Przejdź do zawartości

Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć czwarta/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Od Sabarska kraj znowu zmienia swoją fizyonomię, w płaszczyznach rysują się doliny a nad dolinami ziemia garbi się i podnosi. W głębokiej dolinie błękitnieje szeroka tablica stawu, okrążyły go pagórki gajami porosłe; na brzegu stoi wieś Suksun z dwiema cerkiewkami, których igły i kopuły odbijają się w czystej wodzie i rzucają kołyszący się cień na jej powierzchnię. W Suksunie jest huta miedzi; lud zamożny, porządnie ubrany i syty. Z pagórków okrążających dolinę, wesoły jest widok na staw suksuński; jest to najwdzięczniejszy widok ze wszystkich, które dotąd w Permii widziałem.
Od Suksuna szliśmy przez długą dolinę; na noc przybyliśmy do wsi Klucze w tejże dolinie położonej. Klucze łączą się i stykają z długą na kilka wiorst wsią zwaną Mostową; cerkiew w Mostowej wznosi się na pagóreczku, mury świątyni białe, tynkowane, kopuły zaś zielono malowane, zlewają się w pstrą lecz harmonijną całość; przed cerkwią stoi dzwonnica gęsto nasadzona murarskiemi ozdobami i nakryta zielonym dachem, z którego wystrzeliła piramida igłą zakończona. Z doliny droga zwraca się na lewo przez pagórek na szeroką i niemalowniczą równinę. Wsie tutaj rzadko napotykamy, przy drodze tu i owdzie stoją budy i dymią się ogniska kordonowe, które dowodzą, iż podróż nie jest zupełnie bezpieczną w tej okolicy; jakoż lud permskiej gubernii dobrze ubrany i zamożny, ma przecież wielkie skłonności do rabunku i morderstwa. Liczba zbrodniarzy jest bardzo znaczna, ciągle słychać o nowych kradzieżach, zabójstwach, oszustwach; najbogatszy chłop dla wzbogacenia się zabije sąsiada lub podróżnego, jeżeli bez odpowiedzialności wykonać to może. Chciwość jest główną cechą ich charakteru, a kradzież tak jest wkorzenioną, że niema ani jednego czynownika, ani jednego górnika, pana i chłopa, któryby nie okradł rządu lub właścicieli swoich.
Kobiety są przystojne, wierzch głowy zawięzują jedwabnemi chustkami, lubieżne i niemoralne w wysokim stopniu. Chłopi noszą siermięgi brunatne i granatowe; gruntów bardzo mało uprawiają, wszyscy bowiem pracują w kopalniach i hutach w znacznej liczbie rozrzuconych po całej gubernii, otarci między ludźmi mają więcej przebiegłości i wiadomości niż chłopi w właściwej Moskwie. Chciwość, popęd do zbrodni mieści się w ich charakterze wraz z kilku pięknemi przymiotami, a mianowicie z pobożnością, miłosierdziem i często gościnnością; pobożność ich głównie wyraża się w postach, modlitwach, ale także i w cnotliwych uczynkach; skłonni są bardzo do sekciarstwa i niema jednej wsi, którejby wszyscy mieszkańcy byli jednego wyznania. Miłosierdzie ich piękne okazuje się w jałmużnach szczodrze dawanych więźniom i żebrakom, aresztantom w więzieniu przynoszą chleb i pieniądze w imię Chrystusa, a zbiegów szukających przytułku nie zdradzają, lecz przeciwnie dają im pomoc i schronienie; panów swoich nie cierpią, szemrzą przeciw ich władzy, lecz to nie psuje ich wierności i w niczem nie przeszkadza do nieograniczonego i niewolniczego posłuszeństwa tymże panom.
