Miljon posagu (Kraszewski, 1872)/Tom II/Seweryn

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Miljon posagu
Pochodzenie Miljon posagu (zbiór)
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SEWERYN.

Nazajutrz, rano, raniuchno wstała Marja, krajczy spał jeszcze, ciocia już biegała po domu; słońce wśród gęstej mgły wiosennej wznoszącej się po nad wody i błota, i osłaniającej w pół przezroczystą niebieskawą szatą dalekie gaje, wierzbowe groble i chaty wioski, wznosiło się powolnie. Jeszcze rosy perliste świeciły na trawach w cieniu pozostałych, kwiaty, krzewy, bory tchnęły tą wonią niepochwyconą, orzeźwiającą, której żadna sztuczna najwytworniejsza zastąpić nie potrafi. Marja wykradła się do brzeziny za dom.
Teraz ciocia zrobiła z niej ogródek. Rozwalono płoty dzielące brzezinę od sadu, a kręta uliczka obiegała w koło po zaroślach, wysypana piaskiem, osławiona ławeczkami.
Na jednej z nich usiadła Marja... było to właśnie miejsce, gdzie się ostatni raz z Sewerynem widziała... Myślała o nim, zawsze o nim, o nim tylko. Łzy zakręciły się w jej oczach.
Nigdy mu tego nie daruję — zawołała. — Tak długo, tak uparcie nie dać nawet wiedzieć o sobie.
Rżenie konia przerwało myśli... tentent od strony boru dał się słyszeć... ale że kilka razy i pan Teodor tędy konno przejeżdżał, a godzina była ranna bardzo, nie dowierzając pobiegła ku drodze.
— To on!...
— A! przecież! Seweryn mówił z gumiennym, niepostrzegając Marji.
— Jak się ma pan.
— Chory.
— Bardzo chory?
— Kto to może wiedzieć, — rzekł stary, — kiedy ci panowie jak chorzy? Oni się kładą, byle palec zaświerzbiał! Krajczy nasz leży, ale chwalić Boga, nie niebezpieczny...
— Obudził się już?
— Podobnoć nie jeszcze.
— Mój kochany... gdybyś się wrócił a dowiedział. Panie wasze pewnie śpią, a ja bym się tylko ze starym panem chciał zobaczyć.
— To tak! — zawołała gniewnie Marja biegnąc do domu.
— Ciociu! ciociu!
Scholastyka spojrzała i zgadła...
— Przysięgnę że Seweryn przyjechał! Inaczej patrzysz...
— Tak! przyjechał! Ale nie wie ciocia. Słyszałam rozmowę jego z gumiennym, chce się tylko widzieć z stryjem i wrócić.
— O! zapewne! — przerwała ciotka... i wybiegła w ganek.
Właśnie gumienny wchodził.
— Idź powiedz panu Kotlinie, że krajczy chce się z nim widzieć i czeka na niego... nie mów nic o mnie, słyszysz?
— Idę.
— Nim ty się ubierzesz... ja się z nim muszę rozmówić... I weszła do bawialnego pokoju; Marja pobiegła do siebie z bijącem sercem... i otwierając drzwi raz jeszcze... dodała.
— Ciociu... nie puszczaj go!
— Bądź spokojna!
Do pokoju krajczego potrzeba było koniecznie przechodzić przez bawialny, Seweryn zjawił się wkrótce na progu; zmięszał na widok cioci i zaczął przepraszać.
— To ja przepraszam, że mu zapieram drogę do krajczego i krajczy spi...
— Ludzie mi powiedzieli...
— Musieli się omylić... niech pan siada.
— Ale tak rano... niech pani daruje!
— A! porzuciłżebyś te ceremonje swoje! nie mogąc wytrzymać, — odezwała się Scholastyka. — Nieznośny jesteś z niemi...
Ot, powiedz mi lepiej... co się z waćpanem stało? nie byłeś... Ile czasu! Godzi się to? Czyż dla panny Tekli godzi się o dawnych zapominać przyjaciołach?
Na to imię zczerwieniał biedny chłopiec, zmięszał się i dodał szybko.
