Tajemnica północnej świątyni

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Tajemnica północnej świątyni
Pochodzenie Szkarłatny kwiat kamelji
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1928
Druk Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TAJEMNICA PÓŁNOCNEJ ŚWIĄTYNI.
Gdzieś, niedaleko od południowego wybrzeża wyspy Hokkaido, śród gór i lasów, stoi, przeżywszy wieki, świątynia buddyjska. Rzadko kto odwiedza ten stary, sczerniały budynek ze stojącym w zmroku posągiem mędrca Gotamy i z przerażeniem ogląda potworne twarze przeróżnych bóstw, umieszczonych na ołtarzu, pod ścianami świątyni i na długich, czarnych od starości, zasnutych pajęczyną półkach pod pułapem, skleconym z grubych belek cyprysowych. Kilku starych mnichów strzeże tego zaniedbanego i nieodwiedzanego przez pobożnych przybytku Buddy-Sakkia-Muni i własnemi, spracowanemi rękoma naprawia szkody, poczynione przez nielitościwy czas i żarłoczne szczury.

Starcy walczą z niemi jak mogą, burzą też gniazda nietoperzy, kryjących się za czarnemi posągami o oczach ze szkła, lub kamieni. Ciężki prowadzą żywot — w nędzy i pracy od świtu do północy. Nieraz już dostawali rozkaz od najstarszego kapłana buddyjskiego z Kioto, lub od jego zastępcy z Hakodate, aby zdać świątynię na łaskę losu i czasu, co burzy wszystko i niepamięcią niby piaskiem przyprósza, lecz bogobojni starcy błagali, aby pozwolono im było trwać przy świątyni nadal i bronić jej.
Zmuszała ich do tego myśl, pełna wyrozumienia dla ludzi, i miłość do nich.

II.

