Współczesna powieść polska/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł Współczesna powieść polska
Wydawca Księgarnia A. Staudacher i Spółka
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
HENRYK SIENKIEWICZ.

Powieść Henryka Sienkiewicza jest niewątpliwie jednym z najbardziej ustalonych w sobie i zakończonych typów artystycznych. Posiada ona cechy sobie tylko właściwe. Można o niej mówić tak, jak się mówi o powieści Tołstoja, Turgeniewa, Balzaka. Ma ona swoją własną estetykę, swój własny styl artystyczny. Jest przy tem w wysokim stopniu dla ogółu naszego charakterystyczna. Nie darmo rozkochała się w niej cała polska publiczność. Nie darmo zachwyca się nią umysł tak rdzennie polski, jak Witkiewicz. Nikt mnie nie posądzi o stronność i uprzedzenie na korzyść Sienkiewicza, tem swobodniej mogę powiedzieć, że są w jego powieści cechy, które napotykamy u takich klasyków polskiej literatury, jak Kochanowski i Fredro. Być może najgłębszą z tych cech jest jakaś dziwna ufność. Jest nienaruszona i zasadnicza wiara w dobro świata i pogodę. Zastanawiać się nad źródłem tej właściwości duszy polskiej nie będę tu. Tego rodzaju syntezy są zarówno łatwe jak niepewne. Analiza zaś byłaby filozofią całych polskich dziejów. Dość wziąć do ręki jakiekolwiek opowiadanie Sienkiewicza, dość odświeżyć w pamięci wrażenia doznawane przy czytaniu jego pism, aby zrozumieć, o co mi idzie. Odrazu ogarnia nas niezmiernie swojskie powietrze. I wydaje się nam, że wszystko inne śniło się nam. Śniły się zwątpienia, zawody, walki i gorycze, śniły mi się moje artykuły o Sienkiewiczu. Wszystko to było jakieś nieporozumienie. Jakże to takiej Maryni Połanieckiej wytłómaczyć istnienie walki klas i coś wogóle tak stającego się dopiero. To się staje, ma być, jest niepewne, a tu już jest, jest ciepły zaciszny dom, jest w kącie stara zbroja; pies wygrzewa się pod kominkiem, drzewo pali się z miłym trzaskiem, pod gankiem parskają konie, gwiazdy skrzą, śnieg chrzęści. Kulig! Kulig! Kuligiem na pasterkę. Bóg się rodzi! moc truchleje! Czy istnieje jakaś rosyjska rewolucya, czy istnieje siny trup Kasprzaka, wszystko to sen, nieprawdopodobny sen. W umyśle Sienkiewicza cała sfera bytu, cała forma życia, cała szlachetczyzna polska, wyżłobiła swoje formy tak, że może on widzieć świat tylko przez ich pryzmat i wszystkiego co się z temi formami nie godzi, nie widzi. Sienkiewicz stylizuje? Nie, on stylowo czuje. On żyje, oddycha stylem szlacheckiego życia. Dla tego też gdy on coś zobaczy, powie, opisze, czujemy się nagle jakby przeniesieni nagle w kraj wspomnień, do prawdziwej ojczyzny. Dlatego też książkę jego czyta się z tem samem uczuciem, z jakiem się wracało do domu rodzinnego. Tu niema zagadnień, niema walki, wszystko ma sens. Tu jest ciepło i zacisznie. Tu każde pojęcie jest nasze własne. Tu nic nas nie kaleczy, nic nie wyrywa, nie szarpie. Tu jest nasz świat. I to jest czar Sienkiewicza. Społeczeństwo nagle zapomina o wszystkich walkach, zadaniach, pracach, nagle widzi się zadomowionem, bezpiecznem. Ulegają temu czarowi najbardziej sterani, bezdomni, nie można mu się oprzeć. Ten człowiek nazywa przedmioty temi samemi imionami, jakiemi nazywała je piastunka. Sienkiewicz urodził się klasykiem, ale urodził się klasykiem warstwy, znajdującej się w upadku. I dlatego jego widzenie świata skończone, zamknięte, jasne, stało się od początku kłamstwem, kłamstwem tem niebezpieczniejszem, że było źle pogrzebaną, źle przezwyciężoną prawdą przeszłości. Dla tego też odrazu występuje druga cecha artyzmu Sienkiewicza. Jest on skończonym przez ograniczoność, plastykiem przez ślepotę, artystą przez bezwiedny egoizm. Gdy rodzi się człowiek, któremu jest dane widzieć to co jest typowem w jego warstwie i jej stosunkach, gdy ta warstwa sama, czy naród cały żyje, rozwija się, człowiek ten daje kształt skończony rzeczywistości, bo ją najlepiej widzi. Sienkiewicz klasyk warstwy, której cały byt ulegał rozkładowi — dawał kształt skończony — gdyż rzeczywistości nie widział. Dlatego dziełom jego brak wagi, dlatego jego Grecya jest Alma Tedemy — nie Homera.