Bykowa wieś z cerkwią odległa od Kunguru prawie 11 mil, zbudowana jest w dolinie; domy w Bykowej jak we wszystkich permskich wsiach stawiane są z belek z okapami, lecz nie tak starannie zdobione i malowane jak domy we wsiach moskiewskich. W Bykowie mamy dniówkę, cyganie bawią nas tańcami; na podwórzu szerokie koło otoczyło dwie cyganki, jedna z nich kobieta mogąca mieć lat 30 musiała być w młodości bardzo piękną, bo i dzisiaj jeszcze pomimo trzech dziesiątków śniada jej cera ma gładkość i miękkość aksamitu, a oczy jak u dziewicy mahometańskiego nieba ciskają płomienie gorących uczuć; głowę czerwoną chustką w kształcie turbanu przewiązała, koszula biała perkalowa wykazuje okrągłość ramion, kształtność piersi i kibici; od pasa spuszczają się fałdy pstrej spódnicy. Naprzeciw niej stanęła jej siostra, kobieta przynajmniej o dziesięć lat młodsza od pierwszej, lecz nie posiadająca wdzięków tamtej, cerę ma mocno śniadą, twarz okrągłą, kości policzkowe bardzo wydatne; z czarnych jej oczu wyglądała złośliwość i przebiegłość. Na głowie jako panna nie miała chustki, lecz za to okryła kibić czerwoną, wełnianą chustką. Syn pierwszej tancerki wysmukły i ładny chłopak lat 14, zagrał na bałałajce i kobiety zaczęły tańcować. Pierwsza z ręką do czoła wdzięcznie przyłożoną, z oczami w dół spuszczonemi, krokiem wolnym, zakreślała koło, płynęła niby i posuwała się jak spokojna fala w rzece; druga tańcowała wstecz, twarzą do siostry obrócona, wziąwszy się pod boki krzykliwie przyśpiewywała zwrotki pieśni Romów (cyganów) a nogą z gracyą tupała, robiąc trudne i skomplikowane skoki; żadna baletniczka lepiejby tańczyć nie mogła. Nagle obiedwie stanęły i tańcowały nie poruszając się z miejsca, zginając się z nieopisanym wdziękiem, ręką kreśliły w powietrzu znaczące figury, poczem jedna znowuż puściła się w koło a druga tupiąc nogą zwolna za nią posuwała się; wówczas wszystkie muszkuły i wszystkie członki tańcowały, zdawało się, że ją duch szamański opętał: piersi jej robią, ramiona wznoszą się i opadają, muszkuły drgają, ciało się trzęsie, a tylko oczy jedne zostały w spokoju i tryumfująco spoglądały po tłumie zachwyconych ludzi. Skończyły piękny i namiętny taniec a aresztanci złożyli im uzbierane kopiejki; po nich popisywały się z tańcem małe cyganiątka i wyśpiewywały rozpustną moskiewską piosenkę; niezręczne i mało uczone ich skoki podniosły przecież ogólną ochotę i śmiech, a szczególniej bawiła wszystkich gwałtowność i chciwość, z jaką, cokolwiek poskakawszy, ci malcy upominali się o zapłatę.
Cyganki prawie każdemu aresztantowi, żołnierzowi i oficerom etapowym, wróżą z ręki po drodze za stosowną zapłatę; przypatrując się kierunkom linij i hieroglificznemu powiązaniu żył na dłoni, prawią ciekawym poznać swoją przyszłość z wielkim dowcipem i bystrością rzeczy różne ogólniki, które dadzą się wielorako tłumaczyć, do wszystkiego zastósować, a które dla tego mają cechę prawdy; wszyscy więc są z wróżb zadowolnieni i chwalą cudowną naukę chiromantyi. Powiedzmy jeszcze o cygankach i to na ich pochwałę, że pomimo ruchów okazujących usposobienie zmysłowe, że chociaż rozwarte nozdrza ich wyniosłych, greckich nosów buchają namiętnością, przecież w partyi prowadzą się nienagannie i mogą służyć za wzór innym aresztantkom.
Ojciec tej cygańskiej rodziny jest wysoki, w średnim wieku człowiek; krucze włosy osłaniają jego wyniosłe jak ściana czoło, nos pięknie utoczony z ściągniętemi nozdrzami każą się domyślać przebiegłego i chytrego charakteru; jako mąż poważny wcale wróżbą się nie trudni i nie tańcuje, lecz całkiem zajęty jest swoim «gram» (koniem), który wiezie do Syberyi liczną jego rodzinę.
Dziwny to jest i ciekawy naród! Wiecznie włóczy się i nie ma ojczyzny, niema wiary a ma swój język, obdarzony jest wielkiemi zdolnościami umysłu, bystry, zręczny, przebiegły, a przytem w wysokim stopniu leniwy. W kuźni, na jarmarku, w szatrze i przy gitarze, w tańcu, przy wróżbie i kradzieży koni zawsze może być przedmiotem do charakterystycznego obrazu, zawsze wiele daje do myślenia.
