Popiel i Piast (Romanowski, 1905)/Akt V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Romanowski
Tytuł Popiel i Piast
Podtytuł Tragedya w 5. aktach
Pochodzenie Wybór pism Mieczysława Romanowskiego
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Towarzystwo nauczycieli szkół wyższych
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia „Polonia“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały wybór pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA.
(Droga leśna. — Kilku kmieci, zdybują się.)

PIERWSZY   KMIEĆ. Witajcie! Kędy?
DRUGI.   Na wiec. A wy, bracie?
PIERWSZY.   I mnie tam droga. Jakież wieści macie?
DRUGI.   I złe i dobre: król w ciężkiej przygodzie;
A wiślańskiemu księciu-wojewodzie
Ziemowit, słyszę, złamał kark.
PIERWSZY.   O bogi!
Swoi się u nas mordują, jak wrogi;
Dawnośmy takich nie słyszeli rzeczy.
DRUGI.   Cóż robić. Teraz Ziemowit niweczy
Wdzierców, po starym Szczerbie i Miroszu.
PIERWSZY.   Cóż król?
DRUGI.   Źle z królem. Lud jego w rokoszu;
Chwyta się stryjów albo naszej strony.
PIERWSZY.   Od tych stryjowskich trzeba nam obrony.
Ci są na kmieci, słyszę, rozwściekieni,
Żeśmy nie z nimi.
DRUGI.   Wszystko to się zmieni,
Niech-no Ziemowit zbrojno się pokaże.

(Wchodzi rycerz Zbigniewa z pachołkami.)

RYCERZ.   Stójcie! Z kim sprawę trzymacie, włodarze?
Z księciem Zbigniewem, czy z królem? Mów szczerze!
PIERWSZY   KMIEĆ. My tam, gdzie Piast nasz i prawi rycerze.
RYCERZ.   A Zbigniew?
PIERWSZY   KMIEĆ. Zbigniew u nas serca nie ma.
DRUGI   KMIEĆ. Na co mu kmieci? Niech z Niemcami trzyma!
RYCERZ.   To Piast ci królem?
(Do pachołków.)
Rozmówcie się z niemi!
(Pachołki odbierają kmieciom sakwy podróżne.)
RYCERZ   (do kmieci.)
Zbigniew królować będzie na tej ziemi.
Bijcie ich! Niech mu korzą się zuchwali!
PIERWSZY   KMIEĆ. Ostatni kęsek chleba mi zabrali,
Bogdaj nieszczęście na was!

SCENA DRUGA.
(Ci sami; Ziemowit i młodzież zbrojna wchodzą.)

ZIEMOWIT   (z mieczem w ręku do rycerza.) Stój, ty w zbroi!
Za co napadasz kmieci?
RYCERZ.   My tu swoi,
My Zbigniewowi.
ZIEMOWIT.   I lud obdzieracie?
Złóż broń!
RYCERZ   (oddając miecz.) Przemocy.
ZIEMOWIT.   (do rycerza.) Precz! Szczęście wy macie?
Że nie rad leję krew.

(Rycerz i pachołcy rozbrojeni odchodzą.)

ZIEMOWIT   (do kmieci.) Witajcie, kmiecie!

PIERWSZY   KMIEĆ. Witaj, rycerzu, zacne Piasta dziecię.
Zbawco nasz!
ZIEMOWIT.   Ludzie, bogi święte z nami!
Wygnałem wdzierców. Jeszcze ze stryjami
Rozprawić mi się, skoro ojciec każe.
Nie damy ziemic rozszarpać, włodarze!
Na błoń wiecową! Tam ojciec nas czeka.
KMIEĆ.   Idź! Niech cię bogów prowadzi opieka! (odchodzą.)

SCENA TRZECIA.
(W goplańskiej baszcie.)
(Adela trzyma krzyżyk i patrzy nań nieprzytomnie. Fuchs rozmawia ze sługą, oddającym mu odzież kmiecą.)

FUCHS.   Gdzie?
SŁUGA.   W oczeretach. Tu chusty i świta.
FUCHS.   Spiesz więc i czekaj! Skoro noc zawita,
Ja klasnę w ręce. Czy robiłeś wiosłem?
Noc grozi burzą.
SŁUGA.   Nad morzem wyrosłem.
FUCHS.   Dobrze. Lecz ciężka z naszą panią biada.
Dzień po dniu w gorszą nieprzytomność wpada,
I krzyż tak w ręku godzinami trzyma.
SŁUGA.   Jakiemi ona w krzyż patrzy oczyma...
Boże, od takich ócz ratuj człowieka!
FUCHS.   Idź! Już się niebo chmurami obleka.
Fale nam czółno pochwycą. (sługa odchodzi.)
FUCHS   (patrząc na królowę.) W śnie jeszcze.
Królowo!... Milczy... Pierś mrożą mi dreszcze,
Kiedy zagłębię myśli w jej męczarnie.
Ha! więc i pogan nie można bezkarnie
Niszczyć i tępić? Dziwne sądy nieba!
Lecz czas; obudzić ze snu ją potrzeba.
Królowo!

