Stary Kościół Miechowski/Księga I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Gromada w szkole; kłótnie przytłumione perorą Boncyka. P. Rektor Bienek przymawia gromadzie, aby zezwoliła na budowanie kościoła i na konieczności stąd wynikające; wspomnienia o starodawnych Miechowicach.


Lat dziecinnych, szczęśliwych przebłogie wspomnienia,[1][2]
Zanieście ducha mego do owych drzew cienia,
W których cichej świątyni był mi światem całym
Dom rodzinny, drzewiany z dachem podstarzałym!

Nad dach komin bielony szyję swą podnosi,

Chciałby widzieć wieś całą, więc z niechęcią znosi,
Że z tej strony kasztany świat mu zagrodziły,
W ową grusze, jabłonie las swój zapuściły.
Ale bliskość pszczelnika dąsy rozbroiła:[3]

10 
Tam miód pachnie, tam pszczółek brzęk, muzyka miła.


Widzę raj mej młodości, śliczne Miechowice,[4]
Ozdobione zielenią jak wiankiem dziewice:
Tam na górce kościółek z białemi murami,[5]
Otoczony stąd stawem, zowąd ogrodami;

15 
Tam zamek, plebanija, tam szkoła z Rektorem!

Wiosko! We dnie raj oczu, a słuchu wieczorem:
Gdy zabrzmi twych słowików śpiew, gęsi gęganie,
Sławne pianie kogutów, wiejskich żab rechtanie,[6]
Gdy wolno ku domowi idą rogatego

20 
Bydła stada z pod Więzu i od Zakaźnego,[7]

Z Nomiarek, Żabich Kółek, z Brzezin, od Jeziorka,
A za niemi pasterze zręczni jak wiewiorka,[8]
Skokami, śpiewem, z biczów strzelaniem i śmiechem
Kończą dzionek, a wioska grzmi stokrotnem echem;

25 
Gdy zwolna noc się zbliża i w szarym pomroku

Niesie koniec dla pracy, a słodki sen oku,
Aż wnet pokój ogólny, a tylko słowiki
Noc kolebią piosnkami jak czujne strażniki:[9]
Ach! na takie wspomnienie płakałbym niemało!

30 
Gdzież to bowiem to dawne szczęście się podziało?

Byłoż rzeczywistością, czy tylko marzeniem?
Byłoż stałe, lub tylko jak z nieba błyśnieniem?

„I owszem, było prawdą. Z nów ci będzie danem,[10]
Lecz bądź młody, zdrów, pracuj, bądź znów Miechowianem!”

35 
Będę nim choć w spomnieniu, a na wspomnień wątku[11]

Opieję stare dzieje w dowolnym porządku![12]

Zasiadła szkolne ławy miechowska gromada;[13]
Pan Rektor wstąpił w izbę poważnie i składa
Na stół czarną pijuskę, tabakierkę, razem[14]

40 
Cały stós gminnych aktów z zwierzchności rozkazem:[15]

„Dzisiaj zwołać gromadę.” Zanim więc lewicą[16]
Jeży rzadki włos głowy, przewraca prawicą
Karty w księdze sam i tam: znalazł, potem zażył
Hojnym szczyptem tabaczki, jak mówić, rozważył,[17]

45 
Otrząsł palce, wziął pismo, gromadzie wskazuje,

I z zlecenia zwierzchności tak się wywięzuje:

„Pisze do mnie minister...”
Tu pogłasnął czoło,
I, czy wszyscy słyszeli, pogląda wokoło, —
„Że uwzględnia potrzebę, o której pisałem


50 
Opolskiemu Rządowi i którą nazwałem

Kapitalną; więc będziem, Szanowne Zebranie,
Nowy kościół budować, nowy kościół stanie.
Musimy więc obmyślać...” Wtem jakieś nastawa
Szemranie, w niepokoju cała tylnia ława!

55 
Podniósł się Marcin Żyła, zwykle zwan „Marcinek”

Lub „Garnuszek”, snać z wzrostu dźwigał ten przycinek,
I rzekł: „Proszę wybaczyć, że mowę przerywam,
A choć możno najmłodszy, do słów się porywam
Ostrych; lecz niech stąd pozna Szanowna Gromada,

60 
Że mi dobro ogólne nigdy rzecz nie lada.

Pytam więc, Panie Rektor i Sołtysie Panic:
Ma-li to być gromadą? Sami Miechowianie
Ani w części dziesiątej się nie zgromadzili,
Choć tak ważne narady! Czy się wymówili?

65 
Gdzież Karf, Worpie i Gruba? a gdzież Bobrkowianie?

Rónot, Podlas, Osiny, nawet Rokitnianie?
Niema ich, i po sprawie! a potem się jeżą,
Swarzą, nawet że była gromada, nie wierzą.
Ten nieład musi ustać! Niech ordynanc chodzi

70 
Od wrót do wrót, niech grozi, że starzy i młodzi

Pod karą przyjść powinni obradować, aby
Po gromadzie nie plótli głupio jako baby.
Wszak na to jest ordynanc, niechże chodzi wszędzie,
Ma traktament; jeśli nie, tedyć inny będzie!”

75 
Tak kipiało z Garnuszka, a jak kipieć pocznie

Z jednego garnca, syczą natychmiast poboczne.
Pan Rektor z urzędowem pismem jeszcze w ręku
Milczy, nie przewidywał tego sprawy sęku.
Zaś Piontek, sołtys, myśli: „Ten nie na mnie gada,

80 
Wszak ja chodzę, bezemnie nie bywa gromada.”

Koronowicz, Adamiec Staś, dwaj starsi gminni
Myślą: „Jam już za stary, niechże mówią inni.”


Ale Fołtyn ordynanc zbiera stare siły
I w te słowa przemawia do Marcinka Żyły:

85 
„Marcinku! prawdę mówisz, że jesteś za młody,

A więc nie wiesz, że trzeba rozważyć rzecz wprzódy,
Potem mówić; oj, słaba jeszcze twoja głowa,
Byś śmiał do mnie stosować takich nauk słowa!
Mnie chcesz grozić? To ja mam od wrót do wrót chodzić?

