Otello (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1925)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Otello
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1925
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów — Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Tytuł orygin. The Tragedy of Othello, the Moor of Venice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SZEKSPIR.

OTELLO.
PRZEKŁAD
JÓZEFA PASZKOWSKIEGO.
LWÓW — ZŁOCZÓW.
Nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla.
OSOBY.
Doża wenecki.
Brabancyo, senator.
Dwóch innych senatorów.
Gracyano, brat  Brabancya.
Lodowiko, krewny
Otello, wódz, murzyn.
Kassyo, jego namiestnik.
Jago, jego chorąży.
Rodrygo, młody Wenecyanin.
Montano, zarządca Cypru.
Służący Otella.
Herold.
Desdemona, córka Brabancya.
Emilia, żona Jagona.
Bianka, metresa Kassya.
 
Oficerowie, panowie, gońcy, muzykanci, majtkowie,
słudzy i inne osoby.
Rzecz się odbywa w pierwszym akcie w Wenecyi; przez resztę dramatu w Cyprze.

AKT PIERWSZY.

SCENA PIERWSZA.
Wenecya. Ulica, przy której położony dom Brabancya.
Wchodzą Rodrygo i Jago.

Rodrygo. Nie mów mi tego, Jagonie, nie mogę
Słuchać tej mowy. Tyś to, coś mą kiesą
Tak rozporządzał, jakby była twoją,
Smiesz mi powiadać, żeś tego był świadom?
Jago. Do licha! Słuchajże lepiej, co mówię;
Jeżeli mi się o tem kiedy śniło.
To mną pogardzaj.
Rodrygo. Czyżeś mi nie mówił,
Że go nie cierpisz?
Jago. Brzydź się mną, jeżelim
Nie mówił prawdy. Dwóch magnatów naszych
Forytowało mię na namiestnika,
I osobiście czapkowało przed nim,
Aby mi dał ten stopień; jakem żołnierz,
Stopień ten słusznie mi się przynależał,
Znam moją wartość; a on, zatopiony
W swem widzimisię i w swej dumie, zbył ich
Napuszonymi frazesami, srodze
Nastrzępionymi w wojenne termina.
»Wierzcie mi«, prawił moim protektorom,

»Żem już mianował kogoś na to miejsce«.
I któż to taki ten ktoś? Patrzcie jeno;
Ot, zawołany jakiś arytmetyk,
Jakiś tam Michał Kassyo, Florentyńczyk.
Podwikarz, na wpół potępiony w związkach
Z piękną kobietą, który, póki życia,
Jednego hufca nie powiódł do boju,
I na sprawieniu wojska w polu zna się
Tyle, co prządka; bohater książkowy,
Co o teoryi umie pleść nie gorzej
Niż jaki burmistrz; cała bowiem jego
Sztuka wojenna w gębie, nie w praktyce.
Ten to wybrany został, a ja panie,
Com w jego oczach pokazał, co umiem
W Rodus i w Cyprze i po innych ziemiach
Tak chrześcijańskich jak pogańskich, pchniętym
Pod wiatr i wodę przez tego plus minus,
Przez tę chodzącą kredkę; on to został,
Pożal się Boże! namiestnikiem jego
Murzyńskiej mości, a ja, ja być muszę
Jego chorążym.
Rodrygo. Jabym wolał zostać
Jego oprawcą!
Jago. Niema na to środka;
Taki to służby przeklęty porządek;
Awans zależy od łask i protekcyi,
A nie od prawa starszeństwa, co każe,
Aby po jednym odziedziczał miejsce
Drugi z kolei. Osądźże sam teraz,
Czy mam jakibądź obowiązek kochać
Tego murzyna.
Rodrygo. Tobym go porzucił.
Jago. O, pozwól! służę mu, gwoli odwetu.
Nie wszyscy, bracie, możem być panami,
Ale nie wszyscy też panowie mogą
Mieć wierne sługi. Znajdziesz niejednego

W kłąbek zgiętego, potulnego ciurę,
Co w niewolniczych kochając się więzach,
Trzyma się miejsca, jak osioł za lichą
Garstkę obroku; a kiedy zepsieje,
Na stare lata bywa odpędzony.
W skórę takiego kornego cymbała!
Są znowu inni, co pod wymuskaną
Formą i strojną barwą uległości
Chowają serce, siebie tylko pomne;
Co dając tylko pozór wiernych usług
Swym przełożonym, popierają przez to
Własny interes, a porósłszy w pierze,
Nie potrzebują już nikogo słuchać,
Prócz siebie samych. Ci mają krztę ducha,
I do tych rzędu ja się liczę. Jużci,
Gdybym był w skórze Otella, nie chciałbym,
Ma się rozumieć, być w skórze Jagona;
Rzecz to tak pewna, jak żeś ty Rodrygo.
Służąc mu, służę li samemu sobie;
Nie z przywiązania ani z obowiązku,
Niebo mi świadkiem! ale pod pokrywką
Tego obojga, dla widoków własnych.
Gdyby me czyny miały kiedykolwiek
Wydać na zewnątrz wewnętrzny stan, zakrój
Mojego serca, nie długobym potem
Musiał to serce nosić u rękawa,
Na żer dla kruków. Nie jestem, czem jestem.
Rodrygo. Jakież, u licha, szczęście niesłychane
Ma ten grubodziób, że mógł tego dopiąć!
Jago. Ostrzeż jej ojca, zbudź go ze snu, otwórz
Staremu oczy, zatruj mu pociechę;
Narób hałasu w mieście; podszczuj krewnych;
Niechaj go muchy tną za twoją sprawą,
Chociaż łagodny zamieszkuje klimat;
Choćbyś mu szczęścia nie wydarł, przynajmniej
Tak mu je zapraw piołunem udręczeń,
Iżby cokolwiek zbladło.

Rodrygo. W tym tu domu
Mieszka jej ojciec; zawołam na niego.
Jago. Zrób to i głosem tak alarmującym,
Jak ktoś, co w nocy zapuszczony ogień
Dostrzeże nagle w ludnej części miasta.
Rodrygo. Hola! Brabancyo! hej! sinior Brabancyo!
Jaga. Wstawaj, Brabancyo! Złodzieje! Złodzieje!
Strzeż się! chroń swoją córkę! chroń swe worki!
Złodzieje! Gwałtu! Złodzieje!

Brabancyo ukazuje się w oknie.

Brabancyo. Jakiż jest powód tego zgiełku? Co się
Takiego stało?
Rodrygo. Wszyscyż twoi, panie,
Są w domu?
Jago. Są li drzwi twojego domu
Zamknięte, panie?
Brabancyo. Po co te pytania?
Jago. Niech dyabli wezmą! Okradli was; weźcie
Prędzej opończę! przeszyto wam serce;
Utraciliście połowę swej duszy.
W tej właśnie chwili czarny baran tryksa
Białą owieczkę waszą. Żywo! żywo!
Bijcie w dzwon; zbudźcie chrapiących sąsiadów,
Inaczej czart was wystrychnie na dziadka.
Żywo! powiadam.
Brabancyo. Czyście oszaleli?
Jago. Poznajeszże mój głos, czcigodny panie?
Brabancyo. Nie; któż waść jesteś?
Rodrygo. Imię me Rodrygo.
Brabancyo. Imię to jeszcze bardziej cię potępia.
Wzbroniłem ci się zbliżać do mych progów;
Zapowiedziałem ci, że moja córka
Nie jest dla ciebie; a ty, wiedzion szałem,
Przebrawszy miarę napoju przy uczcie,
Przychodzisz teraz zuchwale przerywać
Mój wypoczynek.

Rodrygo. Siniore, siniore!
Brabancyo. Ale wiedz o tem, że gniewowi memu
I stanowisku nie zbywa na środkach
Dania ci tego gorżko pożałować.
Rodrygo. Uspokój się, siniore.
Brabancyo. Co mi prawisz
O okradzeniu? To przecie Wenecya,
A mój dom to nie lamus.
Rodrygo. Zacny panie,
W czystych, niewinnych chęciach tu przyszedłem.
Jago. Niech kaci porwą! Jesteś, panie, jednym
Z tych, co się nie chcą modlić, gdy ich szatan
Do tego nagli. Masz nas za szubrawców,
Dlatego, że cię przychodzimy ostrzedz?
Chcesz sprządz swą córkę z berberyjskim koniem,
Mieć rżące wnuki, bachmatów za krewnych
I z dzianetami być w powinowactwie?
Brabancyo. Coś ty za jeden, bluźnierczy szczekaczu?
Jago. Ktoś, co ci przyszedł oznajmić, siniore,
Że twoja córka w chwili, gdy tu stoim,
Klei z murzynem kazirodny związek.
Brabancyo. Jesteś nędznikiem.
Jago. A pan — senatorem.
Brabancyo. Za ten żart ty mi odpowiesz, Rodrygo;
Znam cię.
Rodrygo. Odpowiem za wszystko, siniore.
Ależ, dla Boga! za wasząż-to wiedzą,
I mądrą wolą dzieje się (a prawie
Mógłbym tak sądzić), że o tej spóźnionej
Nocnej godzinie, piękna wasza córka,
Pod najemnego gondoliera strażą,
Zostaje w sprosnych objęciach murzyna?
Jeżeli o tem wiesz, panie, jeżeliś
Na to pozwolił, toć zaiste ciężką,
Grubą zniewagęśmy ci wyrządzili;

Ale jeżeli nie wiesz o tem, moje
Wyobrażenie o przyzwoitości
Mówi mi, żeśmy niesłusznie zostali
Znieważonymi przez was. Nie sądź, panie,
Abym wyzuty z wszelkich winnych względów
Takiego sobie z waszą dostojnością
Żartu pozwalał. Jeżeliście, panie
Córki swej k’ temu nie upoważnili,
Powtarzam jeszcze raz, to popełniła
Wielki występek, pomiótłszy w ten sposób
Obowiązkami, pięknością, rozumem,
Przyszłością swoją, dla awanturnika,
Dla wszędobylca, goniącego szczęście
Po całym świecie. Sprawdź, natychmiast, panie,
Czy jest w sypialni, nawet gdziebądź w domu.
Jeśli ją znajdziesz, niechaj sprawiedliwość
Ściga mię z całą surowością za to,
Żem cię tak czelnie zdurzył.
Brabancyo. Skrzeście ognia!
Światła! hej! Zbudźcie wszystkich moich ludzi!
Coś podobnego już mi się marzyło;
To przypuszczenie samo mię przygniata.
Światła, hej! światła! Znika z okna.
Jago. Bądź zdrów! muszę odejść.
Nie byłoby to stosownem i dla mnie
Bezpiecznem nawet, gdybym był stawiony
Za świadka przeciw temu murzynowi,
A pozostając tu, świadczyćbym musiał;
Chociaż go bowiem to skompromituje,
Rzeczpospolita nie będzie go mogła
Potępić, bacząc na interes własny,
Przy gotującej się cypryjskiej wojnie,
Do prowadzenia której niema wodza,
Równego jemu kalibru. Dlatego,
Choć się nim brzydzę, jak piekielną plagą,
Ze względu jednak na doczesny żywot,

Zmuszony jestem opuścić banderę
I znak przyjaźni, do siebie który rzeczywiście
Jest tylko znakiem. — Zawiedź pod Łucznika
Tych, co go będą szukali; niechybnie
Tam go znajdziecie, i ja też tam będę. Wychodzi.

Brabancyo wchodzi z domownikami swymi niosącymi pochodnie.

Brabancyo. Niema najmniejszej wątpliwości: zbiegła;
I nic mi więcej po niej nie zostało,
U schyłku tego obmierzłego życia,
Jak sama gorycz. Powiedz mi, Rodrygo,
Gdzie ją widziałeś? Niegodziwe dziecko!
Z murzynem, mówisz? któżby chciał być ojcem!
A skąd wiesz waćpan, że to ona była?
O, hańbo! Cóż ci rzekła? — Więcej światła!
Zwołajcie wszystkich mych krewnych! — Jak myślisz,
Czy wzięli oni ślub?
Rodrygo. Sądzę, że wzięli.
Brabancyo. O, nieba! Jak wyjść mogła? O, wyrodna!
Ojcowie, nigdy nie ufajcie odtąd
Powierzchownemu układowi córek!
Chyba istnieją jakie czary, zdolne
Podejść niewinność młodości, dziewictwa.
Nie wyczytałżeś gdzie tego, Rodrygo?
Rodrygo. W istocie, panie, czytałem gdzieś o tem.
Brabancyo. Wezwijcie mego brata. O, wolałbym,
Żebyś ją waćpan był posiadł. Biegnijcie
Jedni w tę, drudzy w tę stronę. — Czy nie wiesz,
Gdzieby ją można znaleść z tym murzynem?
Rodrygo. Rozumiem, że go wyśledzę, jeżeli
Raczysz mi, panie, towarzyszyć, wziąwszy
Dobrą straż z sobą.
Brabancyo. Bądź nam przewodnikiem.
Przed każdym domem wołać będę; w wielu
Mam wpływ przeważny. — Podajcie mi szpadę;
Sprowadźcie mi tu policyjne sługi
I siłę zbrojną. — Poczciwy Rodrygo,
Wskazuj nam drogę, zawdzięczę twe trudy. Wychodzą.



SCENA DRUGA.
Tamże. Inna ulica.
Wchodzą Otello i Jago z orszakiem.

Jago. Na wojnie, panie, nie jednegom zabił,
Ale popełnić rozmyślne morderstwo,
Jakoś to z mojem sumieniem niezgodne.
Braknie mi czasem złości, coby mogła
W czemś mi dopomódz. Z jakie dziesięć razy
Miałem myśl, pchnąć go tu, pomiędzy żebra.
Otello. Lepiej jest tak, jak jest.
Jago. Kiedyż bo prawił
Takie szkarady i w tak obelżywy
O waszej cześci wyrażał się sposób,
Że gdyby nie ten kęs bogobojności,
Jaką mam, byłby mi żywcem nie uszedł.
Ale czy tylko twe małżeństwo, panie,
Szczelnie zawarte? bo ten magnifikus
Ma popleczników, i gdy się uweźmie
Co przeprowadzić, głos jego dorówna
Głosowi Doży. On was zechce rozwieść,
Albo wam tyle narobi trudności
I tarapatów, o ile mu prawo
Wszystkimi jego wpływami poparte
Da k’temu kiersztak.
Otello. Niech czyni, co zechce.
Usługi, jakiem oddał senatowi,
Zagłuszą jego skargę. Wiedz, Jagonie,
I nie zaniedbam z tem jawnie wystąpić,
Skoro się dowiem, że chwalba uzacnia;
Wiedz, że wywodzę ród ze krwi królewskiej,
Czyny zaś moje mogą, i bez czapki,
Do tak wielkiego rościć prawo szczęścia,
Jak to, com posiadł. Wiedz i to, że gdybym
Nie kochał czule pięknej Desdemony,

Pewniebym nie był mej niezależności,
Niekrępowanej żadnem stałem miejscem,
Samochcąc ujął w granice i ścieśnił,
Za wszystkie skarby mórz. Co to za światła?
Jago. To gniewny ojciec z swymi przyjaciółmi;
Ustąpmy, panie.
Otello. Nie mnie to przystoi.
Stawię im czoło; godność moja, stopień
I nieskażona prawość mojej duszy
Będą świadczyły za mną. Czyż to oni?
Jago. Na twarz Janusa! podobno nie.

Wchodzi Kassyo z dwoma posłańcami Doży.

Otello. Są to
Przyboczni słudzy Doży i mój Kassyo.
Pomyślnej nocy, moi przyjaciele!
Cóż tam nowego?
Kassyo. Doża cię pozdrawia,
Wodzu, i wzywa, abyś się niezwłocznie,
Jak najniezwłoczniej stawił.
Otello. W jakim celu?
Nie wiesz?
Kassyo. Jeżeli domysł mój prawdziwy,
O Cypr to idzie; jakoś tam gorąco,
Flota przysłała ze dwunastu gońców
W ciągu tej nocy, jednego za drugim.
Zbudzonych ze snu wielu panów rady
Już się zebrało u Doży; wysłano
Na gwałt po ciebie, panie, a gdy w domu
Cię nie zastano, senat pchnął umyślnych
W trzy różne strony, aby cię wyszukać.
Otello. Dobrze się stało, żeście mię znaleźli.
Zostawię tylko parę słów w tym domu
I pójdę Z wami. Wychodzi.
Kassyo. Co on tu porabia,
Jagonie?
Jago. Hm! hm! co? Pojmał tej nocy

Lądową szkutę; zdobycz to nielada,
Jeżeli tylko się okaże prawną.
Kassyo. Nie zrozumiałem.
Jago. Ożenił się.
Kassyo. Z kim?

Otello powraca.

Jago. Ba! z kim? Idziemy, panie?
Otello. Jestem gotów.
Kassyo. Oto nadchodzi drugi poczet, wodzu,
Szukając ciebie.
Jago. To Brabancyo, miej się
Na ostrożności, wodzu.

Brabancyo, Rodrygo i urzędnicy policyjni wchodzą uzbrojeni i z pochodniami.

Otello. Hola! stój!
Rodrygo do Brabancya. Siniore, to ten murzyn.
Brabancyo. Ha! rabusiu!

Z obu stron dobywają mieczów.

Jago. Rodrygo? jestem na pańskie usługi.
Otello. Schowajcie miecze, bo się rdzą pokryją
Od rosy nocnej. Wiek wasz, panie, więcej
Dokazać może, niżeli wasz oręż.
Brabancyo. Nędzny rabusiu! gdzieś podział mą córkę?
Oczarowałeś mi ją, potępieńcze;
Bo powołuję się na wszystko w świecie,
W czem jest choć trochę zdrowego rozsądku,
Czy młoda dziewka, piękna i szczęśliwa,
I tak stanowczą mająca odrazę
Do małżeńskiego stanu, że wzgardziła
Kwiatem najpierwszej tutejszej młodzieży,
Bez popadnięcia w czarodziejskie wniki,
Byłaby kiedy, na ogólny pośmiech
Zbiegła z ojcowskich progów, by się rzucić
Na powleczone sadzą łono takiej
Jak ty istoty, wzbudzającej postrach,
Nie pociąg? Niechaj cały świat osądzi,

Czyli to nie jest tak jasnem jak słońce,
Żeś ją ty kunsztem piekielnym usidlił,
Uwiódł jej młodość jakiemiś kroplami
Lub czemś podobnem, co o szał przyprawia;
Śledztwo to musi wykryć; jest to bowiem
Jawnem dla myśli, prawie dotykalnem.
Aresztuję cię przeto i oskarżam
Jako oszusta praktykującego
W pokątny sposób zakazane sztuki.
Bierzcie go; jeśli zaś będzie się ważył
Stawić wam opór, użyjcie przemocy,
Choćby miał życiem przypłacić.
Otello. Odstąpcie,
Wy co trzymacie ze mną i wy drudzy.
Gdyby mi z roli wypadało walczyć,
Byłbym był o tem wiedział bez suflera.
Gdzież mam pójść, panie, aby odpowiedzieć
Na uczyniony mi zarzut?
Brabancyo. Do turmy.
Gdzie siedzieć będziesz, dopóki cię zwykły
Bieg procedury przed sąd nie powoła.
Otello. Gdybym, przypuśćmy, był posłuszny temu,
Ciekawy jestem, coby w takim razie
Powiedział Doża, którego posłańcy
Przyszli mię w nagłym interesie państwa
Wezwać do niego, i oto tu stoją,
Czekając na mnie.
Posłaniec. Nie inaczej, panie;
Doża jest w sali obrad i dostojna
Osoba wasza była niewątpliwie
Wezwaną tamże.
Brabancyo. Doża w sali obrad?
Teraz wśród nocy? Wiedźcie go tam! Ważną
I ja mam sprawę. Wspaniały nasz Doża
I każdy z moich współkolegów pewnie
Uczuje moją krzywdę tak jak swoją;

Bo gdyby taki czyn płazem uchodził,
Lada poganin rejby u nas wodził. Wychodzą.



SCENA TRZECIA.
Tamże. Sala obrad.
Doża i Senatorowie siedzą wkoło stołu przy świecach. Kilku urzędników stoi opodal, czekając na rozkazy.

Doża. Wieści w tych listach nie są zgodne z sobą;
Trudno polegać na nich.
Pierwszy senator. W rzeczy samej,
Sprzeczne są sobie; w moim wymieniono
Sto siedem galer.
Książę. W moim sto czterdzieści.
Drugi senator. A w moim dwieście. Jakkolwiek się jednak
Cyfry w nich różnią (co się musi zdarzać
Tam, gdzie podobne dane są oparte
Na przypuszczeniu), we wszystkich atoli
Jedna jest wzmianka o tureckiej flocie,
Posuwającej się w kierunku Cypru.
Doża. Zważywszy dobrze, rzecz to jest możebna.
Nie ubezpiecza mnie błąd w tych raportach,
Raczej nabawia trwogi treść ich główna.
Majtek za sceną. Wieści! hej! wieści!

Wchodzi urzędnik, za nim majtek.

Urzędnik. Nowy goniec.
Doża. Cóż tam?
Majtek. Turecka flota żegluje ku Rodus;
Mam polecenie od sinior Angela
Uprzedzić o tem senat.
Doża. Co myślicie
O tej przemianie?
Pierwszy senator. To niepodobieństwo,
Rozsądnie rzeczy biorąc; demonstracya
Dla zamydlenia nam oczu. Gdy zważym,
Jak wiele Turkom zależy na Cyprze,

I pod wzgląd weźmiem, że jak z jednej strony
Wyspa ta dla nich ważniejsza niż Rodus,
Tak z drugiej, łatwiej zdobytą być może,
Bo mniej jest silnie fortyfikowaną
I do obrony sposobną niż Rodus;
Gdy te uwagi obok siebie stawim,
Nie przypiszemy wtedy bisurmanom
Niedorzeczności takiej, iżby mieli
Chować na później to, co przedewszystkiem
Im pożądane, i porzucać zamiar,
Obiecujący im wygodną korzyść,
Dla narażania się na bezowocne
Niebezpieczeństwo.
Doża. Niema wątpliwości,
Nie idzie im o Rodus.
Urzędnik. Znów posłaniec.

Wchodzi goniec.

Goniec. Najdostojniejsza rado! Otomanie
W prostym kierunku sterując ku Rodus,
W pośrodku drogi złączyli się z drugą
Częścią swej floty.
Pierwszy senator. Tegom się spodziewał.
Ileż przybyło im żagli?
Goniec. Około
Trzydziestu, panie, i teraz się znowu
W tył zawrócili, zamierzając, widno,
Pokusić się o Cypr. Sinior Montano,
Wasz zaufany i gorliwy sługa,
Za obowiązek poczytuje sobie
Donieść wam o tem, czcigodni panowie,
Prosząc o danie mu wiary i pomoc.
Doża. Z pewnością zatem na Cypr godzą. Gdzie jest
Marko Lucchese?
Pierwszy senator. We Florencyi.
Doża. Piszcie
Zaraz do niego, niech wraca czemprędzej.

Pierwszy senator. Oto Brabancyo i dzielny nasz murzyn.

Brabancyo, Otello, Jago, Rodrygo i urzędnicy policyjni wchodzą.

Doża. Mężny Otello, musimy niezwłocznie
Użyć twej dłoni przeciw Otomanom.

Do Brabancya.

A, to wy! Witaj, cny siniore; właśnie
Brakło nam waszej rady i pomocy.
Brabancyo. Tak jak mnie waszej. Miłościwy książę,
Wybacz: nie służba, ni żadna wiadomość,
Żem tu potrzebny, podniosła mnie z łóżka,
Ani troskliwość o publiczne dobro
Myśl mą zakłóca, bo własny mój smutek
Jest tak gwałtownej, nawalnej natury,
Że wszelkie inne kłopoty pochłania,
Siebie jedynie pomny.
Doża. Cóż się stało?
Brabancyo. Ach! moja córka!
Doża. Umarła?
Brabancyo. Tak, dla mnie;
Wydarto mi ją, podle uwiedziono,
Hańbą okryto za pomocą czarów
I szarlatańskich środków; bo dziewczyna
Przy zdrowych zmysłach, nieupośledzona
Ani na wzroku, ani na umyśle,
Nie mogła popaść w tak krzyczący obłęd,
Bez czarodziejskiej w tem sprawy.
Doża. Ktokolwiek
W tak niecny sposób o stratę czci waszą
Córkę przyprawił, a was o jej stratę,
Do tego sami w krwawej księdze ustaw
Zastosujecie najsurowszą karę,
Choćby nasz własny syn był tym przestępcą.
Brabancyo. Kornie dziękuję Waszej Wysokości.
Oto przestępca: tento czarny szatan,
Coście go, panie, jak słyszałem, teraz

W naglącej sprawie rzeczypospolitej
Tu zawezwali.
Doża i senatorowie. Bolejemy nad tem.
Doża. Otello, cóż ty na to?
Brabancyo. Nic innego
Zeznać nie może, jak, że to jest prawda.
Otello. Potężni, światli, szanowni panowie,
Wielce szlachetni i łaskawi moi
Rozkazodawcy! żem starcowi temu
Wziął córkę, prawdą jest; prawdą jest niemniej,
Żem ją zaślubił; dopóty, nie dalej
Sięga istota mego wykroczenia
I jego zakres. Szorstka moja mowa,
Obrana z krasnych wyrażeń właściwych
Czasom pokoju. Zaledwie to ramię
Uczuło w sobie siedmioletnie siły,
Od tej już pory, aż dotąd, odjąwszy
Dziewięć ostatnich miesięcy, jedynem
Mojem zajęciem, w polu i w obozie,
Było wojenne rzemiosło; o sprawach
Tego wielkiego świata mało więcej
Powiedzieć mogę nad to, co dotyczy
Bitw i szczegółów żołnierskiego życia;
To też i mówiąc w własnej sprawie, mało
Barw mogę użyć. Zaczem w zaufaniu
Waszych łaskawych względów, bez ogródki,
W prostych wyrazach po żołniersku skreślę
Cały bieg mojej miłości; poznacie,
Jakich to zaklęć, jakich eliksyrów,
Jakich użyłem uroków i czarów,
Ażeby sobie ująć jego córkę;
O to albowiem jestem posądzony
I oskarżony.
Brabancyo. Dziewczyna tak skromna,
Cicha, spokojna, i tak pełna wstydu,
Że ją wzruszenie każde rumieniło,

Byłażby zdolną, pytam, wbrew naturze,
Wiekowi swemu, niepomna ojczyzny,
Rodu, imienia, wszystkiego na świecie,
Rozmiłowywać się w czemś, co ją samym
Widokiem swoim musiało przestraszać?
Byłby to bardzo chory sąd, ze wszech miar
Niedoskonały, przypuszczać na chwilę,
Że doskonałość może się tak zbłąkać.
Bez chytrych praktyk piekielnych, do których
Musim koniecznie domagać się klucza,
Stać się to nigdy nie mogło. Dlatego
Jeszcze raz twierdzę, że on zapomocą
Jakowychś mikstur na krew działających,
Lub jakichś kropel zaklętych w tym celu,
Wywarł tak zgubny wpływ na nią.
Doża. Twierdzenie
Nie jest dowodem; w braku jawnych świadectw,
To co przeciwko niemu przytaczacie,
Są to domysły tylko, przypuszczenia,
W prostą pozoru szatę obleczone.
Pierwszy senator. Powiedz, Otello, ażaliś istotnie
Nadzwyczajnymi, niegodnymi środki
Zatruł i podbił skłonność tej dziewicy,
Czy też dopiąłeś tego przez zaloty
I dozwolone zabiegi, co serce
Sercu jednają?
Otello. Raczcie po nią posłać
Pod znak Łucznika, i zażądać od niej,
W obec jej ojca, objaśnień w tej mierze.
Jeśli jej usta przeciw mnie zaświadczą,
Niechaj nie tylko wasze zaufanie
I stopień, który mam od was, utracę,
Ale i życie.
Doża. Przyprowadźcie ją tu.