Między młodzieżą partyi wielki ruch powstał, każdy elegantuje się, udaje bogatego i stara się o łaski piękności, która w Kungurze złączoną została z naszą partyą. Jest to kobieta rzeczywiście piękna: twarz ma okrągłą, rysy kształtne, nosek nie wielki lekko zadarty, oczy błękitne z głębokiemi wyżłobieniami, brwi czarne, wązkie jak paseczek jedwabiu, usta maleńkie, różowe i namiętne; cera biała rumieńcami ozdobiona, postawa wysoka lecz kibić ciężka i niekształtna, ruch jej jednak jest wspaniały i ma w sobie arystokratyczną powagę. Piękna ta kobieta jest trucicielką, była kochanką jakiegoś urzędnika i w mieście między ludem otarła się i nauczyła sztuki zalotniczej; właściciel jej, (była bowiem poddaną), zobaczywszy ją w mieście upodobał sobie, odebrał od urzędnika, wziął na wieś i kochał się w niej kilka miesięcy, a gdy rozwiązłemu panu sprzykrzyła się, zmusił ją do zamąż-pójścia za człowieka starego, którego niecierpiała: przy ślubie zaprotestowała przed popem i wyraziła swą nienawiść do narzeczonego, lecz pop nie zważał na to, bo obawiał się pana, i dał im ślub. Żyła tylko jeden miesiąc z nienawistnym jej mężem, w drugim miesiącu struła go; morderstwo wykryło się, piękną kobietę aresztowali, dali na szafocie ośmdziesiąt knutów i skazali na 15 lat do kopalń.
Z pomiędzy niedawno przybyłych do partyi, zwrócił także moją uwagę krawiec, młody człowiek, rodem z Wiatki, wzrostu małego, twarzy ściągłej; usta zapadłe, nos garbaty pokazują charakter mocny i dumny. Urodził się w klasie ludzi, którą bezkarnie bić i poniewierać można, czynownik więc, któremu surdut przyniósł, chcąc taniej za robotę zapłacić zarzucał mu zły krój, złe szycie itd.; ażeby jeszcze mniej zapłacić, udawał bardzo zagniewanego, krzyczał i uderzył go dwa razy w policzek; krawiec oburzył się, pochwycił w swoje ręce czynownika, surdut na nim rozdarł a jego samego porządnie poturbował; za bunt więc (buntem się bowiem w Moskwie nazywa pobicie czynownika) sąd skazał krawca na 16 lat do rot cywilnych aresztantów w Permie, zkąd posyłają go do Syberyi na osiedlenie.
Niemniej ciekawą figurą jest wysoki, chudy diaczek idący na osiedlenie; spokojny i pobożny co wieczór i co rano zapala świece przed obrazami w etapie i przewodniczy nabożnym śpiewom i modlitwom publicznym. Sprawę swoją opowiada następnie:
«Sąsiad mój nie cierpiał mnie i był ze mną w nieporozumieniu, pogodziliśmy się przecież i on u mnie, ja u niego bywałem; przed jarmarkiem wstąpiłem do niego i prosiłem o pożyczenie konia na jarmark, pozwolił mi jechać na nim i pojechałem. Po moim wyjeździe sąsiad poszedł do policyi, zameldował kradzież konia i dodał, iż mu ludzie mówili, że mnie jadącego na nim do miasta widzieli; policya wysłała za mną pogoń, pod miastem wstrzymała mnie i za kradzież konia osadziła w więzieniu. Tłumaczyłem się i wystawiałem rzeczy jak były; nic nie pomogło, sąd nie uwierzył i wygnał mnie do Syberyi; pokazuje się, że sąsiad mój urazy, jaką miał do mnie, z serca nie zrzucił i szukał tylko pomyślnej okazyi do zemsty.»
Taka jest historya pobożnego diaczka; podejrzywam jednak prawdę jego opowiadania, bo ktoś mi szepnął do ucha, że sąsiad miał zupełną racyę a diaczek rzeczywiście skradł konia, bo bez wiedzy i opowiedzenia się gospodarzowi wyprowadził go ze stajni.
