Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom I/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom I
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Szpieg
ROMANS AMERYKAŃSKI
KOOPERA
TŁOMACZONY NA POLSKIE Z ZASTOSOWANIEM DO ORYGINAŁU
przez J. H. S.

Gdzież przeklętemu dni nieszczęsne płyną!
By nie mógł sobie raz powiedzieć w życiu:
Tum się kołysał w powiciu,
Witay rodzinna kraino!


Żale ostatniego z Minstrellów.
Sir Walter-Skott.
TOM I.
W WARSZAWIE,
NAKŁADEM A. BRZEZINY I KOMPANII
PRZY ULICY MIODOWEY POD Nr. 481.

1829.




Za pozwoleniem Cenzury Rządowéy.


DRUKIEM A. GAŁĘZOWSKIEGO I KOMP.
PRZY ULICY ŻABIÉY POD Nr. 472.
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Samotny, zamyślony, z ponurém weyrzeniem,
Napróżno ukrywał srogość swych katuszy.
Lecz to nie był ów ogień, co boskiém natchnieniem,
Chociaż zgaśnie w oczach, pozostanie w duszy.

Gertruda, de Vyoming.

Przy końcu 1780 roku, pewien podróżny przeieżdżał był iedną z licznych dolin Hrabstwa West-chester. Ze schyłkiem słońca wiatr letni ku wieczorowi bliską zapowiadał burzę, która w tym klimacie po kilka dni ciągle trwać zwykła. Już coraz bardziéy zmierzchać się zaczynało, noc swe czarne rozpościerała cienie, mgła gęsta i wilgotna dodawała ieszcze iéy ciemności, a nasz podróżny na próżno szukał gościnnéy strzechy, gdzieby mógł znaleść schronienie od słoty, i spoczynek po drodze.
Od czasu iak Anglicy opanowali wyspę New-York, Hrabstwo West-chester stało się główném stanowiskiem, gdzie obydwa stronnictwa, częste staczały z sobą walki, smutnéy ieszcze domowéy woyny zabytki, która losy téy krainy z iednéy do drugiéy poddawała władzy. Znaczniéysza cześć mieszkańców, równie przez boiaźń, iak przez przywiązanie do matki oyczyzny swoiéy, ogłosiła się neutralną, chociaż w ich duszy, nieszczęście rodzinnéy ziemi, tęschność za nią ożywiało. Miasta po nad morzem rozciągnięte, zdawały się upatrywać handlowe korzyści w pozostaniu przy partyi królewskiéy, wewnętrzna zaś część kraiu nie taiła swoich zamiarów, w przywróceniu swéj niepodległości, i otrząśnieniu się z Angielskiego iarzma. Z tém wszystkiém wielu przybrało na siebie maskę ducha czasu, czekaiąc tylko pory, w któréyby ią zrzucić mogli: sami nawet współobywatele oskarżali siebie wzaiemnie; i często nic ieden ginął ofiarą ich polityki.
W samym właśnie środku Hrabstwa, znaydował się nasz podróżny, a co gorsza w równéy prawie odległości od siebie dwóch Armii, których marudery, ustawnie się włóczyły, i rabowały wzaiemnie okoliczne wioski. Znał on dobrze wszelkie niebezpieczeństwa swéy podróży, wiedział na co się naraża, lecz powody do niéy, zdawał się miéć tak ważne, iż zapomniawszy o tém zupełnie coby go spotkać mogło, byłby pewnie na całą noc pojechał, gdyby go w drodze rzęsista nie zatrzymała ulewa. Ziechał zatem z drogi, zwrócił konia na prawo, i domyślaiąc się po nadgniłym żerdzianym płocie, iż do iakiego budynku prowadzić musi, szczęśliwy iak żeglarz zawiiaiący do portu, stanął niebawem przed niską w ziemię zapadłą chatą, w któréy nędza zdawała się obrać swoie siedlisko. Trudno iednak było wybierać, potrzeba do wszystkiego zmusza, nie zsiadaiąc przeto z konia, do drzwi zastukał.
Kobieta średniego wieku równie tyle obiecuiąca co ićy mieszkanie, z wielką ostróżnością drzwi uchyliła i boiaźliwyin zapytała głosem, czegoby żądał.
— Schronienia od burzy, na którą się zanosi, odpowiedział cudzoziemiec, a przezedrzwi na wpół otwarte, rzuciwszy okiem w głąb izby, stracił zupełnie nadzieię iżby po całodzienném znużeniu, iakikolwiek mógł znaleść dla siebie przytułek.
— Sama iestem w tym domu, rzekła nieukontentowana gospodyni, albo to wszystko iedno, iż stary móy Pan, iest tylko ze mną. Nie możemy nikogo pomieścić zwłaszcza w tych czasach w iakich iesteśmy, człowiek radby nikogo nie widział. Ale iedź ztąd o pół mili, uday się do zamku, tam i dobrze cię przyimą i nic nie zapłacisz, u nas zaś nic nie znaydzicsz, bo my sami żyć z czego nie mamy. Gdyby tu był ieszcze młody Pan, toby sobie postąpił, iakby tam chciał, ale kiedy to niczego nie słucha; tylko swoiemu rozumowi wierzy: coby miał siedziéć spokoynie w domu, to on lata po świecie, Bóg wie za czém, i umrze téż włóczęgą. Tak to; takie to przeznaczenie Harweya Bircha.
Skoro Cudzoziemiec usłyszał, iż o pół mili znaydzie dom inny, okręcił się płaszczem, i zwróciwszy konia, nie chcąc w dalszą wdawać się rozmowę, miał iuż co prędzéy pośpieszyć, gdyby go imie Bircha nie było mimowolnie wstrzymało.
— Jak to! zawołał, miałożby to bydź mieszkanie Harweya Bircha? chciał do tego drugie ieszcze dodać zapytanie, lecz się pomiarkował i zamilkł.
— Nie wiem czy to można nazwać iego mieszkaniem odpowiedziała, bo on tu nigdy nie mieszka, a przynayimniéy bardzo rzadko, że go prawie zakażdym razem na nowo poznawać musiemy i chociaż tu iest, to tak się kryie, że go niezawsze widzieć można. Ale co mi tam do tego, nie wdaię się do wojny, nie wiem czy to tak potrzeba — Prosto na prawo, droga do zamku, iedź z Bogiem, ale pamiętay że ia się w nic nie wdaię.
Nie dokończyła ieszcze mówić, kiedy podróżny iuż był odiechał, i uradowany z lepszego nodegu, różnemi zaięty myślami, do wskazanego sobie zmierzał mieysca.
Kwadrans nie wyszedł, iak stanął przed wielkim z kamienia domem, z pobocznemi po obu stronach narożnikami. Wspaniała iego wystawa, w dawnym korynckim stylu, filary z ciosu stawiane, porządne inne folwarczne zabudowania, ziemia na około domu starannie uprawna, ogród żywemi płotami umaiony, to wszystko na pierwszy rzut oka świadczyć się zdawało, iż właściciel musiał bydź iednym z zamożnych, i rządnych posiadaczów w tym kraiu. Nie namyślaiąc się długo zastukał do bramy, którą mu natychmiast stary Negr otworzył, a dowiedziawszy się, iż gościnności żąda, nie odnosząc się w tém do swych państwa, o których uprzeymości wiedział, odebrał zaraz od niego konia, zdiął rzeczy, rozpiął mu płaszcz deszczem nasiąkły, i po chwili wprowadził go do salonu, gdzie cała familia zgromadzoną była.
Nasz podróżny, około lat 50 maiący, dość słusznego wzrostu, ślady dawnéy piękności zachował ieszcze w swych rysach, w których malowała się słodycz, i łagodność charakteru, co człowieka od razu poznać daie, i szanować go każe. Jego spoyrzenie żywe, lecz razem łagodne, uśmiech i sama nawet postać, zdawała się w nim odznaczać męża niepospolitéy odwagi, który na polu sławy naypiękniéyszą część swoiego wieku przeżył. Ubiór iego dość skromny, lecz za to sukno cienkie wydawało go, iż do maiętnieyszych obywateli należał — z resztą włosy na czole rozczesane krótko obcięte, podobnym go czyniły do nowo zaciężnego żołnierza, który z tym znakiem nigdzie iuż uciec nie może.
Gospodarz domu kilko laty starszy od swego gościa, tak w swém ułożeniu iak w ubraniu, zasięgał wyższego świata, i widać na nim było, iż się pośród lepszych towarzystw wychował. Trzy damy szyciem zaięte przy stoliku siedziały — Jedna z nich w wieku do którego kobiety nie tak łatwo przyznać się chcą, dopóki ich same zmarszczki nie wydadzą, czwarty krzyżyk liczyć sobie mogła: dwie zaś inne naywięcéy ieżeli były na połowie drogi do tego wieku. Naystarsza, chociaż wprawdzie sroga zima róże iéy zniszczyła, duże iednak czarne iéy oczy, iasne bląd włosy, a nadewszystko owa szczerość i uprzeymość oznaczaiąca się w iéy twarzy, ieszcze ią miłą czyniła, i dawała iéy ten powab przywięzuiący do siebie, na którym często młodszym osobom zupełnie zbywa. Obydwie siostry, gdyż wzaiemne podobieństwo tak ich uważać kazało, iaśniały całym blaskiem młodości, a różany rumieniec co krasił ich lica, harmonią ich wdzięków ożywiał. Nic zaś tak bardziéy malować nie mogło ich niewinności i cnoty iak błękit ich oczu do wypogodzonego nieba podobny. Z resztą ich ułożenie, skromna postać, i to zachwycaiące milczenie, co tak silnie mówi do duszy, wszystko to u nich zapowiadało, iż wychowane były starannie, i że edukacya ich do wysokiego doprowadzona była stopnia.
Podróżny pozdrowił wprzód damy i zwrócił się do Pana Warthona, któren był powstał na iego przyięcie, zaczynaiąc od tego swą znaiomość, iż szczęśliwym się uważa, kiedy przed nadchodzącą burzą, szukaiąc schronienia, znayduie taki dom przyiemny, do którego z zupełném zaufaniem weyść się ośmielił.
Pan Warthon odpowiedział, iż miłym iest mu zawsze gościem, zaprosił go siedziéć, podał mu kieliszek doskonałego wina Madery, i sam dla iego towarzystwa nalawszy sobie drugi, wziął w rękę, a zwracaiąc się z uprzeymóścią ku niemu: Czyież zdrowie spełnić mi wolno? zapytał:
Zapłonął się cudzoziemiec iakby siebie nazwać nie umiał, i dopiero po chwili, Harper, odpowiedział. —
— Więc dobrze Panie Harper rzekł gospodarz domu, piię za twoie zdrowie, życząc z serca iżbyś w późne lata, tego iedynego w życiu skarbu używał. Skinienie głową iedyną było odpowiedzią Harpera, któren siedząc zadumany nie był może w stanie inaczéy w tym momencie podziękować.
Obie siostry wróciły do swéy roboty, kiedy ich ciotka Miss Joanna Peyton odeszła dla urządzenia kolacyi i przygotowania wszystkiego, coby do niéy było potrzebne. Pan domu przerwał zresztą milczenie, zapytuiąc swoiego gościa, czy mu tytuń nie szkodzi, a zapewniony iego odpowiedzią, iż go sam czasami używa, wziął na powrót swą faykę, którą za iego przybyciem w kącie postawił. Widocznie Pan Warthon, życzył sobie weyść z swym gościem w rozmowę, lecz równie przez boiaźń iżby się z czém nie wymówił przed człowiekiem, którego opinii nie znał, iako téż iż mu przerywać myśli iego nie chciał, długo ważył się sam z sobą, od czegoby miał zacząć, nim od oboiętnych rzeczy, ułożył sobie wprowadzić go do wyższych, z których mógłby go wyrozumieć dokładniéy.
— Trudno mi teraz odezwał się nakoniec, dostać takiego tytuniu, do iakiego przyzwyczaiony iestem.
— Rozumiem rzekł Harper, iż w naylepszym gatunku dostać można po sklepach w New-York —
— Bez wątpienia, odpowiedział Pan Warthon, ale któżby w tych czasach, w iakich iesteśmy chciał się narażać dla takiéy bagateli, którąby życiem opłacić można.
Puszka, w któréy Warthon trzymał swóy tytuń, stała przed nim otwarta — Harper dobył ieden listek, spróbował po zapachu, i nie czyniąc dalszych u wag, że był pierwszego gatunku, westchnął i zamilkł, iak gdyby w tém nowe do smutku znalazł powody.
To doświadczenie zmieszało zrazu Warthona, lecz ośmielony swoiego gościa milczeniem, tym naylepszym cierpienia tłómaczem, rzekł do niego po chwili: o Boże! czegóżbym nie oddał, żeby iak nayprędzéy ukończyła się ta nieszczęsna woyna, i żebyśmy na naszéy ziemi nikogo więcéy nie znali, nad naszych przyiaciół, i braci.
Zapewne, ze nic bardziéy nie byłoby do życzenia odpowiedział Harper, wpatruiąc się w swego gospodarza iakby go chciał w gruncie duszy iego przeniknąć.
— Nie słyszałem ieszcze, żeby iakie ważne poruszenie zaszło od czasu zbliżenia się woysk Francuzkich rzekł Warthon, wytrząsaiąc resztę popiołu z swéy fayki.
— Sądzę iż wte m nic ieszcze pewnego publiczności nie doszło, odezwał się Harper, z naywiekszą spokoynością, zakładaiąc iednę nogę na drugą.
— Mówią iednak, że wielkie przygotowania porobiono do woyny, rzekł Warthon obracaiąc się do swego gościa. —
— Czy tak mówisz? zapylał oboiętnie Harper.
— Nic bardziéy nad to naturalniejszego bydź nie może, odpowiedział Warthon, kiedy Rohambeam tak wielką siłę woyska z sobą przyprowadził. —
Harper kiwnął tylko głową, daiąc tém poznać, iż zdanie to podziela.
— Działania na południu nierównie są ciekawsze, dodał Warthon: Gates z Korwalissem postanowili podobno rozwiązać tę zagadkę, o którą tylu braci naszych krew swoię przelewa.
Podróżny spuścił oczy, i czoło iego głębokie zmarszczki pokryły, lecz zaledwie Franciszka młodsza z dwóch sióstr spoyrzała na niego, iuż uśmiech roziaśnił był iego lice, i moc rozsądku na swe siedlisko wróciła.
Starsza siostra poprawiwszy się raz lub dwa na swém krześle, ośmieliła się nakoniec tryumfuiąeym niemal wyrzec głosem:
— Jenerał Gates równie był szczęśliwy z Hrabią Korwalis, iak z Jenerałem Bourgoyne.
— Ale Saro! Jenerał Gates przecie to Anglik, rzekła miss Franciszka. I zapłonąwszy się za swoią śmiałość, iż się do rozmowy wmięszała, zaczęła daléy swoię robotę, sądząc, iż nikt tego nie uważał, co powiedziała.
Podróżny spoglądał ciągle na każdą z sióstr, kiedy one mówiły, i po samém ust iego poruszeniu, widać na nim było co myśli, i razem iak dalece umie, względnie siebie ważyć opinią.
— Mogeż się zapytać, rzekł zwracaiąc się do młodszéy siostry, co sobie Pani wnosisz z tego wypadku?
— Oh! nic wcale, odpowiedziała Franciszka, rumieniąc się ieszcze bardziéy niżeli wprzódy; zwyczaynie różniemy się z moią siostrą w naszém zdaniu, i ona inaczéy utrzymuie o Anglikach, niżeli ia o nich myślę. Anielski uśmiech zakończył te słowa, tłómacząc iéy lękliwość, która iest zawsze niewinności obrazem.
— Jakież są powody téy różnicy pomiędzy siostrami? zapytał Harper z nieiakiém uniesieniem, połączoném z wyrazem oycowskiéy dobroci.
— Sara uważa Anglików za niezwyciężonych, odpowiedziała Franciszka, ia zaś przyznam się, nie wiele w nich upatruię męztwa, i zdaie mi się, że ich potęga na obcéy tylko iest zasadzona sile.
Harper spoyrzał mile na nią i wpatruiąc się w tleiące ieszcze na kominku głównie, wswych dawnych pozostał marzeniach.
Nadaremnie Pan Warthon, usiłował wybadać polityczny charakter swoiego gościa. Z niczém on się nie wymówił, nic takiego nie okazał, coby go wydać mogło, i chociaż czasem lekkim uśmiechem roziaśniało się iego czoło, były to iednak błyskawice wśród nocy. W tém dano znać do stołu, i Pan domu powstał prosząc do iadalnego pokoiu, niespokoyny i razem ciekawy, coby słychać było na świecie, w tak ważnych okolicznościach dla kraiu.
Burza coraz bardziéy się wzmagała, deszcz ulewny spływał potokiem po murach domu, rodząc w każdym z biesiaduiących ten rodzay ukontentowania, iaki iest właściwym człowiekowi, kiedy się widzi schronionym od niebezpieczeństwa, na które mógłby bydź wystawiony, gdy w tém usłyszano kilkakrotne do drzwi stukanie. Stary Negr pobiegł ku drzwiom, i wracaiąc oznaymił swoiemu Panu, iż drugi podróżny prosi także o gościnność przed burzą.
Zerwał się zaraz Warthon z krzesła nieco zmieszany, i ustawnie to na drzwi, to na swego gościa spoglądał. Lękał się bowiem, ażeby te drugie nawiedziny nic były piérwszych następstwem. Z tém wszystkiém w takiéy porze czasu niepodobna było odmówić przytułku podróżnemu, i z trudnością weyść mu pozwalaiąc, uyrzał go nakoniec wchodzącego przed sobą.
Ten nowo przybyły zatrzymał się przy drzwiach, i z nieiakiém zadziwieniem spostrzegł siedzącego przy stole Harpera. Zbliżając się zresztą do Pana Warthona, rzekł do niego, iż burza naylepiéy śmiałość iego tłómaczyć powinna: a gdy go Miss Peyton zaprosiła do stołu, zabrał mieysce, i nie zdeymuiąc z siebie wielkiego płaszcza, deszczem i kurzem nabitego, ieść zaczął z takim apetytem, iak gdyby od kilku dni głodem był wymorzony. Za każdym iednak kęsem spoglądał niespokoynie na Harpera, któren ani na moment z oka go nie spuścił, i wciąż nim tylko zaięty się zdawał. Po chwili nalał sobie wina, i z lekkiém skinieniem głowy zwracaiąc się do tego, co go nieustannie swém spoyrzeniém mierzył, rzekł z wymuszonym uśmiechem. Piię do niego żebyśmy się lepiéy poznali, bo podobno pierwszy raz z sobą się widzimy.
— Tak mi się zdaie, odpowiedział Harper. I uradowany w duchu z téy niespodzianéy zaczepki, obrócił się do Sary Warthon, obok któréy siedział: słyszałem iż Państwo bawiliście przed kilko laty w Nev-York? rzekł do niéy, zapewno tęschno iéy bydź nieraz musi, do tego iéy dawnego mieszkania.
— Nad niczém ieszcze nie cierpiałam więcéy, pragnąc równie iak móy oyciec, żeby iak nayprędzéy ukończyła się ta nieszczęsna woyna, co nas od naszych przyiaciół oddziela.
— A Pani Miss Franciszko, życzyłabyś sobie tak gorąco pokoiu, iak iéy siostra?
— Oczywiście, i z bardzo wielu przyczyn, odpowiedziała spoglądaiąc boiaźliwie na tego, co ią zapytał, a ośmielona iego dobrocią, maluiącą się w iego twarzy, dodała: ale nie żądałabym tego ieżeliby to bydź miało z pogwałceniem praw rodaków moich.
— Z pogwałceniem praw! powtórzyła niecierpliwie iéy siostra, iakież prawa mogą bydź trwalsze, nad te które panuiący zaręczył, iakaż powinność świętszą bydź może, nad posłuszeństwo temu, który ma naturalne rządzenia prawo.
— Bez wątpienia, bez wątpienia, rzekła Franciszka biorąc ią za rękę, i obróciwszy się do Harpera, dodała z uśmiechem: iużem Panu powiedziała, że ia z moią siostrą niebardzo zgadzamy się w naszych politycznych zdaniach, lecz mamy bezstronnego Sędziego w naszym oycu, który zarówno kocha Anglików, iak Amerykanów, i który interes ludzkości na piérwszym ma celu.
— To prawda, rzekł Warthon mierząc co moment z niespokoynością obydwóch swych gości: mam przyiaciół wielce mi szacownych w obu woyskach, i na którąkolwiek bądź stronę przechyli się zwycieztwo, zawsze to nie mało mnie łez kosztuie.
— Niema niebezpieczeństwa, któregoby nie pokonali Yankeesy[1] rzekł nowo przybyły, nalewaiąc sobie drugi kielich wina.
— Jego Królewska Mość Wielkiéy Brytanii, więcéy ma doświadczonego woyska, rzekł Warthon z umiarkowaniem, lecz zapewne, że Amerykanie są szczęśliwsi, i iak dotąd znakomite odnieśli korzyści.
Harper zdawał się nie zważać co mówią, wstał od stołu i prosił, aby mu odeyść było wolno. Zawołano zatém służącego, iżby go zaprowadził do przeznaczonego mu pokoiu, lecz co tylko wyszedł, drugi podróżny zerwał się nagle, pobiegł ku drzwiom, nadstawił ucha, i gdy iuż stąpania odchodzących wcale słychać nic było, zrzucił z siebie swóy płaszcz, ściągnął z głowy rudą perukę ukrywaiącą czarne iego włosy, oderwał poprzylepiane nad oczami farbowane muszki, i prostuiąc się z przygarbionéy wprzód postawy, ukazał się podziwionéy familii, w postaci dwudziesto-kilkoletniego młodzieńca.
— Móy Syn! móy Brat! móy siostrzeniec! Pan Henryk! zawołali razem świadkowie téy przemiany.
— Móy oyciec! moie siostry! ciotka moia, zawołał Henryk: was że to nakoniec mam szczęście oglądać.
Stary Negr niewolnik, kupiony ieszcze przez oyca Warthona, i którego iak na pośmiewisko z iego niewoli Cezarem nazwano, uchwycił za rękę swoiego młodego Pana, skropił ią łzami, i prędko wyszedł, iakby cóś sobie przypomniał.
Skoro iuż piérwsze uniesienia radości minęły, zapytał Henryk swoicgo oyca: lecz któż iest ten Harper? mogęż bydź pewnym, że mnie nie zdradzi.
— Nie, nie, nie! zawołał Cezar wchodząc na ten moment do pokoiu: powracam właśnie od niego gdziem go zostawił, modlącego się tak przykładnie, iakem mało ieszcze kogo widział: kto z Bogiem, ten się zbrodni nie dopuści, ten nie zdradzi syna, który zgrzybiałego oyca nawiedzić przyszedł. Dobry na Skinnera, dobry na łupieżców naszych.
Nie tylko to ieden Cezar, miał tak złą opinią o Skinnerze, i o iego bandzie, iakiéy dowodził, a która wsławiwszy się przez rabunki swoie, sprawiedliwie imię Oprawców otrzymała.
Zbieranina ta ochotników Republikanckich, bardziéy była cierpianą niżeli utrzymywaną, przez dowódzców woysk Amerykańskich: rodzay ów ochotników nieustanne Królewskiemu woysku zadawał klęski: napadali oni bowiem na małe oddziały, które odłączone od głównego korpusu, oprzeć sié im nie mogły: rabowali, palili własnych kraiowców, na których tylko podeyrzenie mieli, iż sprzyiaią Angielskiéy sprawie: zgoła podszywaiąc się pod maskę patryotyzmu, rzeczywiście o sobie myśleli.
Prawda że i woysko Królewskie miało niektóre pułki niesłychanie rozpuszczone, i że równie podobnych dopuszczali sic bezprawiów. Lecz żołnierze byli uporządkowani, mieli biegłych dowódzców swoich, pobierali regularną płace, i iak ich nadużycia naywięcéy rozciągały się, na zaborze rolnikom bydła, tak téż ich od tego Pastuchami przezwano.
Ale przed przytoczeniem dalszych co do tego szczegółów, nieuchronną iest rzeczą, obeznać czytelników naszych z życiem, i z niektóremi wypadkami familii Warthona.




ROZDZIAŁ II.

Wdzięki swieżéy Angielki, iéy piękność zdradzały,
Tu się rodziła, ale iéy oyciec wspaniały,
Szukając téy wolności, którą w duszy chował;
Z Anglii z swéy kolebki, do nas przywędrował.
Długo pieszczoty zony, i tkliwe zapały,
Pierwszą Oyczyznę, z iego myśli zacierały,
Gdy śmierć nielitościwa, iéy życie przerwała,
Jedyny zakład szczęścia, córka mu została.

Kampbell.

