Ostatnia wola/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Ostatnia wola
Rozdział Akt III
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom VIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT III.

(Ten sam salon.)

SCENA I.
P. Zielska, Kulesza.
P. Zielska.

Kochany Kuleszo, chcę poczęstować gromady, dać im wódki i piwa, niech wypiją za zdrowie nowéj dziedziczki Krzewina.

Kulesza.

Dobrze, ale wódki niema.

P. Zielska.

Jakto, niema w magazynie?

Kulesza.

Jest, ale magazyn zapieczętowany.

P. Zielska.

Któż to śmiał uczynić bez mojéj wiedzy?

Kulesza.

Pan Notaryusz.

P. Zielska.
Wołaj go.
Kulesza.

Nic nie pomoże, bo majątek jeszcze sądownie nie oddany.

P. Zielska.

I ja z kasy nic wziąć nie mogę?

Kulesza.

Nie Jaśnie Pani.

P. Zielska.

Piękne dziedzictwo! Ależ ja jutro chcę dać bal — poślij Pan po muzykę wojskową, dam kartkę do cukiernika i do mojéj Marchande de modes.

Kulesza.

Właśnie czeka tu kupczyk z jéj handlu z dwoma jeszcze panami.

P. Zielska.

Czegóż oni chcą?

Kulesza.

Pieniędzy.

P. Zielska.

Pieniędzy?

Kulesza.

Mówią, żeś im Jaśnie Pani dużo winna pieniędzy.

P. Zielska.

Być może, ale czyliż nie wiedzą, że jestem sukcesorką Jenerała.

Kulesza.
Powiedziałem im i kazałem zgłosić się za parę tygodni.
P. Zielska.

Pocóż mają się zgłosić?

Kulesza.

Zapewne Jaśnie Pani zechcesz swoje długi popłacić.

P. Zielska.

Ja? chyba byłabym warjatką. Kredyt mój wzrósł do nieprzewidzianéj wysokości, a ja mam długi płacić! Odpraw ich tam Pan, zbądź się jak będziesz mógł... powiedz żem chora. Ale zkądże wziąć pieniędzy na bal? — posłałeś po faktora?

Kulesza.

Czeka w przedpokoju.

P. Zielska.

Niech wnijdzie.

(Kulesza wychodzi, Faktor wchodzi.)




SCENA II.
P. Zielska, Faktor.

Ty jesteś kochanku faktorem ś. p. Jenerała?

Faktor.

Jaśnie Wielmożny Pan Jenerał faktora nie miał, JWielmożny Jenerał był bardzo srogi — nazywał nas żydów pijawki, krzyczał zaraz: precz z mego obejścia. A jak krzyczał! — strach! — płot nie płot, trzeba było skakać. Ale wszyscy Panowie i Panie w całéj okolicy Mortka znają.

P. Zielska.
Słuchajno mój Mortku, potrzebuję pieniędzy.
Faktor.

Ile tylko JPani każesz, na bardzo mały procent.

P. Zielska.

O procent nie dbam. Więc możesz wystarać mi się zaraz dziś o dwieście dukatów?

Faktor.

A jaką mam obiecać pewność?

P. Zielska.

Nie wiesz, żem dziedziczką Krzewina.

Faktor.

Wiem, ale przepraszam honor Jaśnie Pani, czy już jest addictia hereditatis?

P. Zielska.

Co to jest Dycja Herezjetatis?

Faktor.

No, to jest pozwolenie na dziedzictwo.

P. Zielska.

A któż to pozwolenie daje?

Faktor.

No Sąd daje.

P. Zielska.

I bez tego nie można pożyczyć pieniędzy?

Faktor.

Nie.

P. Zielska.
To Sąd głupi i ty głupi, idź do djabła!
Faktor (na stronie).

Akurat Jenerał.

(Wychodzi tyłem za drzwi, nisko się kłaniając.)




SCENA III.
P. Zielska, Kulesza.
P. Zielska (zadzwoniwszy.)

Prosić Pana Kuleszę. (Kulesza wchodzi.) Faktor głupiec, nie może mi wyszukać pieniędzy. Ale ty mój kochany Kuleszko nie mógłbyś mi pożyczyć co pieniędzy? Daję ci słowo honoru, że oddam za parę tygodni, jak tylko mnie rozpieczętują — oddam dziesięć za dziesięć.

Kulesza.

Ach Jaśnie Pani, ja złamanego szeląga nie mam przy duszy.