ADELA   (z przerażeniem.) Precz! precz! Ja się ciebie boję!
Tyś czart; zaczekaj! Jeszcze życie moje
Czarne... Ach! jakaż to droga daleka
Na tamtą stronę. Stój! jeszcze Bóg czeka,
I krzyż wie, że ja taką iść nie mogę...
(Wpatrując się w krzyż.)
Krzyżu! o!...
FUCHS.   Pani, zbudźcie się, czas w drogę!
ADELA.   Precz! precz, szatanie!
FUCHS   (z rozpaczą.) Okropna godzina.
ADELA.   O, nie! nie na mnie samej cięży wina!
Ty wraz z twoimi truliście mi życie,
Otruta, trułam... Pomnisz ty przybycie
Króla Popiela?... Jam w zamku siedziała
Nad krosienkami, czysta jak kwiat, biała.
To było wczoraj, ty stałeś koło mnie;
Ha! czy ty pomnisz to, coś mówił do mnie?
O, gdziem ja teraz? Wróć mi moje wczora!
Wróć mi, szatanie!
FUCHS.   Właśnie teraz pora
Wyrzekać na mnie i tonąć w rozpaczy.
ADELA.   Czemużeś uczył, że mi Bóg wybaczy
Waśnie i mordy? Kłamałeś, jak żmija!
Zginąć ten musi, kto ludzi zabija.
Nie bierz mnie jeszcze, jam nie oczyszczona.
FUCHS.   Z was, pani, mówi Popielowa żona,
W pół spoganiona, jęcząca bez skruchy.
ADELA.   Na wszystkie moje modlitwy Bóg głuchy!
(Wpatrując się w krzyż.)
Krzyżu! o!
FUCHS.   Pani!
ADELA   (z rosnącą nieprzytomnością.) Piekło się otwiera...
Umrzeć? Szczęśliwy, kto w Bogu umiera...

Czekaj! Bóg czeka... (Rzucając kawałki krzyża.)
Mój krzyż pękł mi w ręce...
Przepadło!
FUCHS.   Pani!
ADELA.   W ogniu, w wiecznej męce!...
FUCHS.   Królowo, czółno mamy w oczerecie.
ADELA.   Skoczyć w jezioro oknem?...
(Przychodząc do zmysłów)
Moje dziecię!
Ratuj mię, ratuj!
FUCHS.   Upowijcie syna!
A spieszcie, pani! Już szarzeć poczyna.
Nim noc zćmi błękit, przepłyniem jezioro,
I wejdziem w lasy. Goniec poszedł skoro;
Nasi już pewnie stoją na granicy.
Tu odzież...

(Adela i Fuchs przebierają się w kmiecą odzież.)
SCENA CZWARTA.
(Popiel, Żóraw i Świergoń wchodzą niepostrzeżenie od Adeli i Fuchsa.)

POPIEL   (do Żórawia i Świergonia.)
Cicho!
FUCHS.   Jeszcze buntownicy
Zadrzą przed nami, jak w Zaodrzu drzeli.
ADELA.   Nam tu napowrót miecz drogę uścieli.
Spieszmy! natychmiast upowiję syna —
A król?
FUCHS.   Niech piekło porwie poganina!
To wróg!
ADELA   (idąc ku małym drzwiom.)
Dla dziecka matka cię poświęci —
O, królu, nie klnij za to mej pamięci!

POPIEL   (dobywając miecza.)
To już ostatnia zdrada; pęknij, serce!
(Do Adeli.)
Stój, albo mieczem łono ci przewiercę,
Gadzino podła! O bogi, to pali
Mocniej od ciosów waszych. Więc na fali
Czółna ty czekasz, gdy śmierć na mnie bieży?
Niechże ci wszystka krew na twarz uderzy,
Wszystka wylana krew przez ciebie, żmijo!
(Do Fuchsa.)
Mędrku, gdzie duchy ojców moich żyją?
FUCHS   (tonem pewnym.)
Goreją w piekle, jeśli nie ochrzczeni.
POPIEL.   Ty wyratujesz ich krzyżem z płomieni,
Bo mnie nie gorzeć tam, gdzie ojce gorą.
(Wtrącając Fuchsa w okno.)
Precz! za stryjami moimi w jezioro!
(Do Adeli.)
No, czas i tobie pomyśleć o zgonie.
Pokąd cię mogły strzedz te krwawe dłonie,
Strzegły tak wiernie, że im żal tej straży
Po twojej zdradzie. Nie zagospodarzy
Po mnie nikt twojem sercem; zginiesz ze mną!
ADELA   (klękając.)
A syn? Miej litość nad nim i nademną!
POPIEL   (ponuro.).
Nie mam dlań państwa. Spiesz się! Chwile drogie.
ADELA   (idzie ku oknu i cofa się nagle.)
Na Gople fala grzmi; ja tam nie mogę...
Królu, litości!... A jeśli jej w łonie
Nie masz, to naucz ty mnie, jak się tonie
W grób... Ach! pod grobem piekło się odsłania!
POPIEL   (spokojnie.)
Dziwna! Ty jeszcze lękasz się skonania?
Jużbyś w grób trafić mogła bez pochodni.
Stań więc i policz sobie, ile zbrodni.