Źle rozumie psychologię klasowości ten, kto przypuszcza, że w takich przykładach całkowitego zrośnięcia się jednostki z warstwą, w takich wypadkach, gdy wszystkie formy, jakiemi rozporządza myśl i życie umysłowe danego człowieka są wiernem odbiciem form życia klasy, jej sposobów czucia — może być mowa o wyborze, tendencyi. Sienkiewicz w młodości na krótką chwilę usiłował zrozumieć nowy, stający się naokoło świat, ale właściwie wmawiał tylko w siebie, że stoi na jego punkcie widzenia. Podrwiwać sobie z kazania księdza, prawiącego mieszkańcom Baranich głów o katarach, wyszydzić Zołzikiewicza, ulitować się wreszcie nad Rzepową, to wszystko nie przekraczało granic szlacheckiego intellektu i światopoglądu. Ale odczuć piękno życia takich Rzepów, zrozumieć ich radość i smutki, przemierzyć wszystkie wartości świata ich żylastą dłonią — to była inna sprawa. Sienkiewicz, o tem przekonany jestem najzupełniej, szczerze usiłował wmówić w siebie światopogląd demokratycznego liberalizmu, ale odrazu rzucały mu się w oczy jego dysharmonie. Sylwetka mistrza-demokraty wydawała się taka nędzna, taka nikła, śmieszna na tle tego gotowego świata, w którym każdy gest był zrozumiały, rodził się bez namysłu. Ten nowy świat istniał dla Sienkiewicza jako myśl, jako idea, jako frazes. Świat szlachecki był światem jego oczu i serca. Myśl musiała nieustannie przypominać o sobie, ale gdy szukała potwierdzenia, ani oko, ani serce nie było w stanie go znaleźć: żyły bowiem wyłącznie w świecie, któremu myśl rokowała krótkie życie. Myśl, ale co to jest myśl? Kto ją wygłasza; oko widziało tylko deklamującego, unoszącego się i besztającego mistrza. Ta karykatura miałaby przeważyć ten spokój, tę logikę przemawiającą do oka. To nie miałoby zdrowego sensu. To też Sienkiewicz musiał otrząsnąć z siebie ideologiczną, czy frazeologiczną warstewkę liberalnych, pozytywnych haseł. Trylogia musiała powstać w nim, jak żywiołowy wybuch prawdziwej natury, jak wyzwolenie żywego człowieka z pod władzy idei, pojęcia, słowa. Sienkiewicz przed Trylogią napisał utwór, który prawdopodobnie przeżyje inne jego pisma, Latarnika. Latarnik narodził się w duszy pisarza nie tylko z tęsknoty chwilowej, przemijającej, wywołanej oddaleniem od kraju. Współbrzmiały tu wszystkie uczucia żalu po świecie, do którego ciągnęło serce. Ale świat ten nie zostaje określony w sposób zacieśniający jego znaczenie. Jest światem, do którego wzdycha, po którym płacze, do którego wyrywa się marzeniem, rozpaczą — cała bezdomna, osierocona Polska. Dzisiaj wyda się to oczywiście paradoksem, pomimo to jest dla mnie rzeczą pewną, że Latarnik jest tym jedynym momentem, w którym dusza Sienkiewicza stopiła się z duszą narodu. Pamiętajmy, że było to stopieniem się w uczuciu żalu, bólu i smutku, nie twórczej siły. Przyszłe pokolenia wybaczą dla bezgranicznej naiwności — bluźnierstwo tych, którzy Sienkiewicza zestawiali z Mickiewiczem. Mickiewicz duszę swą wydzierał indywidualnym upodobaniom, smutkom, bólom, zlanie się z narodem osiągnąć pragnął przez przezwyciężenie w sobie całej indywidualnej przypadkowości, aby wykształcić w sobie miłość tego, co naród kochać