Parę osób ze służby wychodzi.

Otello. Chorąży, prowadź ich, lepiej znasz miejsce.

Jago wychodzi.

Nim zaś nadejdzie, z równą rzetelnością,
Jak się z mych grzechów spowiadam przed niebem,
Wyznam przed wami, poważni mężowie,
Jakim sposobem pozyskałem miłość
Tej pięknej, godnej kochania dziewicy,
I ona moją wzajem.
Doża. Mów, Otello.
Otello. Jej ojciec lubił mnie; często, bywało,
W dom mnie zapraszał, badał mnie o dzieje
Mojego życia, w tych a w tych epokach;
O bitwy, szturmy, przebyte koleje.
Opowiadałem mu one, począwszy
Od lat chłopięcych, aż do owej chwili,
W której mi one kazał opowiadać;
Prawiłem mu o ciężkich moich przejściach,
Strasznych przygodach na morzu i lądzie;
Jakem to o włos ledwie się wydobył
Z śmiercią ziejących bresz; jak mnie wróg pojmał
I sprzedał w jassyr; jakem z tej niewoli
Wyswobodzony tułał się po świecie;
Przyczem zdarzyło mi się wzmiankę czynić
O dzikich stepach, szerokich jaskiniach,
O rafach, skałach, niebotycznych górach,
O ludożercach i o samojedach,
Co się żrą wzajem, albo też o ludziach,
Co mają głowy niżej ramion. Rada
Słuchała tego piękna Desdemona;
Jeśli ją jaki domowy interes
Znaglił do wyjścia, jak mogła najprędzej
Wracała znowu i łakomem uchem
Chwytała moje słowa. Co spostrzegłszy,
Razu jednego, w stosowną godzinę,
Doprowadziłem ją do wynurzenia
Serdecznej prośby, abym jej opisał
Cały ciąg mojej tułaczej pielgrzymki,
Którą dotychczas słyszała częściowo

I niedokładnie. Zgodziłem się na to
I nieraz z oczu jej łzy wycisnąłem,
Mówiąc o różnych żałosnych wypadkach
Mojej młodości. Gdym skończył mą powieść,
Obdarzyła mnie hojnie westchnieniami
I rzekła: — dziwnie to brzmiało, w istocie,
Nadzwyczaj dziwnie; lubo, dziwnie lubo —
Że lepiej było jej tego nie słyszeć;
A jednak, jednak chciałaby się była
Urodzić takim mężczyzną, i czule
Podziękowała mi i oświadczyła,
Że jeśli kiedy kto z moich przyjaciół
Kochać ją będzie i pozyskać zechce,
Niechby się tylko odemnie nauczył
Tego opisu, a cel go nie minie.
Taką skazówkę mając, przemówiłem.
Ona mnie pokochała za przebyte
Niebezpieczeństwa, a jam ją pokochał
Za okazane nad niemi współczucie.
Takichto zaklęć użyłem, nie innych.
Otóż i ona, niech sama zaświadczy.

Desdemona i Jago wchodzą, za nimi służba.

Doża. W istocie, powieść taka mogła ująć
I moją córkę. Kochany Brabancyo,
Ścierp ten fakt, chociaż w formie mniej legalnej;
Spękanym mieczem lepiej przeci walczyć,
Niż gołą ręką.
Brabancyo. Każ jej mówić, panie,
Jeżeli wyzna, że pierwsza choć jeden
Krok uczyniła ku niemu, przekleństwo
Mojej siwiźnie, jeśli dłużej będę
Jego obwiniał. Zbliż się, mościa panno;
Kogo tu widzisz w tem szlachetnem gronie,
Komu najpierwej winnaś posłuszeństwo?
Desdemona. Ojcze mój, widzę tu naprzeciw siebie
Dwa obowiązki: tobie winnam życie

I wychowanie, a jedno i drugie
Każe mi ciebie czcić; ty jesteś panem
Mych obowiązków, bom ja twoja córka;
Ale tu stoi także mój małżonek,
A takie same obowiązki, jakie
Skłoniły były niegdyś moją matkę
Ciebie nad ojca przenieść, takie same
Każą mi teraz uznawać za pana
Tego murzyna.
Brabancyo. Bóg z tobą! — Skończyłem.
Racz, panie, teraz przejść do spraw publicznych.
Przysposobione mi było mieć raczej,
Nie własne dziecko. Przystąp tu, murzynie:
Bezwarunkowo oddajęć to, czego
Bezwarunkowo byłbym ci odmówił,
Gdyby nie było już twojem. — Przez ciebie,
Mój ty klejnocie, cieszę się, że nie mam
Drugiego dziecka, bo dzięki twej sprawce,
Byłbym dla niego tyranem i w dyby
Okuć je kazał. — Jużem skończył, panie.
Doża. Niechże ja jeszcze coś za ciebie powiem
I niech te kilka uwag, jakie rzucę,
Będą niejako szczeblem dla tej pary
Do twoich względów.
Gdzie środków braknie, tam z znikłą nadzieją
Kończą się żale i skargi niemieją.
Nad niecofnioną biedą utyskiwać,
Jestto chcieć nową biedę wywoływać.
Utarczka z losem płonnem jest szermierstwem,
Więcej z nim wskórasz spokojnem szyderstwem:
Kto się uśmiecha będąc okradziony,
Ten rabusiowi kradnie jego plony;
Ale zaprawdę sam siebie okrada,
Kto się tam trapi, gdzie daremna rada.
Brabancyo. Trzeba więc Cypru obrony zaniechać:
Nasz on, dopóki możem się uśmiechać.

Dobre uwagi dla tych, co im błogo,
Ale w cierpieniu nie krzepią nikogo;
Raczej przeciwnie, bo zamiast ból koić,
Zmuszają w nową cierpliwość się zbroić.
Takie sentencye miewają dwa smaki:
Cukru i żółci, wpływ też ich dwojaki.
Lecz słowa wiatrem; nawet siła Doży
Plastrem przez ucho serca nie obłoży.
Proszę Waszej Wysokości najpokorniej, przystąpić
do spraw państwa.

Doża. Turcy z ogromną potęgą posuwają się ku Cyprowi. Otello, tobie jest najlepiej znaną miejscowość, a chociaż mamy tam komendanta wysoko cenionej biegłości, przecież głos powszechny, ten wszechwładny regulator rzeczy ludzkich, przemawia z większem zaufaniem za tobą. Musisz się przeto poddać konieczności i przyćmić świeży blask swego szczęścia tą pochmurną i burzliwą wyprawą.

Otello. Moc przywyknienia, cni senatorowie,
Czyni mi twardą, kamienistą pościel
Puchowem łożem. Mogę się pochlubić
Wrodzoną, skorą do czynu rzeskością
W nagłej potrzebie; jakoż gotów jestem
Do tej wyprawy przeciw Otomanom.
Kornie więc chyląc się przed waszym sterem,
Żądam stosownej pieczy nad mą żoną,
Przyzwoitego dla niej utrzymania
I pomieszczenia, obsługi i wygód,
Jej urodzeniu odpowiednich.
Doża. Pójść do ojca może,
Jeżeli wola.
Brabancyo. Na to się nie zgadzam.
Otello. Ani ja.
Desdemona. Ani ja; będąc na oczach
Mojemu ojcu, ciąglebym gniew jego
Drażnić musiała. Racz, wspaniały Dożo,

Przychylne ucho skłonić do mych życzeń,
I przywilejem łaskawego słowa
Wesprzeć je.
Doża. Czego żądasz, Desdemono?
Desdemona. Że kocham tego murzyna i żyję
Dla niego tylko, niech o tem gwałtowna
Przemiana losu mojego obwieści
Całemu światu; serce me zarówno
Jest przywiązane do jego osoby
Jak i do jego urzędu. Jam w duszy
Mego Otella jego twarz ujrzała,
I jego sławie, jego bohaterstwu
Duszę i przyszłość poświęciła moją.
Gdybym tu przeto pozostała, nakształt
Wegetującej w pokoju monady,
Gdy on na wojnę pójdzie, w takim razie
Ogołoconąbym została z tego,
Co mi go głównie uczyniło drogim,
I przez ten rozdział byłabym skazaną
Na tymczasowy byt nader dotkliwy;
Pozwólcie mi więc udać się z nim razem.
Otello. Uczyńcie zadość jej chęciom, dostojni
Senatorowie, zostawcie jej wolność.
Niebo mi świadkiem, że nie proszę o to
Dla dogodzenia podniebienia żądzy,
Ni za podnietą krwi, która już we mnie
Przestała kipieć z młodzieńczym zapałem;
Ale jedynie tylko przez uprzejmą
Powolność dla niej. I niech Pan Bóg broni
Mych miłościwych panów od myślenia,
Że poruczonej mi tak ważnej sprawy
Zaniedbam, skoro ona będzie ze mną.
Nie; jeśli płoche igraszki Amora
Gnuśną ciężkością owładną i stępią
Władz mych działalność tak, że skutkiem tego
Cel mej wyprawy narażony będzie

Na szwank i szkodę, niech mi lada baba
Rynkę na głowę wsadzi zamiast hełmu,
I wszelkie szpetne znamiona niesławy
Kałem okryją moje dobre imię.
Doża. Jak uradzicie sami, tak niech będzie;
Wolno jej zostać lub jechać. Rzecz nagli,
Równie też nagłym pośpiech być powinien.
Pierwszy senator. Musisz odpłynąć tej nocy.
Otello. Najchętniej.
Doża. O ósmej z rana zejdziem się tu znowu.
Otello, zostaw kogo z podkomendnych,
Co ci powiezie od nas nominacyę,
Oraz to, czego twój urząd i stopień
Wymagać będzie.
Otello. Oto mój chorąży,
Rzetelny, godzien zaufania człowiek;
Jemu powierzę mą żonę, on także
Zabierze z sobą to, co Wasza mądrość
Przesłać mi uzna za stosowne.
Doża. Dobrze.
Dobranoc zatem każdemu z osobna. Do Brabancya.
No, no, siniore, przestań chmurzyć czoło.
Słuszna li szpetność przypisać niecnocie,
Zięć wasz, choć czarny, jest pięknym w istocie.
Pierwszy senator. Bądź zdrów, Otello, a oszczędzaj żonę.
Brabancyo. Pilnuj jej, odkąd jest na twoim chlebie
Bo zwiódłszy ojca, może zwieść i ciebie.

Doża, senatorowie i urzędnicy wychodzą.

Otello. Życie dam za jej wiarę. Tak więc, Jago,
Tobie zostawiam moją Desdemonę.
Proszę cię, poleć swej żonie być przy niej,
I sprowadź mi ją, jak się da najprędzej;
Pójdź, Desdemono, godzinę mam tylko
Do poświęcenia miłości i innym

Sprawom domowym. Musim uledz temu,
Czego chwilowa wymaga konieczność.

Wychodzi z Desdemoną.

Rodrygo. Jagonie!
Jago. Czego chcesz, zacna duszo?
Rodrygo. Cóż mi teraz czynić pozostaje, jak sądzisz?
Jago. Co? pójść do łóżka i spać.
Rodrygo. Pójdę się natychmiast utopić.
Jago. Jeżeli to uczynisz, przestanę być twoim przyjacielem na zawsze. Jakież ci głupstwo przyszło do głowy?
Rodrygo. Głupstwo żyć, kiedy życie jest męczarnią, a odjęcie go sobie jest receptą, kiedy śmierć ma być lekarstwem.
Jago. O, nikczemności! Patrzę na ten świat od siedmiu lat, cztery razy wziętych, i odkąd mogę odróżnić dobrodziejstwo od krzywdy, nie spotkałem jeszcze człowieka, któryby umiał być przyjacielem samego siebie. Co do mnie, wolałbym się na człowieczeństwo pomieniać z pawianem, nimbym powiedział, że się chcę utopić z miłości ku pętarce.
Rodrygo. Cóż mam tedy uczynić? Wyznaję, że mi wstyd być tak zakochanym, ale rezygnacya, nie moja to cnota.
Jago. Cnota! Psu na budę! Od nas samych zależy być takimi lub owymi. Nasze jestestwo jest ogrodem, a nasza wola ogrodnikiem; jeżeli chcemy w tym ogrodzie siać pokrzywy lub sałatę sadzić, rozpleniać hyzop, a wyrywać macierzankę, hodować jedno ziele albo pielęgnować różnego rodzaju rośliny, zapuszczać go niedbale lub skrzętnie uprawiać — możność ku temu i środki odpowiednie leżą w woli naszej. Gdyby waga władz naszych nie miała z jednej strony szali rozumu dla zrównoważenia szali zmysłowości z drugiej strony, wtedy krew i ułomność naszej natury doprowadziłaby nas do najhaniebniejszych ostateczności; ale mamy rozum na poskromienie w nas dzikich popędów, cielesnych bodźców i rozkiełzanych chuci, z czego wyprowadzam wniosek, że to, co ty nazywasz miłością, jest poprostu szczepem, ablegrem.
Rodrygo. To być nie może.
Jago. Miłość — jest jedynie krwi chucią i ustępstwem woli. Nuże! Bądź mężem! Utopić się? Top koty i ślepe szczenięta. Mienię się twoim przyjacielem i deklaruję się do ciebie być przywiązanym liną nieprzełomnej wytrwałości; nigdym ci tego nie mógł lepiej dowieść, jak teraz. Naładuj kiesę, udaj się za nią na tę wojnę; przebierz sobie twarz w fałszywą brodę; a kiesę naładuj, powiadam. Ani można przypuścić, żeby Desdemona miała długo kochać tego murzyna — naładuj kiesę — a on ją nawzajem; był to gwałtowny przypływ, i odpływ taki sam będzie, zobaczysz — naładuj tylko kiesę. Ci murzyni nie są stali w swych sentymentach — miej kiesę dobrze podszytą — łakoć, która mu teraz smakuje przesłodko jak chleb świętojański, wyda mu się wkrótce gorżką, jak dziki ogórek. Jej skłonność musi się zmienić, bo młoda; nasyciwszy się nim, pozna niestosowność swego wyboru. Ona musi zmiany zapragnąć, musi, ani wątpić; dlatego miej kiesę naładowaną. Jeżeli chcesz gwałtem pójść na potępienie, obierzże przyjemniejszą drogę ku temu, niż utopienie. Weź pieniędzy, co tylko będziesz mógł. Jeżeli trwałość wiary i świętość ślubów afrykańskiego włóczęgi i kutoprzebiegłej Wenecyanki nie są rzeczą dla mego dowcipu i piekielnych potęg nieprzełomną, to ją posiadać będziesz. Dlatego zaopatrz się w pieniądze. Topić się? Co za myśl dzika! nie tędy droga do celu; raczej ci zostać obwiesiem dopiąwszy swego, niż topielcem nic nie wskórawszy.
Rodrygo. Zaręczyszże mi za skutek, jeżeli na tem oprę moją nadzieję?
Jago. Możesz śmiało na mnie liczyć. Idź, postaraj się o pieniądze. Mawiałem ci często i powtarzam jeszcze raz, że nienawidzę tego murzyna. Moja ansa z serca pochodzi i twoja nie z innego źródła; działajmy więc wspólnie w interesie zemsty. Jeżeli mu zdołasz przypiąć rogi, sprawisz sobie przez to uciechę, a mnie pociechę. Leży jeszcze coś więcej w łonie przyszłości, co się dopiero ma narodzić. Allons! marsz! Zaopatrz się w pieniądze. Jutro o tem obszerniej pogadamy. Bądź zdrów!
Rodrygo. Gdzież się zejdziemy z rana?
Jago. W mojej kwaterze.
Rodrygo. Przybędę jak najwcześniej.
Jago. Bądź zdrów! do zobaczyska! Ale, ale...
Rodrygo. Co takiego?
Jago. Nie topże się już, słyszysz?
Rodrygo. Jużem tej myśli zaniechał. Spieniężę cały mój majątek.
Jago. Bądź zdrów! do zobaczyska! Naładuj trzos, a dobrze. Rodrygo wychodzi.

Tak zawsze z głupców robię sobie łyko.
Krzywdębym czynił memu rozsądkowi,
Gdybym czas marnie tracił z takim dudkiem,
I nie korzystał na tem. Nienawidzę
Tego murzyna; chodzą pogadanki,
Że on przy mojej żonie mnie luzował;
Może to bajka, nie mam pewnych danych,
Że tak jest; samo jednak podejrzenie
Tego rodzaju staje mi za pewność,
I bodzie mnie do zemsty. On mi ufa,
Temci skuteczniej mogę dopiąć celu.
Kassyo przystojny — pomyślmy no trochę. —
Zabrać mu miejsce i nasycić zemstę
Jednym zamachem — ale jak? pomyślmy. —
Gdybym po pewnym czasie otumanił
Ucho Otella nieznacznym poszeptem,

Że on i jego żona są na stopie
Za poufałej? Kassyo miły człowiek,
Kształtny, mogący wzbudzić podejrzenie,
Na serc podbójcę stworzony; a murzyn
Jest charakteru łatwego, prawego,
Wierzy w uczciwość, gdzie widzi jej pozór,
I najdokładniej daje się, jak osioł,
Za nos prowadzić. — Plan mój już osnuty;
Rzucone ziarno: piekło i noc czarna
Wyda potworny owoc z tego ziarna. Wychodzi.





AKT DRUGI.

SCENA PIERWSZA.
Miasto portowe w Cyprze. Taras nad morzem.
Wchodzi Montano z dwoma obywatelami.

Montano. Czy tam co widać na morzu z przylądka?
Pierwszy obywatel. Nic, prócz wysoko wezbranej powodzi,
Nie mogłem dostrzedz ni jednego żagla
Pomiędzy niebem a powierzchnią fali.
Montano. Coś dziś wiatr głośno przemawiał do lądu?
Nie pomnę, aby kiedy szturm podobny
Do parapetów naszych zakołatał.
Jeśli tak samo dął na pełnem morzu,
Jakiż dębowy bal, bity kafarem
Walących się nań gór, mógł nie wyjść z fugi?
O czemże przyjdzie nam usłyszeć?
Drugi obywatel. Pewnie
O rozprószeniu tureckiej eskadry.
Bo stańcie jeno na wspienionym brzegu,
I patrzcie, jakto rozdąsane wały
Miotają się ku chmurom jak bałwany

Rozkołysane, monstrualną paszczą
Żygają wodę w oczy Niedźwiedzicy,
I zdają się chcieć zalać wieczny świecznik
Gwiazdy polarnej. Nigdym jeszcze dotąd
Nie widział takiej wściekłości żywiołu.
Montano. Jeśli turecka flota nie zdążyła
Wcześnie się schronić do jakiej zatoki,
To po niej; ujść jej nie będzie podobna.

Wchodzi trzeci obywatel.

Trzeci obywatel. Wieści, panowie! Wojna już skończona.
Tak srodze Turkom dała się we znaki
Ta nawałnica, że plan ich okulał;
Jeden z weneckich okrętów był świadkiem
Ciężkiego szwanku i rozbicia większej
Części ich floty.
Montano. Pewnaż to wiadomość?
Trzeci obywatel. Okręt ów właśnie zawinął do portu;
Jestto weroński bryg. Kassyo, namiestnik
Bohaterskiego murzyna Otella,
Wysiadł już na ląd; sam wódz, opatrzony
W pełnomocnictwo nieograniczone,
Na morzu jeszcze jest, żeglując ku nam.
Montano. Cieszę się z tego, godzien on być rządcą.
Trzeci obywatel. Tenże sam jednak Kassyo, co nam przyniósł
Pociechę, wieścią o klęsce tureckiej,
Smutną ma minę i modły zanosi
Za całość wodza, bo ich rozdzieliła
Gwałtowna burza.
Montano. Bogdajby ocalał!
Służyłem pod nim; jestto całą gębą
Żołnierz i hetman. Idźmy do przystani
Przybyły okręt powitać i posłać
Wzrok na spotkanie dzielnego Otella,
Aż tam, gdzie krańce morza i błękitu
W jedno spływają.

Trzeci obywatel. Idźmy, bo co chwila
Nowych się gości możemy spodziewać.

Wchodzi Kassyo.

Kassyo. Dzięki wam, mężni obrońcy tej wyspy,
Za te przychylne uczucia dla wodza.
Oby go nieba zachowały cało!
Bo oddzielony od niego zostałem,
Pośród bałwanów wzburzonego morza.
Montano. Dobryż ma okręt?
Kassyo. Mocno zbudowany,
I sternik mistrzem jest w swojem rzemiośle;
Nadzieje moje przeto nie są jeszcze
Śmiertelnie chore i liczą na blizki
Powrót do zdrowia.

Głosy za sceną.

Żagiel! żagiel! żagiel!
Kassyo. Co to za krzyki słychać?

Wchodzi czwarty obywatel.

Czwarty obywatel. Tłumy ludu
Na brzeg wybiegły i wołają: żagiel!
Kassyo. Moja nadzieja zwiastuje Otella.

Słychać wystrzały.

Drugi obywatel. Wydają teraz powitalne salwy;
Nie jest to zatem w każdym razie okręt
Nieprzyjacielski.
Kassyo. Idź pan, proszę, zobacz
I przynieś nam wieść pewną, kto to przybył.
Drugi obywatel. Spieszę natychmiast. Wychodzi.
Montano. Panie namiestniku,
Chciej mi powiedzieć, czy wasz wódz ma żonę?
Kassyo. I jaką jeszcze! Zaślubił dziewicę,
Która z opisem najidealniejszym
Może się równać, któraby zdołała
Najwytworniejsze pióro w kłopot wprawić,
Bo mieści w sobie wszelką doskonałość,

Na jaką może zdobyć się natura.

Drugi obywatel wraca.

Któżto przypłynął?
Drugi obywatel. To niejaki Jago,
Chorąży wodza.
Kassyo. Szczęśliwą zaiste
Miał podróż, kiedy mógł przybyć tak prędko.
Orkany nawet, wichry i topiele,
Śpiczaste rafy i w mur zbite piaski,
Te przyczajone wrogi niewinnego
Tramu okrętów, jakby ulegając
Wpływom piękności, stłumiły złość w sobie
Dla przypuszczenia boskiej Desdemony.
Montano. Któż ona?
Kassyo. Ta to, o której mówiłem.
Pani naszego pana, powierzona
Pieczy dzielnego Jaga, który nasze
Oczekiwania uprzedził o tydzień,
Przybywszy teraz. Panie, chroń Otella!
Zbawczem swem tchnieniem wezdmij jego żagiel,
By mógł okrętem swym ten port ucieszyć,
Chyżo w objęciach Desdemony spocząć,
Wlać nowy zapał w nasz duch pół przygasły
I uszczęśliwić cały Cypr. O, patrzcie!

Wchodzą z orszakiem Desdemona, Emilia, Jago i Rodrygo.

Klejnot okrętu na brzeg wysiadł. Cyprze,
Zegnij kolana przed nią. Cześć ci, pani!
Błogosławieństwo nieba niechaj będzie
Z tobą, za tobą, w krąg ciebie!
Desdemona. Dziękujęć,
Waleczny Kassyo; wiesz co o mym mężu?
Kassyo. Jeszcze nie przybył, i nic więcej nie wiem
Nad to, że zdrów jest i wkrótce tu będzie.
Desdemona. Boję się tylko — czemuś się z nim rozstał?
Kassyo. Straszny spór morza ze sklepieniem niebios
Rozdzielił nasze statki.

Słychać wystrzały.

Słyszysz, pani?
Zbliża się jakiś okręt.

Głosy za sceną.

Żagiel! żagiel!
Drugi obywatel. Ogniem z dział wita naszą cytadelę.
Snać i to nasi.
Kassyo. Chciej pan pójść to sprawdzić.

Wychodzi drugi obywatel.

Mości chorąży, witaj! Witaj, pani!

Całuje Emilię.

Niech ci ta moja śmiałość krwi nie psuje,
Kochany Jago, bo zwyczaj w mym kraju
Uświęca taki objaw serdeczności.
Jago. Gdyby jej usta były dla waszmości
Podobnie szczodre jak jej język dla mnie,
Wnetbyś był syty.
Desdemona. Biedna, słów jej braknie.
Jago. Ma niepośledni ich magazyn; nieraz
Doświadczam tego, kiedybym chciał zasnąć.
W twej obecności, pani, naturalnie
Cofa się trochę z językiem za szaniec
I w myśli tylko gdera.
Emilia. Co też pleciesz!
Jago. Idź, idź; obrazki z was za progiem domu,
Dzwony w pokojach, dzikie koty w kuchni;
Święte, jeżeli same co zbroicie;
Dyablice, gdy kto wam w czem nie dogodzi;
Komedyantki koło gospodarstwa,
A gospodynie w łóżku.
Desdemona. O bluźnierco!
Emilia. Pochwalnych ód mi nie pisz.
Jago. Nie chciej tego.
Desdemona. Cóżbyś napisał, gdybyś mnie miał chwalić?
Jago. O, nie wyzywaj mnie do tego, pani,
Bo Jago zero, jeżeli nie gani.
Desdemona. Spróbuj. — Czy poszedł kto do portu?
Jago. Poszedł.

Desdemona do siebie. Nie w smak mi żarty, chcę atoli pokryć
Stan mój wewnętrzny wesołym pozorem.
No, jakżebyś mnie pochwalił, Jagonie?
Jago. Myślęć ja nad tem, lecz pomysł w tej mierze
Tak się odczepia od mej mózgownicy,
Jak lep od gzymsu, wyrywa mózg z sobą,
Wszystko; wszelako muza ma pracuje
I w taki sposób wydaje swój poród:
Białam, piękna i sprytna, stąd dwie mam korzyści:
Piękność wróży mi szczęście, spryt takowe iści.
Desdemona. A jeśli piękność jest czarną przy sprycie?
Jago. Jestli czarną a sprytną, daję w zakład szyję,
Że ktoś biały niebawem jej czarność pokryje.
Desdemona. Coraz to gorzej.
Emilia. A jeżeli która
Jest, dajmy na to, piękną, ale głupią?
Jago. Głupstwo pięknej kobiecie nie może zawadzić,
Bo przy piękności każda umie sobie radzić.

