Rada sprawiedliwych/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Rada sprawiedliwych
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Stołeczna” G. Kryzel
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Council of Justice
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XV.
„IBEX QUEEN“.

„Powiedzieliśmy: szach terorowi partji Stu Czerwonych; jaki efekt ów szach odniesie, zależeć będzie w znacznej części od cierpliwości mieszkańców miasta“, pisał Manfred w otwartym liście do redakcji Timesa. List ten był prawdopodobnie jednym z najciekawszych listów, jakie otrzymał ów sławetny dziennik i jakie kiedykolwiek wydrukował. Był on najciekawszym chociażby dlatego, że pochodził od człowieka, którego nie znał nikt i nikt nie widział, a który w całkiem tajemniczy sposób oddawał usługi władzom sprawiedliwości.
Zdawaćby się mogło, że pierwszy ogień ofensywy Stu Czerwonych przeminął i że wszelkie ich poczynania zostały zwyciężone. Jednakże mimo to zamachy bombowe nie ustawały, a przywódcy bandy zamachowców osiągali coraz większe triumfy. W zwycięstwo Stu Czerwonych nie wierzyli tylko ci, którzy zetknęli się z śmiałemi czynami tajnej organizacji Czterech Sprawiedliwych. Scotland Yard podwoił swą czujność, a Czterej Sprawiedliwi obserwowali dokładnie wypadki dnia z nieznanego nikomu posterunku swego. Silny atak przeciwko anarchistom przypuścił Scotland Yard, rewidując ładunki wszystkich okrętów, przybywających z Bałtyku, co utrudniało Stu Czerwonym otrzymywanie potajemne broni.
„Należy utrzymać ich przez przeciąg miesiąca bez jakichkolwiek posiłków“ wyraził się jeden z logiczniejszych dygnitarzy i istotnie opinja ogólnie przyznała rację temu twierdzeniu.
Pewnego wieczoru Dama z Gratzu otrzymała list, który wyrwał ją na chwilę z dotychczasowej apatji i zapalił znów w głębokich jej oczach iskry świeżego przypływu energji. List ten. pisany oryginalnem, bardzo niewyraźnem pismem, mówił o nowych siłach anarchizmu, które miały przybyć do Londynu. Pochodził on od jednego z delegatów partji Stu Czerwonych, który, po objechaniu całej niemal Europy, powracał do głównej kwatery.

Znowu nazewnątrz rozległ się okrzyk, żądający spuszczenia liny, poczem ktoś zawołał:
„Ciągnąć w górę“.
Wreszcie po chwili dwaj pasażerowie ukazali się na pokładzie. Jeden ż nich, wyższy, przywitał grzecznie kapitana.
„Mieliśmy straszną drogę“, zauważył obojętnie, „nie przypuszczałem, że morze dzisiejszej nocy jest takie niespokojne“.
Z poza pleców kapitana wysunął się starszy oficer.
„Jestem właścicielem tego statku“, rzekł, „jeżeli macie panowie jakiś interes, proszę za mną“.
„Czy ja jestem potrzebny?“ — zapytał kapitan.
„I tak i nie“, — odparł oficer.
Po chwili znaleźli się w mrocznym salonie, oświetlonym małą lampką oliwną. Szkiper podszedł do świeżo przybyłego pasażera.
„Czy nie widziałem pana już kiedyś przedtem?“ — zapytał.
Manfred zaśmiał się głośno.
„Możliwe“.
„W Bilbao lub Vigo, albo też może w jakimś innym hiszpańskim porcie“, domyślał się szkiper.
„I to możliwe“, odparł Manfred obojętnie „w każdym razie ja znam pana na pewno. Byłem pasażerem na okręcie „Pride of Dawmish gdzie pan był szkiperem“.
Stary chrząknął zmieszany.
„Bardzo niefortunny był wówczas interes“, wybąkał. „Gdybym się był zorjentował, na pewnoby się to nie stało... taki cenny ładunek... nie otrzymałem ani grosza asekuracji“.
Przenikliwy wzrok Manfreda utkwiony był w twarzy starego.
„Słyszałem coś wręcz przeciwnego“, rzekł z przekąsem. „Ktoś mi opowiadał....“.
„Kłamstwo, wszystko kłamstwo“, przerwał szkiper pośpiesznie.
„A co z obecnym ładunkiem?“ — zapytał Manfred sucho.
„Nie wiem, o co panu chodzi“.
Z bocznej kieszeni dobył Manfred portfel, z którego wyjął duży arkusz zadrukowanego papieru. Poprzez szkła binokli stary przeglądał tajemniczy papier.
„Wszystko w porządku“, rzekł. „Sto dwadzieścia paczek skór dla firmy Mereowski...“
„A ładunek nie oznaczony“, rzekł Manfred Spokojnie, „który nie nosi żadnego signum“?
Stary uśmiechnął się.
„Takich pytań nie powinien mi pan zadawać“.
„Wiem o nim, drogi panie“, rzekł Manfred. — Mam zamiar odesłać parni w zupełnie inną stronę, kapitanie Stansel: należy się panu wycieczka wypoczynkowa“.
Stary uśmiechnął się znowu.
„Z wielką przyjemnością, jeżeli się tylko opłaci“.
„Skieruję pana do Gravesend“, ciągnął dalej Manfred, „i tam też popłyną pańscy pasażerowie“.
Stary spoglądał na Manfreda z pod swych krzaczastych brwi.
„Weźmiecie nasz mały statek, którym przybyliśmy tutaj“.
„A skąd mogę mieć pewność, że ładunek skórnie zginie po drodze?“ — zapytał szkiper. „Powierzono mi go w Rydze i powinienem go dostarczyć do miejsca przeznaczenia“.
„Widzi pan. nie jesteśmy ludźmi, dla których przeznaczone były bomby, które pan wiezie pod pokładem“, odezwał się chłodno Manfred. „Możemy jednak ładunek ten odebrać i załatwić się z nim tak, jak należy“.
„Ależ to korsarstwo“, zawołał stary, obawiając się jednak poruszyć z miejsca.
„Musimy panów opuścić teraz na chwilę“, rzekł Manfred i wraz ze swym towarzyszem wyszedł z salonu, zamykając uważnie drzwi za sobą.
Na pokładzie spotkali młodego marynarza, który drżał na całem ciele.
„Gdzie nasz stary?“ — zapytał.
„Zamknięty w swojej kajucie“ — brzmiała odpowiedź.
„Cóż to ma wszystko znaczyć?“ — zagadnął młodzieniec.
„Gdzie jest“holownik?“ — zapytał Manfred, ignorując zapytanie tamtego.
„O pól mili stąd“, wyjąkał chłopak, „ale co to ma wszystko znaczyć?“
„Głupstwo“, odparł Manfred, „tylko ten wasz statek przewozi potajemnie bomby i materjały wybuchowe do portu londyńskiego“.
„Wielki Boże“! zawołał marynarz, doszedł bowiem do wniosku, że ci dwaj obcy mężczyźni są urzędnikami tajnej policji i spełniał teraz posłusznie każde ich polecenie.
W pół godziny potem oficerowie i marynarze wyprowadzeni zostali na pokład wraz ze swemi pakunkami i zmuszeni do opuszczenia „Ibex Queen“. Przeniesiono ich wszystkich na mały, żaglowy stateczek, którym przybyli tutaj Manfred i jego towarzysz.
„Szczęśliwej podróży“, krzyknął jeszcze Manfred, przechylając się przez balustradę pokładu ku odbijającym, „starajcie się przybić do brzegu zdrowo i cało“.
W niespełna godzinę potem kadłub potężnego okrętu „Ibex Queen“ począł zanurzać się coraz głębiej w wodę. Na małej ratowniczej szalupie dwaj mężczyźni przyglądali się powolnemu zatapianiu okrętu z rozradowanemi twarzami.
„Żegnaj „Ibex Queen“, zawołał Manfred, ujmując za wiosła.
Od tej chwili potężnego statku handlowego “Ibex Queen“ nikt z żyjących już nie zobaczył.