90 
Gdzież honor gospodarzy, dać się za łby wodzić

I ulegać pogróżkom starego Fołtyna?
Moim nogom już starym chodzić nie nowina!
Noszą mnie lat sześćdziesiąt, a to bez nagany;
Nasłużyłem się dosyć pod wielkimi parny.

95 
Znał-li Marcin Klózioka Kaspra? Już pod trawą

Odpoczywa, z pańskiego stodolnego sławą,
A jam po nim nastąpił! Znosiłem upały
Słońca; gdy prace w polu na jesień ustały,
Gdy w sąsiekach wyglądał młocki owoc polny,

100 
Śród mrozów stary Fołtyn był wierny stodolny!

Nigdy nóg nie szczędziłem, a Marcinek młody
Zarziuca mi lenistwo? Gdzież Pan masz dowody?
Jeśli ja, co być może, opuściłem kogo
Zwołując do gromady, nie karz mnie tak srogo!

105 
Nie o milę odległy sąsiad od sąsiada,

Niechże woła ten tego, a będzie gromada.
Wszak podług tej kolei, jak we wsi mieszkacie,
Pilnować straży nocnej obowiązek macie,
A któż was tam zwołuje? Nikt! Według umowy

110 
Pradziadów, kto tej nocy był wachtarz miejscowy,

Wczas rano sąsiadowi dzidę zanieść raczy;
Ten, zoczywszy ją przy drzwiach, już wie, co to znaczy,
Jest posłusznym. A gdyśmy jak pańscy poddani
Do pełnienia pańszczyzny bywali wołani,

115 
Nie czyniono nam żadnej w rozkazach grzeczności!

O północy wstał Szaflik (już on we wieczności,


Marcin go nie pamięta), wstał więc Szaflik miły,
I jak chodził, tak chodził; co miał w płucach siły,
Tyle, stojąc przy wrotach, wołał: „Hej, Koruga,

120 
Dziś z kosą do Nomiarek! Białasik, do pługa!

Stasiu, dzisiaj do siana! Wojtku, ty z cepami!...”
Czy go wszyscy słyszeli, czy nie, wiecie sami,
Coście starsi jak Marcin, — Marcin nie pamięta —
A jednak iść musieli, to powinność święta.

125 
Teraz, iżeście wolni, w słuchu tępiejecie,

Czego wam się nie trąbi, tego już nie wiecie.
Wreszcie sądzę, że Marcin wzroku dość krótkiego:
Miechowianów tu dosyć, a Bobrek ma swego
Zastępcę Mierzwę oto, a Karfma Bujara

130 
Grzesia; tam z Rokitnicy połyskuje stara

Głowa Hatlapy; jest tu Grabowy, Kompalik,
Z Osin Szczerba, i czegóż chce Marcinek malik?
Młodyś, młodyś Marcinku, a więc...” Nagle z lawy
Tylniej podniósł się mówca olbrzymiej postawy.

135 
Bargiel: „Fołtynie!” — woła, — „i cóż to ma znaczyć,

Że ty zamiast się z tego przed nami tlomaczyć,
Iżeś nas nie zawołał, stare dzieje bredzisz
O Klóziokach, Szaflikach; czy myślisz, że siedzisz
W gronie dziewek na prządkach? Powiedz tylko wkrótce,

140 
Czemużeś ani stopą nie był na Szkarotce?

Mówże, czemużeś nie był?” — „Niegrzeczne drągale!” —
Bąknął Fołtyn, — „Bargłowie, choć wszystcy wąsale,
Lecz cóż po nich w gromadzie? Człowiek ladajaki,
Cały jego majątek biedne płócienniaki...

145 
Cóż nam ty dasz na kościół? A wreszcie, mój Panie,

Kiedyż kto Bargla w jego komorze zastanie?
Możno Miera, Salomon, Altman; o, ci wiedzą,
Gdzie Bargłowie do nocy lub do rana siedzą,
Ale ja tego nie wiem! Przebacz ostrą mowę,

150 
Lecz i ty względu nie masz na mą siwą głowę!“

Rzekłszy, usiadł na ławie; aże stękła ława,
Gdy spoczął na niej Foltyn i Foltyna sława.
Foltynie! któż ci kazał drażnić w gnieździe osy?
Nie odliczą się rzadkie na twej głowie włosy!

155 
Oto już wstał Marcinek, Żyłowie, Barglowie,

Gryczyki, Solipiwo, Krzón, bo w owej mowie
Foltyna o Altmanie, Salomonie, Mierze,
Myślą, że mówca skubie ich dwuznaczne pierze.
„Co to?” — piał Kiepek. — „Hańba! Toć rzecz nowa,” — drugi —

160 
„By nas w twarze bić miała pięść gminnego sługi;

Za drzwi z nim!” Już wykonać, co grożą, gotowi,
Pan Rektór woła: „Cicho, cicho!” aż wtem nowi
Wstają mówcy: Markucik, dawniej zwany Miałki,
On co między pierwszymi wyrzekł się gorzałki,

165 
Bułeczka, Boncykowie, Pieckowie, Łaszczyki,

Stoją mocno jak w grochu walącym się tyki,
Wszystcy razem chcą mówić, a gdy nikt nie słucha,
Wrzeszczą głośniej. Pan Rektór odważnego ducha
Krzyczy głosem słowika: „Ja w imieniu króla,

170 
Wołam was do porządku! Cicho tam, Mitula!

Uciszcież się!” Gdy w lecie nagle wiatr powstanie,
Występują ogromne chmur wojska: błyskanie,
Grzmotu łoskot, trzask gradu, huk strasznej powodzi,
Trwoga zewsząd... powoli burza znów odchodzi,

175 
Niekiedy jeszcze zagrzmi, lecz wnet niebo jasne,

Co przed chwilą dla czarnych chmur było za ciasne;
Tak też było we szkole: po tak groźnej chwili
Wszystcy na głos Rektora znów się uciszyli;
Siadają. Nim ostatni z cicha coś przebąknął,

180 
Powstał stary gwardzista Walek Boncyk, krząknął

Na znak, że chce coś mówić; nastało milczenie,
Rektór mówić pozwolił, więc pełni zlecenie:

„Aleć, moi sąsiedzi, cóż się to dziś święci?
Ja już sto gromad gminnych noszę w mej pamięci,

185 
Ale taka, jak dzisiaj przenigdy nie była!

Wierzę, że uszczypliwie mówił Marcin Żyła,
Bargiel jeszcze drażliwiej; ów wymawia myto,
Chce wyganiać z urzędu; ten, kpiąc, pyta, czy to
Foltyn marzy o prządkach! Tak, moi kochani,

190 
Każdy, chcąc nie chcąc, serce ordynanca rani!

Aleć zaś miły Foltyn rąbał, a bez względu
Na prawdę; oczywiście, nadużył urzędu.
Toć nie pięknie tu wołać: „Bargłowie pijaki,
Których całym majątkiem biedne płócienniaki!”