Desdemona. Niesmaczne to, stare koncepta, zdolne rozśmieszyć karczemną kompanię. Cóżbyś powiedział o kobiecie brzydkiej i głupiej zarazem?
Jago. Niech będzie jak gęś głupia i szpetna jak flądra,
Potrafi, to co każda piękna i mądra.
Desdemona. Co za grubiańskie zdanie! najgorszą pochwaliłeś najlepiej. Jakaż ci pochwała pozostaje dla prawdziwie zacnej kobiety? dla kobiety, której wszechstronna wartość zmusza złośliwość nawet do oddania jej sprawiedliwości?

Jago. Taka, co krasą nęci, a nie razi pychą;
Ma język nie dla kształtu, jednakże jest cichą;
Choć jej złota nie braknie, nie pstrzy się jak lala;
Mogłaby, przecież nigdy sobie nie pozwala;
Gdy ma powód do gniewu i do zemsty możność,
Zniesie urazę, odwet mając za bezbożność;
Której nigdy do głowy nie przyjdzie myśl taka,
Że lepszy jest mlecz śledzia, niż ogon szczupaka;

Co powierzone sobie szanuje sekreta,
A sama nie ma żadnych: o, taka kobieta
Warta — jeżeli tylko jest gdzie takie dziwo —
Desdemona. Czegóż warta?
Jago. Karmić bębny i cienkie butelkować piwo.

Desdemona. Możnaż ohydniej, niegodniej co zakończyć? nie ucz się od niego, Emilio, choć jest twoim mężem. Cóż ty na to, mości Kassyo? Nie jestże to najbezbożniejszy, najbezwstydniejszy bajarz?
Kassyo. Rąbie krzyżową sztuką, łaskawa pani; więcej ma zalet jako żołnierz, niżeli jako światowiec.
Jago do sobie. Bierze ją za rękę; tak, tak, szeptajcie do siebie; w takiej to wątłej tkance uwikłam tak wielką muchę jak Kassyo. Tak, tak, uśmiechaj się do niej, uśmiechaj; równaj nogi, tem dogodniej cię spętam w tej postawie. O, tak, tak, przewybornie! Jeżeli ta uprzejmość wyzuje cię z twego namiestnikostwa, to lepiej ci było tak często nie całować swych trzech palców, którymi z taką gracyą odgrywasz rolę galanta. Brawo! ślicznie całujesz! co za wytworna dworność! w rzeczy samej. Znowu palce do ust? Radbym, żeby ci się zmieniły w szpikulce.

Słychać trąbkę.

To wódz, znam jego trąbkę.
Kassyo. Tak, to on.
Desdemona. Idźmy naprzeciw niego.
Kassyo. Oto idzie.

Wchodzi Otello z orszakiem.

Otello. O, bohaterko moja!
Desdemona. Mój Otello!
Otello. Zdumienie moje, żem cię tu już zastał,
Równa się mojej radości. O, drogi,
Zachwycający skarbie duszy mojej!
Gdyby po każdej burzy miała taka
Cisza nastawać, niech szaleją wichry,
Póki uśpionej śmierci nie przebudzą;

Niech się na góry fal pnie łódź wędrowna
Aż po sam Olimp i w głąb spada nazad
Aż po kraj piekieł! Gdyby trzeba było
Umrzeć natychmiast, skonanie w tej chwili
Błogosławieństwem by mi się wydało,
Bo rozkosz mojej duszy tak jest wielką,
Że się obawiam, czy druga podobna
We mgle przyszłości jest mi zachowaną.
Desdemona. Niechże Bóg broni, aby nasza miłość
I nasze szczęście nie miało się owszem
Z liczbą dni zwiększać!
Otello. Święte twe życzenie!
Nie mogę zmieścić mej radości w słowach.
Oby w harmonii serc naszych nie zaszła
Inna niezgodność jak obecnie. Całuje ją.
Jago. do siebie. Brawo!
Jesteście teraz dobrze nastrojeni;
Ale ja wkrótce odkręcę te kołki,
Co dają taką dźwięczność waszym strunom;
Jakem poczciwy, rozstroję ten półdźwięk.
Otello. Pójdźmy na zamek. Tak więc, przyjaciele,
Wojna skończona. Turcy potonęli.
Jakże się macie, moi dobrzy, moi
Starzy znajomi? Luba, znajdziesz w Cyprze
Dobre przyjęcie, bo mam na tej wyspie
Wielu życzliwych. O, najukochańsza,
Nie kleją mi się wyrazy, majaczę
Ze zbytku szczęścia. Proszę cię, Jagonie,
Każ moje skrzynie poznosić z okrętu,
I kapitana przyprowadź mi z sobą
Do cytadeli; dzielny to marynarz.
Nie mogę jego zasług pozostawić
Bez zawdzięczenia. Idźmy, Desdemono;
Jeszcze raz, bądź mi w Cyprze pozdrowioną!

Otello i Desdemona wychodzą ze swym orszakiem.

Jago do swego sługi. Idź do portu i czekaj tam na mnie. Do Rodryga. Zbliżno się, bracie, jeżeli masz odwagę — a mówią, że nawet tchórze, zakochani będąc, nabierają szlachetnych impulsów, których im odmówiła natura — jeżeli tak jest, to słuchaj, co ci powiem. Kassyo będzie miał tej nocy straż w zamku; przedewszystkiem jednak muszę ci powiedzieć, że Desdemona jest w nim naprawdę zakochaną.
Rodrygo. W nim? to być nie może.
Jago. Przyłóż palec, ot tak, i zważ, co ci powiem. Przypomniasz sobie, jak ona namiętnie pokochała zrazu tego murzyna, za to tylko, że przed nią junaczył i prawił jej smalone duby. Możnaż przypuścić, że go stale kochać będzie za gadulstwo? Odwołuję się do twego rozsądku. Jej oczy potrzebują karmi, a cóż im za rozkosz patrzeć na dyabła? Aby krew po pewnym czasie pożycia ochłodzona, na nowo mogła zakipieć i namiętność ukołysana na nowo się rozbudzić, niezbędną jest ku temu kształtność postawy, stosowność wieku, gładkość oblicza i obejścia, czego wszystkiego murzynowi braknie. Oto, w braku tego rodzaju dezyderyów, subtelna jej czułość widzieć będzie zawód, zacznie czuć niesmak, ckliwość a następnie odrazę do tego murzyna; sama natura do tego ją przywiedzie i znagli do nowego wyboru. Przypuściwszy to, przyjacielu, a przypuszczenie to jest niezbite, bynajmniej nie nakręcone, któż stoi na wyższym szczeblu do tego szczęścia, jak Kassyo? Zręczny to hultaj, nieposuwający skrupulatności dalej, jak do nadania sobie uczciwego, przyzwoitego pozoru, pod którymby tem lepiej mógł zaspokajać swoje sprosne, kryjome chuci? Nikt jak on, nikt jak on; przebiegły to szczwany hultaj; wyżeł na gratki, którego oko umie bić fałszywą monetę sposobności, gdy prawdziwa się nie nastręcza: szatan wcielony. Przytem hultaj ten jest młody i przystojny i posiada wszelkie warunki, za którymi pstre, puste głowy szaleją; hultaj to kompletny, z piekła rodem; i ona go już sobie upatrzyła.
Rodrygo. Nie mogę temu uwierzyć; znam jej bogobojny sposób myślenia.
Jago. Ot, wyjechał z bogobojnością, jak na targ z łysą kobyłą. Toć przecie wino, które ona pije, jest z gron, nie z czego; gdyby była bogobojną, nie zakochałaby się była w murzynie. Bogobojna głupoto! Nie uważałżeś, jak mu dłoń muskała palcami? nie uważałżeś tego?
Rodrygo. Uważałem; ale to tylko tak, z życzliwości.
Jago. Z lubieżności, tak to pewno, jak że mam pięć palców u ręki. Był to wstęp, nieznaczny prolog do dzieła bezwstydu i nierządu. Tak się do siebie zbliżyli ustami, że się ich tchnienia objęły nawzajem. Obmierzłe myśli! nieprawdaż, Rodrygo? Skoro te porozumienia utorują sobie drogę, tuż za niemi pójdzie akcya główna i ostateczne rozwiązanie; tfy! Ale jest na to sposób; posłuchaj mojej rady, przyjacielu; nie napróżno sprowadziłem cię z Wenecyi. Bądź tej nocy na warcie; moją rzeczą będzie naznaczyć ci posterunek; Kassyo nie zna cię; ja będę w poblizkości; staraj się jakimbądź sposobem w gniew go wprawić, bądźto mówiąc za głośno, bądźto szydząc z jego slużbistości, bądźto innym jakim środkiem drażniącym, który czas i okoliczności za najstosowniejszy ci wskażą.
Rodrygo. Dobrze.
Jago. On jest porywczy, pasyonat; zechce cię może laską uderzyć; połechcz no go tak, żeby to zrobił; będzie to dla mnie dostatecznem do podburzenia Cypryjczyków, którzy się nie prędzej uspokoją, aż Kassyo od obowiązków oddalonym zostanie. Wtedy będziesz miał uproszczoną drogę do celu środkami, jakimi będę mógł rozporządzać; i tym sposobem pozbędziemy się zawady, bez usunięcia której nie moglibyśmy się spodziewać powodzenia.
Rodrygo. Zgoda, uczynię to; tylko mi nastręcz sposobność.
Jago. O to się nie troszcz; przyjdź tylko niebawem do cytadeli. Muszę pójść teraz na okręt po jego rzeczy; bądź zdrów.
Rodrygo. Do widzenia. Wychodzi.

Jago. Że się w niej Kassyo kocha, temu wierzę;
Że ona kocha go, to wiarogodne.
Murzyn ma stały, szlachetny charakter
(Choć go nie cierpię, muszę mu to przyznać),
I, ani wątpić, będzie dobrym mężem
Dla Desdemony. Ja ją także kocham,
Nie samą tylko zmysłową miłością,
Jakkolwiek, prawdę mówiąc, niedalekim
Od tak wielkiego grzechu, głównie jednak
W widoku zemsty; podejrzenie bowiem,
Że się ten murzyn wkradł do mej kwatery,
Jak witryolem pali mi wnętrzności.
Póty nie zdoła nic mnie zaspokoić,
Póki nie oddam mu wet za wet; gdyby
To zaś chybiło, opętam mu duszę
Taką zazdrością, że jej nie uleczy
Żadna rozwaga; do spełnienia czego,
Byle mi tylko nie skrewił ten mały
Wenecki szpiczak, którego podjudzam,
Pan Michał Kassyo za most mi posłuży.
Opiszę go jak węża przed murzynem,
Bo się obawiam, aby i on także
Nie znalazł drogi do mojej szlafmycy;
Zyskam murzyna serce, zaufanie
I wdzięczność za to, że go wykieruję
Na błazna; że go z pokoju i szczęścia
W szaleństwo strącę. Oto szkic tej matni;
Blady on jeszcze, czas go uwydatni. Wychodzi.



SCENA DRUGA.
Ulica.
Wchodzi Herold z proklamacyą w ręku; za nim lud.

Herold. Wolą jest Otella, dostojnego, walecznego generała naszego, ażeby, z powodu świeżo nadeszłych wieści o zupełnem zniszczeniu floty tureckiej, całe miasto objawiło swą radość, bądźto przez taniec, bądźto przez fajerwerki, bądź przez inne jakiekolwiek zabawy i uciechy, odpowiednie upodobaniu każdego; tembardziej, że obok tak fortunnego wypadku, generał święci dziś swoje zaślubiny. Wszystkie sale zamku są otwarte i wolno w nich każdemu weselić się i bankietować od tej, to jest piątej godziny, aż dopóki zegar nie wybije jedenastej. Niech nieba błogosławią wyspę Cypr i naszego dostojnego generała Otella!

Wychodzą.



SCENA TRZECIA.
Przedsień w zamku.
Wchodzą Otello, Desdemona, Kassyo i służba.

Otello. Ścisłą tej nocy miej straż, mój Michale;
Trzeba nam samym mieć się na baczności,
Aby uciecha miary nie przebrała.
Kassyo. Jago otrzymał już rozkaz po temu;
Pomimo tego jednak osobiście
Oko mieć będę.
Otello. Jago jest sumienny.
Bądź zdrów, Michale; jutro jak najraniej
Pomnij przyjść do mnie. — Pójdź, najukochańsza,
Kto targu dobił, może zyski ciągnąć;
Nam się już godzi korzyść tę osiągnąć.
Dobranoc.

Wychodzi z Desdemoną i służbą. Wchodzi Jago.

Kassyo. Trzeba nam pójść na wartę, Jagonie.
Jago. Jeszczeć nie teraz, namiestniku; dopiero dziesiąta. Generał pozbywa się nas tak wcześnie z miłości ku swojej Desdemonie, i za złe mu tego wziąć nie można; jeszcze się nią nie nacieszył, a to kąsek godzien Jowisza.
Kassyo. Rzadka to kobieta, w rzeczy samej.
Jago. I ognista, na honor.
Kassyo. W istocie, dziwnie hoże i nadobne stworzenie.
Jago. Co to za oczy! Zdaje mi się, że jest w nich coś wyzywającego.
Kassyo. Coś podbijającego, a przytem, zdaje mi się, nadzwyczaj skromnego.
Jago. A kiedy mówi, to tak, jak gdyby do serca szturm przypuszczała.
Kassyo. W istocie, doskonałość sama.
Jago. Daj im Boże szczęście! Pójdź, namiestniku; mam gąsiorek wina, a tam wpodle jest kilku cypryjskich zuchów, coby radzi szturchnąć w kubki za zdrowie czarnego Otella.
Kassyo. Tej nocy ani kropli, Jagonie. Mam słabą, nieszczęśliwą głowę do picia. Radbym, żeby koleżeństwo wynalazło inny jaki obyczaj na objawienie serdeczności.
Jago. To walne chłopcy; tylko jeden kubek; ja za ciebie pić będę.
Kassyo. Wypiłem dziś wieczór tylko jeden kubek, i to dobrze wodą zobojętniony, a patrz, jaką tu rewolucyę wywołał. Już to takie moje upośledzenie; nie mogę brawować z memi siłami.
Jago. Ejże! ejże! toć to noc na hulankę przeznaczona; a ci panowie tak bardzo sobie tego życzą.
Kassyo. Gdzież oni są?
Jago. U bramy wchodowej; gdybyś chciał ich tu zaprosić.
Kassyo. No, mniejsza zresztą, ale niechętnie to czynię. Wychodzi Kassyo.

Jago. Jeśli choć jeden kubek wlać weń zdołam
Do tego, co już dziś wieczorem wypił,
Tak się drażliwym stanie i zajadłym,
Jak mały piesek bonoński. Rodrygo,
Któremu miłość przewróciła głowę
Prawie na ręby, wychylił już kilka
Porządnych miarek na cześć Desdemony
I jest na warcie. Uraczyłem przytem
Tęgo przed chwilą trzech cypryjskich chwatów,
Hardych i ciętych i dbałych o honor,
Prawdziwe jądro tutejszej młodzieży;
Ci są na straży także. Owóż tedy
Wśród tej drużyny, dobrze podchmielonej,
Przywiodę Kassya do czegoś takiego,
Co całą wyspę oburzy. Już idą.
Niech jeno plan mój nogi nie wywinie,
Z wiatrem i nurtem łódź moja popłynie.

Wchodzi Kassyo, z nim Montano i dwóch innych Cypryjczyków.

Kassyo. Na honor, już mi się w głowie kręci.
Montano. Cóż znowu? od kilku kropel? Nie było nawet flaszki, jakem żołnierz.
Jago. Hej, wina! Śpiewa.

Uderzmy w puhary: buch! buch!
Uderzmy w puhary: buch!
Łyk rzeźwi człowieka,
A życie ucieka,
Więc dalej! niech pije, kto zuch!
— Wina, chłopcy!

Przynoszą wino.

Kassyo. Na honor, przednia śpiewka.
Jago. Nauczyłem się jej w Anglii, gdzie są zawołane majstry do kufla. Ani Duńczyk, ani Niemiec, ani nawet opasły Holender, — hej, wina, — nie dotrzyma placu Anglikowi.
Kassyo. To więc Anglicy mają takie tęgie głowy?
Jago. Ba! kiedy Duńczyk legnie trupem, Niemiec pod ławę się stoczy z przepicia, a Holender odda to, co wypił, Anglik spokojnie każe sobie nalewać nowy puhar.
Kassyo. Za zdrowie naszego generała!
Montano. Chętnie je przyjmuję, namiestniku, i godnie na nie odpowiem.
Jago. O, kochana Anglio! Śpiewa.

Król Stefan nie był marnotrawca,
Z szaraku nosił szarawary,
Dał za nie tylko dwa talary
I jeszcze zdziercą nazwał krawca.
Pan to na wielkie był rozmiary,
A tyś niebogim jest chudziną;
Zbytkiem narody nawet giną,
Wdziej więc na siebie płaszcz swój stary.
— Hola! jeszcze wina.

Kassyo. To jeszcze przedniejsza śpiewka niż tamta.
Jago. Chceszże, abym ją powtórzył?
Kassyo. Nie, nie, bo mi się zdaje niegodnym swego miejsca, kto coś takiego czyni. Tak, tak; Opatrzność jest nad wszystkimi; są dusze, co się doczekają zbawienia, i są dusze, co się nie doczekają zbawienia.
Jago. Masz słuszność, kochany namiestniku.
Kassyo. Co do mnie, bez obrazy generała i kogobądź wyższej rangi, spodziewam się doczekać zbawienia.
Jago. Tak samo i ja, mój namiestniku.
Kassyo. Za pozwoleniem, tylko nie wprzód odemnie; namiestnik powinien być wprzód zbawionym niż chorąży. Ale dość tego; idźmy na służbę. Przebacz nam, Panie, nasze grzechy! Idźmy, panowie. Nie myślicie przecie, żem ja pijany! To mój chorąży, to moja lewa ręka, a to prawa; widzicie, żem nie pijany; mogę jeszcze dobrze stać i mówić dobrze.
Wszyscy. Zupełnie dobrze.
Kassyo. No, to bardzo dobrze; nie trzeba wam przeto myśleć, żem pijany. Wychodzi.

Montana. Idźmy, panowie; czas już na tarasie
Wartę rozstawić.
Jago. Mieliście, panowie,
Próbkę naszego namiestnika; jestto
Wojownik, godzien przy Cezarze służyć
I rozkazywać, ale ma tę wadę,
Coście widzieli; ta zaś do istotnej
Jego wartości w takim jest stosunku,
Jak dzień do nocy w czasie porównania;
Długość ich równa. Szkoda go prawdziwie.
Boję się, żeby Otella w nim ufność
Nie zamieszała spokojności Cypru,
Gdy go ta jego słabość w niewłaściwej
Porze napadnie.
Montano. Częstoż on tak bywa?
Jago. Codzień przed pójściem spać; zdolny jest czuwać
Całe dwie doby, jeżeli go trunek
Nie ukołysze.
Montano. Nie byłożby dobrze
Uprzedzić o tem generała? Może
On o tem nie wie? Może jego dobroć
Dostrzega tylko cnót Kassya, a wady
Jego przebacza? Ażaliż tak nie jest? Wchodzi Rodrygo.
Jago. Rodrygo?! Po cichu do niego.
czego chcesz? ruszajże za nim.

Wychodzi Rodrygo.

Montano. Szkoda, doprawdy, że zacny Otello
Tak ważne miejsce, bo drugiego siebie,
Nałogowemu zwierza pijanicy.
Miałby zasługę, ktoby mu w tej mierze
Oczy otworzył.
Jago. Nie zrobię ja tego,
Choćby mi cały Cypr dawano za to.

Szczerze miłuję Kassya i wolałbym
Uleczyć go z tej wady. Ale cicho!
Cóż to za hałas? Krzyki za sceną.
Na pomoc! na pomoc!

Rodrygo wbiega, Kassyo ściga go.

Kassyo. Ha, psie! gałganie!
Montano. Co to, namiestniku?
Kassyo. A łajdak! uczyć mnie mych obowiązków?
Zbiję na leśne jabłko tego szelmę.
Rodrygo. Bić mnie!
Kassyo. Ujadasz jeszcze?

Uderza Rodryga.

Montano. Namiestniku,
Powściągnij swój gniew, proszę. Wstrzymuje go.
Kassyo. Puść mię waćpan,
Jeżeli nie chcesz sam oberwać guza.
Montano. Wstydź się, pijany jesteś.
Kassyo. Ja, pijany?

Biją się.

Jago. Panowie, dajcie pokój!

Do Rodryga na stronie.

Idź, krzycz gwałtu!

Wychodzi Rodrygo.

Mój namiestniku! przestańcie, panowie!
Panie Montano! Namiestniku! Hola!
Na pomoc! Także straż odbywać mamy?

Dzwon bije na alarm.

Diavolo! któż to na alarm uderzył!
Całe się miasto poruszy. Dla Boga!
Stój, namiestniku! zhańbisz się na zawsze.

Wchodzi Otello z orszakiem.

Otello. Co się tu dzieje?
Montano. Krew się leje ze mnie.
Zranił mię na śmierć. Musi umrzeć!
Otello. Stójcie,
Jeśli wam życie miłe!

Jago. Namiestniku!
Panie Montano! przestańcie, na Boga!
Zgodneż to z waszym stopniem, obowiązkiem?
Stójcie! generał mówi; dajcież pokój!
Otello. Co się to znaczy? Jak przyszło do tego?
Czyśmy się w Turków przemienili? Mamyż
Czynić to, czego nawet bisurmanom
Ich Bóg zabrania? Przez wstyd chrześcijański
Połóżcie koniec tej pogańskiej walce.
Kto pierwszy, w nowym przystępie wściekłości,
Drgnie z miejsca, życiem odpowie mi za to.
Niech zaprzestaną tego bicia w dzwony!
Straszny ich odgłos rzuca próżną trwogę
Na miasto. Co się tu stało, panowie?
Poczciwy Jago, coś aż zbladł z zmartwienia,
Powiedz, kto powód dał do tego? W imię
Twej przychylności wzywam cię, mów.
Jago. Nie wiem.
Przed chwilą jeszcze, przed pół-ćwierć sekundą,
W najlepszej zgodzie z sobą, w zażyłości
Najpoufalszej, jak brat z bratem; nagle
Jak gdyby jaki planeta ich urzekł,
Łap za oręże i dalej po sobie
Grzmotać zaczęli. Nie umiem powiedzieć,
Z czego powstała ta jałowa zwada.
Było mi raczej w jakiej chlubnej sprawie
Stracić tę nogę, co mię tu przywiodła.
Otello. Jakeś mógł tak się zapomnieć, Michale?
Kassyo. Wybacz mi, wodzu, nie mogę rzec słowa.
Otello. Zacny Montano, znany byłeś z taktu;
Wysoko cenił świąt rozwagę twoją
W tak młodym wieku, i twe imię brzmiało
Pochwalnie w ustach najświatlejszych sędziów.
Skądże ci przyszło kazić tak swą przeszłość
I klejnot sławy zamieniać na imię
Burdy nocnego? Odpowiedz mi na to.

Montano. Zacny Otello, ciężko jestem ranny,
Nie mogę mówić; Jago, twój chorąży,
Powie ci wszystko, co wiem; nie wiem wszakże
Abym cokolwiek zdrożnego powiedział
Albo uczynił, jeśli zachowanie
Własnego życia nie zwie się występkiem,
I grzechem nie jest bronić się, gdy napaść
Grozi całości naszej.
Otello. Już krew we mnie
Zaczyna górę brać nad cierpliwością,
I gniew, ćmiąc jasny mój pogląd, nurtuje
Po moich żyłach. Gdy krok zrobię naprzód,
Gdy raz dłoń wzniosę, jeden z was dwóch padnie.
Mówcie więc, jak się wszczął ten bój ohydny?
Kto dał do niego powód? Na kimkolwiek
Cięży stąd wina, tego się wyrzekam,
Choćby był nawet mym bliźnięcym bratem.
Jakto? W samejże twierdzy? gdy lud jeszcze
Trwogą przejęty, skłonny do popłochu,
Wzniecać domowe kłótnie i rozterki,
W noc, w czasie służby, na głównym odwachu?
To niesłychana. — Jagonie, kto zaczął?
Montano. Jeśli przez stronność, z koleżeńskich względów,
Mniej albo więcej powiesz niż jest prawdą:
Nie żołnierz z ciebie.
Jago. Nie łechc mię z tej strony;
Wolałbym raczej mieć ucięty język,
Niż świadczyć przeciw Michałowi Kassyo;
Pewnym atoli, że mu objaw prawdy
Nic nie zaszkodzi. Tak było, mój wodzu:
Jam tu rozmawiał z Montanem, aliści,
Krzycząc o pomoc, wbiega jakiś człowiek,
A za nim Kassyo z wydobytym mieczem,
Jakby w zamiarze pchnięcia go. Montano,
Chcąc go powstrzymać, postąpił ku niemu,
Ja zaś pobiegłem za tamtym, co krzyczał,

By swoim wrzaskiem (co się jednak stało)
Nie rozsiał trwogi. Ów ptak, chyży w nogach,
Umknął mi, śpiesznie więc wróciłem nazad,
Tembardziej, żem już posłyszał szczęk broni,
A przytem Kassya przeklinającego,
Jak jeszcze nigdy dotąd. Gdym powrócił,
Jak powiedziałem, znalazłem ich zwartych
W zaciętej walce, jaką wiedli właśnie,
Gdyś ich rozdzielił, wodzu. Oto wszystko,
Co w tym przedmiocie mam do powiedzenia.
Ludzie są ludźmi, panie; nie jednemu
Trafi się zbłądzić, i aczkolwiek Kassyo
Skrzywdził poniekąd zacnego Montana
(Jak się to w gniewie zdarza człowiekowi
Względem tych nawet, co mu dobrze życzą),
Jednakże Kassyo musiał, mniemam, doznać
Ciężkiej zniewagi od tego, co uszedł,
Zniewagi, jakiej żaden prawy żołnierz
Nie zdoła z flegmą strawić.
Otello. Wiem, Jagonie,
Że twa poczciwość stara się tę sprawę
Postawić w świetle mniej rażącem, aby
Kassya oszczędzić. — Kassyo, sprzyjam tobie,
Ale przestajesz być mym namiestnikiem.

Wchodzi Desdemona ze swym orszakiem.

Otóż i wdzięczny mój anioł się zbudził. —

Do Kassya.

Muszę dać z ciebie przykład.
Desdemona. Co się stało?
Otello. Wszystko już dobrze, luba, idź się połóż.
Ran twych, Montano, sam będę lekarzem.
Hej, służba! niech go do domu prowadzą.

