Sprawa Clemenceau/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Nie, to niepodobna, to sen chyba! Ależ to moja żona, moja miłość, imię moje, honor mój tak mię rzucają! Jakto! więc to dla niej taką łatwą rzeczą opuścić dom nasz, mnie i dziecko swoje, i nigdy nas więcej nie widzieć! Jedne drzwi zamknięcie, i koniec przysięgom, i obowiązkom, rodzinie przywiązaniu, przeszłości i przyszłości koniec. Wszystko, cośmy tylokrotnie sobie powtórzyli, odtąd jest niczem. Oddała mi się była, dziś się odbiera! Jest wolną. Ludzie ją będą widzieć na ulicy, będą ją wielbić, uganiać się za nią, kochać!
— Gdzie ona idzie? — zakrzyczałem nagle zaledwie straciwszy ją z oczu.
— Słuchaj, począł Konstanty, utkwiwszy we mnie badawcze spojrzenie; dotąd niema jeszcze publicznego skandalu. Jeżeli nie czujesz się na siłach żyć zdala od tej kobiety, to powiedz, wrócę ją, jeszcze nie jest daleko, a tajemnica cała zostanie między nami trojgiem. Nie pierwszym będziesz człowiekiem, nie pierwszym mężem, u którego miłość nad honor przeważy. Tylkoż, żadnych już nigdy wymówek! żadnych porywów do zemsty! nigdy skargi! nigdy żalu! A dla tego trzeba, żebyś poznał prawdę całą, Żona twoja miała pięciu kochanków, o których wiem! Może ich daleko więcej było.
— Co ty mówisz?
— Mówię, że to osoba tak zepsuta jak mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło widzieć, co mówię przypuścić nawet, mnie, co jednakże mam za najbardzo wszystkie pod słońcem kobiety, od czasu mianowicie jak tę ladaco poznałem.
Obu rękami pochwyciłem się za głowę, by przytrzymać uciekające zmysły.
— Pięciu kochanków, powtarzałem, pięciu kochanków, co też ty mówisz! Nazwiska tych ludzi?
— Nie myślisz przecież bić się ze wszystkimi, prawda? Naraziłbyś się na śmieszność, nic więcej. Wszyscy dokoła ciebie najdokładniej znali postępowanie twojej żony. Ty jeden nie domyślałeś się niczego. Dwadzieścia razy byłem gotów otworzyć ci oczy; ale takich rzeczy łatwo się nie mówi, przynajmniej nim wypadki zmuszą nas do tego. W tym samym oto pokoju, traktowałem twoją żonę jak ostatnią ulicznicę. Groziłem z dowodami w ręku. Przyjaźń dla ciebie nakazywała mi tak postąpić. Wieszże, co mi odpowiedziała z niesłychanym cynizmem? „Choćby widział na własne oczy, i takby nie uwierzył. Ale dla czegóż go pani zwodzisz? Jest przecież młody, przystojny, sławny, czyni cię bogatą i szczęśliwą. Czy zawiodłam go z panem? Nie, a więc daj mi pan pokój, albo mnie oskarż jeśli wolisz, oddasz mi może przez to usługę.“
— I od kiedy to wszystko?
— Od czasu powrotu Sergiusza, ten był pierwszym, i przetrzymał wszystkich; bo Sergiusz, to już nie uczucie, ani nie kaprys, ani nie rozpusta nawet, to poprostu interes.
— Dalej, kończ, dobij mnie nareszcie.