Diaczek dzisiaj rozgadał się, co mu się rzadko zdarza, i opowiadał mi wiele zdarzeń i spraw, z których kilka wpisuję w moją podróż: «W sąsiedniej wsi niedaleko od nas w niżegorodzkiej gubernii, mieszkał sołtys (starszyna), człowiek bardzo poczciwy i poważny, cała wieś szanowała go i obdarzała zupełną ufnością. Pewnego razu przybył do wsi ziemski zasidatel; rozkazy jego były zawsze z groźbą połączone, mniemał on jak i większa liczba naszych czynowników, że surowością najłatwiej jest rządzić i zapewnić sobie bezwzględne posłuszeństwo, wszystkich więc podwładnych dla większej swojej powagi i pokazania władzy, chociaż nie było za co, bił i siekł rózgami. Rozkazał zasidatel sołtysowi drogę w kilka dni poprawić, lecz rozkaz jego trudno było wykonać, bo termin oznaczył zbyt krótki i w czasie żniw, kiedy wszyscy we wsi żną i zbierają z pola. Prosili więc gospodarze sołtysa, ażeby od pilnej roboty ich nie odrywał. Sołtys posłuchał słusznej ich prośby i od żniw ich nie odrywał, lecz zabrał kilkunastu ludzi bez żadnego zajęcia będących i z ich pomocą sam drogę poprawiał; robota szła powoli a tymczasem, jakem to mówił, przyjechał do wsi czynownik, a widząc drogę nie skończoną przywołał sołtysa, wykrzyczał go, groził i klnąc ustawicznie nie pozwolił sołtysowi jednego słowa na usprawiedliwienie powiedzieć. Przywołał potem gospodarzy i obnażywszy starca, za niewykonanie rozkazu kazał go smagać rózgami; gospodarze z żałością i bólem, bo kochali i szanowali sołtysa, wykonali rozkaz zasidatela. Czynownik widząc, iż słabo go biją, poszturchał ich i wypoliczkował za okazaną litość, i rozkazał surowiej i tężej uderzać; bili go więc porządnie, bili już z godzinę, okrwawiony starzec przestał już jęczyć a zasidatel jeszcze nie zadowolnił się; dali mu jeszcze ze sto rózg, gdy któryś z gospodarzy zauważył, iż sołtys wcale się nie porusza, i nie poruszył się już więcej, bo umarł pod rózgami. Za to zabójstwo sąd pozbawił zasidatela praw stanu i skazał go na osiedlenie do Syberyi, ale gdy wyrok carowi został przedstawiony, car ułaskawił go.»
Diaczek był patryotą moskiewskim, cudzoziemców nie cierpiał a wszystkich, którzy nie należeli do schizmatyckiego kościoła, nazywał poganami. Cara ubóstwiał i chwalił jego łaskawość, a wszystko złe przypisywał jego podwładnym. Na dowód jego łaskawości przytoczył następujące zdarzenie: «Mieszkał w dońskiej ziemi kozak, który miał złą żonę, i chociaż był młodym, mocnym i przystojnym mężczyzną, żona go nie kochała, lecz kochała innych. Ztąd w domu były nieustanne swary, kłótnie i bijatyki. Niewierna żona nie była także wierną kochanką; przeniewierzywszy się jednemu z kochanków uciekła z domu, z zamiarem zamieszkania w mieście, gdzie życie weselsze, a chleb łatwiejszy niż na wsi. Na drodze spotkał ją zdradzony kochanek, zatrzymał, a wymawiając jej niewiarę klął okropnie i bił; kobieta odcinała się językiem i broniła się; w tem szamotaniu kochanek uderzył ją kilka razy pałką tak mocno, że padła jak nieżywa i wkrótce wyzionęła duszę. Znaleźli trupa i pogrzebali. Ludzie wiedząc o złem pożyciu z mężem, jego właśnie podejrzywali o zabójstwo, a sąd go aresztował i jako nie będącego w służbie wojskowej skazał do robót w kopalniach i na 80 knutów. Niewinny mąż już był do kobyły na szafocie przywiązany, już kat knut podniósł w górę, wtem morderca skruszony w sumieniu, wybiega z tłumu patrzących i woła na kata: «Nie bij go, nie bij! on jest niewinny ja jestem rzeczywistym zabójcą jego żony!»
«Egzekucyę wstrzymano, a śledztwo na nowo zarządzone potwierdziło dobrowolne zeznanie mordercy. Wyrok wypadł mu do kopalń i na 60 knutów, lecz car łaskawy wziąwszy na uwagę dobrowolne, a wspaniałomyślne przyznanie się darował mu winę i uwolnił od kary.»
Ze znacznej liczby powieści przez diaczka opowiadanych przytoczę jeszcze jedną, która dowodzi, iż między grubym i zdemoralizowanym gminem znaleźć się mogą skarby uczuć i poświęcenia. «Pewna wdowa, moja sąsiadka, miała młodziutką i piękną córkę, do której kilku chłopaków się zalecało. Dziewczyna młoda jak mucha do miodu lgnie do zepsucia, córka też wdowy prędko uległa namowom zalotników. Matka o niczem nie wiedziała, bo dziewczyna ukrywała starannie przed nią swoją brzemienność, a gdy w sąsiedztwie powiła małe chłopiątko, natychmiast je zamordowała. Morderstwo się wykryło i dziewczynę aresztowali; matka niezmiernie ubolewała nad losem jedynaczki, płakała i nikła coraz bardziej, aż wreszcie chcąc córkę z więzienia uwolnić, poszła do sądu i oskarżyła się o zamordowanie dziecka swej córki. Fałszywe zeznanie zręcznie dowodami umiała poprzeć i sąd jej zupełnie uwierzył, córkę uwolnił, a matkę skazał do kopalń. Niedawno otrzymała 105 knutów na szafocie i pognali ją do Syberyi w partyi, która przed nami wyszła z Kazania.»