Chytrze wraz ze mną ręka twa zdziałała.
Zlicz pasmo twoich zdrad... Niegdyś tak biała,
A dziś opitaś ty krwią, jak wilczyca.
I jam nie lepszy; nie odwracaj lica;
Karmu dla piekła może więcej we mnie.
Pomyśl, że wszystko stało się daremnie;
Żeśmy przeklęci — i walka skończona —
A ty, książęca córka, moja żona,
Podłych mych stryjów będziesz służebnicą!...
Choć piekło na dnie, lepszy grób, orlico...
Idź!...

(Adela po tych słowach waha się chwilę, potem rzuca się ku małym drzwiom. Chwila milczenia.)

POPIEL   (do Świergonia.)
Spojrzyj! kędy pobiegła królowa,
(Świergoń odchodzi.)
(Do Żórawia.)
Żórawiu, kto nas w mogiłach pochowa?
Gdyśmy na Niemców czynili wyprawy,
Innej obadwa czekaliśmy sławy.
(Po chwili.)
Hej! Jeszcze mocy na rok, na pół roku —
I tam, za Odrę! Ty przy moim boku,
Zawzięty mściciel niewoli, a z nami
Waleczni; i tam wpaść, niszczyć mordami
Plemię podlejsze od gadu... O bogi,
Wielkieście wy mi wskazywali drogi.
ŻÓRAW.   Wielkie!
(Wchodzi Świergoń.)
POPIEL   (do Świergonia.)
Gdzie pani?
ŚWIERGOŃ.   Skoczyła w jezioro
Z synem twym królu.
POPIEL   (po chwili milczenia). Jak to leci skoro!
Ha! stamtąd już ich nie dostaną wrogi...
Gdym ją raz pierwszy wprowadzał w te progi,
Nie przeczuwaliśmy takiego końca.
Straszne to życie! Kilka godzin słońca,

Kilka chwil gwiazdom podobnych, a potem
Noc, przerywana zbrodniami lub grzmotem,
I grób... Zdziczałem; patrz, nawet łzy jednej
Nie mam dla syna już i dla tej biednej!
Czas paść; i bogi stare runą ze mną.
(Do Świergonia.)
Powiedz Bożennie, niech płacze nademną;
Nie wymodliła zbawienia synowi.
Stój — nalej pierwej miodu Żórawiowi —
Jeszcze chwil kilka; spełńmy bratnio rogi!
W różne, dalekie rozchodzim się drogi —
W jakie? nikt nie wie; moją świat przeklina.

(Świergoń nalewa czarę Popiela i Żórawia.)

POPIEL   (podnosząc czarę.)
Ta dla Bożenny, pożegnanie syna!
Wychyl, Żórawiu, matka ci sprzyjała!
(Do Świergonia.)
Idź już —
ŚWIERGOŃ.   Jednako dola nam kłamała
Śmierć kończy wszystko; dość się nasłużyłem.
(Odchodzi.)
POPIEL   (z zdziwieniem.)
I ten?
ŻÓRAW.   Miał zdrową iskrę w sercu zgniłem.
POPIEL   (nalewając rogi.)
Żórawiu, jeszcze jeden róg w tę drogę.
Łzy tu zostawiam i mogiły mnogie,
A sny przerywać będzie imię moje...
Przeklęty stokroć ja i rąk tych dwoje!
Ach, jeśli który stryj krajem zawładnie,
Naród się znowu w plemiona rozpadnie,
A mnie tam straszne sny będą się śniły.
ŻÓRAW.   O, nie, zbratanie wyjdzie z twej mogiły.
Narodem wichrzył tylko ród Lechowy.
POPIEL.   Pod klątwą wszystkie rodu tego głowy,
I wszystkie giną!
ŻÓRAW.   Lecz kędyż mnie droga?
Tułacz, w twe słowa wierzyłem, jak w boga.

Za ciebie wszystkie przewalczyłem boje.
Gdzie me Zaodrze? Gdzie nadzieje moje?
Czy ty to czujesz?
POPIEL.   To najsroższa wina!
Przebaczasz?
ŻÓRAW.   Śmierci to twojej godzina —
Przebaczam! Niech ci tak przebaczą bogi!

(Żóraw i Popiel podają sobie ręce; za sceną słychać wrzawę.)

