Przejdź do zawartości

Poezye Ludwika Kondratowicza (tom I)/Ludwik Kondratowicz

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Poezye Ludwika Kondratowicza (Władysława Syrokomli)
Podtytuł Z portretem autora
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
Ludwik Kondratowicz.
(WŁADYSŁAW SYROKOMLA).

Zaiste jest to znamienne, że z chwilą gdy kraj nasz podupadł, zaczęła się nawięcej rozwijać literatura polska, a zwłaszcza poezya. Szczególnie po upadku powstania listopadowego w roku 1831 pisze Mickiewicz najlepsze swe utwory, a równocześnie wypływają na widownię świata tak znakomici poeci, jak Juliusz Słowacki i Zygmunt Krasiński, tworząc dzieła o tyle śliczne i podniosłe, jakich w polskim języku dotychczas nigdy nie słyszano. Nie zamierzali oni przez to zyskać sławy wielkich poetów, ale pragnęli przysłużyć się sprawie ojczystej, pouczyć swych ziomków i w imię tej sprawy zachęcić rodaków do wspólnej pracy nad własnem dobrem. Atoli dzieła te wszystkie powstały na tak zwanej emigracyi czyli wygnaniu, poza granicami kraju, gdyż wonczas liczna część Polaków musiała udać się na obczyznę, gwoli schronienia przed srogą karą, jaką państwa interesowane na nich naznaczyły z powodu uczestniczenia w powstaniu. Ponieważ zaś w kraju panował srogi ucisk pod względem wolnego słowa, natomiast utwory naszych poetów, niosące pociechę zbolałym duszom ziomków, z powodu surowego zakazu tutaj nie dochodziły, stąd pozostali w kraju znajdowali się w położeniu bardzo przykrem. Wiedząc, że nie mogą działać jakby należało, na wzór kolegów swoich poza granicami kraju, obrali inną drogę, aby swym współbraciom nie dozwolić ostygnąć w miłości Ojczyzny. Oto postanowili zachęcać do postępu i naprawy, co w naszem społeczeństwie było złe, a miłość kraju rodzinnego szerzyć przez wskazywanie na wielkie czyny przodków naszych. Zadanie to jak najsumienniej spełniły powieść i poezya, których głównymi przedstawicielami byli Józef Ignacy Kraszewski, Wincenty Pol i Ludwik Kondratowicz, znany powszechnie pod nazwiskiem Władysława Syrokomli. Zwłaszcza ci dwaj ostatni są twórcami nowego u nas rodzaju poezyi opowiadającej, zwanej „gawęda", w której opisywali obrazy naszej przeszłości dziejowej. Syrokomla nigdy nie uważając się za wielkiego poetę, mimo to w skromnym zakresie swego działania tworzył dzieła prawdziwie piękne, bez jakiejkolwiek przesady, proste a szczere, serdeczne, płynące z duszy na wskroś poczciwej. Słusznie też przynależy mu się przydomek „lirnika litewskiego", a sam poeta jest nam tak miły i blizki i drogi, poniekąd może i droższy, niż wielu innych, większych i zdolniejszych jego kolegów. Gdyż jak utwory jego, również on sam był zawsze uczciwym i szlachetnym, a jak bohaterowie jego, tak i on był nieszczęśliwym i niezrozumianym. Nie od rzeczy więc będzie nieco bliżej się z nim zapoznać.
Ludwik Władysław Kondratowicz urodził się dnia 17 września roku 1823 na Litwie we wsi Smolhowie, w powiecie Bobrujskim. Ojciec jego, Aleksander, należał do ubogiej rodziny szlacheckiej herbu „Syrokomla“, który Ludwik później przybrał wraz z drugiem swem imieniem jako zmyślone nazwisko, podpisując niem utwory wychodzące z pod jego pióra. Ojciec Kondratowicza był człowiekiem zacnym i wykształconym, ale najrozmaitsze okoliczności, przedewszystkiem zaś brak silniejszej woli, sprawiły, że nie zajął stanowiska odpowiadającego jego zdolnościom. Nasamprzód był prywatnym komornikiem, później zaś dzierżawił jednę z wsi, należących do książąt Radziwiłłów.