Wieczorem przyprowadzili do etapu dwóch dezerterów, jutro mają ich do Permu poprowadzić. Obadwaj zbiegli z Syberyi i w permskiej gubernii odgrywali rolę urzędników do tajnych poruczeń, wysłanych przez cara dla zbadania i skontrolowania stanu administracyjnego prowincyi. Papiery potrzebne im do oszustwa wybornie sfałszowali, nikt więc nie podejrzywał i nie wątpił w ich urzędową misyą; wszystkie kasy i bióra otwierały się na ich wezwanie, a mniemani urzędnicy do tajnych poruczeń z wielką ścisłością rewidowali księgi, sprawdzali rachunki, badali stan rzeczy, wykrywali nadużycia i zbierali wielkie pieniądze, każdy bowiem kasyer, horodniczy, sprawnik i zasidatel bojąc się, ażeby o ich matactwach carowi nie donieśli, dawali im znaczne łapowe. Takim sposobem przejechali wzdłuż i wszerz gubernię permską, wiacką i kazańską i jechali do orenburskiej. Czynownicy drżeli przed nimi i wspaniałem przyjęciem starali się ich ująć. Dezerterzy rolę carskich wysłańców do końca zręcznie odegrali; maniery, obejście się, znajomość form i rzeczy urzędowych były zupełnie petersburskie, pokazywały ludzi wysoko postawionych i wszelkie podejrzenie względem ich osób odsuwały. Nareszcie zbudzili podejrzenie, gubernator kazał ich mieć na oku, a otrzymawszy wiadomość, że nikt z Petersburga na objazd tych prowincyj nie był wysłany, kazał ich aresztować.
W Moskwie oszustwa podobnego rodzaju często się powtarzają; car rzeczywiście wysyła urzędników na prowincye z tajną misyą zbadania jakiej sprawy lub stanu gubernii; ci urzędnicy mają nieograniczone pełnomocnictwa, a świadectwo ich w Petersburgu uważają zawsze za prawdziwe, opinie za nieomylne. Za czasów Piotra Wielkiego jego deńszczyki (lokaje) z władzą dzisiejszych fligiel-adjutantów wysyłani byli w interesach rządowych na prowincye, mieli prawo zmieniać, degradować, odsuwać od urzędu czynowników, a nawet sądzić gubernatorów. Dzisiaj choć nazwa się zmieniła rzecz została. Zjawienie się dygnitarza z Petersburga przejmuje trwogą czynowników, każdy jest niepewien swego miejsca, bo każdy jest złodziejem lub przeniewiercą w rozliczny sposób; ażeby się utrzymać przy urzędzie przekupują tych, którym car zaufał, a ci wystawiają mu rzeczy w fałszywem świetle. Tajemnica, groźna powaga osłania takich wysłańców urokiem potęgi i wielkości, przed którą korzy się wszelka odwaga i ginie bystrość; ta to okoliczność właśnie zachęca oszustów, ułatwia nie mało wszelkie bezprawia i uświęca przekupstwo.
W dalszej drodze równina odarta z letnich ozdób, niema w sobie nic ciekawego, widoki płaskie i wcale nie ciekawe. Dopiero pod Bisierdem pokazały się góry a z nimi i widoki piękniejsze. Swawolna rzeczka utworzyła pagórkowatą dolinę, a koryto jej nieustannie wykręca się, kołuje, załamuje i podrywa gąszcze czerniejących na brzegu krzaków. Kontury wzgórzy łagodnie w liniach okrągłych spadają ku dolinie i rzucają cień na wioskę Bisierd, malowniczo rozrzuconą na brzegu rzeki. —
Na pochyłości pagórka stoi drewniana cerkiewka, mała, ozdobna jak pudełeczko; ściany świątyńki z belek w kwadrat postawione okolone są gankiem, do cerkwi wchodzi się przez kruchtę, nad którą wznoszą się dwa dachy jeden nad drugim w guście chińskim wzniesione. Nad dachem nawy wznoszą się bizantyńskie kopułki, dach zaś nad wielkim ołtarzem ma figurę ostrokąta, którego długa igła w powietrze wystrzeliła. Dzwonnica ośmio-ścienna, także z belek wystawiona; nade drzwiami znajduje się ładny ganeczek. Cerkiewka ta poczerniona przypomina dziwną fantazyę architektów wołyńskich, budujących znane w Polsce drewniane cerkiewki. Dachy i daszki łamane w bisierdzkiej cerkwi, mają charakter chińskiej budowy; bizantyńskie zaś kopuły na chińskim dachu symbolizują charakter państwa i ludu moskiewskiego. W Bisierdzie mieliśmy dniówkę.