195 
Ja, com się tegoż roku jak nasz Biskup rodził,

Pamiętam, że miechowski sołtys boso chodził,
Marcin Boncyk, mój Ojciec (matce było Klara),
Bo wtenczas było u nas biedy, co niemiara!
Ciągli przeciw Francyi przez kraj nasz Moskale.

200 
Oj, wieleżbym wam o nich mógł rozprawiać, ale

Ta rzecz tu nie należy! Ja, moi kochani,
Zawsze się gniewam, gdy kto Miechowice gani.
Złoty to lud miechowski, cnotliwszy jak inni,
Lecz chociażby był gorszym, toćbyśmy powinni

205 
Wady naszych współbraci przebaczać, zakrywać,

Nie rozgłaszać po świecie! Ja nie chcę używać,
Podwiel na świecie żyję, nieszczęsnej gorzałki!
Lecz, niech powie Kurc Tomek, albo sąsiad Miałki,
Jak tu dawniej bywało. Niż się człek narodził,

210 
Już od karczmy do karczmy ojciec jego chodził

Kosztować, gdzie gorzałka była najsmaczniejszą,
Gdyż nam była do uciech wszech najpotrzebniejszą.
A znalazłszy, zakupił choć pięć kwart na chrzciny,
Wszak bez wódki nie było najmniejszej gościny.

215 
Nawet dziecku dawano zamiast piersi matki,

Kilka kropli gorzałki; mówiły sąsiadki,

Że takiemu gorzałka już nie będzie szkodzić...
Mógłbym wam tu z przykładów bez liku dowodzić,
Jako się z wódką nasi przodkowie rodzili,

220 
Z wódką żyli i z wódką ze świata schodzili. —

Smutneć to były czasy, bardzo smutne, ale
Lepszych wtedy nikt nie znał i nie pragnął wcale.
Niech to każdy w pamięci swej zapisać raczy,
Niech Foltynowi Bargiel i Żyła przebaczy,

225 
Nie gniewaj się, Marcinie!“ — „Wszak ci się nie gniewam,

Panie Sztajgier, bo o cóż? Ale się spodziewam,
Że nikt sądzić nie będzie, iżbym ja w gromadzie
Dziś bez słusznej przyczyny był początkiem zwadzie.
Przecie słuszna, że w radzie o tak ważnej sprawie

230 
Wszystkie gminy tu siedzieć powinne na ławie,

Tego tylko żądałem, tak zawsze bywało.“
„I dziś tak jest, choć nas tu podobno za mało,“
Rzekł Hatlapa Rokitnian — „lecz choć nas niewiele,
Skoro inni usłyszą, że tu o kościele

235 
Była rada, podpiszą, co my usądzimy,

Wszak to u nas przysłowiem: jak wy, tak też i my.
Dobrze wiedzieli wszystcy moi Rokitnianie,
Że gromada dziś, ale na me zapytanie,
Czy ten pójdzie, albo ów, każdy się wymawiał:

240 
Ten się drogą daleką, ten zdrowiem zastawiał,

Ów się już cały tydzień radował niedzieli,
By odpocząć śród swoich; wreszcie powiedzieli:
»Hatlapo dobrodzieju! wy już nie chodzicie
Po robotach dalekich, gdy więc odmówicie

245 
Swój paciorek niedzielny, nie śpieszcie do domu

Razem z nami, lecz mówcie z Miechowianów komu
O obiadek; chętnie was Waloszek ugości;
Wszak z nim o starych czasach macie rozmów dości.«
Dobrze, — rzekłem, — to pójdę! Byłem na nieszporze,

250 
Teraz zaś tu w gromadzie, a Panie Rektorze,

To rzecz pewna, że za mną z całej Rokitnicy
Pójdą i gospodarze i ich komornicy.
Karf pójdzie za Bujarem, a Bobrek się dowie
O sprawie, gdy ją Mierzwa dziś w karczmie opowie.”

255 
Jeszcze chciał coś tłomaczyć, lecz zwróciwszy oczy,

Widział, jak z dalszej ławy na niego się mroczy
Kwaśna twarz Widawskiego. Był to człek sumienny
W pełnieniu obowiązków, w życiu nieodmienny.
Ileż go już nosiły zdrowe zawsze nogi!

260 
Aleć też do biegania miał interes mnogi,

Bo pieprz nosił z Bytomia, a z Pyskowic buty,
Po sól chodził na Góry, do Gliwic po druty
Do garnków obciągania. Biegał, więc był zdrowy,
Pomimo zadań tylu na szychtę gotowy.

265 
Nikt go w karczmie nie zastał, tak o nim gadano,

Do kościoła zaś chodził w niedziele wczas rano,
Po Mszy świętej już go gdzieś w podróży widziano.
Że sumiennie używał przedrogiego czasu,
Stąd twarz jego nabrała niejakiegoś kwasu.

270 
Gdy Dobrodziej Hatlapa mowę swą przedłużał,

Aże wzdychał Widawski, wzdychał, oczy zmrużał,
Wstał nareszcie, Hatlapę zyzo okiem śledził
I przez wargi stulone te słowa przecedził:
„Raczcież skończyć, Kochani, niepotrzebne baśnie;

275 
Już was słucham godzinę i myślałem właśnie,

Że nie wiecie, po coście tu przyszli. Już tego
Dosyć; zacznijmyż, proszę, od najważniejszego
Przedmiotu, mnie się śpieszy, gdyż jutro wczas rano
Muszę iść do Pyskowic, bo tam suszę siano.