Wychodzi Montano wsparty na sługach.

Jagonie, obejdź miasto i uspokój
Tych, co się mogli zajściem tem przerazić.

Pójdź, Desdemono; takto dla żołnierza
Niema stałego z wytchnieniem przymierza.

Wychodzą wszyscy prócz Kassya i Jagona.

Jago. Jestżeś raniony, namiestniku?
Kassyo. Tak, że mi żaden chirurg nie pomoże.
Jago. Niechże Bóg broni, aby tak być miało!
Kassyo. Dobre imię! dobre imię! moje dobre imię! Utraciłem dobre imię; utraciłem nieśmiertelną część mego jestestwa a pozostała jest bydlęcą. O, Jagonie! już po mojem dobrem imieniu.
Jago. Na poczciwość, rozumiałem, żeś jaką cielesną ranę odebrał; nad temby wartało utyskiwać prędzej niż nad dobrem imieniem. Dobre imię, jest to rzecz nader wietrzna i zawodna; rzecz, którą się częstokroć niezasłużenie nabywa i niewinnie traci. Utraciłeś dobre imię o tyle chyba, o ile się sam mienisz stratnym w tej mierze. Kuraż, przyjacielu! Są przecie środki odzyskania względów generała; zły tylko jego humor dał ci dymisyę; ukarał on cię przez politykę, a nie przez niechęć ku tobie; tak właśnie, jak ktoś, coby nieszkodliwego psa smagał, aby groźnego lwa zastraszyć. Zakołataj jeno do niego znowu, a pewnie drzwi ci otworzy.
Kassyo. Wolałbym go prosić, żeby mnie całkiem odepchnął, jak żeby tak dobry dowódca takiego ladaco, takiego pijanicę, takiego wartogłowa cierpiał dłużej przy sobie oficerem. Spić się! pleść duby! zżymać się! kląć! junaczyć! szermować gębą z własnym cieniem! O, ty niewidzialna potęgo wina! jeżeli jeszcze nie wynaleziono godnej ciebie nazwy, bądź nazwaną — szatanem.
Jago. Co to był za człowiek, którego ścigałeś z mieczem w ręku? Co on ci zrobił?
Kassyo. Nie wiem.
Jago. Czy to być może?
Kassyo. Przypominam sobie masę rzeczy, ale żadnej dokładnie; wiem, że była jakaś kłótnia, ale zabij mnie, nie wiem o co. Że też ludzie mogą do ust przyjmować wroga, co ich okrada z rozumu! Uciechy, rozrywki, hulanki na to są tylko, aby nas obracały w bydlęta.
Jago. Wcale przytomnie mówisz teraz; jakżeś mógł tak prędko wytrzeźwieć?
Kassyo. Podobało się biesowi pijaństwa ustąpić z pola biesowi gniewu; jedno licho przerodziło się w drugie, aby mnie we własnych oczach zmierzić ze szczętem.
Jago. Ejże, ejże — za surowy z ciebie moralista. Ze względu na czas, miejsce i usposobienie tego kraju z serca bym rad, żeby się to nie było stało; ponieważ jednak stało się i odstać się nie może, trzeba, żebyś to jakoś załatał dla własnego swego dobra.
Kassyo. Poproszę go, żeby mnie powrócił do posady, to mi powie, żem pijak. Choćbym miał tyle gąb co hydra, wszystkieby mi zatkał tą odpowiedzią. Dopiero co być człowiekiem rozsądnym i nagle zmienić się w głupca, a nakoniec w bydlę! to okropnie! Przeklęty każdy kubek nad miarę! na dnie jego czart siedzi.
Jago. Ejże, ejże; dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta; przestań mu złorzeczyć. Kochany namiestniku, nie wątpię, że o przychylności mej nie wątpisz?
Kassyo. Przekonany o niej jestem. — Ja pijany!
Jago. Niema człowieka, przyjacielu, któremuby się raz w życiu nie zdarzyło upić. Posłuchaj mojej rady. Żona naszego generała jest teraz generałem; mogę się poniekąd tak wyrazić, bo on się całkiem pogrążył i zatopił w rozpatrywaniu, badaniu i studyowaniu jej wdzięków. Wywnętrz się jej otwarcie, natrzej na nią; ona ci do odzyskania miejsca dopomoże. Ona jest tak łatwego, słodkiego, dobrotliwego charakteru, że za grzech sobie poczytuje nie zrobić więcej nad to, o co jest proszoną. Błagaj jej, aby ten złamany członek pomiędzy tobą a jej mężem w łupki wsadziła, a stawiam mienie moje przeciw wszelkiemu zakładowi, że przyjaźń wasza wyjdzie z tego wyłomu silniejszą, niż była wprzódy.
Kassyo. Dobrze radzisz.
Jago. Z rzetelnej przychylności i najlepszego serca, za to ręczę.
Kassyo. Jak najmocniej temu wierzę; zaraz z rana prosić będę cnotliwej Desdemony, aby się za mną wstawiła. Zwątpię o mym losie, jeżeli mię ten krok zawiedzie.
Jago. Słusznie mówisz. Dobranoc, namiestniku, muszę pójść na patrol.
Kassyo. Dobranoc, poczciwy Jagonie. Wychodzi.

Jago. Niechże kto o mnie powie, żem niecnota,
Skoro ta moja rada tak jest dobrą,
Przeświadczająco trafną, i w istocie
Do przebłagania murzyna jedyną.
Jak łatwo czułe Desdemony serce
Da się do prośby ladajakiej skłonić,
Gdy cel jej prawy! Ona jest tak plenną,
Jak dobroczynne żywioły; a dla niej
Cóż łatwiejszego, jak skłonić murzyna
Do czegokolwiek, chociażby do tego,
Żeby się wyrzekł chrztu i wszelkich innych
Rękojmi odkupienia? Jego serce
Tak jest miłością ku niej okiełznane,
Że się jej daje najpotulniej wodzić,
Jak kapryśnemu bóstwu, które igra
Z ludzką słabością. Jestżem więc niecnotą,
Gdy prostą drogę Kassyowi wskazuję.
Do jego dobra? Piekielna prawości!
Gdy czart chce kogo wwieść w grzech najczarniejszy,
Przybiera k’temu świętobliwy pozór;

Tak i ja teraz czynię; skoro bowiem
Ten dobroduszny półgłówek wymoże
Na Desdemonie poparcie swej sprawy,
I ona wstawi się za nim usilnie
Do swego męża, ja w murzyna ucho
Wleję zjadliwy ten poszept, że ona
Dla dogodzenia swej cielesnej żądzy
Chce go przywrócić nazad, i im bardziej
Starać się będzie dobrze mu uczynić,
Tem bardziej straci wiarę u murzyna.
Takim sposobem zmienię w kał jej cnotę,
I z jej dobroci zgubną sieć uplotę
Dla wszystkich trojga.

Wchodzi Rodrygo.

No, cóż tam, Rodrygo?

Rodrygo. Jestem tu, widzę, na łowach, jak obławniczy pachołek do robienia hałasu, a nie jak pies do schwytania zwierzyny. Wydałem już prawie wszystkie pieniądze, dostałem tej nocy po skórze, i na tem się wszystko skończy podobno, że w nagrodę trudów nabędę doświadczenia, i że bez grosza, z trochą tylko rozumu więcej, powrócę do Wenecyi.

Jago. Jak biedny jest, kto nie ma cierpliwości?
Gojąż się rany zaraz, czy stopniowo?
Wiesz, że działamy sprytem, nie czarami,
A spryt wybierać musi czas stosowny.
Czyż nam źle idzie zresztą? Kassyo zpił cię,
A ty z krztą bólu skasowałeś Kassya.
Wiele się rzeczy udaje pod słońcem,
Ten wszakże owoc dojrzewa najpierwej,
Co najpierw kwitnął; nie bądź więc gorączką.
Przebóg! już świta; wśród zabaw i zajęć
Czas leci. Oddal się, idź na kwaterę;
Bądź zdrów, niebawem usłyszysz coś więcej.
Idźże.

Wychodzi Rodrygo.

Dwie rzeczy są do uczynienia;
Trzeba, ażeby moja pani żona
Za Kassyem rzekła słówko Desdemonie;
Już ja nakłonię ją do tego; sam zaś
Ściągnę murzyna i z nienacka wwiodę
Tam, gdzie pan Michał Kassyo jego żonę
Rozczulać będzie. To droga do celu.
Nie stępże, zwłoko, ostrz tego fortelu. Wychodzi.


AKT TRZECI.

SCENA PIERWSZA.
Przed zamkiem.
Wchodzi Kassyo z muzykantami.

Kassyo. Zagrajcie co krótkiego na dzień dobry
Dla generała; zawdzięczę wam trudy.

Muzykanci grać zaczynają.
Wchodzi błazen.

Błazen. Za pozwoleniem, panowie; czy te wasze instrumenta były w Neapolu, że tak przez nos mówią?
Pierwszy muzykant. Jakto, panie?
Błazen. Nie sążto pędziwiatry, proszę panów?
Pierwszy muzykant. Co pan przez to rozumie?
Błazen. Tak zwane dęte instrumenta, które wiatr puszczają.
Pierwszy muzykant. Nie inaczej; dęte są.
Błazen. Oto macie za fatygę; generał nie lubi takich instrumentów, co skutkiem wzdęcia wiatr puszczają, i dlatego życzy sobie, żebyście mu tą muzyką nie robili dłużej hałasu.
Pierwszy muzykant. Dobrze, panie; nie będziemy.
Błazen. Jeżeli macie taką muzykę, której słyszeć nie można, to grajcie; w przeciwnym razie wsadźcie dudy w miech i marsz!
Pierwszy muzykant. Nie mamy takiej, panie.
Błazen. A więc w imię Boże! Rozpłyńcie się w powietrze! Fora ze dwora!

Wychodzą muzykanci.

Kassyo do odchodzącego błazna. Hej! hej! Słyszysz, moje serce?
Błazen. Nie słyszę waszego serca, tylko was.
Kassyo. Schowaj, proszę, swoje koncepta. Masz tu złoty pieniądz; jeżeli ta pani, co zostaje przy małżonce generała, jest już na nogach, to jej powiedz, że niejaki Kassyo prosi ją o chwilkę rozmowy i tu na nią czeka. Dobrze?
Błazen. Jestci na nogach; jeżeli tylko zechce ich użyć ku przyjściu, to jej powiem, o co idzie. Wychodzi.

Jago wchodzi.

Kassyo. Uczyń to. — W porę przychodzisz, Jagonie.
Jago. Jakto? nie kładłeś się wcale?
Kassyo. Czyż mogłem?
Dobrze już dniało, gdyśmy się rozeszli.
W tej właśnie chwili pozwoliłem sobie
Posłać po twoją żonę; chcę ją prosić,
Aby mi jakoś ułatwiła przystęp
Do Desdemony.
Jago. Zaraz ci ją przyślę;
Pomyślę przytem także o sposobie,
Jakby murzyna usunąć na stronę,
Abyście mogli swobodnie pomówić. Wychodzi.
Kassyo. Dzięki ci! Jeszczem nie znał Florentczyka
Tak poczciwego i przyjacielskiego.

Emilia wchodzi.

Emilia. Dzień dobry, zacny namiestniku; los wasz
Żywo mnie obszedł; lecz bądźcie spokojni,
Wszystko się jeszcze odmieni na dobre.

Generał mówił o tem z swoją żoną,
I ona z zwykłą sobie serdecznością
Orędowała za wami; powiedział,
Że roztropnymi krępowany względy,
Nie może teraz nic dla was uczynić,
Bo ten Cypryjczyk, coście go zranili,
Wielki ma tutaj wpływ i zachowanie;
Ale zapewnił przytem, że wam sprzyja,
I nie potrzeba wam innej protekcyi,
Jak jego dobra chęć, do odzyskania
Namiestnikowstwa.
Kassyo. Mimo tego jednak,
Jeżeli się to wam zdaje stosownem
I wykonalnem, nastręczcie mi, proszę,
Sposobność pomówienia z Desdemoną
Na osobności.
Emilia. Dobrze, pójdźcie jeno;
Wskażę wam miejsce, gdzie będziecie mogli
Z całą swobodą wywnętrzyć się przed nią.
Pójdźcie.
Kassyo. O! jakąż wdzięczność wam winienem.

Wychodzą.



SCENA DRUGA.
Tamże, w innem miejscu.
Wchodzą Otello, Jago i kilku obywateli.

Otello. Jagonie, oddaj ten list sternikowi,
I każ mu senat pozdrowić odemnie.
Idę na szańce; przyjdź tam.
Jago. Dobrze, wodzu.
Otello. Chcecież panowie, pójść ze mną obejrzeć
Fortyfikacye?
Obywatele. Służym Waszej Cześci. Wychodzą.



SCENA TRZECIA.
Tamże, w innem miejscu.
Wchodzą Desdemona, Kassyo i Emilia.

Desdemona. Bądź pewny, panie Kassyo, że uczynię,
Co będę mogła, aby ci dopomódz.
Emilia. Uczyń to, pani; mój mąż tak się martwi
Tą sprawą, jakby była jego własna.
Desdemona. Dobry to człowiek. — Nie wątp, panie Kassyo,
Że cię postawię na tej, co wprzód byłeś
Stopie z mym mężem.
Kassyo. O, łaskawa pani!
Cokolwiek stanie się z Michałem Kassyo,
Wiernym twym sługą być on nie przestanie.
Desdemona. Wierzę ci, panie Kassyo. Wiem, że jesteś
Szczerze do mego męża przywiązany;
Znasz go oddawna; bądź więc przekonany,
Że usunięcie się jego od ciebie
Nie będzie większe nad zakres wytknięty
Politycznymi względy.
Kassyo. Ależ, pani,
Ta polityka może trwać tak długo,
Może się żywić tak błahym pokarmem,
I tak się wzmagać z okolicznościami,
Że gdy kto inny będzie na mem miejscu,
A ja daleko, generał zapomni
O przywiązaniu mem i o mej służbie.
Desdemona. Nie sądź tak; ręczę ci w obec Emilii,
Miejsce odzyskasz. Bądź o nie spokojny;
Kiedy raz komu co przyrzeknę, zwykłam
Dotrzymać tego co do joty. Mąż mój
Nie będzie odtąd miał chwili spokojnej;
Nie dam mu zasnąć, będę mu nad głową
Klektać i piszczeć do zniecierpliwienia;
Łóżko mu w szkołę, obiad zmienię w spowiedź,

Słowem, we wszystko, czego się tknie, wmięszam
Interes Kassya. Nabierz więc otuchy,
Bo protektorka twoja umrze raczej,
Niż się wyrzecze twojej sprawy.

Otello i Jago ukazują się w pewnej odległości.

Emilia. Pani,
Generał idzie.
Kassyo. Żegnam cię, o pani.
Desdemona. Dlaczego? Zostań i słuchaj, co powiem.
Kassyo. Nie mogę, pani; nie jestem na teraz
Przygotowany.
Desdemona. Miejże wolę swoją.

Wychodzi Kassyo.

Jago przez pół do siebie. To mi się nie podoba.
Otello. Co takiego?
Jago. Nic, panie; gdyby jednak... nie wiem sam co.
Otello. Czy to nie Kassyo odszedł od mej żony?
Jago. Kassyo? Nie; tego nie przypuszczam, panie,
Aby on chronił się jak winowajca,
Widząc, że idziesz.
Otello. Zdaje mi się jednak,
Że to był nie kto inny.
Desdemona. Mój małżonku,
Właśnie mówiłam z jednym suplikantem,
Co pod niełaską twoją jęczy.
Otello. Któż on?
Desdemona. Kassyo, namiestnik twój. Luby Otello,
Mam li moc jaką, zdolną wzruszyć ciebie,
To go ułaskaw; bo jeśli on nie jest
Jednym z tych, co cię rzetelnie miłują,
Co mimo wiedzy, nie z umysłu błądzą,
To na poczciwem nie znam się obliczu.
Przywróć go, proszę.
Otello. Czy on stąd odeszedł?
Desdemona. On; z taką skruchą i upokorzeniem,

Że część cierpienia swego mnie zostawił,
Bym z nim cierpiała. Przyzwij go, mój drogi.
Otello. Nie teraz, moje serce, innym razem.
Desdemona. Prędkoż?
Otello. Jak tylko będę mógł najprędzej,
Gdy tego żądasz.
Desdemona. Dziś więc na wieczerzę?
Otello. Dziś? nie.
Desdemona. Nie dzisiaj, to jutro na obiad?
Otello. Jutro nie będę w domu na obiedzie;
W fortecy mam się zejść z oficerami.
Desdemona. To jutro w wieczór lub we wtorek z rana,
W południe, w wieczór, lub z rana we środę?
Naznacz czas, tylko niech się nie przeciąga
Dłużej nad trzy dni. On żałuje szczerze.
Postępek jego odłożywszy na bok,
To, że, jak mówią, w czasie wojny trzeba
Najlepszych nawet karać dla przykładu,
Jest ledwie błędem, na prostą naganę
Zasługującym. Kiedyż się ma stawić?
Powiedz, Otello. Pytam siebie w duszy,
Czegobym tobie odmówiła, gdybyś
Mnie o co prosił i czylibym mogła
Stać tak milcząco? Jakto? Michał Kassyo,
Co ci był druhem, gdyś się o mnie starał,
Co tyle razy w twej obronie stawał,
Gdym mniej korzystnie mówiła o tobie —
On potrzebuje tyle korowodów
Do przebłagania ciebie? Wierz mi, wiele,
Wielebym mogła...
Otello. Proszę cię, dość tego;
Niech przyjdzie kiedy zechce; nie odmawiam
Tobie niczego.
Desdemona. To nie żadna łaska;
To tak, jak gdybym cię prosiła, abyś
Kładł rękawiczki, ciepło się odziewał,

Albo posilnych używał pokarmów;
Słowem, ażebyś miał troskliwą pieczę
O sobie samym. Mam li prośbę, która
Wyłącznie stawia miłość twą na próbę,
Trzebaż, ażeby ta była ważoną
Tak skrupulatnie, i aby jej przedmiot
Spotykał takie trudności?
Otello. Niczego
Ci nie odmawiam; tymczasem zrób dla mnie
To tylko, abym sam został na chwilę.
Desdemona. Miałażbym tego odmówić? nie, panie;
Bądź zdrów.
Otello. Bądź zdrowa, moja Desdemono;
Zaraz do ciebie przyjdę.
Desdemona. Pójdź, Emilio.
Niech się fantazyi twojej zadość stanie;
Jakabądź ona, jestem ci posłuszną. Wychodzi z Emilią.
Otello. Lube stworzenie! Wieczna kaźń mej duszy,
Jeśli nie kocham cię! Gdybym poprzestał,
Światby się zmienił w chaos.
Jago. Z przeproszeniem,
Łaskawy panie.
Otello. Mów, kochany Jago.
Jago. Czy Kassyo wiedział o twojej miłości,
Gdyś o małżonkę swoją się ubiegał?
Otello. Od pierwszej chwili do ostatniej; na co
To zapytanie?
Jago. Ot tak, przez ciekawość;
Nic złego zresztą.
Otello. Skąd ci ta ciekawość?
Jago. Nie przeszło mi przez głowę, że się znał z nią.
Otello. O tak, i często bywał pośrednikiem
Pomiędzy nami.
Jago. Doprawdy!
Otello. Doprawdy!
To cóż? doprawdy. Co w tem upatrujesz?
Nie jest uczciwy?

Jago. Zapytujesz, panie,
Czy on uczciwy?
Otello. Pytam, czy uczciwy?
Jużci, uczciwy.
Jago. O ile wiem o tem.
Otello. Co ty masz w myśli?
Jago. Ja, w myśli?
Otello. Ja, w myśli!
Przebóg! Czyś ty mem echem? Przebąkujesz,
Jakby w twej głowie siedział jaki potwór,
Tak straszny, że go boisz się pokazać.
Ty się domyślasz czegoś. Świeżoś wyrzekł:
To mi się nie podoba, kiedy Kassyo
Stąd się oddalał; cóż to ci się wtedy
Nie podobało? A gdym ci powiedział,
Że on miłostek mych był powiernikiem,
Wtedy znacząco krzyknąłeś: Doprawdy!
I brwi ściągnąłeś i zmarszczyłeś czoło,
Jakbyś był w mózgu swym zamykał jakiś
Okropny domysł. Jeżeli mnie kochasz,
Powiedz, co myślisz.
Jago. Wiesz, łaskawy panie,
Żem ci przychylny.
Otello. Tak myślę, i przeto
Że znam przychylność i poczciwość twoją,
I wiem, że ważysz to, co masz powiedzieć,
Tembardziej trwożą mnie te urywane
Twoje wykrzyki. Takie demonstracye
Są obyczajem nikczemnych szalbierzy;
U prawych ludzi są one objawem
Wstrzymywanego w piersi oburzenia,
Które się gwałtem wyrywa na zewnątrz.
Jago. Kassyo jest, mniemam, poczciwym człowiekiem.
Otello. I ja tak mniemam.
Jago. Ludzieby powinni
Być w rzeczy samej tem, czem się wydają,

A ci, co nie są, niechby się takimi
Nie wydawali.
Otello. Ani słowa, ludzie
Byćby powinni tem, czem się wydają.
Jago. To też ja Kassya mam za poczciwego.
Otello. Nie, w tem się święci coś więcej. Mów do mnie
Jakbyś rozmawiał sam z sobą; wypowiedz
Żywcem swe myśli i najgorszej nadaj
Najgorszy wyraz.
Jago. Wybacz mi, mój wodzu;
Winieniem tobie wszelkie posłuszeństwo,
Nie w tem jednakże, w czem niewolnik nawet
Jest panem siebie. Myśli me wyjawić!
Przypuśćmy, że są zdrożne i opaczne;
Jestże gdzie pałac, w któryby się jakiś
Zakał nie zakradł? Gdzież serce tak czyste,
Aby w niem jakieś brudne podejrzenie
Nie odbywało czasem walnych sądów,
Przy drzwiach zamkniętych trutynując pewne
Zawiłe kwestye?
Otello. Dopuszczasz się istnej
Zdrady, Jagonie, względem przyjaciela,
Gdy go uważasz za pokrzywdzonego,
I nie chcesz jego ucha zaznajomić
Z swemi myślami.
Jago. O, błagam cię, panie,
Jeśli przypadkiem domysł mój jest błędny,
(Coby być mogło, wyznaję albowiem,
Że mam z natury nieszczęśliwą manię
Śledzenia bezpraw, i nieufność moja
Tworzy częstokroć winy, których niema),
Błagam cię tedy, panie, by twa mądrość
Do niezręcznego postrzegacza słowa
Najmniejszej wagi nie przywiązywała,
Ni wniosków jakich chciała wyprowadzać,
Niepokojących z jego niedokładnych

I luźnych uwag. Nie byłoby zgodnem
Z twą spokojnością i twem szczęściem, panie,
Ni z uczciwością moją i rozsądkiem,
Gdybym ci moje myśli wypowiedział.
Otello. Co się to wszystko znaczy?
Jago. Dobre imię,
Łaskawy panie, jest najdroższym skarbem
Mężów i niewiast; kto mi kradnie worek,
Kradnie drań marną, coś i nic; rzecz, która
W tysiącznych była rękach wprzód niż w moich;
Ale kto dobre imię mi wydziera,
Grabi mi dobro, z którego sam nie ma
Korzyści, mnie zaś przyprawia o nędzę.
Otello. Na Boga, musisz mi odkryć swe myśli.
Jago. To być nie może, choćby moje serce
Było w twem ręku, panie, i nie będzie,
Póki to serce jest pod moim kluczem.
Otello. Ha!
Jago. Strzeż się, panie, zazdrości! O, strzeż się
Tego potworu zielonookiego,
Co żyje karmią własnego utworu.
Szczęsny, kto wiedząc o tem, że jest zdradzon,
Może nie kochać tych, co go zdradzili;
Ale jak wielki ten cierpi katusze,
Co wielbiąc wątpi, mając podejrzenie,
Namiętnie kocha!
Otello. O, nędzo!
Jago. Ubogi,
Rad z swego losu, jest arcybogaty,
Ale sam Krezus jest jak Job ubogim,
Gdy się wciąż lęka, aby nie zubożał.
Chroń, Panie Boże, od zazdrości wszystkich,
Których miłuję!
Otello. Co? Cóż to? Czy myślisz,
Że moje życie zazdrości poświęcę?
Że się jak miesiąc zmieniać będę w ciągłych

Kwadrach podejrzeń? Nie; raz zacząć wątpić,
Jestto odrazu zbyć się wątpliwości.
Miej mnie za capa, jeśli kiedykolwiek
Władze mej duszy zajmę tak wydętą
I wietrzną bańką jak ta, którą puszczasz.
Niech sobie mówi świat, że moja żona
Jest piękną, dobrze gra, śpiewa i tańczy;
Że jest rozmowną, lubi towarzystwo.
Wcale to we mnie podejrzeń nie wzbudzi,
Bo gdzie jest cnota, tam ją to ozdabia;
Ani ze względu na brak mych powabów
Powezmę choćby cień niedowierzania,
Boć miała oczy, gdy mnie wybierała.
Nie, mój Jagonie, muszę widzieć pierwej,
Nim zacznę wątpić, mieć dowód, gdy zwątpię;
Skoro zaś dowód mieć będę, o, wtedy
Precz i z miłością i z podejrzeniami!
Jago. Szczerze się z tego cieszę; teraz bowiem
Mogę ci, panie, okazać swobodniej
Moją przychylność. Posłuchaj mnie przeto: —
Jeszcze na teraz milczę o dowodach —
Uważaj, panie, na swą żonę; śledź ją
W stosunkach z Kassyem; miej zwrócone oko;
Tak, ni zazdrośnie, ni z ubezpieczeniem.
Nie radbym, aby twe szlachetne serce
Krzywdy doznało z zbytku swej dobroci.
Baczność więc! Znam ja dobrze obyczaje
Naszego kraju; weneckie niewiasty
Jawią częstokroć niebu takie figle,
Jakichby mężom pokazać nie śmiały;
Sumienie ich nie mówi: nie czyń tego,
Ale: nie wydaj się z tem.
Otello. Czy tak myślisz?
Jago. Żona twa, panie, oszukała ojca
Idąc za ciebie; a gdy się zdawała
Drzeć na twój widok i truchleć, miłością
Tchnęła ku tobie.