POPIEL   (dobywając miecza.)
Już czas.
ŻÓRAW.   To dla nas ozwały się rogi;
Stryjowie twoi idą.
POPIEL   (przebijając się.) Witaj, cieniu! (pada).
ŻÓRAW   (patrząc nań z żalem.)
Niech świat zapomni o twojem imieniu!
A ja, ptak błędny z starganemi siły,
Wracam w ojczyźnie poszukać mogiły. (Odchodzi.)

SCENA PIĄTA.
(Zbigniew i Jaksa wchodzą.)

JAKSA.   Gdzie Popiel?
POPIEL   (podnosząc się na ręce.) Ginę, jak królom przystało —
Z mej własnej ręki. (Kona.)
JAKSA   (ze smutkiem.) Straszną on się chwałą
Okrył i świat mu nigdy nie przebaczy.
ZBIGNIEW.   Już z niego cichy trup, pastwa rozpaczy,
A niegdyś orłem był rycerskich ludzi.
JAKSA.   Przepadł, kto rękę raz czystą krwią zbrudzi —
Począł Miroszem... Gdzie jego królowa?
Niemców nam ściągnie, jeśli się uchowa.

ZBIGNIEW   (wskazując boczne drzwi).
Tam jest —
JAKSA   (idąc ku drzwiom.) Pójdź, bracie!
ZBIGNIEW   (dobywając miecza.) Pójdzie tam i skona.
Czego król nie mógł, moja dłoń dokona.

SCENA SZÓSTA.
(Wchodzi Bożenna nie postrzeżona od Zbigniewa, staje w drzwiach i patrzy nań.)

ZBIGNIEW   (postępując za Jaksą.)
Ani tu spojrzy za mną —
BOŻENNA.   Zbrodniarz nowy.
ZBIGNIEW.   Ha! teraz pora!
BOŻENNA.   Ginie ród Lechowy.

(Zbigniew wchodzi za Jaksą; po chwili słychać jęk. Bożenna się wzdryga, potem idzie i klęka przy trupie Popiela.)

ZBIGNIEW   (wchodząc, ociera miecz.)
Precz ze śladami krwi! Kto mnie przekona
Żem ja go zabił?... Precz, kroplo czerwona!
Tak, teraz czysty miecz. Odpocznij sobie.
Ha — ha! królestwo ja winienem tobie;
Za to rękojeść twą w srebro oplotą,
I pochwę w srebro za koronę złotą.
(Postrzegając Bożennę.)
Bożenna!... Biada! Jeśli mnie słyszała,
Zginie... Ale nie, ona skamieniała
Tu przy tym trupie.

(Gniewosz staje w drzwiach.)

ZBIGNIEW   (do Bożenny.) Powstańcie, królowo!
Milczy... O! powstań, biedna brata wdowo;
Matko nieszczęścia, powstań!... Nic nie słyszy.
Może się ona przyczaiła w ciszy,
I wie?... Imieniem poruszyć ją zdołam.

Bożenno — ja wam Jaksę tu zawołam;
Jaksa wam milszy —
BOŻENNA   (pokazując boczne drzwi.) Tam zabity leży.
ZBIGNIEW   (dobywając miecza.)
Ha! to ostatnie słowo z ust ci bieży!
GNIEWOSZ   (występując z mieczem.)
To matka kmieci!
ZBIGNIEW.   Co? ty?
GNIEWOSZ   (zasłaniając Bożennę.) Tej nie tkniecie!
ZBIGNIEW.   Precz! albo —
GNIEWOSZ.   Czekaj! rycerze i kmiecie
Będą to wiedzieć, i twe królowanie
Już się skończyło.
ZBIGNIEW.   Chyba zmartwychwstanie
Jaksa i ty tam uniesiesz kark cały.
(Uderzając na Gniewosza.)
Giń zdrajco!
GNIEWOSZ   (wydzierając mu miecz.)
Podły! Precz stąd, trupie biały
Bo ci łeb skruszę!
ZBIGNIEW   (rzucając się ku drzwiom.)
Mam jeszcze rycerzy! (Wybiega.)
GNIEWOSZ   (klękając przed Bożenną.)
Pozwólcie, pani, niech czołem uderzy
Sługa i niech was błaga przebaczenia.
BOŻENNA.   Wstań! Bogi jemu ukróciły tchnienia;
Dla was za mocne było króla łono.
Okropnie w niebach klątwę mą spełniono!...
Uspijcież, bogi, głowę moją białą;
Ja tu już nie mam nic.

(Rycerze wchodzą.)

GNIEWOSZ.   My króla ciało
Zaniesiem na stos.

BOŻENNA.   Nieście zwłoki syna.
O! biada matce, która tak przeklina,
I dzieciom biada, jeśli matkę zmuszą
Do przekinania.
GNIEWOSZ,   Pokój z jego duszą!