280 
Więc cóż to o kościele?” „Oj Widasiu miły,

Pyskowice nie Paryż! Mnie nogi nosiły,” —
Śmiał się Bujar, — „przez całe Prusy i Francyję

Tam i nazad, a przecie zdrów jestem i żyję,
Nie uciekam przed nocą jak ty, nawet łażę

285 
W nocy zręczniej, jak we dnie, innym drogę wskażę.“


„Wiem że żyjesz, bo pijesz; dobrze ci smakuje,
Mówi stara Forbaszka: aże ci smakuje,
Więc nie wracasz do domu nigdy przed północą,
Chwaliła się Forbaszka: aże przed północą.”

290 
Śmiechem parsknęli wszystcy na te niby fraszki,

Bo któż wszerz i wdal nie znał na Karwie Forbaszki,
Karczmarki nieochludnej, niezgrabnej, co z wiary
Żydowskiej przeszła do nas i jej Forbach stary.
Miała zwyczaj powtarzać słowa, aż powtarzać,

295 
Na ganiących nie chciała zważać, aże zważać.

Nim serdeczny zarażał śmiech ławę za ławą,
Czynił Bujar uwagi nad niestałą sławą
Zwycięstw nad Francuzami. Niedziw żółć pękłaby;
Lecz wie z pisma świętego, że nieszczęsne baby

300 
Zabiły Salomona, Dawida, Samsona,

Ciężko westchnął: „A cóż ja Bujar, a cóż ona!”
„Niema“ — myślał, — „na świecie kącika milszego
Dla Francuzów zwycięzcy, Bujara starego,
Jak za piecem na ławie!” Nim więc o tem marzy,

305 
Wytarł już też pan Rektór ślady śmiechu z twarzy;

Ten przykład naśladują chustką pięćpalcową
Sołtys, ordynanc, starsi, lub sukni połową
Ocierają pot z czoła. Z tej pomyślnej chwili
Korzystając, pan Rektór rzekł: „Moi przemili

310 
Gospodarze, śmiejem się, a tuby przystało

Smucić się, nawet płakać! Już to lat niemało
Poszło, odkąd potrzebę konieczną uznano
Kościół nowy budować. Już obiecywano
Przed dwiema, trzema latmi wziąść się do roboty,

315 
A jednak wszystko stoi, ktoś nie miał ochoty!

Ale latoś inaczej! Najłaskawsza Pani
Jejmość Maryja Winkler z Domesów nam tani,
Ale śliczny wystawi Dom Boży: kupiła,
Jak wiecie, pół zagrody Krzonowej, zrobiła

320 
W krótkim czasie z tych pustków cmentarz, opasany

Z pięknej cegły murami, ślicznie wyrównany,
Ozdobiony wysokim krzyżem i drzewami,
Sadzonemi wszerz i wdłuż i wkoło rzędami.
Na cmentarzu tym stanie z drzewa, z cegieł, z gliny

325 
Tymczasowy kościółek z łaski Jejmościnej.

Tam Najświętsza Ofiara ma być sprawowaną,
Aż nowego przybytku śliczne mury staną,
Wspaniałą swą budową głoszące przez wieki
Szczęsny byt parafii z Winklerów opieki.”

330 
Tu bąknął Wojtek Kóna: „Nam Pani buduje

Kościół, kościółek, cmentarz, a to nie kosztuje
Nas biedaków ni grosza. To pięknie!” — „Wojciechu!”
Odparł Łaszczyk Halyniarz, — „ani w wielkim miechu
Twe nie zmieszczą się skarby; twe bydło w oborze,

335 
Konie w stajniach, twe łąki, a na polach zboże

Nie świadczą o ubóstwie; wszak ty oprócz Pana
Jegomości naszego i oprócz Altmana
Jesteś najzamożniejszym, choć nie są twe spodnie,
Co zaświadczy wieś cała, szyte nowomodnie.

340 
A mówisz, żeś biedakiem? Nie strój komedyi!”

„Franku!” — rzekł z śmiechem Kóna, — „powiedz mi no, w czyjej
Główce urósł ten rozum? On nie twego chowu:
Tak ci śpiewa Halinka, a ty to tu znowu!”
„Wojtku!” — rzekł Łaszczyk, — „gdy się sąd o żony toczy:

345 
Lepszy rozum Halinki, jak żon twoich oczy!

Jednem cię tylko Kasia, twa pierwsza, kochała,
Mając tylko jedyne; twa druga zaś miała
Oczy całych Miechowic. Mnieby to smuciło,
Bywszy tobą; ta mówi, że cię to zdobiło;

350 
Sądź, jak chcesz!” Milczał Łaszczyk, znów się śmiech rozpoczął,

Lecz zwinnie przed naciskiem nasz Wojtek uskoczył,
Wołając: „Panie Rektór, jakoż to z kościołem!”

„Wszak mówiłem, mój Kóno,” — rzekł głosem wesołym
Pan Rektór, — „śmiejemy się, a tuby przystało

355 
Smucić się, nawet płakać. »Już się wykonało«:

Tak niby mówi do nas konającym głosem
Kościół stary, wnet padnie pod gwałtownym ciosem
Konieczności. Kochani! były takie czasy,
W których możno bagniska lub odwieczne lasy

360 
Zajmowały te miejsca, gdzie teraz wieś stoi;

Któż tu pierwszy zamieszkał: czy obcy, czy swoi?
Od tych pierwszych początków ileż upłynęło
Lat, niż się dużej wioski grono utworzyło!
Któż budował ten kościół, kiedy albo komu?

365 
Był — zaiste — i ten czas, w którym tegoż domu

Bożego wyglądano jak duszy zbawienia!
Narodził się, był młody, do świątyni cienia
Wołały zdala ludzi dźwięczne dzwonów głosy,
A krzyż wieży kierował serc myśli w niebiosy!

