Przejdź do zawartości

Siostra lotnika/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Siostra lotnika
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk Druk. „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ ÓSMY

Najbliższe dwa tygodnie minęły w ciszy i w spokoju. Tomek dotrzymał słowa. Z historji odpowiadał dwa razy i obydwa razy otrzymał piątkę.
— O, dziś umiałeś doskonale — przyznał nauczyciel.
— Widzisz, moje ćwiczenia woli jakoś mi się udają — szepnął Tomek Asi. Postanowiłem sobie, żeby tam nie wiem co, codzień powtórzyć rozdział historji, albo przeczytać sobie dalszy.
— I robisz tak?
— Robię, raz tylko opuściłem, wiesz, podczas wycieczki szkolnej, śpieszyłem się. Ale wieczorem, gdy wróciłem do domu, tak mi jakoś było nieswojo, jakbym zapomniał o czemś bardzo ważnem. I wiesz, Asiu, sam się wstydzę do tego przyznać, ale leżałem już w łóżku, byłem bardzo zmęczony i wtedy wyszedłem przed zagaszeniem światła z łóżka, wzięłem książkę i jednak przeczytałem jeden rozdział. Wprawdzie oczy już mi się kleiły, ale postawiłem na swojem. Widocznie trzeba się tylko przyzwyczaić.
— Wiesz, — postanowiła Asia — jeżeli ty będziesz pierwszy z historji, to ja też muszę być w czemś pierwsza.
— A w czem?
— Wybieram sobie polski.
— E, polski to dla ciebie nic trudnego.
— Dlaczego? — oburzyła się Asia — może myślisz, że wuj mi stawia z polskiego lepsze stopnie, dlatego, bo jestem jego siostrzenicą. To się bardzo mylisz, mój drogi. Przecież onegdaj dał mi trójkę z gramatyki.
— Wcale tak nie myślałem, wszyscy wiedzą, że pan Jasiński jest bardzo sprawiedliwy i od ciebie wymaga tego, co od wszystkich.
— Więc dlaczego nie mam sobie obrać polskiego?
— Bo ty jesteś mocna w tym przedmiocie. Świetnie piszesz wypracowania, dużo czytasz i wogóle bardzo lubisz polski. Ja to co innego, nie lubiłem właśnie historji, specjalnie nie znosiłem dat, dlatego wybrałem sobie właśnie historję. Inaczej nie byłoby wcale powodu do ćwiczenia woli.
Asia nie lubiła ustępować, tym razem jednak przyznała Tomkowi słuszność.
— Tak, to prawda, — powiedziała — wobec tego wybieram niemiecki. Nie znoszę niemieckich słówek.
— To co innego. Jak to dobrze, że ja nie mam z tem do czynienia.
— Niewiele by ci to pomogło. Bobyś mnie nie prześcignął.
— O, jaka jesteś pewna siebie.
— Sam powiedziałeś, że jestem stanowcza.
— Jesteś stanowcza, ale nie trzeba przesadzać. Mówię ci, że dałbym sobie z tem radę, tak samo, jak ty.
— Łatwo ci mówić, bo mnie nie przekonasz.
— Dobrze, w takim razie oświadczam ci Asiu, że podejmuję się uczyć świetnie także niemieckiego. — Nie wiem, czy mi się uda odrazu odpowiadać dobrze, ale napewno nie będę umiał gorzej niż ty.
— Zobaczymy.
Wprawdzie tego samego dnia Tomek żałował gorzko, że dał się unieść ambicji i głośno wypowiedział podobne postanowienie, tem niemniej jednak siedział wieczorem przez całą godzinę nad niemiecką książką, co mu się nigdy nie zdarzało. Następnego dnia odpowiadali na lekcji oboje i Asia i Tomek. Otrzymali jednakowe stopnie — czwórki i zdziwione spojrzenie nauczycielki, gdyż dotychczas żadne z nich nie odpowiadało lepiej, niż na trójkę.
Zachęciło ich to do dalszego współzawodnictwa. Teraz każdemu z nich zależało na tem, aby otrzymać piątkę.
Jednocześnie Tomek zajmował się poważnie organizowaniem kółka lotniczego. Któregoś dnia, po ukończeniu lekcji wezwał wszystkich, aby pozostali przez chwilę jeszcze w klasie.
— Wyobrażam sobie, co powiesz mądrego — zawołała Zuzia, która czuła się obrażoną, gdyż podczas pobytu Janka, mimowoli Asia i Tomek odosobnili się od reszty znajomych.
Tomek nie zwracał na nią uwagi. Stanął na katedrze i wygłosił płomienne przemówienie, które sobie przygotował, razem z Asią, poprzedniego dnia.
— Słuchajcie, — wołał — chciałbym stworzyć u nas w szkole, a przedewszystkiem w naszej klasie, kółko lotnicze. Czy wiecie, co to jest samolot?