Oyciec Pana Warthona urodził się w Anglii; otrzymawszy zaszczytną i intratną dla siebie posadę w New-York, ożenił się, i umarł nie opuszczaiąc przez całe życie zamięszkania swoiego. Nie zostawił prócz iednego syna, którego był posłał do Anglii dla dokończenia edukacyi. Przeznaczył on go do woyska, lecz to właśnie nie zgadzało się z charakterem powolnym, spokoynym, a nawet nieco trwożliwym młodzieńca. Jeszcze bawił w Anglii, gdy z śmiercią, oyca odziedziczył iednę z naypięknieyszych maiętności, w całéy téy nowéy osadzie. Powrócił zatem do New-York, poiął w małżeństwo córkę bogatego tamteyszego obywatela, i o niczém więcéy iuż nie myślał, iak żeby spokoynie używał szczodrych fortuny darów. Miał on troie dzieci, których poznali czytelnicy nasi. Młodszy Henryk wychowany był w Anglii, stosownie do zwyczaiu możnieyszych posiadaczy: dwie zaś iego córki, naylepszą edukacyę odebrały w New-York. Henryk zupełnie był usposobiony na żołnierza. Z tém wszystkiém iego oyciec długo się opierał, nim mu do woyska weyść pozwolił. Powrócił on z resztą do Ameryki w stopniu kapitana, téy saméy właśnie chwili, kiedy wysłana przez Ministeryum angielskie załoga, nie tylko że nie uśmierzyła wszczętych rozruchów w północnych prowincyach, ale ieszcze bardziéy roziątrzyła umysły, i kray cały w teatr woyny zmieniła.
Od nieiakiego iuż czasu Misstress Warthon coraz bardziéy na zdrowiu upadać zaczęła, po kilku leciech oddalenia przycisnęła do łona ukochanego sobie syna, na to tylko, aby bardziéy nad nim zapłakać i rewolucya albowiem, która się na północy zatliła, przeleciała w momencie iak elektryczna iskra, od Georgii aż do Main: i Henryk przywołanym został pod obce chorągwie, iżby walczył na swych rodziców, przyiaciół i braci. Ten cios tak dla niéy bolesny, zakończył iéy cierpienia wkrótce po iego odieździe.
Trzeba przyznać, iż nie było kawałka Amerykańskiéy ziemi, coby tak przyięła zwyczaie Angielskie, i arystokratyczne opinie, iak okolice New-York, chociaż osadę tę założyli Holendrzy, choć ich obyczaie i zwyczaie utrzymywały się w niéy dopóty, dopóki nie przyszli Anglicy, i iarzmem swoiém nie przeorali téy odłogiem leżącéy wówczas icszcze ziemi. To iednak rozkrzewienie obcych latorośli, i ta cała nowa postać rzeczy ztąd naywięcéy pochodziła, że officerowie Angielscy maiąc różne handlowe w tém mieście stosunki, połączyli się z naybogatszemi familiami, i to właśnie co sprawiło, że w początkach zamieszania, pierwsi obywatele New-Yorku, oświadczyli się za stroną Anglików. Ztém wszystkiém mimo tysiącznych trudności, mimo sprzysiężonych czasów i ludzi, rząd niepodległy zaprowadzony został.
Miasto tylko New-York i przyległe do niego okolice uznać nie chciały nowéy rzeczypospolitéy, i tém samem żadnego do praw iéy udziału miéć nic mogły: ale téż i władza królewska nie rozciągała sic daléy nad te iedynie główne stanowiska, które woyska zaięły, a które często z iednego do drugiego przechodziły rządu. Wtym stanie rzeczy, każdy z możnieyszych mieszkańców, podług własnego charakteru, stronnictwo sobie obierał. Ci którzy mieli skłonności woienne, z orężem w ręku, popierali prawa Rządu angielskiego; inni zaś równie rozsądni iak spokoyni, woleli nie należeć do żadnych partyi, ażeby nie zostać przy słabszéy, i zamknęli się u siebie w zupełnéy na przemiiaiące wypadki oboiętności.
Pan Warthon był w liczbie ostatnich. Ulokowawszy znaczną summę pieniężną na iednym z banków Angielskich, zamieszkał w New-Yorku, okazuiąc ciągle, iż się do żadnych spraw politycznych nie mieszał, i że tylko edukacyą córek miał na celu: spodziewał się bowiem, iż tem postępowaniem, na którąkolwiek bądź stronę przechyli się zwycieztwo, on w każdym razie uniknąłby zaboru dóbr swoich, i prześladowania własńéy osoby: lecz gdy mu ieden z iego krewnych zaymuiący znakomite mieysce w rządzie rzeczypospolitéy doniósł, iż zamieszkanie iego w mieście, które za obóz Angielski uważaném było, może na niego ściągnąć tę samę odpowiedzialność, iakby emigrował do Londynu, przestraszony, żeby pobyt w New-York nie był mu poczytany za występek polityczny, w przypadku gdyby republikanie zwyciężyli, i własną spokoyność nad wszystko przenosząc, postanowił opuścić to ulubione sobie siedlisko. Posiadał on nie tyle znaczną, ile przyiemną maietność w hrabstwie West-chester, i zwykle tam po kilka miesięcy przepędzał. Tam on ułożył sobie zamiar wyiechania ze swemi córkami, lecz Miss Peyton sprzeciwiała się temu przedsięwzięciu, przekładaiąc swoiemu szwagrowi, iż iéy siostrzenice dla dokończenia edukacyi potrzebowały ieszcze iakiś czas w New-York pozostać: że zaś po śmierci swéy siostry Misstressy Warthon, opuściła ona piękne swe włości posiadane w Wirginii, ażeby przy osieroconych swych siostrzenicach mieysce matki ich zastąpić, i że przytém była bezdzietną wdową, wielki zatem wpływ miała na umysł ich oyca, który iéy życzeniu oprzeć się nie śmiał, i sam tylko wyiechał do Szarancz[2] tak nazwanego dziedzictwa swoiego.
Miss Peyton wraz ze swemi dwiema siostrzenicami pozostały przeto w New-York. Pułk Henryka stał był ciągle garnizonem w tém mieście, i to właśnie, co zdawało się Warthonowi naydostatecznieyszą dla iego córek rękoymią i zaspokaiało go w iego nieobecności. Lecz Henryk młody, otwarty, obcy wszelkiemu podeyrzeniu, a przytém sercem i duszą woyskowości oddany, każdego kto tylko mundur nosił, iak swego brata uważał. Nie było zatém officera w woysku królewskiém któregoby on do domu rodzicielskiego nie wprowadził, i ztąd poszło, iż wszystko co tylko w lepszym tonie żyło w tém mieście, tam się zgromadzało. Sara Warthon kończyła właśnie rok 18ty: nazywano ią powszechnie królową piękności i wdzięków w Nowym Yorku: z tém wszystkiém wśród mnóstwa czcicieli którzy ią otaczali, żadnego nie wybrała, nikim się nie zaięła, coby w iéy sercu iakiekolwiek wzniecił uczucia. Prześliczny nawet pączek co się rozwiiał okok téy kwitnącéy róży, nie mieszał ią bynaymniéy, ani téż ią z właściwych ozdób pozbawiał: Franciszka bowiem dochodząc lat 16, zdawała się zabierać swéy siostrze ten tryumf, który dotąd bez podziału do niéy należał, lecz wszelka zazdrość obcą była cnotliwemu sercu Sary; oprócz towarzystwa półkownika Wclmer, większéy dla siebie przyiemności nie znała, nad widok téy małéy Hebe wzrastaiącéy codziennie w nowe wdzięki, i z niewinnością łączącą żywą wyobraźnię, oraz dowcip równie uszczypliwy, iak wesoły.
Bądź że zalotnicy woyskowi, którzy ubiegali się o Sarę, uważali ieszcze Franciszkę za zbyt młodą, bądź téż, iż iakie w tém skryte swe powody mieli, chociaż się wszystkim podobała, żaden z nich iednak nią się nic zaiął, i ani zważał, żeby ich rozmowy przeciwny zupełnie skutek, na umyśle sióstr obydwóch czyniły. W prawdzie officerowie Angielscy, przyieli byli w ówczas zwyczay mówienia z widoczną pogardą o Powstańcach, oskarżaiąc ich o nieprzeliczone nadużycia, i gwałty. Sara wierzyła im co mówili, i ubolewała nad klęskami, iakich kray iéy doświadczał; lecz Franciszka nie tyle była łatwowierną, i zupełnie inne o ziomkach swoich powzięła przekonanie, tém więcéy kiedy ieden ze starych ienerałów Angielskich wychwalał przy niéy męztwo, i cnoty nieprzyiaciół swoich, a przez co w iéy oczach godnieyszéy nic mógł znaleść dla siebie zalety. Pułkownik Welmer należał także do rzędu tych którzy lubili bawić się kosztem Amerykanów, i zaostrzać swóy dowcip na ich wyśmianie; nie cierpiała go téż Franciszka, a ile razy przyszedł, albo nie pokazywała się wcale, albo téż słowa nie odzywała się do niego.
Pewnego letniego wieczora, wszystkie trzy damy bawiły się w salonie, gdy przyszedł pułkownik Welmer, i po przywitaniu zasiadł na sodę między Miss Peyton a Sarą: Franciszka bowiem niechcąc należeć do towarzystwa, kazała sobie podać krosienka, i osobno haftować na nich zaczęła. Po rzeczach oboiętnych ucichła rozmowa, gdy pułkownik przerwał milczenie.
Nie uwierzysz Miss Warthon rzekł do niéy, iakie nas czekaią zabawy z przyiściem Jenerała Bourgoyne do naszego miasta.
— Mocno się z tego cieszę, odpowiedziała Sara; słyszałam że bardzo wiele ma bydź officerów żonatych, i że wszystkie te damy niezmiernie są przyiemne: to iak mówisz pułkowniku, ożywi zupełnie New-York.
Franciszka podniosła głowę, poprawiaiąc sobie piękne swe włosy cieniące iéy czoło; nadewszystko iest rzecz ciekawa, ieżeli tylko im przyiść tutay pozwolą, rzekła uszczypliwym i pełnym zapału tonem.
— Jeżeli pozwolą! powtórzył pułkownik, i któżby śmiał ich zatrzymać, skoro ienerał tak zechce?
— Tak samo iak ienerał Stark zatrzymał załogę niemiecką, odpowiedziała Franciszka, przybieraiąc na siebie nieiaką powagę: czemużby ienerał Gates nie miał uważać za niebezpiecznych do zostawienia im wolności?
— Och, téż to tamci byli Niemcy, zawołał Welmer: zbieranina z całego świata, ale co do pułków angielskich zupełnie co innego, z niemi nie tak łatwo porywać się można.
— Naymnieyszéy w tém niema wątpliwości, rzekła Sara, któréy serce biło z radości, wystawiaiąc sobie przyszłe woysk angielskich powodzenie.
— Nie mógłżebyś mnie powiedzieć pułkowniku Welmer, zapytała Franciszka z złośliwym uśmiechem, czy ów lord Parcy, któren iest bohatyrem w Baladzie znanéy pod tytułem: Polowanie w Chewy nie był iednym z przodków lorda, tego samego imienia, który dowodził ucieczką pod Lesington?
— Prawdziwie Miss Franciszko, rzekł obrażony pułkownik, wyzwałaś mnie na broń, na którą z damami walczyć nie umiem. Pozwól iednak sobie powiedziéć, że co iéy się podobało nazwać ucieczką, nie było iak tylko...... odwrotem...... pochodzącym........
— Z rozsądku dowodzącego, przerwała uszczypliwie Franciszka, podchwytuiąc go za słowo.
— Przewybornie! rzekł Pułkownik. Chciał ieszcze cóś do tego powiedziéć, gdy w tém śmiech głośny dał się słyszeć w pobliższéy sali. Wstała Miss Peyton i drzwi uchylaiąc wpatrywać się zaczęła w nieznaiomego, który siedział podedrzwiami, i całéy rozmowie przysłuchiwać się zdawał. Po chwili podniósł się ze swego mieysca, ukłonił się grzecznie damom, maiąc ieszcze uśmiech na ustach, i w oczach maluiący się wyraz radości.
— Ach! to ty Panie Dunwoodi! zawołała Sara. Jakimże przypadkiem znayduiesz się w tym pokoiu, i czemuż do nas nie przyidziesz? prosiemy do siebie gdzie ciepléy i widniéy.
— Nieskończenie ci iestem wdzieczen, Miss Saro! lecz pozwolicie Panie, iż na ten raz służyć im nie mogę — Brat wasz rozkazał mi zaczekać na siebie w tym pokoiu, przyrzekaiąc iż sam wkrótce nadeydzie: godzinę czekałem na niego, nie przyszedł, zostać mi téż dłużéy trudno; śpieszyć muszę, abym dziś ieszcze z nim się zobaczył.
W tych słowach pozdrowił z uszanowaniem damy, Pułkownika lekkim ukłonem i wyszedł.
Franciszka udała się za nim aż do sieni, i odchodzącego z zarumienieniem zapytała:
— Czego téż nas opuszczasz Panie Dunwoodi? Henryk zapewne przyidzie iuż nie długo.
Dunwoodi wziął ią za rękę — Przedziwnieś się znalazła droga kuzynko? rzekł do niéy. Nie zapominay nigdy o tym kraju w którymeś się zrodziła. Pamiętay, iż ieżeli oyciec twóy przerobił się na Anglika, tyś zawsze córką Amerykanki Peyton.
— Trudno żebym o tém zapomniała, odpowiedziała z uśmiechem: moia ciotka mi często wywodzi genealogią moiéy familii, żem się iuż iéy na pamięć nauczyła.
— Ale dla czegóż zostać nie, chcesz?
— W tych dniach wyieżdżam do Wirginii, kochana kuzynko, odpowiedział ściskaiąc serdecznie iéy rękę: mam zaś tyle do ułatwienia przed moim wyiazdem, iż nie wiem iak wszystkiemu wystarczę. — Żegnam cię, zostań wierną swéy oyczyźnie, bądź zawsze Amerykanką.
Na iego twarzy, i w całém poruszeniu, widać było co cierpiał, gdy się z nią rozłączał: i skoro wyszedł, Franciszka do swego udała się pokoiu, iżby nie pokazać po sobie pewnego pomięszania w iakiém zostawała.
Dotknięty tak ostremi przymówkami Miss Franciszki, iako téż pogardzaiącém obwyściem się nieznaiomégo, Pułkownik Welmer tłumił w sobie swe nieukontentowanie, którego okazać iednak nie śmiał w przytomności téy, co iego uwielbienia była celem: z tém wszystkiém po chwili iak ucichła rozmowa, a miłość własna mieysce uczuć iego zaięła, nie mogąc swéy obrazy inszym wynurzyć sposobem, rzekł z powagą: zdaie mi się, iż gdzieś sobie przypominam tego młodzieńca, co tu przychodził, i boday czy mnie nie posługiwał w sklepie, kiedym niedawno cóś kupował?
To porównanie pełnego rozsądku i wychowania Peytona Dunwoodi, z usługuiącym kupczykiem, tak dziwném wydało się Sarze, iż nie sądząc, aby te do niego stósował, zapytała o kimby mówił?
— O tym Panu Don..... Dun.....
— Dunwoodi! zawołała Sara, mylisz się Pan zupełnie, on bowiem iest naszym kuzynem, posiada milionowy maiątek, utrzymuie się nayprzyzwoiciéy, a do tego tak iest miły, tak słodki w towarzystwie, iż wszędzie iest pragniony, i za to nam mało się udziela, chociaż krewny i naypiérwszy brata mego przyiaciel, wiecéyby o nas pamiętać powinien. Od dzieciństwa kochali się oni z sobą, że ieden bez drugiego żyć prawie nie mógł, i razem téż się rozłączyli: móy brat do Anglii, a Dunwoodi do Francyi, gdzie w szkole woyskowéy lat kilka przepędził.
— A gdzie niemało strwonił pieniędzy, aby się niczego nie nauczył, rzekł Welmer z nietrafnie przybraną niechęcią.
— I owszem więcéy skorzystał, niżelibyśmy sobie życzyli, odpowiedziała Sara: powiadaią, a co mnie mocno martwi, iż wkrótce udać się ma do powstańców, i weyść w ich służbę. Przed sześcią miesiącami przybył on tutay na statku Francuzkim, i bardzo bydź może, iż nim ztąd wyiedziecie, iego iuż znaydziesz na polu bitwy.
— Z całego serca! zawołał pułkownik; niech tylko Washington takich sobie rycerzy dobiera: i w milczeniu namyślać się zaczął nad przedmiotem, do któregoby dalszą mógł naprowadzić rozmowę.
W kilka tygodni po tym wieczorze, dowiedziano się, iż woysko Generała Burgoyne broń złożyło, i Pan Warthon widząc, iż los woyny, wahał się na obydwie strony, bez oznaczenia na którą mógłby się przechylić, postanowił ostatecznie, aby zadowalniaiąc swych ziomków i razem sobie dni swe samotne osłodzić, obydwie swe córki przywołać do siebie. Miss Peyton dała się także na wieś namówić, i od tego czasu aż do epoki, w któréy się ta historya zaczyna, żadna z nich nie opuściła ulubionego Szarańcz zacisza.
Każdą razą iak tylko załoga stoiąca w New-York gdzie wyruszała, kapitan Warthon znaydował sposobność wymykania się ukradkiem dwa lub trzy razy, dla nawiedzenia familii swoiéy, lecz w téy chwili w któréy iesteśmy, rok upłynął iak iéy nie widział, a pragnąc ią uściskać, przebrawszy się iakieśmy iuż o tém powiedzieli, przyszedł był właśnie w tym samym dniu, w którym się i ów nieznaiomy znaydował.
— Ależ pewni iesteście że on nie iest podeyrzanym? zapytał Henryk wysłuchawszy Cezara, unoszącego się z gniewu na Skinnera i iego woysko.
— Cóż on może sądzić o tobie, odpowiedziała Sara, kiedy cię ani twóy oyciec, ani twe siostry poznać nie mogły.
Jest to cóś w nim strasznie utaionego, rzekł kapitan, i ieżeliście uważali, ciągle się we mnie wpatrywał, iakby mnie poznawał. Mnie się téż zdaie, że iego figura iest mi gdzieś znaną, a świeży przykład na Maiorze Andrzeiu może łatwo niespokoyności nabawić[3].
— Ależ ty przecież nie iesteś Szpiegiem móy synu! zawołał Warthon zmieszany, nie byłeś nigdy na stopie powstańców chciałem powiedziéć Amerykanów; cóżby zatém był za powód posądzenia cię o szpiegostwo?
— Taki właśnie, że pozory mogłyby bydź przeciwko mnie, bo Republikanie maią rozstawione swe czaty na całéy Białéy równinie, a że ie przeszedłem przebrany, któż wié czyby mnie nie posądzili, żem pod pokrywką nawiedzenia oycowskiego domu inne potaiemne ukrywał zamiary. Przypomniy sobie zresztą móy oycze, iak niedawno obeszli się ztobą, za to tylko żeś mi trochę fruktów przysłał.
— Zgoda; lecz to winienem moim sąsiadom, którzy mi się przysłużyć chcieli, rozumieiąc, iż iak mi dobra zabiorą, oni ie tanio nabędą. Zresztą nie trzymali nas iak kilka dni, gdyż Peyton Dunwoodi który iuż został Majorem, wyrobił nam uwolnienie.
— Nam, iak to czyż i moie siostry równie były uwięzione? niceś mi o tem nie pisała Franciszko?
— I owszem, donosiłam ci móy bracie że twóy dawny przyiaciel Dunwoodi okazywał wiele poszanowania dla naszego oyca, i że wyiednał u Generała Washington wypuszczenie go na wolność.
— Prawda żeś mi to wszystko doniosła, ale nie wspomniałaś ani słowa, żeś sama była w obozie powstańców.
— Tak iest móy synu. Franciszka na żaden sposób puścić mnie samego nie chciała. Joanna z Sarą zostały w domu, a to dobre dziecko cały czas towarzyszyło mi w méy niewoli.
— I powróciła też tak zbuntowaną, iaką nigdy nie była, odezwała się Sara z niechęcią; chociaż zdaie mi się, że niesprawiedliwość, któréy oyciec nasz stał się ofiarą, powinna ią była uleczyć z iéy obłąkania.
— Cóż ty na to moia Franciszko, że cię tak oskarżaią? rzekł Kapitan z uśmiechem. Dunwoodi miałżeby cię zbuntować przeciwko swoiemu Królowi, kiedy go sam nie zdradza?
— Dunwoodi zdradzać nie umie, odpowiedziała Franciszka z żywością. Z resztą kocha on cię szczerze Henryku! wątpić o tém nie możesz, bo mi to powiedział i więcéy niż sto razy powtórzył.
— Zapewne, zawołał Henryk: i uderzaiąc ią zwolna po ramieniu; nie mówił że ci, dodał cichszym głosem, iż ieszcze bardziéy kocha moią młodszą siostrę Fran......?
— Co za dzieciństwo! rzekła rumieniąc się Franciszka, i dzięki Miss Peyton, ruszyła się od stołu, a za nią wszyscy w tym momencie powstali.




ROZDZIAŁ III.

Zwiędłe listki, blade cienia,
Zielony trawnik usłały,
A niskie słońca promienia
Koniec roku oznaymiały.
Widziałem kramarza, który
Zamyślony i ponury,
Z hucznego miasta wychodził.

Wilson.