P. Zielska.

Każ więc założyć do mego kocza, niech faktor pojedzie do miasteczka i kocz zastawi.

Kulesza.

To być nie może.

P. Zielska.

Dlaczego nie może?

Kulesza.

Bo ci panowie, co przyjechali upominać się o długi, kocz zaaresztowali.

P. Zielska.

Rozbójniki szkaradne, bez najmniejszego wychowania — no weźże Pan ten łańcuch i zegarek, zastaw na jakibądź procent, ja jutro bal mieć muszę. Adieu kochany Panie Kulesza.

P. Zielska (sama).

Co to za niepojęte, co za głupie formalności — jestem bogatą a nie mam pieniędzy, jedni winszują a drudzy aresztują i prawdziwie koniec świata.





SCENA IV.
P. Zielska, Stanisław.
Stanisław (z głębokim ukłonem).

Szanownéj mojéj kuzynce, pani dziedzicznéj Krzewina, Wulki, Przedmościa i Podmościa etc. etc. składam moje najuniżeńsze uszanowanie.

P. Zielska.

Znowu chcesz stroić żarciki, ale już nie dbam o złośliwe słówka twoje, kochany Panie Stanisławie, znajdę wielu takich, którzy za zaszczyt poczytywać będą stanąć każdego czasu w mojéj obronie.

Stanisław.
Nie wątpię, nie wątpię nadobna kuzynko, że tysiąc mieczów zabłyśnie, tysiąc kopij się najeży na twoje skinienie, ale ja bynajmniéj przeciw rycerzom niosącym twoje kolory w szrankach stawać nie myślę, miałbym wprawdzie prawo odwołać się do przeszłości. (z udaną czułością) Czy ty pamiętasz ten bal w Bardjowie? czy ty pamiętasz ten wieczór kiedy srebrném światłem księżyca oblane poępne świerki po skałach szumiały, kiedyśmy zbłądzili z drogi, czy ty to pamiętasz?
P. Zielska.

Nie pamiętam i nie chcę pamiętać.

Stanisław.

Wiem, wiem i nietylko praw żadnych do twojéj rączki nie roszczę, ale gdybyś i chciała, mając wzgląd na dawne przysłowie, że stara przyjaźń nie rdzewieje, przybrać mnie za towarzysza dalszéj podróży, powiedziałbym ci szczerze: nie radzę.

P. Zielska.

A ja także odpowiem przysłowiem: Panie Stanisławie, kwaśne winogrona.

Stanisław.

Wiesz dobrze, że nie jestem Serafinem i nikt się jeszcze na brak mojéj szczerości nie mógł użalać, szczerze więc powiem, że z połączenia naszego losu nie wieleby dobrego wypaść mogło — moją połowę zabraliby Wiesbadeńskie bankiery, a twoją zabraliby dłużniki.

P. Zielska.

Na cóż mi to powiadasz?

Stanisław.

Bo się chcę dobrze rozstać z tobą.

P. Zielska (podając mu rękę).

Wierzę ci i dlatego podam ci sposobność oddania mi wielkiej usługi.

Stanisław.

Idzie o Serafina.

P. Zielska.

O dla Boga! jakżeś mógł to nawet pomyśleć — Serafin ten świętoszek, ten intrygant, ten człowiek co tak chciwie wyciągał pazury po mój majątek — Stanisławie, jakżeś mógł to pomyślać; dusza moja zawsze znieść go nie mogła, nienawidziłam go i nienawidzę.

Stanisław.

Tysiąc pociech! ale przed godziną...

P. Zielska.

Dosyć jednéj minuty, żeby zmienić białe w czarne. Słuchaj mnie, ja inny wielki mam projekt; jeżeli staniesz mi się pomocnym, będę umiała odwdzięczyć ci się hojnie. Szukaj gdzie parę tysięcy dukatów, ja zaraz dziś jeszcze zaręczę, dam ci wexle.

Stanisław.

Dziękuję, dziękuję za porękę i za wexle, ale o cóż idzie?

P. Zielska.

Jest młodzieniec, który... który...

Stanisław.

Który ci się podobał.

P. Zielska.

Ach, bardzo, bardzo mi się podobał.

Stanisław.

Ale Hippolit głuchy, na Fedry miłosne zapały.

P. Zielska.

Jeszcze nie głuchy, bo nic jeszcze uszów jego nie doszło, ale z ust twoich usłyszeć może.

