Rozpruwacze/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXV.

Krygier osiągnął swój cel. Janek był mu teraz całkowicie posłuszny. Po wsypie u Reginy zrezygnował z Anieli. Szukał zapomnieniu w kieliszku Zaczął pić. Teraz Janek naglił z robotą.
Gdy o tym wypadku dowidział się Moryc, zacierał ręce z zadowolenia. Radowała go myśl że Aniela zerwała z Jankiem. Dawało mu to nadzieję pozyskania względów Anieli. Był przekonany, że teraz wybiła „jego“ godzina...
I tak każdy z członków bandy Krygiera skrobał sobie rzepkę... A razem zgodnie pracowali nad ograbieniem skarbca, który znajdował się w podziemiach wyróżniającego się solidną budową domu w śródmieściu. Był to dom należący do jednego ze znanych bankierów międzynarodowych, który zbudował wybitny architekt. Jeden z najzdolniejszych inżynierów konstruktorów wybudował w podziemiach ze stali i betonu skarbiec, w którym bogaci ludzie wynajmowali safesy dla przechowania kosztowności i większych sum. Skarbiec ten cieszył się najlepszą opinią u ludzi z bogatych sfer. Wiedziano, że ten skarbiec jest zupełnie pewny i że żaden włamywacz nie będzie w stanie pokonać trudności, jakie nastręczyłaby chęć dostania się doń.
Krygier nie zważał nawet na to, że wielokrotne próby zamachu na ten skarbiec, podejmowane przez najśmielszych rozpruwaczy, nie powiędły się. Kryger miał swój system. Szedł z duchem czasu Konstruktorzy ulepszyli skarbce, a on tak ulepszył narzędzia do ich rozpruwania. Wychodził z założenia, że niema takiej rzeczy, zbudowanej przez człowieka, której inny człowiek nie byłby w stanie zepsuć. Kierując się tą zasadą, postanowił dobrać się do skarbca, którego safesy miały być wypełnione złotem, brylantami, perłami i innymi kosztownościami.
I nastąpiła decydująca chwila. Po północy uczestnicy tej wyprawy sunęli jeden za drugim, niby zaklęte duchy, ciemnym tunelem podziemnym który biegł od dobrze zainstalowanego garażu. Raz po raz odkręcali kontakt, by oświetlić na kilka chwil drogę.
Janek posuwał się za Krygierem automatycznie, nie rozmyślając nad tym, dokąd i poco odbywają ten pochód w podziemnym tunelu. I teraz posuwając się pochylony w wilgotnym tunelu przypomniał sobie, jak Aniela wyglądała, jaka pogarda biła z jej twarzy, gdy przekonała się w mieszkaniu Reginy o tym, do czego jest zdolny... Jarek czuł teraz do siebie odrazę. Z takimi myślami Janek posuwał się posłuszny krok w krok za Krygierem.
Za nimi szedł Moryc zgięty we dwoje. W myśli obliczał jaki będzie połów i ile przypadnie mu w udziale. Nawet w takich chwilach był bussinesmanem...
Antek i Felek jako ich pomocnicy wlekli za sobą na sznurze walizki z narzędziami.
Pochód tej szóstki podziemnym tunelem urządzonym na wzór korytarzy w kopalniach węgla, wywierał niesamowite wrażenie. Raz po raz gasili za sobą światło, przekręcając kontakty, licznie przymocowane do ścian. W tunelu panowała cisza grobowa. Tylko od czasu do czasu rozbrzmiewało tu echo przejeżdżającego tramwaju nocnego. Wówczas mieli wrażenie, jakby tramwaj toczył się po ich głowach.
— Stop! — naraz zawołał Moryc, a głos jego zdradzał przerażenie.
— Co się stało? — padło raz po raz sześciokrotnie powtórzone pytanie, a serca uczestników tej „ekipy“ zabiły mocno i niespokojnie.