(Rycerze wynoszą Popiela, za nimi idą: Bożenna i Gniewosz.)
SCENA SIÓDMA.
(Błoń).
(Kraska i Jarosz spotykają się.)

KRASKA.   Książę Jaroszu, wy tu?
JAROSZ.   Precz z tem mianem!
KRASKA.   Więc już nie chcecie być udzielnym panem?
JAROSZ.   Podobnoś i wy tak nim być nie chcecie.
KRASKA.   Niema co mówić, dzielnie walczą kmiecie;
A ten Ziemowit, to djabeł wcielony.
JAROSZ.   Kędy wam droga? Ja szukam tu Brony.
Ten starzec teraz, słyszę, wiele może.
KRASKA.   Daj pokój, Brona w Piastowej komorze
Radzi o kmiecych sprawach i o wiecach.
Za ich to sprawą na naszych się plecach
Ziemowitowe miecze poszczerbiły.
JAROSZ.   Spróbujmyż boju razem, bracie miły!
KRASKA.   I to już na nic. Kto potrzyma z nami?
Bogi szaleją same za kmieciami
I szczęście w gardło pchają im; tak bracie.
Co nie z Zbigniewem, to przy kmiecej chacie,
Ja do Zbigniewa idę.
JAROSZ.   I ja z wami.
KRASKA.   Oto i Zbigniew.

(Zbigniew wchodzi).

KRASKA   (do Zbigniewa). Twymi rycerzami
Chcemy być, książe, jeśli wasza wola.
ZBIGNIEW.   Wiem, bracia, jaka spotkała was dola,
Lecz my zadamy doli kłam! Mężowie!
Kto za Zbigniewa raz poważy zdrowie,
Ten z rąk Zbigniewa książęciem wychodzi.
Wiem, jak walecznych ludzi czcić się godzi;
I wy tej chwili nie pożałujecie.
Ze mną, rycerze: — bracia!
KRASKA.   Niech drżą kmiecie!
ZBIGNIEW.   Mam liczny zbrojny lud —
KRASKA.   Nie traćmyż czasu.
ZBIGNIEW.   Pójdźmy! Na kmieci uderzym od lasu.
Oni na napad nie przygotowani,
Cicho — skąd gwary?
KRASKA   (patrząc w prawą stronę). Niebo i szatani
Przeciw nam! Kmiecie zbrojni się zbliżają.
ZBIGNIEW   Uchodźmy. Nasi w zamku nas czekają.
(Odchodzą na lewo).

SCENA ÓSMA.
(Stary kmieć, chorąży kmiecy i kmiecie uzbrojeni wchodzą od strony prawej).

CHORĄŻY.   Ztąd pierzchli jacyś; gońmy!
STARY   KMIEĆ. Stójcie, kmiecie!
CHORĄŻY.   To Zbigniewowi; czego wstrzymujecie?
Łotry, przedwczoraj chleb nam wydzierali.
STARY   KMIEĆ. Powiadam, stójcie! Ani kroku dalej!
Czy chcecie popaść w zasadzkę? Dam głowę,
Jeśli tam w krzakach wojsko Zbigniewowe
Nie wyczekuje nas. Ot — bogom chwała,
Że z wszystkich dzielnic rzesza się zebrała;

Jest komu poprzeć za jednością słowo.
Rycerz się zbiera przed chatą Piastową;
Nie srożcież wy się na nich, gdy wracają.
Oni nam wszystko, jak słuszna, oddają,
I przeciw stryjom są jak i my, kmiecie.
CHORĄŻY.   Nie tak wy skoro dla nich nas ujmiecie;
Złamali wiarę, dziś już niema wiary.
STARY   KMIEĆ. Stój, oni zwyczaj poprzysięgli stary
Na wieki z nami.

(Wchodzą: Brona i kilku Rycerzy).

CHORĄŻY   (do kmieci). Do broni, włodarze!
BRONA   (do Rycerzy).
Odłóżcie szable, jako zwyczaj każe;
To wiec.
CHORĄŻY.   Co, Brono, wy broń odkładacie?
BRONA.   Jeśli bezbronnych chcesz mordować, bracie,
To morduj!
CHORĄŻY.   Niegdyś wy nas mordowali.
BRONA.   Kłamiesz, jam nigdy nie splamił tej stali,
Ani tej ręki waszą krwią. My z wami,
Jeśli wy z nami.
STARY   KMIEĆ. Mir! mir z rycerzami!
CHORĄŻY.   A nasze prawa?
BRONA.   Przysięglim Piastowi.
Ród i lud jeden odtąd już stanowi
Kmieć z rycerzami.
CHORĄŻY.   Podajcież nam dłonie!
Zgoda więc?
WSZYSCY.   (podając sobie ręce).
Zgoda!
CHORĄŻY.   Na wiecowe błonie! (Odchodzą).