Stanisław.
A tym Hippolitem jest?
P. Zielska.

Jest... jest... o Stanisławie serce moje...

Stanisław.

Tylko śmiało.

P. Zielska (zakrywając sobie oczy).

Jest Dorski.

Stanisław.

Dorski, Dorski!

P. Zielska.

Porucznik Dorski.

Stanisław.

Ależ Dorski kocha Paulinę.

P. Zielska.

Interes połknął nie jedną już miłość.

Stanisław.

Kochana kuzynko, to istne szaleństwo.

P. Zielska.

Dorski nie ma majątku, Paulina toż samo; życie ich byłoby najeżone tysiącznemi przykrościami, kiedy ja tymczasem mogę zrobić go szczęśliwym, zrobić go bogatym, otoczyć go zabawą, okazałością, zbytkiem, nareszcie wszystkiém co teraźniejsza młodzież tak wielce ceni — Paulinę wyposażę.

Stanisław.

A ja ci powiadam, że taka myśl to istne szaleństwo.

P. Zielska.

Kupić nie kupić potargować nie zawadzi, byłby to cud powiesz, ale za pieniądze i... no, mówić nie wypada — pieniądze są władzą, któréj mało kto oprzeć się może. Mój Stanisławie, staraj się powoli, rozważnie porucznikowi rzecz tę przedłożyć.

Stanisław.

Ależ moja kuzynko, na takie propozycye on mnie wyzwie i będę musiał z nim się strzelać — Nie, nie i słyszeć o tém nie chcę i tobie życzę nie próbuj szczęścia, bo gotówby zapomnieć względów, do których twoja płeć, twoje wdzięki i wiek niezaprzeczone mają prawo.

P. Zielska.

Znowu ucinek.

Stanisław.

Nie, tym razem nie ucinek ale szczera rada i proszę cię niech to zostanie między nami.

P. Zielska.

Nie, serce moje za gwałtownie bije, aby usta milczeć mogły. Nie chcesz z nim mówić — dobrze, więc go przyślij tu do mnie, pomówię z nim i zobaczymy.

Stanisław.
Niech i tak będzie — tysiąc pociech!
(Wychodzi.)
(Zielska zasiada w fotelu, poprawia sobie suknię, kryskę, czepeczek — na wejście Serafina zrywa się w gniewie.)




SCENA V.
P. Zielska, Serafin.
Serafin.

Panią Eufrozynę z Zielskich Zielską mam zaszczyt prosić o jéj rękę. (Zadziwienie Zielskiej i długie milczenie.) Panią Eufrozynę z Zielskich Zielską mam zaszczyt prosić o jéj rękę.

P. Zielska.

Czy Pan w biórku, w którém znalazłeś testament, zostawiłeś rozum?

Serafin.

Bynajmniéj, proszę o jéj rękę.

P. Zielska.

A ja ją odmawiam krótko i węzłowato. Dobregoby ci się chciało mój Serafinku — nie takich Serafinów odmawiałam, odmówiłam ich dziesięciu, dwudziestu.

Serafin.

Stu — wiem i wszyscy szalenie kochali, ale ja nie chcę iść torem zwykłych konkurentów, którzy wyjeżdżają na osobistych przymiotach, jak cygan wyjeżdża na targ na ślepéj kobyle, jak to i ty szanowna kuzynko uczyniłaś względem mnie przed godziną.

P. Zielska.

Ja? ja?

Serafin.
Tak jest, kiedy odradzałaś Paulinę a podsuwałaś siebie.
P. Zielska.

Nie pamiętam.

Serafin.

Niech i tak będzie, ale do rzeczy. Gdybym ci powiedział kuzynko że cię kocham, nie uwierzyłabyś może, a co więcéj niktby nie uwierzył; chcę ci zatém powiedzieć, że cię nie kocham i że jedynie tylko okoliczności zmuszają mnie do tego arcy dla mnie nieprzyjemnego przedsięwzięcia.

P. Zielska.

Panie Serafinie, pozwól że się oddalę, ja się warjatów boję.

Serafin.

Jeżeli tylko dosłuchasz mojéj propozycyi do końca, przekonasz się, że nie jestem warjatem.

P. Zielska.

Żadnéj propozycyi słuchać nie chcę.

Serafin.

Ale słuchać będziesz.

P. Zielska.

Napad więc w własnym moim domu.

Serafin.

We własnym! otóż właśnie o to idzie, aby ten dom choć w części był twoim własnym.

