Spiskowcy (Doyle, 1902)/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Powieść z czasów Napoleona I
Wydawca Wydaw. "Dziennika Polskiego"
Data wyd. 1902
Druk M. Schmitt i S-ka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Właściciel Grobois.

Gospodarz mój dotrzymał słowa.
Otworzywszy oczy rano, zobaczyłem go stojącego przy łóżku.
Twarz spokojna i gładko wygolona, ubranie skromne i staranne nie przypominały w niczem, że ten człowiek mógł być zamięszany w straszny dramat w opustoszałej ruderze.
Pochylony nademną, patrzył z uśmiechem życzliwym, a pomimo to, odrazu jak go zobaczyłem, uczułem nanowo instynktowny wstręt, który mi nie dał spokoju podczas kiedy razem szliśmy w nocy.
Mówiłem sobie, iż nie odetchnę swobodnie, aż zerwę z nim stosunek zawarty zupełnie pomimowoli.
Trzymał na ręce ubranie, które rzucił na krzesło.
— Wnosząc z tego, coś wczoraj opowiadał — rzekł — garderoba twoja nie musi być obfita; to też przynoszę niektóre rzeczy... Na nieszczęście dla ciebie, jesteś większy, niż ludzie w moim domu... Wreszcie weźmiesz, co ci się podoba... Oto jest brzytwa także, mydło i pudełko pudru. Za godzinę przyjdę po ciebie, skoro już skończysz się ubierać.
— Ba! — pomyślałem — z pomocą szczotki, moje ubranie będzie jeszcze bardzo przyzwoite.
Wstręt miałem do sukien pożyczanych. Wyjąłem tedy z pakietu pozostawionego koszulę i krawat czarny atłasowy.
Kończyłem się ubierać i szedłem do okna, kiedy gospodarz mój powrócił. Obejrzał mnie z uwagą i wydał się zadowolony.
— Ujdzie, ujdzie! — rzekł z miną znawcy. — Za moich czasów nie ubierano się tak elegancko do podróży; ale dziś widocznie jest to w dobrym tonie. No, panie, bądź łaskaw i chodź ze mną.
Zadziwiła mnie trochę dbałość jego o moje ubranie; lecz to nic jeszcze było w porównaniu z tem, co mnie czekało.
Minąwszy korytarz, weszliśmy do wielkiej hali.
Czy ja śniłem?.. Pewny byłem, że widziałem już tę wielką salę sklepioną, z ciężką kolumną z czerwonego marmuru... Lecz, co za myśl!..
Naraz zadrżałem...
Tam, naprzeciw mnie, portret mojego ojca!..
Osłupiały, bez głosu, z młotami w skroniach, zwróciłem się do szpiega. Oczy jego siwe, przeszywające jak ostrza stalowe, przenikały mnie do głębi.
— Wydajesz się zdziwiony, panie de Laval?
Była to ostatnia kropla, przepełniająca czarę.
— Na miłość Boską, panie! — wykrzyknąłem. — Gdzie ja jestem? I kto pan jesteś?
Zamiast odpowiedzi, wybuchnął cichym śmiechem, sobie właściwym; potem, otworzywszy drzwi, wprowadził mnie gwałtem prawie do sali jadalnej, w której na środku stół był nakryty.
Przy stole siedziała młoda dziewczyna na niskiem krześle; trzymała w ręce książkę i czytała.
Włosy i brwi miała bardzo czarne, oczy oliwkowe, nos prosty, dobrze narysowany, usta purpurowe, płeć ciemną, jak gdyby pozłoconą.
Odrazu rzuciła mi spojrzenie nieprzyjazne.
— Sybillo — rzekł stary, a słowa jego dech mi w piersiach zatamowały — — oto jest twój kuzyn, Ludwik de Laval.
Kochany siostrzeńcze, moja córka, Sybilla Bernac.
— Jakto! — wyjąkałem — pan jesteś moim wujem?..
— Jestem bratem twojej matki, Karolem Bernac.
Stałem jak piorunem rażony:
—...Pan jesteś moim wujem Bernac?!.. Dlaczego mi pan wpierw tego nie powiedział?
— Aby mieć swobodę studjowania ciebie. Rad byłem zobaczyć, co wychowanie angielskie zrobiło z mego siostrzeńca. Wreszcie, kochane dziecko, przyznaj, iż bardzo trudno byłoby mi bronić ciebie dzisiejszej nocy, gdyby koledzy moi podejrzewali nasze pokrewieństwo. Wybacz niezwykłe przyjęcie, lecz okoliczności tak nakazywały. Pewny jestem wreszcie, że Sybilla pomoże mi, abyś zapomniał...
Uśmiechnął się do córki, która nie przestawała patrzeć na mnie chłodno.
Przypatrywałem się tej sali jadalnej o ścianach misternie rzeźbionych, o trofeach z broni, herbach, głowach dzikich zwierząt przy lustrach między oknami, i powoli zaczęło mi się rozjaśniać w pamięci.