powinien, aby żyć. Mickiewicz nie we własnej naturze, nie we własnych pociągach artystycznych, ba, nawet nie we własnym smutku i boleści — szukał przyszłości narodu, on duszę swoją zwolna i codzienną pracą przekuwał, przetwarzał, aby nie mieściła w sobie nic prócz tego, co narodowi życie zapewnić może. Czy droga od Pana Tadeusza, od tego rozkochania się oka i serca w zieleni gajów i łąk litewskich, od tego welgnięcia duszą całą w kraj wspomnień i przeszłości — do samotności, do zmagania się nieustannego w okresie wygłaszania kursów literatury, lub w roku 1848 była łatwa i prosta? Ale prawda, my przywykliśmy przecież tę bolesną i świętą pracę odrodzenia wewnętrznego, te powtórne narodziny z ducha — uważać za zaciemnienie geniusza. My wyrzucamy geniuszowi, że zamiast po przeszłości płakać, zamiast wyczarowywać jej obrazy, starał się stworzyć w sobie człowieka przyszłości. Mickiewicz zerwał z obecnością drogich sercu kształtów, aby wejść na drogę samotną, na której wypracowuje sobie człowiek nowe serce, nową myśl, nową wolę. Czy rozumiecie? Nie dosyć jest kochać coś do szaleństwa nawet, nie dość jest widzieć coś w pięknie i słońcu, nie dosyć jest słowem wyczarowywać kształt miłości swojej, trzeba się pytać jeszcze, czem jest moja miłość, jaką ma wartość ta, co ja kocham, jaką ma cenę kształt, który mnie szczęściem napawa. I jeśli myśl i wola wydadzą wyrok, w proch rozbijający nasze ukochania, trzeba się wyrzec ich, wyrzec dla nagiej i surowej idei obowiązku, bo trzeba lat męki i pracy, lat liczniejszych, niż życie pojedyńczego człowieka, nim narodzą się w nas organy duszy, zdolne widzieć nowe ukochanie. Widzieć nie jako obecność realną, lecz jako kształt, idealny choćby tylko. Trzeba wyrzec się kształtu znanego jak serce własne, dla obowiązku, który nie obiecuje nic, każe tylko serce rozkrwawić i miłość swą porzucić, poniechać zieleń pól i szumy fal zbożowych i po przez piaski iść i patrzeć w szarą pustkę bez myśli i bez wiedzy, ażali jest gdzie jakie słońce, czy jest gdzie ptaków śpiew, czy szumi zieleń drzew, czy świeże tchnienie wód nagrodzi kiedy ból, obmyje z czoła trud. Trzeba iść nie zważając na wyrzuty, na szyderstwa tych, którzy nie rozumieją, a tylko czują, że odebrane im zostało coś rzeczywistego i nic im dać nie można, prócz nakazu mąk. Trzeba przetrwać kamienne spiekanie się serca i osypywanie się wszystkich myśli i oschłość wszystkich uczuć. Wyrzec się pamięci i nie znać swej nadziei. Przez to przeszedł, to zmógł, zniósł, Mickiewicz, a przecież Pan Tadeusz nie. jest chyba mniej pełny, soczysty jasny, niż Trylogia. A przecież Mickiewicz ze światem Pana Tadeusza zerwał i pozostał sam na paryskim bruku z obowiązkiem swoim i pracą. A przecież Mickiewicza nie otaczał ten nowy stający się świat, tak jak Sienkiewicza. Mickiewicz zerwał z rzeczywistością widzialną, aby módz Przyszłość tworzyć. Sienkiewicz zamknął oczy na żywą teraźniejszość, oślepł na budzące się naokoło nowe życie, ogłuchł na straszliwy ból walki o nie, aby tylko nie utracić piękna, w którem rozkochało się serce jego. Mickiewicz wyrzekł się sztuki dla prawdy swojej, Sienkiewicz nie postawił nawet