370 
Tak lat było set kilka... A teraz! Za stary

Już kościółek ten dla nas, a jego rozmiary
Nie obejmą ludności sto razy liczniejszej.
I postawa lichutka przeciw teraźniejszej
Wspaniałości kościołów! Maleńkie Piekary,

375 
Ale kościół tak wielki, że drewniany stary

Z dachem pięknie się zmieścił w przestrzeni nowego.
Pod obłoki się wspina wieża biskupskiego

Kościoła; a co proboszcz Dronia w Sławięcicach
Budował, to śliczniejsze jako w Miechowicach

380 
Przyszły kościół Jejmości, kto go tu doczeka!

Słowem jaka jest kolej każdego człowieka:
Rodzić się, żyć czas jakiś, a potem umierać,
Tak też z naszym kościołem: wnet umrze! Rozbierać
Będziem te mury, które, jak pewnie myślano,

385 
Na wieki nieprzeżyte niegdyś budowano.

Pisze do mnie minister” — tu czoło wysokie,
Bo łyse głasnął, czyniąc westchnienia głębokie, —
„Że uwzględnia potrzebę, o której pisałem
Rządowi opolskiemu, a którą nazwałem

390 
Kapitalną, że możem, Szanowne Zebranie,

Kościół nowy budować. Nowe budowanie, —
Powiadał mi Notebom, sławny budowniczy, —
Łatwo się na siedmdziesiąt tysięcy obliczy!
Skądże wziąść tyle twardych? Podług krajowego

395 
Prawa wypadałoby trzecią część wszelkiego

Kosztu włożyć na gminy. Aleć nasze Państwo
W swej hojności uwalnia od kosztów poddaństwo.
Jejmość nasza, Marya de Winkler z Domesów
Już od dawnych lat cząstkę rocznych interesów

400 
Odkładała na kościół. Tysiąc rąk ze skały

W Orzeszu dla niej kamień piaskowy łamały,
Już go kilkanaście set sążni tu zwieziono
I na polu za szkołą, zgrabnie ułożono.
Tam w fabryce przedziwnej piły ocelowe

405 
Obrabiają ten kamień; kamienie gotowe

Na wózkach długich, niskich, żelazną koleją
Będą wożone w miejsce, gdzie się wielkie dzieją
Przygotowania przyszłej świątyni. Westfalscy,
W swej sztuce nader biegli mistrzowie ceglarscy

410 
Już tu do wsi przybyli; w sposób u nas nowy,

Bo za pomocą koni, będzie wnet gotowy

Cegły dobrej milijon albo jeszcze więcej!
Belek z lasów Sierockich już kilka tysięcy
Zeszłej zimy spuszczono. Jakiś mistrz w Berlinie,

415 
Zowie się pan Kalide, a krewny w rodzinie

Naszej łaskawej Pani, ma wykuć z marmuru
Posąg Najświętszej Panny dla nowego chóru.
Sławny malarz Butterwek, żyjący w Francyi
Maluje trzy obrazy: Najświętszej Maryi

420 
Panny siedmiobolesnej, Józefa świętego,

Co będzie stał w ołtarzu ganku północnego,
Trzeci święty Tadeusz. Główny ołtarz będzie
Arcydziełem rzeźbiarskiej sztuki w wszelkim względzie:
W środku będzie Krzyż Pański, z tej strony, gdzie fara,

425 
Święty Jacek, a z drugiej dziewica Barbara.

Szanowni Zgromadzeni! Co wam tu powiadam,
To częścią sam widziałem, dlatego też gadam,
Częścią widział i słyszał mój pan syn, co teraz
Z szkół wrocławskich powraca, w zamku bywał nieraz.

430 
Wielkie więc, jak widzicie, są przygotowania

Dla nowego kościoła; według mego zdania
Szybko pójdzie robota; w tych aktach dowody,
Że Biskup i rząd świecki nie czynią przeszkody.”

„Aleć mój Panie kmotrze!”: — odezwał się stary

435 
Boncyk Walek — „tej naszej Jejmości zamiary

Nie są pono zbyt mądre! Nie ganię ja Pani,
Onać wiedzieć nie może, lecz jej zawołani
Mistrzowie architekci na pierwszy rzut oka
Odgadnąćby powinni, że tam jest głęboka

440 
Kurzawka, gdzie teraźni cmentarz. Moje zdanie

Jest, że podwiel świat światem, kościół tam nie stanie!”
„Walenty Dobrodzieju!” — odrzekł Rektór, — „przecie
Kościół stary, teraźni niejedno stulecie
Już tam stoi, a nie znać, by mury pękały,

445 
Lub żeby swe ciężary w kurzawkę wgniatały.”


„Tak jest,” — odparł Walenty — „lecz to z tej przyczyny:
Nad kurzawką się nieco wzniósł niski, jedyny
Kłąb piasku zmieszanego z gliną, na tym grzbiecie
Stoi, prawda, kościółek niejedno stulecie

450 
I stałby do sądnego dnia; lecz kto poruszy

Niecoś głębiej ów piasek, cały kościół skruszy!
Nowy kościół, jak słyszę, będzie miał rozmiary
Na trzykroć obszerniejsze jak kościółek stary,
Więc przekroczy granice wzniesionego piasku

455 
I utonie. Jać nie mam na piśmie obrazku

Wnętrznych ziemi chodników, ale go mam w głowie,
A gdyż ja sam widziałem, już mi nikt nie powie,
Że się rzecz ma inaczej! Moja trzecia żona,
Panie, świeć nad jej duszą, w suchy grób włożona,

460 
Gdyż jest blisko kościoła; niecoś tylko dalej

Już mi dla córki Rózi mokry grób grzebali,
A Kostusia, jedyna drugiej żony córka,
Leży w wodzie, bo tam się już skończyła górka.”
 