— Pani... pani także mnie posądzasz?
— A! spodziewam się! Mając w domu damę jeszcze tak niebezpieczną jak ta! I tyle czasu nie pokazywać się w sąsiedztwie, to coś znaczy.
— Bardzo nieszczęśliwie sądzą mnie państwo... panna Tekla Drolling siedzi wprawdzie u mnie, ale ja mieszkam w Glinkach i od czasu jej schronienia nie byłem w Tarnoborze...
— I nie byłem w Górowie...
— To co innego...
— Radabym wiedziała?
— Mieliście państwo aż do zbytku gości.
— Tak... bez których byśmy się obeszli.
— Zapewne! i bezemnie! — rzekł Seweryn...
— A zapewne! i bez niego! — dodała ciotka — bośmy ogromnie podumiały od czasu jak nas nieznajoma krewna zbogaciła... osądził ci nas ślicznie, dziękujem pokornie... Oj! panie Sewerynie, panie Sewerynie! serjo by się gniewać można.
— Za co?
— Za dziwne wyobrażenia jego! Cóż to się u nas zmieniło? Czemu nie byłeś tak długo... Powiem panu otwarcie... zmartwiłeś Marją... bardzo niepotrzebnie.. A w jego niebytności...
Seweryn ucałował podaną rękę...
— Nie bądź-że dzieckiem proszę... Teraz jesteśmy swobodniejsze, szczęśliwsze... chcesz-że dla tego nas odbiedz! Marja cię kocha.
— Pani! to być nie może.
— Pytam się kochanego pana, po co bym mu taki fałsz mówiła? kto odemnie lepiej o tem wiedzieć może?
— Zapewne... wszakże...
— Wszakże, nie męcz waćpan i siebie i nas bezpotrzebnie... Dobra jest bardzo szlachetna duma, ale w miarę... nikt pana z innymi gośćmi teraźniejszymi nie porówna... pamiętamy dobrze, żeś był z nami przeciwko wszystkim, gdy nie było koło nas nikogo, i chciałeś dla nas poświęcić... wszystko co miałeś... Wdzięczność nakazuje...
— Przepraszam panią, ja nic nie chcę być winien wdzięczności.
— A! rozumiem!
— Tego się lękam.
— Nie masz się waćpan czego lękać... Albo i dziś, co znaczyło, żeś chciał się tylko z krajczym widzieć?
— Słyszałem, że był chory...
— Więc koniecznie chcesz tylko w biedzie się pokazywać, a z nikim nie podzielić dobrej chwili? Dziwak jesteś, mój kochany panie Sewerynie... bardzo cię szanuję, ale wiele do niego mam pretensji... Siadaj... i nie rusz mi się ztąd, krajczy spi, Marja się ubiera, każę tu podać herbatę.
W chwilę potem wszyscy siedzieli u okrągłego stołu, ale Marja jeszcze udawała rozgniewaną na Seweryna. Ciotka swoim sposobem starała się ich zbliżyć; nakoniec dopiąć tego nie mogąc, powstała i rzekła:
— Nie udawajcież, proszę, gniewu... powiedzcie sobie, że się kochacie, a ja was pobłogosławię!
Seweryn spojrzał na Marję.
Ona spuściła oczy, ale uśmiechnęła się mimowolnie.
— Zgoda? nieprawdaż? — spytała Scholastyka powtórnie.
Ciche pocałowanie podanej ręki zwiastowało pożądane pojednanie.
— No, teraz jestem o was spokojna i idę dysponować objad...
To mówiąc ukłoniła się i wyszła.
Ta chwila, którą sam na sam z sobą spędzili kochankowie (co za wyraz niegodziwy, bez którego się przecież obejść nie można), była jedną z najrozkoszniejszych w ich życiu. Pierwszy raz nie lękając się narzucania Sewerynowi, wynurzyć mu potrafiła Marja i objawić jaką była; pierwszy raz on także uniesiony, porwany przywiązaniem, szczęśliwy, zapomniawszy na to co go otaczało, potrafił powiedzieć: kocham — z tym wyrazem, z uczuciem, wejrzeniem, które wątpliwości nie zostawiały. I nic nie stawało im na drodze i przyszłość jasna, spokojna, piękna otwierała się szeroko przed nimi.