P. Zielska.

Słucham więc, mów ale prędko.

Serafin.
Weźmiemy z sobą ślub.
P. Zielska.

Przenigdy.

Serafin.

Weźmiemy ślub i podzielimy się majątkiem po ś. p. Jenerale.

P. Zielska.

Wody kolońskiéj! mdleję!

Serafin.

Podzielimy majątek a rozdzielimy osoby, moje zasady ścisłéj moralności są w zupełnéj sprzeczności z jéj lekkomyślnością i dlatego nie moglibyśmy w zgodzie małżeńskiéj długo ze sobą pozostać.

P. Zielska.

Uszom moim ledwie wierzę. Ależ przez Boga żywego, dlaczego, dlaczego ja mam zrobić to samobójcze szaleństwo?

Serafin.

Bo inaczéj ja zrobię proces, który potrwać może rok, może i dwa lata.

P. Zielska.

Myślisz więc wygrać proces?

Serafin.

Niezawodnie, mam listy Jenerała do mego ojca.

P. Zielska.

Dlaczegóż chcesz układu, jeżeliś tak pewny swojego?

Serafin.

Chcę dla zgody i aby rzecz prędko skończyć. Chciej przytém pamiętać szanowna kuzynko, że nim proces rozstrzygnięty będzie, co jak powiedziałem potrwać może lat kilka, ty tych lat kilka wysiedzisz zamknięta za długi.

P. Zielska (w złości).

Ty mnie zamkniesz?

Serafin.

Nie ja, ale znajdą się tacy.

P. Zielska.

Bezczelny! precz z oblicza mojego!

Serafin.

Pamiętaj, że wkrótce żałować będziesz, ale poniewczasie. Eufrozyno, bądź moją żoną.

P. Zielska.

I mam dać połowę majątku?! Precz powiadam z mego oblicza, niech twoja noga nigdy w moim domu nie postanie.

Serafin.

W twoim, bardzo chętnie.

P. Zielska.

Precz! precz!

Serafin.

Idę, ale na Boga żałować będziesz!

(Odchodzi.)
P. Zielska (sama).

Żebym była miała parasolkę, byłabym mu łeb rozwaliła. Kłamca, faryzeusz, tyrbuszon, jak Stanisław powiada.

(Czepek jéj się przekręcił, który prędko poprawia za wejściem Dorskiego.)




SCENA VI.
P. Zielska, Dorski.
Dorski.

Stawię się na rozkazy Pani Dobrodziejki.

P. Zielska.

Pozwól, niech przyjdę trochę do siebie. Zastałeś mnie Pan w nadzwyczajném wzburzeniu — zostałam wypchniętą ze zwykłéj łagodności mojego charakteru.

Dorski.

Z jakiegoż powodu, jeżeli pytać się godzi.

P. Zielska.

Ten, ten Serafin... na same nazwisko zgrozą mnie przejmuje.

Dorski.

Cóż zrobił ten pan Serafin?

P. Zielska.

Prosił o moją rękę.

Dorski.

No, takiego grzechu niejeden jeszcze pewnie się dopuści.

P. Zielska.

Niejeden — zapewne, ale nie takim sposobem. To nie była deklaracya konkurenta, ale groźba, napad, gwałt...

Dorski.
O! przecież się nie spodziewam...
P. Zielska.

Ale ja z tém obeznana — nie boję się, tylko...

Dorski.

Pani Dobrodziejka raczyłaś mnie wezwać do siebie, słucham więc jej rozkazów.

P. Zielska.

Przystępuję do interesu, nie z taką jednak swobodą jakby się właściwie należało — ale łotr... podzielić się majątkiem!.. ten rozbójnik!.. ten...

Dorski.

Miałaś Pani Dobrodziejka przystąpić do interesu, słucham.

P. Zielska.

Przystępuję, proszę usiąść. (p. k. m.) Panie Dorski, Panie Dorski, Pan wiesz zapewne jak mocno kocham Paulinę — nie będąc jéj matką ani nawet opiekunką, mam poniekąd prawo zająć się jéj przyszłym losem.

Dorski.

Zdaje mi się, że jéj los w dobrém spoczywa ręku, kiedyś sama Pani raczyła mi go powierzyć.

P. Zielska.

Prawda, prawda, ale to była sprawa uczuciowa, a ja teraz chcę dotknąć materjalnéj. Panie Dorski, Paulina nie ma żadnego majątku.

Dorski.

Wiem o tém.

