Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin/Doliny: Mało-Łąka, Miętusia i polana Przysłop

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Steczkowska
Tytuł Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Doliny: Mało-Łąka, Miętusia i polana Przysłop.

„Ha! jak się macie w halach gazdowie?“
Skądże nas znacie? skądże to przecie?
„Po chrzcie, po chlebie, po ludzkiéj mowie,
Po czém się ludzie znają na świecie.“

W. P.

Dolina Mało-Łąka leży o milkę od Zakopanego, w południowo-zachodniéj stronie. Prowadzi do niéj tażsama droga, co do Kościeliskiéj doliny, aż do potoku, nad którym się rozchodzi na dwie strony. Zwróciwszy się na lewo brzegiem strumienia, wchodzimy w piękną dolinkę otoczoną dosyć wyniosłemi górami odzianemi bujnym lasem, z którego wychylają się miejscami różnokształtne skały. Droga prowadząca ciągle brzegiem potoku jest dosyć dobrze utrzymana, tędy bowiem zwożą siano z Mało-Łąki; po deszczach jednak nie można się tu zaraz puszczać, gdyż źródła i strugi sączące się z gór pobocznych, tém obficiéj rozlewają się na drogę i bardzo błotnistą ją czynią[1]. Niebawem porzucamy brzeg potoku, zapuszczając się w las.
Ta część drogi jest dosyć trudzącą, ciągle bowiem wznosi się pod górę, nieraz dosyć stromo; ale cień lasu, miłego użyczający chłodu, uprzyjemnia tę przeprawę i chroni od zmęczenia. Las przerzedzający się coraz bardziéj, ściany olbrzymich opok przeglądające pomiędzy drzewami, ryk bydła, odgłos dzwonków, zapowiada bliskość celu podróży. Jakoż wkrótce widok tak czarujący a niespodziany uderza oczy, że przez chwilę stoimy jakby w odurzeniu, nie mogąc pojąć, czy to, na co patrzymy, jest tylko senném złudzeniem, czy téż rzeczywiście na łonie ciemnych lasów i skalistych turni wykwita jakby kwiat nadobny, rozkoszna polana z całym urokiem pasterskiego życia, przypominającego tak żywo czasy patryarchalne.
Czerwony Wiérch stanowi jeden bok doliny Mało-Łąki. Wznosi on się od południowéj strony t. j. na prawo, jakby olbrzymia, prostopadła, skalista ściana, niżéj ustrojona gdzieniegdzie mchem i kosodrzewiną, wyżéj zupełnie naga. Najwyżéj sterczący piramidalny, ostry szczyt, nazywają Wielką turnią. W załamkach i rozpadlinach bieleje śnieg, który zazwyczaj nie topnieje przez całe lato, chyba, że bywają wielkie upały i częste a ciepłe deszcze. Na lewo w stronie północno-wschodniéj, sterczą dziwacznie poszarpane skały zwane Małym Giewontem, a wysoko po nad nimi piętrzy się dumnie szczyt Giewontu, na który stąd wejście dość łatwe. Rozległe siodło łączące Giewont z Kopą Kondracką, któréj stąd także nie widać, stanowi wschodnią ścianę Mało-Łąki. Od południowo-zachodniéj i północnéj strony, otaczają tę dolinę wyniosłe grzbiety, świerkowym lasem okryte, z jednéj tylko strony, to jest północno-zachodniéj, wolny zostawiając przystęp. Obszerne i zupełnie równe dno doliny, zaściela prześliczna łąka, jedna z najpiękniejszych i najrozleglejszych w Tatrach, nie wiem, dla czego Mało-Łąką, zwana. Patrząc zdala, zdaje się że zielony jéj kobierzec dochodzi do samych stóp olbrzymów strzegących tego cichego ustronia; dopiero przeszedłszy wzdłuż tę piękną łąkę, spostrzegamy, że ona tylko większą połowę téj rozległéj doliny zajmuje. Druga połowa Mało-Łąki zupełnie jest odmienną od pierwszéj; jestto jakby obszerny teras z powalonych jedne na drugie ogromnych kamieni mlecznéj prawie białości, na których widoczne są ślady długiego działania wody. Zwaliska te wznosząc się piętrami, dochodzą pod same ściany Giewontu i Czerwonego Wiérchu. Wśród tych kamieni rozścielają się miejscami zielone łączki, gaiki świerków i gęste zarośla kosodrzewiny.