Burza, która od gór Hudsonskich z wiatrem zachodnim przychodzi, rzadko kiedy trwa króciéy nad dwa dni: deszcz téż z gradem połączony, spływał ieszcze po oknach domu, i cały horyzont zaciemniał, — gdy się mieszkańcy Szarańcz na zaiutrz dzień zebrali, niepodobna było, aby który z podróżnych o dalszéy drodze zamyślał. Harper przybył ostatni, a wybadawszy wprzód porę czasu, oświadczył Panu Warthon, iż zniewolonym zostaie korzystać z iego gościnności, któréy gdyby nie taki czas słotny, nigdyby nadużywać nie śmiał. Warthon odpowiedział grzecznie, lecz troskliwość rodzicielską na pierwszym maiąc względzie, z całéy duszy wymówić mu się pragnął. Henryk przybrał na siebie pierwszą swą postać, chociaż myśląc i czuiąc otwarcie, nawet z potrzeby zdradzać siebie nie umiał, i iedynie co naleganiom oyca dał się do tego namówić. Pozdrowili się oni oboiętnie z Harperem, nie przemówiwszy ani słowa do siebie. Franciszce tylko zdawało się dostrzedz złośliwy uśmiech na ustach cudzoziemca, lecz i ten nie miał trwać iak chwilę, i ustąpił mieysca łagodnym rysom dobroci, które oznaczały iego charakter i uczucia.
Zasiedli iuż byli wszyscy do stołu, kiedy Cezar położył przed Panem swoim małą paczkę, i stanął za nim opieraiąc się o poręcz iego krzesła, z nieiaką poufałością lecz razem z naywiększém poszanowaniem.
— Co to iest, cóżeś mi ty przyniósł Cezarze? zapytał się Warthon, z niespokoynością trudną do opisania.
— Tytuń Panie: bardzo dobry tytuń: Harwey Birch przyniósł go dla Pana z New-Yorku.
— Nie przypominam sobie czym go o to prosił, rzekł Warthon spoglądaiąc pilnie na Harpera, ale kiedy kupił go dla mnie, rzecz słuszna żebym mu zapłacił.
Harper przerwał tymczasem swoie śniadanie, i ciągle mierzył okiem to Pana, to sługę, naymnieyszego iednak nie okazuiąc po sobie pozoru, któryby mógł iaki dawać powód, do różnych domysłów.
Nowina o przybyciu Bircha mocno ucieszyła Sarę, zerwała się od stołu, i zaleciła Cezarowi, iżby go do pokoiu zaprosił, lecz w tym momencie przypomniawszy sobie obecność cudzoziemca, aby mu i w tém nieuchybić: ieżeli Pan Harper, dodała, zechce pozwolić, biednemu kramarzowi weyść do nas i chwilę z nami zabawić.
Harper odpowiedział tylko lekkiém skinieniem głowy, lecz iego uprzeymość maluiąca się w twarzy i ta słodycz w spoyrzeniu, co często iest duszy zwierciadłem, lepiéy go tłómaczyła, co myślał w téy chwili.
W pokoiu gdzie się znaydowali, stały pod oknami małe sofki, które piękne z adamaszku firanki do połowy zasłaniały. Kapitan Warthon zaiął był z nich iednę, tak iż krzyżowo założona firanka, całkiem go zakrywała. Franciszka zaś usiadła na drugiéy, przybieraiąc na siebie równie poważną iak smutną postać, co przy iéy żywém ułożeniu dziwnie sprzeczném się zdawało.
Harwey Birch od początku młodości swoiéy handlem się trudnił. Mówił mało, lecz że nikogo nie oszukał, zyskiwał więcéy, niżeli inni nad niego bogatsi, a mniéy rzetelni. Zpodania tylko wiedziano o nim, iż się urodził w iednéy ze wschodnich prowincji: wiadomości zaś iego oyca, obszerna nauka iaką był zbogacony, i szczególnieysza przytomność umysłu, w tak sędziwym zachowana wieku, to wszystko wnosić kazało, iż Nestor ten téy okolicy nie był z rzędu pospolitych ludzi, i że musiał bydź szczęśliwszym w poranku dni swoich. Co do syna nic go nic odznaczało, nad biegłość w iego rzemiośle, i nad niedocieczoną skrytość we wszystkich iego działaniach. Nie miał on ieszcze lat 10ciu iak z oycem w te strony przybył, i iak obydwa zamieszkali w owéy nedznéy lepiance, do któréy Harper zakołatał, prosząc o przytułek wśród nocy i burzy. Żyli oni w tém ustroniu spokoynie, mało znani od kogo, mało szukaiący znaiomości, nigdy względów i łaski nad sobą: i ieżeli Harwey tułał się po świecie, i krwawym potem czoła na życie zarabiał, niemniéy i iego oyciec, ani dnia bez pracy nic stracił; to uprawiał swóy ogródek, to zasiewał dzikie pola; zgoła potrzeby swoie do możności stosuiąc, nigdy o wsparcie ręki nie wyciągnął; lecz z wiekiem i siły opuszczać go zaczęły, a owa rześkość ciała, co prace iego krzepiła, nieużytecznym stała się mu ciężarem; uczuł on iż towarzystwo pierwszym iest węzłem życia ludzkiego, i trzydziesto-pięcio letnia Abizay, obięła wkrótce rządy domu i staranie starcu. Róże niegdyś na licach Katy Haynes kwitnące, od lat kilku iuż były powiędły; w kolei swego wieku miała ona czas przypatrzyć się, iak tylu iéy znaiomych płci oboyga wchodziło w związki małżenskie, których tém wiecéy pragnęła, im bardziéy z każdym rokiem utracała ich nadzieię. Weyście iéy iednak do famili Birchów, ożywiło iéy zamiary. Wprawdzie dość była ieszcze przystoyna, przemyślna, poczciwa, dobra gospodyni, ale z drugiéy strony plotka, zabobonna, trochę ieszcze zalotna, a nadewszystko ciekawa. Zamiast coby się miała starać o zjednanie sobie względów w tym ostatnim przytułku, lat pięć ieszcze nie ubiegło, iak iuż pochlubić się mogła znaiomością tak oyca iak syna taiemnicy Źródło tych iéy wiadomości pochodziło z częstego pode drzwiami podsłuchiwania, o czén ią późnieysze dopiéro zdarzenie wydało, i pozbawiło ufności starego Bircha, który chociaż przekonany, ze Katy zdradzała go skrycie, nie mógł iednak przenieść na sobie iżby miał się rozstać z tą, która można powiedzieć była stróżem gasnącéy iego życia pochodni. Mimo wszelkich przedsiębranych przez nią ostrożności, złapaną przecież została, iak to mówią na gorącym uczynku, to iest: z przyłożoném uchem do drzwi, gdzie rozumiała iż oyciec zamknął się z synem. Lecz ten nie był wszedł ieszcze, i przechodząc znalazł ią na podsłuchach. Pogroził iéy zatem, iż ieżeli tego ochydnego nie zaniedba zwyczaiu, natychmiast iéy mieysce, inną iaką młodszą kobiétą zastąpi: co téż naybardziéy ukarało iéy ciekawość, bo od tego czasu nie miała iuż co dodać do zbioru wiadomości swoich, o życiu i czynach obydwóch swych Panów. Ale za to dowiedziała się o iednéy rzeczy, która w iéy oczach większéy wagi nad wszystkie inne się zdawała. Uważała ona iż za każdą razą, kiedy Harwey do oyca przychodził, wstawał regularnie w nocy, i po godzinie lub więcéy przebywał w małéy sąsiedniéy izdebce służącéy razem za kuchnię, i salę iadalną. — Przyzwyczaiona do szpiegowania, wypatrzyła go wreszcie wyważaiącego z pod komina kamień, na którym zwykle wszystkie swe czynności kuchenne odbywała. Ledwie wyszedł z domu, korzystaiąc z niedołężności iego oyca więcéy łóżkiem się bawiącego, postanowiła dochodzić, coby mogło ukrywać się pod tym kamieniem i obrawszy sobie na to dzień cały, po długiéy pracy, stukaniu, narzekaniach, dokopała się z resztą żelaznego garnka, w którym świecące się różnéy wielkości złoto, niesłychanie miłe na niéy uczyniło wrażenie. Z niemnieysza pracą, ułożyła potem ów kamień, tak iak wpród leżał, zacieraiąc tym sposobem poszlakę swych nawiedzeń, których mimo serdecznych chęci, powtórzyć iuż nie śmiała. Wprawdzie życzyła sobie, iżby ów szacowny wynalazek, przeszedł w iéy posiadanie, lecz w formie prawnéy, to iest przez związek z Harweyem, na którego odtąd wszystkie swe widoki zwróciła.
Woyna nie przerwała bynayimniéy wędrówki handlarza. Zatamowanie stałego handlu, i ztąd bankructwo znakomitych kupców, było właśnie dla niego okolicznością nader korzystną. Nie szczędził on dla zysku swych trudów i pracy, zwłaszcza téż w pierwszych dwóch leciech powstania, zarabiał w dwóynasób na swoich towarach, bez żadnéy w działaniach swych przeszkody. Z tą dopiero epoką, spekulacye iego upadać zaczęły: owa albowiem skrytość iaką stosunki swoie pokrywał, podała go w podeyrzenie u władz cywilnych, które nowo przez rząd Amerykański zaprowadzone, często go zatrzymywały, badały, więziły, i tylko co przytomności umysłu, iako też mocy charakteru swego, winien był szczęśliwą ze wszystkiego wykręcenia się sposobność. Powziąwszy iednak wiadomość, iż procedura woyskowa krótsza i surowsza od cywilnéy, nie bardzo iuż odtąd zapędzał się w okolice, gdzie tylko woyska Amerykańskie obozem rozłożone stały. Rzadko téż kiedy uczęszczał do Szarańcz, po roku nie widział oyca, z wielkiém nieukontentowaniem Katy, która iego oboiętnością, zamiary swoie zniszczone widziała. Można z tém wszystkiém przyznać, iż nic nic zrażało tego niezmordowanego człowieka, który przeciwności równo ze szczęściem na kole fortuny ważył, i innego nie miał na celu, iak tylko zyskowną sprzedaż swoich towarów, na które wiedząc iż pomiędzy bogatszemi iedynic familiami znaydzie kupca, do domu Pana Warthona wśrzód naywiększéy ulewy przyszedł.
W kilka chwil po odebraniu rozkazów od młodéy swéy Pani, Cezar wprowadził do pokoiu nowego przychodnia, który wszystkich uwagę zwrócił na siebie. Człowiek to był dość słusznego wzrostu, chudy, lecz przy tém zdrów i silny. Zdawał on się uginać pod skrzynką iaką dźwigał na sobie, z tem wszystkiém przerzucał nią na wszystkie strony, iak gdyby puchem iedynie napełnioną była. Siwe zapadłe iego oczy, przelatywały ustawnie z iednego przedmiotu na drugi, iakby spoyrzeniem chciał przeniknąć od kogo i na czém mógłby więcéy zarobić: w wyrazach twarzy, w ruchu i w saméy nawet postawie, widać było kupiecką przebiegłość z pospolitym charakterem złączoną. Kiedy mówił o rzeczach ściągaiących się do iego handlu, każdy któby go widział, osądziłby go za naychciwszego lichwiarza: iego bowiem wówczas zapał malował się we wszystkich iego rysach; oczami, uśmiechem i całém swém poruszeniem zdawał się chciéć przydać wartości towarowi swemu, i kredką w głowie obliczać od razu korzyści iakieby mu z owéy sprzedaży przypaść mogły. Mówiąc z nim o rzeczach oboiętnych, udawał roztargnionego, niecierpliwego, i mało na co odpowiadał; ieżeli przypadkiem zaczepił go kto o rewolucyi i stosunkach kraiu, można go było wziąść wówczas za trzymaiącego ster w rządzie, z taką słuchał uwagą, i tak długo iak kto chciał. Unikał on ile mógł mówić co o woynie, chyba gdy tego nieuchronną widział potrzebę, wyłączając to wszystko, co tylko dotyczyło iego oyca, o którym chociażby naybardziéy zapytywany, nigdy ani słowa nic wspomniał.
Wchodząc do pokoiu Harwey, zdiął z siebie swą skrzynkę, którą na plecach nosił, pozdrowił całą familią z uszanowaniem, Harpera skromnie, z spuszczonemi oczyma, nie spostrzcgaiąc Henryka, który ukryty za firanką siedział. Sara zaraz zaczęła plądrować po skrzynce, i wraz z kramarzem rozmaite rozkładać towary po stołach i krzesłach, kiedy Cezar obydwoma rękami trzymał wieko od skrzynki, i tym sposobem wydobycie z niéy każdego przedmiotu ułatwiał.
— Ale tyżeś mi ieszcze nic nic powiedział Harweiu, rzekła Sara przebieraiąc w niektórych iedwabnych materyach, które sobie upatrzyła do gustu. Lord Korwallis pobił téż powstańców?
Kramarz mógł nie słyszeć tego zapytania, gdyż głowę w skrzynkę spuścił, dobywaiąc z niéy pudełka z pięknemi koronkami, które rozłożył na stole, zachęcaiąc damy aby się przypatrzyły iak rzadkiéy były cienkości, iak delikatny miały deseń po sobie, że prawdziwie były Brabandzkie. Miss Peyton zbliżyła się wówczas do stołu, i wspólnie ze swą siostrzenicą wybrała sobie te, które się iéy podobały, do czego i Franciszka iuż była się podniosła, lecz usłyszawszy iż iéy siostra powtórzyła swe zapytanie, wróciła do okna i biegowi chmur przypatrywać się zdawała?
— Biedny Kramarz nie miesza się w publiczne sprawy Miss Warthon, rzekł Harwey widząc iż nie mógł się uwolnić od odpowiedzi; słyszałem tylko mówiących, iż Tarleson pobił Generała Sumpter, niedaleko rzeki Tygru.
Henryk na tę odpowiedź wychylił mimowolnie głowę z zafiranki; Franciszka zaś dostrzegła iż Harper zasłaniając się książką i udaiąc czytaiącego, ani oka nie spuścił z kramarza, iakby go chciał wybadać, czyli iego wiadomości nie są fałszywe.
Doprawdy zawołała Sara tryumfuiącym tonem, Sumpter! któż iest ten Sumpter? ani iednéy szpilki od ciebie nie kupię, ieżeli wszystkich mi nowin nie powiesz, i rzuciła mu na ramię sztukę muślinu, którą targować zaczęła. Harwey zatrzymał się chwile, spoyrzał na Harpera, który się ciągle w niego wpatrywał, i oboiętnym odpowiedział tonem: nic nie wiem, mówią iż przyszedł od wysp południowych, i że miał utarczkę z pułkownikiem Tarleton.
— W któréy pobitym został, rzekła Sara, to właśnie co powinno było nastąpić.
— To téż to wszystko com słyszał, w Morrysiana, dodał kramarz.
— Ależ ty sam, cóż mówisz przecie, zapytał Warthon iąkaiąc się i tak cicho, iż ledwo go było można zrozumieć.
— Nie mogę więcéy powiedziéć nad to, com słyszał od innych, odpowiedział Harwey spoglądając z boku na Harpera; zaś około Białéy równiny, mówią przeciwnie, iakoby woyska Amerykańskie odparły nieprzyiaciela, i że dla tego iedynie zawieszono ogłoszenie zwycięztwa, iż Sumpter ranionym został.
— Nie zupełnie tedy się sprawdza, rzekła Sara, iżby woyska królewskie przed powstańcami pierzchnąć miały.
— Masz leszcze takie koronki, z iakich sobie moia siostra wybrała? zapytała Franciszka dla przerwania téy politycznéy rozmowy.
Kramarz okazał iéy różne do wyboru, i gdy z drugiego pudełka dobywał iakich żądała, Henryk zwrócił rzecz do pierwszego przedmiotu.
— Nie słyszałeś więcéy co nowego móy przyiacielu? zapytał go, wychylaiąc powtórnie głowę z zafiranki.
— Wiem tylko, że Majora Andrzeia powieszono, odpowiedział zimno Harwey. — Zadrżał na te słowa Henryk, a ich obydwóch spojrzenia spotkały się z sobą, iakby sobie wzaiemne powierzyć chcieli swe myśli.
— To stara wiadomość, zawołał kapitan Warthon, udaiąc, ze go nibyto mało obchodzi.
— Nic ma temu pięć tygodni iak się to zdarzyło, rzekł Kramarz.
— I ta exekucya czyż iuż tak iest głośną? zapytał stary Warthon lękliwym głosem.
— Alboż to mówić ludziom, można zabronić? odpowiedział Harwey układaiąc swoie towary.
— Prawdaż to, że poruszenia woysk, czynią trudne i niebezpieczne przeprawy dla podróżnego? zapytał Harpér wpatruiąc się ciągle w Kramarza.
— Na to zapytanie Birch się zmieszał, upuścił kilka pudełek z wstążkami które w ręku trzymał, i w mieysce odpowiedziéć z tą oboiętnością, z iaką zwykle wpodobnych rzeczach przesadzał, w tym razie przybrał ton poważny, niby dla okazania iż więcéy ieszcze słyszał niż to z czém się wyiawić ośmielił.
— Dziwiło mnie nawet rzekł, iż woyska Królewskie znayduią się w tych okolicach, gdyż przechodząc około ich kwater, widziałem żołnierzy Delanceya, chędożących broń swoią, a przecie niepodobna żeby nie wiedzieli, iż Dragoni wyszli z Wirginii, i coraz bliżéy postępuią w te strony.
Woysko królewskie, iak wielkie miéć może siły? zapytał Warthon z niespokoynością.
— Nie liczyłem go w cale, odpowiédział Kramarz układaiąc na nowo w skrzynkę swoie towary.
Franciszka tylko iedna uważała w Birchu nagłą zmianę na twarzy, i roztargnienie w iego zatrudnieniach. Spoyrzała na Harpera, który ciągle książką zdawał się bydź zaięty: poczém obrała sobie kilka wstążek, położyła na stole, znowu ie obeyrzała, i zapytuiąc o cenę, dodała rumieniąc się, sądziłam że kawalerya uda się prosto ku Dellavar.
— Bydź to może, rzekł Harwey, lecz co do mnie nie należy, w to się nie wdaię.
— Cezar w tym momencie zaczął zachwalać dwie sztuczki żółtego i czerwonego alepinu, które na tle białém w kraty nakrapiane, bardzo mu się podobały.
— Nieprawda iaki piękny alepin Miss Saro?
— Zapewnie bardzo ładny będzie, na suknią dla twéy żony, Cezarze.
— Ach Miss Saro! toby to dopiero ucieszyła się stara moia Dina; iak żyie takiéy ieszcze sukni na sobie nic miała.
— Tak, rzekł Kramarz żartobliwym tonem, Dina wydawałaby się w niéy iak tęcza na niebie.
Cezar ani oka nic spuścił z Sary, która uśmiechaiąc się zapytała Harweya o cenę alepinu.
— Podług rzeczy iak mi się trafia, odpowiedział.
— Jak to podług rzeczy? zawołała Sara z zadziwieniem.
— Oczewiście, rzekł Birch, zwykle drożéy sprzedaię; ale dla mego przyiaciela Cezara cztery szelingi opuszczam.
— To za drogo! rzekła Sara, i rzuciła na stół targowaną przez siebie materyę.
— To szalona cena! zawołał Cezar upuszczaiąc wieko od skrzynki, które przez cały czas trzymał.
— Z resztą dla ciebie, rzekł Harwey, odstępuię iuż po trzy, kiedy tak tanio kupować rzeczy lubisz.
— Bez wątpienia lepiéy kupić tanio, iak drogo, rzekł uradowany Negr, a iak wtym razie to mi toż samo i Miss Sara przyznać zechce.
Przybito zatem targu, lecz za przemierzeniem materyi, okazało się iż przy reszcie iuż sztuki cóś ieszcze do dziesięciu yardsów[4] brakowało, które na Dinę wymierzone były — Harwey silnie rozciągnął materyą, zmierzył na nowo, i właśnie taką samą znalazł miarę, iakiéy żądano: lecz przez sumienie dołożył darmo wstążkę, takiego samego co alepin koloru, czém tak ucieszył Cezara, iż pobiegł natychmiast uwiadomić starą swoią Dinę, iakie ią szczęście spotkało.
Podczas kiedy Kramarz upakowywał swą skrzynkę, Kapitan odsłonił obydwie firanki, tak iżby mógł bydź widzianym, i zapytał go o któréy godzinie wyszedł był z New-Yorku.
— Już po zachodzie słońca, odpowiedział Birch.
— Tak późno, zawołał zadziwiony Henryk, iakto o téy porze mogłeś przeyść rozstawione straże?
— Przeszedłem ie spokoynie, rzekł obojętnie Harwey.
— Musisz téz miéć wielu Officerów znaiomych w woysku Angielskiém? odezwała się Sara.
— Znam niektórych z widzenia, odpowiedział Kramarz i przebiegaiąc swym wzrokiem po sali, zatrzymał się chwilę na kapitanie i Harperze, iakby na nich obydwóch wskazywał.
— I także to sądzisz, iż nie długo w tych okolicach nieprzyiaciół naszych uyrzemy? odezwał się stary Warthon, boiaźliwym i przerywanym głosem.
— Kogóż Pan nieprzyiaciołmi nazywasz? zapytał Harwey Birch.
Warthon nie odpowiedział ani słowa i spuścił oczy równie z niespokoyności iak z zawstydzenia.
— Ktokolwiek wichrzy spokoyność kraiu, iest nieprzyiacielem naszym rzekła Miss Peyton, widząc iż iéy szwagier ięzyka w gębie zapomniał, ale proszęż mi powiedzieć, czy woyska Królewskie wyszły iuż ze swoich konsystencyi?
— Tak się zdaie, iż wyidą wkrótce, odpowiedział Kramarz biorąc skrzynkę na plecy, i niektóre do dalszéy podróży czyniąc przygotowania.
— Amerykanie, zapytała Miss Peyton, również że iuż są na stopie woiennéy?
Na szczęście przybycie Cezara ze swą wierną towarzyszką, uśmiechającą się z radości, uwolniło Bircha od zaspokoienia ciekawości téy szanownéy Pani, która swoiego wieku chodzącą gazetą, nazywać się mogła.
Cezar należał ieszcze do klassy tych Negrów, których w dzisieyszym czasie z pochodnią nawet Dyogenesa znaleźć trudno. — Niewidać iuż dzisiay owych sług starych, co zrodzeni lub wychowani u swych Panów, własny swóy z niemi połączali interess, co przywięzuiąc się do nich, siły i usługi swoie dla ich poświęcali dobra, i nieraz kiedy dobroczyńców swych przeżyli, oni osieroconym dzieciom oycami się stawali: oni w nich zaszczepiali domowe zmarłych cnoty, lub odwracali pamiątkę bezprawiów, których sami ofiarami byli. To poczciwe plemię od lat iuż przeszło 30stu zamieniło się w tak nazwanych wyzwoleńców, czyli bardziéy włóczęgów, u których wolność iak zwyczaynie w gminie, drapieżnym bywa ptakiem, własne rozrywaiącym wnętrzności. Po Cezarze widać było, iż on naylepszą swobodę w duszy swoiéy znaydował. Szron iuż był ubielił krótkie, i kędzierzawe iego włosy, które z tyłu na grzebień podpinał, i mimo przyietego zwyczaiu, nigdy z nich lasu na głowie nic nosił. Płeć iego połyskuiąca wprzódy czarnością hebanu, zamieniła się w kolor blado brunatny. W małych iego oczach rzadkiemi zasłonionych brwiami, charakteryzowała się dobroć serca, i humor zawsze iednaki. Jego nos przypłaszczony, zyskiwał na szerokości, co przez długość utracał — Usta zaś iego od iednego aż do drugiego przerżnięte ucha, odkrywały rząd cały naypiękniéyszych zębów, z których mu ieszcze nie brakowało żadnego. Ramiona miał on naprzód wystaiące, i że się pochyło trzymał, zdawało się iż był garbatym; ręce zaś małe, wzrost niski, nogi krótkie, i co szczególnieysza, podobało się naturze, iżby wbrew przyrodzonego porządku, łytki umieściła mu na boku. Jakiekolwiek były wady iego ciała, które go podobnym do Ezopa czyniły, nikt iednak powiedzieć nie śmiał, iżby serce Cezara naylepiéy umieszczone niebyło.
Przyszedł on z podstarzałą towarzyszką swoią, podziękować za dobroć Miss Sarze, która przyiąwszy ich łaskawie, oświadczyła saméy, iż winna była gustownemu wyborowi męża, przysłużenie się iéy tak małą rzeczą. Franciszka zbliżyła się potem do Diny, uścisnęła ią za rękę i przyrzekła iéy iż dla swéy kochanéy mamki, sama suknią szyć będzie, co tak uięło poczciwą ową kobiétę, iż z wdzięczności aż się do łez wzruszyła.
W tém Kramarz wyszedł — Cezar z swą żoną udali się za nim, i gdy stary Negr drzwi zamykał, dały się słyszeć ciche, lecz dość wyraźne iego słowa: co za dobroć w młodéy Pani! Miss Franciszka o całym domie ma staranie, i chce zrobić suknią dla Diny! Jeszcze cóś sobie więcéy mruczał, lecz drzwi przymknął za sobą, i iuż go trudno było dosłyszéć.
Harper położył książkę na kolanach, ażeby mógł lepiéy przypatrzyć się téy małej scenie. Franciszka zaś podwóynie uradowaną została, patrząc na iego uśmiech, który zdawał się rozpędzać posępne rysy iego twarzy, dla oddania iéy winnego poszanowania hołdu.




ROZDZIAŁ IV.

Jest to wzrok, iest to harde czoło tego pana,
Którego w naszych gronach godność iest nieznana,
To iego glos;to iego rycerskie stąpienie,
I pod temi rysami szlachetne spoyrzenie:
Jego godność, i dzielność iego męzkiéy siły,
Wiednéy sławnéy potyczce niebezpieczne były —
Kiedy niesprawiedliwość, czy przemoc zuchwała,
Niespodzianie na moie życie nastawała,
Uciekałem do niego z blagaiącym wzrokiem,
Ale czuiąc się winnym; on za każdym krokiem
Zdawał się iak sztyletem, przeszywać pierś moią
To on! to on! wołaiąc.........

Walter-Skott.

