Tajemnicza kula/Rozdział XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.
Miller.

Dzienniki zamieściły następujące zawiadomienie:
„Dowiadujemy się, że mr. Hurley Brown, znany komisarz Scotland Yard, złożył swą dymisję, uzasadniając ją złym stanem zdrowia. To uspakaja podniecenie, jakie powstało zeszłej nocy, jakoby mr. Brown miał zostać zabity przez bandę opryszków, których przyprowadził przed sąd parę lat temu. Dowiadujemy się, że mr. James B. Lattle, deputowany główny komisarz z Birmingham ma zająć opróżnione miejsce.“
Doktór Warden przeczytał tę wiadomość przy śniadaniu, i w drugiej części dziennika ujrzał artykuł, uzupełniający ten pierwszy. Było to ogłoszenie, że wobec zeznania, jakie znaleziono w kieszeni utopionego w kanale Deptford, nie można czynić dalszych oskarżeń przeciw Frankowi Leamingtonowi i że dwie inne osoby przetrzymane pod podejrzeniem, także zostaną wypuszczone. Chociaż nie było to zawiadomienie oficjalne, było jednak znaczące.
Jaknajściślejsze śledztwo nie zachwiało zeznań Weldrake i da Costy, gdy zwrócono im uwagę na konieczność prawdy. Najbardziej wyczerpujące przeszukanie nie dało wyników i nie odnaleziono krwi, która musiała obryzgać ubranie mordercy, a chociaż przepiłowanie górnej powierzchni szkatuły okazało właściwe klejnoty i było to dostatecznym motywem, by przypuścić, że zbrodnia została popełniona przez da Costę, nie było jednak żadnego dalszego dowodu ani przeciw niemu, ani przeciw Weldrake, który mógł mieć taki sam powód, a jeszcze mniej było dowodów przeciw Frankowi Leamingtonowi.
Doktór przeczytał artykuł, a na jego twarzy rozpostarł się wyraz smutku. Brown zrezygnował — porzucił ambicję życia i zawód tak ukochany! Odstawił filiżankę z westchnieniem i siedział, patrząc niewidzącemi oczyma w gazetę. Czy szczęście, jakie uzyskał, będzie wynagrodzeniem tego? Cała przyszłość zależała od tego.
Warden przebiegł w pamięci przeszłe tygodnie. Każdy szczegół pamiętał jasno. Przypomniał sobie, jak z uśmiechem zarzucał Brownowi, że mówił z taką wściekłością o Loubie. Wówczas zdawało mu się, że Hurley jest nieco mściwy — bo on sam nie nienawidził Louby. Człowiek ten przedstawiał pewien typ pod pewnemi względami godny podziwu. Warden nigdy nie czuł odrazy do niego. Podziwiał nawet pewne jego zalety.
Gdy wstał z krzesła usłyszał dzwonek.
Weszła służąca.
— Czy przyjmie pan Millera?
— Służącego Louby? Przyprowadź go!
Miller wszedł nieco nerwowo.
— Przepraszam, doktorze, ale jak pan doktór domyśla się, muszę znaleźć sobie inną posadę. Chciałbym się zapytać, czy pan doktór nie powiedziałby mi, czy są pewne szanse dla człowieka takiego jak ja w południowej Ameryce?
Doktór był zaskoczony.
— To najgorsze miejsce jakie mógłbyś wybrać. Dlaczego nie wyjeżdżasz na kontynent? I po co wogóle wyjeżdżasz z Anglji?
Miller poruszył się niespokojnie.
— Nie mam szczególnych powodów, tylko — no, po tem okropnem morderstwie nigdzie nie zechcą mnie przyjąć...
— Zdawało mi się, że chcesz założyć hotel w Bath? Dlaczego zmieniłeś swe plany?
Miller zawahał się.
— Chciałbym wyjechać z kraju...
— No, to jedz na kontynent lub do kolonji, jeśli masz pieniądze.