Bywając na Mało-Łące, nieraz w południe szukaliśmy cienia i chłodu na owym terasie. Wypoczywając tutaj, zachwycaliśmy się pięknym widokiem jaki się przedstawia z tego wzniesionego miejsca. Na dalekim widnokręgu rysuje się wspaniała Babia góra, ujęta w ramy ciemnych lasów. Przed nami rozpościera się piękna polana ubarwiona różaném kwieciem rdestu, a po skoszeniu wdzięcząca się jasną zielonością, która cudnie odbija od ciemnych świerków i szaréj barwy skalistych turni.
W południe zewsząd schodzi się bydło do koszar rycząc radośnie, biegną owce brzęcząc dzwonkami, uwijają się juhasy i kucharki, ruch i gwar tak ludzi jak zwierząt, ożywia i rozwesela to ciche ustronie. W parę godzin potém krowy i owce wydojone, zaczynają się rozchodzić na paszę. Rozsypują się zrazu po całéj polanie, potém podzieliwszy się na gromady, zmierzają ku wzgórzom, wspinają się z wielką zręcznością na strome pochyłości i wkrótce już ledwie okiem dojrzane po skałach, urwiskach, zaroślach, pożywnéj szukają paszy. Z jaką szybkością wychodzą owce na góry, jak zręcznie spinają się po urwiskach, wystawić sobie trudno. Z juhasem na czele biegnie liczna gromadka owieczek, skubiąc po drodze trawę, ginie wkrótce w cieniu lasu; za chwilę pokazuje się w takiéj wysokości, że się wydaje jak mrowisko. Pnąc się coraz wyżéj, dochodzą owce na sam szczyt Czerwonego Wiérchu, gdzie obfitą znajdują paszę. Z równą szybkością spuszczają się na dół. Krowy z tążsamą prawie zręcznością wspinają się po górach, a roztropność, ostrożność i zgoda z jaką spuszczają się na dół, jest prawdziwie zadziwiającą. Po spadzistéj ścieżce, wśród zwalisk kamieni i zarośli kosodrzewia, idą zwolna jedna za drugą długim szeregiem, nie pchają się, nie wyprzedzają, owszem z największą cierpliwością i że tak powiem wyrozumieniem, każda czeka zanim idąca naprzód, nie spuści się ostrożnie ze skalistego progu. Pomimo to zdarzają się przypadki, że krowa lub owca złamie nogę a nawet zabiję się na miejscu.
Mało-Łąka należy do kilku właścicieli; gazdowie z Poronina, Zasichłéj i Gronia, mają tu swoje szałasy; ale największa część polany jest własnością zamożnych gazdów ze Zakopanego, Wójciaków. Bywając prawie co rok na Mało-Łące, zabraliśmy bliższą znajomość z ojcem, a raczéj dziadkiem téj rodziny. Staruszek ten blisko 80-letni, tak był rześki, czerstwy, przytomny, że niktby się nie był domyślił jego podeszłego wieku; na twarzy bardzo miłego i poczciwego wyrazu, nie było jeszcze widać śladów zgrzybiałości. Tę czerstwość zawdzięczał on zapewne sposobowi życia jakie oddawna prowadził. Zaledwie znikły zimowe śniegi i zazieleniły się polany, wybierał się ze statkiem na Mało-Łąkę i pozostawał tu dopóki nie nastały mrozy, t. j. niekiedy aż do Wszystkich Świętych. Czyste i wonne powietrze jakiém oddychał w tym przeciągu czasu, musiało zbawiennie wpływać na jego zdrowie. Gdy przychodził czas żniwa, które na Podhalu odbywa się przynajmniéj o miesiąc późniéj niż u nas, współwłaściciele Mało-Łąki powracali do domu prócz Wójciaka, który zostawał na polanie sam jeden z kucharką lub pachołkiem. Ale i wtenczas mu się nie przykrzyło, nie wydawała się smutną osamotniona dolina, do któréj przywiązał się jakby do rodzinnego miejsca. Poczciwy staruszek nie spróżnował jednéj chwilki. Czas zbywający od zatrudnienia około nabiału, obracał na struganie łyżek. Narobił ich naraz trzysta i był pewnym że już wystarczą przynajmniéj do jego śmierci. Ale zapas ten wkrótce się spotrzebował i staruszek zabrał się znowu do roboty która mu czas skracała i nudzić się nie pozwalała.
