Przejdź do zawartości

Paź Królowej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Paź Królowej
Podtytuł Opowiadanie z życia owadów
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 34
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



ELWIRA KOROTYŃSKA
Paź Królowej
Opowiadanie z życia owadów.
z ilustracjami


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE.

Druk. „Oświata“, tel. 129-25.





W przepysznym ogrodzie, pałac okalającym, rosła róża.
Na całym, szmaragdową zielenią pokrytym krzewie, ona była najpiękniejsza. Szkarłat barwił jej płatki, błyszczała purpurą jej szata... Złotem lśniące pręciki wydobywały się ze spodu korony, a drogocenny kielich, niby klejnot podtrzymywał jej cudną główkę.
Zazdroszczono róży piękności i podziwiano ją.
Ale ona nie czuła się szczęśliwą. Co jej po hołdzie kwiatów, co po pocałunkach nieśmiałych wietrzyka, co po śpiewie wielbiących ją ptasząt!.. Czekała na swego królewicza i tęskniła.
Dziwiły się jej wonne siostrzyce temu ciągłemu smutkowi królowej i tym perłom też, co spływały co rano po jej aksamitnej szacie.
— Wzdycha! Czy słyszysz różyczko? — pytała dopiero co wyszła z pączka sąsiadka cudnej królowej. — Czego, czego tak smutna?
— Kapryśnica! — odwionęły listki innej, na tej samej gałązce rosnącej róży — ma wszystkie do szczęścia warunki, a czuje się nieszczęśliwa. Pomyśl tylko gdyby to nam słowik tak wyśpiewywał po nocach, gdyby to nam składano wciąż takie hołdy!..
— Czeka na królewicza z bajki! — szepnął głos inny — ha! ha! minęły te czasy, kiedy zjawiał się jakiś rycerz w złotogłowiu i rzucał się do stóp wybranej... Realizm teraz, realizm, — zamarła poezja, prozą żyje twór każdy!..
— Tak, tak, święta prawda, — zamruczała więdnąca od dni paru róża, — miałam krasę, woń cudną i oto umieram samotna...
Tak mówiły towarzyszki królowej ze szmaragdowego kwiatu i dziwiły się ciągłemu żalowi przecudnej róży.
Aż pewnego poranka, gdy słońce zalało ogród swemi złotemi blaski, stało się coś nieoczekiwanego.
Do stóp królowej przypadł twór tak cudny, o jakim we śnie tylko marzyć można.
Różnemi promienistemi barwami lśnił koloryt jego wspaniałych szat. Purpura, połysk szmaragdu, szafiru i rubinów, składały się na iście królewski strój rycerza.
Bo, że rycerz to był, mówiły o tem dwie przytwierdzone do boków buławy i trąba wojennego hasła, u ust trzymana...
Ciche letnie powietrze zadrgało falą ledwie uchwytnego westchnienia...
Westchnęła królowa ze szczęścia, wionęła całą mocą swego aromatu, uniosła stulistą koronę.
A cudny twór przyrody przylgnął ku sercu królowej i z ust jej purpurowych pił słodycz.
Rozpoczęły się dni szczęścia dla przecudnego kwiatu.
Piękny rycerz przylatywał co dnia do swej ukochanej i na woniejących świeżością płatkach, kładł pocałunek.
A ona, rozkwitała nieziemską jakąś pięknością.
Śmiała się jej cała postać, radowały się pręciki złociste, dyszały szczęściem płatki.

I jeśli zrana rosa sperliła jej purpurowe lica, to były nie łzy tęsknoty lub smutku, lecz bezgranicznego szczęścia...
Miała już swego królewicza, swego nieodstępnego pazia...
Z pałacu wyszło czworo dzieci: trzech chłopców, od 7-iu do 12-stu lat wieku i śliczna jasnowłosa dziewczynka.
Chłopcy mieli w ręku siatki na motyle, dziewczynka niosła blaszane pudełko.
Biegli w podskokach, uganiając się za przelatującemi owadami, polując z całą zaciekłością zbieraczy na przezrocze motyle i ważki.
Przeskakiwali przeszkody, brnęli przez sztuczną wyspę w parku, aby tylko dosięgnąć uciekającego stworzenia.
Rozpalały się ładne twarzyczki chłopczyków, żądza zdobycia czyjegoś życia kazała zapominać o eleganckich białych ubrankach, plamionych o wilgotną zieleń liści, dartych ostremi kolcami jeżyn i róż polnych.
I podczas, gdy serduszko motyle trzepotało się w przerażeniu, istota ludzka, twór szlachetny, nie pomyślał ani na chwilę, że łapiąc te małe, cudne stworzonka czyni mu krzywdę, zbrodnią tą kala swe serce i odbiera przyrodzie jej cuda...
W pudle u ślicznej dziewczynki było już wiele motyli.
Trzepotał się żółty cytrynek, omdlewał szafirowy pawik, drżał strachem purpurowy kardynał.
Na dnie pudła, na podłożu z liści leżał biały kapustnik. I on choć tak pospolity, porwany został przez niepohamowane w żądzy niszczenia ręce starszego chłopca.
Do drżących skrzydełek czarnego aksamitnego motyla, przytuliła się w męce trwogi przezrocza szklarka, a jakiś mały, jasno błękitny motylek ukrył się pod stosem narzucanych w pudełku liści.
W całej tej gromadce pojmanych więźniów, tak w sercach wytwornie ubarwionych motyli, jak i skromniejszych tworów, cudami przyrody zwanych, panowała bezbrzeżna rozpacz, szarpała bólem oczekiwana trwoga.
Paź królowej uniknął tego dnia, nieszczęścia. Skrył się w olbrzymich szatach róży i przeczekał barbarzyńskie prześladowania niewinnych.

