Wśród czarnych/Biały człowiek w Afryce podzwrotnikowej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wśród czarnych
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa – Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BIAŁY CZŁOWIEK W AFRYCE PODZWROTNIKOWEJ.

Cywilizowane ludy Europy od wieku prawie podzieliły całą Afrykę na szereg swoich kolonij i wcieliły w nie czarną ludność kontynentu. Biały człowiek rządzi nią i sam ciężko pracuje w straszliwych warunkach klimatu.
Nie myślał on o szczęściu czarnych ras tubylczych, gnany egoistyczną żądzą zysków dla swego kraju i narodu. Znamy mroczne karty historji wypraw do Afryki i jej kolonizacji. Ludy europejskie zapisały te karty krwią murzyńską, lecz późniejsze pokolenia zrozumiały głębię tych zbrodni i usiłowały złagodzić ją.
Obecnie wszystko się zmieniło i czarny tubylec uznany jest nietylko za człowieka, lecz nawet nieraz za obywatela. Najdalej w swej humanitarnej polityce posunęła się, jak zawsze, Francja, traktująca murzynów jak swoich obywateli.
Pamiętam, że przy mnie przybył do stolicy pewnej kolonji Amerykanin — kupiec i prosił gubernatora o stu „czarnych“, jak się wyraził.
— Przepraszam pana! — odrzekł gubernator. — My tu nie mamy „czarnych“, są tylko tubylcy, posiadający prawa człowieka i obywatela.
W tem się zawiera cała polityka Francuzów w zachodnio-afrykańskich kolonjach, a ta polityka przywiązała do nich serca murzynów i stworzyła takie warunki, w których, w chwili, gdy rasa biała straci swe kolonjalne posiadłości, Francja niezawodnie będzie niemi jeszcze władała. Już wspominałem o tem, jak francuskie władze kolonjalne usiłują stworzyć kadry wykształconych murzynów i dochodzą do tak znakomitych rezultatów, iż posiadają już czarnych lekarzy, weterynarzy, akuszerki i wykwalifikowanych techników. Zjawiło się już nawet kilku pisarzy murzyńskich, których utwory, jak „Batoula“, zostały nawet odznaczone wysokiemi nagrodami literackiemi we Francji.
Najniebezpieczniejsze wady murzynów stanowią: lenistwo, ospałość, brak przezorności. Biali ludzie swoim przykładem walczą z temi wadami. Pracują uporczywie i gorączkowo w niezdrowym, zabójczym klimacie, rujnowani przez febrę, dyzenterję, żółtą i zwykłą febrę, ostrą anemję i ogólne zaburzenia organizmu, zarażani przez moskity, muchy tse-tse i różne bąki, gryzieni przez mrówki, jadowite jaszczurki, węże, pająki. Pracują, prawie zawsze pozbawieni wygód i rodzinnego życia, gdyż żony i dzieci nie znoszą klimatu zachodniej Afryki i są zmuszone przebywać we Francji.
Urzędnicy, plantatorzy i kupcy, razem zaledwie dwa tysiące osób, a dokoła dziesięć, lub dwanaście miljonów murzynów!
Francuzi nauczyli murzynów kultury bawełny, tak bardzo poszukiwanej na rynku europejskim, zorganizowali pola i stacje doświadczalne i pokazowe, wprowadzili pługi, selekcję nasion, maszyny do oczyszczania bawełny, traktory, zabierające za gotówkę urodzaj z pól tubylczych, handlowe składy bawełny (stock).
Biali ludzie rzucają miljony pieniędzy nato, aby jałowe obszary wpobliżu Nigru zamienić w pola uprawne, wprowadzając olbrzymi irygacyjny system, tak szeroko i praktycznie pomyślany przez p. J. Carde’a i bankiera p. Hirsha.
Koloniści i kupcy nauczyli murzynów wydobywać złoto z takich produktów ich ziemi, jak olejna palma (Elaeis guineensis), orzech kokosowy, karité (Bassia Parkii), neté (Bassia biglobosa), kapok (Bombax), kauczukowe drzewa i liany (Landolphia i Clytandra), kakao, kawa, różne trawy aromatyczne, jak Lemon-grass (Andropogon Citratus); lecznicze jak „kinkiliba“ (Combretum micrantum), wetiwer (Andropogon muricatus): różne gatunki drzew akacjowych, drogocennych mahoni i palisandrów; krzaków pieprzowych, palm Raphia vinifera i setki innych.
Biali uczą murzynów hodowli bydła i ochraniają je przed epidemjami, napływającemi z Sahary od koczowników Maurów i Tuaregów.
Widząc, że ospa, lues, żółta febra, dyzenterja, trąd i szereg innych chorób dziesiątkuje ludność tubylczą, lekarze francuscy zabrali się energicznie i umiejętnie do walki i osiągają już tak świetne rezultaty, iż przez ostatnie 25 lat ludność zachodniej Afryki zwiększyła się o miljon osobników. Wielką rolę w tem zwiększeniu się ludności odegrała pomoc lekarska położnicom murzyńskim.