Doktór mówił przekonywująco o Kanadzie i Południowej Afryce, ale wiedział, że nie przekona go. Gdy Miller odszedł, doktór zastanawiał się, dlaczego on wogóle przybył do niego. Dopiero, gdy przywołano go na Bow Street, ażeby złożył swe poręczenie co do wypuszczenia Franka Leamingtona, dowiedział się od Trainora o tem, co się stało. Finansowe sprawy Louby zostały oddane do sprawdzenia. Zdawało się, że przeprowadzał dokładne ewidencje swych transakcyj. — Przekonano się, że dzień przed śmiercią podjął wielką sumę z banku we frankach i że pieniędzy tych nie było w mieszkaniu Nr. 2. Pozatem za specjalnem zezwoleniem Miller ożenił się w poniedziałek.
— Szukam go, by mi wytłumaczył, w jaki sposób zmienił wczoraj 1000 franków u Cooka — rzekł detektyw i doktór zrozumiał.
Udał się na policję. Beryl Martin przeszła doń przez pokój.
— Jak to dobrze, doktorze! Mr. Trainor sądził, że zechce pan udzielić potrzebną gwarancję.
— Oczywiście! — rzekł serdecznie Warden. — To znaczy usunąć oskarżenie z Leamingtona!
Trainor skinął.
— Tak — rzekł. — Prokurator chce mieć nas, by rozmyślać nad tą sprawą, ale nie chce, by mr. Leamington pozostał w areszcie.
Wszyscy udali się do urzędnika i gwarancja została podpisana. Pozostawiając ich samych, Warden odciągnął inspektora na bok.
— Są jakieś wiadomości od Browna?
— Niema. Czytał pan zawiadomienie? Zrezygnował. Dziś przysłał po swe papiery. Nie chce dać dalszych wytłumaczeń. Jest znużony i za radą lekarza porzuca pracę. Czy to była pańska rada, doktorze?
Doktór nie odpowiedział wprost.
— Chociaż jestem jego przyjacielem, nie byłem jego lekarzem. Nie lubię odpowiedzialności za leczenie przyjaciół.
— Ma pan jakieś przypuszczenia, gdzie on być może?
— Nie widziałem go od czasu, gdy był u mnie i nie dostałem nic od niego. Słyszałem, że Louba pozostawił wielki majątek?
Inspektor potrząsnął głową.
— Przeciwnie — był beznadziejnym bankrutem. Rewidenci powiadają, że gdyby nie jego śmierć, zostałby zaaresztowany za fałszywe wystawianie papierów i otrzymywanie pieniędzy na podstawie fałszerstw. Był u skraju rumy.
Doktór spojrzał niedowierzająco.
— Naprawdę?
Bez wątpienia. Tu da Costa mówił prawdę. Zadłużony był wszędzie. Pensji nie płacił Millerowi od miesięcy i wszystko, co miał, było zahipotekowane aż do końca. Ale wiemy to jedno: w przeddzień śmierci kazał sobie w banku wypłacić wielką sumę w banknotach tysiącfrankowych, które zniknęły. Wiemy, że Miller zmienił pięć takich banknotów wczoraj i poszukujemy go.
Warden przyłączył się do młodych. Frank był prawie-że szalony w swych podziękowaniach.
— Trainor powiedział mi, że pan pracował na moje dobro od chwili mego zaaresztowania — mówił mi, że był pan u sekretarza stanu...
Doktór zarumienił się.
— Nie mogłem patrzeć się spokojnie na tak wielką omyłkę sprawiedliwości.
O dziesiątej wieczorem zadzwoniono do doktora i gospodyni zaanonsowała gości. Myśląc, że jest to jakieś wezwanie na konsultację, doktór zeszedł do gabinetu.
Jakiś człowiek siedział na krześle. Nieogolony, chudy, z nędzą błyszczącą w oczach, a obok niego blada, ładna twarz dziewczęca, zapewne jego żona. Był to Miller.
— Przyszedłem poddać się, doktorze — rzekł chrypliwie. Tak uważa moja żona. Jestem jednym z tych, który ograbił mr. Loubę, ale, Bóg mi świadkiem, nie podniosłem ręki na niego!
Telefon zawiadomił Trainora i jego pomocnika.
— Tu są pieniądze, mr. Trainor — rzekł Miller. — Przypuszczam, że zaaresztuje mnie pan, ale wolę to, niż jeszcze dalsze nieszczęście dla mej żony.