Pierwsze lata dzieciństwa upłynęły Ludwikowi w domu rodziców, wpośród średnich dostatków, graniczących z ubóstwem. Wkrótce po jego urodzeniu przenieśli się rodzice do poblizkich Jaśkowicz. Dziecię swobodnie biegało wśród bujnych pól i starych lasów litewskich, ucząc się już wcześnie kochać przyrodę ojczystą, lub słuchało chciwie podań ludowych i baśni, opowiadanych przez służbę dworska. Pierwszych liter nauczyła go matka na drukowanym kalendarzu, w ogólności jednak rodzice zajęci swymi kłopotami gospodarskimi, nie mogli zbyt wiele czasu poświęcać jego wychowaniu.
Kiedy Ludwik ukończył dziesiąty rok życia, wypadało pomyśleć o oddaniu go do szkoły. Najbliższa zaś istniała w Nieświeżu, utrzymywana przez księży Dominikanów. Do niej wyprawiono tedy Ludwika na sposób staroświecki, z kobiałką zaopatrzoną w najrozmaitsze zapasy i łakocie, na jakie tylko domek ubogiego dzierżawcy mógł się zdobyć. Matka dała mu przy pożegnaniu trochę pieniędzy, zawiniętych w kawałek papieru, a zebranych za sprzedaż mleka i warzywa i tak uposażony przyszły twórca licznych poematów wyruszył ze łzami w oczach i z ciężkiem sercem w nowy dla niego świat.
Zakres nauk wykładanych w szkole księży Dominikanów, był dosyć znaczny i obejmował mniej-więcej to, co nasze dzisiejsze szkoły średnie. Czytano dosyć dużo, lecz najważniejszym i najbardziej doniosłym w życiu naszego poety był sposób religijnego patrzenia na cały świat i tłomaczenia wszystkich zagadnień na podstawie katechizmu, albowiem księża Dominikanie przedewszystkiem dbali o to, aby swych uczniów wychować na ludzi bogobojnych. Sposób ten umocnił jeszcze wychowanie domowe, od którego się nie różnił, a dzięki temu stało się ono trwałą zasadą, której Syrokomla trzymał się przez całe życie.
Po czteroletnim pobycie w Nieświeżu i po ukończeniu szkoły ks. Dominikanów, udał się Kondratowicz do Nowogródka i tam uczęszczał jeszcze do piątej klasy szkoły powiatowej. Na tem ukończyło się jego wykształcenie szkolne, albowiem wyższych szkół średnich nie było w pobliżu, wszechnica zaś Wileńska już wówczas nie istniała, a na wysłanie go do innej, odleglejszej, nie było pieniędzy. Wrócił tedy do domu rodzinnego, ale rozumiejąc dobrze potrzebę lepszego wykształcenia, zabrał się do pilnego czytania książek i za ich pomocą uzupełniał braki krótkiej i niedokładnej nauki szkolnej.
Trwało to lat siedm, od roku 1836—1842, wśród warunków tak ciężkich, że podziwiać trzeba niezwykłą wytrwałość i pilność młodego Ludwika, która pozwoliła mu zdobyć takie wiadomości, jakie widzimy w późniejszych jego dziełach. Rodzice byli ubodzy, przeto nie mogli więcej łożyć na wychowanie syna, ale natomiast potrzebowali jego pomocy w gospodarstwie domowem. Przyszły wierszokleta musiał zatem brać osobiście udział w ciężkiej doli ziemianina, doglądać ludzi pracujących w polu, a w domu pisać rachunki i sprawozdania gospodarskie. Mimo to każdą wolną chwilę obracał na czytanie dzieł naukowych, poetycznych lub powieściowych, kryjąc się z tem przed rodzicami, którzy zajęcie takie uważali za marnowanie drogiego czasu.
Do dwudziestego roku życia przebywał Ludwik w dworku ojcowskim, po którym to czasie dostał się na posadę do zarządu dóbr Radziwiłłowskich. Jak na początek zatrudniono tutaj Kondratowicza bezmyślnem przepisywaniem, lecz niezadługo przełożeni poznali się na jego zdolnościach i polecili spisanie starych aktów zamku Kopylskiego, których zażądał sad powiatowy w Słucku. Przyjemniejszego zajęcia nie mógłby Kondratowicz sobie nawet wymarzyć, albowiem w ten sposób zapoznawał się dokładnie z przeszłością kraju rodzinnego, wnikając w drobne nawet szczegóły codziennego życia, których dzieje nie mogą przed nami odsłonić. Korzystając z tych wiadomości, skreślił później swoje gawędy, a przedewszystkiem „Zaścianek Podkowa” i „Kradziony wół.”
