Przejdź do zawartości

Nauczyciel (Korotyńska, 1927)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Nauczyciel
Podtytuł Komedyjka w jednym akcie
Pochodzenie Teatrzyk Milusińskich
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Jutrzenka“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
TEATRZYK MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.


ELWIRA KOROTYŃSKA

NAUCZYCIEL.
KOMEDYJKA
w jednym akcie.
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.





  NAUCZYCIEL.  
OSOBY:
OJCIEC
Jego dzieci
TEOŚ
ANDZIA
GENIO
FREDZIO
ROBERT — ich kuzyn.
P. BARBARSKI — nauczyciel.

Cała scena odbywa się w ogrodzie.


SCENA PIERWSZA.
FREDZIO, GENIO, TEOŚ, ANDZIA, ROBERT.

ROBERT (do dzieci). Dzień dobry, moi drodzy! Ale cóżto się stało? Skąd te smutne miny? Czyście mieli jaką przykrość?
WSZYSCY. Spotkało nas wielkie nieszczęście!
ROBERT (zaniepokojony). Czy przytrafiło się co złego memu wujowi?
WSZYSCY. Ależ nie! To nie to.
ROBERT. Czy może ciocia niezdrowa?
WSZYSCY. I nie to także.
ROBERT. A więc cóż takiego? Doprawdy, nie mogę odgadnąć.
ANDZIA. A więc powiem ci wszystko. Wiesz o tem, że od pewnego czasu tatuś zaprzestał nas uczyć. Bardzo wiele ma zajęcia.
ROBERT. To znaczy, że używacie wakacyj. Cóżto więc tak strasznego? Przeciwnie, powinniście się z tego cieszyć.
Zazdroszczę wam, moi kochani, i chętnie zamieniłbym się na wasz los. Brat mój każe mi pracować, jak murzynowi.
ANDZIA. Mamusia chciała się nami zająć, ale tatuś nie zgodził się na to: twierdzi, że mamusia za pobłażliwa... Mamy mieć nauczyciela!
ROBERT. Ach! Teraz rozumiem wasz smutek!
GENIO. Ma przyjść do nas już dzisiaj.
ROBERT. Żal mi was bardzo, moje dzieci.
TEOŚ. Prawda, że to okropnie mieć nauczyciela?
ROBERT. Zwłaszcza jeśli nudny.
TEOŚ. Czyś widział kiedy nauczyciela?
ROBERT. O, i ile razy!
TEOŚ. Jak wygląda nauczyciel?
ANDZIA (śmieje się). Jakiż ten Teoś zabawny!
ROBERT. Nauczyciel, mój chłopcze, jest zawsze stary, brzydki, w okularach, gderze, chce, żeby wciąż pracować, a jeśli się tego nie robi, czego od dzieci wymaga, idzie do mamusi lub tatusia na skargę.
TEOŚ. A, to będę nieszczęśliwy! (płacze). Hi! hi! hi!
ROBERT (tonem pouczającym). Życie nie może być zawsze usłane różami. Trzeba być filozofem!
GENIO. Patrzcie, jaki z niego egoista! Szydzi z nas, zamiast nam współczuć!..
ANDZIA. Ależ to nieszczęście i ciebie, mój kochany, dotyczy. Rodzice twoi prosili naszego tatusia, żebyś się z nami uczył.
ROBERT. Rodzice moi nie wspominali mi o tem. Ależ to mi się wcale, ale to wcale nie podoba...
FREDZIO. Aha! Widzisz! Zmieniasz teraz swój ton pouczający na żałosny.
ROBERT. Z bratem radziłem sobie jakoś, robiłem co chciałem, podczas gdy z nauczycielem to będzie niemożliwe.
ANDZIA. (naśladując mowę Roberta). Życie nie może być samemi różami usłane; trzeba być filozofem.
Zamiast pracować jak jeden murzyn, będziesz pracował za dwóch murzynów... Pogódź się z losem...
ROBERT (wzruszając ramionami). Czy jesteście pewni, że dzisiaj przyjdzie ten nauczyciel?
GENIO. Tatuś mówił.
ANDZIA. Nazywa się p. Barbarski.
ROBERT (wykrzywiając się). Brzydkie nazwisko!
TEOŚ. Straszne!
ROBERT. Zła przepowiednia. Barbarski! To znaczy, że będzie się z nami obchodził po barbarzyńsku.
FREDZIO. Odpowiednie nazwisko dla nauczyciela.
ROBERT. Trzeba go się pozbyć za wszelką cenę. Czekajcie, czy wiecie co zrobimy?
WSZYSCY. Mów! mów! cóż takiego?
ROBERT. Utworzymy ligę, koalicję... Ilu nas wszystkich? Czterech — Teoś nie będzie do tego należał, to dzieciak. Ale nasza czwórka da mu doskonale radę.
Musimy stać się dla niego utrapieniem, starać się być nieznośnymi, niegrzecznymi, tak niemożliwymi, żeby uciekł od nas jaknajprędzej.
WSZYSCY. Dobra myśl!
ANDZIA. Ja wiem, co będę robiła, żeby mu dokuczyć.
FREDZIO. Ja także!
GENIO. Ja także!
TEOŚ. O, i ja mu potrafię dokuczyć. I ja się do was przyłączam.
FREDZIO. Podajmy sobie ręce i dajmy słowo wypełnić to, cośmy tu postanowili. Jeśli który z nas zechce inaczej postępować, będzie wykluczony z naszej ligi.
WSZYSCY. Niech będzie wykluczony!
TEOŚ. Co to znaczy wykluczony?
FREDZIO. Nie masz potrzeby wiedzieć, ty się nie liczysz!
TEOŚ (płacząc). Jakto nie liczę? wczoraj wieczorem przeliczyłem do 69-ciu bez omyłki.