Głębokie milczenie panowało przez kilka minut po odejściu Kramarza. Sam Warthon siedział zamyślony nad tylu wiadomościami ściągaiącemi się do iego syna. Kapitan niczego bardziéy nie pragnął, iak żeby Harper postawił się w iego położeniu, żeby mógł mu się zwierzyć, coby w obecnych wypadkach przedsięwziąść należało. Miss Peyton przyrządzała daną herbatę na śniadanie, które przybyciem Harweya Birch przerwaném zostało. Sara zaś z Franciszką układały niektóre porobione przez siebie sprawunki, gdy Harper iedną razą przerwał milczenie.
— Jeżeli przedemną, rzekł, kapitan Warthon, ukrywać się chce, zapewniam go i proszę, aby się mnie wcale nic obawiał. Jakiekolwiek dałbym wydania go powody, nie zdradzę gościnności, którą w domu oyca iego znalazłem.
Franciszka upadła na krzesło pomieszana i blada, Miss Peyton upuściła imbryk z którego nalewała herbatę. Sara stanęła iak alabastrowa statua. Stary Warthon zadrżał z boiaźni, kapitan zaś nie namyślając się długo, zerwał się z krzesła, i pozrzucał z siebie wszystko co mu do przebrania służyło.
— Ufam ci, zawołał, ufam z całéy méy duszy; i na cóż mi się zresztą moia maskarada przydała? ale iakimże sposobem poznać mnie mogłeś?
— Tak są znamienite własne twe rysy kapitanie, rzekł Harper z lekkim uśmiechem, iżbym ci nigdy nie życzył abyś się miał przebierać. Chociażbym cię nigdy nie znał, i żadnych do poznania ciebie nie miał innych środków, sądzę i ten dostateczny mi iuż bydź powinien. I w tém wskazał mu na portret zawieszony na ścianie, wystawiaiący oficera Angielskiego w mundurze.
— Pochlebia mi to, rzekł Henryk uśmiechaiąc się, iż lepiéy wyglądam na portrecie, niżeli przebrany. Dobry iednak z Pana znawca, kiedyś mnie poznał.
— Potrzeba i doświadczenie, uczy wszystkiego człowieka, odpowiedział Harper i wstał z krzesła. Postępował był właśnie ku drzwiom, gdy Franciszka pobiegła ku niemu, wzięła go za rękę, i z nieśmiałością, któréy lepiéy żywy na twarzy iéy rumieniec tłómaczył, rzekła do niego: nie zdradzisz zapewne moiego brata, niepodobna iżbyś go miał zdradzić? Harper stanął i wpatruiąc się w prześliczną postać ziemskiego owego anioła, poważnym odezwał się głosem:
— Nie powinienem, nie mogę, i nie chcę go zdradzić: wznosząc potem rękę nad głową Franciszki, ieżeli dodał błogosławieństwo cudzoziemca ma iaką cenę w twych oczach, przyimiy go odemnie, drogie dziecię, i pozdrowiwszy przytomnych do swego oddalił się pokoiu.
Kilka te słów wyrzeczone przez Harpera, głos iego i sposób zachowania się, wielkie na wszystkich uczynił wrażenie; sam nawet Warthon, który iuż był zwątpił o przeznaczeniu syna, spokoynieyszym iuż bydź zaczął. Uradowany kapitan, iż bez obawy, będzie się mógł swobodnie w domu swéy familii zabawić, po odeyściu oyca do zwykłych swych zatrudnień, pozostał z ciotką i z siostrami, z któremi od swego przybycia, ledwie miał czas kilka słów pomówić. Oczewiście nie zbywało na zapytaniach, o różnych znaiomościach w New-Yorku, i Miss Peyton nie zapomniała także pułkownika Welmer.
— Zawsze taki uprzeymy, taki wyszukany, iakim był dawniéy, rzekł kapitan.
Rzadko, żeby która z kobiet nie zapłoniła się na wspomnienie tego co kocha, albo przynayimniéy, o kim iest podobnie podeyrzana: nic zatém dziwnego, iż Sara spuściła oczy usłyszawszy imię Welmera.
— Czasami bywa zamyślony, dodał Henryk, nie zważaiąc na pomieszanie swéy siostry; wszyscy go téż w pułku prześladuiemy że kochać się musi.
Sara spoyrzała na swego brata, a iéy weyrzenie spotkało się razem z okiem Franciszki, która śmieiąc się zawołała:
— Biedny człowiek! czegóż on rozpacza?
— Nie rozumiem odpowiedział kapitan, coby do rozpaczy znaglało syna, bogatego człowieka, młodego, przystoynego, i pułkownika?
— To są bardzo przekonywaiące powody, iż podobać się może, rzekła Sara z uśmiechem, iakby się to wcale do niéy nie ściągało.
— Pozwólcież sobie powiedziéć, rzekł poważnie kapitan, stopień pułkownika w gwardyi, ma swoie wielkie znaczenie.
— Oh! pułkownik Welmer wszystkie doskonałości posiada? rzekła z szyderskim uśmiechem Franciszka.
— Niewiem dla czego, odezwała się Sara, z zdradzaiącém ią wzruszeniem, pułkownik nigdy nie miał szczęścia, podobania ci się moia siostro! i chyba go za to nie lubisz, iż nadto iest przywiązany, nadto wierny dla swego monarchy.
— Henryk czyż nie iest taki, zapytała Franciszka biorąc z uczuciem brata za rękę?
— Dość tego, dość, przerwała Miss Peyton, żadnéy o pułkowniku różniącéy się opinii, bo on należy do rzędu faworytów moich.
— Franciszka podobno lepiéy lubi majorów, rzekł Henryk z złośliwym uśmiechem.
— Co za dzieciństwo! zawołała zarumieniona Franciszka.
— Co mię iednak zadziwia, dodał kapitan, iż Dunwoodi, uwalniaiąc z niewoli oyca moiego, nie starał się zatrzymać Franciszki w obozie powstańców, i chociaż walczy za wolność, widać iż lękał się utracić własnéy wolności.
— Piękna to wolność! zawołała Sara, pięćdziesiąt miéć panów nad sobą.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka z uśmiechem, zmiana ta panów iest przywileiem wolności.
— I ten przywiléy naywięcéy téż przez damy nadużywanym bywa, dodał iéy brat.
— Przepraszam, rzekła Franciszka zawsze iednakim, żartobliwym tonem, my tylko lubiemy wybierać kogo chcemy uznać za pana. Nieprawda kochana ciociu?
— Moia droga! odpowiedziała Miss Peyton, źleś się do mnie udała, przeszły dla mnie czasy myślenia o takich rzeczach.
— Ah moia ciociu! rzekła, przebiegła Franciszka, iakżeby to ciocia wmówić w nas chciała, iż nigdy młodą nie była, a przecież słyszałam i wiem dobrze, iż Miss Joannie Peyton na wielbicielach nie zbywało.
— Bayka kochanko, bayka! rzekła ciotka przybieraiąc na siebie rodzay nieiąkiéy powagi; ludzie zawsze cóś dodadzą, i czy to można wierzyć wszystkiemu co mówią?
— Moia siostra ma racyą, rzekł wesoło kapitan, ienerał Montross dotąd nosi ieszcze sylwetkę Miss Peyton, a nie ma temu ośm dni, iakem był na obiedzie u hrabiego Klinton, który mi się bardzo o ciocię wypytywał.
— Nic dobrego tak z ciebie Henryku iak i z twéy siostry, rzekła ciotka: skończcie lepiéy wasze żarty, i chodźcie ze mną obeyrzéć materye z fabryk kraiowych, które teraz ostatnią razą kupiłam: ciekawa iestem iak też znaydziecie ie w porównaniu z temi, coście od Bircha nabyli.
Młode rodzeństwo powstało i razem udało się za swą ciotką, któréy Henryk podał był rękę, i gdy z nią do drugiego przechodził pokoiu, zapytała go o ienerała Montross gdzie konsystuie, i czyli zawsze iak wprzódy na pedogrę cierpiał.
Harper nie pokazał się dopiero iak na obiad, i skoro tylko wstali od stołu, pod pozorem iż ma wiele listów do pisania, pożegnawszy gospodarza domu, do swego wyszedł pokoiu. Nieobecność iego pożądaną była od całéy familii, bo chociaż iego postępowanie usuwało wszelką nieufność, zawsze iednak przytomność cudzoziemca ograniczała ich rozmowy, poufałe zwierzenia, i wzaiemne wynurzenie się z uczuciami serca swego: kapitan téż Warthon nie mógł dłużéy bawić nad dni kilka, raz że mu urlop w tym czasie wychodził, drugi raz iż pobyt iego w Szarańczach nie bardzo był bezpieczny, i iak się zwykle w woynie dzieie, różnym ulegał wypadkom.
Ukontentowanie zostania z sobą przemogło nakoniec w rodzeństwie wszelką obawę złych skutków, iakieby nastąpić mogły: sam tylko stary Warthon tłumił w sobie wewnętrzne przeczucia, i po kilka razy wychodził wypatrywać swoiego gościa, czyby czasem nie podsłuchiwał podedrzwiami, i coby u siebie robił, powtarzaiąc ciągle przed swemi, iż go ma bardzo w podeyrzeniu, aby syna nie zdradził. Dzieci, iego siostra, nieufność tego rodzaiu za zbyteczną uważały, przekonane aż nadto o otwartości i szczerym charakterze Harpera.
— Takie powierzchowne wszystkie oznaki bardzo często zawodzą, rzekł oyciec trzęsąc głową, a niczego tak bardziéy lękać się nie można iak złych ludzi, co podobnie iak maior Andrzey podaią się szalbierstwu i......
— Szalbierstwu! przerwał Henryk z żywością. Zapominasz chyba móy oycze, iż on wiernie służył królowi swemu, i że go prawa woyny usprawiedliwiają.
Ale czyż te same prawa woyny, nie usprawiedliwiaią także iego śmierci, móy bracie, zapytała drżącym głosem Franciszka.
— Jego śmierci! zawołał kapitan z zapałem. Proszę na wszystko, zaczniymy iuż o czém inném, bo żaden officer Angielski mówić o tém bez wzruszenia nie może. Nie znaliście go: był to człowiek odważny, cnotliwy, rozsądny lecz iak widzę, i o tém nawet powątpiewacie ieszcze, inaczéy sobie nieszczęsną śmierć iego tłómacząc.
— Nie wątpię bynaymniéy o iego przymiotach móy bracie, odpowiedziała Franciszka, powiem nawet iż lepszego był godzien losu, ale z drugiéy strony przypuścić nie mogę, aby Washington zezwolił na zgwałcenie praw woiennych i sprawiedliwości.
— Czegóż można spodziewać się po człowieku, który prawemu władcy swemu woynę wypowiedział? zawołała z niecierpliwością Sara.
— Kobiety, rzekł Henryk, podobne są do zwierciadeł, które odbiiaią od siebie przedmioty iak im są przedstawione. W Franciszce widzę maiora Dunwoodi, w Szarze poznaię........
— Pułkownika Welmer, przerwała Franciszka śmieiąc się i rumieniąc w téyże saméy chwili. Co do mnie przyznaię, iż winna iestem majorowi, że mnie myśleć nauczył: nie prawda kochana ciociu?
— W saméy rzeczy, odpowiedziała Miss Peyton, iego rozumowania w ostatnim liście co pisał do mnie, są bardzo gruntowne, i trafiaią do przekonania każdego.
— Nie zapomnę ich nigdy, rzekła Franciszka, równie iak Sara uczonych rozpraw pułkownika Welmer.
— Podchlebném dla mnie będzie zachować w pamięci zasady rozsądku i cnoty, odpowiedziała Sara podnosząc się z krzesła dla ukrycia swych płomieni, które iak gdyby w naywiększy upał, na piękne iéy wystąpiły lica.
Możeby ieszcze dłużéy rozmowa ta trwała, gdyby Cezar nie wszedł do pokoiu. Przybył on oznaymić, iż słyszał głos cichy i przerywany w pomieszkaniu Harpera, które wychodziło na ogród, od iednego z dwóch pawilonów stoiących po każdéy stronie domu: przywiązanie albowiem starego Negra do młodego Pana, wzbudziło w nim chęć szpiegowania Cudzoziemca, od którego pewność Henryka zależała. Ta wiadomość rzuciła na nowo postrach w całéy familii, lecz Harper z swą łagodną i skromną postacią pokazawszy się w tym momencie, usunął wszelką o sobie obawę, i nie sądzono inaczéy, iak tylko że się Cezarowi przywidzieć musiało.
Resztę tego wieczora i poranek dnia następnego, przeszły bez żadnego zdarzenia, któreby zasługiwało na przytoczenie go czytelnikom naszym. Słota wciąż blisko 36ściu godzin nic ustawała na chwilę, lecz po południu właśnie gdy wstawać od stołu mieli, nagle wypogadzać się zaczęło. Deszcz wiecéy iuż nie szumiał po oknach domu, a słońce wychodząc o podal z zachmury, przedzierało się przez gęste drzewa, i po ich liściach srebrną napełnionych rosą, swoie rozbiiało promienia. Cała familia wybiegła natychmiast na wał ogrodowy. Powietrze samym aromatem tchnąć się zdawało, i chociaż czasami ieszcze czarne, po nad ziemią zwieszone, snuły się obłoki, na zachodzie iednak całkiem się wyiaśniło, iakby z iesienném przyiściem, obumieraiąca natura, do nowego życia powrócić miała.
— Co za wspaniały widok! rzekł Harper do siebie półgłosem i w zapomnieniu iż nie sam był tylko. Jak wielki, iak świetny obraz, i kiedyż skończą się nieszczęścia oyczyzny moiéy! kiedyż tak pogodne słońce, dla chwały iéy i szczęścia zabłyśnie!
Franciszka będąc blisko przy nim, sama iedna usłyszała co mówił, i spoyrzawszy na niego nieznacznie, uyrzała go z odkrytą głową, z wzniesionemi wgórę oczyma, zdaiącego się zasyłać modły swe do nieba. Jego spokoyne melancholiczne rysy, ożywiał naysilniéyszy zapał, który tylko miłość oyczyzny, i cierpienia dla niéy wzbudzić są zdolne.
— Taki człowiek zdradzić nas nic powinien, pomyślała sobie w duchu; kto czuć umie, ten złym bydź nic może.
— Wszyscy ieszcze rozmyślali w milczeniu, gdy uyrzano Harweya Bircha, który korzystając z pogodnego czasu pośpieszał do Szarańcz. Przychodził on pasuiąc się z dącym ieszcze gwałtownie od wschodu wiatrem, głowę maiąc naprzód podaną, ręce na obydwie lataiące strony i ten chód prędki, żywy, iakim zwyczaynie spieszy kupiec uganiaiący się za sprzedażą towarów swoich.
— Doczekaliśmy się przecie pięknego wieczora, rzekł pozdrawiaiąc przytomnych, czas taki przyiemny, tak łagodny, iakiegośmy ieszcze téy iesieni nie mieli.
— W saméy rzeczy, odezwał się Pan Warthon, ale iakże się miewa twóy oyciec? słyszałem iż mocno słaby.
Harwey milczał, lecz gdy Warthon powtórzył zapytanie, przerywanym i drżącym odpowiedział głosem:
— Nie naylepiéy się miéwa: cóż robić na wiek i zmartwienie?
Kończąc te słowa, łzy mu się w oczach zakręciły, i odwrócił się na bok ukrywaiąc swe wzruszenie: dowód iednak téy synowskiéy czułości nie uszedł uwagi Franciszki i zjednał mu w iéy sercu to uwielbienie, które w każdym czasie i mieyscu, prawéy cnocie należy.
Osada Szarańcz położoną była wśród pasma wąwozów, ciągnących się od północy i zachodu, ku południo-wschodowi, dom zaś leżał na iednéy naywyższéy górze owego całego łańcucha, opasany naokoło wałem, zkąd przez poziome skały, lasami zarosłe, morze zwłaszcza przy iasnym dniu widzieć się dawało. Wzburzone ciągłą i długą burzą, opadać właśnie wtedy zaczynało, a wiatr południowo wschodowy kołysał iuż był spokoynie owém rozhukaném przed chwilą królestwem Neptuna. Kilka czarnych punktów ukazywało się na iego powierzchni pianą zbielonéy: i powstawały one, wzmagały się i rosły wraz z falami, które niemi miotały, i raz ie na, wierzch wznosiły, drugi raz porywały z sobą, i w raz z niemi w bezdennéy ginęły przepaści. Nikt na to nic zważał oprócz jednego Kramarza. Stał on blisko Harpera, i za każdym razem gdy owe punkta wydobywały się zpod bałwanów, on kilka kroków postąpił, głowę wyciągnął i na palce się spinał, iakby chciał uróść na Olbrzyma, coby rozeznał te niedościgłe przedmioty, i ciekawość iego zaspokoił.
W kilka chwil iednak przystąpił do zebranéy pomiędzy sobą familii, spoyrzał śmiało na Harpera, i wolnym rzekł głosem:
— Woyska Królewskie iuż wyruszyły, i są naprzeciw nas.
— Któż ci to mógł powiedzieć, zapytał kapitan Warthon. Bóg zresztą przysłałby ich tutay, nie gniewałbym się oto bobym zabrał się z niemi.
— Te dziesięć statków nie korzystałyby z tak pomyślnego wiatru, odpowiedział Birch, gdyby nie były ciężarem woiennym ładowne.
— Ale cóżby niepodobnego bydź miało, rzekł zmieszany Pan Warthon, żeby te statki nie były..... Amerykańskie?
— Lecz te maią podobieństwo do Królewskich, odpowiedział Birch spoglądaiąc po wszystkich, i moment spoyrzenie swe zatrzymuiąc na Harperze.
— Jak to podobieństwo? zawołał Henryk wszakże trudno rozróżnić tych kilku czarnych punktów? Harwey słowa nie odpowiedział na to postrzeżenie, i sam do siebie mówić zaczął: iuż widzę co się znaczy, przybyli przed burzą, dwa dni przeczekali na wyspie, a teraz są iuż na morzu: kawalerya musiała też także wyiść z Wirginii, nie zadługo zatém bić się zaczną w tych tu stronach. Podczas gdy tak z sobą rozmawiał, ani oka nie spuścił z Harpera, który naymnieyszego nie okazuiąc po sobie poruszenia, zdawał się spokoynie zmiany powietrza używać.
Z tém wszystkiém po chwili skoro Birch zamilkł, Harper obrócił się do swego gospodarza, i oświadczył mu, iż maiąc ważne zatrudnienia, za któremi pośpieszać musi, chciałby korzystać z pięknego wieczora, i ieszcze kilka mil uiechać. Uradowany w duchu Warthon, iż się takiego gościa pozbędzie, nawet przez grzeczność zatrzymywać go nie chciał, i rozkazał, aby mu natychmiast konia iego okulbaczono.
Skoro to Kramarz usłyszał, cały iak na szpilkach bydź się zdawał: to wychodził, to znowu nazad powracał, a iego oczy pełne ognia, przelatywały ustawnie, to na morze, to na Harpera, to zresztą na stajnię, zkąd konia podróżnemu przyprowadzić miano. Cezar przywiódł go nakoniec, i Harwey Birch opatrzywszy starannie iego okiełzanie, mały tłomoczek, podróżnego, przy siodle przywiązał.
Nie pozostawało nic więcéy Harperowi, iak rozstać się ze swoiém gospodarstwem. Ukłonił się on dość oboiętnie, lecz z wielką przytém grzecznością Miss Peyton i Sarze; Franciszkę pożegnał czułem na nią weyrzeniem: z samym zaś Panem Warthonem skończyło się na wzaiemnych oświadczeniach, bardziéy powierzchownych niż szczerych. Zwracaiąc się nakoniec do Kapitana, ścisnął go za rękę i poufałym rzekł do niego tonem.
— Postępek twóy, Kapitanie! tyle iest niebezpieczny ile nierozważny; może on ściągnąć dla ciebie, niebardzo przyiemne skutki, lecz w tym razie bydź może, iż znaydę sposobność okazania méy wdzięczności, iaką twéy familii winienem.
— Zapewne, zawoła! oyciec nie myśląc iuż o zgubnym losie syna; mam prawo spodziewać się po tobie, szlachetny cudzoziemcze! iż nie wydasz odkrycia, któreś winien gościnności moiéy.
Harper zmarszczył czoło, obrócił sic z żywością ku Warthonowi, lecz w momencie umiarkowanie zaięło mieysce uniesienia, i odpowiedział uprzeymie:
— Nic takiego nie dowiedziałem się przez ciąg bytności moiéy w twoim domu, szanowny Panie! czegobym wprzód nie wiedział: i może bydź ieszcze szczęściem dla syna twoiego, że wiem o iego tu pobycie, i o powodach które go do tego skłoniły.
Pozdrowił na nowo wszystkich, wsiadł na konia i cwałem popędził — Birch dopóty go z oczu nie spuścił, póki mu w wąwozach nie zginął, i gdy iuż daléy nie widział, westchnął głęboko, iakby zrzucił z siebie ów ciężar iaki go uciskał.
— Piérwszy raz tobie Harweiu! dłużnikiem iestem, odezwał się Pan Warthon, gdyż dotąd nie zapłaciłem ci za tytuń, który mi przyniosłeś.
— Wszakże tak dobry, iak i ten com go ostatnią razą Panu dostarczył, odpowiedział Birch, ciągle na wąwozy spoglądaiąc.
— Znayduię go bardzo dobrym, rzekł Warthon, aleś mi nie powiedział ceny.
W momencie zmieniła się postać Harweya, wyraz niespokoyności ustąpił z iego twarzy, pozostał tylko prosty geniusz Kramarza, coby dla zysku gotów był sam siebie zafrymarczyć.
— Ceny! zawołał, nie umiałbym naznaczyć. — Tyle trudności, iakie przebyłem dla..... dla przysłużenia się Panu, powinnyby w iego łasce znaleść nagrodę.
Pan Warthon dobył z kieszeni trzy dollary, zapłacił Kramarzowi, który uśmiechnął się z radością, gdy ie do rąk odbierał. Z tém wszystkiém uderzył wprzód niemi o kamień, probuiąc czy przypadkiem nie były fałszywe, zważył w ręku, i dopiero ów drogi sobie kruszec, schował do skórzanego trzosu, któren z taką ostrożnością przy sobie nosił, iżby się nikt nie domyślał gdzieby go ukrywał.
Ucieszony szczęśliwém zdarzeniem, iż wdwóynasób zarobił, przystąpił do Henryka i rzekł do niego: Kapitanie Warthon! wyieżdzasz tego wieczora?
— Nie Birchu! odpowiedział Henryk pokazuiąc na swą familię: chciałżebyś iżbym opuszczał te tak drogie dla mnie osoby, z któremi iuż może nie zobaczę się więcéy.
— Takie żarty nie uchodzą móy bracie, rzekła Franciszka.
— Bydź może, zawołał Birch, iż teraz gdy słota ustała, Skinner ze swoią bandą wyruszy w pole. Bodaybym nie przepowiedział, ale on gotów tu napaść, a w takim razie.....
— To rzecz naymnieysza! przerwał Henryk przedrwiwaiąc, ieżcli mnie ieszcze tutay znaydą te łotry, to kilka gwineów cały interes zakończy. Nie Birchu, nie, zostanę tu do iutra.
— I maior Andrzey miał także gwineie, a dla tego niewiele mu pomogły, rzekł kramarz ozięble.
Obydwie siostry na ramionach u siebie oparte, trwożyć się równie pomiędzy sobą zaczęły. Móy bracie, rzekła starsza, usłuchay podobno rady Bircha, który ci nigdy źle nic życzył.
— Jeżeli iak się domyślam, dodała Franciszka, Birch dopomógł ci do nawiedzenia nas, bezpieczeństwo twoie wymaga ażebyś go słuchał.
— Wyszedłem sam z New-Yorku, i sam do niego powrócę; odpowiedział hardo kapitan; Bircha prosiłem tylko aby mi dostarczył ubioru do przebrania się, i wskazał drogę, którą mógłbym przeiechać spokoynie. Tego ostatniego warunku nie dotrzymałeś mi Harweyu?
— Prawda, odpowiedział kramarz, ale ieżeli chcesz wiedzieć kapitanie, to właśnie iest powód, coby cię znaglać powinien do nayśpiesznieyszego odiazdu. Oszukać świata dwa razy nie można, i tylko do razu sztuka uchodzi.
— Nie mógłżebyś iakicgo innego wymyśléć sposobu? zapytał Henryk.
— Wybladłe lice kramarza, żywym okryły się rumieńcem, co mu się bardzo rzadko zdarzało, iednak dla tego milczał i zdawał się walczyć sam z sobą.
— Cokolwiek spotkać mnie może, dodał Henryk, nie poiadę iuż dzisiay i zostanę tu do iutra.
— Jeszcze słowo, kapitanie Warthon! rzekł poważnie Harwey, strzeż się kapitana Wirgińskiego z wielkiemi wąsami, olbrzymiéy postawy; wiem dobrze iż niedaleko ztąd bydź musi, a sam szatan, podeyść go nic potrafi, kiedy raz tylko udało mi się wywieść go w pole.
— Niechże się sam lepiéy strzeże, odpowiedział Henryk. Zresztą Birchu! uwalniam cię od wszelkiéy odpowiedzialności.
— Dostanęże to uwolnienie na piśmie? zapytał przezorny kramarz.
— Z całego serca! zawołał kapitan z uśmiechem: Cezar! prędko, papieru, atramentu, pióra! muszę w uroczystéy prawa formie, wydać uwolnienie moiemu współwinowaycy Harweyowi Birch.
Kramarz nie mówiąc słowa, odebrał z powagą to pismo, i iakby wielkie przywiązywał do niego znaczenie, schował go w środek skrzynki, którą iuż był upakował, i ukłoniwszy się nisko całéy familii, ku domowi swemu się udał.
Po iego odeyściu, Warthon równie roztropny, iak niespokoyny, zaczął na nowo przekładać synowi, iż chociażby rad zatrzymać go dłużéy u siebie, kiedy iednak tak okoliczności kazały, nie życzyłby mu zwlekać odiazdu, i za pomocą swych córek iako téż bratowéy, wymógł na Henryku, iż nie czekaiąc do iutra wrócić do swéy kwatery postanowił. Wyprawiono zatém natychmiast Cezara do Harweya, aby przybył do Szarańcz i przewodniczył w drodze Henrykowi; lecz iuż było za późno. Kramarz albowiem ledwie zayrzał do siebie, w tym momencie wyszedł niewiadomo w którą stronę.
— To lepićy; nie gniewam się o to bynaymniéy, rzekł Henryk, zostanę tu do iutra, i mimo zbawiennych przestróg pana Harweya Bircha, sam wiadomą mi drogą poiadę, a maiąc pieniądze, żartuię, czy mnie kto złapie, czy zaczepi.
— Nie poymuię icdnak, odezwała się Miss Peyton, iak w takim woiennym czasie można bydź spokoynym, i podobnie iak ten Birch nie lękać się niczego.
— Nie wiem iak on z powstańcami wychodzi, odpowiedział Henryk, ale co Sir Henryk Klinton, toby mu włosa z głowy wyrwać nie pozwolił.
— Do prawdy, zawołała Franciszka, Sir Henryk zna tak dobrze Harweya Bircha?
— Powinienby go znać, odpowiedział Henryk z uśmiechem.
— Sądziszże móy synu, zapytał Warthon, iż możemy bydź pewni że on ciebie nie zdradzi?
— Myślałem o tém wprzódy nimem mu się zwierzył, rzekł zamyślony Henryk. Powinienby zostać wierny swemu przyrzeczeniu. Zresztą własny iego interes dostateczną iest dla mnie rekoymią. Nie śmiałby on pokazać się w New-York, gdyby mnie zdradził.
— Rozumiem, rzekła Franciszka, iż Harwéy posiada wszelkie przymioty poczciwego człowieka, bo iest czułym i przywiązanym synem.
— Wiernym równie poddanym[5] zawołała Sara, a podług mnie iest to naypiérwsza cnota.
— Co do tego podobno, rzekł brat iéy, lepiéy on kocha pieniądze, niż króla.
— W takim razie, rzekł Warthon, naymniéy iesteś bezpiecznym, bo iakież są uczucia, któreby świętsze dla chciwego były, ieżeli nie pieniądze?
— Oh! odpowiedział wesoło Henryk, uczucia miłości świętsze są nad wszystko, nieprawda Franciszko?
— Wróćmy do domu, rzekła młodsza iego siostra: chłodne tego wieczora powietrze naszemu oycu zaszkodzićby mogło.




ROZDZIAŁ V.

Z przepaską nad oczami, przebywał te szczyty,
Co dzielą do Szkocyi, przystęp nieprzebyty;
Leslii i Lidelu groźnych wód bałwany,
Przebywał w dzień, i w nocy, nie czekaiąc zmiany,
Znał spadki wszystkich jezior, nie czekał na fale,
Nie trwał na czas; i burze omiiał zuchwale,
Gorącość lata, zima i iéy ostrość dzika,
Nie zachwiały zapału, w duszy śmiertelnika.

Sir Walter-Skott.