Tak, poznałem ją teraz, tę salę... Poznałem także krajobraz roztaczający się w półkole po za oknami: stare dęby o pniach miedzianych, park spuszczający się na dół w tarasach, grabinę, trawniki i, tam dalej, morze!..
A więc byłam w Grosbois!.. A ten człowiek obciśnięty w liche ubranie tabaczkowe, ten człowiek z chytrą twarzą, ten podły szpieg, był tym samym, który ojca mojego zdradził, który go wywłaszczył!..
A jednak on mi życie ocalił!..
W głowie miałem straszny chaos.
Siedzieliśmy przy stole.
Mój wuj jedząc, tłómaczył mi jeszcze powody, dla których chciał zachować incognito.
— Zgadłem odrazu, że to ty — dodał — gdyż jesteś żywym portretem ojca. Wiesz, że pan de Laval miał opinję najpiękniejszego mężczyzny w całej okolicy. Ty prawie tak samo jesteś piękny.
Ukłoniłem się z uśmiechem.
— ...W dodatku, niema tobie podobnych paniczów, którzyby spacerowali w nocy po wybrzeżu, a że ja oczekiwałem ciebie... — powtórzył spoglądając w moją stronę.
Ja się ani poruszyłem.
— ...To co mnie bardzo zadziwiła — zaczął — to, że nie mogłeś się zorjentować w podziemiu. Czy nie wiedziałeś o jego istnieniu?
— Tak... to jest, nie, teraz przypominam sobie, że mówiono, kiedy byłem dzieckiem o tem przejściu w Grosbois; lecz utrzymywano, że się zawaliło i że nie można tamtędy przechodzić.
— Rzeczywiście. Jak tylko zostałem właścicielem zamku, pierwszem staraniem mojem było odnowienie tunelu. Przewidywałem możliwość zamieszek, podczas których podziemie będzie mi bardzo użyteczne. Gdyby było w dobrym stanie, ucieczka twoich rodziców łatwiejszą byłaby do uskutecznienia.
Ostatnie słowa stawiły mi przed oczy fatalny dzień, kiedy byliśmy ścigani jak dzikie zwierzęta przez tłumy rozwścieczone.
Do tego wspomnienia bolesnej przeszłości, dołączyła się myśl, że ten, który to mówił, był właśnie tym nędznikiem, który podburzył chłopów i na naszej ruinie wzniósł swoje bogactwo.
Serce wezbrało mi wstrętem.
W tej chwili podniosłem głowę i ujrzałem utkwione w siebie przenikliwe spojrzenie starego.
Oczy nasze przez błyskawiczną chwilę spotkały się... i zrozumieliśmy się obydwa.
— Przeszłość jest przeszłością! — westchnął po małej pauzie. — Sybilla i ty, Ludwiku, nie powinniście przejmować niesnasek rodziców.
Sybilla ust jeszcze nie otworzyła, nie zwróciła nawet na mnie najmniejszej uwagi.
Lecz kiedy ojciec wymówił nasze imiona, łącząc je jakby z myślą w jednem uczuciu pokoju i zgody, wyprostowała się rozgniewana, z zaczerwienionemi policzkami, a nozdrza jej drżały.
— Sybillo — ciągnął wuj spokojnie — zapewnij Ludwika, że w sercu twojem nie ma gniewu.
— Czy do ciebie należy tak przemawiać, ojcze? Czy twoje herby wyryte są na tych ścianach? Czy twoich przodków portrety zdobią galerje?.. Zapytaj; spadkobiercę de Laval’ów, czy zadowolony, widząc nas posiadaczami jego dóbr i jego zamku?
Piękne oczy dziewczyny zwróciły się do mnie, żądając odpowiedzi, lecz stary się wmieszał:
— Sybillo, jesteś niegrzeczna — rzekł surowo. — Bardzo to szczęśliwie dla Ludwika, — że jego dziedzictwo posiadamy, gdyż... lecz czy potrzeba mu to przypominać?
— Nie, to nie jest potrzebne! — odparła dziewczyna z żywością.
— Ubliżasz mi, kuzynko — odezwałem się pragnąc wywieść ją z obłędu. — Oczywiście, nie mogę zapomnieć, że ten zamek był przez wieki własnością mojej rodziny, lecz nie sądź, proszę, że najmniejszą urazę żywię do tych, którzy go zamieszkują obecnie. Powróciłem do Francji dla rozpoczęcia zawodu i nie rachuję na nic innego, przy wypełnianiu uczciwem, jak na Boga i moją szpadę.
— Brawo, Ludwiku, brawo! — zawołał wuj. — Nigdy może nie było czasu więcej sprzyjającego do wykazania talentu. Ważne wypadki gotują się w Europie. Jeżeli uda ci się dostać na dwór, będziesz u samego źródła wszelkich działań. Chcesz służyć cesarzowi, wszak prawda?..
— Chcę służyć mojemu krajowi.
