Tajemnicza kula/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXI.
Człowiek, który śledził „Charlie’go“.

Doktór powrócił do swoich doświadczeń i po skończeniu ich zdjął biały płaszcz i poszedł do swego gabinetu doktorskiego. Rano otrzymał telefoniczną wiadomość od Browna, informującą go o wyjaśnianiu się sprawy.
Tego dnia jadł śniadanie w klubie. Dowiedział się od jednego ze służących, że Frank Leamington został powołany przez władze z Bow Street pod zarzutem morderstwa i że zawezwano go ponownie. Popołudnie miał wolne, a po obiedzie pojechał na Edwards Square. Szedł już po schodach 903, gdy otwarły się drzwi i wyszedł sir Harry Marshley. Na jego nieprzyjemnej twarzy trwał wyraz głębokiej posępności.
— Dzień dobry, doktorze — mruknął. — Mam nadzieję, że lepiej uda się panu z tą damą, niż mnie. Podlejszej niewdzięczności nie spotkałem nigdy.
Doktór Warden bardzo mało znał barona. Kiedyś był on jego pacjentem.
— Nie wiedziałem, że miss Martin ma jakiś specjalny powód, by być panu wdzięczną — rzekł sucho. — Ciekawy byłbym dowiedzieć się, dlaczego sądzi pan, że ona jest niewdzięczna?
— Prosiłem ja, by w całej tej sprawie nie wymieniała mego nazwiska — ale ona odmówiła mi z miejsca — rzekł z goryczą sir Harry. — Powiedziałem jej: dla dobra matki pani...
— Pewny jestem, że oceniła pańskie względy dla jej matki — rzekł doktór. — Co się panu stało, Marshley?
Wzruszył ramionami.
— Jestem zrujnowany — rzekł ponuro. — Policja była u mnie wczoraj wieczór. To byłoby już źle pod każdym względem — ale jeśli się weźmie pod uwagę, że wyschło źródło moich dochodów, to może pan zrozumieć moje uczucie.
— Louba prowadził to za pana, co?
— Tak — odrzekł. — Nie przypuszcza pan chyba, że mam pieniądze na tak wielki dom i tak kosztowne wyekwipowanie. Moja biedna żona jest zrozpaczona. Od wczoraj wieczór nie przestała płakać. To okropny cios dla nas!
Poszedł do taksówki, czekającej na niego, a doktór zapukał do drzwi. Służąca powiedziała, że miss Martin nie przyjmuje nikogo, ale doktór podał swoje nazwisko i Beryl zjawiła się po kilku minutach. Wyglądała znużona i blada, ale bardzo spokojna.
— Powiedziałam mamie wszystko — rzekła — i mogłabym sobie zaoszczędzić wiele trosk, gdybym była na tyle rozsądna, by jej to wcześniej powiedzieć. Pan doktór nie był w sądzie?
— Nie — odrzekł. — A pani?
— Tak — odrzekła — było tylko formalne przesłuchanie — dowody zaaresztowania. Oczywiście, Frank nie zabił go i zeznania jego są prawdą.
— Jestem pewny tego — rzekł Warden. — Przyszedłem teraz — tu — zawahał się — by zapytać, czy mogę pani w czemkolwiek pomóc. Na szczęście Frank ma dosyć pieniędzy na obronę i słyszałem, że oddał sprawę sir Carthew Barnet. Ale pani —
Uśmiechnęła się słabo.
— Mamy pieniądze, doktorze — dziękuję. Jestem wdzięczna za pamięć. Jeżeli będę zmuszona wykupić te czeki, oczywiście, będziemy zrujnowane. Ale narazie niema obawy o kłopoty finansowe.
— Czy Louba zwierzał się pani kiedy? Czy mówił kiedyś o swem przeszłem życiu?
— Raz tylko — rzekła po namyśle. — Nie znałam go dobrze. Przed miesiącem był zupełnie obcy dla mnie.
— Czy mówił kiedyś o kimś, kogo znamy?
Spojrzała nań i skinęła.
— Tak. Powiedział mi, że w Londynie jest człowiek, który go nienawidzi — jedyny człowiek, któremu udało się wziąć górę nad nim. Takie były jego słowa. Nie znam szczegółów tej sprawy, ale domyślam się, że mr. Louba był lichwiarzem wiele lat temu i że ponosił odpowiedzialność za pewnego młodego człowieka, którego doprowadził do takiej sytuacji, że ów młodzieniec zastrzelił się. Był to wojskowy i ktoś z jego pułku zabrał się do walki z Loubą i zrujnował go — kazał go wyrzucić z wyspy. Przypominam sobie to, chociaż nigdy nie rzekł mi, jaka to była wyspa.
— To była Malta — rzekł doktór w zamyśleniu. — Czy nie wymienił nazwiska tego człowieka?
Odwróciła oczy.
— Wołałabym panu tego nie mówić — rzekła. — W tej chwili nie byłoby to z mej strony zupełnie...
— Czy był to Hurley Brown?
Spojrzała nań.