Cała familia Warthona przepędziła noc niespokoynie, mniéy lub więcéy w miarę swego charakteru. Oyciec ani na moment oka nie zmrużył, ciotka zaś i obiedwie siostry zrywały się często nagle, rozumiejąc iż woyska amerykańskie na dziedzińcu iuż stoią: i Henryk miino wszelkiéy odwagi, nie mógł równie zasnąć spokoynie.
Poranna jutrzenka z iasnego łoza Tytana powstaiąc, zapowiadała ieden z dni naypięknieyszych, które zwykle w Ameryce towarzyszą opadaniu liści, i które iesień czynią, iedną z nayprzyiemnieyszych pór roku. W północnych stronach Stanów Ziednoczonych, nie znaią wiosny: rośliny i drzewa, olbrzymim rozwiiaią się krokiem, kiedy pod tymże samym stopniem ekwatora rozkrzewiaią się zwolna i stopniami: ale za to, Wrześień, Październik, równie iak Listopad i Grudzień, są to miesiące rozkoszy. Jeżeli czasem burza przyidzie, lub się na słotę zaniesie, to nie trwa długo, i firmament w momencie powraca do swych pogodnych błękitów.
Czas i zmiana powietrza, często bywa barometrem humoru człowieka; familia téż Warthona zebrała się na śniadanie z większą nierównie spokoynością niżeli pod czas nocy doświadczała.
— Zdaie mi się rzekł, wesoło kapitan siadaiąc pomiędzy siostrami, żem lcpiéy zrobił kiedym się wyspał wygodnie, i teraz siedzę przy dobrem śniadaniu, niż cobym miał zdać się na gościnność walecznych oprawców i ich szanownego wodza Skinnera.
— Jeżcliś spał dobrze, móy bracie, odezwała się Sara, bardziéy w tém byłeś szczęśliwszy odemnie. Za naymnieyszym szelestem zrywałam się, słuchałam, marzyłam o powstańcach, iakby iuż dom nasz otoczyli.
— Daię słowo, rzekł Henryk z uśmiechem, ieżeli mam prawdę powiedzieć, i ia nie zupełnie byłem spokoyny. A ty siostro, rzekł zwracaiąc się do Franciszki, iakżéś noc przepędziła? widziałaś żeś chorągwie w obłokach? poświst wiatru, zdawał że ci się woiennéy muzyki odgłosem?
— Mimo wszelkiego przywiązania do moiéy oyczyzny, odpowiedziała Franciszka, wyznam szczerze, iż nicby mnie więcéy nie dotknęło, iak przybycie teraz woysk naszych.
Brat iéy nie odpowiedziawszy ani słowa, spoyrzał mile na nią, ścisnął iéy rękę, gdy w tym momencie Cezar, który przez przywiązanie ku swemu państwu ciągle przez okno wyglądał, wpadł raptem do pokoiu.
— Uciekay młody Panie! zawołał cały wybladły i drżący, uciekay prędko, ieżeli cokolwiek kochasz starego Cezara.
— Uciekać! odpowiedział kapitan, tego nie umiem i nie zrobię. I zbliżył się do okna, do którego cała familia w naywiększym przestrachu pobiegła.
O milę[6] niemal odległości widać było około 50 dragonów wychodzących i kryiących się na przemian w wąwozach. Przy boku officera postepuiącego na czele, szedł człowiek po wieysku ubrany, który pokazuiąc ręką prosto na pałac w Szarańczach, przewodniczyć ku niemu sic zdawał.
Przeieta trwogą familia Warthona, nie spuszczaiąc z oka garstki owego woyska, spostrzegła, iż to zatrzymało się przed domem Bircha i otoczyło go do koła. Kilku dragonów zsiedli z koni, i weszli do domu, lecz pięć minut nie wytrwało iak nazad wrócili, wraz z Katy Haynes, po któréy poruszeniu i gestach, wnosić można było iż szło o rzecz niemało znaczącą. Po krótkiéy z dowódzcą rozmowie, odeszła ona do siebie, a cały ów oddział, ku Szarańczom zmierzać zaczął.
Odtąd nie było iuż nikogo coby miał przytomność, iakimby sposobem można ratować Henryka. Lecz niebezpieczeństwo zwiększało się coraz bardziéy: nie było z czego wybierać, i wszyscy radzili, aby uciekać w las niedaleko domu leżący. Każdy miał swoie uwagi, swoie spostrzeżenia, a na żadne wspólnie zgodzić się nie mogli. Uciekać, mówili znowu pomiędzy sobą, iest to uznać się za winnych. Zresztą niepodobieństwem się zdawało, ażeby kilku osobom uniknąć można było oka żołnierzy, którzyby ie przytrzymali z łatwością.
Uradzono nakoniec, iżby przebrać Henryka w taki sam ubiór w iakim był przyszedł, a któren na wypadek potrzeby Cezar starannie chował u siebie; pomagały mu iak mogły siostry iego do przebrania się, i gdy z trudnością toaletę iego kończyły, dragony przybyli, stanęli na dziedzińcu a niektórzy z nich zastukali do sieni, którą Cezar z niechęcią i boiaźnią otworzył.
Dowódzca zsiadł z konia, i wszedł do domu wraz z dwoma officerami. Zbladły wszystkie trzy damy, usłyszawszy stąpanie po schodach, oznaymuiące niemiłych gości przybycie.
Człowiek podobnéy postawy, w iakiéy nam malarze Herkulesa przedstawiają, ukazał się w sali i pozdrowił przestraszoną familię z uprzeymością, któréy po iego powierzchowności trudno się było spodziewać. Nie nosił on za sobą łokciowego arcaba ani pudrował czarnych swych włosów, chociaż to wówczas powszechnym było zwyczaiem: lecz za to ogromne wąsy, całe policzki i usta mu zasłaniały. — Siwe zaś małe iego oczy gęstemi obwiedzione brwiami, zarywały na Kafreyczyka, w spoyrzeniu iednak swoiém nie miał nic przykrego ani odrażaiącego od siebie. Głos iego był dość mocny, ale wymowa gładka, i sposób tłómaczenia się grzeczny i szczery. Franciszka na pierwszy rzut oka, poznała w nim owego Wirginczyka, którego obraz Harwey Birch w opisie swym wystawił.
— Nie trwóżcie się Panie, rzekł Officer, postrzegaiąc skutki przestrachu na ich twarzach, nie żądam iak tylko odpowiedzi szczeréy, otwartéy, i natychmiast odieżdzam.
— A na co takiego? łaskawy Panie! zapytał stary Warthon drżącym, i nieśmiałym głosem.
— Podczas onegdayszéy słoty przyiąłeś do domu pewnego cudzoziemca? rzekł Officer spoyrzeniem swoiém przenikaiąc Warthona.
— O to ten panie! odpowiedział oyciec wskazuiąc na syna, chciał nam uprzyiemnić nasze towarzystwo, i do dziś dnia z nami pozostał.
— Mości Panie! rzekł dragon, od stóp do głów mierząc okiem Henryka, i zbliżaiąc się ku niemu, Mości Panie powtórzył ze śmieszną powagą, iakże żałuię iż go poznaię tak gwałtownie zakatarzonego.
— Zakatarzonego! zawołał Henryk, wcale nie mam kataru.
— Przepraszam, rzekł Kapitan, lecz widząc piękne iego czarne włosy, brzydką rudą peruką okryte, sądziłem iż iesteś w potrzebie ciepłego głowy swéy trzymania. — Przepraszam za to posądzenie.
Pan Warthon westchnął ciężko, kobiety nie wiedząc do czego mogłyby doprowadzić podeyrzenia Officera, słowa się nie odezwały. Kapitan zaś Warthon z niechcenia dotknąwszy się swéy głowy, poznał iż z prędkości, perukę miał na wspak obróconą, i z boków równie iak czoła naturalne mu widać było włosy. Dragon spoyrzał na to poruszenie z złośliwym uśmiechem, i iakby na nie mało zważał obrócił się znowu do oyca Warthona.
— Więc tedy, rzekł do niego, proszę mi szczerze powiedzieć, czy przed kilko dniami nie przyiąłeś do siebie nieiakiego Harpera?
To zapytanie ożywiło stroskanego Warthona — Harpera! powtórzył; daruy mi Panie żem o nim zapomniał. Jakiś nieznaiomy tego nazwiska, przyszedł był do mnie prosząc o schronienie przed burzą. Nie znałem go nigdy, pierwszy raz widziałem go w mém życiu, i ieżeli to był człowiek podeyrzany.........
— Gdzie się podział?
— Wyiechał wczoray wieczorem.
— Jak wyiechał?
— Na koniu na którym tu przybył.
— Gdzie się udał?
— Ilem widział ku północy.
Dowódzca skończywszy swoie wypytywanie ukłonił się i wyszedł z pokoiu. Cała familia odetchnęła spokoyniéy i pobiegła do okna sądząc, iż sobie szczęśliwie odiedzie. Lecz nadzieie te zawiodły, gdyż on kilku podofficerów wywoławszy z szeregów po imieniu, i przeznaczywszy niektóre oddziały w różne okoliczne strony, dwunastu Dragonów przed bramą zostawił, a sam wszedł do domu. Wracaiąc do sali zbliżył się do Kapitana Warthona, i uszczypliwym rzekł do niego tonem:
— Przychodzę raz ieszcze przypatrzyć się twéy peruce, i dokładnie tak kształt iéy iak robotę rozpoznać.
— Henryk tymże samym odpowiedział tonem pokazuiąc mu swoię perukę: oto proszę, rzekł, ciekawość iego łatwo zaspokoioną bydź może.
— Ubliżałbym iemu samemu, rzekł Officer z przekąsem, gdybym przeniósł perukę nad czarne iego włosy, które widać starannie musiały bydź pudrowane, nim się pod tę spustoszałą strzechę dostały. Niech mi się godzi przytém zapytać: czy ta czarna muszka, co prawe oko i część twarzy zasłania iaką wielką bliznę zakrywa?
— Jeżeli, rzekł Henryk, tak sercem przenikasz ludzi, iak wzrokiem, prawdziwie ci tego daru zazdrościć należy. I w tych słowach odlepił kawałek angielskiéy kitayki, która mu za maskę służyła.
— Na móy honor, dodał Officer, nie zmieniaiąc komicznéy swoiéy powagi, o sto procent zyskuiesz na téy przemianie i gdybym cię mógł ieszcze namówić do zrzucenia z siebie wytartego surduta, który iak mi się zdaie piękne niebieskie ubranie ukrywa, byłaby dla mnie tak przyiemna metamorfoza, iak kiedym z porucznika postąpił na Kapitana.
— To rzecz naymnieysza, odpowiedział Henryk, i zrzucaiąc z siebie swóy kusy kubrak, stanął przed Officerem amerykańskim w całéy naturalnéy postaci, z nieporuszoną charakteru swego stałością, i z szlachetnym dumy wyrazem.
— Móy Panie, iesteśmy obcy dla siebie, rzekł Officer, a że nie ma nikogo coby nas z sobą poznał, sam przeto zaprezentować ci się muszę. Nazywam sic Lawton, kapitan Wirgińskiéy iazdy.
— A ia, móy Panie rzekł Henryk zowię się Warthon kapitan 60 pułku piechoty Jego Królewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii.
W momencie zmieniła się postać Lawtona, odpadła go wszelka do żartów ochota, i mieysce iéy pewna niechęć na iego twarzy zaięła.
— Kapitanie Warthon, rzekł, żałuię cię z całéy méy duszy.
— Jeżeli go żałuiesz, zawołał stroskany oyciec, czegóż chcesz od niego? po co lituiesz się nad nim, i trwożysz spokoyność naszą? wszakże on nie iest szpiegiem, przyszedł tutay iedynie nawiedzić swoię familię. Ja sobą samym, maiątkiem moim ręczę za niego, gotów iestem złożyć taką summę, iaką.......
— Zapominasz się chyba, do kogo mówisz, przerwał Lawton. — Przywiązanie tylko do syna, podobne uchybienie człowiekowi honoru, tłómaczyć może. Kapitanie, kiedyś tu przyszedł, wiedzieć musiałeś, iż straże nasze stoią na Białéy-równinie?
— Dowiedziałem się o tém tutay dopiéro, odpowiedział Henryk, i iuż było za późno wracać się nazad. Nie przyszedłem tu iak zobaczyć się z oycem, który mnie od roku nic widział. Nie słyszałem o postępie woysk naszych, i gdyby mnie zaręczono, iż przednie wasze straże iuż się w Peekschill znayduią, nigdy byłbym z New-Yorku nie wyszedł.
— To wszystko może bydź prawda, rzekł Lawton, po chwili namysłu, ale przykład majora Andrzeia nauczył nas, iż w dzisieyszych czasach, lepiéy nie ufać nikomu, niżeli wierzyć każdemu. Kiedy Offieerowie podeymuią się tak haniebnego rzemiosła, Kapitanie, przyiaciele wolności ostrożni bydź muszą.
Henryk nic nie odpowiedział, i tylko Sara ośmieliła się przemówić za bratem swoim. Lawton wysłuchał ią uprzeymie i unikaiąc nieużytecznych próźb, którymby wymówić się nic był w stanie. Miss Warthon, rzekł, ubolewam nad bratem twoim, każe zachować dla niego wszelkie względy iakie się domowi waszemu należą, lecz o losie iego stanowić może iedynie nasz Dowódzca Major Dunwoodi. Dunwoodi zawołała rumieniąc się Franciszka, Bogu chwała! w takim razie Henryk spokoynym zupełnie bydź może.
Lawton spojrzał na nią z zadziwieniem, i wstrząsnąwszy głową, z serca mu tego życzę, rzekł, lecz pozwolisz Pani byśmy zaczekali na dalsze rozkazy maiora.
Obawa Franciszki chociaż się o połowę zmnieyszyła, z tém wszystkiém mimowolne wzruszenia, duszę iéy dręczyły: ieżeli czasem rzuciła okiem na Officcra amerykańskiego, zaraz ie zwracała ku ziemi, i ktoby na nią patrzał z daleka, mógłby ią był posądzić, iż miała się go o cóś zapytać, lecz że do tego ośmielić się nic mogła.
Miss Peyton zbliżyła się z powagą do Lawtona, możemyż tedy, rzekła do niego, spodziewać się prędkiego przybycia Maiora Dunwoodi?
— Za dwie, lub trzy godziny, odpowiedział Kapitan: wyprawiłem do niego gońca z uwiadomieniem o tém co zaszło, i sądzę iż pośpieszyć zechce, tém wiecéy, dodał spoglądaiąc na Franciszkę, kiedy powinien mieć nadzieię, iż iego przybycie wielu osobom przyiemném bydź może.
Wszyscy zawsze radzi iesteśmy witać Maiora Dunwoodi, odezwał się stary Wartbon, bardziéy z interessu iak z szczerości.
— Nie wątpię o tém bynaymniéy rzekł Lawton, Major wielu osobom podobać się może, lecz tém samém proszę mi darować, iż ośmielam się prosić, aby można posilić iego żołnierzy, którzy w tym momencie tu się znayduią, a którym ia mam zaszczyt dowodzić.
— Natychmiast, rzekł Warthon, dla którego to żądanie pochlebnego uięcia sobie Kapitana, czyniło nadzieię.
Podczas kiedy rozdawano wódkę i żywność pomiędzy Dragonów, Lawton przedsięwziął wszelkie kroki ostrożności, tak dla straży swoiego więźnia, iako też dla zabezpieczenia swego oddziału. Postawił szyldwacha przed drzwiami domu, i wysłał żołnierza na ieden z pobliskich wzgórków, z którego widok na sąsiednie okolice wychodził, poczém powrócił z dwoma innemi Officerami równie zaproszonemi do stołu.
Miss Peyton do każdego grzecznie przemówiła, i ożywiała przy stole rozmowę, gdy tymczasem Amerykanie z apetytem Wampona, wszystkie potrawy uprzątali ze stołu. Nakoniec Lawton przerwał długi attak, iaki wraz z swemi kollegami do wybornego pasztetu przypuścił; zapytuiąc gospodarza domu, czyby nie znał Kramarza nazwiskiem Bircha, o ćwierć mili mieszkającego od Szarańcz?
— Rzadko bardzo on tu przychodzi, odpowiedział ostrożnie Warthon, i mogę powiedzieć iż nie widuię się z nim nigdy.
— To co mnie zadziwia, rzekł Kapitan spoglądaiąc przenikliwie na swoiego Gospodarza. Będąc tak bliskim sąsiadem, mógłby bydź bardzo państwu użytecznym. Pewien iestem iż wszystko u niego o połowę taniéy: i ręczę za to, iż ta materya, którą tu na krzesłach widzę, dalekoby mniéy kosztowała.
Warthon obeyrzał się po za siebie, i z nieiakiém pomieszaniem spostrzegł, iż większa cześć sprawunków nowo kupionych, porozkładana ieszcze leżała w pokoiu.
Obydwa Officerowie spoyrzeli po sobie z uśmiechem, Lawton iednak nie zdawał się na to uważać, i spokoynie szczątków pasztetu dokończał. — Przerwa iednak między piérwszém daniem a drugiém, dała mu czas odetchnienia i znowu mówić zaczął.
— Chciałbym, rzekł, poprawić tego Bircha, z iego antyspółeczcńskich skłonności — Gdybym go znalazł u siebie, pewnie w takie odesłałbym go mieysce, iżby mu nie zbywało na towarzystwie, przez kilka godzin przynaymniéy.
— I gdzież tak miał bydź odesłany? zapytał Warthon sądząc iż należało z czémsiś się odezwać.
— Do obozu pod dobrą strażą, odpowiedział Kapitan.
— Cóż takiego przewinił ten biedny Birch? zapytała Miss Peyton podaiąc mu kryształową salaterkę z lodami.
— Biedny! zawołał Officer, ieżeli biedny, potrzeba żeby mu John Bull[7] lepiéy płacił.
— Zapewne, dodał ieden z Officerów, Król Jerzy powinienby mu dadź iakie Xięstwo.
— A kongres postronek na szyię, rzekł Lawton, kilka podanych sobie ciastek biorąc ze stołu.
— Ubolewam mocno, rzekł Warthon, iż ieden z moich sąsiadów, popadł w niełaskę współ-obywateli moich.
— Gdybym go był tylko znalazł u siebie, rzekł Kapitan, na pierwszym drzewie byłby mi podzwonił nogami. Ale nie uydzie on i tak rąk moich, wprzódy ieszcze nim zostanę Majorem.
Sposób tłómaczcnia się Officera Amerykańskiego wszystkim usta zamknął, i każdy osądził, iż nayrozsądniéy było nie odzywać się więcęy do niego w tym przedmiocie. Wiedzieli przytém dobrze, iż Harwey Birch od dawna był podeyrzany w Republikanckim Rządzie, iż go kilka razy zatrzymywano, więziono, i że zawsze cudownym sposobem z grożącego mu niebezpieczeństwa wychodził. Zresztą osobista nienawiść Kapitana Lawtona przeciw Kramarzowi ztąd naywięcéy pochodziła, iż potrafił mu się wykraść z pod straży dwóch naywiernieyszych iego Dragonów, którym był oddany.
Rok właśnie upływał, iak dostrzeżono Bircha kręcącego sic około głównéy kwatery Amerykańskiéy w momencie w którym tleiąca iskra wybuchnąć miała. Naczelny Dowódzca dowiedziawszy się o tém, zlecił był Kapitanowi Lawton, iżby go śledził, przytrzymał, i do niego samego dostawił. Kapitan znaiąc dokładnie lasy, wąwozy i wszystkie ścieszki, podiął się tego obowiązku, i Kramarza w własnym iego domie schwytał. W drodze stanąwszy przed iedną karczmą, tak dla posilenia siebie, iak swego oddziału, umieścił swego więźnia w osobnéy izbie, przy któréy dwóch pewnych swych żołnierzy postawił. Lecz gdy przyszło do wyiazdu, Kramarz zniknął, i nic znaleziono tylko iego skrzynkę otwartą i prawie próżną. Wszystko czego się można było dowiedziéć, to tylko iedynie, iż nieznaioma kobieta wyszła z karczmy, mówiła kilka minut z szyldwachami, lecz wktórąby się udała stronę, żadnéy nie było można powziąść poszlaki.
Kapitan Lawton stał się odtąd głównym nieprzyiaciclem Bircha, lecz wypadek ten nauczył go iak dalece nie należy bydź uprzedzonym o sobie, i że człowiek mimo wszelkiego rozsądku i ostróżności, zbłądzić iednak może; nie mógł on nigdy darować Kramarzowi téy zniewagi, i nigdy nie pomyślał o nim, bez przypomnienia sobie tak przykrego dla siebie zdarzenia. Zgrzytał ieszcze zębami i piorunował przeciw niemu, gdy w tém wśród wąwozów woienna pobudka usłyszyć się dała. Zerwał się od stołu, pobiegł do okna i wołaiąc na Officerów......
— Na konia Panowie! na konia! otóż i Major! wyszedł z niemi z pokoiu.
Oprócz dwóch żołnierzy stoiących na warcie przy Kapitanie Warthon, wszystkie dragony wsiedli na koń, i cwałem udali się naprzeciw współbraci swoich.




ROZDZIAŁ VI.

O młody bohatyrze! uzbróy twoie męztwo,
Nad greckiemiś sztandary pozyskał zwycięztwo,
Jest to naród waleczny, choć dźwiga kaydany,
Lecz większy nieprzyiaciel czeka niezachwiany,
To spoyrzenie kobiety — iluż woiowników?
Chełpi się dumnie z swoich zwycięzkich pomników,
Pięknieysze iest zwycięztwo, choć mniéy okazałe,
Które samo zyskiwa nieśmiertelną chwałę,
A którą ten pozyska kto nie iest dość slaby,
Swe serce i niewieście pokonać powaby.
Pokonać własną siłę, wystarczyć słabości,
I nie odmienić nigdy szlachetnéy stałości.

Th.Moore (Lalla Rookh).

Miss Peyton i iéy dwie siostrzenice, przypatrywały się z okna połączeniu obydwóch oddziałów, które się ku nim zbliżały. — Sara z nieiaką pogardą spoglądała na postępujących rodaków swoich, uważaiąc ich zawsze iako buntowników, szerzących tylko bezprawia i gwałty. Miss Peyton, chociaż im równie niebardzo przyiazna, uśmiechnęła się iednak mimowolnie na widok owego kwiatu młodzieży, która zaciągnięta na ochotników, tak w iéy własnych, iako téż w różnych północnych prowincyach, przypominała iéy mieysce urodzenia, i miłe w młodości przepędzone chwile. — Obok niebezpieczeństwa brata iakie dręczyło Franciszkę, inne przytém myśli zaymowały iéy duszę.
Dowódzca nowego oddziału dość był słusznego wzrostu, dobrze zbudowany, i w całém swém poruszeniu okazywał tę szlachetną godność, co człowieka odznacza, i nieiaką mu wyższość nadaie. Lawton iadąc obok niego zdawał się uwiadamiać go o wszystkiém co zaszło, i kilka razy zatrzymywali się, rozmawiaiąc z sobą, nim na dziedziniec zamkowy wiechali.
Zarumieniła się Franciszka, i serce iéy bić gwałtownie zaczęło, gdy uyrzała iż obydwa oddziały stanęły, i że Dowódzca ich zsiadłszy z konia, niektóre rozkazy Kapitanowi Lawton polecił, a sam ku domowi się zbliżył.
Chciała ona dowiedzieć się co prędzéy czego miałaby się lękać, lub spodziewać dla swego brata, i pobiegła ze schodów otworzyć drzwi Majorowi, nimby on do nich zastukał.
Wchodząc z nim na salę obok leżącą z tą, w któréy zebrana familia iéy czekała.
— Ach Dunwoodi! rzekła do niego, iakżem szczęśliwa iż ciebie oglądam; wybiegłam naprzeciw ciebie, iżbym cię uprzedzić mogła, o iednym z twoich przyiaciół, któregobyś ty nie powinien zapomniéć.
— Jakiekolwiek były do tego powody, odpowiedział Dunwoodi, szczęście że choć chwilę bez świadków mówić mogę z tobą, iuż moich życzeń dopełnia. Droga Franciszko! kiedyż uiścisz swoie przyrzeczenia, a moie nadzieie?
— Nie czas mówić teraz o tém, rzekła rumieniąc sic Franciszka, idzie tu o rzecz nierównie ważniéyszą.
— I cóż może bydź ważnieyszego dla mnie, nad to co mi twą rękę zapewnia? czegożeś tak smutną? Franciszko! wszakże w zbytku móy radości spodziewałem się ciebie wzaiemnie zobaczyć?
— Nie żąday iéy po mnie Dunwoodi, gdy brat móy czeka twoiego wyroku, który dla niego wolność powrócić, lub śmierć zadać może.
— Twóy Brat! zawołał Major drżąc cały i blednąc, zatrważasz mnie! Franciszko! wytłómacz się, wytłómacz iaśniéy, zaklinam cię i proszę.
— Kapitan Lawton nie mówiłże ci, iż dzisieyszego ranka zatrzymał Henryka za szpiega? rzekła Franciszka podnosząc na niego swe piękne oczy, iakby oczekiwała życia lub śmierci.
— Powiedział mi tylko, iż zatrzymał przebranego Kapitana 60 pułku, lecz nie wiedziałem żeby to miał bydź brat twóy, odpowiedział Dunwoodi z wzruszeniem, którego aby niepokazał po sobie, twarz swoią obydwoma rękami zakrył.
— Dunwoodi! zawołała ieszcze bardziéy przerażona Franciszka, cóż znaczy to pomieszanie twoie? chciałźebyś opuścić swego przyiaciela, moiego brata, twoiego! nie! ty nie pozwolisz, aby umierał niewinnie z taką niesławą.
— Franciszko! zawołał młody Officer w rozpaczy, cóż mogę uczynić? cóż chcesz abym uczynił?
— Jakto! rzekła Franciszka spoglądaiąc na niego z obłąkanym wzrokiem, Major Dunwoodi nie wahałby się oddać w katowskie ręce swoiego przyiaciela, brata téy, którą on chce żoną swą nazywać?
— Droga Miss Warthon, zawołał Major, droga Franciszko! chciałbym w tym momencie umrzeć dla ciebie, dla brata twoiego! ale czyż mogę zdradzić powinność moią? mamże splamić móy honor, stać się niegodnym ciebie i na twą własną zasłużyć pogardę?
— Peytonie Dunwoodi, rzekła z płaczem Franciszka, zapewniłeś mnie, przysiągłeś mi że mnie kochasz.
— Że cię kocham Franciszko! tysiąc razy więcćy nad życie.
— Czyż myślisz iżby to drogie imię męża mógł posiadać ten, któryby ręce — swoie we krwi brata mego zmazał?
— Śmiertelne rany zadaiesz méy duszy, Franciszko! zawołał Dunwoodi. I cóż zresztą naszém cierpieniem iemu pomożemy? Niepodobna żeby Henryk miał się trudnić podłém szpiegostwa rzemiosłem, i pewien iestem iż skoro rzecz ta cała bliżéy wyiaśnioną zostanie, pomyślnie skończyć się musi, teraz zaś tyle przynaymniéy zrobić mogę dla niego, iż mu iako woiennemu ieńcowi, wolność na słowo zostawiam.
Nadzieia zwykle w nieszczęściu pociesza: byle iéy tylko naysłabszy promyk zabłysnął, człowiek zaraz w wyższe przenosi się sfery że i o tem co minęło zapomina, a cieszy się tém, czego przewidzieć nie może. Te téż słów kilka, wróciły spokoyność Franciszce, i nowe na iéy licach rozwinęły róże.
— Któżby mógł o tém wątpić, zawołała, ażeby Dunwoodi mógł nas kiedy opuścić.
I w tych słowach wprowadziła go do salonu, gdzie czekali na niego bardziéy nicspokoyni, iak niecierpliwi.
Obadwa młodzi ludzie, których przeznaczenie pod nieprzyiacielskiemi chorągwiami sobie postawiło, pozdrowili się z sobą z tą otwartością, iaka tylko rzetelnéy przyiaźni iest właściwą, i Henryk zachował taką spokoyność w swéy twarzy iakby go los iego nie obchodził. Reszta familii zapewniona wesołą miną Franciszki powitała go z uprzeymością, malującą wdzięczne iéy uczucia. Dunwoodi zdawał się bydź naybardziéy pomieszanym z całego towarzystwa, tą iedynie przeięty myślą, iakimby sposobem mógł pogodzić obowiązki powołania swego, z temi, które miłość na niego wkładała.
Po kilku chwilach milczenia, rozkazał dwóm szyldwachom, których roztropny Lawton przy swoim więźniu postawił, aby wyszli z pokoiu, i łagodnie rzekł do Henryka:
— Teraz zechcesz mi się przyznać Henryku, dla czego Kapitan Lawton znalazł cię tu przebranego? ale pamiętay że się pytam ciebie iako przyiaciel, i proszę żebyś mi wszystko wyznał szczerze, nic nie ukrywaiąc przedemną, i owszem zechcesz mi się zwierzyć iak chory przed Doktorem, kiedy uleczony bydź pragnie.
— Przyszedłem tu przebrany, Maiorze Dunwoodi, niechcąc narażać się na to, iżbym nawiedzaiąc familią moią, woiennym zostać miał ieńcem.
— I rozumie się, żeś się przebrał wtenczas, gdyś uyrzał zbliżaiący się oddział Lawtona?
— Bez wątpienia, odezwała się Franciszka. Sara ze mną usłyszawszy dragonów, pomagaliśmy iego przebraniu, i ieżeli odkrytym został, niezręczność nasza bardziéy temu winna.
Uśmiechnął się maior na to oświadczenie.
— I oczewiście, dodał, w tak nagłym razie co się pod ręką nadarzyło, do nowego ubioru użytém bydź musiało?
— Nie; rzekł kapitan Warthon z mezką stałością, wyszedłem iuż przebrany z New-York, i rozumiałem iż nazad tak samo powrócę.
— Ale nasze straże rozstawione na Białéy równinie, rzekł maior, iakże przepuścić cię mogły?
— Zatrzymywały mnie wprawdzie mimo mego przebrania, ale puszczali mnie natychmiast, zobaczywszy ten paszport, który nosi na sobie imie Washingtona, a któren nie sądząc fałszywym kupiłem.
Dunwoodi wziął paszport, obeyrzał go kilkakrotnie z uwagą, i zwracaiąc się do swego więźnia, nieco ostrzeyszym rzekł do niego tonem:
— Od kogo i iakim sposobem mogłeś dostać tego paszportu, kapitanie Warthon?
— Takie zapytanie rozumiem, że do maiora Dunwoodi nie należy.
— Przepraszam, kapitanie, uprzedziłem cię, iż odpowiedzi twoie powinny bydź szczere, i z prawdą zgodne.
Stary Warthon, który dotąd czynionych synowi zapytań przerywać nie śmiał, odezwał się w tym momencie:
— Zapewne maiorze, paszport ten iest bez żadnego znaczenia. Ale ileż to osób za podobnemi przechodzi, gdyż w woynie takich rzeczy ani się ustrzedz można.
— Podpis nie iest podrobiony, rzekł maior; znam dobrze rękę ienerała Washingtona. Widać że zaufanie iego nadużytém zostało, i że pomiędzy nami znayduie się potaiemny zdrayca, którego odkrycie iest dla nas bardzo ważne. Kapitanie Warthon, powinność moia zabrania mi uwolnić cię na słowo: musisz mi towarzyszyć do głównéy kwatery.
— Czekam na to: odpowiedział Henryk spokoynie. I zbliżaiąc się do oyca kilka słów do niego przemówił po cichu.
Dunwoodi spuścił oczy w ziemię, i podnosząc ie uyrzał przed sobą Franciszkę pomieszaną, bladą i bardziéy do martwéy, niż do żyiącéy istoty podobną. Okropny to był widok dla niego, i pod pozorem wydania niektórych rozkazów wyszedł z pokoiu. Franciszka zebrawszy wszystkie swe siły, udała się za nim, i zatrzymała go w sali, w któréy iuż pierwéy rozmawiali z sobą.
— Maiorze Dunwoodi, rzekła do niego przerywanym głosem, wynurzyłam ci moie uczucia, bo cóżbym miała ukrywać przed tobą? Wierzay mi, Henryk iest niewinny: ieżeli zbłądził, to nieuwagą swoią. Czyż ta ziemia co go wychowała, którą ty bronisz, krwią iego ma bydź zbroczona?
— Zbytek żalu przerwał iéy słowa, i dopiero po chwili zarumieniona rzekła: przyrzekłam ci Dunwoodi iż zostanę żoną twoią, skoro tylko pokóy zwróconym będzie oyczyźnie naszéy; uwolniy brata moiego, a gotową iestem stanąć z tobą przed ołtarzem kiedy zechcesz, dzisiay nawet! póydę wszędzie za tobą, i iako żona żołnierza, zniosę niewygody i trudy, byle dla ciebie, i brata.
Dunwoodi przycisnął iéy rękę do swego serca i w trudném do opisania uniesieniu:
— Franciszko! zawołał, zaklinam cię, skończ twoie żądanie, gdyż życie ci tylko moie poświęcić mogę, honor móy nie samego mnie iest tylko własnością.
— Odmawiasz zatem méy reki? rzekła z nieiaką obrazą, chociaż blade iéy lica, łono gwałtownie wzruszone, i drżące iéy lica, przekonywać zdawały się, iż rodzay ten iéy boleści z żalu iedynie pochodził.
— Odmawiam, zawołał iéy ulubiony, czyżem sam nie nalegał z proźbą i łzami o rękę twoią? mogłożby bydź bardziéy co pożądańszego dla mnie na ziemi. Ale zastanów się: czyż mogę przyiąć ią pod warunkami, które tak mnie iak brata twoiego poniżaią! wszakże nadzieia nie iest ieszcze stracona, Henryk nie tylko skazanym, ale sądzonym nawet może nie będzie. Bądź pewną; że ani starań ani proźb moich nic oszczędzę, aby go ratować, i zaręczyć ci mogę, Franciszko! iż nie iestem bez zaufania i względów u Washingtona.
— Ale ten nieszczęśliwy paszport! to nadużycie iego ufności, ta zdrada iak mówisz, powiększy uchybienie w oczach pełnego sprawiedliwości wodza; gdyby zaś starania i proźby mogły zachwiać nieugiętą iego duszę, maior Andrzey byłżeby zgubiony?
Dunwoodi chciał cóś odpowiedzieć, lecz Franciszka tracąc z rozpaczą dalsze nadzieie, słuchać go dłużéy nie chciała i do swego pokoiu pobiegła, iżby bez świadków ulżyć ciężarowi smutku swego.
Maior stanął zdumiony równie własnym iak kochanki swéy udręczony żalem, wyszedł z resztą dla wysłania służącego aby ią na moment ieszcze poprosił, lecz w sieni zatrzymało go małe dziecko, całe łachmanami okryte, które wprzód mu się dobrze przypatrzywszy, oddało kawałek brudnego w trąbkę zwiniętego papieru, i samo zniknęło nie powiedziawszy ani słowa. Rozwinął on ten bilet kolosalnemi hieroglifami pisany, i tak trudny do przeczytania iż ledwie z niego następuiące doyść było można słowa:
„Jazda i piechota królewska, nie są daléy iak o ćwierć mili”
Zmieszał się Dunwoodi, i nie myśląc iuż więcéy iak o powinności swoiéy, rozkazawszy dwóm szyldwachom aby nad więźniem czuwali, sam co tylko miał siły zmierzał do swego oddziału, gdzie przednie straże ucierać się iuż z sobą zaczęły, i kilka wystrzałów słyszeć się dało. W téyże saméy chwili zatrąbiono do boiu, i nim zdążył stanąć na czele, wszystko iuż było w ruchu, i Lawton obieżdżaiąc sformowane we trzy rzędy szeregi, wołał:
— Naprzód bracia, naprzód! pokażmy Anglikom co umie Wirgińska iazda.
Kilku żołnierzy, których kapitan wysłał na zwiady, wrócili z doniesieniem o poruszeniach nieprzyiaciela. Maior wydał natychmiast potrzebne rozkazy, z tém umiarkowaniem i przezornością, iaka tylko biegłym dowódzcom iest właściwą. Spoyrzał ieszcze na dom, który przed chwilą opuścił i w uniesieniu wyobraźni swoiéy, zdawał się widzieć postać kobiety, stoiącéy w oknie tego samego właśnie pokoiu, gdzie rozmawiał z Franciszką. Z wzniesioneini w górę rękami wzywała niby nieba opieki, i choć oddalenie nie pozwalało rozpoznać iéy rysów, nie wątpił iednak żeby to ona nie była. Wszakże mimo tak drogiego dla siebie widoku nie zapomniał o obowiązkach do powołania swego przywiązanych, i iego żołnierze znaleźli w nim ten sam zapał i odwagę, która go zawsze na polu bitwy odznaczała.
Oddział maiora Dunwoodi połączony z dowództwem Lawtona, trzysta ludzi wynosił. Ale oprócz tego rachowali oni choć w dość małéy liczbie tak nazwanych przewodników, którzy wrazie potrzeby zastępowali mieysce piechoty. Dowódzca rozkazał im naypierwéy uprzątnąć zawały, iakieby tamować mogły przeyście dla kawaleryi, co nie było tak trudne do wykonania, raz że nieprzyiaciel stał w mieyscu, drugi raz, że te przygotowawcze roboty, dwudziestu ludzi na dzień więcéy nie wymagały.
Pominąwszy wąwozy, trzeba było wyiść na płaszczyznę odkrytą od zachodu karłowatemi wzgórkami, które proporcyonalne co do swéy wysokości i obwodu, zdawały się bydź bardziéy szańcami, lub innym z woiennych czasów zabytkiem. Nie wielka lecz dość bystra rzeka, około nich przechodziła, i choć wylewała czasami, nigdzie iednak na polach widzieć nie można było hoynieyszych Cerery darów. Wtenczas właśnie poprzerywała drogi, i tylko co od południa łatwicyszém iéy było przebycie, ale i to nie dla kawaleryi, która nie tyle dla głębokości rzeki, iak dla skalistych iéy brzegów, żadnym sposobem przeprawić się na drugą stronę nie mogła. Musiano zatem rzucić most podobnie, ieżeli sobie przypominają czytelnicy nasi, iak o pół mili dochodząc do Szarańcz.
Na wschodzie téy równiny, góry pokryte skałami wychodziły prawie na iéy środek i do połowy ią zmnieyszały. Jedna z nich wyniesiona iak starożytna baszta, równie niedostępna iak Alpy Anibala, podała myśl maiorowi, iżby przy niéy kapitana z 24 ludźmi zostawić na zasadzce. Kapitan nieukontentowany zrazu z swego przeznaczenia, naygorętszym późniéy pałał zapałem, wyobrażaiąc sobie iakie wycieczka iego może sprawić skutki na nieprzyjacielu, który naymniéy mógł się go w téy stronie spodziewać. Dunwoodi miał w tém także ważne swe powody: znał on żywy i prędki charakter Lawtona, wiedział iż gotów przyśpieszyć attak, którenby tylko osłabił iego siły, i zniszczył wszystkie zamierzonego zwycieztwa korzyści. W saméy rzeczy ta szczególna namiętność była w Lawtonie, iż spotykaiąc się naprzeciw siebie z nieprzyiacielem, nie wyrachowawszy wprzód własnego planu, pierwszy na niego nacierał; w każdym zaś innym razie, posiadał on tyle umiarkowania i rozsądku, ile odwagi i męztwa. Po lewéy stronie równiny, na któréy maior bitwę stoczyć postanowił, znaydował się las gęszczami zarosły, i ciągnący się przeszło milę długości: tam on ukrył oddział swéy piechoty, zalecaiąc iéy, aby dała ognia wtenczas dopiero, gdy nieprzyiaciel tył od lasu zaymować zechce.
Wszystkie te przygotowania, o pół mili tylko od Szarańcz łatwo ztamtąd mogły bydź widziane, i iak się domyśleć można, dla mieszkańców ich oboiętne nie były. Pan Warthon iedynie nie widział nic dla siebie pomyślnego, iakikolwiek by los téy utarczki wypadł. Gdyby zwyciężyli Anglicy, syn iego uwolniłby się wprawdzie od grożącego mu niebezpieczeństwa, ale cóżby zatem poszło? wiadomo dobrze, że iego neutralny charakter z własnego interessu pochodził. Umieszczenie albowiem syna w służbie królewskiéy ściągnęło na niego niechęć współziomków, i byłby pewnie od dawna maiątek swóy utracił, gdyby nie miał rekoymi za sobą w iednym ze swoich krewnych, który znakomite urzędowanie w nowéy administracyi kraiu posiadał, i gdyby rozsądném umiarkowaniem nie był się rządził.
Wprawdzie szczerze on sprawę króla popierał, i gdy Dunwoodi w obozie Amerykańskim żądał, aby mu pozwolił starać się o rękę Franciszki, nie inne do przyiecia tego oświadczenia miał powody, iak że sobie przez ten związek zapewni pomoc, a z czasem i przewagę w republikańskim rządzie. Lecz ieżcliby teraz syn iego uwieziony przez powstańców, przez woyska królewskie uwolnionym został, opinia publiczna świadczyłaby przeciw niemu, i cały iego maiątek na własność narodową przeyśćby musiał. Z drugiéy znów strony zwycięztwo republikanów gotowało zgubę synowi: trudno go było ratować, prawa nadawały powagę sądowi, sąd stanowił wyrok, a wyrok nie mógłby wypaść inny tylko podług rzeczy, nie w skutkach ale pozorami potepiaiących Henryka. Smutne wprawdzie położenie, gdzie w własném sercu obieraiąc drogę, pewnego w nim stanowiska znaleźć nie można. Warthon zarówno był oycem troyga dzieci: gdyby dla ocalenia iedncgo drugie ukrzywdził, nie tylko żeby ie wyzuł z fortuny, ale co gorsza nad wszystko, niechęć rodaków swoich zostawiłby im w puściźnie, i własną niesławę imieniowi swoiemu przekazał. Sam zatem nie wiedząc do któréy strony zwrócić miał swe życzenia, na rozwiiaiące się pod bokiem iego woysk obydwóch obroty, spoglądał z tą niespokoynością, iaką każdy człowiek słabego charakteru w podobnym razie doświadczać musi. Zupełnie inne uczucia zaymowały kapitana Warthon zoslaiącego pod strażą dwóch dragonów, z których ieden z dobytym stał przy drzwiach pałaszem, a drugi w pokoiu, ani na moment z oka go nie spuszczał. Biedny więzień, patrząc na wszystkie rozporządzenia Maiora Dunwoodi, oddawał sprawiedliwość znakomitym talentom dawnego swego przyiaciela, i zarazem lękał się o los tych, pod których chorągwiami walczyć pragnął.
Miss Peyton i Sara przypatrywały się woiennym owym poruszeniom, ze szczerém oreżowi Angielskiemu życzeniem. Ciotka, iż sądziła uyrzeć wolnym swoiego siostrzeńca, siostrzenica zaś że sercem i duszą przywiązaną była do sprawy królewskiéy. Siedziały one ciągle w oknie, dopóki woyska Angielskie wąwozów nie przeszły, lecz gdy trąby woienne zabrzmiały, i gdy krwawa scena rozpocząć sic m iała, w ówczas obydwie wziąwszy się za ręce, do innego odeszły pokoiu.
Nie takiemi to myślami przeiętą była Franciszka; co tylko czułość wyobrazić sobie może, co miłość przedstawić iest zdolną, to wszystko czuła ona w swéy duszy. W téyże saméy sali gdzie po dwakroć rozmawiała z Dunwoodi, z iednego okna wychodzącego na zachód, mogła dokładnie widzieć wszystkie przygotowania do boiu. Z tém wszystkiém nic nie widziała przed sobą nad Maiora, który iéy serce i umysł zaymował. Gdzie się tylko obrócił, nigdzie go z oka nie straciła. Patrzała na niego iak wsiadał na konia, iak ustawiał woysko swe do bitwy, iak przebiegał potém szeregi, zatrzymywał się czasami i mówił do żołnierzy, zapewne dodaiąc im męztwa, którém sam był ożywiony. Zadrżała na wspomnienie iż męztwo to, może bydź grobem dla niego, i właśnie gdy podczas tych uwag pierwszy ogień dał się usłyszeć, padła na sofę; okręciła sobie głowę szalem i kryiąc ią pod poduszki, została w tym stanie odrętwienia i nieprzytomności, aż do końca utarczki.




