Ja umieram, a w około,
Świat tak piękny i tak młody,
Wszędzie świetnie i wesoło,
Ciągłe śpiewy, ciągłe gody —
Po nad łóżkiem życie lata,
A ja umrę — Żal mi świata! —
Ja umieram, a nademną
Nikt łzą jedną nie zapłacze,
I grób paszczę zamknie ciemną,
I już więcéj nie zobaczę.
Matki, siostry, jej i brata,
Żal mi świata, żal mi świata!
Ludzie! wszakże wy umiecie,
Tyle cudów, dziwów tyle,
Zróbcie cud, niechaj na świecie,
Przeżyję jeszcze choć chwilę.
Choćby rok, choćby pól lata,
Bom młody i żal mi świata! —
Ach! Ty plączesz mój aniele,
Na co płakać? umrzyj razem!
I wy moi przyjaciele —
Pod jednym spocznijcie głazem. —
Razem dusza niech ulata.
Milczycie? — Nie żal mi świata.
II.
Żal mi świata, żal mi świata
Strach mi grobu, grób głęboko,
Grób ciemny, tam nie dolata,
Niczyje westchnienie, oko.
Ciasno i smutno w mogile,
A na ziemi szczęścia tyle! —
Żal mi świata! — przyjaciele
Gdy ja umrę, na mym grobie,
Posadźcie róż wiele, wiele,
Niech na piersiach rosną sobie,
Niech jedna z serca wykwita,
I niech ją zerwie kobiéta!
Na głowie dąb posadzicie,
Niechaj rośnie tak wysoko,
Jak szła myśl, co całe życie,
W niebo posyłała oko.
I niechaj wieniec dębowy,
Zdobi kiedyś mędrców głowy!
W nogach niech fijołki rosną,
Drobne, nieszczęśliwe, małe,
Co rodzą się, giną z wiosną,
Chwastami zgłuszone całe.
Niechaj z nich maleńkie dziatki,
Zaniosą wianek dla matki.
Nad różą motyl niech leci,
Motyl co skrzydły złotemi,
Godzinkę tylko zaświeci,
I ginie nie znając ziemi,
Zaledwie w życia podróży,
Jeden widząc krzaczek róży.
Na dębie słowik niech śpiewa,
Ja tak lubiłem słowika! —
Pieśń jego słodka i tkliwa,
Niech aż do grobu przenika!
Ach! i ja kiedyś z zapałem,
Miłośnie jak on śpiewałem.
I jeszcze, jeszcze na grobie,
Kładźcie mi książkę wieczorem,
Jeśli ja będę upiorem,
W północ wstanę czytać sobie,
A gdy noc ściemni się chmurą,
Polecę — na gwiazdę którą.
Luba! ty fijołek mały,
Poléj łzą, a kwiat z méj róży,
Niech rozkwitły, wybujały,
Na wieniec ślubny ci służy,
I słowik z mojego drzewa!
Niech ci w noc weselną śpiewa!
Kiedyś za to wspomnisz może,
Miłość moję, łzy, piosenki,
I tak długie moje męki,
I tak smutne ślubne łoże!
A wówczas tłumiąc westchnienie,
Zmów, zmów — wieczne odpocznienie.
Słabiéj mi! coraz słabiéj! W piersiach jedną nogą,
Śmierć stoi; a nad głową już wiszą jéj skrzydła,
Już ledwie mdłe powieki obracać się mogą,
Świat mi tęskny i życie i miłość obrzydła.
Na cóż się było rodzić, żeby ranną porą —
Ledwie na świat wyjrzawszy umierać tak skoro?
Dusza moja już na tym świecie przez połowę,
Przez połowę na tamtym wyższym, żyć zaczyna,
I nieraz słyszę razem téj ziemi rozmowę,
I w niebie oddalone śpiewy Cherubina.
I czasem widzę razem ludzi jedném okiem,
A drugiém Boga, na niebie wysokiém.
Potém usypiam z wolna i głowa się chyli,
I sen czarny na oczach cięży mi ołowiem,
Śpię i marzę — zbudzony, czylim spał pół chwili,
Czyli dwa wieki — nie powiem.
Wczoraj, dziś, jutro, w głowie mi się kręci,
Jakbym już zaczął wieczność i nie miał pamięci.
Budzę się czasem, zdaje mi się chwilę,
Że życie wraca w piersi i myśli do głowy,
Że miłość wraca i nadziei tyle,
I marzeń orszak godowy,
Ale zaledwie usta uśmiechem otworzę,
Śmierć mi siada na piersiach i rzuca na łoże.
A nocy! — Któż policzył te chwile bezsenne,
W których piekielne męczarnie bez końca,
Zawsze też same, i zawsze odmienne,
Dręczą aż do wschodu słońca.
Potém dzień wschodzi, dzień blady i długi,
I znów noc potém, i znowu dzień drugi.