Nie zapomnę nigdy tego życzliwego uśmiechu z jakim wychodził zawsze ze swego szałasu na powitanie nasze, ten poczciwy staruszek, prawdziwy patryjarcha téj uroczéj doliny. Widzę go jeszcze jak się krzątał aby nas uczęstować wyborném mlekiem i usadzić jak najwygodniéj około misy lub dzieżki; jak omywał i ocierał łyżki, a potém zasiadał obok nas, i wypytywał ciekawie co słychać na dolinach i daléj w świecie, lub rozpowiadał różne przygody pasterskie. Starzec od małego chłopca juhasił t. j. pasał owce po turniach i upłazach otaczających Mało-Łąkę. Znał więc najdokładniéj każdy garb, każdy odłam skały, pamiętał niezwyczajne ulewy, ciężkie zimy, niezwyczajnie wielkie śniegi, skwarne lata, i o tém wszystkiém umiał rozpowiadać z zajęciem, i malowniczo opisywać cuda przyrody, a przywiązanie do gór i głębokie uczucie ich piękności, w każdém przebijało się słowie.
Od kilku lat Mało-Łąka osierociała po swoim patryjarsze; starzec spoczął w grobie, ale duch jego zdaje się unosić nad ulubioną doliną, w któréj spłynęła mu większa część poczciwego życia i z górnych przybytków może jeszcze mile spogląda na swą ziemską siedzibę. Ze śmiercią starego Wójciaka nie straciliśmy wstępu do jego szałasu; nie mniéj gościnnie i serdecznie przyjmowała nas potém jego prawnuczka, która w oczach naszych z małéj dzieweczki, na dorodną i hożą wyrosła dziewczynę, a następnie wyszła zamąż.
Ale nie tylko w szałasie Wójciaka doznawaliśmy tak przyjacielskiego przyjęcia; współwłaściciele Mało-Łąki witali nas za każdą naszą bytnością jakby najlepszych znajomych, zapraszali do swoich szałasów na pogadankę, a zapraszali tak serdecznie, żeśmy im tego odmówić nie mogli. Nie jednę téż chwilę spędziliśmy pod nizkim, sczerniałym od dymu dachem szałasu na rozmowie z tymi poczciwymi ludźmi, którzy z dawnych podań znają świetną przeszłość naszą, a wśród obecnéj niedoli pocieszają się nadzieją lepszéj przyszłości w którą wierzą i oczekują jéj z taką tęsknotą, jak niegdyś lud wybrany przyjścia Mesyjasza.
Właściciele Mało-Łąki, rozgraniczają swoje części kamieniami. Wójciaki, do których największa część téj polany należy, składają siano do szopy stojącéj przy szałasie, skąd dopiero w zimie zwożą je do wsi na saniach.
Że na świecie nic bez ale, że wszędzie czegoś nie dostaje, nowym dowodem Mało-Łąka. Miejscu tak hojnie uposażonemu wdziękami przyrody, tak sprzyjającemu hodowaniu bydła, brakuje jednéj wielkiéj dogodności, jednéj wielkiéj ozdoby, t. j. wody. Mało-Łąka przepasana wstęgą bystrego potoku, byłaby o wiele piękniejszą, a co ważniejsza, bydło niepotrzebowałoby szukać napoju i ochłody w oddalonym strumieniu, lub przestawać na ciepłéj wodzie sączącéj się gdzieś z góry i zbieranéj starannie w koryto. Za to na wiosnę nie można się tu skarżyć na brak wody; gdy bowiem śniegi topnieją po górach, zewsząd spływają w dolinę potoki, i wtenczas Mało-Łąka cała zalana jest wodą i wygląda jakby ogromne jezioro.