Atoli duchowe życie Kondratowicza nie ograniczało się jedynie na zajęciach biurowych i pisaniu wierszy lub wspomnień dziejowych. Oto zakochał się on w pewnej młodej i pięknej panience, którą poznał w Nieświeżu — gdy jednak wyznał jej swą miłość, spotkał się ze stanowczą odmową. Urażony do żywego, chciał okazać, że doznana odmowa zbyt wiele go nie dotknęła, oświadczając się prawie bez namysłu pierwszej dziewicy, którą w towarzystwie zobaczył. Była nią panna Paulina Mitraszewska krewna pełnomocnika nieświeskiego, Adolfa Dobrowolskiego. Lecz małżeństwo to było głównym powodem późniejszych nieszczęść poety, a już samo przez się było dowodem wielkiej nierozwagi. Młodzieniec 21 letni, bez majątku i zajęcia, którego dochody mogłyby starczyć na wyżywienie rodziny, wiąże się na zawsze z kobietą, której nie kocha i która oprócz poczciwego serca nic więcej dać mu nie może. W ten sposób skazuje ją i siebie na życie w niedostatku, a wszystko to dla fałszywej dumy i źle zrozumianej zemsty. Wobec takich warunków trzeba było opuścić Nieśwież i przenieść się z młodą małżonką na wieś, do Załucza, aby przy boku rodziców szukać środków do życia, których nie mogło mu zapewnić skromne wynagrodzenie za pracę biurową.
W Załuczu uśmiechało się do młodego poety życie wśród pól i lasów litewskich, otoczone urokiem wspomnień dziecinnych. Ale Kondratowicz nie korzystał z niego wiele, bowiem żądza wiedzy i zapał do poezyi zatrzymywały go w ubogim dworku rodzicielskim nawet wtedy, kiedy obowiązek nakazywał mu wyjść w pole i zastąpić starego ojca w pracach gospodarczych. Stosunki przeto zazwyczaj układały się w ten sposób, że zgarbiony p. Aleksander chodził za pługiem, wspierając się na kiju, a syn tymczasem siedział w domu za stołem, zatopiony w czytaniu. Wszelkie trudy i kłopoty, na które ciągle był narażony, nie tylko nie zniechęcały go do tej pracy umysłowej, ale przeciwnie zachęcały do zupełniejszego jeszcze poświęcenia się jej i szukania w niej pociechy. To też zwykł mawiać, że „na nudy i zmartwienia, jako też na tysiączne gorycze powszechnego żywota nie zna skuteczniejszego lekarstwa nad zamknięcie się z książką, zaczytanie, zamarzenie i umarcie dla świata.”
Tutaj w przeciągu trzech lat przełożył Kondratowicz na język polski wszystkie utwory łacińskie Klemensa Janickiego, Jana Kochanowskiego, Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, Mikołaja Smoguleckiego, Joachima Bielskiego i Sebastyana Klonowicza, a w wyjątkach utwory Szymona Szymonowicza, Jana Dantyszka, Jędrzeja Krzyckiego, Grzegorza z Sambora, Jana Derszniaka, Adama Świnki i wielu jeszcze innych. A praca ta odbywała się w warunkach tak uciążliwych, tak odstraszających prawie, że tem bardziej trzeba było podziwiać wytrwałość młodego poety i siłę woli. Oto wyobraźmy sobie stary i mały dworeczek szlachecki w Załuczu, a w nim niewielki pokoik, dokąd ustawicznie dolatuje krzyk i płacz dzieci, jako też krzątanie się służby. Ale nie dosyć na tem. Ojciec Władysława postarzał się, że nie mógł już zajmować się gospodarstwem, przeto wszystkie kłopoty ciążą na głowie syna. Co chwila otwierają się drzwi do jego pokoju i wchodził ktoś ze służby z zapytaniem lub doniesieniem, trzeba więc było rzucić pióro i myśl przenosić z dawnych czasów, które mu przypomniały książki, do trudów i kłopotów codziennego życia. Trzeba bowiem wiedzieć, że przez cały czas pracy nad „przekładami” żył poeta duchowo nie w dziewiętnastym, lecz w szesnastym wieku i z ówczesnymi pisarzami obcował, czuł i marzył, a ciałem tylko przebywał na Litwie. To też czasy owe poznał bardzo dokładnie, dokładniej nawet niż te, które mu były o wiele bliższe, a nawet współczesne.
