Z dramatów małżeńskich/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIX.
Niegodziwość.

Jak wiemy już, Paweł rzadko bywał w Montmorency. Zaledwie godzinę czasu spędzał tam co tydzień, i Małgorzała byłaby pędziła zycie pustelnicy, gdyby nie codzienne niemal odwiedziny pana de Nangés.
Młoda kobieta z radością witała gościa, obecność Jego przynosiła jej ulgę w cierpieniu moralnem, uważała go za najlepszego przyjaciela, nie domyślając się, jakie uczucia żywił dla niej w sercu.
Mimo niegodnego postępowania p. de Nancey, żona nie przestała go kochać gorąco — to też z wielką radością dowiedziała się, że tym razem dłużej zabawić zamierza w Montmorency.
Niebawem jednak doznała wielkiego rozczarowania. Paweł rozkazał służbie przygotować dla siebie pokoje, leżące w przeciwległem, najodleglejszem skrzydle pałacu.
— Już mnie nie kocha — wyszeptało biedne dziecię z westchnieniem... Jakże prędko mu się sprzykrzyłam... A jednak, dawniej mówił, że mnie znajduje piękną... Czy bym się zmieniła?... Mam lat ośmnaście i jestem wdową — mimo, że mąż mój żyje!... Lecz i za to dzięki składam. Niebu, że tu powrócił... Kto wie, niezadługo może odzyskam go całkowicie...
René de Nangés przybył tego wieczoru. — Czy potrzebujemy mówić, iż powrót Pawła sprawił mu przykrość i zaniepokoił go?... Pozostał jednak, zatrzymywany przez pana domu, który był mu bardzo rad i nawet sam odwiózł gościa do stacji, przed odejściem ostatniego pociągu.
Nazajutrz p. de Nancey pozostał dzień cały w domu. Czas wydał mu się śmiertelnie długi, nie lubił czytać, nie zajmowała go muzyka, więc siedział nieskończenie długo przy śniadaniu i obiedzie, resztę dnia spędził w ogrodzie, paląc cygara jedno po drugiem.
Gdy wieczór nadszedł, hrabia chciał oznajmić żonie o przybyciu panny Lizely, nie wiedział wszakże, jak zacząć, gdy służący podał mu na srebrnej tacy list, na którego widok, serce Pawła zaczęło bić gwałtownie,
Wziął do ręki kopertę, przesiąkniętą dobrze mu znaną wonią. Na pieczątce widniał herb i korona o siedmiu pałkach.
Hrabia przeczytał list i podał go żonie, mówiąc:
— Treść tego pisma dotyczy zarówno. mnie, jak i ciebie, kochana Małgorzato...
List zawierał co następuje:

„Kochany hrabio i kuzynie!
„Czy nie zapomniałeś o swojej krewnej Blanche, tak wcześnie poślubionej, a wkrótce potem owdowiałej?

„Jeśli wykreśliłeś mnie z pamięci, pozwól, że ci się sama przypomnę.
Powróciwszy z Włoch, gdzie spędziłam lat kilka, dowiaduję się o twojem ożenieniu. Powiedziano mi, że młoda hrabina de Nancey godną jest ciebie.
„Pragnąc zbliżyć się do was — i jeśli pozwolicie, udam się wkrótce do Montmorency. Moja nowa kuzynka nie weźmie mi chyba za złe, że na chwilę przerwę wasze urocze sam na sam.

„Czekam odpowiedzi.
„Szczerze życzliwa
„Blanche Lizely”