— Usłyszałem zgrzyt. Zdaje się że ktoś tam się dobiera, — wyszeptał Moryc.
Przez chwilę wszyscy stali bez ruchu, jakby skamienieli. Natężyli słuch, by pochwycić najmniejszy szmer. Naraz kilka szczurów prześlizgnęło się między nogami Moryca. Ten odskoczył, nie mogąc opanować okrzyku, który wyrwał mu się z piersi. Jego przerażeniu towarzyszył wybuch śmiechu kompanów.
Wszyscy mieli na sobie kombinezony robotnicze, a na rękach, aż po łokcie, skórzane rękawice. Każdy zaopatrzony był w latarkę elektryczna — na wszelki wypadek, gdyby instalacja elektryczna zawiodła, no i — rewolwer — w razie gdyby...
Wreszcie dotarli do betonowej ściany skarbca.
— Stoimy przed „burżujką“ — rzekł z zadowoleniem Krygier.
Pod ścianą tunel rozszerzał się, by uczestnicy wyprawy mogli się swobodniej poruszać. Krygier wypróbował wytrzymałość ściany przy pomocy płynu chemicznego. W pewnej chwili odezwał się do Janka:
— Zapominasz gdzie jesteśmy.
Janek powiódł ręką po czole jakby chciał odpędzić od siebie natrętne myśli i jednocześnie uprzytomnić sobie coś ważnego. Nie wyrzekłszy ani słowa Janek zbliżył się do ściany betonowej i zajął miejsce Krygiera.
Zebranych ogarnęła zrozumiała ciekawość. Z uwaga śledzili manipulacje Janka, który miał orzec o stopniu wytrzymałości betonowego muru. Również Janek manipulował płynem chemicznym, próbował nawet wkręcić się borem w mur...
— No, co sądzisz? — zapytał niecierpliwie Krygier.
Janek nie odrzekł tylko chwycił za rydel, by odkopać sporo ziemi pod ścianą.
— Oszalałeś! — zawołał Krygier. — ściany mają fundamenty kilkumetrowej głębokości.
Ale Janek nadal cierpliwie kopał ziemię. Zimny pot ściekał po jego twarzy.
— Odrzucajcie dalej ziemię — rozkazał. — Zaraz nie będzie czym oddychać.
Rozkaz Janka został wykonamy. Odrzucono tyle ziemi przed siebie, że prawie zatarasowali odwrót.
Dwie godziny kopano i odrzucano ziemię, ale bez wyniku. Janek po szyje stał w wykopanym dole. A fundament z tegoż betonu, co ściana, sięgał jeszcze dość głęboko. Dalej kopać było niemożliwością.
— Podaj mi rękę — zawołał Janek, by go wyciągnąć z grobu. Zmęczony zwalił się na grudę ziemi.
— Co będzie? — zapytał rozczarowany Moryc. — Cała praca była daremna.
Krygier odepchnął go od Janka:
— „Złota rączko“, siedź cicho. To nie twoja rzecz, co będzie dalej.
Janek znów skoczył do dołu i zabrał się energicznie do kopania. Popychała go jakaś niesamowita siła.
W chwilę potem i Krygier skoczył do dołu.
— Dosyć! — położył Krygier rękę na ramienia Janka. — Dalej kopać nie wolno. Woda nas tu wnet zaleje.
Janek utkwił w Krygierze dziwny wzrok, jakby nie wiedział co się z nim dzieje? Przy pomocy sznurów wyciągnięto ich obu z dołu, który natychmiast przysypano.
— Nie przejmuj się — uspakajał Krygier Janka. Miałeś rację, że od dołu będzie łatwiej dostać się do skarbca, ale ziemia jest tu gliniasta.
Ale naraz stała się rzecz nadspodziewana. Janek z okrzykiem: „dusze się’“ rzucił się w stronę wylotu tunelu.
Krygier pobiegł za nim, wołając:
— Janku nie uciekaj! Robota musi być dziś ukończona! Mam już sposób na pokonanie przeszkód!
