Trzy godziny małżeństwa/Część druga/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.

W ciągu kilku minut milczenia, przepojonego cichem szczęściem, całując się czule i patrząc sobie w oczy wyrazili więcej, niż mogłyby to uczynić słowa.
Potem jednak wysunął się Theo z objęć Elżbiety i rzekł poważnie, ujm ując obie jej dłonie.
— Ukochana! Zanim mi opowiesz, co cię tu przygnało, coś przeżyła, muszę mówić ja, muszę wyznać coś, co cię może odemnie odepchnie na zawsze!
Wiedz tedy, że człowiek, któremu przyrzekłaś się przed ołtarzem w dzień ślubu nie padł wcale ofiarą mordercy-rabusia! Erno Szalay zginął z mojej ręki!
Rzekłszy to, puścił dłonie Elżbiety, a cisza grobowa zaległa pokój. Trwało to jednak przez chwilę tylko, poczem, odetchnąwszy głęboko, powiedziała zcicha:
— Theo, byłam tego niemal pewna od samej chwili czynu.
Wpatrywał się w nią pochylony.
— Wiedziałaś o tem Elżbieto, a jednak przybyłaś do mnie?
— Tak, drogi Theo, wiedziałam, nie przestając, ni na chwilę kochać cię, gdyż miałam przekonanie, że uczyniłeś to dla mnie wyłącznie. A teraz usiądź przy mnie, daj mi kochaną dłoń swoją, i opowiedzmy sobie wszystko prosto z serca, co na nas zaciężyło i co się stało powodem rozłąki.
Jęła opowiadać:
— Nie wiem dlaczego Szalay odszedł wówczas od stołu, by udać się do biura. Wiesz dobrze ze śledztwa, jakeśmy zastali zwłoki. Jednego tylko nie zeznałam wówczas. Wszedłszy do gabinetu Szalaya, oprócz trupa skąpanego we krwi zobaczyłam coś innego jeszcze. Obok niego, na posadzce leżał storczyk zielony z czerwoną plamą na jednym z płatków. Storczyk ten przed paru zaledwo godzinami, wetknęłam ci w butonierkę, gdyś przybył zabrać mnie do kościoła.
Wzięłam kwiat niepostrzeżenie i od tej chwili byłam całkiem pewna, że ty to właśnie miałeś z Szalayem w jego gabinecie tajną konferencję i że go zabiłeś! Wierzaj mi, chociaż do głębi wstrząśnięta i przerażona strasznie tem coś uczynił, ani na sekundę nie przestałam cię kochać!
Nawet przeciwnie! Zaraz odczułam ogrom ofiary, jaką poniosłeś przez swój uczynek. My, kobiety, nie posiadamy, zda się, wrodzonego poczucia sprawiedliwości i nigdy, żadna z nas nie potępi człowieka kochanego naprawdę z powodu zbrodni, ciężkiej zbrodni, nie stojącej nawet w żadnym związku z nią samą.
Jeśli jednak człowiek ten, dopuści się zbrodni z miłości dla ukochanej, może go tylko podziwiać. Tak się stało także ze mną, a to żeś potem uciekł formalnie przed mojem bogactwem, wzmogło jeszcze tembardziej miłość.
Zapłakała, przyciskając jednocześnie do ust dłoń Thea. Potem jęła opowiadać, jak bardzo cierpiała skutkiem jego wzgardy i dotknięta w dumie swojej, gotowa była przyjąć pierwszego z brzegu, obojętnego konkurenta. W tym czasie nadszedł jego list z zawiadomieniem, że opuszcza Wiedeń i Europę. Dusza jej wydała okrzyk bólu i rozpaczy, a całe życie dotychczasowe przedstawiło jej się pustem i marnem.
Potem, pewnego dnia przybył do niej kolega biurowy Thea, Leidlich.
— Był mi wstrętnym zawsze — ciągnęła dalej — i nie cierpiałam go. Otóż oświadczył się, przedstawiając szczegółowo, ze szkaradnym grymasem swoim, długoletnią namiętność swą dla mnie. Następnie mówił o tobie. Chytrze i podstępnie opowiadał, jak cię śledził potajemnie, nawet w samym dniu zaślubin, widząc twe wielkie wzburzenie.
Skradając się za tobą, widział, jak nagle wyszedłeś z biura, czekał podczas gdyś mówił przez telefon w rozmownicy publicznej, towarzyszył ci potajemnie do naszego mieszkania i spostrzegł, że zniknąłeś we drzwiach Szalaya.
