Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Minąwszy korytarz, weszliśmy do wielkiej hali.
Czy ja śniłem?.. Pewny byłem, że widziałem już tę wielką salę sklepioną, z ciężką kolumną z czerwonego marmaru... Lecz, co za myśl!..
Naraz zadrżałem...
Tam, naprzecw mnie, portret mojego ojca!..
Osłupiały, bez głosu, z młotami w skroniach, zwróciłem się do szpiega. Oczy jego siwe, przeszywające jak ostrza stalowe, przenikały mnie do głębi.
— Wydajesz się zdziwiony, panie de Laval?
Była to ostatnia kropla, przepełniająca czarę.
— Na miłość Boskę, panie! — wykrzyknąłem. — Gdzie ja jestem? I kto pan jesteś?
Zamiast odpowiedzi, wybuchnął cichym śmiechem, sobie właściwym; potem, otworzywszy drzwi, wprowadził mnie gwałtem prawie do sali jadalnej, w której na środku stół był nakryty.
Przy stole siedziała młoda dziewczyna na niskiem krześle; trzymała w ręce książkę i czytała.
Włosy i brwi miała bardzo czarne, oczy oliwkowe, nos prosty, dobrze narysowany, usta purpurowe, płeć ciemną, jak gdyby pozłoconą.
Odrazu rzuciła mi spojrzenie nieprzyjazne.
— Sybillo — rzekł stary, a słowa jego dech mi w piersiach zatamowały — — oto jest twój kuzyn, Ludwik de Laval.
Kochany siostrzeńcze, moja córka, Sybilla Bernac.
— Jakto! — wyjąkałem — pan jesteś moim wujem?..
— Jestem bratem twojej matki, Karolem Bernac.
Stałem jak piorunem rażony:
—...Pan jesteś moim wujem Bernac?!.. Dlaczego mi pan wpierw tego nie powiedział?
— Aby mieć swobodę studjowania ciebie. Rad byłem zobaczyć, co wychowanie angielskie zrobiło z mego siostrzeńca. Wreszcie, kochane dziecko, przyznaj, iż bardzo trudno byłoby