Opowiedział swą historję.
— To, co opowiem panom, jest najświętszą prawdą. Zeznałem przedtem wiele kłamstw i żałuję. Gdy się zdarza taka rzecz, jak to morderstwo, jest to naturalne, że człowiek jest cały wstrząśnięty. Służyłem u mr. Louby przez 14 lat. Wstąpiłem w jego służbę, gdy mieszkał przy Jermin Street, zanim nie dorobił się pieniędzy. W Londynie spędzał pół roku, a gdzieś na południu Europy drugie sześć. Pan doktór przypomina sobie to mieszkanie, bo tam przychodził często. Po kilku latach mr. Louba powrócił i wybudował z kilkoma innymi Braymore House. Odtąd zamieszkał tam na stałe. Tam poraz pierwszy ujrzałem Charlie Berry. Nie znałem jego nazwiska ni zawodu, gdyż widywałem go rzadko. Ale był częstym gościem, chociaż nie był przyjacielem mr. Louby. Jego stosunek, o ile mogłem osądzić, był raczej poddanego, niż przyjaciela. Louba zawsze sam go wyprowadzał. Zdaje mi się, że nakazał Charlie, by nie rozmawiał ze mną, gdyż raz, gdy próbowałem wydobyć coś od niego, Charlie powiedział mi, bym pilnował swych interesów, a nazajutrz Louba nawymyślał mi za wtrącanie się do nieswoich spraw. Potem przestałem się więc dopytywać. Dziewięć czy dziesięć lat temu, wnet po całej awanturze z pewną panną, która nie mogła wydobyć się z pokoju, widziałem Charlie poraź ostatni. Zdaje mi się, że to było nazajutrz. Był on ubrany jakby do trumny i można go było wziąć za gentlemana. To mnie uderzyło, gdyż Charlie ubierał się źle. Nawet zauważyłem, że był bardzo szubrawo ubrany, gdy przychodził. Od tego dnia do czwartku przed morderstwem nigdy oczy moje nie widziały go. Wiedziałem o wiele więcej o prywatnych sprawach mr. Louby, niż on się domyślał, szczególniej o jego finansowem położeniu. Wiedziałem, że jego przedsiębiorstwa nie szły zbyt dobrze. Zgłoszono wielkie pretensje i pewnego dnia zastałem go nad pliką rozkładów okrętowych i ujrzałem paszport na nazwisko Goudelas z jego fotografją. Tak więc zaczynałem zestawiać te rzeczy. Wiedziałem, że co tydzień posyła pieniądze ludziom. Raz mówił mi, że są to jego emeryci, których utrzymuje. Przestał je posyłać, a rachunki za mieszkanie zaczęły rosnąć. Moja pensja zalegała od tygodni i to wydawało mi się bardzo dziwne. W czwartek przed morderstwem spotkałem Charlie. Stał przed Braymore House. Była ósma. Niosłem listy popołudniowe do Elect-Clubu. Nie poznałem go, aż przemówił do mnie, ale gdy ujrzałem jego twarz, zorientowałem się natychmiast. Powiedział mi, że tylko co przyjechał i pragnie wiedzieć, gdzie jest Louba. Byłem zaniepokojony stanem spraw i chciałem mieć możliwie najwięcej informacji co do mego chlebodawcy. Poszliśmy do baru. Tam właśnie przemówił do nas Weldrake. Mówiłem panu o tem. Wtedy Charlie powiedział mi, że sprawy idą źle i że jeśli się uda Loubie, to źle się to na nas odbije. Piliśmy trochę i może być, że to właśnie to nadmierne picie lub może perswazje Charlie’go — ale gdy on przedłożył mi propozycję, byśmy wyprzedzili Loubę i wykorzystali sytuację, zanim Louba nie zwieje, nie odmówiłem, jak powinienem to zrobić. Mojem zadaniem było śledzić mego pana, czy podejmuje pieniędzy z banku, a to było łatwe, ponieważ Louba trzymał swą książkę czekową w biurku i łatwo było zobaczyć, czy nie podebrał pieniędzy. Gdy się dowiem, że