Niedaleko od Hakodate, w małej mieścinie rybackiej, w lipcu odbywało się święto narodowe. Towarzyszyły mu wyścigi rybaków na lekkich czółnach, ubieganie się młodzieży o tytuł najlepszego pływaka i nurka. Nie tylko ludność osady, lecz nawet liczni przyjezdni widzowie z Hakodate, Sawary i Nakanosawy zalegli wysoki brzeg, przypatrując się widowisku.
Najciekawszym momentem popisu była walka pewnej pary pływaków — dziewczyny i młodzieńca.
Cuki Akijama była córką wójta, najbogatszego rybaka w Hakodate. W czasie wielkich połowów sto trzydzieści dużych łodzi wypuszczał stary Akijama na morze, a swemi sieciami mógłby ogarnąć całą zatokę Iburi — od północnego Muroranu do południowej Sawary. Dumny był ze swego bogactwa i wyniosły w obejściu z ludźmi. Dumę i ambicję przelał na córkę-jedynaczkę — Cuki. Dziewczyna była jak nimfa Urakawy, wysoka, rozrosła, zwinna w ruchach i silna, jak młodzieniec, spędzający całe życie na morzu śród sieci, wioseł, żagli i lin przesmolonych. Miała siedmnaście lat, lecz na jej dziecinnej, złocisto-bronzowej twarzyczce było tyle zawadjactwa i śmiałości, że bez uśmiechu nie można było patrzeć na nią. Co najbogatsi rybacy i kupcy, a nawet kilku oficerów marynarki nagabywało ojca Cuki o rękę córki, lecz on groźnie chmurzył czoło i odsyłał starających się do dziewczyny. Ta klepała się po mocnych, zgrabnych biodrach i ukazując białe, połyskujące zęby, odpowiadała:
— Owszem... Ale chcę mieć męża, lepiej ode mnie pływającego. Wyjdę za tego młodzieńca, który na popisie zapłynie dalej ode mnie...
Kilku zakochanych na śmierć w Cuki przyjęło te warunki. Jeden z nich nawet utonął niedaleko od przylądku Sziokubi, inni zaś ze wstydem powrócili i później opowiadali, że dorównać Cuki nikt nie zdoła, gdyż dziewczyna płynie sobie i płynie i może, z pewnością, przepłynąć ocean, oni zaś nie chcieli i nie mogli, bez narażenia życia, odbywać z szaloną musme takiej ryzykownej przedślubnej podróży... do Ameryki.
Tak się więc złożyło, że Cuki Akijama słynęła na całej Hokkaido jako niedostępna musme i pierwsza pływaczka, czem się bardzo chełpiła.
W opisywanych zawodach przeciwnikiem jej był młodzieniec, nieznany w okolicach Hakodate i w osadach, rozrzuconych po brzegach zatoki Iburi. Gdy się przedstawiał sędziom, powiedział, że się nazywa Ten Sziahara, że jest rybakiem z wyspy Rebun, skąd czyni dalekie wyprawy do morza Ochockiego, ścigając wieloryby i foki.
Ubrany był bardzo skromnie, prawie ubogo, lecz pod ciemno granatowem kimonem wystawała, niby wielka misa, przewrócona do góry dnem, potężna pierś. Był małomówny, spokojny i skupiony.
Siedząc w herbaciarni, usłyszał drwiny z przybyłego śmiałka-rybaka, lecz tylko raz błysnęły mu długie, skośne oczy, gdy ktoś opowiadał o Cuki Akijama, jej sztuce pływania i warunkach, stawianych przez nią nieszczęśliwym konkurentom.
— Chaj! Tak! — mruknął do siebie i spokojnie wypuścił strugę dymu z fajeczki rybackiej.
Cuki szukała wszędzie swego współzawodnika, żeby spojrzeć na niego i ocenić jego wartość. Jeden z młodych rybaków przyprowadził ją do herbaciarni, gdzie siedział Ten Sziahara.
— A! Cuki Akijama! — krzyknęli młodzi rybacy, ujrzawszy dziewczynę. — Gokigen-jo! Jutro nowy triumf czeka na ciebie, ty, nimfo!
Dziewczyna uśmiechnęła się i z pod oka zaczęła śledzić rybaka z wyspy Rebun. Ujrzała zczerniałą, smagłą twarz, podobną do głowy drapieżnego ptaka, potężną pierś i muskularne, bronzowe ręce, wychylające się z szerokich rękawów kimona. Rzucił na nią obojętnem okiem pochylił się, zapalając fajeczkę, spojrzał raz jeszcze i dość głośno zapytał się stojącej za ladą posługaczki:
— Jak się nazywa ta musme? Ta, co siedzi tam, przy oknie? Powinna dobrze pływać, bo ma mocne ciało i śmiałe oczy...
— Jakto? — zapiszczała zapytana. — Nie znasz Cuki Akijama? To pierwsza pływaczka na całej Hokkaido! Z nią to będziesz jutro ubiegał się o pierwszeństwo. Bacz, abyś nie utonął, młodzieńcze!
Zaśmiała się i odeszła, ujrzawszy nowego gościa.
— Nie wielu, widać, macie dobrych pływaków na waszej Hokkaido! — mruknął, ale Cuki dosłyszała słowa Tena.
Serce w niej kołatać zaczęło, zarumieniła się i małe pięści ścisnęła z siłą.
— Czekaj-no ty „awoj fukuro“,[1] będziesz się miał jutro zpyszna! — pomyślała z oburzeniem dziewczyna i zawadjacko potrząsnęła głową.

III.