— Pytam się pani o to w najgłębszem zaufaniu — rzekł — i zapewniam panią, że ani słowo z tego, co mi pani powie, nie przejdzie nigdy przez me usta.
— To był mr. Brown — odrzekła. — Ale to było wiele lat temu — długo przedtem, zanim mr. Brown wstąpił do służby w policji.
— Wnet po tem zdarzeniu wstąpił do policji na Malcie — rzekł doktór — potem porzucił to i dziesięć lat temu przybył do Anglji, zamierzając oddać się rolnictwu. Coś się stało — i powrócił znów do Indji, tam wstąpił do policji i wreszcie przeniesiono go na wakujące miejsce do Scotland Yard.
— To wszystko powiedział mi Louba — rzekła. — A pozatem jeszcze zwierzył mi się, jaką czerpie przyjemność z należenia do tego samego klubu, co mr. Brown. Czy przypuszcza pan, że Frankowi naprawdę grozi zasądzenie?
Doktór Warden gryzł wargi w zamyśleniu, a szare jego oczy spoczywały na dziewczynie.
— Nie zdaje mi się — rzekł. — Tyle jest rzeczy, które musi się brać pod uwagę. Zostało udowodnione teraz ku zadowoleniu policji, że niemożliwą jest rzeczą, by to okno do sypialni Louby mogło być otwarte z zewnątrz. Jedyny możliwy sposób, w jaki mogło być otwarte, to albo wyjęcie szyby, albo wspólnik w mieszkaniu. Szyby są całe, a dwie śruby, przytrzymujące okna zostały znalezione pod ciałem Louby, musiały więc być tam położone, zanim Louby nie przeniesiono na łóżko. Nie zostały one wyłamane, ale przez kogoś wykręcone. Dlatego całe opowiadanie Franka jest prawdą. A ma on jeszcze to bene, że zupełnie pełne i jaknajszczersze zdał sprawozdanie z roli, jaką odegrał. Nie ulega wątpliwości, że zastał okno otwarte. Sam Louba nie byłby go otworzył, gdyż była to noc zimna i dżdżysta. Opowiadanie Franka jest prawdą. Oczywiście był on szaleńcem! Miałem pewne obawy — owej nocy widziałem go — pani wie...
— Kto go zabił doktorze? — zapytała Beryl.
Doktór milczał.
— Czy podejrzewa pan kogoś?
— Więcej, niż podejrzewam — odrzekł.

Tego popołudnia widział się w klubie z Brownem, ale nie było nic nowego do omówienia.
— Trainor jest zadowolony, że Leamington jest niewinny — rzekł Brown. — Nie, ja tego w niego nie wmówiłem — on do tego wniosku doszedł bez mej pomocy. Faktem jest, że byłby wcześniej na to przyszedł, gdyby nie moja wyraźna przychylność dla Franka.
— Czy znalazł pan „Charlie“?
Brown potrząsnął głową.
— Gdyby nie ta przeklęta mgła, złapałbym go owej nocy — rzekł.
Doktór zmarszczył brwi.
— A więc prawdą jest, co mi powiedział Miller — pan śledził „Charlie“! Dlaczego?
— Nie jestem przygotowany na wytłumaczenie, Warden. Jest prawdą, że natknąłem się na niego wkrótce po opuszczeniu klubu w sobotę popołudniu. Widziałem go tuż koło siebie i poznałem w nim kogoś — przerwał.
— Kogo? — spytał doktór niecierpliwie.
— Nie powiem panu tego. W każdym razie śledziłem go, chcąc się dowiedzieć, gdzie mieszka. Widziałem, jak wchodził do Braymore House i widziałem, jak wychodził. Ale mgła zwyciężyła mnie. Przekonałem się, że śledzę innego. Zgubiłem go. Co powiedział Miller?
— Poznał pana — rzekł doktór — i potwierdził to służący z niższego piętra. Zdaje mi się, że dobrze byłoby, byś pan tę czysto detektywną pracę pozostawił swym ludziom. To nie należy do pańskiego zajęcia, śledzić łotrów we mgle.
Hurley Brown nie odrzekł nic. Nie nadeszła jeszcze chwila wypowiedzenia się. Wrócił do swego biura i zastał tam Trainora. W zachowaniu się jego zaszła prawie niedostrzegalna zmiana. Było coś w sposobie odnoszenia się Trainora, co jeśli nie było mu nieprzyjemne, to w każdym razie nie podobało mu się. Czy detektyw wiedział, że był on w pobliżu Braymore House w noc morderstwa? To była myśl niepokojąca...
— Postarałem się o łukowe światło przenośne w mieszkaniu zamordowanego — rzekł. — Pożyczyłem je z pracowni kinowej. Od czasu morderstwa nie mieliśmy tam światła dziennego, a oświetlenie mieszkania jest bezużyteczne.
— Czy znalazł pan coś?