— Któż to jest? — zapytała Małgorzata, oddając list mężowi.
— Urocza kobiecina, jeśli ją te lat kilka nie zmieniły...
— Czy młoda jeszcze?
— Ma pewnie dwadzieścia cztery lat wieku.
— Nigdy mi o niej nie wspominałeś...
— Gdybym cię chciał wtajemniczyć we wszystkie koligacje mojej rodziny, musielibyśmy spędzać dnie całe nad herbarzem i historją rodów szlacheckich, którą ty, moja droga, znasz o wiele mniej, niż nieboszczyk twój ojciec...
Małgorzata poczuła ukłócie, żywy rumieniec oblał jej lica.
— Cóż mam odpowiedzieć? — ciągnął dalej hrabia.
— Znasz przecież lepiej formy światowe odemnie — odparła młoda kobieta. — Zapewniam cię, że przyjmę jak najserdeczniej twoją krewną. Dosyć dla mnie, że należy do twojej rodziny, abym ją pokochała...
Paweł dotknął ustami czoła żony, jej oczy błysnęły radością.
— Jesteś bardzo uprzejmem dzieckiem — rzekł. — Jutro sam zawiozę odpowiedź mojej kuzynce. Będzie to uprzejmiej, Dowiem się zaraz, kiedy zamierza przyjechać — będziemy jej oczekiwać, a ty zatrzymasz ją na obiad. Sądzę, że ją polubisz, lecz gdybym się mylił, po pierwszej wizycie możesz nie zapraszać jej więcej...
Małgorzata słuchała uprzejmych słów męża z nietajoną radością.
— Odzyskam go!... myślała.
Nazajutrz Paweł udał się do Ville-d’Avray, gdzie wraz z złotowłosą syreną postanowił, iż pierwsza wizyta odbyć się miała dnia następnego.
Gdy powóz panny Lizely stanął przed drzwiami pałacu w Montmorency, serce Pawła biło gwałtownie. Żywy rumieniec oblał mu lica, gdy ujrzał żonę rzucającą się na szyję przybyłej i pokrywającą twarz jej serdecznymi pocałunkami.
Małgorzata oczarowana była przez nową kuzynkę, którą uważała już za przyjaciółkę. Gdy Blanche powróciła do domu, młoda hrabina posmutniała widocznie.
— Jakże ci się podobała ta moja krewna, drogie dziecię? — zagadnął hrabia, gdy zostali sami.
— Nie czuję się na siłach wydania o niej sądu — — odparła Małgorzata — ale ją już kocham!!! Tak, kocham ją sercem całem! — Pragnę, by mi była siostrą!... Co za szkoda, że Ville-d’Avray tak daleko jest od Montmorency... Gdyby Blanche mieszkała bliżej, widywałybyśmy się co dzień... co godzina... Nie rozłączalybyśmy się wcale...
— Bądź ostrożna — rzekł Paweł uśmiechając się.
— Czemu?...
— Będę zazdrosny o to nagłe, a tak żywe uczucie.
Małgorzata rzuciła się na szyję hrabiego:
— Ty zazdrosnym!!! Oh! ty wiesz, że ciebie kocham nad wszystko na świecie... Wiesz, że cię ubóstwiam!...
Wzruszenie ogarnęło Pawła. Małgorzata była tak młoda, tak piękna i tak kochająca! Czuł na swych piersiach oparte to dziecięce serce, bijące gwałtownie, czuł drżenie jej ciała, widział koralowe usteczka, szukające warg jego w gorącym pocałunku.
Niestety! widmo innej kobiety przemknęło przed oczyma małżonka.
P. de Nancey rozplótł białe ramiona, otaczające jego szyję, odsunął wdzięczną postać od siebie, a dotknąwszy chłodnemi usty jej czoło, wyszedł z salonu.
Małgorzata zadrżała. Tak to przyjął ten jej ukochany małżonek dowód miłości namiętnej i gorącej!... Czuła się strasznie upokorzoną. Więc jej młodość, piękność, miłość nie miały dla niego żadnej wartości... Padła na krzesło, a zasłoniwszy twarz rękoma, wybuchnęła płaczem. Najpierw łzy jej płynęły cicho i wolno, później z piersi wyrwało się gwałtowne łkanie...
— Byłam szaloną, gdy ufałam w jego nawrócenie... jęczała. — On mną pogardza... odpycha mnie... nie kocha... i nigdy już kochać nie będzie!..