— Precz ode mnie! — zawołał Janek groźniejszym tonem. I, nie czekając na dalsze perswazje, począł wymachiwać rewolwerem na znak groźby. Widząc z postawy Krygiera, że ma zamiar wytracić mu broń z ręki Janek dwukrotnie strzelił. Na szczęście kule utkwiły w ścianach tunelu.
Wszyscy pośpieszyli z pomocą Krygierowi. Jankowi wyrwano browning z ręki, po czym związano go sznurem i rzucono na „pagórek“ mokrej ziemi. Jankowi ukazała się piana na ustach. Rzucał się, wykrzykiwał, odgrażał się policją. Nie ulegało wątpliwości, że postradał zmysły. Kompani bezradnie spoglądali na Krygiera i niemym wzrokiem zapytywali, co będzie. Ale Krygier opanował wnet sytuację, poleciwszy swemu wiernemu służącemu „Milczkowi“ pilnowanie chorego, pozostałym zaś uczestnikom wyprawy przydzielił inne funkcje tonem rozkazującym, wykluczającym opór i nieposłuszeństwo. Krygier był zdecydowany za wszelką cenę dostać się do skarbca. I po długich godzinach pracy, gdy już zaczęło świtać, dokonano pierwszego wyłomu w skarbcu.
Krygier odetchnął z ulgą. Beton był większą przeszkodą od pancernej stali Maszynki borujące szybciej dziurawiły ściany kasy od betonu gdyż po ścianie betonowej bormaszynka ześlizguje się.
Jako król rozpruwaczy, Krygier w błyskawicznym tempie otwierał kasy. W ciągu godziny uczestnicy wyprawy ujrzeli owoc ryzykownego przedsięwzięcia. Kieszenie były niewystarczającym schowkiem dla łupu, tyle złota, brylantów, klejnotów i pieniędzy jeszcze nigdy przed tym nie widzieli na oczy. Zaczęto nimi napełniać skórzane walizy, które zabrali ze sobą.
Byli tak pochłonięci ogromem szczęścia z powodu nadzwyczajnego łupu, że nie słyszeli dzikich okrzyków i wybuchów śmiechu oszalałego Janka. Na próżno „Milczek“ mocował się z szaleńcem. W żaden sposób nie można mu było zatkać ust. Wołał, że zabije Reginę, zadenuncjuje o wszystkim policji, błagał Anielę o przebaczenie.
Przed opuszczeniem skarbca, Krygier mokrą szmatą zmył ściany kas, mimo, iż wszyscy pracowali w gumowych rękawiczkach. Kryger był znany ze swej przezorności. Baczył, by jego wspólnicy nie brali papierów wartościowych przy zbyciu których można łatwo wpaść w ręce sprawiedliwości. Doradzał zgarniać tylko rzeczy bardzo wartościowe gdyż na całkowite opróżnienie safesów trzebaby conajmniej dobę. A tu czas naglił. Trzeba było pomyśleć teraz z kolej o tym, jak ulotnić się stąd w niestrzeżony sposób dla postronnego oka.
Jeden za drugim, obładowani słodkim ciężarem olbrzymiego łupu, posuwali się teraz w stronę tunelu, gdy naraz usłyszeli krzyki oszalałego Janka.
Potworna myśl przeszyła im jednocześnie mózgi:
„Trzeba go będzie wystudzić“...
Ale żaden z uczestników wyprawy nie ważył się na głośne powtórzenie tej myśli. Bezradnie przystanęli przy Janku, na którego spoglądali przy świetle latarek. Zorientowali się w mgnieniu oka, że stan przyjaciela jest bardzo ciężki. Trudno było dopatrzeć się w nim bohatera podziemi W milczeniu stali dokoła Janka. W myśli każdy zapytywał: Jak tu się pozbyć tej nagiej przeszkody, by czym prędzej znaleźć się w bezpiecznym miejscu i móc przeliczyć „zarobek“. Chętnieby teraz zwiali, pozostawiając Janka własnemu losowi. Uczucie wstydu hamował ich zapędy.