P. Zielska.
Zupełnie, zupełnie żadnego.
Dorski.

Słyszałem.

P. Zielska.

Teraz pozwól mi zapytać się, jako zastępującą miejsce matki i wypełniającą święty obowiązek: jaki majątek Pan Dorski może jéj ofiarować?

Dorski.

Bardzo szczupły, wyznać muszę, ale...

P. Zielska.

Bo widzisz Pan, miłość jest świętém uczuciem, które zawsze cenię nad miarę; (westchnienie) ale trzeba także przyznać, że w dalszym ciągu życia, gdzie tylko będzie sentyment na śniadanie, sentyment na obiad, sentyment na wieczerzę, kochankowie nie utyją.

Dorski.

Jeżeli dobrze zrozumiałem, boisz się Pani, abym Paulinę nie potrącił w nędzę.

P. Zielska.

Przynajmniéj w niedostatek.

Dorski.

Z tego względu możesz być Pani spokojną, kto ma chęć i sił pracować, dla tego świat stoi otworem.

P. Zielska.

Mówisz to Pan, jak mówią zwykle zakochani, ale rozsądek częstokroć inaczéj przemawiać powinien.

Dorski (z niecierpliwością).

Do czegoż to Pani ściągasz?

P. Zielska.

Niech teraz o Panu i Paulinie nie będzie mowy a pozwolę sobie powtórzyć zdarzenie, które dawniéj w mojéj rodzinie miało miejsce. (Dorski okazuje niecierpliwość) Miałam ciotecznego brata, który polubił był panienkę obdarzoną wszelkiemi możliwemi przymiotami ale ubogą i on także najgodniejszy człowiek miał mniéj jak nic, bo miał długi. Smutne były widoki kochanków, gdy pojawiła się jak z nieba zesłana majętna i w rozsądnym wieku przyjemna wdowa i podała mojemu ciotecznemu bratu następujący projekt: Wyposażę, rzekła, twoją kochankę, a ja potrzebując pomocy w zarządzie znacznego majątku, pójdę za ciebie. (Niecierpliwość Dorskiego wzmaga się.) I tak się stało; zamiast jednéj wdowy bogatéj ale osamotnionéj, zamiast biednéj młodéj pary, która chleba nie miała, stanęły naraz dwie szczęśliwe pary, bo i panienka z posagiem znalazła męża — tym sposobem, powiadam, wszyscy zostali uszczęśliwieni. I cóż Pan powiesz na czynność wdowy i mego ciotecznego brata?

Dorski (zrywając się).

Powiem, że cioteczny brat był infamisem a jego małżonka starą intrygantką. (Na stronie postępując na przód sceny.) A to baba! to nie Zielska, ale zielsko szkaradne.

(Zwraca się ku drzwiom i tam spotyka Paulinę i Stanisława, zdaje się rozprawiać w gniewie a Paulina i Stanisław śmieją się; tymczasem Zielska mówi do siebie:)
P. Zielska.

Mógłby być trochę grzeczniejszym, ale niema nic złego — pierwsze koty za płoty... myśl rzucona.. złota nitka wędki czarodziejską ma władzę.

(Notaryusz wchodzi, za nim Serafin.)
Serafin.
Proszę Pana, aby mój protest i listy Jenerała pisane do mego ojca były w protokóle umieszczone.
Notaryusz.

A ja Panu powiadam, że to do mnie zupełnie nie należy.

(Żołnierz wchodzi.)




SCENA VII. i ostatnia.
P. Zielska, Paulina, Stanisław, Serafin, Notaryusz,
Dorski.
Dorski.

Cóż to jest?

Żołnierz (oddając depeszę).

Od pułkownika. (Żołnierz odchodzi)

Paulina.

O dla Boga, czy tylko nie wojna.

Dorski (czyta w przodzie sceny).

„Jenerał Zielski w podróży do kraju zachorował i umarł w Frankfurcie.“ — Wiem o tém i zapewne każą mi odwieźć wstęgę. (czyta daléj) „Papiery złożone w ministeryum a expedycyę tu załączoną zechcesz Pan Porucznik wręczyć Notaryuszowi Zawilskiemu w przytomności kilku członków rodziny Zielskich etc. etc.“ Oto pismo, które podług rozkazu wręczam Panu Notaryuszowi.

Notaryusz (otworzywszy pakiet, czyta).