„Kmosiu!“ — westchnął pan Rektór, — „Notebom powiada,

465 
Że aż dotąd, gdzie wzgórek piasku się usiada,

Będzie wszystko zniesione. Szanowni Słuchacze,
Możno z was tu niejeden na tę wieść zapłacze,
Że musimy otworzyć groby, zmarłych kości
W pogrzebowej, nabożnej tam uroczystości

470 
Przenieść, gdzie będzie nowy cmentarz poświęcony;

Tam znów spoczną ojcowie, dziatki, męże, żony!”
Tu nastało głębokie, ponure milczenie,
Przerwało je gdzieniegdzie płaczliwe westchnienie.

„Tam trzy żony czekają na me stare kości” , —

475 
Westchnął Boncyk, — „trzy córki dziecinnej młodości

Tam śpią po ciężkiej męce, tam ojciec kochany
I matka, a grób ich ma znów być rozkopany? —
O niech stoi kościółek, pamiątka przeszłości,
Bo tam gruntu nie znajdą wsze mistrzów biegłości;

480 
O niech stoi, a nowy możemy wystawić

Śród nowego cmentarza! Nowy może sławić
Hojność naszego Państwa w najpóźniejsze wieki,
Stary zaś będzie świadkiem pobożnej opieki
Jejmości, co pokoju broni grobowego,

485 
By był pokój doczesny zadatkiem wiecznego!”

„Wyście smutni, kochani!” — rzekł Bienek — „pojmuję
Doskonale wasz smutek, wszak i ja to czuję,
Co was rani głęboko! I ja tam mam żonę,
Matkę wszystkich mych dziatek, i ja w żalu tonę,

490 
Gdy pomyślę, że niema i w grobie pokoju

Dla tych, co chcieli spocząć po doczesnym boju!
Lecz rozważcież: komuż to mają ustępować
Nasi zmarli? Tam Bogu myślimy zbudować
Godne Jego mieszkanie! Bogu zmarłych kości

495 
Ustąpią, bo on im da mieszkanie w wieczności.

Wy płaczecie o groby?! Ja jeszcze mam wielki
Inny powód do smutku: Zaiste z was wszelki
Zna wszystkie me stósunki do kościoła tego.
Już czterdzieści lat pełnię służbę kościelnego!

500 
Moje ręce służyły ołtarzom, kaplicy,

I organom i dzwonom i świętej chrzcielnicy!
Dzwoniłem, grał i śpiewał przy ślubach, pogrzebach;
O opłatkach, o świecach, o wszystkich potrzebach
Pamiętała ta głowa. Niema najmniejszego

505 
Kącika w tym kościółku czcigodnym, którego

Jabym nie znał na pamięć! O, te święte mury
Często mi rozpędzały smutku mego chmury.

Kiedym rano wczas, albo o wieczornej porze
Szedł dzwonić Aniół Pański, a niebieskie zorze

510 
Lały się oknem wieży w serca mego cienie:

Tedy, płacząc, klękałem; gorące modlenie
Jakoś samo ze serca w niebo się wznosiło.
Nie chwalę się, Kochani, lecz mi często było,
Jak gdyby te kamienie wszystko rozumiały,

515 
Zemną dzieląc mój smutek, do mnie przemawiały.

Jak wam pole jest razem pracą i spocznieniem
I nadzieją i szczęściem i ciągłem marzeniem;
Tak ja, niby zrośniony z tą świątynią miłą,
Pokochałem ją całą serca mego siłą,

520 
Nie myślałem inaczej, jak, że rozdzielenie

W śmierci tylko nastąpi. — Otóż tu spełnienie!
Ja, com dotąd kościoła strzegł jak oka mego,
Teraz mówię: nie płaczcie nad zburzeniem jego,
Rzućmy to ziarno w ziemię, bo z jego pogrzebu

525 
Wnet wspanialsza świątynia wzniesie się ku niebu!”


Milczał, otarł łzę z oka; że był rozrzewniony,
Taił, a wziąwszy z stołu stós aktów złożony,
Niby czegoś szukając, przewracał kartkami
I rzekł: „Myślę, iż pewno poznaliście sami,

530 
Jako słuszną jest rzeczą nie czynić przykrości

Rządowi i łaskawym zamiarom Jejmości.
Wszak i Urząd Biskupi dał komisarzowi
Janowi Alojzemu Ficek, proboszczowi
Z Piekar, kanonikowi, to upoważnienie:

535 
Czynić co tylko można, aby zezwolenie

Ze strony waszej dzisiaj jeszcze nastąpiło.
Ja czemprędzej z wszystkiego, co się tu mówiło,
Spiszę raport, a jutro poślę Wielebnemu
Księdzu kanonikowi, on zaś Biskupiemu

540 
Urzędowi, dodawszy swe w tej sprawie zdanie;

Myślę, że się z tem zgadza Szanowne Zebranie?”

„Co do mnie,” — rzekł Hatlapa — „mój Panie Rektorze,
Zda mi się, że nam upór ani nie pomoże,
Wszak to rzecz policyjna! Gdyż więc rząd zezwala,

545 
Niechże Jejmość, kiedy chce, nasz kościół rozwala

I niech zmarłych przenosi; nam już dosyć będzie,
Że się na to zgadzają w Biskupim Urzędzie.
Wszak ci i cmentarz nowy jest ziemia święcona;
Trupiej kostce zaś jedno, gdzie jest położona,

550 
Gdy tylko dusza w niebie! Chciałbym jednak prosić,

By dzień trumn przenoszenia raczono ogłosić,
Boć całej parafii będzie powinnością
Pogrzeb tak nadzwyczajny odbyć z pobożnością.”

„Słusznać jest, mój Hatlapo, coście powiedzieli!” —

555 
Rzekł pan Rektór — „możno już przy przyszłej niedzieli

Dowiemy się o wszystkiem z kazania w kościele.
Już przedłożyłem wszystko, moi przyjaciele,
Co Urząd Przewielebny i minister zadał; —
Pocóżbym ważność rzeczy obszerniej rozkładał?

560 
Chce-li jeszcze kto mówić?” — „Cóżbyśmy mówili?” —

Wołał Kańtoch: „Gdybyśmy na kościół płacili,
Znalazłoby się możno coś godne nagany;
Lecz tak, gdy nam już cały kościół darowany,
Dajmy pokój wszystkiemu! Już się dość spóźniło,

565 
Czas więc, by zgromadzenie znów się rozchodziło.

W poniedziałki niektórzy zwykli długo leżeć,
Aleć mnie trzeba rano już do pracy bieżeć!”
„Więc skończmy rzecz!”: tak wołał Karf i Rokitnianie,
Wstawa ława za ławą, ogólne powstanie.

