Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na to imię zczerwieniał biedny chłopiec, zmięszał się i dodał szybko.
— Pani... pani także mnie posądzasz?
— A! spodziewam się! Mając w domu damę jeszcze tak niebezpieczną jak ta! I tyle czasu nie pokazywać się w sąsiedztwie, to coś znaczy.
— Bardzo nieszczęśliwie sądzą mnie państwo... panna Tekla Drolling siedzi wprawdzie u mnie, ale ja mieszkam w Glinkach i od czasu jej schronienia nie byłem w Tarnoborze...
— I nie byłem w Górowie...
— To co innego...
— Radabym wiedziała?
— Mieliście państwo aż do zbytku gości.
— Tak... bez których byśmy się obeszli.
— Zapewne! i bezemnie! — rzekł Seweryn...
— A zapewne! i bez niego! — dodała ciotka — bośmy ogromnie podumiały od czasu jak nas nieznajoma krewna zbogaciła... osądził ci nas ślicznie, dziękujem pokornie... Oj! panie Sewerynie, panie Sewerynie! serjo by się gniewać można.
— Za co?
— Za dziwne wyobrażenia jego! Cóż to się u nas zmieniło? Czemu nie byłeś tak długo... Powiem panu otwarcie... zmartwiłeś Marją... bardzo niepotrzebnie.. A w jego niebytności...
Seweryn ucałował podaną rękę...
— Nie bądź-że dzieckiem proszę... Teraz jesteśmy swobodniejsze, szczęśliwsze... chcesz-że dla tego nas odbiedz! Marja cię kocha.
— Pani! to być nie może.