Nazajutrz o godzinie dziewiątej zrana, Cuki Akijama, na dany przez sędziów sygnał, skoczyła do morza i popłynęła. Pierwszy wyścig miał się odbyć na krótką metę, lecz na szybkie pływanie.
Cuki w barwnych, pływackich spodeńkach, z obnażoną piersią, ramionami i nogami, była piękna. Jej złocisto-bronzowe ciało, silne i zgrabne, na tle szafirowej wody, pociągało ku sobie oczy tłumu.
— Ej! — westchnął jakiś mieszczuch. — Szczęśliwy będzie ten, komu ona się dostanie.
— Tak! — potwierdził inny. — Dziewczyna jak posąg, jak rusałka, czy nimfa ze starych bajek...
Cuki z siłą rozcinała wodę silnemi, zgrabnemi rękami, aż piana pod niemi wirowała. Bała się obejrzeć, gdyż myślała, że Ten Sziahara płynie za nią.
Sziahara tymczasem stał na brzegu bez kimona, w stroju pływackim, pozwalającym podziwiać jego straszliwie szeroką i wypukłą, jak kopuła, pierś, muskularne ręce, nogi i grzbiet, niby splecione z grubych rzemieni lub lin. Stał i patrzył za oddalającą się dziewczyną, patrzył z błyskami radości w oczach.
— Cuki Akijama! Przepiękna musme! — szeptał przez zaciśnięte zęby, wpatrzony w bronzowe ciało Cuki, coraz bardziej oddalającej się od brzegu. Już z trudem można było dojrzeć czerwony czepek gumowy na kruczych włosach pływaczki, gdy jeden z sędziów krzyknął:
— Ten Sziahara, dlaczego zwlekasz? Może zaniechałeś zamiaru walczyć z naszą Cuki?
— Mam czas! — odezwał się niedbale i, powolnie poprawiwszy pas na biodrach, rzucił się w morze.
Znawcy pływackiej sztuki, Japończycy, odrazu zrozumieli, że widzą przed sobą mistrza. Płynął odmiennemi, nie stosowanemi w Japonji ruchami. Wyskakiwał z wody i wyrzucał daleko naprzód ramiona, jakgdyby chwytając się za niewidzialne liny, ciągnące go coraz dalej na otwarte morze, gdzie, wśród niewysokich fal, majacząc szkarłatną plamą czepka, chyżo sunęła Cuki Akijama.
Przy każdym ruchu ręki rybak cały wynurzał się z wody, jak delfin, goniący stado ryb. Z opalonego grzbietu i nóg ściekała mu woda, a ciało wtedy połyskiwało pod padającemi promieniami słońca.
Zaczęła się gonitwa. Cuki obejrzała się wreszcie, ździwiona, że nie słyszy za sobą odgłosów płynącego przeciwnika, i nagle ujrzała jego wyrzucające się ponad wodę ciemne ciało, z zawrotną szybkością zbliżające się ku niej. Podwoiła wysiłek, dopłynęła do umieszczonej na morzu mety i, zawróciwszy, skierowała się ku brzegowi, robiąc drugą połowę wyścigu. Gdy przepływali sobie na spotkanie, rybak krzyknął:
— Nie męcz się napróżno, piękna musme, przegrasz!
— Zobaczymy! — odkrzyknęła i pędzić zaczęła, ile sił starczyło.
Sziahara dopłynął, okrążył metę i gonił dalej. Z wysokiego brzegu widzom wydawało się, że to latająca ryba ucieka od goniącego ją delfina, lecz zrozumieli, że gonitwa długo nie potrwa. Rybak, ani na chwilę nie zwalniając pędu, dogonił dziewczynę i spokojnie popłynął obok.
— Może zmęczyłaś się, musme, tedy pozwól że podtrzymam cię...
Cuki zamiast odpowiedzi przyśpieszyła ruch.
— Nie chcesz rozmawiać ze mną? — rzekł Sziahara. — Dobrze... Wtedy patrz, jak się pływa. Ucz się, a być może, na przyszły rok będziesz pierwszą, jeżeli ja tu nie przyjadę.
