Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chanków, o których wiem! Może ich daleko więcej było.
— Co ty mówisz?
— Mówię, że to osoba tak zepsuta jak mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło widzieć, co mówię przypuścić nawet, mnie, co jednakże mam za najbardzo wszystkie pod słońcem kobiety, od czasu mianowicie jak tę ladaco poznałem.
Obu rękami pochwyciłem się za głowę, by przytrzymać uciekające zmysły.
— Pięciu kochanków, powtarzałem, pięciu kochanków, co też ty mówisz! Nazwiska tych ludzi?
— Nie myślisz przecież bić się ze wszystkimi, prawda? Naraziłbyś się na śmieszność, nic więcej. Wszyscy dokoła ciebie najdokładniej znali postępowanie twojej żony. Ty jeden nie domyślałeś się niczego. Dwadzieścia razy byłem gotów otworzyć ci oczy; ale takich rzeczy łatwo się nie mówi, przynajmniej nim wypadki zmuszą nas do tego. W tym samym oto pokoju, traktowałem twoją żonę jak ostatnią ulicznicę. Groziłem z dowodami w ręku. Przyjaźń dla ciebie nakazywała mi tak postąpić. Wieszże, co mi odpowiedziała z niesłychanym cynizmem? „Choćby widział na własne oczy, i takby nie uwierzył. Ale dla czegóż go pani zwodzisz? Jest przecież młody, przystojny, sławny, czyni cię bogatą i szczęśliwą. Czy zawiodłam go z panem? Nie, a więc daj mi pan pokój, albo mnie oskarż jeśli wolisz, oddasz mi może przez to usługę.“