Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mogłeś się zorjentować w podziemiu. Czy nie wiedziałeś o jego istnieniu?
— Tak... to jest, nie, teraz przypominam sobie, że mówiono, kiedy byłem dzieckiem o tem przejściu w Grosbois; lecz utrzymywano, że się zawaliło i że nie można tamtędy przechodzić.
— Rzeczywiście. Jak tylko zostałem właścicielem zamku, pierwszem staraniem mojem było odnowienie tunelu. Przewidywałem możliwość zamieszek, podczas których podziemie będzie mi bardzo użyteczne. Gdyby było w dobrym stanie, ucieczka twoich rodziców łatwiejszą byłaby do uskutecznienia.
Ostatnie słowa stawiły mi przed oczy fatalny dzień, kiedy byliśmy ścigani jak dzikie zwierzęta przez tłumy rozwścieczone.
Do tego wspomnienia bolesnej przeszłości, dołączyła się myśl, że ten, który to mówił, był właśnie tym nędznikiem, który podburzył chłopów i na naszej ruinie wzniósł swoje bogactwo.
Serce wezbrało mi wstrętem.
W tej chwili podniosłem głowę i ujrzałem utkwione w siebie przenikliwe spojrzenie starego.
Oczy nasze przez błyskawiczną chwilę spotkały się... i zrozumieliśmy się obydwa.
— Przeszłość jest przeszłością! — westchnął po małej pauzie. — Sybilla i ty, Ludwiku, nie powinniście przejmować niesnasek rodziców.
Sybilla ust jeszcze nie otworzyła, nie zwróciła nawet na mnie najmniejszej uwagi.
Lecz kiedy ojciec wymówił nasze imiona, łącząc je jakby z myślą w jednem uczuciu pokoju i zgody, wyprostowała się rozgniewana, z zaczerwienionemi policzkami, a nozdrza jej drżały.
— Sybillo — ciągnął wuj spokojnie — zapewnij Ludwika, że w sercu twojem nie ma gniewu.
— Czy do ciebie należy tak przemawiać, ojcze? Czy