Współczesna powieść polska/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł Współczesna powieść polska
Wydawca Księgarnia A. Staudacher i Spółka
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
LITERATURA POLSKA PRZED R. 1863 I PO TEJ DACIE.

W znaczeniu kulturalnem, rok 1863 jest datą niezmiernie stanowczą i ważną. Można powiedzieć, że z rokiem tym świadomość społeczeństwa polskiego wchodzi na drogi nowoczesnego rozwoju, zaczyna spełniać typową funkcyę, przypadającą jej w udziale w społeczeństwach o ustroju kapitalistycznym. Myśl polska jak gdyby dowiaduje się i spostrzega, że straszliwa katastrofa polityczna nie powstrzymała w społeczeństwie procesów rozwoju i przekształcenia wewnętrznego, że procesy te są tej samej natury, jak i we wszystkich innych krajach, pozostających na tej samej stopie kultury, że polegają one na wytwarzaniu na gruntach społeczeństwa feudalnego nowego porządku społecznego, posiadającego swoje własne »podstawy« moralno-prawne i swój własny światopogląd. Do roku 1863 wszystkie usiłowania myśli polskiej skoncentrowane były na tem jednem zadaniu: przywróceniu, odzyskaniu samoistnego bytu politycznego. Zadanie to było celem, wszystko inne środkiem do niego prowadzącym. Usiłowania bardzo szczerej i daleko idącej dernokratyzacyi społeczeństwa były zawsze próbą narzuconej z góry organizacyi ideowej, nie zaś uświadomieniem samoistnie dokonywającego się w łonie samego społeczeństwa przekształcenia. Na wszystko bowiem co działo się w samem społeczeństwie, na bardzo charakterystyczne zmiany, zachodzące w jego strukturze patrzono jako na coś tymczasowego. Uważano ustrój i byt polityczny za podstawę bytu społecznego i nie przypuszczano, aby na podstawie tak straszliwie i całkowicie obcej narodowi, jak Mikołajowski regime np. mogło rozwinąć się coś, posiadającego wartość. To wszystko, co mogło istnieć w kraju, miało być zmienione za wkroczeniem na ziemię polską powstańczego rządu narodowego i rząd ten w formie postanowień swych i dekretów politycznych zaprowadzić miał ustrój społeczny, odpowiadający nowoczesnym wymaganiom kultury, ideałom sprawiedliwości, ustrój do którego inne ludy dopracowywać się musiały w pocie i krwi długotrwałych przeobrażeń i ciężkich walk. Czy to centralizacya demokratyczna, czy Hoene-Wroński, czy Hôtel Lambert lub Mickiewicz, wszyscy oni stoją na tem samem stanowisku. Na emigracyi dokonywa się niezmierna praca myśli społecznej i dziś ubolewać można, że poszła ona tak całkowicie w zapomnienie. Bohaterskie te umysły przyswoić sobie usiłowały wszystko to, co spiętrzoną falą uderzało na nie ze strony zachodnio europejskiej kultury i życia. Kataklizm historyczny wyrzucił je z właściwego im podłoża, pozbawił bezpośredniego związku z codzienną pracą życia. Odbiło się to na nich, jako wyzwolenie z pod władzy zacieśniających i na krótką nutę obliczonych interesów. O żadnej świadomej zaborczości klasowej mowy tu być nie może; pomimo to charakter ogólny najszlachetniejszych nawet usiłowań emigracyjnych pozostaje zawsze ten sam: intellekt szlachecki usiłował tu przyswoić sobie wyniki kultury nowoczesnej. Trzeba o tem pamiętać, aby zrozumieć wiele najistotniejszych rysów, cech