Jedno przy drugim z rękoma splecionemi, cicho rozmawiając jakby się podsłuchania lękali, bez poruszenia, bez pamięci na to, co ich otaczało, przesiedzieli godzin kilka. Krajczy wstał dawno i modlił się, powoli o kiju przechadzając przed oknem otwartem. — Ciotka przesunęła się przez pokój kilka razy, oni tak byli sobą zajęci, że jej nie widzieli.
Nareszcie powtórzone umyślnie chrząkania i kaszle starca, ściągnęły Seweryna dla dania dzień dobry krajczemu; Marja jakby zawstydzona, uciekła ze swojem szczęściem i zamknęła się w swoim pokoju. Ciotka weselsza także uwijała się.
— Konia pana Seweryna — powiedziała głośno na ganku gumiennemu — zamknąć na klucz w stajni, dać mu owsa, siana, wody, ale go nie podawać aż za mojem pozwoleniem... Słyszysz waćpan?
— Słyszę i spełnię.
Seweryn tedy musiał pozostać dzień cały.
Wieczorem gdy odjeżdżał — ciotka znowu wzięła go na stronę.
— Cóż myślisz? — spytała — wiesz teraz, spodziewam się, że Marja cię kocha? co będzie dalej?
— Nie wiem.
— No to ja ci powiem. W tych dniach oświadczysz się krajczemu.
— Ale.
— Bez żadnego ale spodziewam się... O weselu pomówimy. Tymczasem zrobim pyszne zaręczyny, na które muszę sprosić całe sąsiedztwo... Ale cicho! o tem ani słowa, gotuję im miłą siurpryzę. Wiesz co z nami dokazywali, kiedyśmy byli w położeniu ciężkiem... pozwól mi maleńkiej zemsty... Ja się na nich mszczę grzecznością i nadziejami, któremi szafuję... Zobaczysz.
Seweryn się uśmiechnął.
— Wystaw sobie panią Doliwową na zaręczynach!!
Uszczęśliwiony odjechał Seweryn, ale uspokojony teraz o tłumaczenie pobytu panny Tekli w Tarnoborze, pospieszył się tam dowiedzieć.
Jej już tam nie było.
Hrabia Hubert, jak wszyscy ludzie słabego charakteru, zaledwie pozbywszy się Niemki, którą chciał wyprawić, ale wcale w inny sposób, postanowił ją odzyskać. Rotmistrz powróciwszy raz pierwszy z niczem, wyprawiony został z gniewem i zabroniono mu pokazywać się aż dopełni woli pańskiej, aż powróci z panną Drolling. Stary lis wpadł w własne sidła. Kto inny na jego miejscu pożegnał by hrabiego, ale Wile gdzież się było podziać, co z sobą począć?
— Panie hrabio — rzekł — sam chciałeś.
— Chciałem do stu katów, ale nie chcę teraz, niech wróci.
— A gdyby przyjęła jaką ofiarę i przyzwoicie odjechać do Wiednia namówiła się?
Hrabia nic nie odpowiedział.
Rotmistrz wyczekawszy u drzwi na odpowiedź, której nie otrzymał, odszedł i udał się znowu do Tarnoboru.
Ofiarował pannie Tekli cztery konie, powóz i tysiąc dukatów, ale Niemka kazała go wypchnąć za drzwi.
Nazajutrz Wiła powrócił znowu, rachując, że kobiece gniewy, rozpacze i heroiczne postanowienia zwykle trwają nie długo.
Ale na ten raz się omylił — powrócił jeszcze z niczem.
Tymczasem panna Tekla miarkować zaczynała, że nie ma z sobą co począć. Pozostać długo u pana Seweryna nie mogła, jechać dalej nie miała o czem, nie miała do czego. Listy sióstr i braci, które z rzadka odbierała, nie zapowiadały polepszonego bytu. Familja po śmierci ojca się rozpierzchła i utrzymywała jak mogła. Róża z Adelajdą należały dawno już do baletu i ciężkie wiodły życie... Bracia służyli wojskowo, utrapiony chleb pracy jedząc.