Zaraz wrócił pospiesznie do biura, ty przybyłeś niedługo po nim, a gdy wkrótce rozeszła się wieść o morderstwie, był pewny żeś ty jest sprawcą.
Wiedział także, iż z Trjestu wyruszyłeś do Nowego Jorku, gdyż polecił pewnemu, rudowłosemu szpiegowi, który jechał wraz z tobą z Wiednia aż do Trjestu cię inwigilować. Stając przedemną, nikczemnik ten usiłował wyklarować, że jeśli ujawni to, co wie, nastąpi skandal niesłychany.
Nietylko zaaresztowanoby cię w Nowym Jorku, i wydano Austrji, ale cały świat nabrałby przekonania, że morderstwo dokonane zostało w porozumieniu ze mną, w tym celu, byśmy oboje korzystali z bogactw Szalaya. Wykrzywiając się szkaradnie zaręczył, że tajemnica będzie pogrzebiona na zawsze w jego duszy, o ile mu oddam rękę swoją.
— Cóż ty odpowiedziałaś? — przerwał Theo, słuchający ze wzrastającem napięciem.
— Pokazałam mu drzwi, oświadczając, ze wolę raczej dzielić z tobą więzienie, niźli pozwolić mu się dotknąć, poczem zdruzgotany doszczętnie i nieprzytomny wyszedł chwiejnym krokiem z pokoju.
Zrazu myślałam, że wykona pogróżkę swoją, ale jakaś resztka ludzkiego uczucia przeszkodziła mu w tem. Nie powiedziawszy nic, wymknął się cichaczem z życia. Tego samego jeszcze wieczoru znaleziono go powieszonego w mieszkaniu.
Mnie zaś porwała nieodporna tęsknota za tobą, a jednocześnie straszna groza przed bogactwem, któreś dla mnie zdobył, z poświęceniem swego honoru, egzystencji, a nawet życia.
To, com czyniła potem, wywołało niezwykłe wrażenie w całem społeczeństwie wiedeńskiem, a rodziców moich dotknęło żywo. Zaraz nazajutrz pojechałam do adwokata i zapisałam cały majątek, z wyjątkiem pewnych, koniecznych kwot, zakładowi leczenia tuberkulicznych dzieci.
— Ojciec był zrazu w rozpaczy i nosił się z myślą ogłoszenia mnie za niepoczytalną, skutkiem choroby umysłowej, co spodziewał się udowodnić. Mama nie wylała chyba jeszcze dotąd tylu łez gorzkich.
Ale we właściwej chwili wyszło na jaw, że bogactwo moje nie jest już tak nieodzownie potrzebne. Mianowicie pewien niemłody już, ale bardzo miły, sympatyczny przemysłowiec, nazwiskiem Schwarzlos zapłonął miłością ku Ellen, ponieważ zaś obok innych zalet posiadał i tę, że jest niesłychanie bogaty, przeto mój czyn haniebny został niejako unieszkodliwiony w skutkach swoich. Teraz już pan Schwarzlos zapewnia rodzicom przyszłość wolną od trosk.
W marcu opuściłam Wiedeń, wyjeżdżając podobnie jak ty, przez Trjest do Ameryki, w celu poszukiwań. Kwota zabrana miała mi starczyć przez kilka miesięcy na życie, pozatem spieniężyłam podarki Szalaya w klejnotach, uważając je za prywatną własność swoją. Bardzo nie dużo pozostało już z tego.
Opowiedziała dalej, jak zrazu błądząc po olbrzymiem mieście, szukała go we wszystkich możliwych lokalach publicznych, hotelach i magazynach. Czyniła także starania przez ambasadę, ale wszystko spełzło na niczem.
Udała się więc na Zachód z miasta do miasta, docierając aż do wybrzeży Oceanu Spokojnego. Doszła w końcu do przekonania, że łatwiej znaleźć szpilkę w morzu, niż człowieka wśród takiego zamętu wszelkich narodów.
W końcu, straciwszy nadzieję, wróciła zrozpaczona do Nowego Jorku i żyła bezczynnie w drogim pensjonacie. Teraz dopiero przyszło jej na myśl, że powinna go szukać przez dzienniki i oto pierwsze zaraz ogłoszenie w „Statszeitung” odniosło skutek pomyślny.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.