Otello. W rzeczy samej.
Jago. Ergo,
Kiedy tak młodo mogła tak udawać
I nawet oczy ojca otumanić
Do tego stopnia, że krok jej przypisał
Wpływowi czarów... Ale ja źle czynię;
Błagam cię, panie, najpokorniej, wybacz,
Wybacz mi zbytek mego przywiązania.
Otello. Obowiązanym ci na zawsze.
Jago. Widzę,
Że cię to, panie, zmięszało cokolwiek.
Otello. Wcale nie, wcale nie.
Jago. Obym się mylił!
Tuszę przynajmniej, że raczysz położyć
To, com powiedział, na karb mej miłości.
Ale ja widzę, panie, żeś wzruszony.
Na Boga! nie chciej mowy mej rozciągać
Do grubszych wniosków i do granic dalszych,
Jak przypuszczenie.
Otello. Nie myślę inaczej.
Jago. W przeciwnym bowiem razie mowa moja
Doprowadziłaby do takich następstw,
O jakich mi się nie marzyło. Kassyo
Jest przyjacielem moim. Ależ, panie,
Wyraźnie jesteś wzruszony.
Otello. Nie bardzo.
Sądzę, że jest mi wierną Desdemona.
Jago. Bogdaj nią długo była i bogdajbyś
Ty, panie, długo tak sądził!
Otello. A jednak,
O ile może natura się zbłąkać...
Jago. Tak, właśnie o to idzie; jak naprzykład:
Że się poważam zrobić tę uwagę, —
Odmówić ręki licznym wielbicielom
Jednego kraju, plemienia i stopnia;
Wzgardzić związkami takimi, do jakich

Wszystko, jak wiemy, w naturze jest skłonnem;
Hm! w temby mógł ktoś upatrzyć chęć zdrożną,
Sprzeczność niegodną, myśl nienaturalną.
Wybacz mi jednak, panie; to, com wyrzekł,
Nie wprost się do niej odnosi, jakkolwiek
Mógłbym się lękać, by z czasem jej chęciom,
Do normalnego zwróconym kierunku,
Nie przyszło stawić twej urody, panie,
Obok urody którego z jej ziomków,
I pożałować wyboru.
Otello. Dość tego;
Bądz zdrów. Jeżeli dostrzeżesz co więcej,
Więcej mi powiesz. Zaleć swojej żonie
Mieć ją na oku. Opuść mnie, Jagonie.
Jago. Żegnam cię, wodzu. Odchodzi.
Otello. Pocóżem się żenił?
Zacny ten człowiek niezawodnie widzi
I wie nierównie więcej, niż wyjawia.
Jago wracając. Łaskawy panie, błagam cię, zaklinam,
Przestań się dłużej nad tem zastanawiać,
Pozostaw resztę czasowi. Jakkolwiek
Dobrzeby było, żeby Kassyo wrócił
Nazad do służby, bo trzeba mu przyznać
Wiele zdolności potemu, z tem wszystkiem,
Jeślibyś, panie, uznał za stosowne,
Jeszcze czas jakiś potrzymać go zdala,
Łatwiej byś jego obrotów mógł dostrzedz.
Uważ, mój wodzu, ażali twa żona
Nie będzie czasem w sposób za żarliwy,
Za natarczywy wstawiała się za nim;
Z tego się wiele da wnieść. Racz tymczasem
Pomyśleć sobie, żem był za gorliwy
W powzięciu obaw i w ich wynurzeniu,
(Jakoż istotnie boję się, czym nie był)
I ufaj jej jak wprzód; błagam cię o to!
Otello. Nie bój się, umiem nad sobą panować.

Jago. Jeszcze raz ścielę się do nóg twych, panie.

Wychodzi.

Otello. Jestto niezwykłej poczciwości człowiek,
I doświadczony znawca wszelkich sprężyn
Ludzkiej natury. Jeśli się przekonam,
Mój ty sokole, że jesteś dzikowcem,
Choćbyś miał pęta z sercem mem splecione,
Puszczę cię, poślę w świat na cztery wiatry,
Abyś polował na własny rachunek.
Może dlatego, żem czarny i nie mam
Tego łatwego obejścia, co daje
Powab fircykom, lub żem już zszedł nieco
W dolinę wieku; mniejsza z tem... już po niej.
Zwiedziony jestem i nienawiść ku niej
To cała moja pociecha. Przekleństwo
Małżeńskim związkom! Możemyż się mienić
Panami wietrznych tych istot, nie będąc
Żądz ich panami? Ropuchą być raczej
I żyć miazmami pieczar, niż posiadać
Do spółki z drugim tę, którą się kocha.
Taki to jednak jest los wielkich świata;
Upośledzeni oni pod tym względem
W prerogatywach bardziej niż maluczcy;
Nieuniknione to jak śmierć; zaledwie
Zadrga w nas życie; już rogata plaga
Zaczyna na nas ciężyć. Ha! to ona.

Wchodzą Desdemona i Emilia.

Jeżeli ta jest kobieta fałszywą,
To chyba niebo samo z siebie szydzi.
Nie wierzę temu.
Desdemona. Kochany Otello,
Obiad i goście czekają na ciebie.
Otello. Naganym godzien.
Desdemona. Dlaczego twa mowa
Tak przytłumiona? Czyś nie słaby?
Otello. Trochę;
Mam ból tu w skroniach.

Desdemona. Z niewczasu; to przejdzie.
Ścisnę ci czoło chustką, a w godzinę
Ból ten ustanie.
Otello. Chustka twa za mała;

Desdemona opuszcza chustkę.

Daj pokój. Idźmy.
Desdemona. Przykro mi żeś słaby.

Desdemona i Otello wychodzą.

Emilia podnosząc chustkę. Cieszę się, żem tę chustkę tu znalazła;
Pierwsza to była pamiątka murzyna.
Mój dziwak mało sto razy mi kazał
Wykraść tę chustkę, ale Desdemona
Tak w niej lubuje i mąż tak ją zaklął,
Aby się nigdy z nią nie rozstawała,
Że ją wciąż nosi przy sobie, całuje
I z nią rozmawia; wyhaftuję drugą
Na ten sam deseń i dam Jagonowi.
Na co mu ona może być potrzebną,
Bóg to wie; mniejsza z tem, nie chcę w to wchodzić,
Li tylko jego fantazyi dogodzić.

Wchodzi Jago.

Jago. Czego się szwendasz? Co tu robisz?
Emilia. Otbyś
Nie gderał lepiej! Mam tu coś dla ciebie.
Jago. Ty masz coś dla mnie? to rzecz zbyt powszednia.
Emilia. Także? naprzykład, co?
Jago. Mieć głupią żonę.
Emilia. Nic więcej? Jesteś nadzwyczaj uprzejmym.
Cóż mi dasz za tę chustkę?
Jago. Jaką chustkę?
Emilia. Jakąż? tę, z której murzyn Desdemonie
Pierwszy dar zrobił, którąś tyle razy
Wykraść mi kazał.
Jago. Więceś ją wykradła?
Emilia. Nie, upuściła ją przez nieuwagę,
A ja, tu będąc, podniosłam ją z ziemi.
Oto jest.

Jago. Daj ją, nieoszacowana
Kobieta z ciebie.
Emilia. Na co ci ta chustka,
Że tak usilnie nalegałeś na mnie,
Bym ją wykradła?
Jago wyrywając jej chustkę. Co tobie do tego?
Emilia. Jeżeli nie masz bardzo ważnych przyczyn,
To mi ją oddaj; oszaleje biedna,
Jak jej nie znajdzie.
Jago. Udaj, że nic nie wiesz.
Potrzebna mi jest i kwita; idź z Bogiem.

Wychodzi Emilia.

W kwaterze Kassya podrzucę tę chustkę;
Tam on ją znajdzie. Fraszki, jak puch błahe,
Są dla zazdrosnych zarówno silnymi
Dokumentami, jak cytaty z pisma.
To może zrządzić jaki taki skutek.
Już murzyn toczy walkę z moim jadem;
Zdradliwy poszept jest istną trucizną,
Co z razu ledwie w smaku da się poczuć,
Ale niebawem z krwią złączona, pali,
Jak roztopiona siarka. Wchodzi Otello.
Miałem słuszność.
Ni wyskok z maku, ni sok mandragory,
Ni żadna siła ziół osypiających,
Już mu nie wróci tego snu błogiego,
Jakim spał wczoraj.
Otello. Ha! ha! mnie niewierna!
Jago. Ejże, zapomnij już o tem, mój wodzu.
Otello. Precz! precz! tyś to mię rzucił na katownię,
O, lepiej tysiąc razy być zdradzonym,
Niż przez pół wiedzieć, że się nim jest.
Jago. Jakto?
Łaskawy panie.
Otello. Czyliżem zamarzył
O jakichkolwiek jej pokątnych związkach?

Dostrzegłżem tego? trwożyłżem się o to?
Dobrzem spał, dobrzem jadł, byłem swobodny,
Lekki, wesoły; na jej słodkich ustach
Nie znachodziłem Kassya pocałunków.
Gdy okradziony nie uczuwa braku
Rzeczy skradzionej, nie mów mu nic o tem;
A okradzionym tak dobrze jak nie jest.
Jago. Boleśnie mi to słyszeć.
Otello. Niechby ją cały obóz był posiadał,
Nie wyłączając ciur, szczęśliwy byłbym,
Gdybym był tego nie świadom. O, teraz,
Bądź zdrów na zawsze spokoju! bądź zdrowa,
Pogodo myśli! Wy w kity piór strojne,
I wy poważne, w pancerz kute hufce,
Co pychę w cnotę mienicie, o bądźcie,
Bądźcie mi zdrowe! Bądźcie i wy zdrowe,
Rżące rumaki, grzmiące trąby, kotły,
Ducha rzeźwiące, wy rozgłośne flety,
Świetne proporce, z wszelkimi przybory
I przepychami właściwymi wojnie;
I wy śmiertelne spiże, których gardła
Nieśmiertelnego władzcy na Olimpie
Głos przedrzeźniają, bywajcie mi zdrowe!
Otello skończył swój zawód.
Jago. O, panie!
Mamże mym uszom wierzyć? Czy podobna?
Otello. Nędzniku, dowiedź mi, że moja żona
Jest wiarołomną; daj mi jaki dowód;
Lub na istnienie wieczne duszy mojej,
Lepiej ci było urodzić się kundlem,
Niż gniew mój budzić.
Jago. Do tegoż mi przyszło?
Otello. Spraw, bym to ujrzał, lub przynajmniej daj mi
Dowód, bez żadnych haczyków, na których
Mogłaby jakaś wątpliwość zawisnąć;
Inaczej biada ci!

Jago. Szlachetny panie!
Otello. Jeśli ją czernisz, a mnie próżno dręczysz,
Nie módl się odtąd, wyrzecz się sumienia;
Na okropnościach okropności gromadź;
Czyń takie rzeczy, iżby patrząc na nie
Niebo aż płakać musiało, a ziemia
Drętwieć ze zgrozy; nic gorszego bowiem
Dodaćbyś nie mógł do szczytu ohydy,
Nad ten postępek.
Jago. Litościwe nieba,
Wejrzyjcie na mnie! Jestżeś, panie, mężem?
Gdzież twoja mądrość, gdzie zmysły? Bóg z tobą!
Składam mój urząd. O, nędzny ja głupiec,
Com swą poczciwość wystrychnął na zbrodnię!
Przewrotny świecie! zapisz to, że dzisiaj
Prawym, rzetelnym być jest niebezpiecznie.
Dzięki ci, panie, za naukę! odtąd
Nikt przyjaciela nie znajdzie w Jagonie,
Skoro przychylność tak na złe wychodzi. Chce odejść.
Otello. Stój! powinienbyś jednak być poczciwym.
Jago. Powinienem raczej być nieroztropnym.
Poczciwość głupstwo, kiedy chybia celu,
Którego stara się dosiądz.
Otello. Na Boga!
Myślę, że moja żona jest niewinną
I że nią nie jest; myślę, żeś ty prawy
I żeś nim nie jest. Dowodu mi trzeba.
Imię jej niegdyś tak jasne, tak czyste,
Jak lice Diany, tak się stało czarnem
I powleczonem sadzą jak twarz moja.
Są li na świecie noże, stryczki, jady,
Płomienie, albo chłonące topiele —
Nie zniosę tego. Gdybym się przekonał!
Jago. Widzę, o panie, żeć namiętność trawi;
Żałuję, żem ci to nasunął. Chciałbyś
Się więc przekonać?

Otello. Chciałbym? nie, chcę tego.
Jago. I możesz; ale jak, łaskawy panie?
Jakże chcesz nabyć przekonania? Chceszli
Jej przeniewierstwa być naocznym świadkiem?
Chceszli ich zejść na dobie?
Otello. Śmierć i piekło!
Jago. Trudnem to, mniemam, byłoby zadaniem,
Chcieć ich wypatrzeć w takiej konjunkturze.
Przeklnij ich, panie, jeśli kiedykolwiek
Więcej ócz ludzkich jak ich cztery, będzie
Przy tem obecnych. Jakże więc? Cóż tedy?
Skąd przekonania? Niepodobna, panie,
Abyś to ujrzał, choćby byli krewcy
Jak małpy albo wilki w czas wesela,
I rozbestwieni jak pijana gawiedź.
Oświadczam wszakże, iż jeżeli ważne
Okoliczności, niezbite poszlaki,
Wiodące prosto do bram prawdy, mogąć
Dać przekonanie, to je mam w mem ręku.
Otello. Daj mi wyraźny dowód jej niewiary.
Jago. Arcy to dla mnie nieprzyjemna sprawa;
Skorom jednakże zaszedł tak daleko,
Powodowany głupią poczciwością
I przywiązaniem, zajdę jeszcze dalej.
Spędziłem świeżo noc tuż obok Kassya,
Że zaś cierpiałem ogromny ból zębów,
Nie mogłem zasnąć. Zdarzają się ludzie
Duszy tak słabej i niepowściągliwej,
Że przez sen paplą o swych interesach;
Tego rodzaju jest Kassyo; słyszałem,
Jak mówił przez sen: luba Desdemono!
Bądźmy ostrożni, kryjmy się z miłością;
A potem chwytał mię, ściskał za rękę
I wołał: luba istoto! a potem
Tak zapalczywie zaczął mię całować,
Jakby mi wyrwać chciał z ust pocałunki

Aż do korzenia; przytulał się do mnie,
Pieścił mię, wzdychał, a potem zawołał:
Przeklęty los, co dał cię murzynowi!
Otello. O, to okropnie! to okropnie!
Jago. Wszakże
To był sen tylko?
Otello. Ale ten sen zdradził
Poprzednie czyny; z piekieł to wskazówka,
Choć tylko przez sen.
Jago. I mogąca poprzeć
Inne dowody, które ladajako
Rzecz objaśniają.
Otello. Rozszarpię ją.
Jago. Zwolna,
Łaskawy panie, jeszcze nic nie widzim;
Jeszcze być ona może wolną zmazy.
Powiedz mi, proszę, tylko, czyś czasami
Nie widział kiedy w ręku swojej żony
Chustki w poziomki haftowanej?
Otello. Właśnie
Dałem jej niegdyś taką; był to pierwszy
Mój podarunek.
Jago. Nie wiedziałem o tem;
Taką jednakże chustkę, (jestem pewny,
Że to jej była), widziałem, jak sobie
Pan Michał Kassyo brodę dziś obcierał.
Otello. Gdyby to była ta?
Jago. Czy ta, czy inna,
Byle jej, zawsze to przeciw niej mówi,
Łącznie z tem, co się wyżej powiedziało.
Otello. Żeby ten nędznik miał nie jedno życie,
Lecz sto ich, tysiąc! jednego za mało
Dla mojej zemsty. Ha! teraz już widzę,
Ze to jest prawda. Patrz, Jagonie, oto
Oddaję niebu z tem westchnieniem cały
Skarb mej miłości; stało się! już po niej!

Wstań, czarna zemsto, z głębokości piekieł!
Miłości, ustąp twego tronu w sercu
Nieubłaganej nienawiści! Pęknij,
Piersi, nabrzękła od padalczych żądeł,
Co cię pokłuły!
Jago. Uspokój się, panie.
Otello. Krwi! krwi! krwi!
Jago. Uzbrój się, panie, w cierpliwość;
Możesz odmienić jeszcze zdanie.
Otello. Nigdy,
Nigdy, Jagonie! Jak Pontyńskie morze,
Którego wzdęta, lodem ścięta fala
Nie zna odpływu wstecz, ale wciąż dąży
Do Propontydy i do Hellespontu,
Tak krwawa moja myśl, w niepowstrzymanym
Naprzód pochodzie, nigdy w tył nie spojrzy,
Ani się cofnie ku brzegom miłości,
I nie wprzód spocznie, aż ją przestwór zemsty
Spełna pochłonie. Klękając.
Na ten błękit niebios!
Z całą należną czcią dla świętych ślubów
Przysięgam, że tak będzie.
Jago klękając także. Czekaj, panie.
Zaświadczcie, o, wy wiecznie tam u góry
Tlejące światła! wy żywioły, które
Nas otaczacie! zaświadczcie, że Jago
Całą działalność swojego umysłu,
Swych rąk i serca święci na usługi
Pokrzywdzonego Otella! Jakkolwiek
Może być krwawem to, co on mi każe,
Mym obowiązkiem będzie posłuszeństwo.
Otello. Nie odpowiadam na twoją przychylność
Marną podzięką, ale jej przyjęciem
I wystawieniem niezwłocznem na próbę;
Spraw, bym za trzy dni z ust twych się dowiedział,
Że Kassyo przestał żyć.

Jago. Zmarł mój przyjaciel;
Żądałeś tego, panie, tak się stało;
Niech ale ona żyje!
Otella. Niech przepadnie
Kukła wszeteczna! Pójdź ze mną, pomyślim
O jakim szybkim pośredniku śmierci
Dla tej uroczej dyablicy. Tyś teraz
Mym namiestnikiem.
Jago. Twym sługą na zawsze. Wychodzą.



SCENA CZWARTA.
Tamże.
Wchodzą Desdemona, Emilia i Błazen.

Desdemona. Nie wiesz, kochanku, gdzie stoi namiestnik Kassyo?
Błazen. Na polu bitwy.
Desdemona. Jakto?
Błazen. On żołnierz, a ktoby o żołnierzu powiedział, że nie stoi na polu bitwy, tenby swoją skórę naraził.
Desdemona. Pytam się, gdzie on stoi kwaterą.
Błazen. Powiedzieć wam, gdzie on stoi kwaterą, na jednoby wyszło, co skłamać.
Desdemona. Możesz kto z tego być mądrym?
Błazen. Nie wiem, gdzie on stoi kwaterą; gdybym przeto powiedział, że stoi nią tu lub owdzie, powiedziałbym wierutne kłamstwo.
Desdemona. Nie mógłżebyś powziąć o nim języka, wywiedzieć się o niego.
Błazen. Uczynię to katechetycznym sposobem, to jest przez pytania i odpowiedzi.
Desdemona. Wyszukaj go, proszę, i proś go, aby tu przyszedł. Powiedz mu, żem o nim mówiła z moim mężem, i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Błazen. Taka rzecz nie przechodzi granic ludzkiej możności, gotów przeto jestem przedsięwziąć jej wykonanie. Wychodzi.

Desdemona. Gdzieżem ja mogła zapodzieć tę chustkę?
Nie wiesz?
Emilia. Nie, pani.
Desdemona. Wolałabym była
Zgubić sakiewkę pełną kruzadosów.
Gdyby szlachetny mój mąż mniej miał prawy
Sposób myślenia i mniej był dalekim
Od nikczemności, właściwej zazdrosnym,
Coś podobnego mogłoby w nim jaką
Złą myśl obudzić.
Emilia. To on nie zazdrosny?
Desdemona. On? słońce jego ojczyzny wyssało
Zdaje się z niego wszelkie takie miazma.
Emilia. Oto nadchodzi.

Wchodzi Otello.

Desdemona. Nie dam mu tym razem
Pokoju, póki Kassya nie odwoła.
Jak się masz, mój Otello?
Otello. Dobrze, pani. Do siebie.
O, co za męka udawać! głośno. A tyże
Jak, Desdemono?
Desdemona. O, dobrze.
Otello. Daj rękę.
Wilgotna ręka u pani.
Desdemona. Bo jeszcze
Wiek jej nie zmroził, ni żadne cierpienie.
Otello. To znaczy płodność, szczodrobliwość serca
I ciepła! Ciepła i wilgotna; takiej
Ręce przystoi zaparcie się świata,
Post i modlitwa, chłosta, umartwienie;
Bo wewnątrz siedzi młody, krewki szatan,
Co lubi broić. Łaskawa to ręka
I hojna.
Desdemona. Słusznie mianujesz ją taką,
Ona ci bowiem serce me oddała.

Otello. Wspaniała ręka! w dawnych czasach serce
Dawało rękę, nowsza heraldyka
Umieszcza w herbach rękę, a nie serce.
Desdemona. Nie znam się na tem. Pamiętasz, coś przyrzekł?
Otello. Cóżem to przyrzekł, kochanie?
Desdemona. Posłałam
Po Kassya, aby przyszedł cię przeprosić.
Otello. Nieznośny katar mam; tak mi dokucza!
Pozwól mi chustki.
Desdemona. Oto jest, mój mężu.
Otello. Tej co ci dałem.
Desdemona. Nie mam jej przy sobie.
Otello. Nie masz jej?
Desdemona. Nie mam, w istocie.
Otello. To szkoda.
Chustkę tę dała była mojej matce
Jedna cyganka, wróżka, co umiała
Najskrytsze myśli ludzkie odgadywać,
I powiedziała jej, że moc tej chustki,
Póki ją będzie miała w posiadaniu,
Nada jej urok i przywiąże do niej
Mojego ojca; gdyby zaś, broń Boże!
Miała ją zgubić lub darować komu,
Wrazby się od niej odwróciło serce
Mojego ojca i wzrok by się jego
Zaczął obracać ku innym pięknościom.
Przy zgonie dała mi ją z tem zleceniem,
Abym ją wzajem dał tej, z którą kiedyś
Los mnie połączyć zechce. Tak zrobiłem.
Strzeżże jej, pilnuj, jako oka w głowie;
Zguba jej bowiem lub podarowanie
Komu innemu, mogłoby sprowadzić
Najfatalniejsze skutki.
Desdemona. Czy podobna?
Otello. Z całą pewnością; magiczny to wyrób.
Pewna Sybilla, która policzyła

Dwieście obiegów słońca na tym świecie,
W wieszczem natchnieniu utkała tę chustkę;
Jedwab doń snuły czarowne robaki,
A farbowaną była w soku, który
Wtajemniczone ręce z serc dziewiczych
Przysposobiły.
Desdemona. Prawdażto istotna?
Otello. Najistotniejsza; chowajże ją dobrze.
Desdemona. Obym więc nigdy jej nie była znała!
Otello. Ha! czemu?
Desdemona. Skąd ta zmiana w twoim głosie?
Otello. Zginęłaż? poszłaż do ludzi? przepadłaż?
Mów, pani.
Desdemona. Boże, zmiłuj się nademną!
Otello. Hę!
Desdemona. Nie zginęła, lecz gdyby zginęła?
Otello. Co?
Desdemona. Nie zginęła, mówię.
Otello. To ją przynieś;
Pokaż ją zaraz.
Desdemona. Mogłabym, lecz nie chcę.
To tylko wybieg, aby mnie zbić z toru
W mej prośbie; proszę cię, przebacz Kassyowi.
Otello. Idź po tę chustkę; przeczuwam coś złego.
Desdemona. Daj pokój; nigdy nie znajdziesz człowieka
Równych mu zalet.
Otello. Idź, przynieś tę chustkę.
Desdemona. Człowieka, który całe swoje szczęście,
Przez tyle czasów, pokładał jedynie
W twej życzliwości, który dzielił z tobą
Niebezpieczeństwa.
Otello. Idź, mówię, po chustkę.
Desdemona. Ejże, niedobry jesteś.
Otello. Precz odemnie! Wychodzi.
Desdemona. Mężu!
Emilia. Nie jestże zazdrosnym ten człowiek?

Desdemona. Jeszczem w nim tego nigdy nie dostrzegła.
Niechybnie jakieś czary są w tej chustce,
O, nieszczęśliważ ja, żem ją zgubiła!
Emilia. W rok, ni w dwa lata nie poznasz mężczyzny;
Oni żołądki a myśmy ich strawą;
Chciwie nas chłoną, a gdy są już syci,
Radziby nas się pozbyć. Oto Kassyo
I mój mąż.

Wchodzą Jago i Kassyo.

Jago. Niema bracie, innej drogi;
Trzeba, ażeby ona to sprawiła.
Patrz, co za szczęście! Przypuśćże szturm do niej.
Desdemona. Witaj, kochany Kassyo; co tam słychać?
Kassyo. Pani, przychodzę powtórzyć mą prośbę.
Spraw, bym za wpływem twego przyczynienia
Odżył na nowo i odzyskał względy
Tego, którego z całej mocy duszy
Czczę i miłuję. Zwłoka mi nieznośna.
Jeżeli moja wina tak jest ciężką,
Że ani służba upłyniona, ani
Żal teraźniejszy, ani zamierzona
Nadal poprawa, nie mogą mi wrócić
Jego życzliwych chęci, niech przynajmniej
Wolno mi będzie prędzej o tem wiedzieć;
Wtedy przybrawszy przymuszony spokój,
Na innej drodze pójdę sobie szukać
Jałmużny losu.
Desdemona. O, szlachetny Kassyo!
Bezsilny teraz jest mój głos; Otello
Już nie Otello; anibyś go poznał,
Gdyby się jego twarz tak odmieniła
Jak jego humor. Oby mi tak zawsze
Błogosławione pomagały duchy,
Jakem usilnie mówiła za tobą;
Gniew jego nawet nie zdołał mnie wstrzymać
Od nalegania. Bądź jeszcze cierpliwy;

Zrobię, co będę mogła, więcej nawet
Niżbym uczynić śmiała w własnej sprawie.
Poprzestań na tem, zacny przyjacielu.
Jago. To on był w gniewie?
Emilia. Tylko co stąd wyszedł;
W istocie, dziwnie wzburzony.
Jago. On w gniewie?
Byłem obecny, gdy kule armatnie
Szeregi wkoło niego rozrywały,
I gdy z nich jedna tuż przy jego boku
Sprzątnęła jego rodzonego brata.
I on jest w gniewie? to nie bez kozery.
Idę natychmiast do niego; niechybnie
Jest w tem coś, kiedy on jest rozgniewany. Wychodzi.
Desdemona. Idź, proszę. Pewnie coś dotyczącego
Spraw państwa; bądź to jaka wieść z Wenecyi,
Bądź potajemna jaka złość, uknuta
Tu w Cyprze, której ślad tylko co odkrył,
Pogodny jego zachmurzyła umysł.
W podobnych razach zwykli się mężczyźni
O małe rzeczy obruszać, choć w gruncie
Wielkie ich drażnią. I nie dziw; jeżeli
Palec nas boli, czyliż się ból z niego
Do innych zdrowych nie rozchodzi członków?
Nie powinniśmy mężów mieć za bóstwa,
Ni żądać od nich takiej uprzejmości,
Jaka przystoi kochankom przed ślubem.
Zgrom mię, Emilio; już serce me chciało
Przed sąd wojenny stawić jego szorstkość,
Lecz widzę, że się dało uwieść świadkom
I oskarżyło go niesprawiedliwie.
Emilia. Oby to tylko był interes państwa,
A nie zazdrosne jakie widzimisię,
Wprost dotyczące się pani!
Desdemona. Niestety!
Dałażem kiedy mu do tego powód?