Kraj za Bisierdem ma już podgórską fizyonomię; droga ze wzgórza na wzgórze prowadzona wznosi się coraz wyżej i oko coraz szerszą przestrzeń obejmuje. Grzbiety gór porosłe sosną lub brzeziną, pokrzyżowały się i pobiegły w różnych kierunkach, w kilku miejscach wyskoczył wyżej od innych skalisty «wyrch» i wzdął się jak «magora» okrągły szczyt; obok niego ciągnie się głęboka, ciemna, gęsto zarosła dolina, z której wydobywające się deszczowe mgły, owijają się w koło góry. Wiatr świszczy w wąwozie i wpadłszy między drzewa puszczy okrywającej pochyłości i wierzchołki gór, huczy i szumi głosem zwiastującym burzę. Nie było jednak burzy, chmury przeszły i gdzieś w wyższych miejscach Uralu wylały się, za chmurami uciekł i wiatr, który zrywał nam czapki i wichrzył we włosach, i powróciła piękna pogoda. Niebo przecież nie prędko wyjaśniło się, naprzód między chmurkami pokazał się biały obłoczek, a za nim szmatka błękitu, słońce też długo pracowało, za nim zrzuciło chmurę, co mu oblicze zasłaniała i posiało promieniami wesołości i życia na uralskie widoki. W ciemnym borze błysnęła tablica jeziora a nad niem zielony dach cerkwi i budynki huty żelaznej, wyrzucającej kłęby dymu z długiego komina.
Charakter podgórza uralskiego jest ponury, ciemne bory nie rozweselają umysłu, okrągłe kontury gór nie mają w sobie wzniosłości, przepaścisto uciętych boków, skał fantastycznie poszarpanych nigdzie nie widać, a mieszkanie ludzkie rzadko podróżny napotyka; przy drodze ogniska Tatarów stojących na kordonie ożywiają okolicę i zatrzymują uwagę ciekawego cudzoziemca, który nie rozumie ich grubej, twardej mowy, obfitującej w wyrazy jedno-zgłoskowe, ostro wylatujące z ust, jakby z szumem padającego gradu.
Chociaż kultura zewsząd wciska się na podgórze uralskie, dotąd przecież nie straciło dzikiego charakteru, podtrzymuje go smutna mgła, co wisi nad jego górami obfitującemi w metale. I mnie też smutek ściskał serce, bo ci, z którymi byłem skuty, wciągając mnie na błotniste pagórki, poszarpali mi ręce łańcuchem a tęsknota podniecona bólem fizycznym rwała mi duszę i smuciła umysł.
Dniówkę mieliśmy we wsi Kirgiszy odległej o 14 mil od Bykowej.
Owal tatarskich twarzy zamienia się często w kształty prostokątne, oczy podłużne a nosy mają spłaszczone; trafiają się jednak między nimi ludzie z orlemi nosami i kształtnemi rysami; takim jest w naszej partii kupiec tatarski z Kazania: twarz ma bladą, ściągłą, oczy czarne, a nos wysoki zakrzywiony jak u krogulca. Człowiek ten ma dużo zdrowego rozsądku, wiadomości i namiętność do handlu; na każdej dniówce wydobywa z swego tłumoka czerwone szale, jedwabne chustki, buty, czapeczki, grzebyki, herbatę; rozkłada swe towary na posłaniu z pewnym gustem, porządkuje i sprzedaje żołnierzom i aresztantom za ceny bardzo wysokie; gdy już niema kupujących, pakuje swe towary do tłumoka i czyta alkoran i inne nabożne księgi tatarskie. Występek jego nie musiał być wielki, posyłają go bowiem na osiedlenie.