są pieniądze w domu, miałem zawiadomić Charlie’go do hotelu, gdzie mieszkał. Wszystko, co miałem zadepeszować było: „Florence przybyła“. W sobotę rano Louba wyszedł i wrócił tuż przed obiadem, który wzięliśmy z restauracji na dole. O pół do trzeciej wyszedł, a ja zacząłem przeszukiwać pokój. Znalazłem książeczkę czekową. Podjął on 12 tysięcy funtów we frankach. Data na książeczce opiewała na dzień wczorajszy, więc domyśliłem się, że czeki wystawił tego dnia, by dać bankowi czas nabycia obcych pieniędzy. Czek był wystawiony ha rachunek Syndykatu Śródziemnomorskiego, który to syndykat był rzeczywiście prywatnym rachunkiem Louby. Zacząłem przeszukiwać i znalazłem wkońcu pieniądze. Były w biurku koło okna. O ile mogłem osądzić, było tam 100 tysięcy franków. Nie było klucza do szuflady. Otwierała się za pociśnięciem dwu małych guzików po obu bokach klamry. Odkryłem to już dawno przez przypadek i wówczas mogłem wziąć te pieniądze, ale znaczyłoby to, że podejrzenie spadnie na mnie. Tembardziej, że Louba zaraz po powrocie z pewnością zechciałby się przekonać, czy pieniądze są w bezpieczeństwie. Plan ustaliliśmy taki: po otrzymaniu mej depeszy, Charlie ma przybyć tu i zobaczyć się z Loubą. Wpuszczając go miałem mu powiedzieć, gdzie się znajdują pieniądze. Miał je wziąć albo wówczas, albo powrócić później przez wyjście w razie ognia. By mu przygotować wejście, miałem odkręcić śruby w oknie, by mógł wejść tamtędy. Zastanowiliśmy się też nad alarmem, dzwoniącym wtedy, gdy się spuszcza dolną drabinę. Ale w ogrodzie była inna drabina i powiedziałem mu, że ją może znaleźć. W taki sposób można się było dostać na górne piętro nie poruszając alarmu. Potem mieliśmy się spotkać w barze, by podzielić się zdobyczą. To było uplanowanie, jakie się mi najmniej podobało, gdyż spodziewałem się, że on może zechce mnie oszukać. To niepokoiło mnie i byłem bardziej podniecony, niż powinienem być. Wysłałem depeszę. Wkrótce potem Louba powrócił. Był w dobrym humorze i gdy zapytałem go, czy mogę wyjść na wieczór, zgodził się zaraz. Zrobiłem jedną podłą rzecz. Poprosiłem, by moja narzeczona — teraz moja żona — czekała na mnie koło Braymore House, gdyż przyszło mi na myśl, że będę potrzebował alibi. Długo trwało, zanim wyperswadowałem jej, by przyszła, jednak uczyniła to. W pół godziny przed przybyciem Charlie byłem w pokoju, a mr. Louba kąpał się. Jak spodziewałem się, stwierdził, czy są pieniądze. Była sposobność, jakiej nie miałbym już nigdy. Charlie przyjdzie i wiedziałem, że zagarnie wszystko. Jeśli wezmę teraz, będę bezpieczny. Gdyby Luba po odejściu Charlie wykrył stratę, przypuśćmy nawet, że Charlie nie byłby w stanie dostać się do tych pieniędzy, w każdym razie na niego padłoby podejrzenie. Ukradłem. Otwarłem szufladę i banknoty wsunąłem do kieszeni: ażeby upewnić się, że nie znajdą tych pieniędzy przy mnie, wziąłem kopertę, zaadresowałem do siebie do miejscowości, gdzie miałem pokój, gdzie składałem meble, zakupywane w przygotowaniu do małżeństwa i rzuciłem list ten do skrzynki pocztowej. Wróciłem parę minut przed przybyciem Charlie. Wpuściłem go i powiedziałem mu, gdzie są pieniądze. Louba wyszedł ze swego pokoju. Był zupełnie ubrany, miał i kołnierzyk, i krawatkę. Przywołał Charlie, a