— Domyślamy się — odpowiedział jakiś głos z boku, a Zuzia roześmiała się głośno. Tomek jednak niezrażony tem wcale mówił dalej z zapałem.
— Samolot powstał ze snów marzycieli, którzy pragnęli człowiekowi przypiąć skrzydła.
— Znałam takiego jednego, ale zleciał na ziemię bardzo prędko — przerwała znowu Zuzia.
— Cicho tam, — przywołał ją do porządku niezrażony mówca. — Słuchajcie lepiej, co mówię.
— Powiedz tylko co mądrego.
— Samolot sfrunął z kart fantastycznych powieści i czarodziejskich bajek.
— No, niezupełnie! — zawołał jakiś głos.
— Cicho! — oburzyła się Asia, martwiąc się, że te wszystkie, tak pracowicie ułożone przez nich zdania nie są w dostatecznej mierze ocenianie przez słuchaczy.
— Fruwający dywan z bajki zamienił się w wysoko unoszący ponad ziemią areoplan, — deklamował Tomek, — tak wysoko, że wielu ludzi zajętych swemi przyziemnemi sprawami nie zauważa go wcale.
— Albo to prawda — zawołał Stefan, wysoki chłopiec, jeden z lepszych uczni — ktoby tam nie zauważył samolotu, gdy motor warczy i turkocze.
— To przecież przenośnia — powiedziała Asia z gniewem.
— Nie chcę, abyście należeli do tych przyziemnych ludzi — wołał Tomek.
Lecz teraz Stefan mu przerwał.
— Mów po ludzku, Tomek, czego chcesz od nas?
Tomek milczał chwilę, zastanawiając się czy należy się obrazić, czy też dalej recytować przygotowaną mowę. Wreszcie zdecydował się na rzecz trzecią.
— Chcę od was, abyśmy utworzyli kółko lotnicze — powiedział poprostu.
— To dlaczego nie powiesz tak odrazu?
— Co będziemy robili w takiem kółku?
— Czy to będzie coś ciekawego?
Tomek zaczął wykładać swój program. Myśl o wspólnych czytankach, pisaniu referatów, nie zachwyciła tak bardzo zebranych. Natomiast wielkiem powodzeniem spotkała się myśl wysyłania modeli na konkurs samolotów do Warszawy, oraz projekt zbierania się co tydzień u kogo innego.
— Wybierzemy sobie zarząd, — mówił Tomek — urządzimy może wycieczkę do Warszawy, gdy nastąpi tydzień L.O.P.P.
To podobało się również.
Po dłuższej przeto rozmowie, klasa trzecia doszła do wniosku, że kółko założyć należy i został omówiony i wyznaczony termin pierwszego zebrania.
W kilka dni później Tomek przesłał szczegółową relację Jankowi, donosząc, że na pierwsze zebranie przybyło czterech chłopców i dwie dziewczynki. Prosił o przysłanie materjału na budowę modeli, gdyż, jak twierdził, zainteresowaniem do nowej rozrywki, zachęci ich się do dalszej, już poważniejszej pracy.
List został niezwłocznie wysłany i dopiero po wrzuceniu go do skrzynki, Tomek przypomniał sobie, że zapomniał zupełnie o przecinkach.
— Zamierzałem postawić je po napisaniu wszystkie odrazu i zupełnie o nich zapomniałem.
— Zadepeszuj — radziła Asia.
— Zrobiłbym to z przyjemnością.
— Tak, już dawno nie robiłeś nic szalonego.
List jednak, pomimo, że był pozbawiony przecinków, został przyjęty niezmiernie życzliwie i już w trzy dni później Tomek otrzymał odpowiedź, w której Janek zawiadomił go o wysłaniu potrzebnych materjałów.
Materjały te rzeczywiście nadeszły i stanowiły przedmiot obrad następnego zebrania. Każdy chciał teraz pracować, każdy zamierzał zostać w przyszłości konstruktorem. Asia wyznaczała robotę i tego dnia niejedno dziecko w miasteczku zasypiało z nadzieją, że zdobędzie nagrodę na konkursie modeli samolotów.
Następnego dnia Tomek wpadł jak bomba do pokoju Asi.
— Asiu, Asiu!
— Co się stało?
— Czy czytałaś gazetę?
— Nie.
— Jest tam o twoim bracie przedruk z gazet warszawskich.
— O Janku?
— No przecież, że nie o Zygmusiu.
— A co takiego?
— Podobno w tych dniach rozpoczyna swój lot. Prawda, mam gazetę w kieszeni. Tomek wyjął gazetę i razem czytali obszerną wzmiankę o locie Janka.
— Dlaczego nic nie mówisz Asiu?
— Przelękłam się. Czyżby Janek zapomniał o swej obietnicy? Miał mnie przecież wezwać do Warszawy.