Jednem uderzeniem odsadził od niej o jakie dwa korpusy i, nie oglądając się za pozostałą, jął wyrzucać się z wody i sunąć, jak rekin, samemi grzbietami fal, przelatując w powietrzu z jednej na drugą.
Cuki Akijama była jeszcze daleko od brzegu, gdy rybak już wyciskał ręcznik, którym miał owiniętą głowę, i spokojnie spoglądał na zachwyconych sędziów, krzyczących widzów i zbliżającą się dziewczynę.
— Takiego pływaka nigdy nie widzieliśmy, młodzieńcze! — zawołał stary wójt Akijama.
— Na Rebunie wszyscy tak pływamy! — odparł skromnie, naprężając spokojnie oddychającą pierś, podobną do dwu tarczy, złożonych razem.
W kilka minut po Cuki dopłynęli inni współzawodnicy, smutni i źli. Cuki miała łzy w oczach i ciężko oddychała.
— Jak śmiał! Jak śmiał ten rybak drwić sobie ze mnie! — mówiła, prawie płacząc i tupiąc nogami.
— Za szybkość pływania pierwszą nagrodę zdobył Ten Sziahara, drugą — Cuki Akijama! — oznajmił sędzia, a tłum natychmiast odpowiedział rykiem, jak to zwykle tłum.
Odbywały się jeszcze inne zapasy i wyścigi, lecz na końcu był najważniejszy wyścig na najdłuższy dystans pływania.
O nagrodę ubiegało się dziesięciu pływaków. Pośród nich byli Ten Sziahara i Cuki Akijama.
Sędzia zatrąbił w muszlę i dziesięć półnagich ciał skoczyło do wody. Współzawodnicy płynęli, nie śpiesząc się, gdyż mieli przed sobą trudne zadanie, tem trudniejsze, że zerwał się wiatr, podniósł fale, a wierzchołki ich uwieńczył białemi grzywami.
Tylko Ten Sziahara płynął szybko, prawie tak samo, jak wtedy, gdy gonił Cuki.
Wyprzedził wszystkich i znikł w oddali. Z brzegu tylko przez lornetkę można było dojrzeć śród fal obwiązaną ręcznikiem głowę pływaka.
Jeden po drugim zawracali współzawodnicy i, położywszy się nawznak, płynęli do brzegu. Tylko Ten Sziahara dążył dalej i dalej.
Przez silne lornetki morskie widziano go, jak wyrzucał po swojemu rękami i sadził gwałtownemi rzutami z bałwana na bałwan, rozpryskując pianę ich rozwianych grzyw.
Wreszcie zatrzymał się, położył na plecy i czekał. Po pewnym czasie dopłynęła Cuki. Rybak podniósł się w wodzie i spojrzał. Byli sami na kotłującej się, spienionej pustyni.
Podpłynął do dziewczyny.
— Chcę mówić z tobą poważnie, musme! — rzekł, zaglądając jej w oczy.
— Czego chcesz, sanwo? — spytała pokornym głosem, mimowoli z zachwytem patrząc w jego śmiałe oczy.
— Mnie nikt nie dorówna w wodzie, — ciągnął, — pływam tyle, ile chcę! Biję się w wodzie z rekinami i napadam na kaszaloty, co zabijają ludzi uderzeniem swojej pletwy. Rozumiesz, musme? Moglibyśmy z tobą płynąć aż na tamten brzeg oceanu, jeżeliby po drodze były jakieś herbaciarnie, gdzie dawaliby coś do przetrącenia. Rozumiesz?
— Widzę twoją przewagę, sanwo, — odparła dziewczyna. — Powracam.
— Zaczekaj! — zawołał. — Zapłynąć tak daleko, jak ty zapłynęłaś, nie lada kto potrafi. Powrócimy razem i podzielimy nagrodę.
— Arigato! Dziękuję! — szepnęła Cuki. — Jest to wielki zaszczyt dla mnie...
Nie śpiesząc się, płynęli razem do brzegu, z biegiem fal i z wiatrem. Tu spotkano ich oklaskami i okrzykami.