— Służysz mu, służąc cesarzowi, ponieważ bez niego Francja wpada z powrotem w anarchję, w chaos.
— Zdaje się, że nie łatwa jest służba cesarska — zrobiła uwagę moja kuzynka. — Lepiejbyś zrobił zostając w Anglji, panie de Laval, tam przynajmniej byłeś bezpieczny.
Stanowczo ona była mi nieżyczliwą. Dlaczego?..
Przecież jej nie obraziłem! Czy to była antypatja?..
Przekonałem się, że jej nieżyczliwe wystąpienia przykre były ojcu, tak samo jak mnie.
— Twój kuzyn jest odważny, Sybillo; nie możnaby tego powiedzieć o pewnym znanym mi osobniku.
— O kim?
— Dajmy temu pokój! — przerwał stary, jak gdyby bał się, żeby za wiele nie powiedział.
Wstał od stołu i wyszedł.
Młoda dziewczyna podniosła się, zrobiła ruch, jakby chciała biedź za nim, potem wstrzymała się, wzruszyła ramionami i śmiać się zaczęła.
Staliśmy naprzeciwko siebie zaambarasowani.
— Nigdy pan nie widziałeś twojego wuja? — zapytała po krótkiem milczeniu.
— Nigdy.
— Jaką opinję powziąłeś pan o nim?
Podobne pytanie ze strony córki o ojca wprawiło mnie w zdumienie. Cóż to był za człowiek, ażeby dziecko jego rodzone odzywało się o nim w ten sposób?
— Nie odpowiadasz pan — rzekła — to wystarcza! Nie wiem jak i gdzie spotkaliście się; nie wiem również, co zaszło pomiędzy wami tej nocy, gdyż nie zwierzamy się sobie z ojcem; lecz na pewno poznałeś jego charakter.
Milczałem; nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
— Ach! muszę się o coś pana spytać — zaczęła. — Ojciec mój pisał, zachęcając pana do powrotu do Francji, wszak prawda?
— Tak.
— Czy nic pan niezauważyłeś po nad jedną pieczęcią na kopercie?
— Jakto! — zawołałem i nagle mi się w głowie rozjaśniło — te dwa słowa angielskie, to pani napisała?
— Ja. W ten sposób tylko mogłam przeszkodzić, abyś nie przyjął zaproszenia mojego wuja.
— Ale dlaczego chciałaś pani przeszkodzić w przyjęciu tego zaproszenia? Obawiałaś się pani mojej obecności?.. Czy naprawdę boisz się, abym nie chciał wam szkodzić, kuzynko?
Sybilla wahała się chwilę, potem ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała:
— Obawiam się, żeby nie chciano panu szkodzić.
— W jaki sposób? Czyżby mi niebezpieczeństwo groziło?
— Tak.
— Więc radzisz mi wyjechać z powrotem?..
— Jak można najprędzej.
— Lecz wreszcie, ktoby mi chciał szkodzić?..
Przygryzła usta, wahała się jeszcze i nagle, nie mogą się powstrzymać, rzekła:
— Ojciec mój!
— W jakim celu miałby mi szkodzić?
— Do pana należy odgadnąć...
Zaprotestowałem.
— Pani, niesłusznie go obwiniasz, zaręczam; tej nocy życie mi ocalił.
— Ach! Co się panu przytrafiło? Czy byłeś napadnięty?
— Tak, przez spiskowców, których tajemnice przejąłem...
— Spiskowców! — zawołała.
— ...Byliby mnie zabili z pewnością, gdyby nie wdanie się ojca pani.
— Musi leżeć w jego interesie, żeby panu pozwolić żyć jeszcze.
I przeskakując naraz z jednej myśli na drugą:
— Mój kuzynie — rzekła — byłam z tobą szczera, a teraz ty bądź ze mną szczerym. Czy kochasz kogo?
Zaiste, moja kuzynku Sybilla była dziwną istotą!
Tak nagła zmiana w rozmowie, to pytanie ex abrupto... Czyż to nie dziwne?
Ciekawość w końcu skłoniła mnie do odpowiedzi.
— Tak, kuzynko, kocham śliczną młodą panienkę, pannę Eugenię de Choiseul, siostrzenicę nieboszczyka księcia.
Twarz Sybilli zajaśniała radością.
— Bardzo ją kochasz?
— Z całej duszy!..
— Nicby nie mogło cię zmusić, abyś się jej wyrzekł?
— Nic!..
— Nawet perspektywa odzyskania twoich dóbr i zamku Grosbois?
— Nawet to!..
Młoda dziewczyna pochwyciła moją rękę i uścisnęła z wykwintnym wdziękiem.
— Mój kuzynku, przebacz, że cię tak nieprzyjaźnie przyjęłam... Teraz nie jesteśmy już nieprzyjaciółmi, lecz kolegami, wspólnikami nawet...
Ściskaliśmy się jeszcze za ręce, kiedy wuj powrócił.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.