— Mnóstwo! Są czerwone plamy w przedpokoju — kilka... A co jest bardzo ciekawe, to to, że morderca wyszedł głównem wejściem, nie służbowem, ani nie w razie ognia. Na wewnętrznej szybie jest znak, co do którego pewny jestem, że pochodzi z krwi. W łazience znalazłem nieznaczne ślady na ręczniku. To jest bardzo ważne. Jak twierdzi Miller, ręczniki były czyste — zmienił je po kąpieli Louby tego wieczoru. Szukałem przedewszystkiem ręczników — ale jeden, który widziałem, napewno nie był używany. Są one złożone razem. Przeglądnąwszy je, znaleźliśmy ręcznik użyty ładnie złożony i włożony pod pół tuzina innych. Był jeszcze wilgotny.
— Sprawa ta staje się coraz więcej zawikłana — rzekł Brown. — A co z Millerem?
Trainor odrzekł dobitnie:
— Miller może być w to wmieszany. Mojem zdaniem popełniono morderstwo między 7 a 9. Doktór Warden powiada, że nastąpiła nagła cisza — tak nagła, że nie mógł jej nie zauważyć. Czytał w przedpokoju — i podniósł głowę, gdy cisza zapanowała, nadsłuchywał. Potem nie słyszał już nic. Nie słyszał, by „Charlie“ wychodził z mieszkania. Cóż prawdopodobniejszego, że „Charlie“ wyszedł wyjściem w razie ognia? Gdyby wyszedł tą drogą i gdyby Louba żył, okno pozostałoby zamknięte przez Loubę! Gdyby już nie żył, wówczas „Charlie“ i jego wspólnik w morderstwie śpieszyli by się tak bardzo, że zostawiliby okno otwarte. W każdym razie „Charlie“ nie mógłby zamknąć okna za sobą.
— Ale mógłby Miller, gdyby był tym wspólnikiem — rzekł Brown.
— Ale on tego nie zrobił! Oto cała sprawa! Miller mógłby być łatwo wmieszany w to morderstwo. Mógł wyjść, zobaczyć się z swoją dziewczyną, wrócić po morderstwie — i wypuścić wspólnika. Ale w takim razie —
— W takim razie pozostawiłby okno otwarte, by odwrócić podejrzenie od siebie — przerwał Brown. — Tak byłby uczynił. Ktoś był w mieszkaniu po odejściu doktora — to jest jasne.
— Miller był tam jeszcze przez dziesięć minut. Jeżeli wyelimunujemy Millera i uważać go będziemy za niewinnego, to musimy wytłumaczyć czerwone ślady w przedpokoju, które nie mogły tam być, gdy doktór czekał i gdy Miller był w mieszkaniu. Ślady na szybie zostały starte przez kogoś — prawdopodobnie przez mordercę. Wygląda tak, jakby usiłowano wynieść ciało drzwiami frontowymi. Zdaje mi się, że to musiało się stać między 7.30 a 8... Miller zdał sprawę zadowalająco ze swych czynności od chwili, gdy opuścił mieszkanie aż do powrotu swego o 10.30. Jednak Miller nie jest zupełnie wykluczony z tego. Morderstwo mogło być popełnione w tych 10 minutach, gdy pozostał sam z Loubą. Jest wejście do bibljoteki przez kuchnię i jadalnię. Wszystkie tamte drzwi były zamknięte, a te które prowadzą z sypialni Louby, były zawsze zamknięte. Jest jedno zawikłanie w czasie, któreby mogło być wyjaśnione. Czy widział ktoś, jak „Charlie“ wychodził z Braymore House?
To było wyzwanie. Trainor patrzał nań badawczo, czekając na odpowiedź, gdyż wiedział dobrze, że sam Brown widział wychodzącego „Charlie“. Miller powiedział mu o tem.
— Któż miałby go widzieć? — zapytał chłodno Brown. — Czy zna pan kogoś, kto mógłby widzieć?
Trainor zawahał się.
— Nie — odrzekł.
Tego wieczora o siódmej Trainor stał w swem biurze rozmyślając nad zahaczeniami, jakie wynalazł. Dostosowywał fragmenty zagadki, jaką dano mu do rozwiązania.
Hurley Brown opuścił Scotland Yard zostawiając zawiadomienie, że jest w klubie. O szóstej detektyw udał się do swego szefa i przekonał się, że jeszcze nie przybył do klubu.
— Hurley Brown? — Trainor zmarszczył brwi. Było zupełnie jasne, że Brown chciał się zdala trzymać od tej sprawy. Było też zupełnie jawne na podstawie informacyj, jakie zaciągnął, że Hurley Brown miał swe osobiste porachunki z Loubą. Ale morderstwo — to było niemożliwe!
Usiadł, wyjął notes i ołówek i znów wypisał wszystkie hipotezy, wszystkie prawdopodobne i nieprawdopodobne osoby, któreby mogły być odpowiedzialne za zbrodnię.
Nagle ołówek jego zatrzymał się...
Da Costa! Co Brown powiedział o da Coście? Stary rywal Louby — i mieszka w mieszkaniu ponad nim. Oczywiście, to było wygodne dla niego, że nie było go w domu w czasie morderstwa.
Czy go naprawdę nie było?
Nie było powodu przypuszczać, że nie — z wyjątkiem tego — kto zadzwonił na windę podczas drugich odwiedzin doktora w noc śmierci Louby?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.