przed sobą tej alternatywy. Poszedł za popędem natury własnej. Jeżeli indywidualizmem jest dogadzanie sobie wbrew światu — to Henryk Sienkiewicz jest najkonsekwentniejszym polskim indywidualistą. Jest solipsystą, bo zamknął się ze swojem widzeniem świata i na niem poprzestał. Jeżeli dekadencyą jest niezdolność podporządkowania uczuć swych wymaganiom pracy i życia, to jest on najdoskonalszym typem dekadenta, pogrążonym w niemoc swą jak w ciepłą kąpiel. Jeżeli idealizmem jest wierzenie sobie wbrew światu, to rozróżniajmy przecież idealizm obowiązku Mickiewicza lub Fichtego od idealizmu wygody własnej Sienkiewicza. Ironia bolesna w swej krańcowości. Ci sami ludzie, którzy biorą na seryo »idealizm« Sienkiewicza, rozprawiają o egoizmie Słowackiego. Chciałbym poruszyć tu pewną sprawę oddawna mnie już zastanawiającą: sprawę stosunku zachodzącego pomiędzy Sienkiewiczem a Słowackim. Jest on istotny i niezaprzeczalny. Płoszowski jest miniaturą i karykaturą »wielkiego Julka«, jak podoba się nazywać Słowackiego nawet p. Gawalewiczowi. Ale nie o tę stronę sprawy mi tu idzie. Jeżeli był poeta rozkochany w świetności i połyskliwości polskiej przeszłości, jeżeli był poetą, dla którego przeszłość ta przybierała formę jakiegoś promiennego, tęczowego cudu, to był nim Słowacki. Cała praca duchowa Słowackiego, cała walka duszy i myśli wyrażona w Król u Duchu, w Genezis z Ducha w liście do księcia Adama Czartoryskiego — miała na celu dopatrzeć się głębokiej prawdy dziejów naszych, prawdy ducha polskiego. Prawdy, która byłaby uprawnieniem tego zachwytu, rozkochania, jakiem płonęła dusza poety. Słowacki usiłuje uzasadnić piękno, usiłuje dowieść, że jest życiem, usiłuje odnaleźć treść duchową kryjącą się po za niem i przebłyskującą przez nie. Tworzy nową metafizyczną mitologię dziejów polskich. Tak dalece nie wystarcza mu własny zachwyt, tak dalece czuje potrzebę dowieść, że piękno jest prawdą, że jego widzenia przeszłości, widzenia Polski nie są omamieniem. Pamiętamy wszyscy ten obraz z Króla Ducha aniołów porozumiewających się pomiędzy sobą, grą tęcz i połysków. Dla Słowackiego wizya poetycka staje się takiem samem rozbłyśnięciem ducha narodowego, przeniknąć usiłuje po za nią, doszukać się treści, którą wyraża, Piękno jest dla niego językiem ducha, on chce zrozumieć sens jego mowy. Dlatego obrazy jego ducha są tak powietrzne, dla tego tak nieustannie rozpryskują się jak miraże, ustępując miejsca nowym. Duch świata, duch narodu, duch dziejów objawić się może duszy pojedyńczej przez piękno. Ale żadne pojedyńcze piękno go nie wyczerpuje. Więc nieustannie nowem ku nam łyska. Sienkiewicz zatrzymuje się na samem widzeniu nie szuka i nie bada. Dobrze mu jest z niem więc je przyjmuje. Gdy człowiek uważa za ostateczny sprawdzian prawdy, dobra, piękna, poczucie zadowolenia, spokoju — oddaje życie swoje na los przypadku, pozbawia się sam dobrowolnie związku z treścią wewnętrzną świata. Dla człowieka czynu i przyszłości dobrem jest to, co wywalczył on, dobrem jest to, co stanowi zdobycz jego pracy. Czuje się on zadowolonym, gdy praca jego rozwija się i rośnie. Umie on wylegitymować się ze swych