— Tak, dobiję cię, jakbym pragnął by mnie samego dobito gdybym był wystawiony na podobną torturę; boć przecież, pomimo wszystkiego, jest się mężczyzną, człowiekiem honoru, a honor nasz nie może wiecznie zależeć od łaski pierwszych lepszych zachcianek takiej tam ladaco, czy ona naszą kochanką, czy żoną; boć trzebaż by uczciwy człowiek mógł powiedzieć śmiało, bez łzy i bez rumieńca wstydu: „Wypędziłem moją żonę, która była rozpustnicą, pozwalam zaś jej hańbić moje nazwisko dla tego, że prawo na tyle jest nieprzezornem, na tyle niesprawiedliwem i głupiem, że nosić go jej nie zabrania. Przyzwijmy dzikiego mieszkańca Afryki środkowej, postawmy w pośrodku nas jakiego Tuarego, i rzeczmy mu: „Otośmy najucywilizowańszym narodem na świecie; wyznajemy religię objawioną przez samego Boga; dokonaliśmy rewolucyi w imieniu sprawiedliwości, swobody i cnoty; parą dodaliśmy skrzydeł, ciałom, elektrycznością wypadkom: znieśliśmy czas i zniweczyli przestrzeń; najlepszemu z monarchów, najcnotliwszemu z ludzi, jego żonie i siostrze ucięliśmy głowy bo postęp nie dość szybko się rozwijał. Rzeczy to piękne, nieprawdaż? Te raz, jeżeliśmy dali nasze nazwisko kobiecie, jeżeli ta kobieta nas zwodzi, jeżeli się oddaje, jeżeli się sprzedaje na publicznym rynku, zawsze jednakowo będzie naszą żoną. Ani ja, ani ona nie możemy wejść napowrót w posiadanie praw naszych i czci naszej zobopólnej dzieci, które ona ma z innym, jeżeli nie mogą Oceanem się od niej odgrodzić, będą memi dziećmi; dzieci, które ja mam z inną, nie będą memi dziećmi. Skazany jestem na rozpacz, osamotnienie, bezpotomność, dopóki życie tej kobiety ciążyć nademną będzie, chyba że znajdę dość sprytu chwytać ją na gorącym uczynku i zmienić się w kata. I cóżby na to dziki? Powie niewątpliwie. „Miejcie sobie swoją naukę, swój postęp, swoją gilotyną, i swojego Boga; ja wolę wrócić tam gdzie mężczyzna gnie jest sprzętem kobiety.“ Tak to jest! Nie możemy już tego odmienić.
Dość, że hrabina Dobronowska zaślubiła była istotnie jakiś rodzaj głupca, szlachetnie urodzonego i wcale bogatego, którego zrujnowała w mgnieniu oka, porzuciła następnie, i który doprowadzony do nędzy, skończył gdzieś w domu waryatów. Po hrabim nastąpił ruski jenerał. Ten, pewnego dnia, wyrzucił jejmość za bramę, obdarzywszy ją poprzednio sporą dozą kijów, gdy zeszedł ją raz w objęciach własnego furmana. Oto twoja godzina teściowa. Ach! kobiety, gdy już raz upadać poczną, nie zatrzymają się pewnie w połowie, i muszą nareszcie zamaskować w kale, w którym się nurzają. Zięć hrabiny, ten, o którym to tak często opowiada, mąż jej córki, tamtej drugiej córki, jest w istocie bardzo porządnym człowiekiem, co zakochawszy się w starszej córce, ożenił się z nią nie zważając na nic zrywając wszakże wszelkie stosunki ze starą, po wypłaceniu jej summy... którą połknęła jak i wszystko. Chciał on wziąć Izę do siebie, pragnąc ją ocalić jakkolwiek wiedział, że była córką Minati’ego, który znowu pod tem wszystkiem widnieje, i który, jak widzisz dawał początek małym zachwycającym istotkom. Otóż szwagier chciał uwyposażyć Izę i wydać ją zamąż w swojem kółku. Matka sprzeciwiała się temu. Liczyła na córkę dla poprawienia Losu. Udając się do Petersburga po wyjeździe z Paryża uczyniła to w nadziei sprzedania jej Wielkiemu Księciu Następcy tronu, który wszakże kazał ją za drzwi wyrzucić. Dopóki mogły znosiły nędzę w Warszawie, gdzie wreszcie złapały Sergjusza, naiwne jak ty niewiniątko, i który byłby się z Izą ożenił, gdyby rodzina nie użyła energicznych środków, które w rossyi wcale są nie dwuznacznie. Niech żyje samowładztwo w takich razach! Czy Iza należała do wspulnictwa z matką? Nie wiem, sądzę, że tak. Co tam zaszło między dwojgiem młodych? Powiedzieć trudno Tybyś o tem wiedzieć powinien, pomimo całej niewinności twojej, jeżeli tylko nie zamydlili ci oczu tak dobrze na to jak i na wszystko. Naiwny niedorostek dostarczał tyle pieniędzy ile tylko miał we własnem posiadaniu; wyprzedał konie, powozy, klejnoty sprzęty kosztowniejsze, byle módz dostarczyć jaknajwięcej; ostatnią krew z siebie wytoczył przyrzekł, przysiągł powrócić, ale niewiem co tam z nim zrobiono, dość że nie wrócił i nie przysłał nic więcej. Reszta ci wiadoma.