SCENA DZIEWIĄTA.
(Przed chatą Piasta).
(Piast i Rzepicha prowadzą Bożennę; Kalina idzie przy Ziemowicie, za nimi kilku kmieci i rycerzy.)

BOŻENNA   (do Piasta).
Nikt nie klął? Na cóż przeklinaćby mieli?
Temby mi bolu ni lat nie ujęli.
I onby nie wstał, aby umrzeć znowu.
PIAST.   Przysłuchiwałem się każdemu słowu —
Żadnych złorzeczeń nie było przy stosie.
BOŻENNA.   Nieraz pociechę czułam w ludzkim głosie,
Dziś mi pociechę dawało milczenie.
Nie mówcie o nim nigdy! Przebaczenie
Krzywd doznawanych nigdy nie wspomina.
RZEPICHA.   Tylko złe serce umarłych przeklina.
A jeśli zdoła pocieszyć was słowo,
Powiem wam, żem łzy widziała, królowo.
BOŻENNA.   Łzy?... bogi! (do Piasta).
Nie — nie, pod lipę. Tu jasno
I wonno; słońce widzę: w chacie ciasno.
Tu siądę, Piaście... Wszystkie liście w złocie.
Tu się duch jego zatrzyma w przelocie
Nad głową matki, ptak, wędrowiec smętny,
Tu bezcielesny już i beznamiętny,
Umierającej przekleństwo przebaczy.
KALINA   (u nóg Bożenny).
Matko!
BOŻENNA.   Kalinko! Zbądź ty ze serca rozpaczy!
Matce twej umrzeć trudno, gdy cię słucha.
Cicho!... Czy słyszysz w górze jego ducha?
Leci pod słońce jasne i mnie woła.
KALINA   (z płaczem). Nie, matko!

BOŻENNA   (do Ziemowita). Przybliż się i pochyl czoła.
Ty dobre serce masz dla tej sieroty.
Ja błogosławię ci, rycerzu złoty.
(do Rzepichy i Piasta).
A wy tej córce bądźcie rodzicami.
(Piast i Rzepicha klękają.)
BOŻENNA   (wznosząc ręce nad nimi.)
Tak — tak!

(Wchodzą: Św. Metody i Diakon).

Ś. METODY.   O, chwała Panu nad panami;
Jeszcze przy życiu.
BOŻENNA   (do Kaliny.) Cicho, chwilkę ciszy!
Bo przebaczenia matka nie usłyszy,
I skona smutna tak, bez przebaczenia.
Ś. METODY   (podnosząc krzyż.)
Nie! Tam na ciebie czeka Pan zbawienia,
I Pan miłości. Przytul krzyż do łona!
BOŻENNA   (wpatrując się w św. Metodego.)
Młodzieńcze, dłoń twa, nademną wzniesiona,
Syna mojego głos odczarowała.
Przebaczył!... Niknie w mgle... Tam droga biała
Stacza się z niebios ku mnie.... Idę!
Ś. METODY.   Z krzyżem!

(Bożenna wyciąga rękę do krzyża i, dotykając go, kona.)

KALINA.   Matko!
Ś. METODY   (kładąc jej rękę na głowę).
W niebiosa uszła skrzydłem chyżem.

SCENA DZIESIĘTA.
(Błoń wiecowa przy Gople.)
(Brona, Stary kmieć, Chorąży, Rycerze i Kmiecie.)

BRONA.   Wszystkie plemiona! Lud z każdego rodu!
Niech Zbigniewowi zagrzmi głos narodu,

Niech go uderzy w głowę, jak grom boży:
Ze zdrajcą podłym precz!
CHORĄŻY.   Precz! Niech się korzy
Niemcom, niech z nimi przymierze odnowi!
STARY   KMIEĆ. Jeśli tam bogi złorzeczą królowi,
Cięższe Zbigniewa czeka złorzeczenie;
On tu siał pierwszy tych niezgód nasienie,
On go pchnął na te przepaściste drogi.

(Rycerze wchodzą.)

CHORĄŻY.   Rycerze jacyś — (do Rycerzy).
Kto? swoi czy wrogi?
RYCERZ.  Swoi! My z dzielnic tych pomordowanych.
BRONA.  Z czem, bracia?
RYCERZ.   Brono, do plemion zebranych
Przychodzim na wiek połączyć się z niemi.
BRONA.   Jeden ród i lud!
RYCERZ.   Dzieci jednej ziemi,
Którym jest wrogiem każdy, kto nas dzieli.
CHORĄŻY.   Sława wam za to! Takich my tu chcieli.

(Kraska i Jarosz wchodzą.)