IV.

Nazajutrz po wyścigach pływackich, Ten Sziahara zapukał do domu wójta Akijama. Sam gospodarz spotkał go i, rzecz dziwna, spotkał uprzejmie.
— A, zwycięzca, tryumfator! — zawołał.
— To będzie od ciebie zależało, czcigodny wójcie! — odparł, kłaniając się, Sziahara.
— Jak to?
— Przyszedłem prosić o rękę twojej córki. Podoba mi się Cuki Akijama i chcę ją mieć za żonę, — swobodnym i pewnym głosem objaśnił rybak.
— Chcesz ją mieć za żonę? Podoba ci się Cuki? — zawołał stary. — Ale co to może mnie obchodzić?
— Podług obyczaju, przyszedłem do ojca, aby prosić o rękę jego córki! — ciągnął Sziahara.
— A ona? — spytał stary.
— Cuki nie odmówi! — mruknął rybak.
— No, no! — zdziwił się wójt. — Taki jesteś pewny?
— Tak! — odparł.
— No, to idź i rozmawiaj z nią! — śmiejąc się, rzekł stary. — Idź!
Sziahara spokojnym krokiem wszedł do ogrodu, gdzie musme doglądała kwiatów.
— Cuki-San! — powiedział Ten Sziahara. — Przyszedłem po ciebie.
Obróciła się i patrzyła na niego zdumiona.
— Tak! — powtórzył, — przyszedłem po ciebie. Chcę, abyś była moją żoną...
— Ty? — zapytała, śmiejąc się szczerze. — Ty — rybak z Rebuna?
— Obawiasz się, że jestem biedakiem? — mówił Sziahara. — Coprawda, że tak jest, ale to dlatego, że jestem samotny i niewiele potrzebuję dla siebie. Gdy będziemy razem, będę pracował dużo i prędko dojdziemy do bogactwa! Mam trzy duże morskie łodzie, prawie takie, jak krypy, a lepsze, bo zwinniejsze i szybsze. Popłyniemy razem z tobą! Ty nie widziałaś Ochockiego morza? Siwe jest, jak głowa starca, a góry lodowe suną tam, niby wielkie okręty, które zgubiły ster. Znam na wybrzeżu Azji miejsca, gdzie są legowiska drogocennych fok, szałasy koczowników, polujących na sobole i kuny, piasczyste łachy, wychodzące daleko w morze, gdzie w piasku ukryte są duże kawały bursztynu, żółtego, jak miód... Zabierzemy to wszystko i będziemy bogatsi od twego ojca...
Podszedł i ujął ją za rękę, lecz Cuki wyrwała mu ją i ze śmiechem powiedziała:
— Pływasz dobrze, ale to jeszcze nie racja, żebyś w ten sposób mówił do Cuki Akijama!
— Szkoda! — mruknął Sziahara. — No! ale to nic nie zmieni... I tak — będziesz żoną Tena, a siwe morze będzie pieściło twoje ciało, podobne do posągu z bronzu lub drogiej koralowej laki, która długo leżała na słońcu. Sajonara, Cuki-San!
Rzekłszy to, nisko się ukłonił i wyszedł.
Zaciekawiona jego śmiałością i prostotą dziewczyna patrzyła na oddalającą się wysoką, zwinną postać dziwnego rybaka.


V.