„Słałeś list za listem, Byłeś zakochany. Czy dziewczyna uczuła w sercu szlachetniejszy. popęd? Czy znurzona, upokorzona awanturniczem istnieniem które do niczego nie doprowadzało, zrobiła na raz postanowienia zostania zamężną i uczciwą kobietą na podobieństwo siostry, zdala od szkodliwego matczynego wpływu? To możliwe; widzisz że biorą rzecz z najlepszej strony. Tak może i była szczerą wzywając twojej pomocy, kobiety do wszystkiego są zdolne, nawet do dobrego; i gdybyś, zamiast umiłować ją z całą ufnością i wiarą, kochał ją tak jak się powinno kochać podobnie młodą, podobnie piękną, i podobnie źle wychowaną dziewczynę, to jest nie odstępując jej na krok, zdołałbyś może w końcu pokonać jej złe instynkta, mając wszystko czem młodą dziewczynę zadowolnić można. Niemniej jednak rzecz ta wątpliwa; zachodzi tu tradycja rassy. Z nią jedną może jeszcze poradziłbyś sobie, ale ona i matka, tego już zanadto, jak na człowieka z sercem.
„Zostawszy pełnoletnim, bezspornym panem mienia i postępków swoich, Sergiusz wrócił do Warszawy, zgłosił się po byłą narzeczoną dowiedział się jej zamążpójściu, zarzucił hrabinie brak cierpliwości i zaufania, i wyznał, że jej córkę równie kocha. Hrabina jednym rzutem oka oceniła całą wielkość straty, umyśliła powetować ją choć w części, i z cudzołóstwa odebrać to, czego po małżeństwie spodziewać się już nie mogła Hrabina. Dobronowska nie była kobietą, zdolną w obec tak ślicznie nadarzającej się sposobności, poprzestawać długo na tem co dostawała od ciebie. Wtedy to częściej poczęła pisywać po polsku do Izy listy których nie otwierałeś, i których zresztą nie byłbyś zrozumiał. W taki sposób, tuż na oczach twoich i pod twoim nosem zawiązała się ta ohydna intryga, którą biedna matka twoja dojrzała w najdrobniejszych szczegółach, o której sto razy może mówiła zemną, i która zabijała ją powoli. Hrabina osiadła w Paryżu, dom jej posłużył do schadzek córki z Sergjuszem, póki ten ostatni, wstydząc się sam potwornego takiego faktorstwa, nie wynajął własnego mieszkania przy ulicy Marché-d’Aguesseau, urządzając je z niesłychanym przepychem. Odzyskanie dóbr hrabiego, pieniądze Sergiusza; brylanty i szmaragdy przysłane przez siostrę, — Padarki Sergiusza; list bezimienny, o którym mi kiedyś mówiłeś, a w którym radzono ci śledzić Izę — pomysł hrabiny, która zapuściwszy taką sondę, upewniła się ostatecznie o dobrej wierze zaślepieniu twojem. Mogiła pośredniczką! niezły pomysł.
