Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.
WTOREK PRZECZUWA.

— Dzisiaj mija dwa lata od owej zabawy w Latarni Morskiej, kiedy Janek Elliott przyniósł nam wiadomości o wojnie. Pamięta pani, panno Oliver?
Kuzynka Zofja odpowiedziała zamiast panny Gertrudy:
— Ach, rzeczywiście, Rillo. Dobrze pamiętam ten wieczór i ciebie, jak przyszłaś do kuchni, aby się pokazać w swej balowej toalecie. Czyż nie ostrzegałam cię, że nie wiemy, co nas czeka? Mało się wówczas zastanawiałaś nad przyszłością.
— Wszyscy mało zastanawialiśmy się — wtrąciła ostro Zuzanna, — nie byliśmy przecież obdarzeni potęgą proroctwa. Trudno było powiedzieć komuś, Zofio Crawford, że czeka go jeszcze w życiu dużo zmartwień.
— Wszyscy sądziliśmy, że wojna skończy się za kilka miesięcy, — szepnęła Rilla w zamyśleniu. — Gdy spoglądam w przeszłość, wydaje mi się dziwnem, żeśmy mogli tak szybki koniec przewidywać.
— A teraz, po dwóch latach zakończenie to nie jest bliższe, niż było wówczas, — dorzuciła ponuro panna Oliver.
Zuzanna porywczo odłożyła robotę.
— Teraz, kochana panno Oliver, uczyniła pani niezbyt rozsądną uwagę. Przecież jesteśmy w każdym razie o dwa lata bliżej zakończenia wojny, chociaż miałaby się ona skończyć nie wiem kiedy.
— Albert czytał w dzisiejszej gazecie, że według zdania ekspertów wojennych wojna potrwa jeszcze pięć lat, — zawołała radośnie kuzynka Zofja.
— To niemożliwe, — wybuchnęła Rilla, poczem dodała z westchnieniem; — Dwa lata temu mówiliśmy: „Przecież dwóch lat nie potrwa“. Ale jeszcze pięć lat!
— Jeżeli Rumunja przyjmie udział, czem się tylko pocieszam, zobaczycie, że skończy się to wszystko nie za pięć lat, tylko za pięć miesięcy, — oświadczyła Zuzanna.
— Nie mama zaufania do cudzoziemców, — westchnęła Zuzanna, — a spójrz na Verdun. Jeden z twoich sławnych znawców wojennych powiada: „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Verdun się nie podda“. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, Zofio Crawford. A weź pod uwagę zwycięstwa nad Sommą tego lata. Wielka ofensywa rozpoczęła się i Rosjanie trzymają się doskonale. Generał Haig twierdzi, że oficerowie niemieccy, których wziął do niewoli, przyznają, iż przegrali wojnę.
— Nie można wierzyć temu, co mówią Niemcy, — zaprotestowała kuzynka Zofja. — Niema sensu wierzyć ich słowom, Zuzanno Baker. Anglicy stracili miljony ludzi pod Sommą i jak daleko zaszli? Trzeba patrzeć faktom prosto w oczy, Zuzanno Baker.
— W każdym razie zmietli Niemców, a w tym wypadku mniejsza o to, czy to się stało o kilka mil na wschód, czy na zachód. Nie jestem znawczynią wojny, — przyznała Zuzanna szczerze, — lecz uważam, że mogłabyś trochę inaczej zapatrywać się na to wszystko. Hunnowie nie pochłonęli jeszcze całej mądrości świata. Słyszałaś historję Aleksandra Mac Calluma z Górnego Glen? Jest on w niewoli niemieckiej i matka jego otrzymała od niego list w zeszłym tygodniu. Pisze, że traktują go bardzo dobrze, że jeńcy mają mnóstwo pożywienia i że wogóle w niewoli jest, jak w raju. Lecz gdy podpisywał swe imię i nazwisko, zakończył je dwoma szkockiemi słowami: „Wszystko kłamstwo“, a niemiecki cenzor nie rozumie po szkocku i był pewny, że tak brzmi pełne imię Aleksandra. Zostawię jednak sprawy wojenne generałowi Haigowi i zabiorę się do przystrajania mego czekoladowego tortu. Gdy był już zupełnie gotowy postawiłam go na górnej półce, potem jednak umieściłam go na niższej i mały Kitchener wsunął się do kuchni i oczywiście zjadł mi cały krem. Mamy dzisiaj gości na kolacji, więc mój tort musi jakoś wyglądać.
— Czy ojciec tej biednej sierotki nie dał o sobie znaku życia? — zapytała kuzynka Zofja.