W Kirgiszy wszyscy mówili i śmieli się ze starca mającego kilka złotych imperiałów; dowiedział się czy też podsłuchał rozmowy zmawiających się kolegów na jego imperiały i odtąd stracił spokojność i sen, chował pieniądze w buty, zaszywał je w koszulę, w nocy nie sypiał, aresztanci przecież namacali je i zawsze odkryli miejsce, w którem je chował; stary nie wiedząc już, gdzie chować imperiały, połknął je, pewny, iż z brzucha złodzieje pieniędzy nie wyciągną. Schował on tak dukata, jak ten żołnierz szwedzki, który przed bitwą pod Trzemesznem (1656) bojąc się, ażeby gdy padnie, dukatów zrabowanych nie zabrali mu, połknął je. Pokazało się, że i brzuch był niedostateczną kryjówką, bo gdy Czarniecki pobił tam Szwedów, tak, że jak pisze Pasek, ani «zwiaściciel klęski» nie został, znaleźli go chłopi z rozciętym brzuchem, spostrzegli złoto i dukaty z kiszek mu wybrali.
Prócz niego znajduje się w partyi kilka jeszcze bogatych starców, wszyscy są starowiercami; aresztanci kilkakrotnie chcieli ich okraść, lecz śpią czujnie, strzegą się wzajemnie i tak daleko i głęboko chowają swoje pieniądze, iż aresztanci dotąd nie mogli odkryć miejsca, w którem zaszyli swoje majątki. Starcy ci, ażeby zwalić opinię posądzającą ich o posiadanie znacznych pieniędzy, żyją jak rzeczywiści nędzarze i karmią się chlebem i wodą.
Wieczorem wsłuchiwałem się w bajki, które aresztanci bardzo lubią; w partyi naszej jest kilku bajarzy, pamięć mają dobrą i mówią płynnie; każdego wieczora, gdy już wszyscy legną proszą ich o gadkę (skazkę). Bajarz się droży, każe się długo prosić, w końcu ulega ogólnej prośbie i każdą skazkę zaczyna od frazesu: «W niekotorom carstwie, w niekotorom gosudarstwie, imienno w tom, w kotorom my żywiom, żył był starik..... Uważałem, że aresztanci szczególniej lubią takie gadki, w których bohaterem jest chłop, żołnierz, nędzarz wzbogacający się nagle, lub też przechodzący przez przykre koleje różnych przygód, klęsk, do wielkiego szczęścia i dostojeństwa. Większa część ich bajek jest opowiadaniem o czarnoksiężnikach, trzech braciach, upiorach, rzeczach nadprzyrodzonych i niedających się wytłumaczyć rozumem. W chwili opowiadania wszyscy siedzą spokojnie, nikt się nie rusza, nie mówi, wszyscy ciekawie wsłuchują się w przygody bohatera i szturchają chrapiących, którym bajka sen na oczy sprowadziła.
W nocy 30. października upadł śnieg i zasłał ziemię, szare góry, płowe łąki i pola wdziały na się białe futro, mróz od razu ściął wodę i wysuszył drogę.
Bory sosnowe szeroką przestrzeń tutejszego kraju zajęły jak daleko oko sięgnie, wszędzie widzę czarną płachtę boru, która na białem tle śniegu ma smutku i żałoby cechę.
Drzewa w tutejszych borach są w ogóle młode i niemają owej wspaniałej powagi, jaką dopiero lata drzewu nadają; ztąd też widoki, jakie się w drodze nasuwają, nie mają nic pięknego.
Droga przechodzi przez równinę, pagórki długim rzędem biegną bokiem drogi, w lasach dymią huty żelazne i płynie spławna rzeka Czusowa, niosąca na swoich falach cienkie tablice lodu od brzegu oderwanego.
We wsiach górniczych mieszka lud dobrze zbudowany, czerstwy i silny; mężczyzni noszą długie włosy i brody i ubiór moskiewskich mieszczan, to jest granatowe sukmany i czapki różnych bardzo form; kobiety w dzień świąteczny ubierają się w materyalne lub jedwabne salopy, a na jaskrawe sarafany wkładają jubki koloru żółtego, czerwonego lub zielonego, oszyte wiewiórczem lub lisiem futrem. Bryczki będące tutaj w użyciu zowią się tarantasami. Tutaj także, jak i w całej Moskwie, w ścianie frontowej każdego domu, niema parzystej liczby okien, rząd bowiem, który się we wszystko niepotrzebne miesza, wydał ukaz zabraniający budowania chat z parzystą liczbą okien od ulicy.
Na dniówkę przybyliśmy do Balimbajewska; znajduje się tu wielki piec do topienia rudy żelaznej, hamernia i t. p. zakłady i budowy hutnicze; wzniesione z muru, utrzymane w porządku są ozdobą okolicy. Balimbajewsk ma pozór porządnego miasteczka; w kilku ulicach między domami stoją kamienice, a cerkiew kopulasta stroi osadę. Jest on własnością Strogonowych. Najznaczniejsze huty permskie należą do prywatnych osób. Demidowie i Strogonowie głównie rozwinęli górnictwo uralskie, a Wsiewołożscy, Turczaminowie, Zemczużnikowie, Jakowlewowie, Woroncowie, Łazarewowie posiadają w tej gubernii znaczną liczbę hut i kopalni.