„Jak doszły do mnie te ostatnie szczegóły? Przez Sergiusza, od którego znalazłem sposób wydobycia wszystkiego przed chwilą; co do innych, o tych wiem od mego szwagra, który znowu dowiedział się o nich od kolegów swoich z ruskiej ambasady.
„To ci wyjaśni oziębłość mego ojca i siostry dla twojej żony. We wszystkiem co cię spotkało nie mało jest twojej winy, mój biedny świątobliwcze. Powściągliwość i czystość mają swoje strony; ale dla pokoju i talentu twego lepiejby było gdybyś jak ja poznał się trochę z podejrzanemi miejscami. To sale anotomiczne miłości. Tam się dokonywają doświadczenia in anima vili; tambyś się opancerzył przeciwko złotym włosom, szafirowym oczom marmurowym łonom, i wszelkim fizycznym doskonałościom kobiet. Tambyś się dowiedział, że jeżeli się popełnia jedno głupstwo żeniąc się, nie powinno popełniać drugiego głupstwa żeniąc się z kobietą wyjątkowo piękną.
„Kobiety tego rodzaju nie są stworzone do spokojnych rozkoszy małżeńskiego życia. Można opiewać je, malować je, modelować, kochać i pieścić. Zaślubiać nigdy, godność, wstyd, sumienie, zmiłowanie dobra, uczucie rodzinne, pojęcia obowiązku, świętość macierzyństwa sama nawet miłość, dla nich martwą literą; to udział zwyczajnych kobiet; każdy ma swą cząstkę. Zdradzone dla rozkoszy, panie takie nie znają innych praw nad własne swe zechcenia; żyją one dla wzniecania nie dla odczuwania, i nie godzą się niczem co ich piękność ujarzmić czy uszkodzić może. Małżeństwo uważają za akrobatyczną podstawę do skoku; z niego to śmiało rzucają się na pole zalotów. Mało zresztą mąż je obchodzi, byleby stanowiskiem czy majątkiem swoim mógł uwydatnić ich piękność; kochanek jeszcze mniej dla nich znaczy. Zwykle, a przynajmniej bardzo często, nie dbają ani o stopień, ani o wykształcenie, ani wykształcenie, ani o wiek wielbiciela. Błyszczeć i królować, oto ich zadanie. Podobne są do panujących, dla których każdy hołd równie dobry, bez względu na to z jakich ust pochodzi. Im z niższej sfery bije do nich dym kadzideł, tem częstokroć milszym dla nich bywa. Gdyby nie miały pod ręką nikogo więcej prócz lokaja albo mularza, trzebaby im uwielbienia tego mularza czy tego lokaja. Niejeden przykład przytoczyćby można aż tak nizko upadłych kobiet.
„Baśń o Dyanie i pasterzu wybranym przez nią nad wszystkich bogów Olimpu, nie co innego oznacza. Ztąd owa bezczelna rozpusta, skandaliczne miłostki większej części głośnych piękności: miłostki którym potomność niesłusznie się dziwi. Takie anomalie są logiczne. Piękność, jak każdy majestat, znosi li tylko niższość obok siebie; otóż dla wyjątkowo pięknej kobiety, mężczyzna wyjątkowo piękny nie jest właściwie ani wielbicielem, ani też kochankiem; to równy, to więc wróg. Oddając się takiemu nie obdarza już, tylko wymienia. Człowiek sławny nie jest również tem, czego im trzeba bledną bowiem w obec jego wiekopomnej sławy; wolę też zawsze pierwszego lepszego głupca, w pełni olśnionego w pełni opanowanego w zupełności spętanego. Nie pragną dzielić z nikim wzniecanego uwielbienia tak samo jak nie podzielają sprawianej przez się rozkoszy.