— Owszem, miałam od niego list w lipcu. — odparła Rilla. — Twierdzi, że gdy tylko otrzymał wiadomość o śmierci swej żony i o zabraniu dziecka przeze mnie — pan Meredith widocznie mu o tem doniósł — napisał natychmiast, lecz ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, sądzi, że jego list musiał zaginąć.
— Miał czas dojść do tego wniosku przez dwa lata, — zauważyła Zuzanna z przekąsem. — Niektórzy ludzie myślą bardzo wolno. Jim Anderson wyszedł z opresji cało, chociaż całe dwa lata przesiedział w okopach. Głupcy zawsze mają szczęście, jak mówi stare przysłowie.
— Napisał bardzo sympatycznie o Jasiu i twierdzi, że chciałby go zobaczyć, — mówiła Rilla. — Doniosłam mu wszystko o małym i posłałam mu jego fotografię. W przyszłym tygodniu Jaś kończy dwa lata.
— Kiedyś nie byłaś specjalną wielbicielką dzieci, — wtrąciła kuzynka Zofja.
— Dzisiaj nie o wiele więcej je lubię, jeżeli chodzi o ogół, — odparła Rilla szczerze. — Kocham jednak Jasia i muszę przyznać, że nie byłam znowu tak uradowana, jak powinnam gdy otrzymałam list Jima Andersona, w którym pisze, że jest zupełnie zdrów i cały.
— Przecież nie pocieszałaś się chyba nadzieją, że biedak zostanie zabity, — zawołała kuzynka Zofja z oburzeniem.
— Nie, nie! Myślałam tylko, że postara się zapomnieć o Jasiu, pani Crawford.
— Wówczas twój ojciec musialby ponieść koszty wychowania małego — zauważyła kuzynka Zofja praktycznie. — Obecna młodzież jest strasznie lekkomyślna.
W tej chwili Jaś we własnej osobie wbiegł do pokoju, a twarzyczka jego była tak różowa i promieniejąca zdrowiem, że nawet kuzynka Zofja musiała wyrazić swą pochwałę.
— Naprawdę wygląda teraz bardzo ładniutko, chociaż ma może zbyt wielkie kolorki, co nie oznacza zupełnego zdrowia. Nigdy nie przypuszczałam, że będziesz umiała go tak wychować i powiedziałam nawet o tem żonie Alberta. Oburzyła się na mnie i rzekła: „Bardziej wierzę w Rillę Blythe, niż przypuszczasz, ciotko“. To były jej słowa. Żona Alberta zawsze miała o tobie dobre zdanie.
Kuzynka Zofja westchnęła, jakby akcentując, że żona Alberta jest jedyną osobą na świecie, która się z nią nie zgadza. Lecz z drugiej strony kuzynka Zofja bardzo lubiła Rillę na swój specyficzny sposób. Młodym dziewczętom nie wolno jednak okazywać zbytniej serdeczności, mogłyby prędko się zdeprawować.
— Czy pamiętasz powrót do domu z Latarni Morskiej przed dwoma laty? — szepnęła do Rilli Gertruda Oliver.
— Oczywiście że pamiętam, — uśmiechnęła się Rilla, a uśmiech jej był dziwnie senny i jakby nieprzytomny. Pamiętała coś więcej jeszcze, tę godzinę spędzoną z Krzysztofem na wybrzeżu. Gdzie dzisiejszego wieczoru jest Krzyś? A Jim i Jurek i Władek i wszyscy inni chłopcy, którzy tańczyli i flirtowali w Latarni Czterech Wiatrów owego wieczoru jej radości i szczęścia? Siedzą w wilgotnych okopach nad Sommą, wsłuchani w huk armat, w jęk rannych i zapomnieli już pewno zupełnie o przecudnej melodji, którą grał im na skrzypcach Ned Burr. Dwaj z pośród nich spali snem wiecznym w swych mogiłach we Flandrji — Olek Burr z Górnego Glen i Czesio Malley z Lowbridge. Inni leżeli ranni w szpitalach. Dotychczas nic się tylko nie stało chłopcom z plebanji i chłopcom ze Złotego Brzegu. Może w całości i zdrowiu przetrwają tę wojnę.
Rumunja przyłączyła się do wojny, a Zuzanna doszła do wniosku, że król i królowa są najładniejszą parą, jaką widziała dotychczas na ilustracjach. Tak minęło lato. Na początku września przyszła wiadomość, że żołnierze kanadyjscy przetransportowani zostali nad Sommę i w Glen zapanował większy niepokój. Po raz pierwszy pani Blythe straciła humor i doktór począł się sprzeciwiać jej pracy w Czerwonym Krzyżu.