(Śmiech ogólny).

ANDZIA (całując Teosia). Biedny Teosiu! nie martw się, przyjmiemy i ciebie.

(słychać śpiew).

Śliczne ma oczy
Kadet uroczy,
Ale nie dwoje,
Lecz ach! ach!
Troje!..

ANDZIA. Ciekawam kto tak śpiewa?

(Wszystkie dzieci obracają się ku stronie, skąd śpiew słychać).
FREDZIO. To jakiś młody człowiek.
ANDZIA. Bardzo elegancki.
GENIO. Z wesołą i uśmiechniętą twarzą.

(Głos)

To trzecie oko
To jest lornetka,
Bo mało dwojga
Jest dla kadetka!

ROBERT. O, tak, ten młodzieniec jest bardzo wesoły, a to dlatego, że niema już nauczyciela. To człowiek skończony.
GENIO. Jakież to szczęście być dorosłym człowiekiem!
FREDZIO. Ach! mój Boże, może to on!
ANDZIA. Kto taki?
FREDZIO. Może to nasz przyszły nauczyciel?
ROBERT (przyglądając się nieznajomemu z miną znawcy).

O, nie, napewno nie nauczyciel! Zanadto sympatyczny i za młody.
(Głos)

Ach! jakże cudny świat!
Dziś dla mnie każdy — brat!

FREDZIO. Robert ma zupełną rację, żaden nauczyciel nie śpiewałby tak wesołych piosenek.
WSZYSCY. Ależ naturalnie! (powtarzają ostatnią zwrotkę, tańcząc).

Ach! jakiż piękny świat!
Dziś dla nas każdy brat!





SCENA DRUGA.
CIŻ SAMI i P. BARBARSKI.

P. BARBARSKI (wesoło). A więc moja piosenka znalazła tu odgłos. Dzień dobry, moi młodzi przyjaciele; domyślam się, że jesteście dziećmi pana Leskiego.
ANDZIA. Tak, proszę pana, ale oto nasz kuzyn Robert.
TEOŚ (pocichu do Fredzia). Zna naszego tatusia, to pewnie nasz nauczyciel?
ROBERT (pocichu). Niemądry! wszak mówiono ci, że żaden nauczyciel nie śpiewa.
ANDZIA. Czy idzie pan do naszego tatusia?
P. BARBARSKI. Tak, panienko, zaproszony tu jestem przez niego na cały rok.
ANDZIA i WSZYSCY. Ach! co za szczęście! Pan taki wesoły, tak się nam pan podobał!
PAN BARBARSKI. Mam nadzieję, że się polubimy wzajemnie.
TEOŚ. O, tak, proszę pana. Teraz to już wiem napewno, że pan nie jest nauczycielem.
P. BARBARSKI. Co takiego?
ROBERT. Widzi pan, oczekujemy właśnie na nauczyciela. I ten malec z początku wziął pana za naszego przyszłego wychowawcę.
P. BARBARSKI. A skąd wiecie, czy to ja właśnie nie jestem tym nauczycielem?
ROBERT. Gdyż nauczyciele nie są do pana podobni. Wszyscy są nudni. Nienawidzimy już naszego i postanowiliśmy się go pozbyć.
P. BARBARSKI. Doprawdy? A w jakiż to sposób? Czy chcecie go zabić?
WSZYSCY (śmiejąc się). Zabić! ach! ach! ach!
ROBERT. Nie zabijemy go, lecz zmusimy do tego swem postępowaniem.
P. BARBARSKI. I w jakiż to sposób? Ciekawy jestem bardzo...
ANDZIA. Ale proszę nie mówić o tem tatusiowi. Utworzyliśmy przeciwko mającemu przybyć do nas nauczycielowi koalicję.
GENIO. Tatuś mówił, że pan ten będzie nas egzaminował, otóż będziemy odpowiadali bez sensu.
FREDZIO. Ja będę odpowiadał na wszystko: Bée...
ROBERT. Ja będę mówił głupstwa!
ANDZIA. Będę również plotła same niedorzeczności...
TEOŚ. A ja na literę A będę mówił B.

