Męczennicy w imię nauki/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Tissandier
Tytuł Męczennicy w imię nauki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les martyrs de la science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kepler. — Dla obliczenia objętości kupiec zagłębiał pręt żelazny...
ROZDZIAŁ IV.
Odkrycie systemu słonecznego.

Najstarożytniejsza ze wszech nauk astronomia zrodziła się razem z cywilizacyą. Wszelako pierwsze pojęcia ludzi o systemie słonecznym były wielce podobne do tych, jakieby powziął pierwszy lepszy nieuk, rozpatrujący się w sklepieniu niebieskiem.
Przed XVI wiekiem nie wiedziano nic a nic o nieskończoności, nie wyrobiono sobie żadnego pojęcia o budowie wszechświata. Poczytywano ziemię za ciało, osadzone w środku wszechświata, około którego spełniały obroty słońce, księżyc i gwiazdy, niby pochodnie, przytwierdzone do kół.
Mniemano, że sklepienie niebieskie było stałe.
Chcąc rozpocząć zgłębianie tajemnic świata kosmicznego, potrzeba było wykryć ten fakt niesłychanie ważny, całkiem sprzeczny pozorom, uwodzącym nasze oczy, że ziemia obraca się w ciągu dnia około swej osi, w ciągu zaś roku około słońca. Wielkie to odkrycie jest chwałą Kopernika, Polaka.
Historya nas uczy, że ludzie niełatwo przyjmują prawdy nowe, że przeciwnie, odtrącają je z tem większą energią, im ich pojęcia są więcej od nich odległe. Prawda nie bez wysileń musi sobie torować drogę, nie bez oporu zajmuje miejsce błędu, równie starego, jak świat. Teorya ruchu ziemi, będąca główną podstawą astronomii nowożytnej, nie ma już dziś przeciwników; obrót kuli ziemskiej naokoło słońca jest prawdą, obecnie udowodnioną, lecz tryumf jej okupiony został kosztem łez.
Wszelako Kopernik uniknął nieszczęść; żył dla kraju, lubił samotność, był skromny, życie jego płynęło na modlitwie, studyach, polityce i leczeniu bezpłatnem chorych. Rozpatrywanie się w prawdach matematycznych, spełnianie dobrych uczynków wystarczało jego ambicyi. Był nieśmiały, nieco trwożliwy i lękał się następstw zbyt porywczego głoszenia tajemnicy. Jakkolwiek nie pomijał milczeniem prawdy, wypowiadał ją w cichości, obawiając się głoszenia jej przedwcześnie. Mówił sobie, że wiara naukowa może się obejść bez gwałtowności. Rozterki i niezgody kościoła przestraszały go; lękając się burzy, pozostawał w cieniu. Roztropność ta ochroniła go od wielu przykrości.
Galileusz ośmielił się walczyć, potykał się też i cierpiał. Wielki ten mąż, rodem Włoch, był po Koperniku jednym z pierwszych, którzy podcięli rusztowanie błędu, od wieku zbudowane. Gdy inni badacze dali poznać kształt kuli ziemskiej, powierzchnię przerzynających ją lądów, rozległość mórz, na niej rozlanych, wielki ten astronom rozdarł zasłonę, pokrywającą jej rzeczywiste stanowisko w przestworze. Uwidocznił oczom ludzkości wspaniałość światów niebieskich. Jest on Krzysztofem Kolumbem nieskończoności.
Odkrycia Galileusza zapewniły mu nieśmiertelność, a zarazem sprowadziły nań nieszczęścia. Jest on jednym z najsłynniejszych męczenników prawdy. Urodzony w Pizie, w Toskanii, 15 lutego 1564 roku, już w dzieciństwie składał zdumiewające dowody przedwczesnej dojrzałości umysłu. W wieku, w którym inne dzieci nęci płocha zabawa, on wynajdywał maszyny i sam je budował. Zadziwiał swych nauczycieli swobodą zdania, żywością zawsze czujnego umysłu, pilnością w przykładaniu się do nauki. Zdolności jego do wszystkiego, co wznosi inteligencyę, były cudowne; lubił muzykę, rysunek, garnął się do poezyi i sztuk pięknych. Zarodek geniuszu rozwijał się w nim widocznie.