Tego wieczora młoda kobieta zasnęła płacząc, i przez noc całą, z zamkniętych jej oczów, łzy gorące spływały obficie.
W dwa dni później Paweł zawiózł żonę do Ville-d’Avray. Blanche uwiadomiona o przybyciu gości, oczekiwała ich, a przyjęcie i powitanie jej było tak pełne radości, iż ludzie więcej doświadczeni niż Małgorzata, łatwo uwierzyliby w życzliwość złotowłosej syreny.
W ciągu dwóch tygodni zamieniano częste odwiedziny, młode kobiety nie mogły obejść się jedna bez drugiej. Zachwycający był widok tych dwóch istot tak pięknych, a tak od siebie różnych, złączonych w czułym uścisku, lub przechadzających się po cienistych szpalerach parku.
— Drogie dziecię — rzekł Paweł do żony — jeśli się nie mylę, ty i moja kuzynka, stałyście się nierozłącznemi przyjaciółkami?
— Oh! tak, nie mylisz się! — Czem lepiej ją poznaję, tem więcej ją kocham...
— Chcę ci przedstawić projekt, który niewątpliwie sprawi ci przyjemność...
— Cóż to za projekt? — zapytała ciekawie hrabina.
— Oto jest: Jesień zapowiada się pogodna, nim do Paryża wrócimy, upłynie kilka tygodni, któż nam przeszkadza poprosić kuzynkę, by z nami czas ten spędziła w Montmorency?...
— Ale czy ona zechce? — zawołała Małgorzata.
— Jeśli ją serdecznie poprosisz, mam przekonanie, że się nie oprze.
— Oh! jakżebym się czuła szczęśliwą... Dziękuję ci za tę myśl!...
Dnia tego jakby na wezwanie przybyła Blanche, której niespodziewano się wcale.
Małgorzata wzruszona, onieśmielona, lękająca się przeszkód lub odmowy, przedstawiła plan usnuty przez hrabiego do uznania panny Lizely.
— Nie odmawiaj nam droga kuzynko — rzekła w końcu — twoje przyzwolenie uszczęśliwi mnie nad wszelki wyraz.
— Drogi aniele — odrzekła panna Lizely — całując czule przeciwniczkę — czy sądzisz, że jestem na tyle nieprzyjaciółką samej siebie, bym nie chciała skorzystać z tak miłej propozycji?
— Więc przystajesz?
— Naturalnie!... przystaję z radością!...
Małgorzata klasnęła w dłonie i ucałowała Blanche z dziecięcą wesołością.
— Oh! jakaś ty dobra! — wołała. — Zostań dziś zaraz, nie wracaj już do Ville-d’Avray!...
— Ależ jaknajchętniej... chciałabym z wami na zawsze pozostać...
Paweł zadrżał z radości słuchając słów żony, lecz na pozór pozostał chłodny.
— Moje dziecko — odparł spokojnie — zapraszając sama pod dach twój gościa, powinnaś zapewnić mu wszelkie możliwe wygody. Zatem sądzę, że należy oddać do dyspozycji kuzynki trzy wykwintnie urządzone gościnne pokoje, które ojciec twój nazywał „mieszkaniem wielkiego hetmana.“
— Masz słuszność — odparła Małgorzata. — Biegnę tam zaraz.
Otóż, mieszkanie wielkiego hetmana, co nie powinno zadziwiać nikogo, łączyło się wewnętrznemi schodkami z apartamentem zajmowanym obecnie przez hrabiego.
Czy hrabina nie wiedziała o tem, czy też zapomniała o tej okoliczności — nie wiemy. To pewne, że gdyby nawet pamiętała o schodach wewnętrznych, spokój jej nie zostałby zakłócony. Są istoty dla których obcą jest zdrada.
P. de Nancey osiągnął cel dawno pożądany, za pomocą przebiegłości i kłamstwa.
Uczynił z kochanki swojej, przyjaciółkę żony, umieścił je pod jednym dachem. Schody wewnętrzne ułatwiły resztę. Jak widzimy, hrabia umiał sobie wygodnie życie układać. Mógł uważać się za człowieka zręcznego. Był zadowolony.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.