KRASKA.   Czy tu jest rodów i plemion zebranie?
BRONA.   Witajcie, Krasko!
KRASKA.   Nim na powitanie
Odpowiem —
CHORĄŻY   (przerywając mu.) Pierwej jak gawron zaspiewa.
KRASKA.   Wpierw usłyszycie poselstwo Zbigniewa.
CHORĄŻY.   Jeśliś z tem przybył, pójdziesz, jak z dzielnicy.
KRASKA.   Dosyć! Już wiemy, żeście buntownicy,
Gotowi na nas rwać się do oręża.
Lecz pamiętajcie, kto takich zwycięża,
Jak Popiel — temu łatwa sprawa z wami.

KMIECIE.   Precz!
BRONA.   Z bezecnemi przyszliście słowami,
Niegodni cześci dawnych wojewodów.
Nie strasz! Groźbami nie zatrwożysz rodów.
A jeśli dobrej krwi kroplę masz w łonie,
To narodowi tu uściśnij dłonie;
Tu stój, gdzie bratnie łączą się plemiona.

(Gniewosz wchodzi).

KRASKA   (postrzegając Gniewosza).
Gniewosz na wiec przybywa?... Rzecz skończona,
Zginęlim!
GNIEWOSZ.   Kmiecie! Czego ci żądają?
CHORĄŻY.   Zbigniew ich przysłał.
GNIEWOSZ.   Oni go wspierają?
Zbójcę, co Jaksę zamordował skrycie?
KMIECIE.   Zabić ich!
GNIEWOSZ.   Wiedźcie, i Bożennie życie
Wydrzeć chciał Zbigniew. Oto miecz mordercy.
STARY   KMIEĆ. Nie dziw, że z takim złączyli się wdziercy.
WSZYSCY.   Zabić ich!

(Wchodzą: św. Metody i Diakon).

Ś. METODY.   Stójcie i puśćcie tych ludzi,
Niech połączenia plemion krew nie brudzi,
Bo krew o pomstę zawsze w niebo woła!
Błogosławiony, kto przebaczyć zdoła;
Bóg mu to indziej stokrotnie nagrodzi.
CHORĄŻY.   Wieszczu, o taką podłą krew nie chodzi;
Ale precz z nimi!
WSZYSCY.   Z wiecu i z narodu!
GNIEWOSZ.   Ja przed Zbigniewem spieszę bronić grodu,
Gdzie kilkunastu dzielnych mam rycerzy,
Wrogich mordercy. Stąd niech kto pobieży
Do Ziemowita.

BRONA   (do Rycerza). Idźcie! Niech uderza!
(Rycerz i Gniewosz odchodzą).
BRONA   (do Wiecu).
Cieszmy się, bracia! Bój do końca zmierza —
Z dzisiejszem słońcem zajdą wszystkie zwady.
Krew na szablicach oschnie, a ran ślady
Wkrótce zagładzi czas. Przedwiecznym chwała!
Tego, com dożył, głowa moja biała
Nie spodziewała się widzieć spełnionem.
Z spokojnem teraz w grobie legnę łonem,
Choć zostającym zazdroszczę żywota.
Jam przebył burze, a wam cisza złota
I moc i sława i potęga wschodzi.
Dziecko, co jutro na świat się narodzi,
Będzie słuchało o nas, jak o dziwach;
Dla niego wzrośnie kwiat na krwawych niwach,
Dla niego złote kłosy z naszych kości...
Dla niego, bracia, to dzieło miłości,
Za które ciosom odsłanialim łona.
W Polskę dlań łączym rody i plemiona,
W Polskę na wieki! Chwała wam, przedwieczni!
WSZYSCY.   W Polskę na wieki!
STARY   KMIEĆ. A tam niech słoneczni
Stwierdzą to dzieło, i pokoleniami
Niech rządzą w mirze!
Ś. METODY.   Pan miłości z wami!
A jego imię zdrojem waszej chwały.

(Chwila milczenia, potem trzykrotny dźwięk rogów.)

BRONA.   Zasłońcie wieszcza! Rogi się ozwały.
To nasz Ziemowit.

SCENA JEDENASTA.
(Wchodzą: Ziemowit, Gniewosz i Rycerze.)

WSZYSCY.   (do Ziemowita.) Witaj między nami!
ZIEMOWIT.   O, witaćby was radością i łzami;
Tu radość bez łzy grzeszną mi się zdawa.