570 
„A więc kończę obradę. Zostańcież mi z Bogiem!”

Wola pan Rektór; wszystcy mówią: „Z Panem Bogiem!”
Pan Rektór wziął pod pachę akta, nakrył głowę
Aksamitką, którą miał już życia połowę,
Brząknął dwiema palcami w tabakierkę, hojnie

575 
Nabrał, zażył i kichnął głośno, lecz przystojnie;

Pozdrawiano: „Na zdrowie!” — on grzecznie dziękuje
I z uśmiechem na twarzy z szkoły występuje.
Za nim cała gromada; każdy, jakby ożył,
Skoro drzwi prowadzące ku drodze otworzył!

580 
Wszystkie wargi w czynności, każdy głośno gada,

Robi gesty rękami: „I na cóż gromada?” —
Burzy ¡jeden drugiego. „Wszak nas tu zwołali
Nie dla obrad, lecz byśmy wszystko podpisali!”
„Nie podpiszmy! tak lepiej!” — rzekł Mitula mały —

585 
„Bo tu jakieś chytrości! Jeszcze nie słyszały

Uszy moje, by Pan gdzieś chłopom chciał wygodzie!
Właśnie, kiedym chciał mówić, kazano wychodzić;
Ale Lazarek siedział, jak głuchy i niemy,
Tak samo i Latocha! Dobrzeć, teraz wiemy,

590 
Kto strzyże za Panami!” „Aleć, mój sąsiedzie,

Jam zły sąsiad takimu, co z Panami jedzie!”
Tak wciąż głośno gadano. Szkoda, że Stawisko
Zakończyło tak mądrych gadaczów zjawisko,
Bo tam dróga od szkoły w trzy strony się dzieli;

595 
Tam się głośni gadacze nagle gdzieś podzieli.

Rozsuła się gromada w kupy, w kupki, wreszcie
Gdzieniegdzie tylko kogoś spostrzeżono jeszcze.
Lecz i ten już wnet zginął w wieczorowym cieniu.

Od Stawiska w bok lewy przez cmentarz w milczeniu

600 
Dwaj starzy postępują ociężałym krokiem.

Pierwszy z nich się zatrzymał, rozrzewnionem okiem

Spojrzał w stronę kościoła, wskazał ręką, potem
Rzekł: „Tam grób mojej Hanki! Cóż ty myślisz o tem,
Że chcą zmarłych przenosić? Tomku, chcą budować

605 
Nowy, wspaniały kościół! Ja się nadziwować

Nie mogę tym odmianom. Gdyby z grobu wstali
Nasi starzy, Miechowic jużby nie poznali.
Nowy kościół, mój Boże! Ja dawniej starego
Nie widziałem i w święta największe pełnego!

610 
Kiedym ja służył do Mszy, tedy tak bywało:

W niedziele kilka kobiet przed ołtarzem stało,
Dalej zaś po kościele tu z tej Miechowianie,
Z owej strony Karf, Bobrek, razem Rokitnianie,
W środku było próżniutko, choć był kościół mały.

615 
Gdzie się te stare czasy Miechowic pod ziały!”


„Walku!” — odrzekł Kortyka, zwany Kurc, — „już wiele

Latek minęło odtąd, kiedym ja w kościele
ślub brał z moją! Tyś drużbą był przy tem weselu.
Z owych czasów wymarło rówienników wielu,

620 
Już i Sobek Kaczmarczyk! Myśmy dwaj zostali!

I cóżbyśmy nad tej wsi odmianą dumali?
I myśmy się zmienili: jam łysy, ty siwy;
Że zatem wieś urosła, toć nie wielkie dziwy!”

„Owszem dziwy”, — rzekł Walek, — „cóż ja to widziałem,

625 
Będąc dzieckiem? Jakież ja Miechowice znałem?

Z tej strony ciemne lasy, z owej wielkie stawy,
W środku wioska tak nędzna, błocista; że ławy
Kładziono od Starego Dworu do kościoła.
Ani jeden dach we wsi nie był ze szędzioła,

630 
Lecz ze zbutwiałych, grubych snopów długiej słomy,

Pod strzechami niziuśkie czerniły się domy.
Łatwo pojąć, jak zgrabne te chałupska były,

Gdyż ówcześni majstrowie nie miewali piły!
Piła, hebel lub ośnik, to rzeczy nieznane:

635 
Klinem belki łupano! Poławy łupane

Niezgrabnie na sękate belki przybijano,
To był pokład; ścian gliną nie powylepiano,
Szczeliny, dziury — miejsca szaf zastępowały,
W nich grzebień, łyżki, noże albo fajki tkwiały;

640 
Na sęk ubiór wieszano; Całe pomieszkanie

Tak niskie, że mój ojciec, daj mu niebo Panie,
Choć był wzrostu małego, zawsze był schylony,
Kiedy chodził po izbie! A teraz? Wzgardzony
Dawny dwór pański, bo jest najlichsze budzisko,

645 
A zaś ślicznym ogrodem ówczesne bagnisko;

Śród wsi gościniec z dwiema po bokach rowami,
Przy nim chędogie domki, nawet z ogrodami!”

Tak marząc o przeszłości, idą, znów stawają,
Rzecz sto razy wspomnioną znowu wspominają.

650 
Już na niebie noc weszła z gwiazdmi błyszczącemi,

W jej objęcie się rzucił świat z troskami swemi.
Już go wdzięczny kolebie słowiczek śpiewaniem,
Jemu żaby wtórują swobodnem rechtamiem:
Wszędzie cisza panuje, wszędzie pokój błogi.

655 
Walka ku grobu żony same niosły nogi,

Znały drógę na pamięć! Tam na jej mogile
Żywe serce z umarłem rozmawiało mile;
Tam i dzisiaj odnowił swych wspomnień słodkości,
Tam się zgodził z przeszłością, tęsknił do przyszłości.