Emilia. Cóż stąd? zazdrośni o to nie pytają;
Nie zawsze oni zazdroszczą dlatego,
Że mają powód taki lub owaki,
Ale zazdroszczą, bo zazdroszczą; zazdrość
Jest to poczwara, co się sama płodzi,
Sama wylęga.
Desdemona. Niechże nieba chronią
Od tej poczwary mego męża!
Emilia. Amen.
Desdemona. Pójdę do niego. Pozostań tu, Kassyo:
Jeśli go znajdę lepiej nastrojonym,
Poprę twą prośbę i wyczerpnę resztę
Mojej wymowy, by osiągnąć skutek.
Kassyo. Dzięki, o, dzięki ci, łaskawa pani!

Wychodzą Emilia i Desdemona.
Wchodzi Bianka.

Bianka. Jak się masz, Kassyo?
Kassyo. Skądżeś się tu wzięła?
Jak mi się miewasz, śliczna moja Bianko?
Właśniem się, luba, wybierał do ciebie.
Bianka. A jam szła właśnie do twojej kwatery.
Jakto? nie widzieć się ze mną przez tydzień?
Spędzić bezemnie siedem dni i nocy?
Aż ośmdziesiąt godzin, w dubelt wziętych,
I jeszcze ośm? godzin, które zdala
Od przyjaciela ośmdziesiąt razy
Dłużej się wloką niż na cyferblacie?
O, co za nudny obrachunek!
Kassyo. Przebacz,
Przebacz mi, Bianko; ciężkie mię kłopoty
Gniotły w tych czasach; ale ja umorzę
Ten twój rachunek w sposobniejszej porze.
Kochana Bianko, podając jej chustkę Desdemony.
wyhaftuj mi chustkę,
Na wzór tej.

Bianka. Skądżeś przyszedł do tej chustki?
Dar to od jakiejś nowej przyjaciółki.
Dotkliwie czułam twoją nieobecność,
Ale dotkliwiej czuję jej przyczynę.
Takiś to? dobrze, dobrze.
Kassyo. Dajże pokój!
Rzuć te domysły w oczy szatanowi,
Co ci je poddał. Myśliszże na seryo,
Że mam tę chustkę od jakiejś kochanki?
Nie, wierz mi, Bianko.
Bianka. Czyjaż więc jest, powiedz!
Kassyo. Nie wiem; znalazłem ją w moim pokoju.
Podoba mi się haft na niej i zanim
Zgłoszą się po nią, co się pewno stanie,
Chciałbym mieć deseń ten przekopiowany.
Weźże ją, zrób to i odejdź stąd teraz.
Bianka. Odejść? dlaczego?
Kassyo. Czekam tu na wodza;
Złąby to miało minę i nie radbym,
Żeby mię zdybał w towarzystwie z tobą.
Bianka. A to dlaczego, proszę?
Kassyo. Nie dlatego,
Żebym cię nie miał kochać.
Bianka. Lecz dlatego,
Że mię nie kochasz. Odprowadź mię trochę,
I powiedz, czy się prędko dziś zobaczym?
Kassyo. Nie mogęć dalej odprowadzić, serce,
Jak kilka kroków, bo muszę tu czekać;
Ale zobaczym się wkrótce.
Bianka. No, zgoda;
Pamiętaj, że mi pozostajesz dłużny. Wychodzą.


AKT CZWARTY.

SCENA PIERWSZA.
Tamże.
Wchodzą Otello i Jago.

Jago. Sądziszli panie, że to można?
Otello. Można?
Co można?
Jago. Możnaż ściskać się pokątnie?
Otello. Zakazane są takie uściśnienia.
Jago. Lub być w objęciach gacha rozpustnika
Przez parę godzin i więcej, i myśleć,
Że to nic złego?
Otello. Być w objęciach gacha
I myśleć, że to nic złego? Jagonie,
Toby prawdziwą było hipokryzyą
Dla zamydlenia oczu szatanowi.
Ktoby uczciwym być chciał i tak czynił,
Tenby ulegał pokusom szatana
I samby kusił sprawiedliwość niebios.
Jago. Jeśliby jednak nie czynił nic więcej,
Takiby usterk był do przebaczenia.
Z tem wszystkiem, gdybym mej żonie dał chustkę...
Otello. To cóż?
Jago. To chustka ta byłaby, panie,
Prawną własnością mej żony, i ona
Miałaby, jako właścicielka, prawo
Podarowania jej, komuby chciała.
Otello. Onać jest panią i swego honoru;
Mogłażby i ten podarować?
Jago. Honor
Jest to istota, której się nie widzi.

I bardzo często bywa tych udziałem,
Co jej nie mają; ale chustka, chustka...
Otello. Na Boga! radbym był o tem zapomnieć.
Mówiłeś — o, ta myśl krąży w mej duszy
Jak kruk nad domem dotkniętym zarazą,
W złowieszczy sposób dla wszystkich — mówiłeś,
Że on tę chustkę posiada.
Jago. Cóż z tego?
Otello. Zaprawdę nie jest to wcale pomyślnem.
Jago. A gdybym też był mówił, że widziałem,
Jak on cię krzywdził, panie? że słyszałem —
Są bowiem takie niecnoty na świecie,
Co zniewoliwszy sobie lub posiadłszy
Jaką kobietę, skutkiem tych zabiegów,
Lub jej łatwości do zbałamucenia,
Żyćby nie mogli, gdyby tego zaraz
Nie wypaplali —
Otello. To więc on co mówił?
Jago. Mówiłci, panie; nic takiego jednak,
Czegoby nie mógł się wyprzeć.
Otello. Cóż mówił?
Jago. Że z nią — ej, nie wiem co —
Otello. Co? co? mów zaraz.
Jago. Był jak mąż z żoną.

Otello. On? z nią! jak mąż z żoną! — Ta chustka, — te wyznania, — ta chustka. — Kto czyni wyznania, z tym na szubienicę! — Nie, wprzód z nim na szubienicę, a potem niech wyznaje! — Dreszcz mię przechodzi. Takie wrzenie w mózgu byłoby przeciw naturze, gdyby nie było wskazówką. Nie słowa to tak mię wstrząsają. — Fuj! fuj! — Czy być może? — Przyznaj się! — Gdzie chustka? O, szatanie!

Wpada w odrętwienie.

Jago. Działaj, trucizno moja, działaj! Tak to
Łowi się w matnię łatwowiernych głupców,
Niejedna zacna, uczciwa kobieta

Takim sposobem osławioną była
Jak najniewinniej. — Ejże, ejże, panie!
Otello! wodzu mój! Wchodzi Kassyo.
Czego chcesz, Kassyo?
Kassyo. Co się tu stało?
Jago. Wpadł w wielką chorobę;
Jużto od wczoraj drugi taki atak.
Kassyo. Trzeba mu potrzeć skronie.
Jago. Nie, daj pokój.
Niemoc ta musi przejść swój bieg spokojnie,
Inaczej, pianą ustaby mu zaszły,
Szalećby zaczął. Patrz, już się porusza;
Oddal się, oddal na chwilę: niebawem
Odzyska zmysły. Jak go tu nie będzie,
Chciałbym pomówić z tobą o czemś ważnem. —

Kassyo wychodzi.

Jakże ci, panie? nie zraniłżeś głowy?
Otello. Drwisz ze mnie?
Jago. Jażbym miał z ciebie drwić, panie?
Nie, Bóg mi świadkiem! Radbym, abyś przyjął
To dopuszczenie jak mąż.
Otello. Mąż z rogami!
To istny potwór, bydlę, nic innego.
Jago. Jest więc nie mało bydląt w ludnych miastach,
I znakomitych potworów nie mało.
Otello. Więc on to wyznał?
Jago. Bądź mężem, mój wodzu.
Pomyśl, że każdy, co ma włos na brodzie,
W małżeńskiem jarzmie może los twój dzielić.
Miliony takich się znajdą, co leżąc
W zbrukanem łożu, gotowi są przysiądz,
Że ono czyste; z tobą tak źle nie jest.
O, niema większej dla piekła uciechy,
Jak gdy kto pieści chytrą rozkosznicę
I dobrodusznie ma ją za cnotliwą.
Nie, tu potrzeba przeświadczenia; wiedząc

Czem kto jest dla mnie, będę wiedział także
Czem dlań być wzajem.
Otello. O, słusznie, to pewna.
Jago. Zejdź, panie, trochę na stronę i uwięź
Swoje uczucia w szrankach cierpliwości.
Gdy cię przed chwilą przygniotło cierpienie
(W sposób niegodny takiego człowieka),
Nadszedł tu Kassyo; zbyłem go, jak mogłem,
I ubarwiwszy przed nim ów paroksyzm,
Prosiłem, aby się później tu stawił,
Dla pomówienia ze mną, co i przyrzekł.
Skryjże się, panie, gdziekolwiek opodal
I zapisz sobie każdy pogardliwy,
Przedrwiwający i szyderczy wyraz,
Jaki na jego twarzy się ukaże;
Bo on mi musi jeszcze raz wygadać,
Gdzie, jak, jak często, jak długo i kiedy
Miał z twoją żoną schadzkę i mieć będzie;
Uważaj, panie, na grę jego twarzy,
Powtarzam. Tylkoż uzbrój się w cierpliwość,
Bo powiem, że masz żółć jedynie w sobie,
A męstwa ani krzty.
Otello. Słuchaj, Jagonie,
Będę cierpliwym, ale ta cierpliwość
Krwawo się skończy; słyszysz?
Jago. Mniejsza o to.
Byleby w porę. Usuńże się, panie.

Otello odchodzi na stronę.

O Biankę go się wypytywać będę,
O tę wytartą nimfę, co frymarcząc
Swemi pieszczoty, kupuje chleb sobie
I odzież; ona szaleje za Kassyem,
Lecz kosa trafia tym razem na kamień,
Jak się to zwykle zdarza takim dziewkom;
Ilekroć Kassyo słyszy o niej wzmiankę,
Tylekroć parska śmiechem. — Otóż idzie.

Wchodzi Kassyo.

Im bardziej on się śmiać będzie, tem bardziej
Wściekać się będzie Otello; zajadła
Zazdrość murzyna wytłómaczy sobie
Uśmiechy, gesta i jowialne żarty
Biednego Kassya zupełnie na opak. —
Jak się masz, namiestniku?
Kassyo. Temci gorzej,
Gdy mi nadajesz ten tytuł, którego
Brak mię zabija!
Jago. Zakołataj jeno
Do Desdemony, a nie doznasz braku. Ciszej.
Gdyby to tylko było w mocy Bianki,
Jakżebyś prędko cel życzeń otrzymał!
Kassyo. Biedna istotka!
Otello do siebie. O, jak się już śmieje!
Jago. Dalipan, jeszczem nie widział kobiety,
Tak zakochanej jak ona.
Kassyo. Biedactwo!
W istocie, zdaje się do mnie mieć słabość!
Otello do siebie. Nie przeczy i jak drwiąco to przyznaje.
Jago. Słuchajno, Kassyo.
Otello do siebie. Teraz go wyciąga
Na dobitniejsze słowo. Nuże! dalej!
Jago. Ona się daje z tem słyszeć, że myślisz
Wziąć ją za żonę: szczerze masz ten zamiar?
Kassyo. Cha! cha! cha!
Otello do siebie. Tryumfujesz, Rzymianinie?

Kassyo. Ja wziąć za żonę fryjerkę? Proszę cię, miejże litość nad moim rozsądkiem; nie sądź go tak niezdrowym. Cha! cha! cha!

Otello do siebie. Tak, tak, tak, śmieje się, kto wygrywa.
Jago. Doprawdy, wieści chodzą, że się z nią ożenisz.
Kassyo. Powiedz prawdę.
Jago. Szelma jestem, jeżeli nie.
Otello do siebie. Więceście się mnie już pozbyli? Dobrze.

Kassyo. To własny wymysł tej błaźnicy; wbiła sobie w głowę, że się z nią ożenię, przeto, że sobie tego życzy, nie że ja jej to przyrzekłem.

Otello do siebie. Jago daje mi znak, teraz się zacznie wywnętrzać.
Kassyo. Tylko co tu była, ściga mnie, gdzie się ruszę. Niedawno stałem na wybrzeżu, rozmawiając z kilku Wenecyanami, aż oto nadbiega ta lala, i bez ceremonii rzuca mi się na szyję, ot tak. —
Otello do siebie. I woła: O, mój Kassyo! lub coś podobnego; z jego gestów można się tego domyślić.
Kassyo. I wiesza się na mnie i cmoka mnie i kwili, i skubie mnie i ciągnie. Cha! cha! cha!
Otello do siebie. Teraz powie, jak go wciągnęła do mego pokoju. O, nędznik! widzę nos jego, ale nie widzę psa, któremu go rzucę.
Kassyo. Na poczciwość! muszę z nią zerwać stosunki.
Jago. Tam do licha! patrz, kto to idzie.

Wchodzi Bianka.

Kassyo. Biadaż mi z tym koczkodanem! — Co się to znaczy, że się tak włóczysz za mną?
Bianka. Niech się czort włóczy za tobą! Co znaczy ta chustka, co mi ją dałeś przed chwilą? Byłam tak głupią, żem ją wzięła. Mam z niej haft zdejmować? Tak misterny wyrób znalazłeś w swojej kwaterze i niby nie wiesz, kto go tam zostawił. To prezent od jakiejś marmuzeli i ja mam z niej haft zdejmować! Daj ją jakiej hetce pętelce a nie mnie; od kogokolwiek ją masz, nie myślę zdejmować z niej haftu.
Kassyo. No, no, kochana Bianko! zgoda, zgoda!
Otello do siebie. Nieba, byłażby to owa chustka odemnie?
Bianka. Jeżeli chcesz dziś przyjść na kolacyę, to dobrze; a nie, to przyjdź, kiedy ci przypadnie ochota.

Wychodzi.

Jago. Nuże za nią! nuże za nią!
Kassyo. Na honor! muszę pójść; inaczej zbeształaby mnie na ulicy.
Jago. Będzieszże u niej na kolacyi?
Kassyo. Zapewne.
Jago. No, to może się tam zobaczym, bo w istocie potrzebuję z tobą pomówić.
Kassyo. Przyjdź, przyjdź; przyjdzieszże pewno?
Jago. Przyjdę, przyjdę.

Wychodzi Kassyo.

Otello. Jak go mam zamordować, Jagonie?
Jago. Czy uważałeś, panie, jak się naśmiewał z własnej zbrodni?
Otello. O, Jagonie!
Jago. I widziałeś ową chustkę?
Otello. Mojaż to była?
Jago. Twoja, panie, jak żyw tu stoję. Miałeś dowód, jak on ceni tę szaloną kobietę — mówię o twojej żonie — ona mu ją dała, a on ją daje swojej utrzymance.
Otello. O, gdybym go mógł przez dziesięć lat mordować! — Piękna kobieta! śliczna kobieta! luba kobieta!
Jago. Trzeba o tem teraz zapomnieć.
Otello. Niech zgnije, niech zmarnieje i do piekła pójdzie tej nocy! bo że musi umrzeć, to pewna. — Serce moje obróciło się w kamień, kaleczy mi rękę, gdy w nie uderzę. — O, świat nie ma śliczniejszej istoty! mogłaby leżeć w łożnicy cesarza i mieć go niewolnikiem swych skinień.
Jago. Nie w porę te rozpamiętywania.
Otello. Niech przepadnie! powiadam tylko, jaką jest. — Tak zgrabna z igłą w ręku! tak czarodziejsko muzykalna! ach! onaby swoim śpiewem zaklęła dzikość niedźwiedzia. Tak pełna wytwornego dowcipu! tak rozumna!
Jago. Tem ci godniejsza potępienia.
Otello. O, po tysiąc, po tysiąc razy! A przytem tak słodka, tak uprzejma w obcowaniu!
Jago. W istocie, za uprzejma.
Otello. To pewna. — Co za szkoda jednak! O, Jagonie! Co za szkoda!
Jago. Jeżeli się, panie, nad jej niecnotą rozczulasz, to daj jej patent do grzeszenia; bo jeżeli to ciebie nie obchodzi, nikt pewnie inny nie weźmie tego do serca.
Otello. Rozsiekam ją na drobne kawałki. Mnie zdradzać tak haniebnie!
Jago. To szkaradnie z jej strony.
Otello. Z moim podkomendnym!
Jago. To jeszcze szkaradniej.
Otello. Postaraj mi się, Jagonie, o truciznę na tę noc. Nie będę się z nią wdawał w rozprawy, aby mnie jej postać i piękność nie rozbroiła. Na tę noc, Jagonie.
Jago. Daj, panie, pokój truciźnie; uduś ją w łóżku, w tem samem łóżku, które zbezcześciła.
Otello. Dobrze, sprawiedliwość tego kroku podoba mi się; tak uczynię.
Jago. A co do Kassya, tego ja biorę na siebie; o północy dowiesz się, panie, czegoś więcej.

Słychać trąbienie.

Otello. Wybornie. — Co ma znaczyć to trąbienie?
Jago. Pewnie nadeszła jaka wieść z Wenecyi. —
To Lodowiko, w poselstwie od Doży,
Zbliża się, a z nim twoja żona, panie.

Wchodzą z orszakiem Lodowiko i Desdemona.

Lodowiko. Witaj, cny generale!
Otello. Witaj, panie.
Lodowiko. Doża i senat pozdrawiają ciebie.

Oddaje mu list.

Otello. Całuję tego tłumacza ich woli.

Otwiera list i czyta.

Desdemona. Cóż nam nowego przynosisz, kuzynie.
Jago. Siniore, pozwól mi wyrazić radość
Z ujrzenia ciebie.
Lodowiko. Dziękuję Waćpanu.
Jakże się miewa Kassyo?
Jago. Żyje, panie.
Desdemona. Smutne pomiędzy nim a moim mężem
Zaszło w tych czasach rozdwojenie, ale
Ty ich pojednasz.
Otello. Czy tak?
Desdemona. Co, mój mężu?
Otello czytając. Nie zwlekaj tego uczynić, jak tylko
Lodowiko. On nie do pani mówił, on jest cały
Listem zajęty. To więc twój małżonek
Jest poróżniony z Kassyem?
Desdemona. Na nieszczęście;
Dałabym, nie wiem co, żeby znów byli
Na dawnej stopie, bo sprzyjam Kassyowi.
Otello. Ognia i siarki!
Desdemona. Mężu!
Otello. Maszli zmysły?
Desdemona. Gniewasz się?
Lodowiko. Pewnie go ten list tak wzburzył;
Bo go podobno senat odwołuje
I zarząd wyspy powierza Kassyowi.
Desdemona. Doprawdy, cieszę się z tego.
Otello. W istocie?
Desdemona. Co, panie?
Otello. Cieszę się, żeś oszalała.
Desdemona. Jakto? kochany mężu? —
Otello. Precz, dyablico!

Uderza ją.

Desdemona. Nie zasłużyłam na to.
Lodowiko. Generale,
Temu w Wenecyi wiaryby nie dano,
Chociażbym przysiągł, że na to patrzałem.

Taki postępek jest twardy nad miarę,
Przeproś ją, płacze.
Otello. O, dyablico! gdyby
Ziemię zapłodnić mogły łzy niewieście,
Z każdej ich kropli powstałby krokodyl.
Precz z moich oczu!
Desdemona. Nie chcę cię już drażnić.

Odchodzi.

Lodowiko. Co za uległość i pokora! — Każ jej
Powrócić nazad, panie generale.
Otello. Wróć się!
Desdemona. Co każesz?
Otello. Czego pan chcesz od niej?
Lodowiko. Ja?
Otello. Chciałeś przecie, aby przyszła nazad.
O, ona umie się jak chcesz, obracać;
Iść wstecz, a przecie naprzód, i znów wstecznie;
I płakać umie, panie, umie płakać;
I jest uległą, jak mówisz — uległą,
Bardzo uległą nawet. — Płaczże jeszcze. —
O, co do tego, jest to, panie, czułość
Arcysubtelna. — Mam więc Cypr opuścić.
Odejdź stąd, przyszlę niedługo po ciebie. —
Panie, posłuszny jestem rozkazowi,
I do Wenecyi wracam. — Precz mi zaraz!

Wychodzi Desdemona.

Kassyo obejmie mój urząd. Bądź łaskaw
Przyjąć dziś u mnie wieczerzę, siniore;
Szanowny z pana gość. — Kozy i małpy!

Wychodzi.

Lodowiko. Toż to szlachetny ów murzyn, którego
Cały nasz senat ma za doskonałość?
Toż to ów umysł szlachetny, którego
Nigdy namiętność zachwiać nie zdołała?
Którego cnoty stałej i hartownej
Żaden traf, żadna przeciwność nie mogła
Zgiąć ni wykrzywić?

Jago. Bardzo się odmienił.
Lodowiko. Powiedz mi, jestli on zdrów na umyśle?
Jago. Jest, panie, — tem, czem jest; sąd mój tu milczy.
Dałby Bóg, aby był tem, czemby mógł być,
Jeśli tem, czemby mógł być, nie jest teraz.
Lodowiko. Żeby aż żonę uderzyć!
Jago. Zaprawdę
Nie był to wcale uprzejmy postępek;
Radbym jednakże, aby się skończyło
Li na tem.
Lodowiko. Czy to taki jego zwyczaj?
Czyli też może ten list na krew jego
Wywarł wpływ taki i do tej zdrożności
Dziś po raz pierwszy go przywiódł?
Jago. Niestety!
Ladaco byłbym, gdybym mówił o tem,
Com widział, albo czegom się dowiedział.
Miej go na oku, siniore, a własne
Jego czynności zastąpią świadectwo
Mego języka. Miej tylko nań oko
Zwrócone, panie, gdy będziecie razem.
Lodowiko. Przykro mi, że się na nim tak zawiodłem.

Wychodzą.



SCENA DRUGA.
Pokój w zamku.
Wchodzą Otello i Emilia.

Otello. Więc nie dostrzegłaś niczego?
Emilia. Nie, panie,
Anim słyszała, anim pomyślała
Coś podobnego.
Otello. Widywałaś jednak
Kassya z nią razem.
Emilia. Ale nie widziałam

Nic nagannego wtedy i słyszałam
Każdą syllabę przez nich wymówioną.
Otello. Nigdyż do siebie nie szeptali?
Emilia. Nigdy.
Otello. I nigdy cię nie wysyłali?
Emilia. Nigdy.
Otello. Po wachlarz albo rękawiczki, po nic?
Emilia. Po nic a po nic, panie.
Otello. To rzecz dziwna.
Emilia. Gotowam stawić duszę moją w zakład
Za jej niewinność; jeżeli inaczej
Myślisz, o panie, oddal tę myśl, ona
Próżno zakłóca twój spokój. Jeżeli
Jaki niecnota ci to poddał, niechaj
Niebo go za to zetrze jako węża!
Jeżeli bowiem ta kobieta nie jest
Cnotliwą, czystą i wierną, to niema,
Niema na świecie szczęśliwego męża,
I najzacniejsza żona tak jest niecną,
Jak potwarz.
Otello. Powiedz jej, żeby tu przyszła.
Idź. Wychodzi Emilia.
Tamta nie jest kuta w takim stopniu,
Nie umie tyle gadać. To rufianka
Arcyprzebiegła, istny klucz i rygiel
Do zamykania wszetecznych tajemnic.
A przecież klęka, modli się, bywałem
Sam nieraz świadkiem tych pobożnych praktyk.

Desdemona i Emilia wchodzą.

Desdemona. Co mi rozkażesz, panie?
Otello. Pójdź tu, rybko.
Desdemona. Czego odemnie żądasz?
Otello. Pokaż oczy,
Patrz mi w twarz.
Desdemona. Cóż to za straszna przemowa?
Otello do Emilii. A aśćka dalej do swych obowiązków!

Zamknij drzwi, zostaw czułą parę samą;
Kaszlej i chrząkaj, jak się kto przybliży.
Nuże, pełń swoje rzemiosło, no, śpiesz się.

Wychodzi Emilia.

Desdemona. Błagam cię, panie, na kolanach, powiedz,
Co znaczy twoja mowa, nie pojmuję
Twych słów, pojmuję tylko jakąś wściekłość
W tych słowach.
Otello. Powiedz mi, coś ty za jedna?
Desdemona. Twa żona, panie; wierna twoja żona.
Otello. Poprzysiąż na to, potęp sama siebie;
Inaczej, widząc twą anielską postać,
Pochwycić ciebie baliby się dyabli;
Bądź więc po dwakroć potępioną, przysiąż,
Żeś jest uczciwą.
Desdemona. Niebu to wiadomo.
Otello. Niebo wie, żeś jest zdradziecką jak szatan.
Desdemona. Kogoż ja zdradzam, panie? w czem? dla kogo?
Otello. O, Desdemono! precz! precz!
Desdemona. O, mój Boże!
Ty płaczesz? Jestżem ja tych łez przyczyną?
Jeśli przypadkiem sądzisz, że mój ojciec
Jest sprawcą twego odwołania, nie kładź
Tej winy na mnie, jeżeliś ty stracił
W nim przyjaciela, ja straciłam także.
Otello. Niechby mnie niebo jakbądź doświadczało
Utrapieniami, niechby na mą głowę
Zlało nawałem krzywdy i cierpienia,
Niechby mnie całkiem pogrążyło w nędzy,
W loch mnie rzuciło i pogrzebło wszelkie
Moje nadzieje, jeszczebym gdzieś w duszy
Znalazł cierpliwość do zniesienia tego;
Lecz czynić ze mnie cel naigrawania,
Na który wzgarda świata bezustannie
Sztywnymby swoim palcem wskazywała —

I tobym jednak zniósł, znieść miałbym siłę;
Ale tam, kędy serce me przyrosło,
Kędy żyć muszę, albo nie żyć wcale,
Tam być wygnańcem; od zdroju, z którego
Wypływa strumień mojego istnienia,
A bez którego wysechłby koniecznie,
Od tego zdroju zostać odepchniętym,
Albo go widzieć obróconym w bagno,
W którem osiada skrzek — o! cierpliwości,
Młody, różanousty cherubinie,
Zmień twą naturę w obec takiej doli,
I przybierz postać tak groźną jak piekło!
Desdemona. Tuszę przynajmniej, że mnie mój małżonek
Ma za uczciwą.
Otello. O, za tak uczciwą,
Jak owe muchy w jatkach w czasie lata,
Co się gżą wraz po lęgu. O, ty chwaście,
Tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący,
Że aż odurzasz; bogdajbyś był nigdy
Na świat nie przyszedł!
Desdemona. Nieszczęsnaż ja! Jakiż
Grzech popełniłam, o którym nic nie wiem?
Otello. Na toż ta piękna książka dzień ujrzała,
Aby jej czyste karty bezwstyd kalał? —
Com popełniła?! O, gminna sprośnico!
W hutnicze piece zmieniłbym me lica,
I srom mój w popiół obrócić bym musiał,
Gdybym o twoich czynach wspomniał tylko.
Com popełniła? — Niebu ckliwo, księżyc,
Na widok tego, chmurą się zasłania,
A wiatr lubieżny, co zwykł w swym przelocie
Wszystko całować, chowa się w głąb ziemi,
Na wzmiankę o tem. Cóżem popełniła?! —
O, ty bezczelna wszetecznico!
Desdemona. Przebóg!
Krzywdzisz mnie, panie.

