Tajemnicza kula/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
Człowiek, który został zaaresztowany.

Beryl tylko co zeszła na dół, gdy powiedziano jej, że jakiś pan pragnie się z nią widzieć.
Odwróciła się w beznadziejnym ruchu jakby myśląc o ucieczce.
Po odwiedzinach Trainora zasnęła, ale był to sen nawiedzany okropnemi, krwawemi widziadłami. Zbudziła się ze strasznym bólem głowy.
Przypominając sobie rozmowę z Frankiem zeszłej nocy przekonana była, że powiedział jej prawdę, zaprzeczając, że coś złego uczynił Loubie. Ale przypuszczała, że musiał coś wiedzieć o śmierci Louby i że wyprowadziło go z równowagi to, co widział, a nie to, co uczynił. Wiedziała jednak bardzo dobrze, że nie można spodziewać się, by inni tak mu wierzyli, jak ona, i serce jej omdlało, gdy dowiedziała się o gościu. Trainor rzekł, że będzie zmuszony znów ją odwiedzić!
— Idę — rzekła słabym głosem i służąca opuściła pokój.
Wdzięczna była, że matka rano nie opuszcza swego pokoju. Przechadzała się po pokoju starając zapanować nad sobą, zebrać odwagę, by stawić czoło inkwizytorowi i kłamać dzielnie, by ratować życie Franka.
Plamy wystąpiły na jej opadłe policzki, gdy otwarła drzwi pokoju, gdzie spodziewała się zastać inspektora.
Ku swemu zdziwieniu ujrzała małego człowieka, który mrugnął do niej nieśmiało.
— Jakto... co — pan jest tym, którego widziałam zeszłej nocy — zawołała i chociaż widok jego napełnił ją nowem przerażeniem, to przyznać musiała, że w zwykłych okolicznościach jego zjawienie się nie było by tak okropne.
— Tak, miss Martin — ukłonił się. — Czy mogę złożyć pani gratulacje? Nie potrzebuje już pani poślubiać Louby! — Uśmiechał się i promieniał. — Co za szczęśliwy poranek!
Gdyby nie to, iż byłyby to jej własne myśli, gdyby śmierć Louby nie oznaczała zarazem niebezpieczeństwa dla Franka, gdyby nie to, patrzyłaby na niego, jak na warjata, tak odrażającą wydawałaby się jego radość nad trupem człowieka. Teraz było jej to przykre tylko z powodu ironji, jaką zawierały jego słowa. Tysiąckroć lepiej być żoną Louby, niż patrzeć jak Frank płaci życiem za jej wolność!
— Proszę mi wybaczyć — rzekła — to nie jest szczęśliwy ranek dla mnie. Ale jeśli ma pan jakąś sprawę...
— Tak — oczywiście — pani boi się o mr. Leamingtona.
— Jakto — nie boję się — dlaczego miałabym się bać o niego?
— Dlatego, że Louba został zamordowany, a on był tam. —
— Nie był! — przerwała gwałtownie. — Nie był!
Uśmiechnął się łagodnie:
— Ma pani rację, że go pani broni. Ale obawiam się, że oni wiedzą...
— Oni? Kto taki?
— Policja. Zdaje się, że poszli go zaaresztować.
— Co pan mówi? — szepnęła. — Dlaczego pan tak mówił
— Widziałem, jak szli — Trainor, Brown — a za nimi —
— Niech pan usiądzie — proszę — rzekła bez tchu i opadła w najbliższe krzesło. — Więc mówi pan, że ich pan widział?
— Tak, wcześnie rano. Ale nie zaaresztowali go.
— Jest pan pewny tego? — spytała gorąco.
— Tak. Ale w tej sprawie przyszedłem właśnie. Oni tylko na razie go zaoszczędzili, bo zdaje mi się, że jest on przyjacielem Browna, ale — w służbie policyjnej niema przyjaźni, tylko obowiązek! Muszą wypełnić obowiązek nawet przeciw przyjaciołom. A to, co chciałem powiedzieć —
Pokrzepiła się znów na duchu.