Ze śmiertelnością wśród dzieci medycyna walczy ze szczególną energją, wynajdując niezawodne i szybko działające środki na niektóre miejscowe choroby, jak naprzykład „pian“ lub „falum“. Objawy tej choroby są straszne. Ciało dziecka pokrywa się skorupą swędzących wrzodów. Murzynki — matki leczyły tę chorobę w sposób okrutny. Zdzierały one ze skóry dziecka wrzody kolczastą, twardą korą drzewa kapokowego, a świeże rany zalewały sokiem cytryny. Były to katusze dla dzieci, męczarnie nie do opisania. Choroba znikała po tej kuracji na parę tygodni, poczem powracała znowu.
Francuzi leczą tę rozpowszechnioną chorobę „stowarsolem“. Pierwsza dawka usuwa swędzenie, a po ośmiu dniach dziecko zostaje na zawsze uleczone.
Działalność lekarzy francuskich nieraz była przyczyną uśmierzenia najbardziej niepokornych i dzikich szczepów, jak naprzykład Lobi, Baga-Fore, Gagua.
Żeby przyciągnąć murzynów do ośrodków swojej cywilizacyjnej pracy i do rynków miejscowych produktów, administracja kolonjalna przecięła już wszystkie kolonje „drogami penetracyjnemi“, a od nich każdego roku odchodzą coraz to nowe i nowe odnogi, prowadzące do dżungli, do zatoniętych w niej i nikomu nieznanych wiosek tubylczych.
Budowa i podtrzymanie tych dróg stanowi naturalny podatek, wymagany od murzynów, również, jak wystawienie od każdego obwodu pewnej ilości mężczyzn do przenoszenia poczty, bagażów i pasażerów w tych obwodach, gdzie jeszcze nie powstały drogi, któremi może przemknąć samochód lub konny wóz.
Drogi nie są szosowane, lecz ubite przez murzynów specjalnemi łopatkami do takiej twardości, że przypominają raczej drogi asfaltowane. Przez mniejsze rzeki i potoki przerzucone są mosty, wytrzymujące do 5—6 tonn wagi wozu. Przez większe rzeki, jak Niger, Bandama, Wolta, Mellakoré i inne, przeprawa odbywa się na promach.
Drogi istnieją tylko w suchej porze roku. Straszliwe ulewy, podczas których w ciągu 5 miesięcy wypada 8 metrów kub. wody na 1 kw. centymetr (w Gwinei), burzą te drogi, a dżungla wszechwładnie opanowuje je i pokrywa wysoką trawą, pędami krzaków i drzew i chaszczami trzcin. Tylko w północnej Gwinei, Senegalu i na wybrzeżu Kości Słoniowej drogi te przetrwać mogą cały rok.
Francuzi przecięli kolejami cały Senegal i Sudan do Kolikoro na Nigrze, całą Gwineję od Konakry do Kankan, przerzuciwszy przez Niger wspaniały żelazny most kolejowy; wybrzeże Kości Słoniowej i Dahomej, wytknąwszy sobie cel — połączenie zatoki Gwinejskiej od Grand-Bassam z Nigrem, przez Wysoką Woltę i Sudan. W ten sposób zostaną połączone południowe i środkowe kolonje z największym portem Dakar, zaledwie o 6—7 dni odległym od portów francuskich.
Sieć dróg i organizacja handlu w kolonjach nietylko dały początek nowym rodzajom rolnictwa, lecz dziesięciokrotnie, a czasem i więcej, podniosły tubylczą kulturę orzechów arachidowych, prosa, kukurydzy i ryżu.
Jeszcze przed 25 laty, prawie cała ludność tych obwodów cierpiała od głodu, teraz ten postrach już został zwalczony i za 5—10 lat w Afryce zachodniej nikt już o nim pamiętać nie będzie.
Dokoła wiosek i mniejszych osiedli tubylczych wyrosły bowiem liczne zabawne, stożkowate budowle. Są to śpichrze, przed przybyciem Francuzów nieznane murzynom, tak, jak nie była znana przezorność, ten najlepszy na głód i nędzę środek.
Nauczona w szkołach francuskich młodzież murzyńska, powracając do swoich domów, przynosi ze sobą wzmożone potrzeby życiowe, zamiłowanie do pracy, zrozumienie potęgi wiedzy i staje się najlepszym czynnikiem cywilizacyjnym.
Często daje się słyszeć, utarte dość zdanie, że Francuzi nie są „dobrymi“ kolonizatorami. Istotnie, jeżeli chodzi o bezwzględną eksploatację posiadanych obszarów, to Francuzów znacznie wyprzedzają inne narody. Lecz pod względem wyeksploatowania ducha ludzkiego, postępu w przyłączeniu ludzi barwnych do ideologji i cywilizacji białej rasy — nikt Francuzów dotąd nie prześcignął.
Gdy rząd Francji robił wysiłki ogarnięcia Sudanu i prowadził ciężkie walki z Almami Samori, pewien angielski dyplomata rzucił pogardliwy frazes:
— Pozwólcie kogutowi gallickiemu (Francji) grzebać się w piaskach Sudanu!