Otello. Nie jestżeś wszeteczną?
Desdemona. Nie jestem, panie, jakem chrześcijanka!
Jeśli zachować tę ziemską powłokę,
Którą wyłącznie tobie poślubiłam,
Wolną od zmazy obcego dotknięcia
I być wszeteczną, nie jest temże samem,
Tom nie jest taką.
Otello. Ty wolna od zmazy?
Desdemona. Jak być zbawioną pragnę!
Otello. Czy podobna?
Desdemona. O, Boże, zmiłuj się!
Otello. Przebacz mi zatem;
Wziąłem cię za wenecką nierządnicę,
Co zaślubiła Otella.

Wchodzi Emilia.

Ty, nimfo,
Co wręcz przeciwny świętemu Piotrowi
Urząd sprawujesz, bo strzeżesz bram piekła,
Ty, ty — jużeśmy interes skończyli.
Masz tu za swoje trudy: zasuń rygiel
I trzymaj szczelnie język za zębami. Wychodzi.
Emilia. Dla Boga! co mu przychodzi do głowy?
O, pani, co ci to? takeś zmieniona?
Desdemona. Jestem jak we śnie.
Emilia. O, kochana pani!
Co się naszemu panu stało?
Desdemona. Komu?
Emilia. Naszemu panu, małżonkowi twemu,
Łaskawa pani.
Desdemona. Ja nie mam małżonka.
Nie mów nic do mnie, Emilio, nie pytaj,
Nie mogę płakać; odpowiedzią moją
Byłyby tylko łzy. Okryj mi łóżko
Na tę noc, ślubną kołdrą, nie zapomnij;
I męża swego tu przywołaj.

Emilia. Dobrze,
Natychmiast, pani. Jak się tu zmieniło! Wychodzi.
Desdemona. Słusznie mię los ten spotyka, o, słusznie!
Cóż jednak było w mem postępowaniu,
Żeby upatrzyć mógł najlżejszy pozór
Podobnej winy.

Wchodzi Emilia, a z nią Jago.

Jago. Staję na twój rozkaz,
Łaskawa pani; o cóż idzie?
Desdemona. Nie wiem,
Jak to powiedzieć. Ci, co uczą dzieci,
Czynią to w sposób łagodny, podają
Łatwe zadania, należało jemu
W taki sam sposób zgromić mnie, bo jestem
Godnem zgromienia dzieckiem, w rzeczy samej.
Jago. Co ci się stało, pani?
Emilia. Ach, Jagonie!
Generał nazwał ją wszeteczną, zelżył
Tak hańbiącemi, ohydnemi słowy,
Jakich nie może znieść uczciwe ucho.
Desdemona. Jestżem ja taką? powiedz.
Jago. Jaką, pani?
Desdemona. Taką, jak ona mówi, że mnie nazwał.
Jago. Jakąż to?
Emilia. Nazwał ją... wstyd mi powtórzyć;
Pijany prostak nawetby nie użył
Takich terminów na ostatnią dziewkę.
Jago. Jakiż on powód miał do tego?
Desdemona. Nie wiem,
Ale to pewna, żem nie zasłużyła
Na nic takiego.
Jago. Nie płacz, droga pani,
O, nie płacz, nie płacz! Biedaż się uwzięła!
Emilia. Na toż się ona wyrzekła ojczyzny,
Ojca, przyjaciół, na toż odrzuciła
Tyle ponętnych, tyle świetnych związków,

Aby otrzymać miano wszetecznicy?
Jak tu nie płakać?
Desdemona. Taki mój los.
Jago. Niech go
Pomsta ogarnie! Skąd mu to przyjść mogło?
Desdemona. Bóg raczy wiedzieć.
Emilia. Gardło w zakład daję,
Że jakiś szczwany nędznik, jakiś chytry,
Przymilający się łotr, jakiś lizus
Bez czci i wiary, wymyślił tę potwarz,
By się dochrapać jakiegoś urzędu.
Gardło dam za to.
Jago. Fuj! to być nie może;
Niema na świecie takiego człowieka.
Desdemona. A jeśli taki jest, niech mu złość jego
Pan Bóg przebaczy.
Emilia. Niech mu kat przebaczy,
I piekło wszystek szpik wysuszy w kościach!
Ją zwać wszeteczną? Któż z nią ma stosunki?
Gdzie, jak i kiedy? Skąd cień podobieństwa?
Jakiś wierutny łotr murzyna zdurzył,
Jakiś nikczemny oszust, podły hultaj.
Oby go nieba odkryć pozwoliły
I bicz podały w każdą dłoń poczciwą
Do przepędzenia tego szelmy nago
Przez obszar świata, od wschodu na zachód!
Jago. Czego tak wrzeszczysz?
Emilia. O, wieczna kaźń jemu!
Taki to ptaszek pomieszał był niegdyś
Klepki i tobie i nabił ci głowę.
Że ja mam jakieś konszachty z murzynem.
Jago. Cicho bądź, głupia.
Desdemona. Kochany Jagonie,
Cóż mam uczynić, aby go przejednać?
Idź za nim, pomów z nim, bo na to słońce,
Ani wiem, przez co mu się naraziłam.

Oto na klęczkach klnę się, żem niewinna.
Jeżeli serce moje kiedykolwiek
Przeciw miłości jego spiskowało.
Czy to uczynkiem, czy to pożądaniem;
Jeżeli wzrok mój, słuch lub jakikolwiek
Zmysł mój lubował kiedy w kimbądź innym;
Jeśli go teraz nie kocham wyłącznie,
I nie kochałam zawsze i nie będę
Zawsze kochała, chociażby mnie nawet
Skazał na rozwód z sobą, jak żebraczkę:
To niech nie zaznam pociechy w tem życiu!
Wiele dokazać może złe obejście;
On mnie niem może zabić, ale nigdy
Zmniejszyć miłości mojej. Ja wszeteczna!
Sam już ten wyraz zgrozą mnie przejmuje;
Do zasłużenia czynem na to miano
Żadna potęga próżności światowych
Nie potrafiłaby mnie doprowadzić.
Jago. O pani, nie bierz tego tak do serca;
W złym był humorze tylko; list z Wenecyi
W niesmak mu poszedł i niechęć się jego
Krupi na tobie.
Desdemona. Bogdajby tak było!
Jago. Ręczę, że tak jest.

Słychać trąbienie.

Słyszysz, pani? trąba
Wzywa na ucztę; posłowie weneccy
Radziby zasiąść do stołu. Idź, pani,
I przestań płakać; wszystko będzie dobrze.

Wychodzą Desdemona i Emilia.
Wchodzi Rodrygo.

Cóż tam, Rodrygo?
Rodrygo. Nie zdajesz mi się rzetelnie ze mną wychodzić.
Jago. Z powodu?
Rodrygo. Codzień mnie zbywasz jakimś wykrętem i zamiast mnie posuwać naprzód w mych nadziejach, usuwasz raczej, jak uważam, odemnie wszelką pożądaną sposobność. Na honor! nie myślę tego dłużej cierpieć, ani schować do kieszeni tego, com zniósł dotychczas.
Jago. Posłuchaj mnie, Rodrygo.
Rodrygo. Jużem się dosyć nasłuchał i przekonał się aż nadto, że twoje słowa i czyny nie chodzą z sobą pod rękę.
Jago. Obwiniasz mnie najniesłuszniej.
Rodrygo. Nie mniej ani więcej, jak zasługujesz. Wyszastałem się co do grosza. Klejnoty, com ci je dał dla Desdemony, połowa ich byłaby nawet mniszkę ujęła; powiedziałeś mi, że zostały przez nią przyjęte, i otworzyłeś mi pocieszające widoki rychłego pozyskania jej względów i przystępu do niej; tymczasem nic z tego nie widzę.
Jago. Dobrze, dobrze, dalej!
Rodrygo. Dobrze, dalej! Dalej tak iść nie może, i wcale to nie dobrze. Na tę dłoń! powiadam, że to niegodziwie i zaczynam się domyślać, że ze mnie zakpiono.
Jago. Dobrze.
Rodrygo. Powtarzam, że to nie dobrze. Odkryję wszystko przed Desdemoną; jeżeli mi zechce zwrócić klejnoty, to zaniecham dalszych zabiegów i żałować będę mych nieprawnych uroszczeń; jeżeli zaś mi ich nie zwróci, bądź pewien, że zażądam zadośćuczynienia od ciebie.
Jago. Czyś już wszystko wypowiedział?
Rodrygo. Nie inaczej; i niewzruszone mam postanowienie postąpić nie inaczej, jak powiedziałem.
Jago. Teraz widzę, że masz w sobie animusz, i od tej pory zaczynam mieć lepsze wyobrażenie o tobie, niż kiedykolwiek. Daj mi rękę, Rodrygo; obarczyłeś mnie nader uzasadnionymi zarzutami, a przecież, klnę się na wszystko, żem działał jak najgorliwiej w tej sprawie.
Rodrygo. To się nie pokazało.
Jago. Przyznaję, że się nie pokazało i podejrzenie twoje nie jest bez trafności i subtelności. Ależ Rodrygo, jeżeli istotnie jest w twojem łonie to, o czem teraz więcej niż kiedykolwiek mam powodów nie wątpić, to jest: wola, odwaga i męstwo, daj tego dowód tej nocy, a jeżeli następnej nie ujrzysz Desdemony w swoich objęciach, to zastaw sidła na me życie i sprzątnij mnie zdradziecko ze świata.
Rodrygo. No, no, o cóżto idzie? Jestli to w granicach możliwości i rozsądku?
Jago. Trzeba ci wiedzieć, że nadszedł wyraźny rozkaz z Wenecyi, ażeby Kassyo zajął miejsce Otella.
Rodrygo. Czy być może? Takim sposobem Otello i Desdemona powrócą nazad do Wenecyi.
Jago. O, nie; on się uda do Maurytanii i zabierze tam z sobą piękną Desdemonę, chybaby tu był zatrzymany jakim wypadkiem; żaden zaś inny wypadek nie mógłby być bardziej stanowczym w tej mierze, jak usunięcie Kassya.
Rodrygo. Co rozumiesz przez usunięcie go?
Jago. Ba, nic innego jak uczynienie go niezdatnym do zajęcia miejsca Otella: ewakuowanie mu czaszki.
Rodrygo. I chcesz, abym ja to uczynił?
Jago. Tak właśnie, jeżeli chcesz sięgnąć po korzyść, słusznie ci przynależną. On dziś przepędza wieczór u pewnej marmuzeli; tam się z nim zejdę. Nic jeszcze nie wie o swojem wyniesieniu. Jeżeli zechcesz czatować na niego, jak stamtąd będzie powracał (a moją rzeczą będzie tak urządzić ten powrót, aby wypadł między dwunastą a pierwszą), to będziesz mógł żgnąć go jak najwygodniej. Ja będę tuż, aby cię wesprzeć, i padnie pomiędzy nami. Pójdź, nie stój tak osłupiale; wykażę ci przez drogę tak dowodnie potrzebę jego śmierci, że poczytasz sobie za powinność o nią go przyprawić. Już późna godzina, idźmy.
Rodrygo. Musisz mi udzielić jeszcze więcej objaśnień.
Jago. Będziesz ich miał, ile zechcesz. Wychodzą.


SCENA TRZECIA.
Inny pokój w zamku.
Wchodzą Otello, Lodowiko, Desdemona, Emilia i służba.

Lodowiko. Nie trudź się, panie generale, proszę.
Otello. Wybacz, przechadzka dobrze mi służy.
Lodowiko. Dobranoc, pani; przyjm dzięki.
Desdemona. My raczej
Dziękujem tobie, siniore.
Otello. Idziemy?
O! — Desdemono. —
Desdemona. Co każesz, mój mężu?
Otello. Idź się położyć zaraz, wkrótce wrócę;
Oddal Emilię; bacz, aby tak było.
Desdemona. Będzie tak, panie.

Wychodzą Otello i Lodowiko, za nimi służba.

Emilia. No, cóż? jak tam teraz?
Złagodniał jakoś.
Desdemona. Wkrótce wróci, mówił;
Kazał mi pójść się położyć i ciebie
Oddalić, moja droga.
Emilia. Mnie oddalić?
Desdemona. Tak kazał; zatem, kochana Emilio,
Daj mi mój nocny ubiór i bądź zdrowa.
Nie trzeba nam się mu sprzeciwiać teraz.
Emilia. Obyś go nigdy nie była ujrzała,
Kochana pani!
Desdemona. Tego ja nie powiem.
Serce me tak jest ku niemu zwrócone,
Że nawet jego gniew, jego zniewagi
I jego groźby — rozepnij mnie proszę —
Mają w mych oczach urok.

Emilia. Położyłam
Na łóżku pani tę kołdrę, coś chciała.
Desdemona. Wszystko mi jedno. Biedneż nasze głowy!
Jeżeli umrę wprzód niż ty, Emilio,
Pamiętaj przykryć mnie tą kołdrą.
Emilia. Ejże,
Co pani prawisz!
Desdemona. U mej matki była
Sługa: Barbara było jej na imię;
Miała kochanka, a ten był okrutny,
Bo ją porzucił. Śpiewywała sobie
Piosnkę o wierzbie; była to pieśń stara,
Ale stosowna do jej położenia,
Zmarła nucąc ją. Pieśń ta dzisiaj w wieczór
Wciąż mi brzmi w uszach, i gwałt sobie czynię,
Abym tak samo nie zwiesiła głowy
I nie śpiewała jak biedna Barbara.
Proszę cię, śpiesz się.
Emilia. Mamże pani przynieść
Nocne ubranie?
Desdemona. Nie, rozbierz mnie tylko.
Ten Lodowiko jest wcale przystojny.
Emilia. Piękny mężczyzna.
Desdemona. I miły w rozmowie.
Emilia. Znam pewną damę w Wenecyi, co chętnie
Bosoby poszła do Jerozolimy,
Za jedno tknienie jego wargi dolnej.
Desdemona śpiewa.
Pod wierzbą płaczącą dziewczyna łzy roni,
I śpiewa: wierzbo! wierzbo!
W dół główkę spuściła, skroń wsparła na dłoni,
I śpiewa: wierzbo! wierzbo!
Zdrój mrucząc opodal, przywtarza jej jękom;
O wierzbo! wierzbo! wierzbo!
Od łez jej gorących kamienie aż miękną;
— Złóż to na boku.
O wierzbo! wierzbo! wierzbo!

— Proszę cię, spiesz się, on wkrótce powróci.

Z gałązek ja wierzby splotę sobie wianek,
Nie gańcie mu tego, przyjmuję mój los.

— Nie, to przypada w innej strofie. Słyszysz,
Ktoś zakołatał do drzwi.
Emilia. To wiatr, pani.
Desdemona. Nazwałam go zmiennym, a on mi rzekł: ach!
Płacz wierzbo! wierzbo! wierzbo!
Niejeden ci przecie zastąpi mnie gach.

Idź już, dobranoc. Coś mnie oczy swędzą,
Nie zapowiadaż to łez?
Emilia. Skądże znowu?
Desdemona. Tak mówią. O, ci mężczyźni, mężczyźni.
Powiedz mi szczerze, Emilio, czy myślisz,
Że są kobiety zdolne tak okropnie
Zdradzać swych mężów?
Emilia. Są takie, bez kwestyi.
Desdemona. Czyżbyś za cały świat to uczyniła?
Emilia. Hm! świat nie fraszka; z małej bagetelki
Zysk byłby wielki.
Desdemona. O, nie, pewna jestem,
Że nigdy tegobyś nie uczyniła.
Emilia. Z całą pewnością bym to uczyniła
I odczyniłabym po uczynieniu.
Ma się rozumieć, żebym takiej rzeczy
Nie uczyniła za marny pierścionek,
Ani za parę batystowych szmatków,
Ani za kornet, ani za mantolet,
Ani za żaden rupieć tympodobny;
Ale za cały świat! któraż kobieta
Nie zapragnęłaby swemu mężowi
Przyprawić rogów i zrobić go przez to
Monarchą świata? Za tak wielką korzyść
Gotowabym się narazić na czyściec.
Desdemona. Niebo mi świadkiem, żebym za świat cały
Nie popełniła takiego bezprawia.

Emilia. Bezprawie takie jest bezprawiem tylko
W opinii świata; skorobyś zaś, pani,
W nagrodę trudu cały świat posiadła,
Własnyby świat twój sądził to bezprawie,
Łatwobyś przeto mogła je uprawnić.
Desdemona. Nie sądzę, aby istniała choć jedna
Taka kobieta.
Emilia. Tuzin ich się znajdzie,
Nietylko jedna i w dodatku tyle,
Ileby trzeba, żeby w krąg zapełnić
Ten świat, o któryby się ubiegały.
Rozumiem jednak, że to wina mężów,
Ilekroć żona się potknie. Jeżeli
Zapominając o swych obowiązkach,
Na łonie innych skarby nasze trwonią;
Jeśli kapryśną zwiedzeni zazdrością
Ścieśniają naszą swobodę, a nawet,
Co gorsza, biją nas; jeśli nam czynią
Ujmę w tem, cośmy wprzódy posiadały:
Toć nic dziwnego, że w nas żółć zakipi;
Jesteśmy korne w duchu, ale przytem
I mściwe trochę. Niech wiedzą mężowie,
Że żony mają zmysły, tak jak oni;
Że mają oczy, węch i podniebienie,
Zdolne odróżnić słodycz od goryczy;
Tak jak i oni. Czegoż oni pragną,
Gdy nas nad inne przenoszą? Rozkoszy?
Tak myślę. Wiedzież ich k’temu namiętność?
Zapewne. Słabość li temu jest winną?
Jużci tak. A czyż my jesteśmy wolne
Od namiętności, od żądzy rozkoszy
I od słabości, bardziej niż mężczyźni?
Niechże statkują, a potem nie mruczą,
Żeśmy złe, gdy nas sami złego uczą.
Desdemona. Dobranoc! niebo krzyż ten na mnie zsyła
Bym trwała w dobrem, nie złem złe płaciła. Wychodzą.


AKT PIĄTY.

SCENA PIERWSZA.
Ulica.
Wchodzą Jago i Rodrygo.

Jago. Stań tu za słupem, wnet przechodzić będzie;
Wyjm rapir, dzierż go krzepko i wtłocz gracko.
Nie bój się, będę tuż opodal ciebie.
Ten krok nas zbawi lub zgubi, pamiętaj!
I wolę w sobie skup.
Rodrygo. Bądź jednak blizko.
Jago. Będę tuż. Smiało! marsz na stanowisko!

Oddala się i staje w pewnej odległości.

Rodrygo. Nie wielki pochop mam do tego czynu,
Ale powody podał tak zasadne...
Mniej, więcej jeden człowiek, cóżto znaczy?
Nuże, mój mieczu, pójdź, zapadł nań wyrok.

Idzie na stanowisko.

Jago. Potarłem ten świerzb młody do żywego;
Ot się i jątrzy. Czy on sprzątnie Kassya,
Czy Kassyo jego, czy oba się sprzątną,
Zawsze coś wygram. Jeżeli Rodrygo
Umknie śmierci, zażąda odemnie
Zwrotu pieniędzy i owych klejnotów,
Które od niego wyłudziłem, niby
Dla Desdemony; nie będzie nic z tego.
Jeżeli Kassyo zostanie przy życiu,
Codzień się jaki przymiot w nim okaże,
Aby mnie zaćmił; może też i murzyn
Wydać mnie przed nim; ten punkt zbyt jest groźny,
Musi więc umrzeć. — Cicho! to on idzie.

Wchodzi Kassyo.

Rodrygo. Poznaję jego chód, to on. — Giń, wrogu!

Rzuca się na Kassya i rani go.

Kassyo. To pchnięcie było nie źle wymierzone,
Ale mój kaftan lepszy jest, niż sądzisz;
Doświadczę zaraz twego.

Dobywa szpady i rani Rodryga.

Rodrygo. O, zabitym! Pada.

Jago nadbiega, zadaje Kassyowi pchnięcie w udo i wychodzi.

Kassyo. Okaleczonym na zawsze. Ratunku!
Hola! ratunku! Mordercy, mordercy! Pada.

Otello ukazuje się w głębi.

Otello. Głos Kassya — Jago dotrzymuje słowa.
Rodrygo. Biada mi! o ja nędzny!
Otello. W rzeczy samej.
Kassyo. Na pomoc! Hej! kto żyw! światła! felczera!
Otello. To on. — O, walny, poczciwy Jagonie,
Coś tak wziął żywo krzywdę przyjaciela,
Ty mnie pouczasz. — Pupko ubóstwiana!
Twój ulubieniec legł trupem i twoja
Bije godzina. Idę, wszetecznico!
Już mnie nie złudzisz swemi ponętami;
Splamione łoże sprośna krew twa splami. Wychodzi.

Lodowiko i Gracyano ukazują się w pewnej odległości.

Kassyo. Cóżto? czy nie ma ani straży, ani
Żywego ducha? Mordercy! mordercy!
Gracyano. Jakieś nieszczęście się stało; te krzyki
Tragiczny jakiś zwiastują wypadek.
Kassyo. Na pomoc!
Lodowiko. Słyszysz?
Rodrygo. O, nędznik przeklęty!
Lodowiko. Dwóch, czy trzech jęczy. Noc ta jest złowrogą.
Może to jaka zasadzka; czekajmy,
Póki kto więcej nie przyjdzie na pomoc.
Rodrygo. Nikt nie nadchodzi; na śmierć mi krew ujdzie.

Jago na wpół rozebrany wchodzi ze światłem i gołą szpadą.

Lodowiko. Ktoś tu w koszuli zdąża, z światłem w ręku
I bronią.

Jago. Kto tu? Skąd ten zgiełk? Kto krzyczał?
Lodowiko. Nie wiemy.
Jago. Czyście krzyku nie słyszeli?
Kassyo. Tu, tu! dla Boga, ratuj!
Jago. Co się stało?
Gracyano. Zda mi się, że to chorąży Otella.
Lodowiko. Tak, to on; pełen to dzielności człowiek.
Jago. Ktoście wy, co tak żałośnie krzyczycie?
Kassyo. Jagonie! łotry przebili mnie; ratuj!
Sprowadź mi pomoc!
Jago. To ty, namiestniku?
Dla Boga! jakież łotry to zrobili?
Kassyo. Jeden z nich, zda mi się, leży tu w podle
I ujść nie może.
Jago. O, nikczemne łotry!

Do Lodowika i Gracyana.

Co wy za jedni? Pójdźcie tu na pomoc.
Rodrygo. Ratujcie mnie!
Kassyo. To jeden z nich.
Jago. Ha, łotrze!
Zbóju pokątny!

Przebija Rodryga.

Rodrygo. Przeklęty Jagonie!
Nieludzki psie! oh! oh!
Jago. Zabijać w mroku! —
Gdzie się podziała reszta tych hultajów? —
Jak też w tem mieście pusto! — Hej! na pomoc!
Kto wy? jesteścież źli czy dobrzy!
Lodowiko. Pisz nas
Tak, jak nas widzisz.
Jago. Sinior Lodowiko?
Lodowiko. Ten sam.
Jago. Przepraszam was, Kassyo tu leży,
Ciężko raniony przez hultajów.
Gracyano. Kassyo?
Jago. Jakże się czujesz, kolego? gdzie rana?

Kassyo. Na wpół przecięte mam udo.
Jago. Broń Chryste! —
Świećcie, panowie — zwiążę je koszulą.

Wchodzi Bianka.

Bianka. Co to jest? kto tak krzyczał?
Jago. Kto tak krzyczał?
Bianka. O, drogi Kassyo! mój najmilszy Kassyo!
O Kassyo! Kassyo! Kassyo!
Jago. O, łajdaczko!
Powiedz mi, Kassyo, czy się nie domyślasz,
Kto są ci, co ci tak się przysłużyli?
Kassyo. Nie.
Gracyano. Żal mi, panie, że cię w tak żałosnym
Stanie zastaję; szukałem cię wszędzie.
Jago. Daj no podwiązkę. — Tak. — Żeby kto kazał
Przynieść lektykę, abyśmy go mogli
Spokojnie przenieść.
Bianka. Mdleje. — Kassyo! Kassyo!
Jago. Panowie, mam tę nimfę w podejrzeniu
O uczestnictwo w tej zbójeckiej sprawce.
Kochany Kassyo, bądź chwilkę cierpliwym.
Pozwólcie światła, panowie; ciekawym,
Czy znamy tego ptaszka, czy nie znamy.
Co widzę! mójże to ziomek, przyjaciel,
Rodrygo? nie; o tak! nieba! Rodrygo.
Gracyano. Rodrygo? ten z Wenecyi?
Jago. Ten sam właśnie;
Czyś go znał waćpan?
Gracyano. Czym go znał? O, znałem.
Jago. Sinior Gracyano? Wybaczcie mi, proszę;
Krwawe to zajście niech usprawiedliwi
Moją niegrzeczność.
Gracyano. Miło mi cię widzieć,
Panie chorąży.
Jago. Jakże ci jest, Kassyo?
Lektyki! prędzej! Czy poszedł kto po nią?

Gracyano. Rodrygo!
Jago. On to, on.

Wnoszą lektykę.

Lektyka, przecie!
Nieście go, dobrzy ludzie, jak najwolniej;
Ja po felczera skoczę.

Do Bianki.

Oszczędź sobie
Pracy waćpanna.

Do Kassya.

Kassyo, ten nieszczęsny,
Co tutaj leży, był mym przyjacielem;
Jakież z nim miałeś nieporozumienie?
Kassyo. Żadnego w świecie; nie znałem go nawet.
Jago do Bianki. Jakżeś waćpanna zbladła!

Do lektykarzy.

O, ostrożnie!

Wynoszą Kassya i Rodryga.

Zostańcie chwilę, szanowni panowie.
Cóżto waćpannie, żeś tak zbladła? Patrzcie,
Czy uważacie, jak jej wzrok zobłędniał?
W tym wzroku można wiele się doczytać.
Tylko się dobrze przyjrzyjcie, panowie.
Nieprawdaż? Wina musi się odezwać,
Chociażby język odmawiał posługi.