Ten Sziahara nie odjechał. Pozostał w osadzie i przesiadywał całemi dniami w herbaciarni, a gdy przekonał się, że sakiewka jego opustoszała, poszedł do konkurenta starego wójta — też bogatego rybaka i wynajął się za robotnika.
W osadzie wkrótce dowiedziano się, że młody rybak nauczył robotników swego gospodarza nowych sposobów połowu ryb, z czego właściciel ciągnął duże zyski ku wielkiemu niezadowoleniu zazdrosnego i skąpego Akijamy.
Pewnego razu wypadło kilka dni świąt i młodzież z osady wybrała się na wycieczkę do zapomnianej świątyni mądrego Buddy.
Przejechawszy kilka stacyj koleją, podróżni odbywali dalszą drogę pieszo.
Droga szła lasem, wspinała się na góry i spuszczała do głębokich dolin. Młodzież bawiła się, zbierając kwiaty polne, goniąc się wzajemnie, włażąc na drzewa po orzechy cedrowe.
Ten Sziahara często zbliżał się do Cuki, rozmawiał z nią, opowiadał o wycieczkach swoich na morzu, o polowaniu na foki i wieloryby, o piratach, z którymi staczali bitwy mieszkańcy Rebuna, lecz ani razu nie wspominał o swoich nieudanych oświadczynach. Zachowywał się z całą swobodą i wesołością. Drażniło to hardą dziewczynę.
— Zapomniał o tem, co mówił wtedy? — myślała, szukając w oczach rybaka cieplejszych błysków lub zmieszania na twarzy.
Lecz Ten Sziahara niczem nie zdradzał smutku lub miłości. Zachowywał się względem Cuki tak samo, jak względem innych musme, a wyróżniał szczególnie jedną — małą, wiotką i słabą Gaszi Taori. Śpiewał dla niej piosenki rybackie, zrywał kwiaty i orzechy, przenosił ją przez górskie, wartkie potoki.
— Szukał orlicy, a znalazł szczyglicę! — myślała Cuki, wzruszając ramionami.
Nareszcie doszli do świątyni i rozlokowali się w małym hoteliku, utrzymywanym przez mnichów.
Zwiedzili świątynię, gdzie złożyli ofiary pieniężne, modlili się przed starym posągiem Nauczyciela z Sakia, a później, obszedłszy okolice świątyni, powrócili do hotelu, gdzie mnisi przyrządzili dla podróżnych skromną ucztę.
Gdy zasiedli do wieczerzy, brakowało tylko Tena Sziahara.
Cuki odrazu to spostrzegła i zawołała, klasnąwszy w dłonie:
— Ohe! Gdzieś nam się zaprzepaścił Ten...
— Powiedział mi, — odezwała się Gaszi Taori, — że pójdzie kąpać się do jeziora, bo mu tęskno do wody.
— Ty już wszystko wiesz o Tenie, Gaszi! — powiedziała z przekąsem Cuki.
Mała, blada musme zarumieniła się po uszy; i to też spostrzegła Cuki.
Lecz Sziahara tymczasem wcale o kąpieli nie myślał. Przyłapał jednego z kapłanów, chodził z nim przed świątynią, pytał i słuchał, potem coś obszernie tłumaczył starcowi i kilka razy palce zapuszczał do pasa, wyciągając z niego srebrne jeny.
Powrócił dopiero wtedy, gdy wszyscy już byli po wieczerzy i siedzieli przed hotelem. Rybak naprędce zjadł trochę ryżu i wyszedł do całego towarzystwa.
Wkrótce zjawił się stary mnich, nawiązał rozmowę, a potem rzekł:
— Do spoczynku jeszcze sporo czasu, młodzi sanwo i urocze musme! Pozwólcie więc, że opowiem wam coś, co jest związane z naszą starą świątynią. Mamy tu śród posągów jeden — wyobrażający „boga, rozpraszającego zwątpienia“. Jeżeli mężczyzna lub kobieta nie wiedzą, co mają myśleć, czuć, czynić — dość spędzić w świątyni czas do północy, gdyż bóstwo w jakikolwiek sposób da stanowczą odpowiedź, a zwątpienia i wahania natychmiast pierzchną. Był tu niegdyś sławny Taiko Sama, syn prostego heimina-wieśniaka. Czuł w sobie wielką siłę, lecz nie wiedział, na co ma ją skierować. Przybył tu, a bóg, o którym mówię, wskazał mu jego drogę. Taiko-Sama pojechał do potężnego Nobunagi, stał się wielkim wodzem, pojął za żonę siostrę Mikada i stał się Szogunem, wspaniałym „kawanbaku“.[2] Kiedy Nobunaga burzył świątynie Buddy, wtedy wdzięczny za radę bóstwa, Taiko Sama obronił naszą świątynię, i oto stoi po nim już prawie 400 lat...
Kapłan umilkł, a Sziahara mruknął dość głośno do jednego z rybaków:
— Pójdę dziś do tego boga. Dwie dziewczyny mi się podobają, a nie wiem, którą wolę...
Wstał i, podszedłszy do mnicha, zaczął się z nim układać.
Słowa rybaka usłyszała Cuki i, wyślizgnąwszy się z grona towarzyszy, nie wiedząc, poco to czyni, pobiegła ku świątyni i uprosiła mnicha-klucznika, aby ją tam wpuścił.

VI.