„To jest moja wola ostatnia, Franciszek Zielski Jenerał dywizyi m. p.“

P. Zielska.
Ja już mam ostatnią, Panie Notaryuszu, ja już mam ostatnią wolę Jenerała.
Stanisław.

A cóż u djabła! czy my komedyę gramy, kiedyż będzie koniec tych testamentów — raz skończyć trzeba; nie chcieliście się rozegrać, teraz jeszcze raz podaję wam doskonały projekt: zrealizujmy wszystko co zostanie po ś. p. Jenerale i łącznie wspólnie działając starajmy się o koncesyą jakiéj linii kolei żelaznej — na tém stracić nie można i milionek wpadnie nam, jak gruszka do kieszeni.... dla dobra ojczyzny.

Serafin.

Nie chcę, bo mam listy Jenerała do mego ojca.

P. Zielska.

Nie chcę, bo ja mam ostatnią wolę i podpisałam na testamencie, akceptuję sine benetarium Juventatis.

Notaryusz.

Nie traćmy czasu, proszę usiąść i słuchać. (Wszyscy siadają, Notaryusz czyta.) „Chciałem wcześnie rozrządzić moim majątkiem — pisałem testamenta, ale nie miałem szczęśliwéj ręki. Najpierwéj zrobiłem moim sukcesorem Stanisława Zielskiego.“

Stanisław.

Oho!

Notaryusz (czyta daléj).

„Później powziąłem przekonanie, że to jest pędziwicher, utracjusz.“

Stanisław.

Prawda!

Notaryusz (czyta daléj).
„Gracz niczém niepowściągnięty.“
Stanisław.

Prawda!

Notaryusz (czyta daléj).

„Wkrótce zatém przewandrowałby mój Krzewin do Wiesbadenu.“

Stanisław.

I nie na kuracyę. Prawda, prawda. Ja zawsze mówiłem, że Jenerał człowiek rozsądny.

Notaryusz (czyta daléj).

„Zdarłem więc ten testament...“

Stanisław.

Requiescat in pace. Tysiąc pociech!

Notaryusz (czyta daléj).

„I zapisałem majątek Serafinowi Zielskiemu, ale dowiedziałem się późniéj, że Serafin jest tylko świętoszkiem, który ma w ustach morały a w sercu fałsz.“

Stanisław.

Jenerał w bawełnę nie obwija.

Serafin.

Znoszę ten krzyż z pokorą.

Notaryusz (czyta).

„Zmieniłem więc znowu testament i zapisałem Eufrozynie Zielskiej.“

P. Zielska.

Kochany Jenerałek.

Notaryusz (czyta daléj).
„Myślałem że zapisuję poważnéj matronie, ale się omyliłem i dowiaduję się, że ta Eufrozyna jest spruchniałą kokietką.“
Stanisław.

Oho!

Notaryusz (czyta daléj).

„Półwarjatką, która niebawem umrze w kozie za długi.“

P. Zielska.

Grubian!

Stanisław.

Jenerał strzela kartaczami.

Notaryusz (czyta).

„Zatém testament na rzecz Eufrozyny odwołuję, znoszę, jakby go nigdy nie było.“

Stanisław.

Amen!

P. Zielska.

To trębacz, dobosz, fajfer a nie Jenerał!

Notaryusz (czyta).

Chciałem więc udać się do kraju, aby moją rodzinę poznać, ale inaczéj się stało, zachorowałem w Frankfurcie i robię ten testament, 24go Czerwca bieżącego roku“ — zatém jest sporządzony niespełna piętnaście dni temu — (czyta) „którym oraz na wszelkie zdarzenie zrzekam się raz na zawsze wszelkiéj zmiany i chcę aby mój cały majątek został własnością Panny Pauliny Zielskiej.“

Stanisław.

Wiwat nieboszczyk!

Notaryusz.
Skończyłem.
Stanisław.

No, tym razem koniec końców.

(Wszyscy wstają ale pozostają w miejscu.)
P. Zielska.

O kochana Polciu!...

Dorski (stając między niemi).

Bardzo proszę — żadnéj nadal styczności.

P. Zielska.

Serafinie.

Serafin.

Padam do nóg.

Stanisław.

Trzeba przyznać kochani Państwo, że szanowny Jenerał nie rozdzielił nas wprawdzie równo pieniędzmi, ale szczutkami jak najsumienniéj. — Tysiąc pociech! — Dodam przytém ogólną przestrogę, że częstokroć obiecanka, cacanka, a radość, komu?... wiem — nie powiem.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.