Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego miejscu pożegnał by hrabiego, ale Wile gdzież się było podziać, co z sobą począć?
— Panie hrabio — rzekł — sam chciałeś.
— Chciałem do stu katów, ale nie chcę teraz, niech wróci.
— A gdyby przyjęła jaką ofiarę i przyzwoicie odjechać do Wiednia namówiła się?
Hrabia nic nie odpowiedział.
Rotmistrz wyczekawszy u drzwi na odpowiedź, której nie otrzymał, odszedł i udał się znowu do Tarnoboru.
Ofiarował pannie Tekli cztery konie, powóz i tysiąc dukatów, ale Niemka kazała go wypchnąć za drzwi.
Nazajutrz Wiła powrócił znowu, rachując, że kobiece gniewy, rozpacze i heroiczne postanowienia zwykle trwają nie długo.
Ale na ten raz się omylił — powrócił jeszcze z niczem.
Tymczasem panna Tekla miarkować zaczynała, że nie ma z sobą co począć. Pozostać długo u pana Seweryna nie mogła, jechać dalej nie miała o czem, nie miała do czego. Listy sióstr i braci, które z rzadka odbierała, nie zapowiadały polepszonego bytu. Familja po śmierci ojca się rozpierzchła i utrzymywała jak mogła. Róża z Adelajdą należały dawno już do baletu i ciężkie wiodły życie... Bracia służyli wojskowo, utrapiony chleb pracy jedząc.
Samotna rozmyślając, ochłodła Niemka i gdy Wiła po raz czwarty przyjechał, zmiękczyć się dała i namówić do powrotu. Warunkami było: zapewnienie jej spokojnej przyszłości, przeproszenie i coś trzeciego czego nie chciała rotmistrzowi powiedzieć, zostawując do swego przybycia do Śliwina.
— Niech wraca, zgoda na wszystko! — rzekł hrabia.