ja przygotowałem się do odejścia. Właśnie miałem wyjść, gdy przyszedł pan doktór. Zrobiło mi się słabo z przerażenia. Byłem rozgorączkowany — chciałem wyjść — szczególniej, gdy usłyszałem, że oni się kłócą i ani na chwilę nie przypuszczałem, by Charlie mógł wydostać pieniądze, nie wróciwszy znowu. Co dalej się stało, panowie wiecie. Wyszedłem, widziałem się z narzeczoną, pogadałem ze służącym na dole i wróciłem do mieszkania. Po odejściu pana doktora podsłuchiwałem pod drzwiami. Nie było nic słychać. Ale nie dziwiło mnie to, gdyż mr. Louba często siedział godzinami nie wzywając mnie. Drzwi były zamknięte, ale to też nie było nic niezwykłego. Najwięcej martwiło mnie to, że pan doktór powiedział mi, że nie słyszał wyjścia gościa. Wytłumaczyć sobie to mogłem tylko tem, że Louba przypomniał sobie, że doktór na niego będzie czekał i wypuścił Charlie’go przez kuchnię. Gdy zastałem drzwi otwarte, potwierdziłem sobie swe przypuszczenia. O 10.40, gdy ujrzano krew i gdy doktór przybył z mr. Brownem, byłem przerażony. Pierwszą rzeczą, jaką uczyniłem, gdy wszedłem do pokoju — w czasie, gdy oglądano ciało — było wyciągnięcie szuflady biurka. Była pusta. I to jest cała historja, panowie, o ile to mnie dotyczy. Przyszedłem do pana prosząc o radę w sprawie udania się do południowej Ameryki, gdyż chciałem zmylić ślady.
Doktór pocieszał szlochającą młodą żonę, gdy męża jej zabrano. Dał jej pieniądze i odesłał ją z swą gospodynią do mieszkania matki jej, a gdy Miller otrzymał sześć miesięcy ciężkich robót, Warden zajął się sprawami jego, aby się przekonać, że poza skradzionemi pieniędzmi, miał uskładaną dużą sumę. Oznaczałoby to walkę z władzami, by je dla niego zachować, gdyby nie wykrycie w zawartościach rzeczy Charlie’go dalszej sumy z skradzionych pieniędzy.
— Cała ta sprawa zupełnie się trzyma — rzekł Trainor spotkawszy się z doktorem w Hitehall. — Weldrake i da Costa zostali wypuszczeni na własne uznanie. Ale to zupełnie ich oczyszcza, także i Leamingtona.
— Jest pan pewny tego? — zapytał Warden.
— Legalnie uniewinnia ich. Nie zdaje mi się, by mogła być dalsza wątpliwość, że Charlie nie był tym mordercą. Jedyna tajemnica — to ta kobieta. Gdzie ona się podziała?
Warden poruszył ramionami.
— Czy to nie wszystko jedno? — zapytał i zmienił temat rozmowy. Trainor rozsądnie nie wspomniał o nieobecnym Hurley’u Brownie.

Była jesień. Frank Leamington spędzał swój miodowy miesiąc nad jeziorem Como. Był to cudny dzień. Jezioro było szafirowo niebieskie. Frank leniwie leżał w głębi łódki i patrzał zachwycony na nagie ramiona wiosłującej dziewczyny.
— Wciąż mi się zdaje, że to sen — sen w celi przy Bow Street — rzekł.
Zadrżała.
— Jak możesz! tutaj! Jaki list dostałeś przed wyjściem z hotelu?
Wyciągnął go z kieszeni. Był zaadresowany na maszynie i przeadresowany z Londynu.
— Stempel pocztowy — nie mogę odczytać. Znaczek brazylijski.
Rozerwał kopertę i wyjął gruby plik papieru. Przeczytał pierwsze słowa i zerwał się tak gwałtownie, że łódka zakołysała się.
— Co to? — zapytała zaniepokojona.
— Nic. Czekaj, kochanie. Naprzód sam przeczytam.
Milczała wpatrzona w skupioną twarz jego, gdy czytał prawdziwą historję o zabiciu Emila Louby.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.