— Nie zaaresztowali go, bo przekonał ich — przerwała. — Nie miał nic wspólnego ze śmiercią mr. Louby i udowodnił im to.
— Jego słowo nie może być dowodem w sądzie... Słyszałem jak rozmawiali wracając. Doktór Warden był z nimi.
— Zna go pan?
— Znam zdaje mi się wszystkich, którzy czemkolwiek złączeni byli z Loubą — odrzekł łagodnie.
— No — i dalej — co pan słyszał?
— Znaleźli na nim ślady krwi i przyznał się, że był w mieszkaniu po zabiciu Louby. Oni w to wierzą, ale — potrząsnął głową. — Trzeba go oddalić — szepnął — trzeba go usunąć!
Przeraźliwy strach przeszył ją.
— Gdyby było tego potrzeba, to poradziliby mu to oni — rzekła z przekonaniem.
— Nie, oni tego uczynić nie mogli. To są uczciwi ludzie. Mogą odroczyć zaaresztowanie w nadziei dowodu uniewinniającego go — ale nic pozatem. Proszę nie czekać, póki nie będzie zapóźno. Do życia nie zdoła go pani przywrócić. Jeżeli wierzy pani w jego niewinność, tem większy powód, by nie narażał się na to, by mu udowodniono winę.
— Uciec natychmiast, znaczyłoby uznać się winnym!
— Tylko do czasu, aż go uniewinnią, co, jak pani twierdzi, wkońcu stanie się. A jeżeli nigdy nie udowodnią mu niewinności, lepiej, by pani żyła z nim szczęśliwie w jakiejś odległej miejscowości, niż by go tu powieszono.
— Niech pan przestanie! — spojrzała na niego prawie nienawistnie. — Jak może pan używać takiego słowa!
— No, tak się stanie, jeśli udowodnią mu winę. A to byłoby szkoda. Louba był bardzo złym człowiekiem — wstyd, by ktoś cierpiał z powodu jego śmierci!
— On by nie mógł uciec, gdyby nawet chciał. Nie zdaje mi się... Gdy tylko dowiedzą się, że niema go, otoczą koleje i statki —
— Może przyjść do mnie — rzekł mały człowiek. — Mam mieszkanko w Balham na samym szczycie budynku. Mógłby tam być i niktby nie wiedział, a gdy zapadnie ciemność, mógłby wyjść na dach, by odetchnąć powietrzem. Zdaje mi się, że mógłby wyjechać z kraju dzisiaj, gdyby to natychmiast uczynił — ale jeżeli nie chce ryzykować, mógłbym go przechować u siebie bezpiecznie! Sądzę po sobie — są rzędy i rzędy malutkich mieszkań i nie wiemy, kto mieszka obok.
Spojrzała nań podejrzliwie.
— Dlaczego tak dba pan o niego — zapytała — i dlaczego narażać się na przechowywanie go?
— Ponieważ nie chciałbym, by cierpiał za to... aby oskarżono go o zabicie Louby... Louba nie zasługiwał na to. Ktokolwiek go zabił, był dobroczyńcą społecznym i chciałbym mu dopomóc.
— Ale Frank Leamington nie ma prawa do pańskiej wdzięczności, ponieważ on nie zabił Louby!
— A więc pragnę bardziej niż kiedykolwiek uratować jeszcze jedną osobę, by nie padła ofiarą tego złego człowieka! Czy nie zechce pani pójść do niego i namówić go do ucieczki? Jeżeli pani nie pójdzie natychmiast, to może być zapóźno i nie naprawi tego pokuta całego życia.
Nie potrzebowała, by jej o tem przypominano...