Milczenie przerwał Krygier:
— O, taki jest los zakochanego... Brać go!... — padł rozkaz — Szkoda czasu...
Gdy próbowano wziąć Janka za ręce i nogi, zaczął się rzucać i krzyczeć:
— Oddajcie złoto i brylanty! Bandyci!... Złodzieje! Anielo, pomóż mi!... Nie chcesz?... Weź forsę i zamów dla mnie pogrzeb...
Janek oparł się o ścianę tunelu i na całe gardło począł popisywać się znaną rosyjską piosenką katorżnika.
— Zatkać mu usta! Ale tak, jak trzeba!.. — rozkazał Krygier „Milczkowi“.
Sługa zawahał się.
— Masz spełnić rozkaz! Zbliżamy się do wylotu tunelu, a jego krzyki mogą nas zdradzić i bylibyśmy zgubieni.
— Czeka nas zguba — mruknęli wszyscy potwierdzająco. — Takie nadspodziewane nieszczęście!...
Po kilku minutach Janek miał usta zakneblowane. Wyglądał teraz okropnie. Jego duże oczy stały się większymi, jakby za chwilę miały wyskoczyć z orbit. Drżał, jak w febrze.
— Nakryć go czymś! — wydawał Krygier dalsza polecenia.
Wszyscy utkwili wzrok w twarzy Krygiera, oczekując z niecierpliwością dalszych jego poleceń.
Krygier był skupiony. Milczał. Na jego twarzy odmalowała się zacięta walka, która toczyła się teraz w jego duszy. Poznać było po nim, że obce powziąć decyzję wbrew sumieniu. Kryger, jakby się dziwnym nie wydawało, miał hamulce moralne. Cierpiał z powodu nieszczęścia Janka. Byłby gotów zrezygnować z łupu za cenę przywrócenia zdrowia Jankowi. Zdawał sobie sprawę, że zawinił wobec Janka, którego nerwy nie wytrzymały ostatniej próby po tym ciężkich przeżyciach. W duchu Żałował, że wyreżyserował wypadek z Reginą.
Krygier w duchu obawiał się Moryca. który uchodził za starego przyjaciela Janka. Może sprzeciwić się wykonaniu jego postanowienia. Ale w tej samej chwili błysnęła mu myśl:
„Moryc zakochany jest w Anieli będzie raczej zadowolony, że jego rywal zostanie uprzątnięty“.
Krygier odezwał się na głos:
— Jego trzeba tu zostawić — wskazał przy tym na Janka. — Nie widzę innego wyjścia.
Moryc utkwił wzrok w twarzy Krygiera. I jakby naraz urósł o kilka głów wyżej. Z pogarda rzucał teraz Krygierowi słowa oburzenia i potępienia.
— Tak postępują ordynarni „kapusie“ a nie ludzie kulturalni.
Ledwie urwał, otrzymał silny cios między oczu od Krygiera, że zwalił się wprost na Janka. Jego upadkowi towarzyszył brzęk złota.
— I zapamiętaj sobie — dodał Krygier tonem pouczającym, nie tracąc spokoju — że nie masz prawa mnie moralizować. Wolę jednego straconego już, niestety, poświęcić, aniżeli sześciu.
Korytarz zaległa cisza śmiertelna. Po chwili Moryc podniósł się z miejsca i zaczął zbierać zgubione klejnoty i monety. Rzucił krótko pod adresem Krygiera:
— Pożałujesz tego.
Wtem odezwali się jednocześnie Antek i Felek.
którzy dotychczas nie brali udziału w tej rozmowie?
Podejmujemy się wynieść stąd Janka.
— A czyż ja inaczej sądziłem. Zamierzałem tu potem skierować kogoś z taksówką, by go stąd wywieźć.