niezmiernie charakterystycznych — myśli emigracyjnej — a przedewszystkiem to przeświadczenie, dominujące we wszystkich wybitnych dziełach tej myśli, że naród nasz może uniknąć tych rozdarć wewnętrznych, po przez które dokonywał się postęp i wyzwolenie ludów europejskich. Przez nazbyt łatwo zrozumiałą pomyłkę emigracya utożsamiała pracę umysłową i moralną w niej samej dokonywaną z procesem historycznym, rozwijającym się w żywym społeczeństwie środkami samego życia jego walk i męk. Ponieważ ona — emigracya dopracowała się do ideałów wyłączających wszelką klasową nienawiść i walkę, pozostaje więc tylko ideały te w czyn wprowadzić, aby naród polski stanął odrazu na takim stopniu rozwoju, do urzeczywistnienia którego inne ludy europejskie dążą dopiero. Pamiętajmy też, że najszlachetniejsza myśl społeczna epoki i na zachodzie Europy zajmowała podobne utopijne stanowisko. I wybitni myśliciele europejscy wierzyli we wcielenie gotowych ideałów społecznych. Zamiast więc dziwić się naiwności, podziwiajmy wytrwałość, hart ludzi, którzy jak Cieszkowski, Trentowski, Wroński, Lelewel przyswajali sobie i przepracowywali najbardziej zasadnicze wyniki myśli Zachodu, ludzi, którzy byli istotnie awantgardą umysłową swego narodu, którzy wysiłkiem swym osiągali przynajmniej to jedno: zachowywali naszą pełnoletność kulturalną. Myślący Polak, czytając ich pisma i kształcąc się na nich stał na tym samym poziomie umysłowym, na jakim stał czytelnik zachodnio europejskich myślicieli epoki. Dziś, gdy przetłómaczenie pism niejednego z poczytnych i znanych naszych pisarzy społecznych, filozoficznych i t. p. byłoby nieuchronną a dotkliwą kompromitacyą naszą wobec kultury, o czasach owych wspominać musimy pod tym względem ze szczerą zazdrością. Emigracya polska pozostanie na zawsze pomnikiem energii duchowej, wykazuje bowiem, że kilkadziesiąt umysłów czujnych, bystrych, i wielkiem ukochaniem nieustannie pobudzanych wykonać może pracę duchową w przeciętnych warunkach przy współudziale całego społeczeństwa dokonywaną. Zastąpić przez myśl i pracę myślową rzeczywisty wysiłek życia — emigracya oczywiście nie mogła, żądać tego od niej byłoby niesprawiedliwością. Dla ustrzeżenia się wszelkich błędów w jej szacowaniu pamiętać trzeba nieustannie, że tu przyswoić sobie usiłowali wyniki kultury nowoczesnej ludzie pozbawieni tej podstawy, jaką daje związek bezpośredni z żywiołowym rozwojem narodu, ludzie przytem którzy wyszli z klasy, wbrew której i na gruzach której dokonywuje się w całej Europie proces wytwarzania nowoczesnej kultury. Odosobnienie i wysiłek przezwyciężeń wewnętrznych były u członków emigracyi polskiej podwójne, ale w ogniu takiej męki wypalały się niezrównanej czystości serca i nieskalanej podniosłości charaktery. Odosobnienie, odcięcie od życia stwarzało pewne naiwności i zacieśnienia; myśl bowiem nigdy nie dorówna w różnostronności i bogactwie treści życia, ale czystość duchowa i wyniesienie ponad wszystkie walki chwili, ponad wszystkie na krótką metę obliczone interesy nadawała tym pisarzom przenikliwość moralną i orlą rozległość w nieujętą przyszłość idących perspektyw. Są w ich pismach, w tych pismach oddartych od ziemi