„Dokąd dąży ta oto czarująca istota, strojna w aksamity i jedwabie w karecie atłasem, wysłanej? Każdy, od miljonera aż do żebraka, obraca się by raz jeszcze spojrzeć za przejeżdżającą. Zatrzymuje się przed kościołem; wstępuje pysznie na schody krużganku, w chwili gdy wierni rozchodzą się już do domów przechodzi w boczną, najmniej uczęszczaną nawę, i zniknie pod arkadami, Przesunąwszy się powoli wzdłuż kościoła, u wejścia do presbyteryum macza palce w święconej wodzie, żegna się z namaszczeniem, ogląda się ostrożnie po za siebie i znika w bocznych drzwiach, które uchylają się i zamykają bez szelestu, dając przejście na schody o nielicznych stopniach, u stóp których ślepy żebrak drzemiąco mruczy pacierze. Ona mija żebraka nie spojrzawszy nart nawet, upewnia się, że nikt z przechodzących nie zna jej i nie uważa, szybko wskakuje do dorożki, co zatrzymała się tu przed paru minutami. Ta kobieta mieszka w przepysznym pałacu; ma męża szanowanego, sławnego niekiedy; świat ją wynosi, otacza ją dymem pochlebstwa i zaledwie od czasu do czasu zostawia jej jaką swobodną godzinę. Tę godzinę spędza ona w hotelowym numerze, w izdebce ledwie że nie cuchnącej, gdzie czeka na nią mężczyzna prosty, brzydki, stary może, ale którego ona zaszczyca i olśniewa, który klęka przed nią z uwielbieniem dochodzącem do osłupienia, do ekstazy, do szaleństwa. Dla swoich jest ona piękną, najpiękniejszą z kobiet, jeżeli chcesz, dla niego, ona boginią! To wszystko czego jej trzeba.
„W obmyślanej, wyuczonej, uwydatniającej każdy wdzięk jej pozie, uśmiechnięta, bez osłon, oddaje się zachwyconemu szczęśliwcowi, i obserwuje ciekawem okiem jak też on kocha, porównywając wyraz tego z charakterystyką tamtego: o, bo to kobieta jest wybredną; bo dla jej zmysłów jak dla umysłu potrzebna rozwaga, porównania i kontrasty dziwne. Wieczorem takież same widowisko będzie miała z mężem, jutro znów z drugim kochankiem. Pewnego pięknego dnia, nie mówiąc im nawet dla czego, ot tak, z niechcenia, przestanie ich widywać, nie pozna przy spotkaniu, a choćby ucierpieli, choćby i umarli i wskutek tego, to i cóż, tem lepiej! Zobaczy jak się to cierpi, zobaczywszy jak się kocha. Tak blade i nieme bóztwa Indyjskie, wymagające krwawej ofiary, nieporuszone patrzą spokojnie przed siebie oczami wykutemi z chłodnych dyamentów, gdy tymczasem wierni rzucają im pod stopy strzępy drgającego jeszcze ciała.
„Taką jest kobieta, którą wziąłeś za żonę, biedny przyjacielu. Ty sam rozwinąłeś bezwiednie jej wrodzoną zmysłowość; sam najnaiwniej wydałeś na pożądliwe spojrzenia, które nigdy znać ich nie powinny, skarby jej wdzięków tajemnych; sam ją uwieczniłeś i zgubiłeś wcześniej nieco. Uwielbienie twoje zadowolnić jej nie mogło. Przeszedłszy z rąk do rąk pod postacią bronzu i marmuru, zapragnęła objawić się osobiście niedowiarkom i wierzącym. Przedajna Galatea, ożywiała się dla pierwszego lepszego, i nie poprzestając na ofiarach kwiecia, miłości, łez i krwi, zażądała brylantów i złota. Cały świat wiedział o jej postępowaniu. Ci, co nie czynili cię wspólnikiem, mieli ciebie za winnego. Nikt nie przypuszcza, by człowiek twojego stanowiska i zalet mógł być tak oszukiwanym nie wiedząc, lub nie korzystając z tego. Zobaczywszy boleść twoją, powiedzą, że dobrze odegrywasz rolę. Następnie życie twoje dowiedzie żeś był nieszczęśliwym jedynie!
