Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


VII.
Właściciel Grobois.

Gospodarz mój dotrzymał słowa.
Otworzywszy oczy rano, zobaczyłem go stojącego przy łóżku.
Twarz spokojna i gładko wygolona, ubranie skromne i staranne nie przypominały w niczem, że ten człowiek mógł być zamięszany w straszny dramat w opustoszałej ruderze.
Pochylony nademną, patrzył z uśmiechem życzliwym, a pomimo to, odrazu jak go zobaczyłem, uczułem nanowo instynktowny wstręt, który mi nie dał spokoju podczas kiedy razem szliśmy w nocy.
Mówiłem sobie, iż nie odetchnę swobodnie, aż zerwę z nim stosunek zawarty zupełnie pomimowoli.
Trzymał na ręce ubranie, które rzucił na krzesło.
— Wnosząc z tego, coś wczoraj opowiadał — rzekł — garderoba twoja nie musi być obfita; to też przynoszę niektóre rzeczy... Na nieszczęście dla ciebie, jesteś większy, niż ludzie w moim domu... Wreszcie weźmiesz, co ci się podoba... Oto jest brzytwa także, mydło i pudełko pudru. Za godzinę przyjdę po ciebie, skoro już skończysz się ubierać.
— Ba! — pomyślałem — z pomocą szczotki, moje ubranie będzie jeszcze bardzo przyzwoite.
Wstręt miałem do sukien pożyczanych. Wyjąłem tedy z pakietu pozostawionego koszulę i krawat czarny atłasowy.
Kończyłem się ubierać i szedłem do okna, kiedy gospodarz mój powrócił. Obejrzał mnie z uwagą i wydał się zadowolony.
— Ujdzie, ujdzie! — rzekł z miną znawcy. — Za moich czasów nie ubierano się tak elegancko do podróży; ale dziś widocznie jest to w dobrym tonie. No, panie, bądź łaskaw i chodź ze mną.
Zadziwiła mnie trochę dbałość jego o moje ubranie; lecz to nic jeszcze było w porównaniu z tem, co mnie czekało.