Z Mało-Łąki można przejść do doliny Strążysk położonéj u stóp Giewontu z północnéj strony. Nie trzeba jednak zapuszczać się około saméj turni Giewontu, ale udać się przez śliczną polankę Mało-Łączkę, oddzieloną nizkim, lesistym grzbietem od Mało-Łąki. Przejście tędy jest bardzo łatwe.
Na zwiedzenie Mało-Łąki możnaby się wybrać dopiero po południu, gdyż kilka godzin wystarczy na odbycie téj wycieczki; przyjemniéj jednak udać się tam za rannego chłodu, a w powrocie zwiedzić polanę na Przysłonie i dolinę Miętusią, zwłaszcza pierwszą, gdyż jest to może najpiękniejsza z polan tatrzańskich.
Idąc z Mało-Łąki znaną nam już drogą przez las, przychodzimy niebawem do miejsca gdzie z główną drogą łączy się inna prowadząca w bok na lewo. Tą drogą dojdziemy na Przysłop. Ciemny i gęsty las otacza nas dokoła, posępną ciszę przerywa tylko szum dalekiego potoku lub brzęk dzwonków dochodzący z Mało-Łąki. Wiedząc już z doświadczenia że każda wycieczka w Tatrach kosztuje wiele czasu i trudu, ani się domyślamy jak bliskim jest kres naszéj drogi i jak miła czeka nas niespodzianka. W pół godziny bowiem wychodzimy na brzeg lasu a zdumionemu oku cudny odsłania się obraz. Na pagórkowatéj pochyłości spadającéj dość nagle ku dolinie Miętusiéj, rozpościera się najpiękniejszy kobierzec łąki, którą szerokiém kołem obstąpiły wspaniałe turnie. Przed nami piętrzą się w amfiteatr wyniosłe góry łagodnie zaokrąglonych kształtów, do samych wierzchołków bujnemi odziane lasami, wśród których jaśnieją majową zielenią liczne polany. Na tle tych gór lesistych, występuje naprzód poważna skalista turnia Kominy Kościeliskie, wznoszące najwyżéj dumne czoło uwieńczone kosodrzewiem. Z lewéj strony, t. j. od zachodu, wznoszą się prostopadłe ściany Upłazu, Krzesanicy i Czerwonego Wiérchu; od południa sterczy okazały Giewont, który stąd wygląda prawdziwie majestatycznie. Ku wschodowi stoi na straży Hruby Regiel lasem okryty, a obok wystrzela niby narożna wieżyczka śliczna, wysmukła, piramidalna, zupełnie prostopadła skałka zwana Spiczastą, rodzona siostra Kończystéj, o któréj wspominałam na wstępie do Kościeliska. Tak Spiczasta jak i sąsiedni skalisty wzgórek, mają barwę blado różową z czerwonemi smugami. Trudno sobie wystawić coś piękniejszego nad tę różową skałkę ustrojoną wieńcami świerków, niby luba pieszczotka przyrody, jéj macierzyńską ręką w tak krasne przybrana sukienki.
Za pierwszą naszą bytnością na Przysłopie, zastaliśmy tu właśnie sianożęcie. Kosiarze, chłopaki i dziewczęta grabiący siano, układający je w kopy, snujący się po całéj polanie, krowy, owce i figlarnych kóz stadko pasące się na skoszonych miejscach, wesołe śpiewy pracującego ludu, brzęk dzwonków, beczenie owiec, ryk krów, szum lasów, wszystko to w jednę złączone harmoniję, przedstawiało obraz pełen sielankowego wdzięku który niezapomniane uczynił na nas wrażenie. Jeżeli czas pozwoli, warto wejść na szczyt Hrubego Regla 4323 st. wznoszącego się nad polaną. Wstęp na ten wiérch bardzo łatwy, a widok piękny zwłaszcza na Czerwony Wiérch, Krzesanicę i Giewont, oraz na leżące u stóp ich równoległe doliny Mało-Łąkę i Miętusią.