Powiadają, że chcąc odczuć cudzą boleść i cudze nieszczęście, trzeba ich najpierw samemu doświadczyć, bo to jest koniecznym warunkiem zrozumienia drugich; zastosowawszy to do Syrokomli, łatwo zrozumiemy jego utwory. Oto życie nauczyło go przestawać na małem i walczyć z niedostatkiem, a oswojony z tą codzienną troską o chleb, nie uważał jej za nieszczęście, byleby tylko serce i umysł były spokojne. Na to zaś trzeba mu było przedewszystkiem przywiązania i miłości najbliższych i — niezależności. To też widok ciężkiej pracy, zdobywania z mozołem kawałka codziennego chleba, rozrzewniał go może, ale nie wzbudzał wielkiej litości, jako rzecz zwyczajna. Gdy jednak widział brak wzajemnej miłości, brak serca dla tych, którym je zupełnie powinniśmy poświęcić, wtedy czuł, że w takim stanie i z takimi ludźmi żyćby nie mógł, przypuszczając, że i drugim życie takie musi być tylko ciężarem. Niezależność zaś od niczyjej łaski była zawsze jego najgorętszem pragnieniem, a posiadanie jej największym skarbem. Sam nazywał siebie skromnym śpiewakiem — „lirnikiem wioskowym”, którego jedynym celem jest „grać od serca, Panu Bogu w kościele i dobrym ludziom w gospodzie.” Ale na tem skromnem stanowisku podnosił hardo głowę i przed nikim jej nie chciał „zniżyć”, wolałby raczej umrzeć. Z takich zapatrywań pochodzą wierszyki jego i wyrażone w nich myśli. Jest w nich tylko żal i współczucie dla ludzi, którzy nie posiadają, co on uważał za konieczny, niezbędny warunek już nie szczęśliwego, ale choćby tylko znośnego życia.
Przy mozolnej pracy upływało więc naszemu poecie życie w Załuczu. Z ubogiego dworku swego wypuszczał jakoby ptaki, utwory swoje w świat daleki, a one wszędzie jednały mu przyjaciół i wielbicieli. Cała Litwa czytywała z zapałem jego poezye, po czasopismach oceniano je bardzo życzliwie i zachęcano ich twórcę do dalszej pracy nad sobą, wróżąc mu wielką przyszłość. To też nic dziwnego, że Syrokomli kochającemu ludzi całem swem poczciwem sercem, zaczęło nie wystarczać szczupłe grono wiejskich przyjaciół, lecz rwał się pomiędzy szersze warstwy ludzi, w świat inny, gdzie mu się uśmiechało życie z tymi, którzy z daleka tak serdecznie wyciągali ku niemu przyjazne dłonie. Niedoświadczony, naiwny poeta nie wiedział i nie przeczuwał, że jak wszystko na świecie, tak i ludzie z swą życzliwością inaczej wyglądają z daleka, a gdy się wszystkiemu przypatrzymy dokładniej, giną ponętne barwy, a pozostałość okazuje się w świetle zupełnie odmiennem.
Zaczęły się tedy marzenia o przesiedleniu do miasta, podniecane jeszcze kłopotami codziennego życia. Wydatki zwiększały się ciągle wskutek choroby matki i innych członków rodziny, dochody z roli były bardzo szczupłe, więc trzeba było pracować piórem nie dla przyjemności, idąc za wewnętrznym pociągiem i natchnieniem, ale licząc się z tem, za co księgarze więcej płacili. Wśród takich warunków życia przeniósł się nasz poeta w r. 1852 do Wilna, stolicy Litwy, w nadziei że tu będzie mu lepiej i swobodniej. Ale doznając zewsząd obłudy, wkrótce przekonał się, że zastęp prawdziwych przyjaciół jest nieliczny, więc zaledwie po kilkumiesięcznym pobycie porzucił gwar miejski i osiadł znowu w zaciszu wiejskiej.
Nową siedzibą Syrokomli był niewielki folwark, zwiany Borejkowszczyzną, odległy o dwie mile od Wilna. Z przyjaciółmi zatem przepędzał Syrokomla czas wolny od pracy i goił rany, jakie mu zadała obojętność i złośliwość ludzi wielkomiejskich. Gdy zaś Pan Bóg obdarzył go synem, poeta tak był tem uradowany, że już zupełnie pogodził się ze światem i sam przyznawał, że jest to jeden powód więcej do odżycia jego zbolałym piersiom. To też w przeciągu niecałych czterech lat, jakie Syrokomla przeżył w Borejkowszczyźnie, powstały prawie wszystkie te dzieła, którym zawdzięcza swą sławę. Prócz tego napisał takie mnóstwo innych, zarówno obszernych jak drobniejszych, że aż podziw zbiera, jak w tak stosunkowo krótkim czasie można było tyle napisać.