ROZDZIAŁ VII.

Lubię podczas pokoiu skromne ułożenie,
I nieśmiałe rozmowy, i wdzięczne spoyrzenie,
Lecz kiedy odgłos boiu spokoyność zabierze,
Do-broni krwi pragniycie, zuchwali rycerze!
Lubię, kiedy do mordów przyidzie się gotować,
Aby wtenczas tygrysią wściekłość naśladować,
Niech oczy, usta, hardość któréy nic nie nagnie,
Ostrzeże nieprzyiaciół, iak się krwi ich pragnie,

Szekspir.

Położenie kraiu, lasy któremi iest okryty, odległość przedzielaiąca go od Anglii, i owa łatwość z iaką Anglicy, panuiąc na oceanie, mieć mogą w przeniesieniu teatru woyny, i iednego punktu na drugi, wszystko to powodowało naczelników ich rządu do wysłania woysk swoich na uiarzmienie posiadłości Amerykańskich, dobiiaiących się swego politycznego istnienia.
Mimo iednak tak szczytnych zamiarów wielkiéy Brytanii, nie wysłała ona do Ameryki nad dwa pułki regularnéy iazdy; ale za to stosownie do porady dowodzców woysk królewskich, pułki i korpusy całe, z różnego rodzaiu ludzi zbierane, po różnych formowały się prowincyiach. Naywiecéy ochotników przystawało do woyska dla dobrego żołdu; żaden z nich iednak nie znał co to wsiąść na konia, iak bronią robić, i w boiu zachować się należy. Często nawet z pułków pieszych, wybierali do kawaleryi, i rekrut co iuż był trochę służby się poduczył, zapomniał co umiał, a nie znał tego, czego się miał nauczyć. Słowem konna ta infanterya zastępowała lekką, a Hessy ciężką iazdę; obydwie zaś państwu Wielkiéj Brytanii wielkich nie przyniosły korzyści.
Przeciwnie Amerykańska kawaleryia naylepszém nazwać się mogła woyskiem: szczególnie téż pułki z południowey prowincyi, odznaczały się wyborem ludzi, ich karnością i męztwem, i nadewszystko dowódzcami swemi, którzy z rzadką znaiomością sztuki woyskowéy, łącząc miłość oyczyzny, umieli sobie zjednać serca żołnierzy swoich. Wszyscy dobrane i śliczne mieli konie: zgoła możeby w całym świecie trudno było znaleźć w owéy epoce lepszéy iazdy, nad niektóre pułki rzeczypospolitéy Amerykańskiey. Wszakże kiedy Anglicy, ograniczali się na zachowaniu przy sobie portów morskich i miast znacznieyszych, Amerykanie zaymowali prawie wszystkie wsie, i cały środek kraiu.
Pierwsze straże maiora Dunwoodi dały ognia, i cały iego oddział pałał chęcią iak nayprędszego okazania, nowych waleczności swéy dowodów. Nie długo ziściło się to życzenie, gdyż nieprzyiaciel powoli schodząc z gór na płaszczyznę, spotkał się z sformowanemi w kolumny hufcami powstańców. W pośrzód licznych szeregów Angielskich, Maior po zielonych mundurach i okrągłych kapeluszach poznał na przodzie tak nazwanych pastuchów, i za niemi w drugim korpusie w ołowianych hełmach i na ogromnych drewnianych siodłach, postepuiących Hessów.
Wszyscy stanęli naprzeciw domu Bircha, uszykowali się w porządku, gotuiąc się co chwila do boiu. Piechota właśnie téż wtenczas przeszła wąwozy, zmierzaiąc ku zachodniéy stronie rzeki, o któréy iużeśmy powyżéy powiedzieli.
Dunwoodi rozkazał się cofnąć swoiemu woysku, zwolna i w naywiększym porządku. Dowódzca Angielskiéy iazdy, nicchcąc utracić sposobności tak łatwego iak mu się zdawało zwycieztwa, natychmiast rotami nacierać postanowił. Pastuchy wówczas tylko odważni, gdy nieprzyiaciela uciekaiącego przed sobą widzieli, przypuścili swe konie, wrzeszcząc przeraźliwym głosem zwycięzkie hasło.
Hessy udali się także za niemi, lecz wolniéy, i nierównie w większym porządku. Co tylko pominęli góry, przy których Lawton ukryty na zasadzce czekał, Duuwoodi kazał odwrócić swym żołnierzom, przypuścić do attaku, i uderzył na nieprzyiaciół, właśnie wchwili kiedy oddział Kapitana różne wydaiąc okrzyki, z tyłu na nich napadł.
Pastuchy, którzy iedynie uciekaiących ścigać umieli, przerażeni tak niespodzianém zjawiskiem, na wszystkie rozprószyli się strony. Hessy pozostali sami na placu; bitne to woysko, przyzwyczaione do surowéy karności, broniło się z nieustraszoném męztwem, lecz gdy ich szeregi wszędzie złamane zostały, i strata coraz bardziéy zwiększać się zaczęła, widząc że dalszy opór byłby niepodobnym, cofnęli się z pola, i zaięli swe stanowisko z tyłu za piechotą, która właśnie w tym momencie z gór na płaszczyznę schodziła. Pastuchy zaś rozpierzchnąwszy się gromadami, nie znaleźli się iak w Harlaem o milę od placu bitwy, gdzie iuż zupełnie bezpieczni bydź mogli. Nie ieden iednak spokoyny rolnik ucierpiał na téy ich ucieczce, bo gorsza od szarańczy, banda tych rabusiów, zabrała lub zniszczyła rąk starowniéyszych pracę.
Że utarczka ta, iakieśmy wyżéy nadmienili, miała mieysce naprzeciw domu Szarańcz, Cezar przeto skrywszy się za ścianę przez ostrożność, aby go przypadkiem kula nie drasnęła, przypatrywał się ciekawie wszystkim obydwóch woysk poruszeniom. Stoiący przy drzwiach szyldwach, który bez obawy piersi swe na niebezpieczeństwo narażał, patrzał na to rozsądne iego stanowisko, z nieiakim szyderskim uśmiechem.
— Mości czarnogłowcze[8] rzekł do niego, zdaie mi się, iż musisz bydź niezmiernie przywiązany do swéy osoby.
— A mnie się zdaie, odpowiedział Cezar, iż kula tak czarnego Afrykana, iak oliwkowego Amerykanina, równie trafić, może.
— Ażebyśmy się o tém lepiéy przekonali! rzekł dragon ściągaiąc rękę do pistoleta.
Zadrżał zrazu Cezar, lecz wkrótce ochłonął z przestrachu, widząc dragona śmieiącego się do rozpuku. Właśnie w tym samym działo się to momencie, gdy oddział Maiora Dunwoodi ustępować zaczął, i co Cezar za prawdziwą wziął ucieczkę.
Powstańcy zwyciężeni rzekł; trudno im ieszcze mierzyć się z woyskiem Króla Jerzego: maior Dunwoodi prawda że odważny, ale cóż on sam nic nieporadzi? daremne rzeczy; regularne woysko zawsze przewagę mieć będzie. —
— Moment! tylko moment! zawołał Dragon, zobaczysz iak tu móy kapitan wyidzie z zasadzki, co się tu zrobi z twoiém regularném woyskiem. —
— Skutek sprawdził przepowiedzenia żołnierza, i stary Negr uyrzał wkrótce z zadziwieniem, zupełną woysk Angielskich rozsypkę.
Dragon zaś postrzegłszy uciekających pastuchów, krzyczeć zaczął z radości, co sprowadziło do okna iego towarzysza, czuwającego w pokoiu nad osobą kapitana Warthon.
— Patrzay Tomaszu, zawołał, patrzay! iak Kapitan przetapia ołowiane hełmy Hessów! a Major! zabił konia pod tym Officerem! do stu piorunów, czemuż lepiéy nie zgładził tego Hollendra, co na nim siedział.
Przy parkanie otaczaiącym podwórze domu, stały przywiązane konie obydwóch Dragonów. Dway z rozbitego korpusu pastuchy przelecieli w galopie około tego parkanu, zmierzaiąc ku lasowi niedaleko za domem leżącego. Skłonność do grabieży iedyną było namiętnością owéy hołoty, iakżeby więc i ci spokoynie przeiechać mogli, widząc dwa konie bez dozorcy, a nie zabrać ich z sobą? Zsiedli zatem ze swoich podiezdków, i gdy żołnierskie konie odwiązywać zaczęli, waleczny Dragon stoiący przy drzwiach na warcie, pobiegł ku nim z pistoletem w reku, grożąc śmiercią napastnikom, ieżeliby się natychmiast nie poddali. Towarzysz iego pilnuiący Henryka, wychylił się aż do połowy okna, wrzeszcząc co miał siły, różne przeklęstwa i groźby dla odstraszenia dwóch zuchwałych maruderów.
Przyiazna to właśnie była dla Kapitana Warthona pora. Pułk iego nie był iak o milę odległości, konie zaś luźne na wszystkie strony, po górach i płaszczyźnie biegały. Porwawszy zatem za nogi swego piorunuiąccgo Argusa, oknem go zdomu wysadził. Okno choć na piérwszém piętrze nie było bardzo wysokie, a ziemia iak często się zdarza, od tyłu domu chwastami zarosła. Dragon nie skaleczył się przeto, ani omdlał po swéy niespodzianéy przeiażdce. I owszem, zerwał się prędko, pogroził Henrykowi, i pobiegł ku drzwiom chcąc powrócić do domu, ale Cezar iuż ie był na klucz zamknął, i ze swym połączył się Panem.
Podczas tego, drugi Dragon ucieraiąc się z Pastuchami wołał na gwałt swoiego kolegi, który widząc iak był przez dwóch rabusiów opadnięty, pobiegł mu na pomoc i zrównał ich sile. Pierzchnęli nakoniec włóczęgi, uprowadzaiąc z sobą iednego konia, lecz Dragony puścili się w pogoń za niemi, dogonili, a z zaszłéy pomiędzy niemi utarczki, szczęk broni i wzaiemne złorzeczenia, słychać tylko było w powietrzu.
— Uciekay teraz, młody Panie! zawołał Cezar, uciekay czém prędzéy!
— Zapewne, Cezarze! odpowiedział Henryk, iest to iedyny moment ucieczki. I obróciwszy się do swego oyca, który widząc nienaygrzecznieysze obeyście się syna z dozorcą swoim, przerażony i prawie odrętwiały, na stołku siedział. Kochany Oycze, uściskay za mnie me siostry, rzekł, i zeszedł ze schodów co żywo.
Jego myślą było uciekać tyłem od ogrodu: lecz widząc przy parkanie stoiącego iednego konia Dragonów, pobiegł ku niemu, odwiązał go i wsiadłszy na niego, popędził w galopie wąwozami, maiąc to na uwadze, że choć tym sposobem nierównie ialćy drogi nałoży, będzie sic mógł iednak połączyć z piechotą królewską, która zawsze zaymowała pozycyą prawego brzegu rzeki.
Nie posiadał się z radości wolnym zostawszy, i szczęśliwy iakby się na świat drugi raz narodził, udał się na prawo zmierzaiąc ku rzece, gdy w tém usłyszał głos dobrze sobie znaiomy wołaiący na siebie.
— Brawo, Kapitanie Warthon! brawo! nie oszczędzay konia ani ostróg, ale daléy ieszcze na lewo, bezpieczniéy rzekę przebędziesz.
Podniósł oczy w górę zkąd głos wychodził, i nad wszelkie spodziewanie swoie uyrzał Harweya Bircha siedzącego na urwisku skały, i przypatruiącego się poruszeniom woysk obydwóch. Niedługo myślał nad iego poradą: zwrócił konia w wskazaną sobie stronę i przebywszy rzekę po moście, o iakimeśmy nadmienili, spotkał się wkrótce z Pułkownikiem Welmer, dowodzącym piechotą Królewską, po za którą Hessy formowali się na nowo.
— Kapitanie Warthon! zawołał Pułkownik, co widzę w niebieskim surducie, i na koniu Amerykańskiego Dragona? zkądże iak z obłoków do nas zstąpiłeś?
— Bogu niech będą dzięki, odpowiedział Henryk, żem wolny i bezpieczny z wami, nie ma pięciu minut iak byłem więźniem, zagrożonym szubienicą.
— Szubienicą! ci zdraycy śmieliżby ieszcze iedno popełnić zabóystwo? czyż iuż im niedosyć na nieszczęśliwym Andrzeiu? cóż ieszcze mogli mieć za powody, do podobnego tobie zagrożenia?
— Te same, iakich użyli do zgubienia Andrzeia rzekł Kapitan, i opowiadać zaczął zebranym około siebie Officerom, całą historyą niewoli swoiéy, podczas kiedy niedobitki Heskie ściągać się powoli zaczęły.
— Winszuię ci z całéy duszy, kochany Henryku, zawołał Pułkownik, po stokroć razy szczęśliwym nazwać się możesz, żeś się potrafił wryrwać z rąk ich morderczych.
— Nie można nazwać mordercami, Pułkowniku! rzekł Henryk z nieiakiém uniesieniem, tych to ludzi, któremi Major Dunwoodi dowodzi.
— Mnieysza o to, póydziemy na nich, będziesz miał porę powetowania swéy krzywdy.
— Sądziszże Pułkowniku, iż skutkować co będzie, kiedy przeydziemy rzekę, i staniem naprzeciw wybornéy kawaleryi, ożywionéy ieszcze energią świeżo odniesionego zwycieztwa?
— Nazywaszże zwycięztwem ucicczkę tych niedołęgów Heskich? sądzisz tak o naszéy przegranéy, i o twym sławnym Dunwoodi, iak gdyby gwardye królewskie całkiem iuż zniesione były.
— Pozwól sobie powiedzieć Pułkowniku, iż gwardye Królewskie spotkawszy się z tą dzielną kawaleryą, szanować tu ią pewnie nauczą. Dunwoodi albowiem iest iednym z znakomitych dowódzców w woysku Washingtona.
— Dunwoodi! powtórzył Pułkownik, podobno, że znam gdzieś to imię, i zdaie mi się, żem nawet widział te figurę.
— Mówiono mi, żeś go poznał w domu moiego oyca w New-York.
— Ach! przypominam sobie owego młodego trzpiota, rzekł Welmer z złośliwym uśmiechem, i takimże to Rycerzom niepodległy kongres Amerykański, powierza dowództwo woysk swoich?
— Pułkowniku! zapytay się komendanta Hessów, czyli Major Dunwoodi godnym iest tego wyboru, odpowiedział obrażony Henryk, tém lekkiém swoiego przyiaciela cenieniem.
Welmer czuł w sobie dość dumy i meztwa, iżby nieprzyiacielowi jakąkolwiek wyższość nad siebie przyznawał. Oddawna służył on i walczył w Ameryce, ale przypadek zdarzył, iż zawsze miał do czynienia z nowemi rekrutami, nad któremi łatwo mógł odnieść zwycięztwo. Zresztą patrząc codziennie na swoie woysko z Anglików złożone, których lud dobrany, prosta postawa, zaczesane peruki, wyglansowane karwasze, którzy maszerowali regularnie, i wszystkie obroty naydokładniéy wykonywali, uważał za niepodobieństwo, iżby tacy żołnierze przez pospolite ruszenie Amerykanów, zwyciężeni bydź mogli.
— Chciałżebyś Kapitanie, rzekł rozgniewany Pułkownik, iżbyśmy ustąpili temu motłochowi, i nie zerwali tych laurów, któremi nadymać się gotowi, a które ty im przyznaiesz?
— Chciałbym Pułkowniku, ażebyś wprzódy zastanowił się na iakie niebezpieczeństwo żołnierzy swych narazić możesz?
— Żołnierz Angielski nie zna niebezpieczeństwa.
— Dayże rozkaz do marszu, zawołał Warthon, a zobaczysz czyli Kapitan 60 pułku mniéy czuie w sobie męztwa, od Pułkownika Gwardyi!
— Poznaię ciebie w tym zapale, kochany Henryku! rzekł pułkownik łagodniéyszym tonem, ale ieżali masz co do przytoczenia przeciwko zamiarowi naszemu, powiedz a chętnie słuchać cię będę. Znasz zapewne siły powstańców? iak wielka ich liczba może bydź na zasadzce?
— Oddział piechoty, rozstawiony iest po nad brzegiem lasu z prawéy strony, a kawaleryą masz przed sobą.
— Póydziemy ią wyprzeć z iéy stanowiska. Panowie! przeydziemy rzekę kolumnami i rozwiniemy się na drugim brzegu; inaczéy gdybyśmy tu rok stali, ci waleczni Yankessy na wystrzał karabinowy zbliżyć się do nas nie ośmielą. Kapitanie Warthon! proszę cię chciey przy mnie mieysce adjutanta zastąpić.
Henryk oświadczył, że gotów iest na każde zawołanie swego starszego, lecz w duchu nie upatrywał w owém działaniu, tylko nierozsądek, i zawczesną zuchwałość.
Podczas téy narady i przygotowań, zaszłych pod okiem Amerykanów, Dunwoodi zgromadził swe woysko, kazał odprowadzić kilkunastu zabranych jeńców, i powrócił w te same stanowiska, gdzie na początku attakowanym został, sposobiąc się na nowo do boiowego szyku. Kapitan Lawton przy boku Majora będący, rozpoznawał przez perspektywę pozycyą nieprzyjaciela, i myślał nad tém, czyby mu wzbronić przeyścia rzekł, czyli téź dopiero na drugim brzegu, stanowczo z nim się rozprawić.
— Co to za ieden, uwiia się w tym niebieskim surducie, zawołał iedną razą:
— Na honor! to istota inego wynalazku: to Kapitan Warthon! ale iak on się tu dostał, iakim sposobem uszedł z pod straży dwóch moich naylepszych Dragonów?
Jeden z nich przybył w tymże samym czasie, prowadząc dwa konie oprócz swoiego. Zostały się one po pastuchach, którzy w potyczce utracili życie lecz i towarzysz iego wkrótce umarł. Przybyły, opowiedział całe zdarzenie z Kapitanem Warthon, tłómacząc się, ze w tém nie iego była wina, gdyż zmarły Dragon więźnia pilnował w pokoiu, on zaś stał na warcie przede drzwiami, i wypełnił powinność swoią, niepozwalaiąc aby dway rabusie konie ich zabrać mieli. Lawton słuchał owego doniesienia, więcéy z litością, niż z gniewem, nad owym niebacznym postępkiem Henryka.
Dunwoodi cieszył się w duszy z uwolnienia swego przyiaciela, i tłumił w sobie wewnętrzne z téy wiadomości ukontentowanie, gdy Lawton, który przez perspektywę ciągle nieprzyiaciela obserwował, zawołał: brawo! bravissimo! John Bull wpada samo chcąc w pułapkę. —
— Jak to! rzekł Dunwoodi widząc królewską piechotę przechodzącą po moście przez rzekę. Nieprzyiaciel chciałżeby się rozwinąć na téy stronie? niepodobna. Położenie nasze, nierównie iest korzystnieysze, i spodziewam się, że Warthon musiał widziéć ochotników naszych, rozstawionych na zasadzce. Jeżeli ten błąd popełnią, nie wiele im ludzi zostanie, coby do New-Yorku klęskę swą zanieśli.
Wkrótce sprawdziły się iego powątpiewania; albowiem kolumny Angielskie stanąwszy na płaszczyznie, formować się zaczęły z tym porządkiem i regularnością, iaka ich przed kościołem, w dniu świątecznym w Heyder-Park zalecała.
— Na konia! zawołał Dunwoodi.
— Na konia! powtórzył Lawton tak donośnym głosem, że się aż mury w Szarańczach zatrzęsły.
Piechota Angielska wolnym postępowała krokiem. Welmer sądził, iż Ochotnicy stoią na zasadzce po drugiéy stronie lasu: lecz Dowódzca ich, za rozkazem Maiora, podsunął się iak tylko można było naybliżéy ku rzece, i gdy Anglicy obieraiąc dla siebie naykorzystnieyszą pozycyą, po nad lasem szykować się zaczęli, niespodzianie gradem kul obsypani zostali.
Welmer kazał dwom kompaniom wyrugować ich ztamtąd bagnetami, lecz ochotnicy ustepuiąc w głąb lasu, ciągły ogień dawali, a nieprzyiaciel wysławszy za niemi nieużytecznie część sił swoich, główny przez to sobie korpus osłabił.
Nieprzewidziane to zdarzenie pomieszało zupełnie Anglików. Dunwoodi nie omieszkał z tego korzystać, uderzył w sam środek, piechoty, przeciął komunikacyą dwóch wysłanych kompanii, i przybył w sam czas właśnie, gdy Pułkownik Welmer z konia zsadzony, poledz miał z ręki walecznego Dragona. Lubo środek i prawe skrzydło przełamane zostało, lewe w którém się i Kapitan Warthon znaydował, chociaż wystawione na nieustanny ogień ochotników, dotrzymało placu naydłużéy, i obydwa woyska znalazłszy się godnemi siebie, wygranę pomiędzy sobą ważyły.
Wiadomo czytelnikom naszym, iż Henryk ratował się na koniu Amerykańskiego Dragona. Walczącego naprzeciw oyczystych znaków kula w prawe ramię trafiła, puścił zatém cugle, w lewą rękę wziął oręż, a koń nie czuiąc wędzidła uniósł go pomiędzy swe szeregi, i mimo chęci swoiego ieźdca, stanął z nim obok oddziału Lawtona.
— Ah! Ah! zawołał Amerykanin, koń lepiéy niżeli Pan iego, zna dobrą sprawę. Kapitanie Warthon! chociaż zapóźno przybywasz pomiędzy przyiaciół Wolności, starać się oni będą, aby cię więcéy nie puścili od siebie.
Spostrzegłszy w tym momencie płynącą krew po iego ramieniu, rozkazał odprowadzić go w bezpieczne mieysce, i miéć o nim staranie, iakiego stan iego wymagał.
Podczas gdy się to działo, Dunwoodi zniósł zupełnie prawe skrzydło, uderzył na Hessów formuiących rezerwę Angielską, i zmusiwszy ich do ustąpienia z pola, do swego głównego korpusu powrócił.
Mimo iednak wszystkie korzyści, iakie miéć zaczynał, lewe skrzydło dotąd nietylko, że nie ustąpiło ieszcze z placu, ale nadto zmocnione resztą prawego skrzydła i środkowych pułków, rozwiiać się na nowo zaczęło. Pierwszy przedmiot co w oczy uderzył Majora, był Jerzy Singleton krwią własną zbroczony. Młody ten Kapitan, syn amerykańskicgo kolonisty, pełen nadziei, i znakomitych talentów, nayściśleyszą połączony był z nim przyiaźnią. Obok niego Lawton leżał na ziemi bez zmysłów, słaby tylko znak życia daiąc po sobie. Żołnierze iego zsiedli z koni, chodzili, rozmawiali z sobą, i zdawało się iż każdy z nich więcéy o sobie, iak o zwycieztwie myślał. W takim to stanie znalazł Major czoło woyska swoiego gdy do niego przybył; natychmiast zebrał ie do porządku, wskazał na swoich walecznych żołnierzy, których za sobą prowadził, a iaki skutek to iego zachęcenie sprawiło, dowiodły niespełna dwie godziny, które losy dnia tego roztrzygnęły. Anglicy ze wszystkich mieysc swoich wyparci, ustąpić nakoniec musieli, i ci którzy uszli pogromu zwycięzców, w lesie szukali schronienia, gdzie iuż ich daléy nie ścigano.
Sierżant, który otrzymał rozkaz odprowadzenia kapitana Warthon, zatrzymał się iedną razą przed człowiekiem, zaymuiącym szczególnie uwagę Henryka. Łysa iego głowa całkiem była odkryta, i tylko co z kieszeni iego kamizelki wyglądały mu włosy, dobrze upudrowanéy peruki. Żadnego nie miał na sobie munduru, rękawy u koszuli pozaginane aż do łokci, zresztą ręce, ramiona, odzienie, i twarz cała, krwią obryzgana. W ustach trzymał cygaro, a w prawéy ręce chirurgiczne narzędzie. Przy nim młody ieszcze człowiek, niosący puzderko, i kosz z lekarstwami, zdawał się bydź pomocnikiem, lub téż praktykuiącym uczniem chirurga. Trzech ochotników lekko ranionych, stało od niego o dwa kroki, i oparci na swych karabinach, przypatrywali się nieukończonéy wówczas ieszcze potyczce. Sam zaś Eskulapiusz, wpatrywał się pilnie w zabitego żołnierza Heskiego, który przed nim rozciągniony na ziemi leżał.
— Masz Pan Doktora, rzekł Sierżant do Henryka z naywiekszą flegmą, w mgnieniu oka on Panu ranę opatrzy.
I zaleciwszy trzem przewodnikom, aby iak nayściśléy pilnowali ieńca, sam pobiegł czém prędzej połączyć się z towarzyszami swemi.
Henryk przystąpił ku nieznaioméy facyacie, i tylko co miał przemówić, następuiące usłyszał dumania.
— Pewien iestem, iż ten człowiek zginął z reki kapitana Lawtona, iak gdybym na to patrzał, tyle go iuż razy przestrzegałem, uczyłem, iak ma ciąć swego przeciwnika, aby go życia nie pozbawił. To barbarzyństwo! obchodzić się tak z ludźmi, a zresztą trzebaż przecie i nam cóś do działania zostawić.
— Mości Panie! rzekł Henryk, ieżeli masz czas, racz łaskawie ranę moią opatrzyć.
— Ach! zawołał Doktor, mierząc go od stóp do głowy, ztamtąd przychodzisz? cóż tam? co tam słychać?
— Mogę mu tylko odpowiedzieć, że dość ciepło, rzekł Henryk, gdy mu chirurg do zdięcia surduta pomagał.
— Ciepło! powtórzył doktór, to dobrze, gdzie ciepło tam i życie, a gdzie życie, tam i nadzieia! Ah! kula przeszła iedynie przez ciało, kości wcale nie naruszyła. Jakżeś szczęśliwy żeś się dostał w ręce starego praktyka, inaczéy pewnie byłbyś rękę utracił.
— Doprawdy! zawołał Henryk, nie sądziłem aby moia rana tak ciężką bydź miała, iżby aż......
— Oh! rana nic nie znaczy: ale ukontentowanie odcięcia ręki mogłoby bardzo zachęcić iakiego doświadczaiącego młodzika. —
— Co za piekielne ukontentowanie, ludziom członki obcinać.
— Móy Panie! amputacya sztuczna iest naypieknieyszém dziełem chirurgii, i w takim przypadku w iakim iestwś, uczący się dla wiadomości swoiéy, pcwnieby ręki twéy nie oszczędził.
Inni ranni przybywaiący w tym momencie, zniewolili doktora do zaięcia się swą pracą, i skoro opatrzył Henryka, trzech przewodników odprowadzili go do iego oyca, w którego domu lazaret na prędce, dla Officerów urządzonym został.
Anglicy utracili w téy potyczce blisko trzy części swéy piechoty: reszta rozproszyła się po lesie, i Dunwoodi dla wszelkiego bezpieczeństwa, zostawił na poboiowisku Lawtona, zalecaiąc mu, izby ich na każdy przypadek pilnie miał na oku. Officer ten albowiem ogłuszony iedynie został od cięcia pałaszem, które mu szczęśliwie płazem poszło po głowie.