szlachciców — stronice, które wtedy dopiero na właściwego natrafią czytelnika, kiedy dostaną się w ręce robotnika polskiego. Pod jednym przynajmniej względem nie zawiodła historya tych męczenników, świętych i bohaterów. Nie dane im było wprowadzić swobodę do ziemi naszej. Pracy i męki za nikogo dokonać nie można, inaczej bowiem nie byłaby pracą; więc i walka duchowa emigracyi, narodowi naszemu walki i pracy własnej oszczędzić nie mogła. Jeśli jednak stanie ta Polska, o którą walczy dziś wbrew zdradzie i niemrawości wszystkich innych klas, jedynie syn ludu polskiego — robotnik polski — to i emigracya do kraju wróci w postaci myśli swojej. Ta wolna ludowa pracująca Polska potrafi odgrzebać z pod warstwy zapomnienia i lekceważenia, jakiemi pokryła je dzisiejsza Polska trójlojalności, lekkomyślności i ciemnoty; i kurs literatur Mickiewicza i pisma Lelewela i Wrońskiego i myśl Stanisława Worcella i całą tę istotną tradycyę naszą, której jej czciciele i ochraniacze każdem słowem swojem nieustannie kłamią. W rozbudzeniu przemysłu polskiego po roku 1831 widział Zygmunt Krasiński »przysypywanie grobu ojczyzny burakami i pszenicą«, Dziś wiemy już, czem byłaby Polska, gdyby rozwój życia przemysłowego nie wytworzył klasy robotniczej, która w momencie historycznym okazała się jedynie zdolną do uchwycenia steru wypadków w imię narodowej samodzielności. Krew robotnicza, zalewająca bruki warszawskie, szubienice i bezimienne mogiły rozstrzeliwanych po nocach chronią nas dziś jedynie i wyłącznie przed bezprzykładną w historyi hańbą — hańbą odżegnywania się od swobody własnej, spotwarzania i plugawienia walczących za nią. Ale nie dziwmy się, że ludziom wierzącym we wszechmoc polityki i w siłę sprawczą moralnej zasługi zatrutymi i zatruwającymi atmosferę duchową narodu wydawały się nieraz pierwsze objawy rozwoju przemysłowego w uciemiężonej stratowanej Polsce. Widzieli oni w nich tylko kompromis ze stanem obecnym i zrzeczenie się walki i protestu przeciwko niemu. Rozdarcie pomiędzy myślą polską, rozwijającą się w kraju i myślą emigracyjną istniało już przed rokiem 1863 i dochodziło do głosu w literaturze. Artykuł Klaczki o Korzeniowskim może uchodzić za jeden z jego wyrazów. Ster opinii, rząd dusz pozostawał jednak w ręku emigracyi. Oderwanie od szukającego dla siebie dróg konkretnego życia, idealizm sobie tylko ufający były cechami charakterystycznemi, dominującemi w literaturze przed rokiem 1863. Powieści Korzeniowskiego, Kraszewskiego były czytane, ale nie one wywierały wpływ zasadniczy na formowanie się przekonań i charakterów. Sami autorzy zresztą pozostawali pod wpływem ideałów i wskazań emigracyjnych. Opinia społeczna kraju uważała samą siebie za coś tymczasowego. Prawdziwej wiary, że w rzeczywistych rozwijających się w kraju stosunkach leży podstawa jego przyszłości nie miał nikt, prócz tych chyba, którzy w stosunkach tych widzieli pole do zrobienia karyery. I na długie lata ciężyć nie przestało na myśli polskiej to przekleństwo, że realistycznemi, pozytywnemi hasłami posługiwała się przedewszystkiem zdrada. Realni politycy uważali zresztą za najbardziej pozytywny fakt naszego życia — niewolę, ilekroć zabierają głos i każą