Tymczasem w życiu nadal nie szczęściło mu się. Przyszła ciężka słabość i powaliła go na łoże, z którego przez trzy miesiące nie mógł powstać. A gdy wreszcie wyzdrowiał nieco, przyszły gorsze jeszcze cierpienia. Oto zaczęły się przykrości i kłopoty domowe, które zatruwały mu życie, pozbawiały swobody umysłu i odrywały od pracy. A pracować trzeba było ciężko, bo rola nie dawała dochodów potrzebnych na utrzymanie domu i wyżywienie rodziny. Więc też pracował biedny poeta, pracował z całych sił, prawie bez wytchnienia. Praca stała się dla niego nałogiem, bez którego prawie żyć nie mógł, wszystkie bóle znękanego serca powierzając swoim pieśniom. A pisał ich niezmiernie wiele, pisał o wszystkiem i dla wszystkich, bo nigdy nie umiał odmówić nikomu. Korzystano też z tego i wszyscy, którzy go znali choćby nawet bardzo krótko, prosili go o wiersze, odzierając w ten sposób poetę z tego jedynego skarbu, jaki posiadał i często wyczerpywali jego natchnienie.
Wreszcie Syrokomla postanowił zbliżyć się znowu do miasta, z którem wiązały go ustawiczne stosunki, więc w r. 1857 wynajął sobie na przedmieściu Wilna, zwanem Popowszczyzną, mały domek i tam się sprowadził, zostawiwszy rodziców w Borejkowszczyźnie. Ale niestety, nadzieje zawiodły naszego poetę zupełnie, nadto życie Syrokomli było w tym czasie tak przykrem, tyle w niem było cierni, że głębokie, prawdziwe i szczere uczucie zaczęło w piersiach Syrokomli powoli zamierać. Wyobraźmy sobie bowiem człowieka bardzo chorego, którego chwile były już policzone, zmuszonego troszczyć się o chleb powszedni dla siebie i swojej rodziny, liczącej prawie 20 głów, gdyż było potrzeba także przygarnąć nie mającą środków do życia siostrę wraz z dziećmi.
To też ze zdrowiem było coraz gorzej, zwyczajnie jak w piersiowej chorobie nieuleczalnej, a objawy choroby były przykre bardzo. Czasem zupełna bezsilność, niedozwalająca nawet podźwignąć się z łóżka, to znowu, uczucie ogromnego zimna, które nie ustępowało nawet przy silnie ogrzanym piecu i to w lecie, wreszcie jakieś niezmierne ciężenie nóg, najgorszą zaś była bezsenność, trwająca ciągle, bo ona wycieńczała go najwięcej. A przy tem wszystkiem panowała w domu bieda taka, że czasem do ust nie było co włożyć, synek poety leżał również chory, żona zaś była wycieńczona ustawicznem czuwaniem, doglądaniem chorych i kłopotami domowymi, troską o jutro.
Chwilami ogarniała Kondratowicza nadzieja, że zdrowie wróci, że ta ciężka choroba ustąpi i cieszył się już naprzód, że teraz inaczej sobie życie urządzi. Jeszcze w dniu zgonu, 15 września 1862 r., zaczął dyktować list do przyjaciela swego, Kraszewskiego, i wyraził w nim nadzieję, że „w pełnem zdrowiu rozwinie znowu sztandar pracy” i to pracy innej, rozumniejszej niż dotychczasowa — ale jeszcze podczas dalszego dyktowania tego listu myśli zaczęły się plątać, przytomność go opuściła i zaczęło się konanie. W dwie godziny później zakończył życie...
Wieść o śmierci ukochanego „lirnika litewskiego” rozeszła się szybko i wywołała powszechny żal i przygnębienie wśród społeczeństwa polskiego. Najlepszym dowodem tego był pogrzeb, na który zgromadziło się kilkanaście tysięcy ludzi. Każdy chciał oddać ostatnią usługę poecie, którego jedyną myślą i jedynem pragnieniem było zapewnienie jak największego szczęścia nie sobie, lecz drugim.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.