— Ja sprowadzę taksówkę — zaofiarował się Felek. — Mam szofera, morowego chłopa. Napewno się zgodzi. W ciągu 20 minut będę tu z powrotem.
— Proszę bardzo — wyraził pierwszy zgodę Moryc — ale zechcesz przed wyjściem opróżnić kieszenie. Możesz zapomnieć o potrzebie powrotu do nas. To znany zresztą trick...
Nieufność staja się udziałem wszystkich. Nikomu nie chciało się wierzyć, by ktoś, mając taki skarb gotów był narażać się na powrót na miejsce przestępstwa dla ratowania towarzysza.
Felek bez słowa zaczął wypróżniać kieszenie.
— Zamknij tylko za sobą drzwi garażu na klucz — rzucił mu na odchodne Krygier niezadowolony z tego obrotu rzeczy.
Wszyscy stali zgrupowani dokoła Janka. Każda minuta wydawała się im wiecznością. Zegar wskazywał, że już dawno dzień nastał. Nad nimi panował w mieście ożywiony ruch. Zdawali sobie sprawę że to pogarsza ich stan, choć łatwiej wślizgnąć się w ogólny ruch ludzki i nie wzbudzać podejrzenia.
Czas upływał. Niepokój wzrastał. Każda minuta zwiększała niebezpieczeństwo...
W tym napięciu każdy z nich zastanawiał się nad planem wywiezienia Janka. Zdawali sobie sprawę, ze to przedsięwzięcie nastręcza wysokie ryzyko. Cała wyprawa oraz włamanie do skarbca nie kryło w sobie tyle niebezpieczeństw, ile nastręczało ratowanie oszalałego kompana. Wiedzieli też że tu w tunelu Janek nie może wyrządzić im krzywdy, ale tam — na górze...
Oho! Czyż trzeba wyjaśnić jaka byłaby to sensacja gdyby pochwycono Janka, którego policja z całej Polski nadaremnie poszukuje od dłuższego czasu po niebywałej ucieczce z Pawiaka? A czyż mniejsza byłaby sensacja, gdyby wraz z Jankiem schwytano jego „świtę“ z legendarnym Krygierem na czele?
Przyznawali w duszy, że najlepszym wyjściem byłoby pozostawienie Janka w tunelu... Ale charakter złodziejski nie pozwalał im na to.
— Jak go wyniesiemy stąd? — przerwał Krygier milczenie. — Przecież może nam „zaśpiewać“ na górze tak, że płakać się będzie chciało.
— Mam na to radę — wtrącił się Moryc. My amerykanie zawsze potrafimy kulturalnie załatwić sprawę.
— No, to pokaż już raz twoją kulturę amerykańską — denerwował się Krygier.
Moryc wyjął z kieszeni małą buteleczkę z płynem. Podsunął ją, po odkorkowaniu, pod nos Janka, który na chwilę podniósł głowę do góry, wybałuszył oczy, by potem zarzucić w tył głowę bezwładnie. Zasnął.
— Uważaj, by nie zasnął na wieki — dodał z przekąsem Krygier, niezadowolony, że Moryc popisał się przed zgrają.
— Jesteś, coprawda, inżynierem — nie pozostał Moryc Krygierowi dłużny — ale wiedz, że i ja coś niecoś wiem o chemikaliach. Grunt to kultura — dorzucił sentencjonalnie.
W tym momencie rozległ sję turkot motoru, a w chwilę później usłyszano parol Felka. Wrócił z taksówką.
— Brać go! — zakomenderował Krygier. — Szkoda każdej chwili. Broń w pogotowiu!
Wszyscy zarepetowali automatyczną broń palną, Antek i „Milczek“ powoli posuwali się w stronę garażu, niosąc „paczkę“. Wyprzedzała ich trójka, która miała baczyć, by nie było wsypy.