Samotna rozmyślając, ochłodła Niemka i gdy Wiła po raz czwarty przyjechał, zmiękczyć się dała i namówić do powrotu. Warunkami było: zapewnienie jej spokojnej przyszłości, przeproszenie i coś trzeciego czego nie chciała rotmistrzowi powiedzieć, zostawując do swego przybycia do Śliwina.
— Niech wraca, zgoda na wszystko! — rzekł hrabia, który uczuwszy przez dni kilka samotności, jak mu jej brak było, wysłał natychmiast karetę do Tarnoboru.
Rotmistrz całą tą sprawą wielce był niezadowolony. Lękał się zgody i nie bez przyczyny. W czasie niebytności starał się wprawdzie zastąpić Niemkę domorosłą ekonomówną, ale hrabia patrzeć nawet na nią nie chciał. To było najgorszym znakiem; Wiła domyślił się, że Tekli już z domu nie potrafi wyrugować, że panowanie jej restaurowane, silniej jeszcze niż poprzedzające ugruntuje się.
Na grobli pieszo wyszedłszy, spotkał powracającą Hubert. Burzliwe z początku było przyjęcie, z dala przypatrywał mu się rotmistrz i przeklinał dzień, którego się w to wmięszał.
— Hrabio — odezwała się podając mu rękę Tekla. — Pamiętasz, że gdym jechała z tobą, obiecałeś ożenić się ze mną... żeś mi znaczny uczynił zapis, który zdarłam. Nie jestem chciwą, nie możesz mi wyrzucać niedochowania wiary... dla czegoż chciałeś mnie odepchnąć?
Hrabia złożył wszystko na rotmistrza.
— Jesteś słaby i powodujący się jak dziecię — odparła Tekla — za pierwszy warunek kładnę oddalenie pana Wiły.
Słowo?
Hrabia zachwiał się.
— Wahasz się, żegnam cię...
— Cóż on ci szkodzi? jak się bez niego obejdę?
— Wybieraj! ja lub on?...
— Teklo, czyż koniecznie?
— To moje ostatnie słowo... Przyrzekasz?...
— Przyrzekam.
— Na honor!
— Nie umiem dwa razy słowa przyrzekać... Oddalę go.
— Po wtóre, ażebym strawiwszy młodość, nie wróciła opłakiwać jej w nędzy, zapewnisz mi...
— Co zechcesz...
— Umówim się także o sumę. Naówczas ja także będę mogła opuścić cię kiedy mi się pobyt w Śliwinie naprzykrzy i wrócić do swoich!
— Zostaniesz zawsze ze mną...
— Zawsze? wątpię! Zobaczymy! Znużyłeś się mną... musim się rozstać.
Wsiedli do powozu i odjechali. Cały wieczór spędził Hubert sam na sam w pokojach panny Tekli, i nikt ze dworu przypuszczony nie był.
Nazajutrz rotmistrz wezwany rano do sypialnego pokoju, usłyszał czego się spodziewał — pożegnanie. W nagrodę wiernych usług, dał mu hrabia dożywociem dziesięć chat w Polesiu.
Wiła zgrzytał zębami, ale opierać się nie było można. Tekla pilnowała, aby odjechał we dwa dni, lękając się zrozpaczonego człowieka.
Cztery kasztanki wspaniale darowane, poniosły go w daleką stronę. Durczyński uśmiechał się, zazdrościł trochę i skrobał się w głowę.
Tekla objęła rządy domu z nową władzą, nie mając już współzawodnika i przeszkody.
Nie potrzebujemy dodawać, że hrabia zrzekł się procesu z krajczym i formalnie go zakwitował, co mu zdrowie na jakiś czas powróciło. Ławrysiewicz sporządził zapis dwóch kroć sto tysięcy dla panny Drolling, który hrabia przyznał w ziemstwie. — Tak wszystko wyszło na korzyść ulubienicy i jeden tylko Wiła szwankował, jeżeli to szwankiem nazwać było można.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.