Pod względem górniczej produkcyi najważniejszą jest permska gubernia z prowincyj moskiewskich. Złota Ural dostarczył w 1854. roku 190 pudów, 28 funtów, 76 zołotników i 93 doli; żelaza surowcu według dzieła pana Tęgoborskiego dostarczają rocznie tutejsze huty 8 milionów pudów; produkcya zaś żelaza we wszystkich innych guberniach Moskwy nie dochodzi do liczby wyżej napisanej i tak: w wołogodzkiej, wiackiej i orenburskiej gubernii, przez które przechodzą także odnogi i gałęzie Uralu, wyrabiają rocznie surowcu 2,500.000 pudów; w irkuckiej, ołonieckiej, mitawskiej guberniach 300.000 pudów; w kałużskiej i niżegorodzkiej gubernii 1,500.000 pudów a we wszystkich innych guberniach moskiewskich 500.000 pudów. Produkcya żelaza w Moskwie, acz jest znaczna, nie wystarcza na potrzeby kraju i nie dorównywa produkcyi innych państw; i tak: w Anglii wyrabiają żelaza rocznie do 140,000.000 pudów; w Stanach Zjednoczonych 31,500.000 pudów; we Francyi 30,500.000 pudów. Inne państwa stosunkowo do swojej przestrzeni i potrzeb także więcej żelaza niż Moskwa produkują: Austrya 12,500.000 pudów; Prusy 8,000.000 pudów; Szwecya kutego żelaza 7,000.000 pudów; Belgia i Holandya 4,000.000 pudów; w Związku Niemieckim 5,000.000 pudów; w Hiszpanii tylko 1,000.000 pudów; w Piemoncie 1,500.000 pudów, a w reszcie Włoch 1,750.000 pudów. W Moskwie co rok więc sprowadzają znaczną liczbę centnarów zagranicznego żelaza, które jest tańsze od moskiewskiego. Żelazo angielskie w Moskwie, licząc i daleki transport, mniej kosztuje, niż żelazo na miejscu produkowane. Żelazo potrzebne do hut srebrnych nerczyńskich sprowadzali zwykle z hut irkuckich, ałtajskich lub uralskich, raz jeden sprowadzili wprost z Anglii; pokazało się, że angielskie żelazo z transportem do Nerczyńska o ¼ jest tańsze niż uralskie.
Miedzi wyrabiają permskie huty 323,000 pudów, ałtajskie 18,000 pudów, a kaukazkie 11,000. Z tego 30,000 pudów przekuwają na monetę. Z innych państw, Anglia tylko jedna produkuje więcej miedzi niż Moskwa, wyrabia bowiem 1,500.000 pudów; Austrya dostarcza miedzi 172,000 pudów; Szwecya 108,000 pudów; Związek Niemiecki 145,000 pudów; Prusy 72,000 pudów; Dania 50,000 pudów; Hiszpania 30,000 pudów; Meksyk 20,000 pudów; a Francya tylko 6,000 pudów. Platyna znajduje się w permskiej gubernii nad rzekami Tagilem i Isietem, złota i srebra bardzo mało; w Berezowie między Pyżmą i Berezówką, znajduje się złoto w białym kwarcu.
Ołowiu posiada Moskwa nie wiele, produkują go tylko nerczyńskie i ałtajskie kopalnie, w liczbie 54.350 pudów; w Anglii produkują ołowiu 2,850.000 pudów; w Hiszpanii 1,900.000 pudów; w Austryi 300.000 pudów; w Związku Niemieckim 500,000 pudów; w Prusach 100,000 pudów; w Belgii 50,000 pudów; we Francyi 49,000 pudów; w Piemoncie 15,000 pudów a w Stanach Zjednoczonych 4,000 pudów. W ogóle wartość mineralnej produkcyi Rosyi, objąwszy w tej liczbie i Polskę, wynosi 45 milionów rubli srebrnych. Wartość mineralnej produkcyi Anglii jest ogromnie większą, a we Francyi dochodzi do 105,000.000 rubli srebrnych; w Austryi i Prusach jest znacznie mniejszą od moskiewskiej, Austrya produkuje na 18,000.000, a Prusy na 30,000.000 rubli srebrnych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.