— Ach, pozwól mi pracować, Gilbercie. — szeptała gorączkowo. — Gdy pracuję, mogę mniej myśleć, a gdy nic nie robię wyobrażam sobie najgorsze rzeczy, które są poprostu dla mnie męczarnią. Przecież dwaj moi chłopcy biorą udział w tych krwawych walkach nad Sommą, a Shirley od rana do nocy wertuje literaturę lotniczą i nic nie mówi. Widzę jednak postanowienie, płonące w jego oczach. Nie, nie mogę próżnować, nie wymagaj tego ode mnie, Gilbercie.
Lecz doktór był nieubłagany.
— Nie mogę pozwolić na to, abyś się zamęczała, Aniu, — mówił. — Gdy chłopcy wrócą, to przecież muszą mieć zdrową i radosną matkę. Z dnia na dzień gorzej wyglądasz. Skoro nie wierzysz, zapytaj Zuzannę.
— O, jeśli Zuzanna i ty staniecie przeciwko mnie! — wzdychała Ania bezradnie.
Pewnego dnia nadeszła radosna wiadomość, że Kanadyjczycy zajęli Courcelette i Martenpuich, zdobywając wielu jeńców i kilka dział. Zuzanna wywiesiła flagę opowiadając wszystkim, że generał Haig poznał się jednak na dobrych żołnierzach. Nie wszyscy jednak tą wiadomością byli uradowani. Kto wie za jaką cenę zdobyto tak ważne pozycje?
Rilla zbudziła się tego ranka, gdy szary świt zaglądał w jej okno. Z trudem uniosła ociężałe powieki. O świcie świat wyglądał całkiem inaczej, niż zwykle. Powietrze było chłodne i wilgotne, a sad i Dolina Tęczy tchnęły jakąś tajemniczością. Nad pagórkami unosiła się srebrzysta mgła. Wiatru nie było. Rilla dosłyszała wyraźnie melancholijne wycie psa od strony stacji. Czyż to był Wtorek? Jeżeli tak, to dlaczego tak wył przeciągle? Rilla zadrżała, w wyciu tem było coś dziwnie smutnego, coś wzruszającego. Przypomniała sobie słowa panny Oliver, gdy wracały kiedyś wieczorem do domu i słyszały wycie psa: „Gdy pies tak wyje, anioł śmierci przelatuje nad nami“. Rilla nasłuchiwała z bijącem sercem. Tak, to był Wtorek, teraz wiedziała na pewno. Czyją śmierć tak opłakiwał, czyjej duszy przesyłał pozdrowienie?
Rilla wróciła do łóżka, lecz nie mogła zasnąć. Przez cały dzień oczekiwała z przerażeniem czegoś, nie mówiąc nic o tem nikomu. Poszła na stację, aby zobaczyć Wtorka.
— Ten pies państwa wył od północy do wschodu słońca, — oświadczył zawiadowca stacji. — Nie wiem, co mu się stało? Żona moja nie spała zupełnie, a ja wyszedłem, aby go uspokoić, lecz nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Siedział w poświacie księżyca na końcu peronu, co chwilę podnosił w górę łeb i wył, jakby mu się serce krajało. Nigdy dotychczas tego nie czynił, zawsze spał spokojnie w swej budzie i nie ruszał się od pociągu do pociągu. Tej nocy jednak musiał coś przeczuwać.
Wtorek leżał w swej budzie. Pokręcił ogonem i polizał dłoń Rilli, nie dotknął jednak śniadania, które mu przyniosła.
— Lękam się, że jest chory, — rzekła Rilla z niepokojem. Nie miała sumienia odejść i pozostawić go samego. Żadne jednak przykre wiadomości nie nadeszły ani tego dnia, ani następnego. Niepokój Rilli powoli znikał. Wtorek nie wył już więcej, obserwując, jak zwykle przychodzące pociągi. Gdy kilka dni minęło mieszkańcy Złotego Brzegu uczuli ulgę i poweseleli na nowo. Rilla krzątała się po kuchni, pomagając Zuzannie przy śniadaniu i nucąc tak radośnie, że kuzynka Zofja słyszała przez drogę ten jej śpiew i zwróciła się do pani Albertowej:
— „Śpiew przed jedzeniem, płacz przed spaniem“, tak mówili nasi ojcowie.
Lecz Rilla Blythe nie uroniła ani jednej łzy przed nocą. Gdy tego popołudnia przyszedł do niej ojciec o posiwiałych włosach i zmienionej twarzy i zakomunikował jej, iż Władek został zabity podczas zdobywania Courcelette, zatoczyła się i bez przytomności padła w jego ramiona. W ciągu długich następnych godzin przytomność jej nie wróciła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.