zadowoleń. Gdy zadowolenie jest samo sprawdzianem i podstawą sądów, narzuca się nam ono jako fakt zewnętrzny. Wiemy, że nam dobrze, i przyjmujemy to, co nas tym błogostanem darzy. Dlatego twórczość Sienkiewicza jest uznaniem siły, gotowych stosunków, mniejsza o to jakich, byleby nie naruszały jego harmonii wewnętrznej: — dlatego z dziejów naszych zrozumiał ich rozmach czysto fizyczny, dlatego jego epopeja polska jest właściwie karykaturą polskości, apoteozą tego wszystkiego, co było w niej najlichsze. Czy to umieli w przeszłości polskiej wyczuć i odnaleźć Lelewel, Wroński, Trentowski, Mickiewicz, Słowacki. Oni odnajdowali tam zapowiedzi i założenia, jakiegoś czystego ludzkiego życia, oni odnajdowali w przeszłości zawiązki i zapowiedzi syntezy, która przyszłość odległą ogarniała. Kochali tę przeszłość za ideał w niej odnaleziony, lecz nie zato, że obraz jej cieszył ich, zadawalał, podobał się im. Nie czynili oni ze swych upodobań miary świata. Filozofia historyi Sienkiewicza jest wyrazem i symptomatem naszego upadku umysłowego. Jest ona absolutnem zrzeczeniem się myśli wobec dziejów. Sienkiewicz przyjmuje swoje upodobania, swoje reminescencye historyczne, nie próbując ich nawet uzasadniać. Jeżeli istnieją tu ślady pracy, walki myślowej, to ma miejsce ona pomiędzy rojalistycznemi teoryami stańczyków a temperamentem autora. Upodobanie, pociąg osobisty, wiążą Sienkiewicza z anarchizmem temperamentu Kmicica, myśl buduje teorye o silnej władzy królewskiej. Konflikt nie został w duszy autora rozstrzygnięty. Sienkiewicz załagodził go tylko. Optymizm Sienkiewiczowski polega tu, jak zawsze, na niedostrzeganiu konsekwencyi. Z chwilą gdy wnioski, wypływające z jakiejś zasady, przesądu i t. d., które uznaje się, zagrażają innej zasadzie, którą pragnęłoby się także zachować, nie dostrzega się ich. Silna władza królewska mogła była powstać w Polsce jedynie na gruzach społecznej potęgi szlachty, mogłaby powstać jedynie oparta na klasach społecznych ciemiężonych przez szlachtę i powstrzymywanych przez nią w swym rozwoju. Gdy Władysławowi IV nasuwa się myśl stworzenia sobie takiego oparcia w kozaczyźnie, wyraża się w tem cały fatalizm dziejów polskich. Kozactwo ma odegrać w Polsce rolę jaką na całym zachodzie odegrało mieszczaństwo. Nie potrzeba chyba podkreślać całej znamienności tego faktu. Jest w nim tragizm, ale nie od Sienkiewicza przecież można żądać zmysłu dla tragizmu. Logiką i ideą jego działalności jest przekonanie, dogmat, że tragizm nie istnieje, nie może istnieć, gdyż życie byłoby zbyt ciężkie, a on, Sienkiewicz, jest i czuje się przedstawicielem tych, którzy potrzebują nie prawdy lecz pocieszenia. Pocieszenia à tout prix, choćby kupionego za cenę aż nazbyt widocznych iluzyi i wmówień, choćby za cenę hańby i ogłupienia. Sienkiewicz pragnie być jednocześnie i na stronie króla i szlachty i nawet możnowładców. Przeciwstawia on tylko dobrych magnatów złym, cnotliwych rycerzy warchołom. Dlaczegóżby jednak wszyscy nie mieli stać się dobrymi. Od czegóż istnieją księża i święta Panienka Częstochowska. Ani na jedną chwilę nie ukazuje nam Sienkiewicz przygotowującej się nieuchronnie