Ale taksówka ruszyła z miejsca i w mgnieniu oka zniknęła za zakrętem. Pełnym gazem pomknęła w stronę Pragi, gdzie zatrzymała się przed dwupiętrowym domkiem. Tam mieściła się melina „Bajgełe“.
A Warszawa miała sensację! Czegoś podobnego jeszcze nie było! Gazety rozpisywały się o niebywałym włamaniu do banku jego skarbca i kasetek. I chociaż szczegółów było brak, reporterzy poświęcali olbrzymie opisy tej niebywałej grabieży. Kilka dni upłynęło zanim można było dostać się do skarbca i ustalić wysokość strat. Uszkodzone drzwi żelazne nie otwierały się. Dyrekcja banku telegraficznie wezwała z zagranicy inżyniera, który zbudował skarbiec. Dyrektorowie w duchu podejrzewali, że ze skarbcem nie wszystko jest w porządku, ale nikomu nie wpadło na myśl, nawet policji, że drzwi te zostały świadomie zasypane ziemią przez włamywaczy. A przecież nie mogło im wpaść na myśl ze gdzieś aż z czwartego podwórza, włamywacze podkopywali się pod ziemią i tunelem dostali się do skarbca...
Garaż, od którego nasza paczka rozpoczęła pracę podkopu, mieścił się na posesji, położonej w odległości 4 domów od banku. Komuż to mógł wpaść do głowy taki pomysł? Dopiero, gdy po wielkim wysiłku, drzwi pancerne wyważono — pękła „bomba“.
Zabrano się przede wszystkim do dozorcy domu, w którym mieścił się garaż. Dozorca nie ukrywał niczego. Przeciwnie — chwalił «ię rawet, że wdział, jak wyniesiono z garażu dziwna paczkę, ale odtąd „ludzie z garażu“ nie pokazywali się więcej.
Dozorca przechodził piekło w Urzędzie. Posądzono go o udział w grabieży. Nie można było uwierzyć w to, by dozorca nie zauważył choć razu jednego, jak włamywacze wywozili wykonaną ziemię. Dozorca tłukł głową o mur, zaklinał się na wszystkie świętości, że o niczym nie wie i że niczego nie widział. Ale jego słowa nie budziły zaufania. Wzmocnił on podejrzenie władz śledczych w stosunku do swojej osoby, gdy nie rozpoznał nikogo z fotografii, okazanych mu w Urzędzie Śledczym. Komisarz żarski okazał mu również fotografię „Klawego Janka“.
I jakże dozorca mógł rozpoznać włamywaczy, kiedy uczestnicy zuchwałego przedsięwzięcia byli świetnie ucharakteryzowani? Nie tylko dozorca nie mógł ich o to podejrzewać, ale komisarz Żarski także nie wpadł na podobny pomysł...
Komisarz żarski nie miał wątpliwości że włamania do skarbca banku dokonali mieszkańcy willi w Poznaniu, ale nie miał się czego uczepić. Włamywacze nie pozostawili po sobie żadnych śladów, któreby ułatwiły ich wytropienie. Musiał teraz zachować większą ostrożność, tym bardziej, że w Poznaniu nie we wszystkim mu się powiodło. Ogrodnika, którego zatrzymał musiał, z braku dowodów winy uwolnić.
W rozmowie z hrabiną Mołdakowską, którą zaprosił do siebie tuż po powrocie z Poznania, nabrał przekonania, że ogrodnik jest niewinny. Hrabina, dowiedziawszy się od kogo nabył jej administrator willę w Poznaniu, zrezygnowała z przeprowadzić, i pozostała w Warszawie.
Na dnie duszy Żarskiego rozmowy z hrabiną pozostawiły dziwny osad, Żarski miał blade przeczucie, że hrabinę otacza jakaś tajemnica. Nie śmiał o tym mówić na głos.
Komisarz Żarski nie zapomniał o Anieli, która zniknęła, niby kamfora. A jej pantofel, w co nie wątpił że tak jest, strzegł u siebie, jak źrenicy w oku.