Bonza wprowadził Cuki do świątyni, zapalił jedną lampkę i odszedł, obiecawszy przyjść o północy. Dziewczyna pozostała sama, myśląc o dziwnym, niepojętym rybaku, który mówił tak stanowczo, że chce mieć ją za żonę, i nagle o wszystkiem zapomniał. Nawet żalu nie ma do niej za odmowę i drwiny.
— Nie ma ani krzty dumy! — błysnęła jej myśl. — To — wstrętne! Parobek... A teraz ta mała, słaba, jak pisklę, Gaszi Taori... Nie rozumiem, co w niej znalazł Sziahara?! Jednak zdaje mi się, że ją kocha, bo się opiekuje nią i godzinami rozmawia z nią...
Naraz Cuki drgnęła. Dwoje jarzących się oczu wparło w nią nieruchome źrenice. Przyjrzała się i przekonała, że to jakiś czarny bóg patrzył na nią szklanemi oczyma, w których migotały błyski lampy. Odeszła na prawo — oczy szły za nią, przeszła na lewo — bóg i tu śledził ją połyskującemi w mroku źrenicami. Przykry chłód zaczął się zakradać do piersi musme.
Później jakieś niewyraźne szmery rozlegać się poczęły po kątach świątyni, gdzieś za ołtarzem coś brzękło żałośnie; to znów ciche cykania dochodziły jej uszu; jakieś powiewy dotykały czoła i twarzy...
Już zaczęła drżeć i ze strachem się oglądać, gdy podwoje świątyni rozwarły się i na tle srebrzystej nocy księżycowej poznała postać Tena Sziahary. Szedł powolnym krokiem, w mroku nie spostrzegł jej i przeszedł na drugą stronę, zniknąwszy w głębokim cieniu za ołtarzem.
Dziewczyna długo nadsłuchiwała, lecz rybak żadnym dźwiękiem nie zdradzał swojej obecności.
Szmery, brzęki i powiewy, które przy wejściu Sziahary nagle ustały, znowu się zerwały, szły ze wszystkich kątów, z czarnej, tajemniczej ciemni, wiszącej pod pułapem. Coś cykało cienko i żałośnie, jak pokutująca dusza, i lekko potrącało o szkła okien, jakgdyby wyrwać się chciało i ulecieć.
Cuki starała się nie patrzyć na boga, który przeraził ją swemi nieruchomemi, lecz żywemi źrenicami, po pewnym czasie, jednak, podniosła oczy i ujrzała straszną maskę posągu. Wykrzywił usta w napadzie niemego śmiechu, wyszczerzył olbrzymie kły, oczami świdrował w jej mózgu i sercu.
Cuki wydało się, że słyszy nawet cichy chichot potwornego boga i że twarz jego w migotliwych blaskach lampki zmienia swój wyraz i staje się coraz bardziej drwiącą i roześmianą.
Krzyknęła i pędem pobiegła za ołtarz, gdzie skrył się Ten Sziahara.
Zobaczyła go, stojącego z wyciągniętemi na jej spotkanie ramionami.
Drżąca, dygocąca cała, przycisnęła wylęknioną główkę do jego potężnej piersi i tuliła się, jak dziecko do matki, coraz bliżej i mocniej...
— No, Cuki-San, no, już wszystko dobrze, już niema żadnego strachu! Ja cię przed całym światem obronię, nie bój się! No — no, mała, cudna musme! Kwiecie mego serca, słońce mojej duszy, miłości i pragnienie Tena Sziahary! Uspokój się!... Już wszystko dobrze!...
Długo uspokajał dziewczynę młody rybak, głaskał po włosach i rękach, nucił, jak nad kołyską, ciche piosenki o oceanie, marzeniu i szczęściu, aż musme zarzuciła mu ramiona na szyję i uśmiechnęła się, cicha, szczęśliwa i... poskromiona.
Nie słyszała już Cuki-San szmerów i szelestu śmigających wszędzie szczurów, cykania i powiewów nietoperzy, nie widziała potwornej twarzy boga, rozpraszającego zwątpienia. A właśnie padło światło księżyca i twarz jego stała się dobrotliwą i figlarną, tylko usta swoje krzywił dziwaczny, stary zapomniany bóg i chichotał, zanosił się od śmiechu...





  1. Granatowy worek.
  2. Wódz całej armji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.