— Albo tu przyjechać. Może jeszcze przyjedzie. Janek nie przyjechał jednak. Nie zapomniał też o swojej obietnicy. Następnego dnia, pan Jasiński otrzymał obszerny list od rodziców Asi, z prośbą by wyekspedjował dziewczynkę do Warszawy.
Asia pakowała właśnie swoje rzeczy, gdy drzwi otworzyły się i hałas, jaki powstał w całem mieszkaniu świadczył dobitnie, że Tomek przybył z wizytą.
— Hurra! — wołał Tomek.
— Co się stało?
— Niech żyje Jan Mirski!
— Co się stało, Tomku?
— Niech żyje Asia!
— Oszalałeś!
— Niech żyje Warszawa!
— Może się uspokoisz nareszcie.
— Nie mogę tak odrazu.
— Usiądź!
— Daj mi trochę zimnej wody, to może ochłonę.
Asia przyniosła posłusznie szklankę zimnej wody, którą Tomek wypił natychmiast.
— Niech żyje Warszawa! — krzyknął po chwili znowu.
— Widzę, że ci woda nie pomogła, może ci przynieść lodu na głowę?
— Kpij sobie, kpij, a ja wiem swoje.
— Może i ze mną podzielisz się tą wiadomością?
— Owszem.
— A więc, słucham cię.
— Jutro jedziesz do Warszawy, Asiu.
— Tak, właśnie chciałam ci to powiedzieć.
— Wiem bez ciebie.
— Kto ci powiedział?
— Wiem i już.
— I dlatego się tak cieszysz? — zapytała Asia wyrzutem.
— Dlatego.
— Dziwna przyjaźń.
— Bo ja jadę z tobą.
— Jakto?
— A tak.
— Wmawiasz sobie, że pojedziesz.
— Ależ Asiu, daj mi dojść do słowa. A więc…
— Mówiono ci tyle razy, że nie zaczyna się zdania od słowa „a więc“. To bardzo złe przyzwyczajenie.
— A więc kto przerywa?
— Mów już.
— Mówię. Twoi rodzice napisali do moich rodziców, aby pozwolili mi przyjechać z tobą na kilkanaście dni do Warszawy.
— Jak to wspaniale!
— Cudownie! Jednym słowem jestem zaproszony do twoich rodziców. Czuję, że to twój Janek zrobił.
— A twoi rodzice zgodzili się?
— Z początku trochę oponowali, mówili, że mi to przeszkodzi, ale przekonałem ich ostatnią piątką z historji i czwórką z niemieckiego. Zwłaszcza tatuś był skłonny, aby mi uledz. Wiedzą przecież jak bardzo chciałbym pojechać do Warszawy! Cieszysz się, Asiu?
— Bardzo się cieszę.
Nazajutrz przeto dwoje dzieci z niezwykłą powagą zajmowało miejsce w wagonie.
— Tomku proszę cię, nie szalej po drodze, — upominała matka Tomka. — Czuję, że wylecisz z okna, albo coś podobnego.
— Ależ, mamo, napewno nic mi się nie stanie.
— Tak, mówisz, a ostatnio, jakeśmy jechali, wyleciałeś podczas biegu pociągu.
— Ależ, mamo, wtedy byłem małem dzieckiem. To zupełnie co innego.
— Proszę cię Asiu, moje dziecko uważaj, aby ten szalony chłopiec nie popełnił jakiego głupstwa.
— Będę uważała, proszę pani.
— Prawda, zapomniałem, że jedzie ze mną rozsądna Asia, która nie pozwoli, abym wypadł z wagonu.
— Śmiej się, śmiej ze mnie.
— Naturalnie, bo przecież to ja będę się właśnie tobą opiekował.
— Ja opieki nie potrzebuję.
— Ja też nie.
— To się dopiero okaże.
— Wprawdzie kusi mnie niewymownie ta rączka hamulca — oświadczył Tomek. — Coby to było, gdybym nagle podczas jazdy zatrzymał pociąg w pełnym biegu.
— Nic wielkiego. Zapłaciłbyś dużą karę i wątpię czy dojechałbyś tak spokojnie do Warszawy.
Tomek westchnął.
— Bądź spokojna mamo, nie zatrzymam pociągu. Poczekam na jakiś odpowiedni a niezwykły wypadek.
— Chroń was Boże od wypadku — zawołała matka przestraszona.
— Przecież nie znaczy to, że wypadek się zdarzy. Ale gdyby nas przypadkiem napadli bandyci, to zatrzymałbym pociąg w mgnieniu oka, nie straciwszy zimnej krwi.
— Doprawdy Tomku jesteś nieznośny.
Nastąpiły ostatnie pocałunki i pożegnania. Potem Tomek i Asia zajęli przykładnie miejsca naprzeciwko siebie. Oboje siedzieli przy oknie. Po chwili pociąg ruszył.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.