Kapitan okrętu „Ibex Queen“ był zawsze posłuszny spojrzeniu pięknych niewiast, a i teraz, stojąc przed obliczem Damy z Gratzu nie miał pojęcia w jakich słowach ma jej zakomunikować o zatonięciu cennego ładunku i o znacznych stratach, jakie sam poniósł.
„A teraz“, potarł ręką zroszone potem czoło, „a teraz ta duma żeglarzy leży gdzieś na dnie nieprzebytej głębi.
„Za wszelkie ryzyko miał pan przecież zapłacone“, zawołała, tracąc cierpliwość.
„Zapłacone“, stary wpadł już w furję. „Zapłaciliście mi marne tysiąc funtów za okręt, który powinien pójść na wagę złota“.
„W najlepszym razie na wagę starego żelaza“, rzekła chłodno, „przecież ten stary grat asekurowany już nawet być nie mógł“.
Tego było za wiele. Stary porwał się z miejsca i przystąpił do niej bliżej. Jest pewien, że znajdzie sprawiedliwość. Policja wyciągnie z tej całej afery odpowiednie konsekwencje, a dużo miałby do opowiadania.
Spojrzała nań ciekawie.
„Kapitanie“, rzekła, cedząc słowa przez zęby, „zasadniczo organizacja nasza współczuje z panem z powodu pańskiego wypadku. Pragniemy panu pomóc, udzielając panu pewnej rekompensaty, skoro jednak grozi nam pan, postaramy się uspokoić pana w inny sposób“.
Stary szkiper zadrżał na całem ciele.
„Utracił pan okręt“, rzekła, „powinien pan odnaleźć człowieka, który doprowadził pana do tej straty, my zaś kupimy panu inny statek, o jakim pan nigdy jeszcze nie marzył. Dostarcz mi pan człowieka tego żywego ub umarłego. Jest to jedyna przysługa, której od pana żądam“.
Przycisnęła guzik dzwonka i do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Wskazała kapitana.
„Proszę wypłacić temu marynarzowi tysiąc funtów“, rzekła, „i mieć go stale pod obserwacją. Jeżeli skomunikuje się z policją i zdradzi nas — zabić go, jak psa“.
Stary wilk morski nigdy jeszcze nie czuł takiego lęku, jak w tej chwili, gdy stał przed piękną i tak ponętną kobietą.
Odetchnął z ulgą, opuszczając dom na Maide Vale, gdzie madame Deloraine ogłaszała się, że udziela lekcyj francuskiego i przyjmuje uczniów od dziewiątej rano do szóstej po południu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.