o liczeniu się z realnymi warunkami rozwoju, nie trudno spostrzedz, że glebą, o uprawie której przedewszystkiem myślą, jest posadzka petersburskich, wiedeńskich, berlińskich, ministeryalnych gabinetów i wpływowych salonów; kraj zaś wchodzi w rachubę, jako teren klasowego, indywidualnego, pod osłoną lojalności najskuteczniej dokonywać się dającego wyzysku. Nieprędko jeszcze zrozumie ogół nasz, że realistami w wielkim historycznym stylu w polityce byli nie Spasowicz, Piltz i galicyjscy stańczycy, mężowie stanu, lecz Waryński, Kunicki, redaktorowie Walki klas, wszyscy zmarli i żyjący szermierze i pracownicy sprawy robotniczej. Życie społeczeństwa naszego po roku 1863 jest rozwijaniem się i uświadamianiem wszystkich tu wzmiankowanych antagonizmów wewnętrznych i przeciwieństw. Nic łatwiejszego jak stracić tu nić oryentacyjną, pomylić się w szacowaniu, czy więcej tchórzostwa, obłudy i zobojętnienia na sprawy społeczne ukrywa się w danym momencie poza maską szablonowego politycznego frazesu, czy też poza rzekomo trzeźwą, w gruncie rzeczy zaś egoistyczną klasowo ciasną i krótko wzroczną rachubą. Pozytywizm warszawski, walcząc przeciwko romantycznemu nałogowi lekceważenia sił żywych i przez życie wytworzonych — czynił u nas jednocześnie sprawę Spasowicza i Waryńskiego. Socyalizm i ugoda tkwiły w tem jego otrzeźwieniu. Historya rozwoju umysłowego ostatnich dziesięcioleci ukazuje jak wikłają się tu nici i kierunki. Świętochowski miał w swej działalności fazy nawet rewolucyjne, ani na chwilę nie doszedł do właściwego zrozumienia swego stanowiska, z wyjątkiem tego jednego punktu że w każdym razie ma ono być na czele. Na czele czego jednak, o tem nie wie on do dziś dnia; dziś może nawet mniej, niż kiedykolwiek. Prus miał w najwyższym stopniu pośród wszystkich naszych pisarzy poczucie nowoczesności zamiłowanie wszystkiego, co ożywiało i potęgowało tętno życia, jednocześnie zaś znajdował się nieraz niemal że na krańcu prawego skrzydła naszej politycznej myśli. Zanotujemy jednak, że socyaliści wzmiankowani w Lalce pozostawają cieplejsze i prawdopodobniejsze wrażenia, niż koszlawe karykatury Sienkiewicza, a nawet niż dobrze zaobserwowany, lecz tak całkiem bez wczucia się, pojęty student z Widm — rzec można ilustracya do znanej mowy Spasowicza w sprawie Proletaryatu. Na takie powikłanie kierunków i zatarcie granic między niemi wpłynęło i to także, że cały rozwój odbywał się w przyspieszonem tempie, a jednocześnie pod wykrzywiającą i tamującą swobodne kształtowanie się i wypowiadanie myśli presyą polityczną. Dochodziły u nas do głosu w formie urywkowej i cenzuralnie i policyjnie zdławionej, przeciwieństwa nie rozwijające się stopniowo, lecz od pierwszej chwili niemal istniejące już i gotowe, a przynajmniej, co dla świadomości jest równoznacznem, od pierwszej chwili przeczuwane. Należy także pamiętać, że pewne sfery miały interes w ignorowaniu przeobrażeń dokonywających się w łonie społeczeństwa. Szlachta i duchowieństwo nie mogły już zrozumieć psychologii osławionego pozytywisty — inżyniera i starały się dowieść, że jest to fikcya źle myślących publicystów, inżynier z biegiem czasu zajął to samo stanowisko względem robotnika.