Francuzi długo się w piaskach tych grzebali, aż znaleźli w nich szczere złoto. Jest niem — ufność i miłość czarnej ludności, a z jej pomocą Francuzi z każdym rokiem wzbogacają swoją ojczyznę, przywożąc na rynek międzynarodowy bawełnę, drogocenne drzewo, roślinne oleje, banany, orzechy arachidowe i setki innych, poszukiwanych w przemyśle produktów. Z tych piasków sudańskich Francja wygrzebała oddane sobie, naiwne, a odważne serca czarnych ludzi, tak chętnie i ofiarnie oddających swoją krew za wspólną ojczyznę.
Piękny pomnik tego bohaterskiego związku żołnierza francuskiego z barwnym strzelcem senegalskim, wzniesiony w Bamako, stolicy Sudanu, stanowi emblemat twardego jak skały laterytowe sojuszu serc i krwi.
W kolonjach afrykańskich z różnych powodów powstają nieraz nieporozumienia, mniej lub więcej poważne wypadki nieposłuszeństwa, a nawet zbrojne starcia murzynów z Europejczykami.
Kolonjalne władze innych narodów zwykle załatwiają te sprawy twardą ręką, posyłając oddziały karne.
Francuzi w tych wypadkach działają inaczej, skierowując do niepokornych szczepów wytrawnych, znających psychologję murzyńską urzędników cywilnych oraz lekarzy. Ci ludzie drogą pokojową — radą, namową i pomocą uśmierzają namiętności tubylców i likwidują wszelkie zatargi.
Za niewykonanie zarządzeń władz w kolonjach niefrancuskich tubylczy naczelnicy wsi i kantonów karani są więzieniem.
Francuscy administratorzy, ludzie dowcipni i znawcy rządzonych przez nich szczepów, postępują inaczej.
Widziałem na własne oczy kilku wójtów, ukaranych przez miejscowego administratora za wykroczenia służbowe.
Administrator kazał przywiązać wójta do swego krzesła nitką za nogę. Liczni klienci — murzyni, widząc to, zaśmiewali się, głęboko raniąc dumę wójta, uwiązanego niby kura na nitce. Więzienie uczyniłoby z niego męczennika, ta zaś pospolita nitka oraz pogardliwe porównanie do kury wystarcza, że wójt po raz drugi nie chciałby w takiej roli figurować przed ziomkami.
Administrator uśmiechał się pod wąsami, będąc tego pewnym.
Innym razem widziałem wójta, uwiązanego w ciągu godziny na sznurku do drzewa, do którego była uwiązana również, znienawidzona przez murzynów „kinsikule“ — małpa zielona.
Później na wybrzeżu Kości Słoniowej spotkałem administratora, który był zmuszony ukarać wójta za to, że ten nie zwołał w oznaczonym terminie rekrutów.
Przekroczenie poważne, kara zaś była komiczna, aczkolwiek bardzo skuteczna, gdyż nazajutrz wójt latał po całym obwodzie, zwołując poborowych, a przed wieczorem zjawił się na czele całego ich oddziału.
Cóż takiego obmyślił administrator?
Rzecz bardzo prostą, osnutą wyłącznie na zrozumieniu duszy murzyńskiej.
Żołnierze administratora, śmiejąc się i drwiąc, ubrali wójta w płaszcz, upleciony ze świeżych liści karité i włożyli mu na głowę takiż kołpak.
Gdy wszystko było skończone, zjawił się administrator i kazał wójtowi przejść się po wszystkich ulicach wsi i zajrzeć do każdej zagrody.
Po kilku minutach za wójtem, zanosząc się od śmiechu, z krzykami, śpiewem i tańcami walił tłum, nie szczędząc dowcipów i drwin. Najgorszą jednak poniewierkę dla wójta obmyśliły kozy, bo otoczyły go i objadały liście tego „chodzącego drzewa“.
Być może, że ktoś nastrojony sceptycznie, powie:
— Niezawsze jednak bywa tak dobrze i sielankowo, bo pamiętamy niedawno zakończony rozlew krwi w wojnie marokańskiej, prowadzonej przeciwko Abd-El-Krimowi!
Na to odpowiem, że wojna marokańska nie była wojną wewnętrzną kolonjalną. Abd-El-Krim był „mahdi“, „mieczem proroka“ spełniającym rozkaz rady panislamistów. Był to ruch wszechmuzułmański, międzynarodowy, popierany moralnie i materjalnie z Indyj, Afganistanu, Persji, Turcji, Egiptu i zawsze bacznej na wszelkie ruchy antyeuropejskie, antycywilizacyjne i antychrześcijańskie Rosji sowieckiej.
Gdyby podobna wojna wybuchła naprzykład w Gwinei, byłaby zakończona w ciągu kilku dni bez echa w Europie. Lecz gdyby wojna z Abd-El-Krimem nie była zlikwidowana do reszty, obecnie bylibyśmy świadkami rozlewającej się pożogi wojennej i krwi przelewu na całej północy Afryki — w Egipcie, Persji, Turcji i w Indjach.
Wojna marokańska więc nie była epizodem kolonjalnym, lecz wybuchem panislamizmu, zjawiskiem międzynarodowego znaczenia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.