w XVII wieku katastrofy ostatecznej, nie ukazuje nam, jak dalece bezsilną okazała się Polska do zrozumienia i rozwiązania zagadnień społeczno-kulturalnych, stworzonych przez wielki przewrót XVII wieku. Jeżeli dobiega tu echo wielkich historycznych bojów, jeżeli wspomniane jest imię Kromwella, to jako straszak, którym niańki niegrzeczne dzieci płoszą. Jeżeli istnieje pisarz niezdolny do zrozumienia historyi, która jest nieustanną pracą i walką, która jest nieustannem rewolucyonowaniem wszystkich stosunków, to jest nim Sienkiewicz. Ilekroć dotknie się on historyi, tworzy karykaturę, mimowolną i upokarzającą parodyę. Parodyą jest jego chrześcijaństwo w Quo Vadis, parodyą Krzyżacy, ta powieść z epoki, w której zakładały się podstawy wszechwładzy szlachectwa, parodyą złośliwą, upokarzającą, piekącą, jak hańba jego Trylogia. Z epoki, w której już rozstrzygniętym był los Polski, w której stanowiła ona już paradoksalny anachronizm w Europie, z epoki, w której wyganiając aryanów Jan Kazimierz sprawił, że już nieodwołalnie i wyłącznie głosom Kartezyuszów, Locke’ów, Hobbes’ów, Spinozów, Malebranche’ów, rozlegającym się w Europie, u nas odpowiada wycie pijane, tłuszczy, ogłupianej przez OO. Jezuitów, chciał wysnuć Sienkiewicz dla narodu pokrzepienie. Stworzył zaś przedewszystkiem igrzysko dla łyków całego świata, potrzebujących go dziś, kiedy i oni już pragną zapomnieć o powadze historyi i życia — Applaudite bourgeois całego świata. Z nędzy ojczyzny swojej, jej ciemnoty, barbarzyństwa, upodlenia, wysnuwa dla was wszystkich fascynującą baśń ten jedyny w swoim rodzaju Sclavus Saltans. Czytelniku polski! Wzruszasz ramionami gdy to czytasz. Rozdrażnia cię i rozśmiesza ta moja nieustanna przesada. Przesadą stały się dla ciebie oddawna już wymagania pracy, myśli, dziejów. Przesadą jest niewątpliwie, że ziemia obraca się naokoło słońca. Dlaczegóżby słońce nie miało się troszkę kręcić naokoło ziemi. Przesadą jest, że obowiązuje logika każdej przyjętej myśli. Przecież myśl jest we władzy twojej, a tobie nic nie przeszkodzi zatrzymać się w rozumowaniu kiedy potrzeba. Jeżeli jest coś, czego nienawidzę całą siłą duszy mojej — to ciebie, ciebie polska ospałości, polski optymizmie niedołęgów, leniów, tchórzy. Saski trąd, szlacheckie parchy nie przestają nas przeżerać. Od XVI wieku już zaczyna dla nas nie istnieć to, co jest pracą ludzkości. Od XVI wieku jesteśmy już w Europie gapiami przyglądającymi się z paradyzu wielkiemu dramatowi świata. To, co ludzkości życie stanowiło, jej cała krwawa praca, jest dla nas rozrywką. Sienkiewicz skodyfikował, nadał kształt estetyczny temu naszemu stanowisku. Jest on klasykiem polskiej ciemnoty, szlacheckiego nieuctwa. Przez niego żyje w formie artystycznie skończonej, aż do czasów naszych saska epoka naszej historyi. Cały tragizm dziejów polskich cała nieskończoność ofiar, poświęceń, zniesionych i znoszonych upokorzeń prześliznęły się po tym człowieku. Jakoś to było — jakoś to będzie, — z tem hasłem wysunął się on na czoło tak zwanych historycznych warstw. Niech mi tylko nikt nie mówi o krzepkości plemiennej, która na zaledwie ostygłych zgliszczach