Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

li tak, to dlaczego tak wył przeciągle? Rilla zadrżała, w wyciu tem było coś dziwnie smutnego, coś wzruszającego. Przypomniała sobie słowa panny Oliver, gdy wracały kiedyś wieczorem do domu i słyszały wycie psa: „Gdy pies tak wyje, anioł śmierci przelatuje nad nami“. Rilla nasłuchiwała z bijącem sercem. Tak, to był Wtorek, teraz wiedziała na pewno. Czyją śmierć tak opłakiwał, czyjej duszy przesyłał pozdrowienie?
Rilla wróciła do łóżka, lecz nie mogła zasnąć. Przez cały dzień oczekiwała z przerażeniem czegoś, nie mówiąc nic o tem nikomu. Poszła na stację, aby zobaczyć Wtorka.
— Ten pies państwa wył od północy do wschodu słońca, — oświadczył zawiadowca stacji. — Nie wiem, co mu się stało? Żona moja nie spała zupełnie, a ja wyszedłem, aby go uspokoić, lecz nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Siedział w poświacie księżyca na końcu peronu, co chwilę podnosił w górę łeb i wył, jakby mu się serce krajało. Nigdy dotychczas tego nie czynił, zawsze spał spokojnie w swej budzie i nie ruszał się od pociągu do pociągu. Tej nocy jednak musiał coś przeczuwać.
Wtorek leżał w swej budzie. Pokręcił ogonem i polizał dłoń Rilli, nie dotknął jednak śniadania, które mu przyniosła.
— Lękam się, że jest chory, — rzekła Rilla z niepokojem. Nie miała sumienia odejść i pozostawić go samego. Żadne jednak przykre wiadomości nie nadeszły ani tego dnia, ani następnego. Niepokój Rilli powoli znikał. Wtorek nie wył już więcej, obserwując, jak zwykle przychodzące pociągi. Gdy