Do roku 1863 społeczeństwo nasze nie miało świadomości odpowiadającej jego rzeczywistemu charakterowi. Po tej dacie rzeczywistość ta dochodziła do głosu, odrazu, niemal nagle i nic dziwnego, że głosy bardzo różnych sił życia zlewały się początkowo z sobą w tem jednem przeświadczeniu, że wogóle myśl własną, świadomość własną posiadają. Po roku 1863 po raz pierwszy od roku 1831, kaleka, wynędzniona, znękana, ale jedyna, rzeczywiście istniejąca Polska — przyzwyczajać się zaczyna do samej siebie, uczy się szukać w samej sobie, we własnem sercu zbolałem, krwią broczącem ciele zawiązków przyszłości. Jest rzeczą wzruszającą — skonstatować, jak wiele wiary w siebie pozostało w tem społeczeństwie, w którem nie ostygła jeszcze tradycya Murawiewa, w społeczeństwie, z którego demokratyzacyi wróg uczynić usiłował zabójcze narzędzie. Gdy się zważy, jak wiele siły i hartu trzeba było mieć, aby w czasach Milutina i Czerkaskiego i obok nich niejako wypowiedzieć walkę tradycyj szlacheckiej, nie troszcząc się o to, że te razy krytycznej myśli utożsamione być mogą z ciosami zadanymi przez chytry i przebiegły, ale na szczęście na niezbyt daleką metę obliczony system rządowy, trudno oprzeć się uczuciu szacunku dla tych »pozytywistów« warszawskich, którzy nie zlękli się fałszywych pozorów i przez fałszywą obawę — myśli swojej i wiary swojej w żywotne siły społeczeństwa i jego z duchem czasu zgodny rozwój się nie wyrzekli. Można powiedzieć, że ogólnem hasłem stało się zepchnięcie odpowiedzialności za klęskę roku 1863 na ideały emigracyjne podkreślanie dobitne i nieustannie, że straszliwa przegrana polityki emigracyjnej nie zdołała zniszczyć »ekonomii« sił życiowych kraju. W zapędzie polemiki nie umiano i nie chciano rozróżniać. Romantyczna poezya i myśl zlewała się w jedno z apoteozą szlachetczyzny Pola. Sprawę emigracyjnej myśli traktowano ryczałtowo. Z pośpiechem i bez dokładnego badania zamykano dotychczasowy rozdział w dziejach myśli polskiej. Dla całych pokoleń wyrastających po r. 1863 myśl emigracyjna znana jest jedynie przez pryzmat tych polemicznych i nieco szablonowych sądów. Dlatego też w dziedzinie tej czeka nas jeszcze tak wiele i tak ważnych odkryć. Jesteśmy bogatsi, niż przypuszczamy, bogatszą posiadamy spuściznę, niż to się może wydawać na zasadzie uprzedzonych sądów historyków i krytyków ostatniego okresu. Ze scharakteryzowanego tutaj stanu rzeczy wynikała jeszcze jedna konsekwencya. Emigracya polska zawarła w sobie najcenniejszą treść polskiej kultury, usiłowała stopić ją z wynikami współczesnej sobie europejskiej myśli. Gdy mówię o wynikach europejskiej myśli, pojmuję te wyrazy w najpoważniejszem znaczeniu, pojmuję ten szlachetny entuzyazm, jaki ożywiał przed rokiem 1848 wszystkie podnioślejsze umysły. Dzisiaj duch ten zapomniany jest i zapomniany przez wszystkie klasy i warstwy społeczne, nie wyłączając i tej, która o urzeczywistnieniu ówczesnych ideałów z samej natury impulsów swych i potrzeb nieustannie walczy. To wszystko stało się teraz księgą zamkniętą i zwolna niepamięć i obojętność pokrywają pleśnią dzieła i myśli, o których całe pokolenia następujące po sobie wydają sąd na zasadzie odziedziczonych a nie sprawdzanych uprzedzeń.
Literatura, która powstała i rozwijała się po roku 1863 jest do pewnego stopnia parweniuszką. Klęska zmiotła z powierzchni przeszłość, odebrała wiarę jej wyznawcom. Społeczeństwo, które nadzieję i wiarę w przyszłość zachować chciało, pragnęło dowieść, że kataklizm nie zniweczył jego sił istotnych, niechętnie myślą cofało się wstecz. Trzeba było, aby zanikł w niem i osłabł ten pierwszy rozmach, trzeba było, aby przed zdobywcą; »inżenierem« przemysłowcem ukazało się widmo nowej przyszłości, przyszłości innej niż ta, jaką sobie wyobrazić był zdolny, aby na nowo popularny stał się powrót do tradycyi, ale nie do tradycyi romantyków, nie do tradycyi Kołłątaja, Staszica, nie do uznanej w przeszłości wartości moralnej, lecz wprost do jej siły fizycznej, do pokrzepiania się tkwiącym w niej i bijącym z niej pędem ślepego junactwa. Trylogia Sienkiewicza jest właściwie nową waryacyą na stary temat: »nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las«. A ty panie Połaniecki zaciskaj pasa, nie na sobie oczywiście, lecz na konsumencie twojego zboża, które ci tak pięknie pomogło odratować tradycyjny Krzemień. W Połanieckich i Trylogii zbratały się dwie »zwaśnione« na chwilę sfery: mieszczaństwo i szlachta odnalazły wspólny mianownik w swoim egoizmie społecznym. »Nie było nas, był las«.. A gdzieś tam z kącika Bukacki pomrukiwał: »Après nous de déluge« Ale nie zabiegajmy naprzód.