„Co do nazwisk tamtych ludzi, pocóż ci je dziś wymieniać? Nie byli obowiązani względem ciebie do niczego, a dla żony twojej żywią takąż pogardę, jaką ty sam masz dziś dla niej. Jesteś ofiarą przypadku, i czemże tu jednostki? Teraz, wiesz dlaczego Iza z takim spokojem wyszła ztąd przed chwilą? Oto dlatego, że bardzo prędko oceniła korzyści, jakie się wyciągnąć dadzą z takiego położenia. Zrazu musiała ci wyświadczyć grzeczność usprawiedliwiania się choć trochę. Pierwszym popędem, instynktownym kobiety winnej jest zapieranie się, teraz już wszakże ręczę, żeby nie chciała twego przebaczenia. Wypędzasz ją dla Sergiusza, do Sergiusza się przyczepi, a Sergiusz jest milionerem. Rozumiesz teraz! Hańba tam, prostytucya, ale i zbytek; a ten dobrobyt, którymeś ją otaczał, który biedaku złociłeś jak mogłeś, nie był odpowiednim tłem dla jej piękności. W tej chwili marzy ona o sławie Aspazyi, Marion Delorme, lub Ninon’y. Ale na tym właśnie punkcie będzie ukaraną! A kara ta mojem jest dziełem.
„Zamiast w twojem imieniu wzywać Sergiusza i stawiać na kartę jego i twoje życie, opowiedziałem mu o wszystkiem co zaszło, i objaśniłem tak samo jak obecnie ciebie jakiego to gatunku kobieta. Dałem mu słowo honoru, że rzecz cała na tem się skończy, jeżeli zobowiąże się przysięgą nigdy więcej nie widywać Izy, i żadnych jej zasiłków nie dawać, wykazując mu, co zresztą nie było trudnem, jaką śmiesznością z jego strony narażać życie dla podobnej istoty, i jak bardzo obciążyłby własne sumienie, gdyby nieszczęście chciało byś miał poledz z jego ręki. Poprzysiągł. Dotrzyma słowa. Szlachcic to w całem znaczeniu. Uczciwość ludzka ma swoje odcienia. Można uwieść, skraść podstępnie żonę człowiekowi znajomemu czy nieznajomamu, doprowadzić go do rozpaczy, samobójstwa lub zbrodni, a mimo to niezdolnym być do przywłaszczenia sobie cudzego grosza, albo chybienia raz danemu słowu. Nie my tworzyliśmy ludzkość, i nie od dziś ona taką. Twoja tedy zachwycająca żoneczka będzie zmuszona żyć ze swą mamunią, której Sergiusz, jednocześnie, cofnie dawne zasiłki, a tak wyprzedawszy te kilka klejnotów, które od niego dostały, co nie na długo wystarczy, popadną w poprzednią nędzę, która jest hańbą, rozpaczą, i najistotniejszą karą kurtyzanek. Amen.
— A ja!
— Ty, powierzysz dziecko mojej siostrze, która wychowa je ze swojemi, aż do wieku, w którym będzie mogło stać się dla ciebie pociechą, i wyjedziesz do Florencyi lub do Rzymu, i będziesz tworzył arcydzieła, jak przystało wielkim artystom dotkniętym wielką boleścią. Będę ci towarzyszył, byś nie palnął sobie w łeb gdzie w kącie; a kiedy ci będzie potrzeba kobiety, zrobisz jak ja, zapłacisz za nią co warta, a to cię nie zrujnuje. Uleczywszy się, bo wyleczysz się z pewnością, powrócisz do grona tych, co cię prawdziwie kochają i cenią. No, rzecz skończona?
— Jak zechcesz.
— Przenocujesz u mnie. Pierwsza noc będzie najcięższa, ale będę przy tobie. Jutro po południu wyruszymy w podróż. Rzym, Florencya i Wenecya, czyż może być co piękniejszego w Sierpniu! A zresztą starajmy się nie myśleć o tem wszystkiem. Składajmy rzeczy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.