Wchodzi Emilia.

Emilia. Co się tu stało, mężu? co się stało?
Jago. Kassyo w ciemności napadnięty został
Przez Roderyga i jego wspólników,
Którzy uciekli. Rodrygo nie żyje,
A Kassyo blizki śmierci.
Emilia. Wielki Boże!
Biedny młodzieniec! poczciwy nasz Kassyo!
Jago. Takie to skutki rozwięzłości. Spytaj,
Proszę cię, Kassya, gdzie dzisiaj wieczerzał?

Do Bianki.

Cóżto? drżysz aśćka?

Bianka. Wieczerzał dziś u mnie,
Ale dlatego drżeć nie mam przyczyny.
Jago. U ciebie? Pójdziesz ze mną, mościa panno.
Emilia. Fuj, bezwstydnico!
Bianka. Ja nie bezwstydnica;
Jam równie pełna sromu jak waćpani,
Co mnie znieważasz.
Emilia. Jak ja? O, bezczelna!
Jago. Idźmy, łaskawi panowie, zobaczyć,
Jak będą rany Kassya opatrzone.
Pójdź aśćka, wnet nam zaśpiewasz inaczej.
A ty, Emilio, spiesz do cytadeli
Donieść naszemu państwu, co się stało. —
Idziem, panowie? Do siebie. Ta noc ma rozstrzygnąć
Mój los: ze szczętem zwalić mnie lub dźwignąć.

Wychodzi.



SCENA DRUGA.
Sypialnia.
Desdemona w łóżku śpiąca. Świeca się pali. Otello wchodzi.

Otello. Konieczność to, konieczność nieuchronna;
Nie chciejcie, bym wam powód jej wyjawił,
O, czyste gwiazdy! konieczność tak każe,
Ale ja krwi jej nie przeleję; szkoda,
Szkoda byłoby zrysować żelazem
Tę skórę bielszą od śniegu i gładką,
Jak pomnikowy alabaster.
Musi jednakże umrzeć, bo tak samo
Zwiodłaby innych jeszcze. Zgaszę światło,
A potem — zgaszę światło; skoro zgaszę
Ciebie, żywiole świecący w pomroku,
Łatwo cię będę mógł znów rozpłomienić,
Gdy mi żal będzie; ale raz zgasiwszy
Twoje żywotne światło, o! ty cudnie
Misterny wzorze wytwornej natury,

Gdzież znajdę iskrę Prometeuszową,
Coby to światło roztliła na nowo?
Gdy raz twą różę zerwę, już jej życia
Wrócić nie zdołam; musi, musi zwiędnąć;
Niechże się jeszcze jej wonią nacieszę,
Póki jest na pniu.

Całuje ją.

O, słodki oddechu!
Tybyś nieledwie z rąk sprawiedliwości
Mógł miecz wytrącić. — Jeszcze, jeszcze jeden. —
Będziesz li taką, jak jesteś, po śmierci,
Którą ci zadam, to cię kochać będę
Nawet po śmierci. — Jeszcze tylko jeden,
Ostatni — nigdy słodszy pocałunek
Nie był zgubniejszy. Nie mogę się wstrzymać
Od łez; okrutne to łzy jednak; żal mój
Jest żalem nieba, co chłoszcze kochając. —
Budzi się.
Desdemona. Kto tu? Czy to ty, Otello?
Otello. Tak, Desdemono.
Desdemona. Czy chcesz się położyć?
Otello. Czyś odmówiła pacierz, Desdemono?
Desdemona. Tak, panie.
Otello. Jeśli sobie przypominasz
Jaki grzech, skruchą dotąd nie obmyty,
To go natychmiast niebu wyspowiadaj.
Desdemona. Dla Boga! mężu! co znaczy ta mowa?
Otello. Módl się, a prędko; usunę się na bok;
Nie chcę cię zabić nieprzygotowanej;
Boże broń! nie chcę zabić duszy twojej;
Módl się więc.
Desdemona. Mówisz o zabiciu?
Otello. Tak jest.
Desdemona. Niechże się niebo zmiłuje nademną!
Otello. Amen! z całego serca tego pragnę.
Desdemona. Skoro tak, to mnie przecie nie zabijesz.

Otello. Hm!
Desdemona. Jednak boję się ciebie, boś straszny,
Kiedy tak dziko przewracasz oczyma.
Dlaczego boję się, nie wiem, bo nie wiem,
Com winna; ale czuję, że się boję.
Otello. Pomyśl o swoich grzechach.
Desdemona. Moje grzechy
Naprzeciw ciebie są z zbytku miłości.
Otello. Za to też umrzesz.
Desdemona. Za to, żem kochała?
Przebóg! dlaczego tak przygryzasz wargi?
Jakaś myśl krwawa wstrząsa tobą całym.
Groźne to znaki, ale mam nadzieję,
Że nie mnie grożą.
Otello. Cicho bądź! milcz!
Desdemona. Milczę.
Cóż masz przeciwko mnie? mów.
Otello. Ową chustkę,
Którą ci dałem, a którąm tak cenił,
Dałaś Kassyowi.
Desdemona. Nie dałam, jak pragnę
Zbawienia duszy i dłuższego życia!
Poślij po niego i spytaj go.
Otello. Strzeż się
Krzywoprzysięstwa, duszyczko kochana;
Pomnij, że leżysz na śmiertelnem łożu.
Desdemona. Ależ nie zaraz mam umrzeć.
Otello. Niezwłocznie.
Żałuj więc z całą szczerością za grzechy;
Choćbyś się bowiem jednego po drugim
Najuroczystszą zaparła przysięgą,
Nie osłabiłabyś i nie zachwiała
Niewzruszonego przekonania tego,
Pod którem jęczę. Śmierć twa nieuchronna.
Desdemona. O, Boże, zmiłuj się nademną!
Otello. Amen.

Desdemona. I ty się zmiłuj! — Jam cię nigdy w życiu
Nie obraziła; nigdym nie kochała
Inną miłością Kassya, tylko taką,
Na jaką niebo ogólnie pozwala;
Nigdym mu nic nie dała.
Otello. Niebo świadkiem.
Żem ową chustkę widział w jego ręku.
Kobieto bez czci i wiary, ty zmieniasz
Serce me w kamień i nazwać mi każesz
To, co uczynić zamierzam, morderstwem,
Nie zaś ofiarą, za którą to miałem.
Widziałem ową chustkę.
Desdemona. Więc ją znalazł;
Jam mu jej nigdy nie dała. — O, panie,
Poślij po niego, każ mu prawdę wyznać.
Otello. Już on ją wyznał.
Desdemona. Co?
Otello. Że cię posiadał.
Desdemona. Jakto? w nieprawy sposób?
Otello. Nieinaczej.
Desdemona. Nie może tego powiedzieć.
Otello. W istocie,
Nie może teraz, bo ma zwarte usta!
Poczciwy Jago o to się postarał.
Desdemona. Ach! objaśniają się moje obawy. —
Więc on nie żyje?
Otello. Choćby był miał tyle
Organów życia, co włosów na głowie,
Zemsta ma byłaby schłonęła wszystkie.
Desdemona. O, wielki Boże! on jest oszukany,
A ja zgubioną.
Otello. Ha! niecna fryjerko!
Śmiesz za nim płakać w obec mnie?
Desdemona. O, panie,
Odtrąć mnie, wygnaj, ale nie zabijaj!
Otello. Giń, nierządnico! nic cię nie ocali.

Desdemona. Zabij mnie jutro, oszczędź mnie dziś tylko.
Otello. Chcesz się opierać.
Desdemona. Tylko pół godziny.
Otello do siebie. Po dokonaniu skończy się wahanie.
Desdemona. Niech się pomodlę tylko.
Otello. Już za późno.

Dławi ją.

Emilia za drzwiami. Panie, łaskawy panie! otwórz! otwórz!
Otello. Cóż to za hałas! — Jeszcze żyje, dyszy.
Okrutnym wprawdzie, lecz i miłosierny;
Nie chcę przeciągać dłużej twoich cierpień. —
Tak, tak! Dusi ją.
Emilia za drzwiami. Otwórz pan, otwórz, proszę.
Otello. Kto tam?
Emilia. Otwórz pan, to ja; mam pilny interes.
Otello. Tak! — To Emilia; zaraz. — Już nie żyje.
Pewnie przynosi wieść o śmierci Kassya;
Zgiełk tam był wielki. — Ha! już się nie rusza;
Jak grób milcząca. — Mamże jej otworzyć? —
Zda mi się, że się poruszyła znowu:
Nie. — Cóż mam czynić? Wpuścić ją? Jak wpuszczę,
Zechce zagadać pewnie do mej żony.
Do mojej żony! żony! jakiej żony?
Ja nie mam żony. O, fatalna chwilo!
Nie do zniesienia! Zda mi się, że teraz
Będzie zaćmienie słońca i księżyca,
I że krąg cały ziemi przerażony
Rozpadnie się ze zgrozy.
Emilia za drzwiami. Wpuść mnie, panie.
Muszę się widzieć z panem. Otwórz, otwórz,
Łaskawy panie!
Otello. Zapomniałem o niej. —
Zaraz, Emilio. — Spuśćmy wprzód firankę. —

Otwiera drzwi.

Czego chcesz? Po co przychodzisz w tej porze?

Emilia wchodzi ze świecą.

Emilia. Ach, panie, niecne morderstwo spełniono!
Otello. Jakto? w tej chwili?
Emilia. Tak, właśnie w tej chwili.
Otello. To księżyc temu winien; on w tych czasach
Bardziej niż zwykle zbliżył się do ziemi;
Stąd szał napada ludzi.
Emilia. Kassyo, panie,
Zabił Rodryga, owego młodego
Wenecyanina.
Otello. Co? Rodrygo zginął?
I Kassyo zginął?
Emilia. Nie, Kassyo nie zginął.
Otello. Nie zginął Kassyo? morderstwo już traci
Swój dźwięk i chrypnie słodkobrzmiąca zemsta.
Desdemona. O, sroga, straszna śmierci!
Emilia. Wielki Boże!
Czyj to głos?
Otello. Czyj? co?
Emilia. To głos mojej pani. —
Nieba! na pomoc! na pomoc! — O, pani!
O, Desdemono! przemów jeszcze! przemów,
Kochana pani!
Desdemona. Umieram niewinna.
Emilia. Ha! któż jest sprawcą tego?
Desdemona. Nikt, ja sama. —
Bądź zdrowa. — Pozdrów odemnie mojego
Ukochanego małżonka. — Bądź zdrowa!

Umiera.

Otello. Jak ona mogła być zamordowaną?
Emilia. Niestety! któż to wie?
Otello. Słyszałaś przecie
Z jej ust, że sprawcą tego ja nie jestem.
Emilia. Tak powiedziała: muszę to zaświadczyć.
Otello. Z kłamstwem na ustach poszła wprost do piekła —
Jam to ją zabił.
Emilia. Tem czystszy z niej anioł,
A tem czarniejszy szatan z ciebie, zbójco.

Otello. Ona puściła wodze sprosnym chuciom.
Emilia. To istna potwarz, a ty istny szatan.
Otello. Niestałą była jak wiatr.
Emilia. A tyś wściekły
Jak ogień, kiedy ją mienisz niestałą;
Jej wierność była godną niebian.
Otello. Kassyo
Miał z nią stosunki; spytaj swego męża.
Obym się zapadł w najgłębsze dno piekieł,
Jeślim się chwycił tej ostateczności,
Bez pewnych danych. Twój mąż wie o wszystkiem.
Emilia. Mój mąż?
Otello. Tak, mąż twój.
Emilia. Że miała nieprawe
Z kimbądź stosunki?
Otello. Nie inaczej, z Kassyem.
O, gdybym był miał pewność jej wierności
I niebo było mi za nią dawało
Drugi świat taki, utworzony z jednej,
Całej, rodzimej sztuki chryzolitu,
Nie byłbym jej był oddał.
Emilia. Mój mąż?
Otello. Tak jest;
On pierwszy ostrzegł mnie o jej miłostkach.
Prawy to człowiek, brzydzący się szlamem,
Powlekającym sromotne postępki.
Emilia. Mój mąż?
Otello. Dopókiż tych pytań, kobieto?
Twój mąż, powiadam.
Emilia. O, kochana pani!
Miłość wywiodła nikczemna złość w pole. —
Mój mąż obwinia ją o wiarołomstwo?
Otello. On, twój mąż; cóżto? czy mnie nie rozumiesz?
Przyjaciel mój, twój mąż, poczciwy Jago.
Emilia. Niechże mu zgnije jadowity język
Codzień o jeden gran! Łże najbezczelniej;

Zbyt drogo ona owszem swój potworny
Ceniła związek.
Otello. Ha!
Emilia. Wywrzej twą wściekłość!
Ten twój postępek równie jest wart nieba,
Jak ty jej byłeś wart.
Otello. Radzę ci milczeć.
Emilia. Nie lękam się twych gróźb; nie masz ty w sobie
Do zaszkodzenia mi przez pół tej siły,
Co ja mam do zniesienia twych zamachów.
O, dudku! głąbie ty z zakutym mózgiem!
Ten twój czyn — co mnie tam twój miecz obchodzi!
Wydam cię, choćbym dwadzieściakroć razy
Śmierć miała ponieść. — Na pomoc! na pomoc!
Morderstwo! Murzyn zabił moją panię!

Wchodzą: Montano, Gracyano i Jago.

Montano. Co to jest? co się stało, generale?
Emilia do Jagona. Pójdź tu, pójdź; dobrześ dbał o swoją sławę,
Gdy ludzie mordy na twój karb składają.
Gracyano. Co się tu stało?
Emilia jak wprzódy. Jeżeliś nie podlec,
Zadaj fałsz temu niecnocie; on twierdzi,
Żeś ty oskarżył przed nim jego żonę
O wiarołomstwo. Wiem, że tak nie było;
Nie jesteś zdolny do takiej szkarady.
Mów, mów, bo serce moje przepełnione.
Jago. Nie powiedziałem mu nic więcej nad to,
Com w duchu myślał i co on sam uznał
Za wiarogodne i prawdopodobne.
Emilia. Ale czyś kiedykolwiek mu powiedział,
Że ona wiarołomna?
Jago. Powiedziałem.
Emilia. Skłamałeś, podle skłamałeś; to kłamstwo,
Piekielne kłamstwo; kłamstwo, jak Bóg w niebie!
Ona występne mieć stosunki z Kassyem! —
Z Kassyem, mówiłeś?

Jago. Z Kassyem, mościa pani.
Powściągnij język.
Emilia. Ja, powściągnąć język?
Ja muszę, muszę mówić: oto w łóżku
Zamordowana leży moja pani.
Wszyscy. Boże uchowaj!
Emilia. Twoje to poszepty
Spowodowały tę okropną zbrodnię.
Otello. Wyjdźcie z zdumienia panowie: to prawda.
Gracyano. Nieszczęsna prawda!
Montano. O, potworny czynie!
Emilia. Co za nikczemność! ha! co za nikczemność!
Wiem, wiem — domyślam się — zgaduję wszystko.
Jużem się pierwej tego domyślała. —
Co za nikczemność! Zabiję się z żalu.
Jago. Czyś zwaryowała? Idź do domu zaraz.
Emilia. Na Boga! niech mi wolno będzie mówić!
Winnam mu w każdym razie posłuszeństwo,
Tylko nie teraz; o, tylko nie teraz.

Do Jagona.

Może już nigdy nie wrócę do domu.
Otello. Oh! oh! oh!

Rzuca się na łóżko.

Emilia. Tak, tak, rycz, wij się z boleści,
Boś zamordował najczystszą niewinność,
Jaką świat widział.
Otello zrywając się. Nie! występną była.

Do Gracyana.

I ty tu, stryju? dopierom cię spostrzegł.
Patrz, oto leży twoja synowica,
Zgładzona temi rękami. Zaprawdę,
Czyn ten wydaje się dziki i straszny.
Gracyano. Biedna istoto! W porę zmarł twój ojciec;
Związek twój był dlań zabójczy; cierpienie
Przecięło starą nić; gdyby żył teraz,
Widok ten w rozpacz by go wtrącił taką,

Iżby anioła stróża swego zraził
I duszy swojej zbawienie naraził.
Otello. Serce się na to ściska, ale Jago
Wie, że się ona jakie tysiąc razy
Z Kassyem sprośnego dopuściła czynu —
Kassyo to wyznał — i zapały jego
Wynagrodziła tym samym podarkiem,
Który odemnie dawniej otrzymała.
Widziałem przedmiot ten u niego w ręku;
Była to chustka, pamiątka rodzinna,
Którą mój ojciec dał był mojej matce.
Emilia. O, nieba! nieba!
Jago. Będzieszże ty milczeć?
Emilia. To musi na wierzch wyjść, musi wyjść na wierzch.
Ja, milczeć, panie? nie, ja mówić będę,
Tak głośno jak wiatr północny. Niech niebo,
Ludzie, szatany, wszystkie moce świata
Wołają na mnie: milcz, ja mówić będę.
Jago. Miejże rozwagę i ruszaj do domu.
Emilia. Nie pójdę.

Jago czyni poruszenie w zamiarze przebicia żony.

Gracyano. Wstydź się! dobywać oręża
Przeciw kobiecie.
Emilia. O, głupi murzynie!
Tę chustkę, chustkę tę, o której mówisz,
Ja przypadkowo znalazłam i dałam
Memu mężowi; bo niejednokrotnie,
W nalegający, uroczysty sposób
(Jakby mu wiele na tem zależało)
Żądał odemnie, abym ją wykradła.
Jago. Klępo przeklęta.
Emilia. Ona, dać tę chustkę
Kassyowi? Nigdy! ja to ją znalazłam
I Jagonowi dałam.
Jago. Kłamiesz, draniu.
Emilia. Nie, jak Bóg w niebie! nie kłamię, panowie.

Do Otella.

O, krwawy capie! jak mógł taki bałwan
Żyć z tak cnotliwą kobietą?

Jago przebija żonę i wybiega.

Otello. Czy gromy
Na to są tylko w niebie, aby grzmiały?
Superfinowy łotrze!
Gracyano. Patrzcie, pada;
Niechybnie zadał jej śmiertelne pchnięcie.
Emilia. Tak, tak. O, złóżcie mię przy mojej pani!
Gracyano. I zbiegł.
Montano. To arcyłotr. Sinior Gracyano
Weź ten miecz, com go zabrał murzynowi;
Obsadź drzwi zewnątrz; niech go nie puszczają,
Zabiją raczej. Ja muszę podążyć
Za tym hultajem, bo to pies skazany
Na potępienie.

Wychodzi z Gracyanem.

Otello. Nie troszczcie się; już ja
Z mej waleczności użytku nie zrobię.
Na cóżby sława miała cnotę przeżyć?
Niech wszystko w nicość przepada!
Emilia. Co znaczył
Ów śpiew twój, pani? Słyszyszże mię jeszcze?
Pożegnam świat ten jak łabędź i umrę
Z pieśnią na ustach: Wierzbo! wierzbo! wierzbo!
Murzynie, ona była czystą, ona
Kochała ciebie, okrutny murzynie,
Ostatni to już raz usta otwieram,
Więc mi wierz; mówiąc, co myślę, umieram.

Umiera.

Otello. Mam jeszcze inny oręż w tym pokoju:
Miecz to hiszpański, w lodzie hartowany.
Oto jest. — Stryju, muszę wyjść.
Gracyano zewnątrz. Jeżeli
Krok zrobisz za próg, przepłacisz to drogo.
Jesteś bezbronny, musisz przeto uledz.

Otello. To przyjdź tu do mnie na chwilę rozmowy,
Lub z gołą pięścią rzucę się na ciebie.
Gracyano wchodząc. Czego chcesz?
Otello. Mam miecz, widzisz; nigdy jeszcze
Lepszy nie zdobił boku wojownika.
Był czas, gdym mieczem tym i tem ramieniem
Torował sobie drogę przez zawady
Dwadzieścia razy większe niż zapora,
Którą mi stawiasz. — O, czcze to przechwałki!
Któż zdoła los swój przejrzeć? dziś tak nie jest. —
Nie bój się, choć mię uzbrojonym widzisz;
Tu kres żeglugi mojej, moja przystań,
Ostatni morski znak dla mego statku.
Czego się cofasz? Płonne twe obawy;
Trąć tylko trzciną o piersi Otella,
A wnet ustąpi. — Gdzieżbym ja się udał? —
Jakże wyglądasz teraz? O, wybrane
Dziecię niedoli! bladaś jak to giezło!
Gdy się zejdziemy tam do porachunku,
Widok twój wygna mą duszę z przed niebios
I czartom na łup odda. Jakżeś zimna,
Moja pieszczoto! zimna, jak, o! wstyd twój. —
Przeklęty zdrajco! — Odtrąćcie mię, furye,
Z przed tego niebian godnego oblicza!
Rozwiejcie mię wichrami! stopcie w siarce!
Wtrąćcie w głęboką czeluść płynnych żarów!
O, Desdemono! martwa Desdemono!
Martwa! oh! oh! oh!

Wchodzą Lodowiko, Montano, Kassyo podpierany, i straż prowadząca ujętego Jagona.

Lodowiko. Gdzie ten szalony, nieszczęśliwy człowiek?
Otello. Oto jest; oto ten, co był Otellem.
Lodowiko. Gdzie ów gad? stawcie tu przed nas tę żmiję.
Otello. Na nogi patrzę mu; ale to bajka.
Jeżeliś dyabeł, nie będęć mógł zabić.

Rzuca się na Jagona i rani go.

Lodowiko. Odbierzcie mu miecz.

Jago. Rannym, lecz nie na śmierć.
Otello. Tem lepiej; wolę, że jeszcze pożyjesz,
Bo umrzeć, czuję to, jest szczęśliwością.
Lodowiko. O, ty, niedawno jeszcze tak cnotliwy,
Nimeś wpadł w sidła zdrajcy, o Otello!
Cóż świat o tobie powie?
Otello. Wszystko jedno;
Może mię nazwać uczciwym mordercą,
Jeżeli zechce, bom nic nie uczynił
Przez podłość, wszystko przez miłość honoru.
Lodowiko. Ten nędznik wyznał już przez pół swe sprawki;
Byłżeś z nim w zmowie przeciw życiu Kassya?
Otello. Tak jest.
Kassyo. Kochany wodzu, czy być może?
Nigdym do tego nie dał ci przyczyny.
Otello. Wierzęć i proszę cię o przebaczenie.
Spytaj się tego szatana, dlaczego
Tak mi opętał i duszę i ciało?
Jago. Próżnoby pytał; co wiecie, to wiecie;
Od tej już chwili nieme moje usta.
Lodowiko. Nawet do modłów?
Gracyano. Męki je otworzą.
Otello. Niech pozostaną nieme, to i lepiej.
Lodowiko. Dowiesz się, panie, szczegółów, o których
Nic jeszcze nie wiesz, jak się zdaje. Oto
List znaleziony w kieszeni Rodryga,
W którym się mieści wzmianka, jak Rodrygo
Był dopuszczony do zabicia Kassya.

Oddaje list Otellowi.

Otello po przeczytaniu. O, nędznik!
Kassyo również. Co za pogańskie oszustwo!
Lodowiko. A oto drugi list pełen wyrzutów,
Również w kieszeni jego znaleziony;
Rodrygo miał go, jak się zdaje, przesłać
Temu łotrowi, ale on tymczasem
Nadszedł i niechęć jego ułagodził.

Otello po przeczytaniu. O, łajdak szkodny! — Jakimże sposobem
Chustka mej żony przeszła w twoje ręce,
Kassyo?
Kassyo. Znalazłem ją w moim pokoju,
I on sam wyznał, gdy go tu wiedziono,
Że ją upuścił tam umyślnie, w celu,
Którego dopiął.
Otello. O, moja ślepoto!
Kassyo. Jest też w tym liście Rodryga ślad, jak go
Namówił Jago do szukania ze mną
Owej na warcie kłótni, skutkiem której
Straciłem miejsce; i tenże Rodrygo,
Z pozornej śmierci ocknąwszy się, zeznał
Przed chwilą właśnie, że go Jago podżegł
Do napadnięcia mnie i przebił potem.
Lodowiko. Otello, musisz wyjść stąd i pójść z nami;
Pełnomocnictwo twe ustało, Kassyo
Zarządza teraz Cyprem. Pozostaniesz
Pod ścisłą strażą, póki rząd wenecki
Uwiadomiony nie będzie o winie,
Jaka na tobie cięży. — Co się tyczy
Tego wyrodka, czekają go męki
Najwyszukańsze, jakim kiedykolwiek —
Zbrodniarz ulegał. — Prowadźcie ich!
Otello. Zaraz,
Parę słów tylko. Oddałem Wenecyi
Pewne przysługi, są one wiadome;
Nie mówmy o tem. W doniesieniu, które
O tych nieszczęsnych sprawach prześlesz, panie,
Wystaw mię, proszę, takim, jakim jestem:
Nie ujmij, ani nie dodaj niczego.
Przyjdzie ci przeto mówić o człowieku,
Co nie roztropnie, ale bardzo kochał;
Co nie był skory do podejrzeń, ale
Raz je powziąwszy, nie był siebie panem;
Którego ręka na wzór indyjskiego

Prostego paryi, odrzuciła perłę,
Więcej niż całe jego plemię wartą;
Którego oczy dotąd zawsze suche,
Ronią łzy teraz, jak arabskie drzewa
Swój balsamiczny sok. Napisz to wszystko;
A w końcu dodaj, że gdy raz w Aleppo
Zuchwały Turczyn bił Wenecyanina
I bluźnił państwu waszemu, jam tego
Psa rzezanego uchwycił za gardło
I pierś mu przeszył — tak.

Przebija się.

Lodowiko. O, krwawy końcu!
Gracyano. Za nic już teraz wszystko, co się rzekło.
Otello padając na Desdemonę. Jak przed zabiciem całowałem ciebie,
Tak niech umieram, sam zabiwszy siebie.

Umiera.

Kassyo. Bałem się tego, ale rozumiałem,
Że jest bezbronny; dusza jego była
Wzniosłą i wielką.
Lodowiko do Jagona. Spartański psie! sroższy
Od moru, głodu i dzikich fal morza,
Patrz na tragiczną postać tego łoża:
Twoje to dzieło. Takiego widoku
Wzrok nie wytrzyma; zakryjcie go oku.

Do Gracyana.

Gracyano, zostań tu jeszcze i zajmij
Mienie murzyna, ono bowiem z prawa
Spada na ciebie. Do Kassya. Od was, panie rządzco,
Zależy kara tego piekielnika,
Czas, miejsce, rodzaj mąk; obostrz je, obostrz!
Co do mnie, siadam natychmiast na okręt
I wracam nazad, abym senatowi
Z zbolałem sercem skreślił, jako świadek,
Ten zbyt bolesny dla wszystkich wypadek.

Wychodzą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.