Ponad wszystko pragnęła wiedzieć, że Frank jest poza niebezpieczeństwem i wahała się tylko dlatego, że wiedziała, że ucieczka mogłaby się okazać więcej zgubną dla niego, aniżeli stawianie czoła niebezpieczeństwu.
— Pójdę zobaczyć się z nim w każdym razie — rzekła wkońcu wstając.
— To dobrze! — rzekł wstając zadowolony. — Czy mam zostawić pani adres, tylko w razie, gdyby nie chciał opuścić kraju —
— No dobrze, niech pan zostawi, dziękuję — rzekła i ujęła skrawek papieru, który jej podał.
— Pani nie będzie traciła czasu, prawda? To byłoby nierozsądnie... Dowidzenia — i mam nadzieję, że uda się go nakłonić do wyjazdu. Dowidzenia!...
Ukłonił się i wyszedł.
Udała się do domu Franka i zastała go siedzącego przed ogniem, w zamyśleniu przyglądającego się swym wyciągniętym nogom.
— Co się stało? — zawołał wstając szybko na jej widok.
— Frank! Widziałeś Loubę zamordowanego — wczoraj w nocy... Krew była na twojem ubraniu. Dotknęłam się ciebie i zabrałam krew na moje rękawiczki. I ty powiedziałeś im o tem!
— Powiedziałem im wszystko. Nie zabiłem Louby. Lepiej powiedzieć prawdę. Tak mi przykro, Beryl, że wmieszałem ciebie w to, i tak ci jestem wdzięczny za —
— O, nie mów o mnie. Chcę, byś wyjechał, Frank. Twoi przyjaciele mogą ci uwierzyć, ale tamci nie uwierzą bez dowodów. Jeśli nie znajdą prawdziwego mordercy, to ty będziesz cierpiał. To zbyt ryzykowne, Frank! Uciekaj póki możesz. Jeśli twoja niewinność nie zostanie udowodniona — pozostanie ci przynajmniej życie i przyjaciele...
— Nie mogę. Dałem słowo.
— O Frank! — Jej pragnienie ucieczki wzrosło, gdy widziała już jej niemożliwość. — Życie twoje może od tego zależeć. A ten mały człowiek powiedział, że onby ciebie ukrył, gdybyś się bał opuścić kraj
— Jaki mały człowiek? — zapytał ostro.
— Ten, o którym opowiadałam ci wczoraj w nocy — stał przed domem... Dziś przyszedł odwiedzić mnie.. —
— Kto to taki? Mówił ze mną zeszłej nocy — wiedział, zdaje mi się, że Louba nie żyje. Dlaczego chce on mnie ukrywać?
— Nie chce, by ktoś cierpiał za śmierć Louby. Uważa, że nie był on wart tego.
— Czy to jego jedyny powód? Czy dał ci adres?
— Tak. Pójdziesz tam?
— Muszę tu pozostać, gdzie mnie każdej chwili mogą znaleźć. Ale nim może się zainteresować policja.
— O, nie myślisz chyba, że to on uczynił!
— Nie wiem. Wiem tylko, że ja nie uczyniłem tego, a on wygląda na wmieszanego w to. Jeżeli jest niewinny, to mu się nic nie stanie, jeżeli odpowie na kilka pytań.
— Ale nawet jeśli jest niewinny, mógłby się narazić za to, że cię chciał ukrywać!
— O tem nie potrzeba wspominać. Napiszę do Browna i on pomówi z nim spokojnie i znajdzie, czego będzie potrzebował, nie krzywdząc go, jeżeli rzeczywiście z nim wszystko w porządku. Nie pytałaś się, co o tem wiedział?
— Niełatwo uzyskać od niego jakąś definitywną odpowiedź.
— Masz tu adres jego?
— Nie mam. Przypominam sobie, że położyłam go, chcąc go włożyć do torebki, ale zapomniałam. Będzie tam, gdzie zostawiłam. Pójdę i przyniosę. Czy nie możesz pójść ze mną?