Cudna róża, jakby rozumiejąc niebezpieczeństwo, stuliła swe płatki i ani razu nie drgnęła, pomimo wiewu wiatru, aby nie ukazać oczom swego pazia.

— Okropność! — szeptały przerażone, zduszone w pudełku motyle, — zabrali nam wolność, zabiorą i tak krótkotrwające życie, ale w jak okrutny sposób!
— W jaki sposób? — pytał przestraszony pawik.
— Nie wiesz? — dziwił się kardynał — na pal nas wsadzą, przekolą szpilką i mrzeć w mękach będziemy.
— Za co? za co? za jakie winy? — omdlewającym głosem szeptała szafirowa nimfa. Nie robiłyśmy przecież niczego złego, nie zjadałyśmy nawet owoców... Wypiłyśmy trochę nektaru z kwiatka, nie krzywdząc tem nikogo... za cóż los taki nas czeka?!..
Groza śmierci męczeńskiej ogarnęła małe, przyduszone pokrywą pudła istotki, jęk wyrwał się z maleńkich serduszek i całą siłą ciałek uniosły się w górę, aby uciec przed swem straszliwem przeznaczeniem.
Alinka, trzymająca w ręku pudełko poczuła ten ruch motyli; z radością wypuściłaby je wszystkie na wolność, ale bracia, wiedząc o tem, że czuła jest na niedolę wszelkich stworzeń, wymogli od niej słowo, że tego nie zrobi.
Alinka pragnęła bardzo iść na tę wycieczkę, nie miała siostry, towarzystwo więc braci było dla niej bardzo pożądane, choć więc nie podzielała ich zapału w krzywdzeniu istotek, na ozdobę świata stworzonych, to jednak wybrała się z nimi.
Podniósłszy ostrożnie pokrywę pudełka zauważyła ruch we wnętrzu i boleść ścisnęła jej serduszko.
— Biedactwa! — szepnęła ze współczuciem, — przeczuwają los swój niechybnie, czemuż ratować ich nie jestem w stanie?
— Zbychu, — zwróciła się do najstarszego braciszka — czy chcesz koniecznie mieć tę kolekcję motylą? Pomyśl, jak to niegodnie męczyć takie bezsilne stworzonka... toć to wstyd znęcać się nad słabszym!.. I w oczach panienki łza zabłysła.
— Babskie gadanie! — wykrzyknął ze śmiechem gimnazista, — nauka przedewszystkiem! Dla nauki wszystkich męczyć się godzi!
Wiedza tego wymaga, moja ty litośna istoto! Taki marny owad oszczędzać to wstyd prawdziwy! A króliki, a szczury, a świnki morskie? czy i te winny być oszczędzane dlatego, że je boli? No, nie wypuść nam tylko z litości te z trudem złapane motyle!..

— Dałam słowo, — odpowiedziała poważnie Alinka, — a słowo Polki łamanem nigdy nie bywa...
— Zbychu, a kiedy przekłuwać będziemy motyle? — pytał młodszy braciszek — pamiętaj, żeś obiecał robić to przy nas.
— Nie obawiaj się Stachu, — odrzekł Zbyszek, — zrobię to, zanim spać pójdziecie...
— Nie dam! nie pozwolę! — zawołała z głośnym płaczem Alinka, musisz wpierw uśpić eterem... Czuć wtedy nie będą... A gdyby tak ciebie wbito na pal?
— Co człowiek, to nie marny motyl! — odparł Zbyszek z powagą — szkoda na nie i eteru. Zresztą mogę ci zrobić tę przyjemność, ale poprosisz o to sama mamusi, w apteczce jest i eter i inne środki usypiające.
Tak rozmawiając doszli do pałacu, gdzie zaraz podniósł się hałas, bieganie po eter na uśpienie owadów, opowiadania przygód z wycieczki, wreszcie zasiedli wszyscy do kolacji.
Nazajutrz i dni następnych odbywało się polowanie na owady.
Goniono pazia królowej z zapałem, godnym lepszej sprawy, ale mądry motyl zawsze skryć się w płatkach róży potrafił.
Zastanowiło to dzieci, gdzieby się tak umiejętnie ukrywał i pewnego razu postanowiono go ze wszystkich stron otoczyć.
Wiedząc, gdzie się przed nimi ukrywa, łatwiej można było go złowić.
Ujrzały go przelatującego nad krzewem róży.
Złote pręgi, czerwone plamy, aksamit skrzydeł, lśniły jak bezcenne kamienie...
Był tak cudny, że kosztem największego trudu postanowiono go zdobyć.
Iskrzyły się oczęta, zaciskały się piąstki, z ust wybiegały okrzyki: — Ach! ach! jaki prześliczny!
A cudny paź królowej widział tę gonitwę, czuł żądzę dzieci, ale końca swego blizkiego nie przeczuwał. Zanadto był pewny swej kryjówki...
Widząc, że jest otoczony przez prześladowców, wpił się w cudne płatki szkarłatnej róży, okrył się nią, jak płaszczem i czekał odejścia dzieci.
Ale te już go dostrzegły. Widziały, jak w wnętrzu róży się ukrył, podeszły znienacka i wraz z kwieciem królewskiem porwały cudnego pazia
Gdy zaniesiono go w pudełku do pałacu i z tryumfem poczęto się nim chwalić przed rodzicami, spostrzeżono, że piękny motyl leżał martwy, a róża, tak świeża i wonna przed chwilą, osypała go opadłemi od omdlenia płatkami.
Woń róży zabiła pięknego pazia, zanim śmierć męczeńska go dosięgła.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.