Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 140 —

i nie puściłem go pomimo bólu. Tym sposobem zsunąłem się w głąb rowu, gdzie doktor podniósł mnie bezprzytomnego zupełnie.
Franciszek kręcił głową z niedowierzaniem.
— To co opowiadam panu hrabiemu zdarzyło się rzeczywiście, — mówił dalej Niko. — Nie było to żadne złudzenie, ani sen, gdyż przez tydzień byłem prawie bezwładny i nie mogłem się ruszyć z łóżka. Nie miałem zupełnie władzy w jednej ręce i nodze, nie mogłem więc być igraszką złudzenia!
— Ależ ja tego nie mówię, owszem przyznaję, że doznałeś pan gwałtownego wstrząśnienia...
— Powiedz pan: dyabelskiego!
— Nie, na to się nie zgodzę, i pod tym względem różnimy się w zdaniach, — odpowiedział młody hrabia. — Pan mniemasz, że skrzywdziła cię jakaś nadprzyrodzona istota, a ja w to nie wierzę!
— A jakże pan hrabia wytłómaczy to wszystko, co mnie spotkało?
— W tej chwili nie wiem jeszcze, ale bądź pewnym, panie leśniczy, że wszystko się wyjaśni w sposób najprostszy.
— Daj Boże! — odpowiedział leśniczy.
— Powiedz mi jeszcze, czy ten zamek oddawna należy do rodziny Gortzów? — zapytał Franciszek.
— Tak, panie hrabio, od niepamiętnych czasów jest on w posiadaniu tej rodziny, chociaż