ROZDZIAŁ VIII.

Zdaleka miecz srogi, i płomienie,
Krainie naszéy przyniosły zniszczenie,
Matki, dzieci, zginęły w ofierze,
Krew ich buyne zrosiła murawy,
I iacyż to zwycięzcy, iacy to rycerze?
Téy okrutnéy dobiiaia, się sławy?

Bezimienny.

Ucichła iuż woienna wrzawa, a mieszkańcy Szarańcz ieszcze o iéy skutku nie wiedzieli. Franciszka przyszła z resztą pocieszyć się, obok swéy ciotki i siostry. Pan Warthon przyłączył się także do nich, i właśnie gdy opowiadać zaczął o wszystkich szczegółach uwolnienia się Henryka, Cezar drzwi otworzył od pokoiu, i wprowadził Kapitana Warthon otoczonego trzema ochotnikami.
— Henryk, móy syn! zawołał oyciec, wyciągaiąc swe ręce ku niemu, a nie maiąc dość siły do podniesienia się z krzesła. Ciebież to oglądam? iestżeś więźniem na nowo, życie twoie maże bydź ieszcze zagrożone?
— Szczęście sprzyiało powstańcom, odpowiedział Henryk, robiłem co mogłem dla ocalenia wolności moiéy, ale można powiedzieć, że duch buntowniczy opanował nawet same bydlęta. Koń ów, na którego wsiadłem, uniósł mnie wpośród woysk Dunwoodiego.
— Ranny! zawołały razem obydwie siostry spostrzegaiąc bandażami obwinioną iego rękę.
— Lekka to rana, rzekł Henryk, prostuiąc rękę dla lepszego ich przekonania, iż żadnego niebezpieczeństwa nie było: z tém wszystkiém pozbawiony przez to obrony zostałem, w naypotrzebnieyszym razie.
— I potyczka iuż skończona? zapytał Pan Warthon.
— Koniec dość szczęśliwy, odpowiedział poufale ieden z ochotników; mogę pana zaręczyć, że Anglicy nie będą iuż śmieli powetować straty swoiéy.
Franciszka rumieniąc się i blednąc na przemiany, drżącym nakoniec zapytała głosem, czyby który z Officerów nie był rannym, iak z iednéy tak z drugiéy strony?
— Nie byłoby woyny, gdyby się bez tego obeszło, odpowiedział tenże sam ochotnik. Mówiono mi że Kapitan Singleton zabity, a Maior Dunwoodi.......
Franciszka nie potrzebowała iuż słyszeć więcéy, i bez zmysłów na krzesło upadła. Prędka pomoc oczuciła ią wkrótce, i Henryk obracaiąc się do ochotnika: czy Maior ranny? zapytał:
— Ranny! nie: zdrów zupełnie: Gdyby go kula trafić mogła, nie powinienby żyć na świecie, lecz iak mówi przysłowie, kto ma wisieć nie utonie. Chciałem tylko powiedzieć, że Maior mocno iest dotknięty śmiercią Kapitana Syngletona. Ale gdyby mnie się kto zapytał: dla czego ta ładna Panienka zemdlała, ieszczebym się w tém lepiéy wytłumaczył.
Franciszka zarumieniła się na nowo, i odeyść właśnie miała, gdy stary Negr, Majora Dunwoodi oznajmił. Uśmiechnęła się łagodnie uyrzawszy go wchodzącego, lecz w momencie niespokoyność, i smutek zaczął trwożyć iéy duszę, kiedy w iego twarzy nieprzewidzianą zmianę dostrzegła. — Trudami ieszcze boiu znużony, myśląc o środkach iakieby przedsięwziąść wypadało, gdyby Anglicy pokazali się na nowo na płaszczyźnie, lękaiąc się o życie mężnego Officera, do którego szczerze był przywiązany; zasmucony, iż los woyny poddał Henryka w tak niebezpieczne dla niego położenie, czuł on i cierpiał więcéy w téy chwili niżeli mu miłość, uyrzenie kochanki swoiéy, i zdobyte laury, cieszyć się pozwalały.
Ledwie ukłonił się wchodząc, zbliżył się do Gospodarza domu:
Panie Warthon, rzekł do niego z prędkością ubliżaiącą wprawdzie grzeczności, lecz którą sama nagłość czasu wymagała: ieden z moich przyiaciół, niebezpiecznie, może i śmiertelnie ranionym został, w nadziei, więc dobroci twoiéy przynieść go tu kazałem.
Naylepiéy zrobiłeś Maiorze! odpowiedział Warthon, wiedząc iak ważną było rzeczą dla iego syna, zjednać sobie względy woysk Amerykańskich: dom móy, dodał daléy, zawsze iest otwarty dla współrodaków moich, szczególnie téż dla przyiaciół Maiora Dunwoodi.
— Bardzo Panu dziękuię, rzekł Maior, za siebie, iako téż i za tego, który w téy chwili oświadczyć mu swéy wdzięczności nie iest w stanie. Prosić tylko będę o wskazanie mieysca, gdzieby ów nieszczęśliwy mógł leżeć spokoynie.
— W tym momencie, rzekł Warthon, i wstał z krzesła dla pokazania mu przeznaczonego pokoiu.
Franciszka odprowadziła ich aż do sieni, i dotkliwie uczuła, że odchodząc Maior nawet na nią nie spoyrzał. Wracaiąc do siebie spostrzegła w téy chwili człowieka, bardziéy do trupa podobnego, którego na płaszczach niesiono, Dunwoodi pobiegł ku niemu, wziął go za rękę, i niosącym go ludziom, ostrożność i uwagę zalecał, okazuiąc się dla niego tyle troskliwym, ile nim tylko prawdziwy przyiaciel bydź może. Franciszka trąciła przypadkiem Maiora, i gdy ten się obeyrzał, anielskiém weyrzeniem rzuciła na niego, na które nie otrzymawszy wzaiemnego czułości dowodu, zmartwiona, pomieszana, do swego osobnego odeszła pokoiu.
Kapitan Warthon, zaręczywszy słowem honoru, iż nie będzie więcéy szukał sposobów ucieczki, wolnym od dozoru został. Zaymował się on właśnie urządzeniem potrzebnych wygód, amerykańskiemu Kapitanowi, przykazuiąc ludziom iżby mu na niczém nie zbywało, gdy w tém w sieni spotkał się z Doktorem, który go na placu bitwy opatrzył, a którego Major do kapitana Syngletona przywołać kazał.
— Ah! zawołał przybywaiący Eskulapiusz, z ukontentowaniem widzę dobre skutki pomocy moiéy; ale zaczekay, rękaw masz rozdarty, a tu czas nagli...... nie masz szpilki? nie, nie; znalazłem przecie iedną, nie należy tego pokazywać żeś ranny, boby ieszcze który z naszych chirurgów gotów ci rękę amputować.
— Niech go Bóg odwraca odemnie, żadnego w życiu moim znać nie chcę, odpowiedział Kapitan.
— Sytgreaw! zawołał Dunwroodi, ze schodów, Sytgreaw pośpieszay! biedny Syngleton iuż umiera; bo mu się, krew niezmiernie teraz puściła.
— Jak to! ten Syngleton! biedny Jerzy! zawołał Doktor przyśpieszaiąc swe kroki. Nieba iakaż go szkoda! iednak żyie, a gdzie iest życie, tam i nadzieia. Piérwsza to rana iaką dziś widziałem, żeby z niéy wyprowadzić można. Kapitan Lawton nauczył iuż żołnierzy swoich, że każdy z nich zaraz na śmierć zabiia. Szczęście że Jerzy razem z nim służy, i że iak mi mówi od kuli raniony.
— Rozmawiaiąc tak z sobą wszedł do pokoiu, gdzie młody Kapitan na śmiertelnéy leżąc pościeli, podniósł swe oczy na niego, i wymuszonym powitał go uśmiechem. — To iego weyrzenie, to uczucie nieiakiéy radości, które tłómaczyć się zdawał, iż w nim całą życia swoiego widział nadzieję, wzruszyło czułe z natury serce Doktora Sytgreaw, że aż musiał zdiąć okulary dla otarcia łez, które mu wzrok ciemniły.
W mgnieniu oka wziął się do opatrzenia chorego, lecz i w tym razie, nie mógł się, utrzymać od nałogowego sobie wielomówstwa.
— Kiedy rana, rzekł, od kuli ieszcze pochodzi, nie tracę ia nigdy nadziei. Kula albowiem, albo rozrywa od razu wszystkie muszkularne części, albo ich wcale nie narusza. Zupełnie co innego rana od pałasza; zwłaszcza iak żołnierze kapitana Lawtona, co rąbią bez litości; żaden z nich nie tnie żeby nie przeciął żył arterycznych, lub czaszki z głowy nie zdiął, i oczywiście takie rany uleczyć się nie dadzą, bo zawsze ranny wprzód umrze, nim chirurg przybędzie. Założę się o każde mieysce, gdzie tylko kapitan Lawton przeszedł ze swoim oddziałem.
Dunwoodi przyzwyczaiony do obszernych rozpraw swego chirurga, nie przerywał mu, ani téż słowa nie odpowiedział, i tylko z niespokoynością czekał zdania Doktora.
Z nadzwyczayną cierpliwością Syngleton za pomocą kulociągu, wytrzymał wydobycie z siebie kuli. Zresztą na pierwszy moment ból mu ustał, i Sytgreaw uśmiechnąwszy się rzekł:
— Prawdziwie trzeba bydź chirurgiem, żeby uczuć co to za rozkosz sprawia wyszukanie w ciele ludzkiém takiéy, iak ta iest kuli, która obiegła wszystkie części żywotne, ani na włos ich nic naruszywszy; lecz kiedy swym pałaszem kapitan Lawton......
— Mnieysza oto, przerwał Dunwoodi, powiedz czy iest iaka nadzieia? można znaleźć kulę.
— Nie trudno to znaleźć, co się trzyma w ręku, odpowiedział Doktór pokazuiąc mu kulę.
I rozłożywszy na stole dostarczone przez gospodarza domu szarpie i bandaże: taki obrót wzięła, dodał, iakiegoby nigdy kapitan Lawton pałaszem swym nie zachował, chociażem go uczył iakie powinno bydź cięcie, aby nie było szkodliwe. Czy uwierzysz Majorze, że dziś na poboiowisku widziałem konia z łbem odciętym. — Nikt tylko Lawton podobnie uderzyć może.
— Mylisz się, rzekł Dunwoodi, który o swym przyiacielu iuż pewną powziął nadzieię, to ia tego konia zabiłem.
— Major! zawołał zdziwiony Sytgreaw puszczaiąc z reki przygotowany bandaż, ale wiedzieć przecież musiałeś, że to koń był tylko.
— Przyznaię, że w tem miałem nieiaką wątpliwość, odpowiedział Major z uśmiechem.
— Nie godzi się, rzekł Doktor, żeby ludziom takie olbrzymie zadawać ciosy: inaczéy wszelkie usiłowania sztuki naszéy na nic się nie zdadzą. I pytam co tego za potrzeba? czy ich woyna wymaga; wszakże nayważnieyszą iest rzeczą zostać panem bitwy, czegóż pastwić się nad nieprzyiacielem, który nigdy człowiekiem bydź nie przestaie. Gdybyś wiedział Majorze, ile to ia czasu straciłem, aby dać uczuć kapitanowi Lawton...
— Myśl teraz lepiéy o kapitanie Syngleton, przerwał z niecierpliwości Dunwoodi.
— Nie zapomnę o nim: biedny Jerzy! trzeba przyznać, że i tak wyszedł szczęśliwie. Ale żebyś wiedział Majorze, ile to razy po bitwie stoczonéy, przez kapitana Lawton szukałem na poboiowisku takiego rannego, którego wyleczyć niemałym byłoby zaszczytem: lecz nie: same tylko zadrażnienia, albo śmiertelne ciosy. Ah! Majorze, oręż u takiego Samsona iak Lawton, iest to samo, co u szalonego miecz w reku.
W tym momencie goniec oznaymił Majorowi, iż iego obecność na polu bitwy, niezwłocznie iest potrzebną.
Uścisnąwszy za rękę swoiego przyiaciela, pożegnał go z zapewnieniem, iż wkrótce do niego przybędzie, i mrugnąwszy na Doktora, wyszedł z nim razem z pokoiu.
— Jakże myślisz, będzie uleczonym?
— Może bydź, odpowiedział krótko Sytgreaw.
— Bogu niech będą dzięki, zawołał Dunwoodi schodząc ze schodów, gdy tymczasem Doktór do pokoiu rannego powrócił.
Nim Major odiechał, przyszedł ieszcze na moment do salonu, gdzie cała familia zebraną była. Nie miał on iuż w swych rysach dawnego smutku i niespokoyności wyrazu, i owszem łagodny uśmiech, lice iego ożywiał.
— Dość cię zobaczyć, móy kuzynie! odezwała się do niego Miss Peyton, aby wiedzieć iż Doktor zapewnić cię musiał o zdrowiu twego przyiaciela, który cię tak mocno obchodzi.
— I który rzetelnie na to zasłużył, dodał Major z zapałem. Nie ma Officera, niema żołnierza w naszym pułku, któryby Syngletona nie kochał iak brata. On iest tak otwarty, tyle dla każdego uprzeymy, iż iego charakter, ułożenie, prawdziwie kochać go każe; dobry, łagodny, w godzinę bitwy łączy nieustraszoną odwagę, i wówczas z baranka, w lwa się zamienia. Bogu chwała, iż żyć będzie, ale potrzebuie wielkiego starania, i temu polecam go wam, moie Panie! dodał spoglądaiąc na Miss Peyton i na obiedwie iéy siostrzenice, i czułe swe weyrzenie zatrzymuiąc na Franciszce, któraby téy chwili pociechy, za żadne skarby wówczas mieniać nie chciała.
— Powinieneś bydź przekonany, rzekła do niego, iż przyiaciel twóy, znaydzie w domu oyca moiego tę troskliwość, iakiéy tylko stan iego wymaga.
— Nie wątpię o tém bynaymniéy, chciałbym iednak wyższe dla niego wyiednać względy, niźli te, które gościnność udziela, chciałbym żeby iako należący do familii mógł bydź uważany. Mogę miéć to przyrzeczenie? zapytał Major Franciszki, w powtórném spoyrzeniu, nayżywsze swe maluiąc uczucia.
— Nie będziem robić żadnéy różnicy, między naszym bratem, a przyiaciclcm twoim, odpowiedziała Franciszka.
— A Pani Miss Warthon, zapylał Sary, zechcesz że zapomnieć, że Syngleton nie nosi na sobie znaków stronnictwa, któremu sprzyiasz?
— Cierpiący do żadnego stronnictwa nie należy, rzekła Sara z powagą.
— Dziękuię po tysiąc razy za tę iéy dobroć, dziękuię, i obracaiąc się do kapitana Warthon: Henryku rzekł, honor droższy mi iest nad życie, i spodziewam się, iż równie go cenisz. Nie daię ci żadnéy warty: słowo naylepszą iest dla mnie rękoymią. Zostań tutay dopóki z tych stron nie wyidziem, co za kilka dni zapewne nastąpi. —
— Nie nadużyię twoiego zaufania, Majorze Dunwoodi! odpowiedział Henryk podaiąc mu rękę, chociażbym wiedział, że mnie czeka ten sam wyrok, iaki z rozkazu waszego Washingtona na maiorze Andrzeiu wykonanym został.
— Henryku, rzekł uniesiony Major, mało znasz ieszcze Bohatyra, będącego na czele woysk naszych. Byway zdrów, zostawiam cię, gdziebym sam chciał pozostać, i gdzie nieszczęśliwym nazwać się nie można.
Wyszedł spoyrzawszy raz ieszcze na Franciszkę, która saméy sobie wyrzucać zaczęła, iż go zrazu o oboiętność posądzać mogła.
Z przybyciem swoiém na pole bitwy, dowiedział się iż szczątki Angielskiego woyska udały się ku zachodowi, celem odzyskania swych statków, na których wylądowali, iako téż dla powrócenia na nich do New-Yorku. Zamiarem przeto było Kapitana Lawtona, aby im przeciąć kommunikacyą od morza, i nie dopuścić odbicia od stałego lądu, na którym mogliby zniszczyć do reszty iuż i tak o połowę zmnieyszone ich siły. Major iednak z innéy zupełnie strony krok ten za zbyt szkodliwy dla siebie uważał; raz że piechota Angielska przechodziła przez góry, obwarowane skałami, na których kawalerya bez znacznéy straty attakowaćby nie mogła: drugi raz, że inny korpus nieprzyjacielski, pokazał się na pograniczu New-Yorku: nie chciał zatém osłabiać sobie przez to nadaremnie swoiego oddziału, któremu dowodził: i zalecił tylko Kapitanowi Lawton, iżby czuwał z daleka nad obrotem i poruszeniami nieprzyiaciela.
O kilka mil od Szarańcz, leżało małe miasteczko, które dla położenia swoiego spiżarnią tamecznych okolic nazwane zostało. Dunwoodi tak pod względem zapewnienia sobie żywności, iakotéż iż pozycya ta środkowym była punktem woiennych działań, rozkazał żołnierzom swoim udać się do niego i w niém swoią kwaterę założyć.
Sam świadkiem będąc wymarszu, i przewiezienia rannych, spostrzegł pomiędzy ieńcami Pułkownika Welmer, i nie mogąc sobie darować podobnego o nim zaniedbania, zbliżył się ku niemu przepraszaiąc go w naygrzecznieyszych wyrazach, iż dotąd w takiem zapomnieniu zostawał. Ozięble podziękował Welmer swoiemu zwyciezcy, i gdy się uskarżał na ból lewego ramienia, iakiego po swém spadnięciu z konia doznawał, Dunwoodi oświadczył mu iż go każe odprowadzić do domu Warthona, gdzie znaydzie potrzebną pomoc dla siebie, oraz, że mu pozwala pozostać tam na słowo, dopóki dalsze rozkazy nie zaydą: z prawdziwą téż radością Pułkownik w mieysce swego przeznaczenia pośpieszył.
— Pułkowniku Welmer! zawołał Henryk widząc go wchodzącego do pokoiu. Fortuna nie sprzyiała że ci lepiéy odcmnie? zapomniy iednak co cię dotknęło, i bądź pewien, iż cały dom oyca moiego, starać się będzie uprzyiemnić przykre dla ciebie chwile.
Pan Warthon przyiął nowego gościa z pozorną otwartością, iaką w każdym podobnym wypadku zachować umiał. Henryk zaś pobiegł do pokoiu Kapitana Syngletona, uwiadamiaiąc Doktora, iż inny ranny Officer pomocy iego potrzebuie. Sytgreaw porwał na prędce swóy pugilares z instrumentami i co żywo z Kapitanem Warthon zeszli ze schodów. Wchodząc do Pułkownika, spotkali się we drzwiach z trzema damami, które poznawszy ich po głosie w drugim pokoiu, właśnie ztamtąd wychodziły. Miss Peyton zatrzymała się na moment, zapytuiąc się o zdrowie Kapitana Syngletona: Franciszka zaś nie mogła utrzymać się ze śmiechu, na widok pociesznéy facyaty Chirurga, który w takim samym był ieszcze stanie, w iakim go Henryk na poboiowisku znalazł. Nadto idąc na opatrzenie rany Officera Amerykańskiego, przewiązał się szerokim fartuchem, który z przodu iak spódnica się zdawał; co do Sary, zeyście się iéy z Welmerem w tak smutném iego położeniu mocno ią dotknęło, iżby dziwaczny ubiór Doktora zwrócił iéy uwnge. Chociaż bowiem od dawna nie widziała Pułkownika, nigdy iednak o nim zapomnieć nie mogła, i ieżeli w przyszłości kreśliła sobie obraz swego szczęścia, Welmer iedynym zawsze był iego celem. Wprawdzie nie zaymowała ona tak mocno uczuć Pułkownika, z tém wszystkiém nie bez pewnéy przyiemności, uyrzał młodą osobę, któréy w New-York okazywał ciągłe dowody życzliwości swoiéy.
— To Pan bez wątpienia potrzebowałeś moiéy pomocy? rzekł Sytgreaw do Pułkownika wchodząc do pokoiu. Day Boże iżbyś się nigdy nie spotkał z Kapitanem Lawton, gdyż w takim razie pomoc moia byłaby iuż pewnie za późną.
— Musi tu bydź w tém iakaś pomyłka, rzekł Welmer wyniosłym tonem; Major Dunwoodi miał mnie odesłać do swego chirurga, nie zaś do staréy baby, którą widzę przed sobą.
— To Doktór Sytgreaw! rzekł Kapitan, parskaiąc od śmiechu: mnóstwo zatrudnień, iakie miał dzisiay, nic pozwoliły mu przyłożyć starania do swéy toalety.
— Przepraszam bardzo, rzekł Pułkownik, zrzucaiąc z siebie mundur, dla pokazania stłuczonego mieysca, które raną nazywał.
— Mości Panie! zawołał Doktór, ieżeli pięć lat nauk w Edymburgu, dziesięć lat doświadczenia w szpitalach londyńskich, setne amputacye członków ludzkich, teorya i praktyka, w różnych operacyach, iakim tylko człowiek ulegać może, ieżeli zresztą patent na Doktora Chirurgii, przez Stany Amerykańskie wydany, może bydź kwalifikacyą Chirurga, mam prawo i powinienem nim sié nazywać.
— Przepraszam, powtórzył Pułkownik, Kapitan Warthon poprawił właśnie moią omyłkę.
— Bardzom wdzięczny Kapitanowi, odpowiedział Sytgreaw, rozkładaiąc z nayzimnieyszą krwią instrumcnta swoie do amputacyi potrzebne. Teraz proszę mi pokazać swoią ranę. Jak to! to zadraśnienie na ręku, któź go tak skaleczył?
— Dragon z woyska powstańców.
— Niepodobna Mości Panic, znam ia iak oni rąbią. Biedny Syngleton teraz ieszczeby silniéy uderzył. Zresztą, dodał przykładaiąc mu do reki kawałek powszechnie znanéy kitayki angielskiéy, dopełni to pańskiego życzenia, gdyż pewien iestém, iż tego tylko żądałeś odemnie.
— Cóż przez to rozumiesz, Mości Doktorze? zapytał Pułkownik obrażonym tonem.
— Że chcesz uchodzić za rannego, odpowiedział Doktór. — Możesz nawet przydać, iż cię stara Baba opatrzyła, bo i w saméy rzeczy nie potrzebuiesz innego chirurga.
Podczas tego, iazda Amerykańska uporządkowała się i wyszła z płaszczyzny. Na czele iéy dowodził Maior Dunwoodi, moment uniesienia iuż był minął, krew nie tak gorąco wrzała w iego żyłach, iak za daném do boiu hasłem; smutek ogarnął iego duszę, i raz ieszcze obrócił się w te stronę, zkąd było widać Szarańcze. Kobiéta w oknie stoiąca, powiewała chustką w powietrzu: odpowiedział iéy kilkakrotném pałasza skinieniem, a góry za które zachodził, porwały mu z oczu tę, co mu naydroższym w świecic była przedmiotem.