— Niema powodu, dla którego nie mógłbym. Zostawię — kartkę u mrs. Sittwell, gdzie jestem, wrazie, gdyby mnie potrzebowali.
Wychodzili razem, gdy z za rogu wyjechała taksówka, i wysiedli z niej Trainor i policjant.
— Bardzo mi przykro, mr. Leamington — rzekł Trainor — ale muszę zaaresztować pana pod zarzutem zamordowania Emila Louby.
— Ależ — ale — wykrztusił Frank blednąc — kapitan Brown powiedział —
— Żałuję bardzo — rzekł Trainor i wskazał na auto — ale są wyższe władze od Hurley’a Browna.
— Dobrze — rzekł Frank i zwrócił się do Beryl. — Nie smuć się, Beryl. To się wyjaśni. Nie zapomnij wydobyć wszystkiego, co wie ten człowiek. Może widział mordercę?
— Kto to taki? — zapytał Trainor.
— Człowiek, którego widzieliśmy w nocy pod Braymore House. Miss Martin zna jego adres.
Skinęła — potem nagle wskazała na przeciwległy róg.
— O, tam jest! — zawołała. — Niema go już.
Policjant pobiegł, ale powrócił sam — mały człowiek znikł.
— Podejrzewa pani, że on coś wie o tej zbrodni? — zapytał Trainor.
— Nie. Nie podejrzewam go. Tylko on tam był. Widział, jak wszedłem, mógł więc widzieć też kogoś innego.
— Zatelefonuje mi pani jego adres?
— Dobrze. Uczynię to, gdy tylko wrócę do domu — odrzekła i patrzyła drżąca za odjeżdżającem autem.
Wizyta w mieszkanku w Balham nie odkryła jednak nic nowego. Było zamknięte i lokator nie wrócił. Czekano na jego powrót.
Przy przeszukaniu jego pokoików również nic nie znaleziono. Niewiadomo było nawet, kim i czem jest. Wypytywania się nie dały nic ponadto, że jest to spokojny, solidny gentleman, od dłuższego czasu zajmujący już to mieszkanie.
— W jaki sposób spotkała się pani z nim, miss Martin? — spytał Trainor odwiedzając ją wieczór po zaaresztowaniu.
— Był tu dziś rano i powiedział, że chciałby pomóc Frankowi.
— Czy skrystalizował ten plan pomocy?
Przyzwyczaiła się już do jego pytań i nie zawahała się.
— Nie — odrzekła. Nie mogła zapomnieć, że człowiek ten chciał ukryć Franka!
— Jak uzasadnił tę pomoc dla obcego człowieka?
— Uważał, że śmierć Louby nie powinna być powodem cierpień dla niewinnych ludzi.
— Więc nie sympatyzował z Loubą?
— Nie powiedział tego. Był spokojny — taki mały człowieczek. To wydaje się niemożliwe, by on był w to wmieszany. Mr. Louba mógłby go połknąć.
— Jeżeli był przed domem — to może stał na straży, podczas gdy drugi był wewnątrz!
— No — on nie próbował wcale ostrzegać mnie, gdy tam byłam. Rozmawiał ze mną i zdawał się nie pragnąć, bym się szybko usunęła.
— Dlaczego więc uciekł dziś rano?
— Być może — odrzekła z goryczą — że widząc aresztowanie jednego niewinnego człowieka, sądził, że żaden niewinny nie jest pewny w promieniu mili.
— No — rzekł Trainor wstając do wyjścia — to dlatego, że mr. Leamington był bliżej niż o milę i nie możemy pozwolić sobie na dalsze zawikłania.
— Wiem — dodała — jakto ponuro przedstawiać się — musi — przeciw niemu — innym...
Trainor nie zaprzeczył.
Sprawa ta istotnie była zła dla Franka Leamingtona. — I on nie mógł temu zaprzeczyć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.