwalało się coraz silniej w umyśle hrabiego. Kto wie, czy baron, którego życie zawsze było zagadkowe i otoczone tajemniczością, nie schronił się do tego zamku po wyjeździe z Neapolu? Tu dzięki zabobonnej trwodze, podniecanej umiejętnie, mógł żyć w zupełnem odosobnieniu, nie narażając się na żadne nieprzyjemne poszukiwania lub odwiedziny.
Franciszek nie chciał jednak dzielić się swymi pomysłami z mieszkańcami wioski Werst, gdyż musiałby ich wtajemniczyć w fakta, obchodzące go zbyt żywo.
Zresztą wiedział, że nie przekona nikogo, tembardziej, gdy Niko dodał:
— Jeżeli baron Rudolf znajduje się w zamku, należy mniemać, że on jest czartem, bo tylko czart mógłby się mną obejść w ten sposób!
Franciszek, słysząc te słowa, zmienił przedmiot rozmowy. Uspokoił leśniczego co do następstw jego wycieczki, lecz zarazem przestrzegał go, aby się nie narażał powtórnie.
— Trzeba to pozostawić władzy i policyi, która potrafi zbadać tajemnicę zamku wśród gór.
Nareszcie młody hrabia pożegnał leśniczego i pogrążony w myślach powrócił do gospody, skąd się nie ruszał przez cały dzień.
O szóstej po południu Jonasz podał mu obiad w wielkiej izbie, gdzie nikt mu nie przerywał samotności.
Około godziny ósmej wieczorem Rotzko rzekł do swego młodego pana:
— Czy panu nie jestem już potrzebny?
— Nie, Rotzko!
— No, to pójdę wypalić fajkę na tarasie!
— Owszem, idź, mój kochany!
Franciszek pozostał teraz sam zupełnie. Nawpół leżąc w fotelu, zwrócił się myślą w przeszłość, a przed oczyma jego wyobraźni zaczęły się przesuwać rozmaite obrazy. Przypomniał sobie ostatnie przedstawienie w teatrze San-Carlo i wrogiego sobie barona de Gortz.
Marząc w ten sposób, Franciszek zaczął drzemać. Znajdował się w tym stanie pół snu, a pół jawy, w którym człowiek słyszy jeszcze każdy szelest i zwraca uwagę na szmery i dźwięki.
Franciszek wiedział, że sam znajduje się w izbie. Wtem nagle usłyszał głos łagodny i dźwięczny. Zerwał się na równe nogi i słuchał uważnie.
Byłże to sen, czy rzeczywistość? Zdawało mu się, że niewidzialne usta szemrzą tuż przy jego uchu dobrze mu znaną melodyę. Utwór ten śpiewała Stilla na ostatnim koncercie, w którym brała udział.
Zachwycony urokiem ślicznej melodyi, Franciszek słuchał, nie zdając sobie sprawy z doznawanego wrażenia. Wreszcie ocknął się zdumiony, powtarzając z głębokiem przekonaniem:
— To głos mojej siostry, znam go przecież tak dobrze!
Wtem znowu dokoła zapanowała głęboka cisza, i Franciszek, wracając do poczucia rzeczywistości, powiedział sobie:

— Śniło mi się, spałem... to był sen!...







  1. Przypis własny Wikiźródeł Polskie wydanie nie zawiera nagłówka nowego rozdziału w tym miejscu. Został wstawiony na podstawie tekstu wydania francuskiego.