ROZDZIAŁ IX.

W chwilach, gdy wzrok swóy zdumiony,
W głębią doliny zanurzy,
Słucha, i słyszy ockniony,
Krzyk na kształt dalekiéy burzy;
Wkrótce chełm mignął przed okiem
Jeleń wypada zdyszały,
Ucieka, i lekkim skokiem,
Przesuwa wrzosy, i skały.

Pani ieziora Sir Walter-Skott.

Kapitan Lawton na czele swego oddziału ścigał piechotę Angielską, aż do brzegów morskich, nie mogąc znaleźć ani razu sposobności natarcia na nią w iéy odwrocie. Officer maiący iéy dowództwo, człowiek doświadczony, znał dobrze siły nieprzyiaciela, wiedział że góry naypotężnieyszą są dla niego warownią, i choć mu w niektórych mieyscach drogi nakładać przyszło, tak starał sic zawsze prowadzić swe woysko, iżby nigdy na czystém polu nie stanął: kiedy zaś wypadło zeyść na płaszczyznę ponad brzegami morza leżącą, ustawił swe bataliony w czworoboki, bagnetami ze wszystkich stron naieżone: Lawton dość miał rozsądku, żeby garstką woyska mierzyć się chciał nietylko z wprawnieyszym, ale nierównie przemagaiącym nieprzyiacielem. I tyle tylko zyskał na swéy pogoni, iż był świadkiem iak cała piechota, z całym swym ładunkiem wsiadłszy na statki, wypłynęła na morze. Zawiedziony w swych planach, musiał się wrócić nazad, i połączyć z oddziałem Majora Dunwoodi.
Słońce iuż zaszło i dobrze zmierzchać się zaczynało, gdy w rozciągniętéy szeregiem linii wolnym postępuiąc krokiem, ku południowi zwrócić rozkazał. Sam ze swym Porucznikiem iechał na przodzie. — Młody Chorąży, cokolwiek z tyłu maszerował za niemi, i nucąc sobie wesoło, myślał żeby iak nayprędzéy można było wyciągnąć się na wiązce słomy, po całodzienném utrudzeniu.
— Tak iest, mówiłem i powtarzam, odezwał się Porucznik, iż trzeba Kapitanie abyś miał zawsze kogo przy swoim boku, coby cię mógł zastawić od podobnego uderzenia, przez które dzisieyszego rana, z konia zrzuconym zostałeś.
— Nie mów iuż mnie Masonie o tém przeklętém uderzeniu, od którego wszystkie gwiazdy w oczach mi się zaświeciły. To pewna, że ieżeli w tym momencie, mam ukontentowanie znaydować się obok ciebie, to iedynie kaszkietowi moiemu winienem.
— Albo téź grubości twéy czaszki! Kapitanie.
— Tak, tak, rozumiem cię, zawsze się ciebie iakieś żarciki trzymaią, lecz bynaymniéy o nic się nie gniewam. Zapewne, że dzień dzisieyszy mógłby bydź szczęśliwszym dla mego kolegi Syngletona, niż dla ciebie.
— Kapitanie, zaręczam cię, iż ani ia, ani on, nie chcielibyśmy nigdy korzystać z smutnego wypadku śmierci naszego Dowódzcy i przyiaciela. Słyszałem, iż Sytgreaw nie traci nadziei, aby Syngleton nie przyszedł do zdrowia.
— Życzę mu tego z całéy méy duszy zawołał Lawton. Mimo to, że nosa trochę zadziera, Syngleton posiada męztwo osiwiałego w boiach. Ale co mnie zachwyca, że chociażeśmy w iednéy chwili upadli obydwa, żołnierze nasi zachowali się iak tylko można naylepiéy.
— Powinienbym ci podziękować Kapitanie za to oświadczenie, lecz skromność moia nie pozwala mi niezasłużone odbiérać pochwały. Nadto, robiłem co mogłem aby ich zatrzymać, lecz trudno było co dokazać.
— Jak to? ich zatrzymać w momencie attaku!
— Zdawało mi się, iż nie szli w tę stronę gdzie należało: odpowiedział Porucznik ozięble.
— Ah! to zapewne wtenczas kiedyśmy z koni spadli, i oni pomieszać się musieli na chwilę.
— Bądź tym wypadkiem, bądź téż przez boiaźń aby podobnemu nie uledz: dość na tém żeśmy w naywiekszym byli nieładzie, kiedy Major przybył do nas, i nie mało czasu stracił nim nas zebrać potrafił.
— Dunwoodi! to bydź nie może; wszakże on na prawem skrzydle Hessom kroił podwiązki.
— Właśnie téż skroiwszy, wpadł do nas iak piorun z obłoków, uszykowaliśmy się na nowo; powtórny rozkazał attak, i w mgnieniu oka John Bull ze szczętem powalonym został.
— Naypięknieyszy widok w życiu moiém straciłem, rzekł Lawton z westchnieniem: lecz Massonie, dodał prostuiąc się na koniu, spóyrz na prawo co tam się rusza.
— To człowiek! odpowiedział porucznik.
— Patrząc na niego z tyłu, wygląda z garbem iak wielbłąd, i przypatruiąc się przez perspektywę: Harwey Birch! zawołał, nie uydzie mi iuż teraz żywy lub nie, musi się dostać w moie ręce.
W tych słodach przypuścił konia galopem ku niemu, Masson zaś zleciwszy chorążemu iżby resztę oddziału prowadził, sam wziął z sobą dwunastu żołnierzy, i udał się za swym kapitanem.
Birch tyle był ostrożnym, iż nie zeszedł ze szczytu skały, gdzie go naypierwéy Henryk Warthon spostrzegł, nie tylko po ukończeniu utarczki, ale wtenczas nawet, kiedy się dostatecznie iuż był przekonał, że wszystkie woyska wyszły z płaszczyzny. Czekał spokoynie wieczora, i dopiero iak się iuż dobrze zciemniło, do swego mięszkania udać się ośmielił. Jeszcze czwartą część drogi nie uszedł, gdy usłyszał tentent koni za sobą, i łatwo mógł się domyśleć, iaka za nim kawalerya iechała. Dowierzaiąc wieczornéy ciemności, przyśpieszył kroku i podchlebiał sobie, że go nie spostrzegą, gdy wkrótce poznał głos Lawtona, który wołał na porucznika, aby za nim przybywał. Krew się ścięła w iego żyłach, nogi pod nim zadrżały, widział się zgubionym. Niebezpieczeństwo iednak tak bliskie, dodało mu odwagi, rzucił z siebie swóy kramik, i co prędzéy uciekać zaczął, w nadziei dostania się do lasu. Z tém wszystkiém zawiodły go iego usiłowania; usłyszał bowiem ścigaiących dragonów, nie daléy iak o dwie stai od siebie. Przytomny w każdém zdarzeniu, padł na ziemię i tak się dobrze przyczaił, ze kilka razy przeieżdżali około niego żołnierze, a spostrzedz go nie mogli. Po nieiakim czasie sądząc, źe iuż znacznie o podal odiechać musieli, wstał i zaniechawszy ucieczki do lasu, udał się niby wtył kawaleryi, sprawdzaiąc na sobie to przysłowie, że strach nóg dodaie.
Przebył Charybdy, aby wpadł na Scyllę, gdyż niewiedząc zbliżał się ku głównemu oddziałowi, który chorąży za sobą prowadził. Lawton ciągle czatuiąc na niego zoczył go zdaleka. Harwey Birch! krzyknął wówczas, chwytaycie, albo go zabiycie! kilka karabinowych wystrzałów rozległo się w tym momencie po rosie, a nieszczęśliwy kramarz świszczące około siebie kule usłyszał.
Poluią na mnie iak na dzikie zwierze, i kto ieszcze? pomyślał sobie: życie zdawało mu się ciężarem, i iuż chciał się poddać wręce nieprzyiaciół swoich, lecz natura przemogła nad rozpaczą. Wiedział dobrze, iż ieżeli schwytanym zostanie, tyle nawet względu na niego miéć nic będą, aby go pod sąd oddali, lecz że iednéy godziny bez żadnych form proccssu, bez wyroku, haniebną śmiercią ginąć mu każą. Już raz bliskim był poniesienia tak smutnego losu, i tylko szczęśliwém zdarzeniem, uniknąć go potrafił. Zebrawszy zatém wszystkie swe siły, uciekał bez wytchnienia: przypadek zrządził, iż natrafił na zwaliska starego gmachu, oparkanione z iednéy strony nadgniłym iuż płotem, któren przeskoczył w nadziei, iż po za temi ruinami uyść zdoła natarczywości nieprzyiaciół swoich. Nie zbyt daleko leżała skalista znaioma mu góra, na którą byle się dostał, mógł żartować z nieprzyiaciół swoich. Lecz Lawton był na ich czele, widział gdzie się schronił: spiął zatem konia ostrogami, przesunął przez niską zagrodę, i o kilka kroków ujrzał przed sobą kramarza.
Podday się lub zginiesz! zawołał kapitan. Harwey drżąc cały, obeyrzał się za siebie i przy świetle księżyca poznał człowieka, którego naybardziéy obawiał się w swém życiu, zbliżaiącego się teraz ku sobie z wyniesionym w górę pałaszem; przestrach, osłabienie, rozpacz, taki skutek na nim zrobiły, iż bez duchu upadł na ziemię. Koń Lawtona pędząc w wielkim galopie, przeląkł się leżącego Bircha, raptem w bok skoczył, i związawszy się w swym pędzie, wraz z swym przewrócił się ieźdcem. Równie prędki iak przezorny Birch zerwał się w momencie, uchwycił za pałasz kapitana, i końcem do iego piersi przyłożył. Zemsta iest namiętnością ludziom właściwą: i Harwey miał myśl zrazu zabezpieczyć się od swego naygłównieyszego nieprzyiaciela. Lecz szlachetnieysze nim powodowało uczucie. Daruię ci życic, rzekł do niego, rzucaiąc mu pałasz pod nogi, a sam dalszą ratuiac się ucieczką.
Masson ze swemi dragonami, przez wyłom starego zwaliska, spostrzegł o podal kramarza, który iuż dochodził do owéy obronnéy dla siebie góry, z tą radością, z iaką żeglarz po okropnéy burzy do portu zawiia.
— W galop! w galop, zawołał porucznik, daléy za nim! chwytaycie!
— Stóy! krzyknął donośnym głosem kapitan, ani kroku bez mego rozkazu. Masson! pomóż mi podnieść się, bo niezmiernie iestem, potłuczony, ruszyć się nie mogę.
Masson, iakkolwick zdziwiony nadzwyczayną zmianą woli swego kapitana, w milczeniu musiał mu bydź posłusznym, a osłupiali dragony zdawali się bydź nierozdzielną częścią bydląt, na których siedzieli.
— To spadnięcie nierównie iest gorsze iak pierwsze, rzekł Lawton podnosząc się z ziemi: wszystkie kości mnie bolą.... Niema Sytgreawa, żeby mnie opatrzył. Poruczniku! poday rękę, i pomóż mi wsiąść na mego Roanoke.
— Sytgreaw iest ztąd o dwa kroki, rzekł Masson, ma on rozkaz pozostać w domu Warthona, dopóki Syngleton całkiem nie wyzdrowieie.
— To dobrze, poiedziemy do niego. Stary Warthon okazał się dla mego oddziału bardzo gościnnym: nie wypadałoby żebym ocierał się około iego bramy, a do niego nie wstąpił. Zresztą w takim czasie i o téy porze potrzeba zmusza.
— I dawszy trochę wypocząć naszemu woysku, odprowadzę go potem do Czterokątów. Ale żebyśmy znowu nie ogłodzili bardzo Warthona? spodziewam się, iż ieszcze teraz znaydziemy podostatek wszystkiego, i samo wyobrażenie, takiéy kolacyi, iakie nam dał dziś śniadanie, bardzo wielki ma wpływ na moie zdrowie.
— Jedźmy! iedźmy! zawołał wesoło porucznik, nie umrzesz kapitanie z twego upadnięcia, kiedy myślisz o iedzeniu.
— Umrę za godzinę, ieśli mi ieść nie dadzą, odpowiedział nieco obrażony tym żartem kapitan.
— Kapitanie, rzekł sierżant zbliżaiąc się ku niemu, niedaleko iesteśmy domu tego szpiega kramarza, pozwolisz nam żebyśmy go z dymem puścili.
— Nie! krzyknął piorunuiącym głosem Lawton, maszże mnie za podpalacza? niech tylko iskierkę ognia u którego zobaczę, posiekam go na sztuki.
— Dla Boga! zawołał chorąży, któren na wpół iuż usnął był na swym koniu, a którego olbrzymi głos Lawtona przebudził, ieszcze nasz kapitan ma głos dość mocny, chociaż się dziś potłukł po dwa razy.
Lawton z Massonem w milczeniu dalszą przeiechali drogę obok siebie: ostatni nie mógł dość sobie wyobrazić, coby spadnięcie z konia, mogło mieć za wpływ na zmianę charakteru człowieka tak surowego, iakim był Lawton. Przybyli nakoniec do domu pana Warthona. Woysko stanęło przed bramą, Kapitan zaś zsiadłszy z konia, opieraiąc się na ramieniu swego porucznika, ku domowi postąpił.
Pułkownik Welmer dość wcześnie oddalił się był do swego pokoiu, Warthon zamknął się z synem, a doktor Sytgreaw, zmieniwszy trochę swą toaletę, i nawiedziwszy obydwóch pacyentów, przyszedł towarzyszyć damom, które go do siebie na herbatę zaprosiły. Kilka odpowiedzi na zapytanie Miss Peyton w inném go wystawiły świetle, niżeli o nim mniemała. Znał on całą iéy familią w Wirginii: nie przypominał nawet sobie, czyli iéy saméy tam nie widział. Nie sądziła ona iednak aby go znać miała: dość bowiem raz było zobaczyć taki oryginał iakim był doktor, aby o nim zapomnieć można. Okoliczność ta podała materyą do rozmowy, tak często pomiędzy dwiema obcemi sobie osobami wyszukiwanéy, a doktór, uprzywileiowany gaduła, wszedłszy w tryb mówienia, nikomu odezwać się nie dał.
— Już iakiem powiedział bratu Pani, rzekł, pomieszkanie przy bagnach, lub nad błotami, zawsze zdrowiu szkodzi, bo zwykle, różne przy nich panuią wyziewy, tym wiecéy że......
— Wielki Boże! cóż to znaczy? zawołała Miss Peyton usłyszawszy kilka wystrzałów, wymierzonych do Bircha.
— Bardzo się to coś wydaie, odpowiedział doktór, piiąc spokoynie herbatę na odgłos karabinów rozlegaiący się po rosie. Rozumiałbym, że kapitan Lawton ze swoim oddziałem powraca, lecz żołnierze iego pałaszem tylko robić umieią.
— Ależ zapewne nie musiał ranić nikogo.
— Ranić! powtórzył Sytgreaw, Kapitan ieszcze nikogo nie ranił, broń iego śmierć zadaje, śmierć nieuchronną, mimo wszelkich moich uwag, i proźb iakie mu robiłem.
— Wszakże kapitan Lawton iest ten sam, który dziś był zrana, i iak się spodziéwam iest przyiacielem pańskim, odezwała się Franciszka, widząc przestrach maluiący się na twarzy swéy ciotki.
— Bez wątpienia, żyię z nim naylepiéy, w gruncie duszy człowiek to bardzo dobry, i officer rzadkiego meztwa. Jedna w nim tylko nieszczęsna wada, iż nie chce się nauczyć, iak ma ciąć pałaszem, aby resztę sztuce moiéy zostawił. Każdy musi mieć swóy sposób do życia, a tu proszę państwa: z czego doktór utrzymać się może, kiedy iego pacyenci wprzód umieraią, nim on ich zobaczyć zdoła?
Mówiono ieszcze o powodach, iakieby bydź mogły do tak późnych wystrzałów, gdy w tém mocne po kilka razy do drzwi zastukanie, wszystkie trzy damy strwożyło. Zerwał się prędko Doktor, dobył z kieszeni małéy piłki, którą w nadaremném oczekiwaniu przez cały dzień przy sobie nosił, zwrócił się do dam prosząc iżby się uspokoić chciały, i sam pobiegł ku drzwiom, które przestraszony Cezar, drżącą ręką otworzył.
Kapitan Lawton! zawołał Sytgreaw, spostrzegaiąc go wchodzącego do sieni, i opieraiącego się na ramieniu swego porucznika. —
— Ah! móy drogi Doktorze, rzekł Kapitan, pragnąłem iak naypredzéy widzieć się z tobą, żebyś mnie opatrzył, gdyż nieznośne bóle w całym sobie czuię. Lecz przedewszystkiém porzuć tę utrapioną piłkę, na którą patrząc dreszcz mnie całego przenika. —
Masson w kilku słowach opowiedział Doktorowi całe zdarzenie Kapitana, i ledwie skończył, gdy Miss Peyton, ośmielona przekonaniem, iż żadnego nie było niebezpieczeństwa, ku drzwiom się zbliżyła, zapraszaiąc obydwóch Officerów amerykańskich, iżby weyść do pokoiu chcieli. Doktór zaś maiąc sobie przez nią wyznaczony pokóy dla Kapitana, poszedł przygotować wszystkie narzędzia, iakich zwykle przy opatrywaniu ran używał. Podczas iego oddalenia się, Miss Peyton zapytała swych gości: czyliby się posilić po podróży nic chcieli? a otrzymawszy od Lawtona głośne zezwolenie, kazała na prędce przynieść różnych zimnych potraw, któremi w momencie stół zastawiono. Obydwa Officerowie nic dali się prosić, zwłaszcza téż Lawton, który z bólu krzywiąc się czasem, wszystko piorunem sprzątał ze stołu. Właśnie był w samym trakcie swego apetytu, gdy Doktor powrócił oznaymuiąc, że wszystko co potrzeba w osobnym pokoiu urządził.
— Jak to Kapitanie! zawołał zdziwiony, iesz i to ieszcze z takim apetytem, chcesz chyba umrzeć wyraźnie?
— Naymniéy bym tego sobie życzył, odpowiedział Lawton, i dlatego téż siły swe pokrzepiam.
Nie pomogły żadne uwagi Sytgreawa: Kapitan nie wstał od stołu, dopóki wszystkiego wraz z kolegą swoim nie uprzątnął; poczém nisko ukłoniwszy się damom, wraz z Doktorem i Massoncm, do przygotowanego sobie odszedł pokoiu.
Zwyczaiem wówczas było w Ameryce, iż wszystkie znacznieysze domy, musiały miéc u siebie tak nazwany salon zbytkowy. Salon taki w Szarańczach, dzięki taiemnemu wpływowi Sary, dostał się Pułkownikowi Welmer. Przepyszna adamaszkowa kotara, złotem przerabiana, zasłaniała iego łoże, pokryte kołdrą z naydelikatnieyszcgo puchu: przy nim na hebanowych stolikach, stały srebrne naczynia ozdobione herbami familii Warthonów i w kilku karawkach różne chłodniki. Przeciwnie zaś w pokoiach obydwóch Kapitanów, wełniane na łóżkach kołdry, proste olszowe meble, i niektóre porcelanowe sprzęty, całą ozdobę składały. Sara mimo wszelkich innych względów, słusznie zachowała tę różnicę dla Pułkownika angielskiego. Kapitan bowiem Lawton przyzwyczaiony naywięcéy przepędzać nocy nie rozbieraiąc się wcale, często w obozie na polu, nie wymyślał nad małym pokoikiem do którego go zaprowadzono, a w którym znalazł wszystko do swéy wygody potrzebne, nadewszystko zaś butelkę z winem, która na samym wstępie czułe od swego gościa odebrała powitanie.
Rozebrano go, i położono w łóżku. Doktor trzymaiąc w lewém reku swą piłkę, prawą opatrywał mu niektóre części iego ciała.
— Sytgreaw! zawołał jedną razą Lawton, zaklinam cię, porzuć tę piłkę, gdyż mi na sam iéy widok krew się ścina w mych żyłach.
— Jak to? Kapitanie! człowiek który tyle razy narażał się na śmierć lub kalectwo, lękać się tak użytecznego instrumentu może?
— Spodziewam się, iż nie doświadczę na sobie, aby mi mógł bydź użytecznym.
— Nie chciałżebyś korzystać z pomocy tego narzędzia, któreby ci zachowało życie, odcięciem nicbezpiecznéy części, grożącéy zepsuciem całego ciała?
— Zapewne że go nigdy znać nie chcę, chociaż naybardziéy byłbym ranny.
— Jakże? tobyś umrzeć wolał?
— Zapewne! na mą duszę. — Nigdybym nie pozwolił, żeby mnie iak barana ćwiartowano. Lecz skończmy o tém: sen mnie morzy. Mamże iakie żebro złamane?
— Nie.
— Które wybite?
— Nie.
— Wszystkie zatem moie kości zdrowe?
— Tak iest.
— Masson! zawołał podnosząc się z łóżka, przysuń tu do mnie butelkę. I wychyliwszy ią do dna, obracaiąc się na drugi bok:
— Dobranoc Massonie! rzekł do towarzyszów swoich, dobranoc kochany Galileuszu!
Kapitan Lawton wielce poważał wiadomości chirurgiczne, ale zato w żadne lekarstwa działaiące wewnętrznie nie wierzył. Mawiał on często, iż człowiek byle miał żołądek pełny, serce odważne, i czyste sumienie, nie potrzebuie nigdy Doktora. Natura obdarzyła go stałością serca, i nadzwyczaynym apetytem; lecz co do trzeciego artykułu, prawda po nas wymaga, iżbyśmy dodali, że lepiéy sobie wyobrażał, niżeliby się w ścisłym okazało rachunku. Przypatrzył on się znacznéy liczbie umieraiącym towarzyszom swoim, tak na polu bitwy, iak i po szpitalach, i sądził, że człowiek do saméy śmierci zachowuie organizacyą wewnętrzną zupełnie zdrową, dopóki oczy i usta, swych funkcyi pozbawione nie zostaną: ztąd wnosił, że dyeta iest przeciwną naturze, i że dokąd oczy są czynne, potrzeba takie przyimować pokarmy, któreby choremu znośne bydź mogły. Nie dziw zatem, iż przejęty tak dziwaczną opinią, dowiedziawszy się, iż żadna zewnętrzna część iego ciała naruszoną nie iest, potrzebę Doktora za zbyteczną osądził.
Sytgreaw z politowaniem spoyrzał na niego, schował na powrót do swéy polowéy apteczki, dwie flaszki z lekarstwem które był dobył, porwał za swą piłkę, i wstrząsnąwszy nią z tryumfuiącą miną, odwiedzić kapitana Syngleton poszedł. Masson zbliżył się do swego przyiacicla, życząc mu dobréy nocy lecz uyrzawszy iż Lawton zasnął, pożegnał się z uprzeymemi gospodyniami domu, wsiadł na konia, i na czele oddziału, w zastępstwie Kapitana, udał się do małego miasteczka tak nazwanego Cztero-Kąty.



KONIEC TOMU PIERWSZEGO







  1. Wyraz pogardy, którego używaią Anglicy odznaczając nim Amerykanów, a nadewszystko Bostończyków.
  2. The locusta.
  3. Amerykanie kazali powiesić Majora Andrzeia uznanego za szpiega: patrz o Majorze Andrzeiu w ciekawém dziele Markiza Marbé-Marbois (Conspiration d’Arnold etc.) powstanie Arnolda.
  4. Dziesięciu cali.
  5. Roialistą w angielskim stylu.
  6. Cztery mile Angielskie rachuią siej na naszą iednę.
  7. Karykatura sławnego Swifta wyobrażaiąca gmin Angielski.
  8. Blueskin.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.