Takie konanie ciała! Takie! lecz mój Boże!
W sercu i duszy, gdzie czucia i myśli,
Tam to śmierć! Nad nią cóż w piekle być może,
I kto to pojmie i kto to określi!
A ja gdy serce stygnie, w głowie myśl topnieje —
Głupi! jeszcze mam jakieś — nadzieje! — nadzieje!!
IV.
Płynie chwila, za chwilą, za chwilą godzina, A z każdą życie ulata, A każda z nich przypomina, Trzeba umrzeć — choć żal świata!!
Kiedy świat zimny, zimną pożegnam powieką,
Weźcie wszyscy po małéj pamiątce odemnie!
Wspomnijcie mnie, choć bądębędę daleko, daleko!
Ach! gdy wspomną na ziemi i w niebie przyjemnie!
Ty matko — weź ten krzyżyk na piersiach zwieszony,
Towarzyszył mi wszędzie, w złéj i dobréj doli,
Nieraz on łzami memi krwawo był zmoczony. Był razem ze mną w niewoli.
Do niego się modliłem, gdy dusza stroskana,
W Bogu ostatnią przeczuła nadzieję,
O mamo droga! o mamo kochana! Niech go i twoja łza zleje!
Ojcze! dla ciebie pamiątkę dam inną,
Flecik mój stary przyjaciel od młodu,
Nieraz ja na nim grałem pieśń dziecinną, W cieniu naszego ogrodu.
Dla ciebie siostro, jest bukiet u więdły,
Był świeżym dawniéj, na piersiach spoczywał,
Dzisiaj pająki sieć na nim uprzędły, A listki — wiatr poobrywał!
Schował mój bukiet zeschły i wybladły,
Z jego listkami, nadzieje opadły!
Gdy smutną pod kaplicę powiodą mię drogą,
A pies mój wierny przed bramą zawyje,
Gdy mieć nie będzie na świecie nikogo,
Kiedy go serce nie przyjmie niczyje,
Ty Anno weź go, daj kawałek chleba, Niechaj on z głodu nie zdycha!
A ja za ciebie do nieba —
Z mojéj mogiły pomodlę się z cicha. —
Tobie Lucjanie...??... nie dam księgi żadnéj,
One to w głowie pożar rozdmuchują zdradny,
Zbrzydzą pokój i rolę i wiejskie zacisze,
O nieszczęsny kto czyta! szalony kto pisze!
Ty bez nich bądź szczęśliwy, mądrość tego świata,
Cała zamknięta, cała w jedném słowie —
Kochaj — każdego jak brata,
Będziesz mądrym zupełnie — szczęśliwym w połowie,
A jeśli miłość ludzie oddadzą ci twoją,
Od wszystkich książek lepiéj, duszę zaspokoją —
Rzuć je w ogień. Jam na to nigdy nie miał siły,
Jam je tak kochał — one mnie zabiły! —
Jest tam z szczęśliwych czasów drogi zbiór pamiątek,
Wszystkich lubych miejsc widoki
Niosłem na papier każden miły kątek,
Gdziem przeżył szczęście wielkie, przetrwał żal głęboki!
Gdzie spoczęła po smutkach skłopotana głowa,
Pod dachami Horodźca, Dołhéj, Romanowa, —
Jest tam nasza kaplica i luba Ossowa —
I wiele — wiele jeszcze miejsc, gdzie moje życie,
Zostawiłem szczątkami, gdzie serca ulata,
Dokąd nawet po śmierci przylecę jak dziecię,
Pobawić się pamiątką waszego łez świata.
Te widoki przyjm bracie, a spojrzawszy na nie,
Pojmiesz jak straszne ze światem rozstanie.
Tobie mały! cóż zostawię? Jam był tak żyjąc ubogi, Że już do dania nic prawie, Nic niemam braciszku drogi! Weź tam listy naszéj matki, Naszych sióstr, mych przyjacieli, To skarbów moich ostatki, Lecz i z niemi śmierć rozdzieli!
Józefie! ty w mém sercu miałeś miejsce brata,
Dla ciebie włosów tylko zostawię z téj głowy,
Którą świat wzgardził, dla któréj od świata
Dostał się wieniec — lecz wieniec cierniowy!
Kiedy ci je oddadzą, już mi zamkną oczy I będę czekał na ciebie,
Tam, gdzie Bóg nasze dusze rozdarte zjednoczy Tam — w niebie!
Dla ciebie luba — ja nic nie zostawię.
Ty mnie zapomnij — i bądź tak szczęśliwa,
Jakem ja biedny!! — U wrót grobu prawie
Jeszcze za tobą łza spływa!!
Może ostatnia, którą widziały powieki,
Może piersi na więcéj westchnień już niestanie,
I usta moje zamknie ciche pożegnanie —
Ciche, krótkie — lecz — Na wieki!!