  1. W. 1—36 stanowią ekspozycję, a zarazem inwokację całego poematu, utworzoną pod silnym wpływem początkowych wierszy ks. I. i epilogu „Pana Tadeusza”.
  2. W. 1. przebłogie — najbardziej błogie. Bonczyk używa chętnie przymiotników, złożonych z przedrostkiem prze- np.: przedrogi I 268, przemiły I 309, III 216, przedziwny I 404, prześwięty VI 527, 615, przegłośny VIII 213, przebłogi VI 603, a nawet raz rzeczownika: przeszkoda V 621 w znaczeniu: wielka szkoda.
  3. W. 9. pszczelnik — użyty także II 225 i III 198, oznacza miejsce, gdzie stoją ule, ale bez pola, przeznaczonego dla pszczół (Słownik jęz. pol. warszawski IV 419). Bonczyk prawdopodobnie poszedł w użyciu tego wyrazu za słownikiem Troca: „w pszczelniku albo w ulownicy stoją ule, a na pasiece pszczoły się pasą”.
  4. W. 11. raj mej młodości, śliczne Miechowice — rozkoszne miejsce rodzinne. Miechowice, wieś o kilka kilometrów na północ od Bytomia, dziś ludna osada przemysłowa.
  5. W. 13. kościółek — mowa tu o starym kościele miechowskim, murowanym i krytym gontami, czyli szędziołem. Gdy skutkiem rozwoju przemysłu i górnictwa w połowie XIX w. kościół ten okazał się za mały dla parafji miechowskiej, dziedziczka Miechowic Marja z Domesów Winklerowa postanowiła zbudować na tem samem miejscu nowy, obszerniejszy kościół. Dlatego w r. 1853 zburzono dawną świątynię, a groby najbliższe kościołowi przeniesiono na nowy cmentarz. Do tych zamiarów i faktów odnosi się cały poemat, w szczególności zaś narada w ks. I 37—570, nocne rozruchy na cmentarzu IV 497—669, rozstanie się z kościołem i przenosiny trumien VI 497—738. W poemacie czas zburzenia kościoła przesunął poeta o lat parę wstecz, występuje bowiem sam w nim jako uczeń szkoły miechowskiej, gdy tymczasem od 30 września 1851 r. był studentem gimnazjalnym. Takich przesunięć chronologicznych akcji jest w poemacie kilka.
  6. W.  18 rechtanie — rechotanie, kumkanie żab.
  7. W.  20—21 Wiąz, Zakaźne, Nomiarki, Żabie Kółka, Brzeziny, Jeziorko — pola, staw i pastwiska pod Miechowicami.
  8. W.  22 wiewiorka — Bonczyk używa o i ó często odmiennie od języka literackiego, nie przestrzegając niekiedy pod tym względem jakiejś stałej zasady. W I wydaniu ma dwukrotnie wiewiorka; w II wyd. w tem miejscu: wiewiorka, ks. IV 235 wiewiórka.
  9. W.  28 kolebią — kołyszą; w II wyd. wyraz ten zastąpiono pospolitszym: usypiają.
  10. W.  33 i 34 określają dosadnie stopień przywiązania poety do rodzinnej wioski i dumę, że jest „Miechowianem”, którą dałoby się zestawić tylko z nakazem Wergilego w Enejdzie ks. VI 847— 853:

    Niech inni życiem tchnące zręczniej kują spiże —
    Nie bronim! Niech w marmurze żywo rzeźbią lica,
    Niech mowy głoszą lepiej, przemiany księżyca
    Mierzą i wschody gwiazdy, co w przestworze płynie, —
    Ty władnąć nad ludami pomnij Rzymianinie!
    To twe sztuki: — Nieść pokój, jak twa wola samać
    Nakaże, szczędzić kornych, a wyniosłych łamać!

    (przekład ks. T. Karyłowskiego.)

    Forma: Miechowian zamiast Miechowianin częsta u ks. Bonczyka, podobnie Rokitnian od Rokitnicy.

  11. W.  35 w spomnieniu, a na wspomnień wątku — są dobrym przykładem oboczności językowych, ulubionych Bonczykowi.
  12. W.  36 w dowolnym porządku — przez to wyrażenie chce poeta zaznaczyć zamiar swobodnego kształtowania treści, rozbijania jej na opowiadania kilku osób lub powracania do niej w różnym związku. Dotyczy to zwłaszcza dziejów Miechowic i życia Franciszka Winklera, oraz spostrzeżeń astronomicznych.
  13. W.  37 — miechowska gromada — Bonczyk używa stale form krótszych, ludowych śląskich dla przymiotników, tworzonych z nazw miejscowości, a więc do rzeczowników: Miechowice, Biskupice, Sieroty, Stolarzowice, Mikulczyce występują przymiotniki: miechowski, biskupski, sierocki, stolarski, milkucki, podobnie jak w języku ludowym słyszymy dziś jeszcze: bogucki (Bogucice), gierałtowski (Gierałtowice), katowski (Katowice), niedobecki (Niedobczyce), szopieński (Szopienice). Pewne odchylenie stanowią: tarnowiecki (VIII 261, 288) do Tarnowskich Gór i rokitnicki (II 310) do Rokitnicy. Obok tarnowiecki mamy też: górski (VII 356).
  14. W. 39 pijuskę — czarną, okrągłą czapeczkę aksamitną, biret; tak samo nazywa ją poeta III 33, ale w I 574 i Pam. szkolarza miech. 122 aksamitką; biret księży nazywa kwadratem VI 514.
  15. W. 40 stós — Bonczyk stale wyraz ten przegłasza (I 527, II 87, V 72, VII 19).
  16. W. 41 gromadę — zgromadzenie, w tym wypadku nie gminne, jakby się mogło zdawać, lecz parafjalne, dlatego przewodniczy Rektor, a nie sołtys.
  17. W. 44 szczyptem — Bonczyk używa tego rzeczownika jako męskiego, dlatego dopełniacz l. mn. brzmi: szczypet (Echo z więzienia 38).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.