GENIO. Będę deklamował wiersze jednym tchem, bez uwzględniania znaków przestankowych. (Deklamuje bez odetchnienia)

Wesoły swobodny
Wciąż wesół nie głodny
Tańczyłem, skakałem
By dziecię

P. BARBARSKI. Przestań, bo się udusisz, jesteś bez tchu! A czy dobrze deklamować potrafisz?
GENIO. Naturalnie! (deklamuje ładnie i z przestankami)
TEOŚ. (wychodzi naprzód sceny z elementarzem i mówi). Ja także, proszę pana, umiem litery, proszę posłuchać: A B, C, D, i umiem składać: ba, be, bi, bo, bu.
P. BARBARSKI. Ależ, moi przyjaciele, zapominacie o tem, że gdy jeden nauczyciel odejdzie, przybędzie drugi...
GENIO. Będziemy tak błagali tatusia, aż nas sam zacznie uczyć.
ANDZIA. Ależ tatuś niema czasu!
FREDZIO. Ach! żeby to pan zechciał nas uczyć! Jakie pan ma imię?
P. BARBARSKI. Adolf.
ROBERT. Panie Adolfie, wszak będziesz u nas mieszkał, ucz nas przez przyjaźń dla tatusia.
ANDZlA. Kuzyn mój ma słuszność, panie Adolfie. Cóż pan będzie przez cały dzień robił? Zanudzisz się u nas!
P. BARBARSKI. Godzę się.
ROBERT (wesoło). Zgodził się! Co za szczęście! Chodźmy oznajmić to tatusiowi.
P. BARBARSKI. Zaczekajcie chwileczkę. Godzę się, ale pod warunkiem, że nie będziecie na wszystko odpowiadać: bee! Dalej, że nie będziecie pleść niedorzeczności, bajki będą jak się należy deklamowane, zamiast B, nie będzie się mówiło A.
TEOŚ. O, nie! nie! Będę zawsze mówił B zamiast A. (śmiech ogólny).
WSZYSCY. Godzimy się na wszystkie warunki! Jakie szczęście! Nie będziemy mieli nauczyciela.
ANDZIA. Oto i tatuś!





SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI, PAN LESKI.

PAN LESKI. Widzę, że znajomość zawarła się bez mego współudziału.
P. BARBARSKI. O, tak, proszę pana, poznaliśmy się już doskonale.
WSZYSCY. Kochamy go z całego serca!
P. LESKI. Już? Tak prędko?
ANDZIA. Tatusiu najdroższy, wysłuchaj naszej prośby...
ROBERT. Nie dawaj nam nauczyciela.
ANDZIA. Odeślij z powrotem pana Barbarskiego.
GENIO. Pozwól, żeby nas uczył pan Adolf (bierze rękę pana Barbarskiego).
FREDZIO. On jest tak sympatyczny! (bierze go za drugą rękę).
ANDZIA. Polubiliśmy go tak bardzo. Nie chcemy nauczyciela!
TEOŚ (czepia się ubrania p. Barbarskiego). Ja także chcę pana Adolfa!
P. LESKI (zdumiony). Nie rozumiem was, moje dzieci! Raz mówicie, że nie chcecie pana Barbarskiego, prosicie, żeby go odesłać, to znów żeby was uczył pan Adolf... Co to wszystko ma znaczyć?
ROBERT. Tak, mój wuju! Nienawidzimy pana Barbarskiego, kochamy zaś pana Adolfa. Chce nas uczyć. Pozwól wuju kochany...
P. LESKI. Czyście postradali zmysły? Przecież panem Barbarskim, którego nie chcecie za nauczyciela, jest właśnie pan Adolf.
ANDZIA. Co? czy być może?
P. LESKI. To jest właśnie wybrany przezemnie nauczyciel.
WSZYSCY. To niemożliwe!
FREDZIO. Ależ on nie jest stary!
ROBERT. Ani też brzydki!
GENIO. Nie gniewa się!
WSZYSCY. Nie! To nie jest nauczyciel, to jest przyjaciel!
P. LESKI. Sądzę, że każdy nauczyciel, o ileby tylko dzieci chciały, stałby się ich przyjacielem. Nieprawdaż, panie Adolfie?
P. BARBARSKI. O, tak! O ile nie są dzieci uprzedzone do swego nauczyciela, zanim go zobaczą. O ile nie sądzą go nawet z nazwiska... Cóż dziwnego, że nauczyciel, spotkawszy uzbrojoną przeciwko sobie armję, zniechęca się, a w końcu przestaje kochać tych, do których szedł z najlepszą intencją! Ale z nami tego nie będzie! Prawda dzieci?
DZIECI. Nie będzie! Nie będzie! Kochamy się już teraz!
P. LESKI. A więc moje dzieci, godzę się na waszą prośbę, daję wam pana Adolfa, ale i pana Barbarskiego zarazem.
DZIECI. Niech żyje tatuś! Niech żyje pan Adolf! Niech żyje też pan Barbarski!

(ZASŁONA SPADA).
KONIEC.

Drukarnia „Jutrzenka“, Warszawa, Grzybowska 62.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.