straszliwej pożogi, pod obuchem wroga zdobywa się na taką pogodę. Pogoda płynąca z nierozumu, niepamięci, niedostrzegania, jest hańbą dla istoty myślącej. Popularność Sienkiewicza pośród warstw ludowych to zaraza szlacheckiego lenistwa duchowego zaszczepiona mu. Nigdzie i w żadnej sferze Sienkiewicz nie pojmuje twórczej pracy. Połanieccy — mają być powieścią polskiego mieszczaństwa. Nie, to jest powieść polskiej używającej i szwindlującej kołtuneryi. Produkcyjność Połanieckiego ogranicza się do spekulacyi na zbożu. Szlachetki wyrzucone ze swoich folwarków — dorabiają się i dorabiają dość często na różnorodnem facyendarstwie. Z życia mieszczaństwa zrozumiał Sienkiewicz tylko dający prawo do spokojnego użycia — wyzysk. Twórczej, kulturalnej pracy tej warstwy nie dostrzegł wcale. Jego Połaniecki to nie bourgeois-zdobywca, to ograniczony, ślepy na prawa innych, na potrzeby społeczne, w sobie zakochany łyk. Wady klasy upadłej przeniósł on w nowe warunki bytu i przystosował się do nich tak, jak przystosowują się w świecie organicznym pasorzyty do organizmu eksploatowanego i trawionego przez nie. Z pracy życiowej organizmu, na którym bytują, wysnuwają dla siebie możność atrofii najszlachetniejszych organów. Tyle też pojął laudator temporis acti — epik »saskich ostatków« H. Sienkiewicz w polskiem mieszczaństwie. O ile też poznało się w rodzinie Połanieckich świadczy to o zaniku już w niem instynktów pracy, twórczości, o zrozumieniu pozostałem — dla jednej tylko strony swego życia, dla istnienia kosztem pracy innych, bez najmniejszej myśli o życiu tych innych. Nie jestem wielbicielem polskiej burżuazyi, ani jej apologetą, wątpię, aby miała ona powody być ze mnie zadowoloną, zwykła bezstronność jednak każe mi przyznać, że pisząc Połanieckich Sienkiewicz uległ ciążącemu nad nim fatum. I ta mieszczańska epopeja jest znowu karykaturą tylko. Nie wspominałem dotąd o jednym jeszcze utworze Sienkiewicza, najwartościowszym pośród wszystkich, jakie napisał. Jest to Bez Dogmatu, kartki z pamiętnika wytwornego dekadenta. I tu jednak pozostał on wiernym sobie. Z zaniku sił życiowych zrozumiał nie związaną z nim mękę, lecz dolce farniente smutku, uwalniającego od obowiązku. Płoszowski bawi się swoją bezczynnością, sceptycyzmem, tak jak jego twórca bawił się ciemnotą Polski XVII wieku, chrześcijaństwem. Kulig, panowie, kulig! Nie dla nas praca.

Nie było nas. Był las.

Nie będzie nas. Będzie las.
Kuligiem! kuligiem panowie!

Après nous te déluge.

Wszyscy potrzebujący pociechy w kłamstwie, usprawiedliwianiu i artystycznej apologii dla swego próżniaczego życia — przybywajcie, Sienkiewicz was pocieszy.
Sclavus Saltans ma serce nieskończenie dobre i niewyczerpaną pomysłowość w wytwarzaniu nie podejrzanych przez swą naiwność a tak plastycznych pokrzepień.
Ty zaś Polsko bądź dumna. I tyś też odegrała swą historyczną rolę. Gdy europejska burżoazya, wnuczka Renesansu i Voltaire’a znużyła się i zalękła nowych sił życia, twój to syn, wychowaniec saskiej epoki, opowiada jej mające jej ulżyć konanie — bajeczki. Potężną ironistką jest historya.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Brzozowski.