A Wołkow przechodził tajemnicze przemiany. Był zakochany, zadumany, roztrzepany. Robak ukryty toczył jego organizm. Przyznał się w rozmowie z Żarskim, że zdrowie mu nie dopisuje i dlatego nie powiodły się jego usiłowania w kierunku wytropienia bandy. Po włamaniu do skarbca Banku, Wołkow był tak wstrząśnięty, jakby conajmniej stracił wielki majątek, ulokowany w jednej z kasetek ograbionego skarbca. Z rozmów z Wolkowem komisarz Żarski przekonał się, że aspirant coraz częściej zagląda do kieliszka.
— Muszę pić — tłumaczył się Wołkow — ta banda wytrąca moje z równowagi.
Dawne podejrzenia, które Wołkow wzbudzał w komisarzu Żarskim odzywały się z większą siłą. Ale żadnych dowodów przeciw Wołkowowi nie udało się Żarskiemu zebrać. W duchu Żarski począł powątpiewać w swój talent detektywa.
Wołkow przechodził istne piekło ze strony swojej ukochanej, przezywanej „zimną kokotą“. Stawała się dla niego coraz niebezpieczniejsza. Z każdym dniem jej władza nad nim wzrastała. Trzymała go mocno pod zgrabnym pantoflem. Już nie ukrywała przed nim, że utrzymuje stosunki ze światem podziemnym. Nie była zawodową prostytutką. Wiedziała że to prowadzi do rynsztoku. Wołkow nie był jej pierwszą ofiara, która dostała się w jej sieci pajęcze. Ale jego potrafiła na dłużej przykuć do siebie. Instynktem kobiecym wyczuła, że Wołkow coś ma na sumieniu. I trzymała go mocno w swoich szponach.
Wołkow płacił grubszy pieniądz za luksusowo umeblowane mieszkanko, które jej wynajął. Na tym terenie jej prowadzenie się było bez zarzutu. Nie przyjmowała tu mężczyzn, ale gdy ją kto zapraszał do swojej garsoniery, to i owszem. Nie odmawiała.
„Zimna kokota“ była jedną z tych urodziwych warszawianek, u których Moryc miał powodzenie i z czego był dumny... Poznał więcej ładnych kobiet, ale żadna go tak nie naciągała, jak przyjaciółka Wołkowa... Ona się tak świetnie orientowała w sytuacji, że dawała mu do zrozumienia, iż domyśla się w jakiej „branży“ jest czynny... Teraz, gdy Moryc bawił w Warszawie, często z nią spędzaj wolny czas, a po obłowieniu się wyprawą do skarbca obdarzył nawet „zimną kokotę“ klejnotem. Spotykali się u znajomej jej siostry, znanej „szopenfeldziarki“ warszawskiej...
Moryc jej nie wyznał tajemnicy swego życia, ale „zimna kokota“ widziała go raz na ulicy w towarzystwie Janka, którego odrazu poznała z fotografii, okazanej jej pierwszego razu w restauracji...
Wołkow nie podejrzewał swej przyjaciółki o zdradę. Kiedykolwiek nie przychodził do niej o późnej godzinie, była sama w mieszkaniu, jakby czekała tylko na niego... Wylewał przed nią swoje żale i rozczarowania. Odgrażał się:
— Ja ich przyłapię.. wytępię.. zniszczę..
Ale pewnego razu, gdy Wołków wyrzucał z siebie przekleństwa pod adresem ludzi nocy „zimna kokota“ przerwała jego potok słów i zapytała obcesowo:
— Czym jesteś lepszy od nich? Czy w mundurze nie dopuszczasz się gorszych świństw? Stul pysk!
Wołkow nie wierzył własnym uszom Tak przemawiała jego przyjaciółka. Bladość pokryła jego lica. Instynktownie sięgnął ręką po rewolwer. Przyjaciółka przekonała się, że przeholowała i obróciła to wszystko w żart. Ale znienawidziła go jeszcze silniej, nie dając tego no sobie znać.
