Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wan Maryniu! Maryniu! Marynieczku! roześmiej-że się przynajmniej!
A! przecie!... powtóre pan Fabian, który co chwila chce ci grać do tańca i komponuje dwa razy na dzień siurpryzy z flotrowersem i skrzypcami. Kochanie, cenić ich nie umiesz. O poruczniku nie mówię bo ten do mnie należy wyłącznie. Wczoraj zachwycał się moją ręką. Widziałam że z tego tematu zabiera się na straszne warjacje i umknęłam. A Kulikowicz, a Haslingi! Mamy doprawdy czem się bawić... Maryniu Seweryn na potem, bo to na serjo... Bawże się proszę... Już ja ci twego zbiega dostawię... Nie bój się... nie długo wytrzyma, przyjedzie.
— Tylko proszę cioci...
— O! o! bądź spokojna, nie skompromituję cię, możemy jeszcze poczekać.





SEWERYN.

Nazajutrz, rano, raniuchno wstała Marja, krajczy spał jeszcze, ciocia już biegała po domu; słońce wśród gęstej mgły wiosennej wznoszącej się po nad wody i błota, i osłaniającej w pół przezroczystą niebieskawą szatą dalekie gaje, wierzbowe groble i chaty wioski, wznosiło się powolnie. Jeszcze rosy perliste świeciły na trawach w cieniu pozostałych, kwiaty, krzewy, bory tchnęły tą wonią niepochwyconą, orzeźwiającą, której żadna sztuczna najwytworniejsza zastąpić nie potrafi. Marja wykradła się do brzeziny za dom.
Teraz ciocia zrobiła z niej ogródek. Rozwalono płoty dzielące brzezinę od sadu, a kręta uliczka obiegała