Cały przełom, jaki odbywa się w duszy społeczeństwa znajduje swój wyraz w twórczości trzech najwybitniejszych powieściopisarzy tej dziś już ustępującej generacyi — Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa i Elizy Orzeszkowej. Powieść wysuwa się na pierwszy plan w naszej literaturze. Życie samo wypracowywuje i wyrabia pomiędzy oddzielną jednostką, a rzeczywistością ten niezbędny dla powstawania powieści dystans. Dystans ten jest różnej natury. Zależy od tego, kim jest powieściopisarz i komu opowiada. Ale obok powieści mającej swoją ewolucyę, swoją fizyognomię i swój charakter własny, snuje się powieść inna, poczytna, na codzienny użytek — powieść »do wszystkiego«, powieść — flądra. I ta ma swój dystans stały i niezmienny. Ma ona ochronę przed konfliktami bezmyślność własną. »Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna«. I podczas, gdy w walce i męce spalają się pokolenia, podczas, gdy świat co roku budzi się innym, podczas, gdy niema dnia, któryby w jakiejś cząsteczce nie rewolucyonizował życia i myśli, nie potęgował ich trudności, nie zmniejszał szans ocalenia nieszczęsnego, ciemiężonego przez obcych, ogłupianego przez swoich narodu, opowiadali ku uciesze polskiej ignorancyi pp. Gawalewicze, Jeske-Choiński, Krechowiecki, Gąsiorowski etc., etc. bez liku, jak to jest dobrze, że do nas nie dostały się zatruwające prądy zgniłego zachodu, jak to jest dobrze, że zapadamy coraz głębiej w bagnisko nieuctwa, lenistwa, nędzy, jak to jest dobrze, że stajemy się narodem paryasów słusznie pogardzanych, jak to jest dobrze, że syty i głupi ogół nie wie nic o najlepszych przedstawicielach narodu, jak to jest dobrze, że z trwogą dowiaduje się o każdym objawie samoistnego życia, jak to jest dobrze, że matki polskie grożą synom swoim przekleństwem, jeżeli będą siedzieć w cytadeli, jak to jest dobrze, że polska nauka zdycha z głodu, jak to jest dobrze... Lista byłaby zbyt długa. To com powiedział, starczy, dla wyjaśnienia, dlaczego w książce mojej czytelnik nie znajdzie znacznej części nazwisk, które przywykł spotykać na okładkach powieściowych, dlaczego nie będę pisał o Tyarze i Koronie, Trubadurach i innych utworach pp. Jeske-Choińskiego, które przetłómaczone są nawet na język włoski i są czytane, jak to na własne oczy widziałem po tramwajach przez opasłych włochów o wybitnie kretynicznych twarzach. Nikt mi nie zarzuci, że jestem nieczuły na objawy naszej wziętości za granicą.

Tu jeszcze dodam, że flądrowatość powieści do wszystkiego — udzieliła się samej atmosferze z którą w ten lub inny sposób liczą się inni powieściopisarze. Stąd od czasu do czasu najkulturalniejsi z pośród nich wpadają w »pipidowieckie« nastroje. Dopiero ostatnia generacya »pesymistów« zerwała dość stanowczo ze swojskim optymizmem. Dlatego też ani Żeromski, ani Berent, ani Sieroszewski, ani Irzykowski nigdy w Pipidówce popularni nie będą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Brzozowski.