Z Przysłopu po dość spadzistéj pochyłości, schodzi się w dolinę Miętusią. Od południa zamyka ją Krzesanica wznosząca się zupełnie prostopadłą, poszarpaną ścianą; w bardzo znacznéj wysokości, widać jakby wyższe piętro tego skalistego muru. Jestto dzika, przepaścista dolina Litworowa[2]. Tak do doliny Litworowéj jak i na Krzesanicę, wejście wprost z doliny Miętusiéj niepodobne. Owce dostają się po grzbiecie Upłazu na szczyt Krzesanicy i stamtąd dopiero spuszczają się do doliny Litworowéj, gdzie pożywną znajdują paszę. Powiadali nam juhasi, że przed kilku laty jakiś podróżny czy nieświadomy miejscowości, czy téż zuchwały i odważny do szaleństwa, spuścił się wprost z Krzesanicy do Miętusiéj. Rzucił on na dół torbę i kapelusz i wpół żywy, z przestrachu i utrudzenia, w podartém odzieniu, stanął w dolinie. Mówili nam także górale, że dawniéj Krzesanica nie była zawaloną złomami od spodu do tak znacznéj wysokości. U stóp jéj, gdzie teraz leżą stosy gruzów, stał szałas, do którego pewnego dnia w południe, miał przyjść żebrak kaleka prosząc o jałmużnę obiadujących juhasów. Ci zamiast go nakarmić, zaczęli śmiać się i natrząsać z jego kalectwa. Żebrak niezrażony tak nieludzkiém przyjęciem, przestrzegał juhasów aby zawczasu spędzili owce niżéj na dolinę, bo wkrótce straszna nadciągnie burza. Ale i ta przestroga była przyjętą śmiechem i żartami. Zaledwie minęło południe i żebrak oddalił się z szałasu, ukazała się na niebie czarna chmurka na którą nikt nie zwracał uwagi. Tymczasem chmurka powiększała się szybko i rozpościerała tak, że wkrótce całe niebo zakryła. Powstał straszny uragan: wśród grzmotów, piorunów, nawalnego deszczu i gwałtownego wichru, pękały i waliły się skały Krzesanicy, przywalając gruzami szałas, owce zamknięte w koszarze i juhasów, którzy przypłacili życiem swoję lekkomyślność. Dotąd, wśród złomów napiętrzonych pod Krzesanicą, ma być jeszcze widać szczątki szałasu, świadczące o strasznéj karze boskiéj za nieludzkie obejście się z biednym kaleką.
Dolina Miętusia nie jest tak malowniczą i piękną jak jéj sąsiadka Mało-Łąka; dno jéj wązkie przerzyna potok, boki stanowią dosyć wyniosłe lesiste grzbiety. Są tu kopalnie rudy żelaznéj. Nazwa doliny pochodzi od jéj właścicieli Miętusów, sołtysów z Cichego, którzy wykupiwszy się na wolność, stanowią osobną osadę zwaną Miętustwo. W dolinie Miętusiéj, wyjąwszy górną jéj część pod ścianą Krzesanicy, nie ma nic godnego widzenia; można zatém poprzestać na zwiedzeniu prześlicznéj polany na Przysłopie i powrócić nazad tążsamą drogą, lub téż dla odmiany spuścić się do doliny Kościeliskiéj, wygodną, piękną, lecz dosyć daleką drogą. W takim razie jednak, należy zamówić wózek do Kościeliska.





  1. Przed paru laty woda wezbrana po nawalnych deszczach pozrywała mostki, co bardzo utrudniło tę drogę. Wielkie powodzie zeszłoroczne, do reszty ją popsuły. Właściciele Mało-Łąki poprawiali ją dla zwozu siana; o ile jednak jest ona teraz wygodną dla zwiedzających, powiedziéć nie umiem. Najlepiéj spuścić się w tém na roztropnego przewodnika.
  2. Nazwę tę otrzymała od rosnącego tam dzięgla (Archangelica officinalis), który górale litworem zowią i używają na lekarstwo w tyfusie, u nich łożnicą zwanym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Steczkowska.