Złączeniem plemion serce się napawa,
Pierś wre, dłoń czuje potrojone siły.
Ale, gdy oko policzy mogiły,
Posępniej serce raduje się sławą...
Dzień ten u bogów okupiony krwawo...
Cześć tym, co legli, a wam powitanie!
GNIEWOSZ.   Zbigniew utonął. Kiedy na wezwanie
Lud go opuścił, on, nieświadom wiosła
Siadł w łódź, lecz fala na wir go zaniosła.
CHORĄŻY.   Ha! sam we własnej zaplątał się matni
Lis chytry.
STARY   KMIEĆ. Z Lecha rodu to ostatni.
Wielkich miał królów ten ród. Oby nowi
Przynieśli lepsze szczęście narodowi.
BRONA.   Dobre twe słowo. Ale skąd nam króla?
Jak rój bez matki śród nowego ula,
Tak my tu stoim bez zwierzchniczej głowy.
Bracia, tak zostać nie może skład nowy;
Baczcież wy, kto tu najlepszym jest w kraju!
STARY   RYCERZ. Świadom ja czasów dawnego zwyczaju,
Kiedy nam bogi królów obierały.
O świcie na błoń lud wylęgał cały.
I wkopywano dwa wiecowe znaki.
A najcelniejsi, rodów pierwsze ptaki,
Konno do znaków o lepsze biegali.
Kto wszystkich jeźdźców wyprzedził najdalej,
Był królem; z reszty brał lud wojewodów.
BRONA.   Dobrze więc; zliczmy, ile tu jest rodów,
Rody swych wyszlą; a kto pierwszy stanie,
Ten nasz, tego chcą bogi! —

(Św. Metody klęka, Brona przerywa mowę; wszyscy patrzą na św. Metodego).

Ś. METODY.   Chryste Panie!
Panie, świadomy serc i ich skrytości,
Wskaż, kto ma w sercu najwięcej miłości
Na królowanie zbratanym plemionom...
Krzyż tu Twój stanie, i dalekim stronom

Stąd kiedyś światło Twoje się odsłoni...
Ziarno, co dzisiaj zeszło na tej błoni,
W inne narody zapuści korzenie...
Kto ma królować, daj mu Twe promienie
I łaskę, Panie!

(Przy ostatnich słowach Metodego, widać Piasta, przybijającego łodzią do brzegu.)
SCENA DWUNASTA.
(Piast występuje z łodzi. Wszyscy zwracają się ku niemu.)

PIAST.   Witajcie, włodarze!
Witajcie, Brono! Widzę, wasze twarze
Wszystkie się ku mnie zwracają radośnie.
Spełnione dzieło nasze! Niechże rośnie
I późnym wiekom niech przyczynia sławy.
Ale wy tutaj trzeci dzień bez strawy;
A jeszczeby ci stać, rzeszo zebrana,
Dopokąd sobie nie obierzem pana,
Któryby rządził pobratane rody.
Przyjmcie więc! W łodzi są chleby i miody,
I inna strawa, na co Piasta stało.
KMIECIE.   Piast królem!
PIAST   (cofając się.) Bogi! Głowę moją białą
Zasłońcie ręką od nich! Lud szaleje —
Ś. METODY   (klęcząc.)
Wybrałeś, Panie! Ten spełni nadzieje —
W słońce tam jego ptak bielszy od śniegu
Leci —
KMIECIE.   Piast królem!
PIAST.   Odbijam od brzegu.
O fale, nieście mnie do mojej chaty.
Ciężko mnie słuchać, zbielonemu laty,
Jak szydzi ze mnie lud za serce moje.
Tu wam zostaje z chlebem czółen dwoje,
A ja sam płynę precz. Bywajcie zdrowi!

Już chata za świat wystarczy Piastowi,
A za czas mały mogiła śród pola.
RYCERZE   i KMIECIE.
Piast królem!
BRONA.   Piaście, stój! To bogów wola
Tyś nam królował już przed głosy temi.
O, błogosławią bogi naszej ziemi,
Kiedy nam ciebie podnoszą w narodzie.
PIAST.   Dziś, wojewodo, byłeś w mej zagrodzie
I kmiecia tylko widziałeś w tej świcie.
I tu ja ten sam. Zkądże wy myślicie,
Że mnie królować każe bogów wola?
Nie! Dłoń, co zwykła lemiesz wieść przez pola
Nie zaprowadzi narodu do chwały.
Zostawcie wy mnie w chacie, skąd chleb biały
Nosiłem bogom! Tam wiek mnie ozdobił.
A jeślim ludziom co dobrego zrobił,
Tom rad, żem zrobił, i tem sobie starczę.
KMIECIE.   Piast królem!
RYCERZE.   Króla podnieśmy na tarcze!

(Rycerstwo podnosi Piasta na tarczach.)

Ś. METODY.   Tyś mnie wysłuchał, Boże!

(Wstając, do Piasta spuszczonego z tarcz.)

Królu! witaj
PIAST   (z rozrzewnieniem.)
O wieszczu, Boga ty się twego pytaj,
Co czynić, aby naród wzrastał chwałą?
Ciężką tu łaskę niebo na mnie zlało.
ZIEMOWIT.   Ojcze!
PIAST.   Rzepicha z Kaliną nas czeka.
WSZYSCY.   Górą Piast!

(Piast, skłoniwszy się rzeszy, idzie pierwszy ze Ziemowitem; rzesza za nimi.)

Ś. METODY   (patrząc za odchodzącymi.)
Niebios nad wami opieka!

KONIEC AKTU PIĄTEGO I OSTATNIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Mieczysław Romanowski, Tadeusz Pini.