Była córką starego katorżnika i złodziejki. Jej bliscy byli czynni w światku podziemnym. Czyż mogła naprawdę pokonać policjanta?...
Już jako piętnastoletnia dziewczyna, dobrze zbudowana, o zgrabnych nóżkach, powabna i zalotna była znana we wszystkich lokalach gdzie panowie szukali zabawy i rozkoszy. Odrazu ochrzczono ją przydomkiem „zimna kokota“, gdyż umiała wykorzystać swoje ofiary, które narzucały się jej na każdym kroku.
Dwa lata grasowała po nocnych lokalach, nie oddając się nikomu, chociaż obsypywali ją drogimi klejnotami i kosztownymi prezentami. Ale oto nastała chwila, która przecięła tę niebezpieczną grę z namiętnościami ludzkimi. Była to chwila kiedy napotkała na swojej drodze przeznaczonego i zakochała się w nim na zabój. I już następnego dnia upajali się szczęściem miłości. Ale przeznaczony, człowiek z jej sfery, człowiek nocy, wnet zaofiarował jej podróż do Argentyny... Coprawda, jej bracia pomścili krzywdę uwiedzionej ale niejeden kawaler księżyca usiłował zarzucić na nią swoje sieci. Musiała sobie znaleźć możnego protektora i znalazła go w osobie Wołkowa.
Spotkali się w osobliwych okolicznościach: została zatrzymana w czasie jednej z licznych obław. Wołkow zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. I ona zrozumiała że będzie jej dobrze z nim... Kawalerowie księżyca byli odtąd zadowoleni, gdyż Wołkow zostawiał ich w spokoju... Zdawała sobie sprawę, że przyjaźń z policjantem nie da sie długo utrzymać, zresztą jej bracia nie mogli znieść tego wstydu że ich siostra zadaje się z wrogiem ludzi nocy... Wiedziała, że musi odkupić ten grzech w opinii świata podziemi i czekała na odpowiednią chwilę.
I wkrótce ta okazja się nadarzyła. Wołkow, będąc podchmielony, wygadał się przed przyjaciółką. A opowiedział jej o takich rzeczach, które mogły go zniszczyć. Gdy wytrzeźwiał nie pamiętał nawet, jakie głupstwo popełnił. Ale za to jego przyjaciółka obdarzona była świetną pamięcią. Odtąd trzymała go krótko. Został pantoflarzem. Wołkow nawet nie zdawał sobie sprawy z tej przemiany; nie domyślał się, że sam przyczynił się do tego.
Teraz, gdy Wołkow mawiał do niej, że kosztowne upominki, które jej przynosił, pochodzą z bogatej schedy po zmarłej w Ameryce matce, ledwie dostrzegalny uśmiech igrał na jej ustach... „Zimna kokota“ już była doskonale poinformowana o źródle pochodzenia jego skarbu...
Ostatnio częściej przebywała w towarzystwie Moryca, niż w objęciach Wołkowa. Nie kierowało nią uczucie miłości do Moryca. Zależało jej na zetknięciu się z „klawym Jankiem“... Wiedziała o tym, że Moryc jest wspólnikiem Janka.
Janek jej imponował. Od pierwszej chwili, gdy ujrzała podobiznę Janka w teczce Wołkowa, poczuła do niego sympatię. Jego śmiała ucieczka z więzienia, a po tym włamanie do skarbca potęgowały w jej wyobraźni bohaterstwo „Klawego“.
„Zimna kokota“ wypytywała Moryca o szczegóły życia Janka i w ten sposób dowiedziała się o jego nagłym ataku szału. Moryc zapewnił ją, że to nic poważnego i że Janek wnet wróci do zdrowia. Opowiedział, że do chorego telegraficznie wezwano profesora z Poznania, który go uzdrowił.

Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!