Przejdź do zawartości

Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 1.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
185
ROZDZIAŁ VIII.

— Niech go Bóg odwraca odemnie, żadnego w życiu moim znać nie chcę, odpowiedział Kapitan.
— Sytgreaw! zawołał Dunwroodi, ze schodów, Sytgreaw pośpieszay! biedny Syngleton iuż umiera; bo mu się, krew niezmiernie teraz puściła.
— Jak to! ten Syngleton! biedny Jerzy! zawołał Doktor przyśpieszaiąc swe kroki. Nieba iakaż go szkoda! iednak żyie, a gdzie iest życie, tam i nadzieia. Piérwsza to rana iaką dziś widziałem, żeby z niéy wyprowadzić można. Kapitan Lawton nauczył iuż żołnierzy swoich, że każdy z nich zaraz na śmierć zabiia. Szczęście że Jerzy razem z nim służy, i że iak mi mówi od kuli raniony.
— Rozmawiaiąc tak z sobą wszedł do pokoiu, gdzie młody Kapitan na śmiertelnéy leżąc pościeli, podniósł swe oczy na niego, i wymuszonym powitał go uśmiechem. — To iego weyrzenie, to uczucie nieiakiéy