Ojciec jego, obarczony liczną rodziną i niezamożny, życzył sobie, aby młody Galileusz poświęcił się jakiemu zyskownemu zawodowi. Wysłał go do Pizy dla studyowania medycyny i filozofii. Nauki jednak scholastyczne nie wystarczały dla tego umysłu wrącego, chciwego nowości.
Galileusz odważnie stawiał zarzuty doktrynom, jakiemi go karmiono — i tu już odznaczył się umysłem niezależnym, krytycznym. Powołanie jego do ujawnienia się potrzebowało tylko sposobności, która się też niebawem nastręczyła.
Galileusz, licząc zaledwie lat dziewiętnaście, będąc jednego dnia w katedrze pizańskiej, zwrócił uwagę na zawieszoną lampę, pozostającą w ruchu. Zaobserwował, że lampa ta, bujając się, spełniała oscylacye w jednakowych upływach czasu, odpowiadających długości łuków, przez nią opisywanych, że jednem słowem, określała jednakowe wymiary. Młody obserwator zaczął badać to zjawisko, na które tylu innych ludzi przed nim nie zwróciło żadnej uwagi, i zdziwił się tą niezmienną jednostajnością, z której wkrótce miał wyprowadzić piękne i użyteczne wnioski. Mniemał on, że można będzie wymierzyć wysokość budynku z upływów czasu oscylacyi sznura, zawieszonego u jednego stropu; to mu posłużyło następnie do wykrycia prawa wahadła, prawa do dokładnego wymiaru czasu.
Galileusz, oddając się odtąd z zamiłowaniem naukom, wczytywał się chciwie w dzieła starożytnych geometrów. Studyując traktat Archimedesa, dotyczący ciał pływających, głównie na podstawie teoryi, tu rozwiniętej przez słynnego syrakuzańskiego matematyka, zbudował nowe szalki hydrostatyczne.
Pierwsze te prace, tak ważne i samodzielne, zwróciły nań powszechną uwagę. W 1589 roku wielki książę Ferdynand zamianował go profesorem matematyki w Pizie. Galileusz rozpoczął nad ruchem ciał nową seryę doświadczeń, które odbył na szczycie pochyłej wieży pizańskiej.
Idąc za zdrową logiką faktów, poznał nicość mniemanych praw ruchu, przyjętych we wszechnicy. Umysł jego dojrzewał w swobodnem badaniu faktów, studya nad ruchem ciał doprowadziły go do rozpatrzenia się w biegu ciał niebieskich i skierowania wzroku w niebo. Zabrał się do pracy z nieugiętą wytrwałością. Był to pierwszy krok ku sławie i pierwszy krok niemniej ku niedoli.
Galileusz zbadał starannie dwa systemy, współzawodniczące z sobą w astronomii, to jest Ptolomeusza z powikłanymi jego cyklami i kołami ekscentrycznemi — i Kopernika, którego układ prosty, jasny pociągał ku sobie prozelitów z grona najpoważniejszych obserwatorów.
We wszechnicy pizańskiej Galileusz nie miał przyjaciół, poczytywano go za umysł burzliwy, powstający przeciw powadze Biblii, dlatego też przyjął on bez namysłu ofiarowaną mu przez Senat wenecki na lat sześć katedrę matematyki w uniwersytecie padewskim. Tu zabrał się do pracy z bezprzykładną energią, nie znającą prawie spoczynku.
Po wynalezieniu ciepłomierza, w 1604 r. obserwował nową gwiazdę; w 1609 r. obdarzył ludzkość teleskopem, tem cudownem narzędziem, które Michelet przedziwnie nazwał »mikroskopem nieskończoności«. Dowiedziawszy się, że jakiś Holender zapomocą pewnej kombinacyi szkieł zdołał rozpoznawać przedmioty, w wielce dalekiej odległości pozostające, postanowił natychmiast ten fakt sprawdzić. Poszukiwać dla niego było to samo, co znaleźć.
Wkrótce pierwszą lunetę astronomiczną umieścił wśród oklasków ludu na dzwonnicy św. Marka. Nie wystarczało jednak dla jego ambicyi rozpoznawać zdaleka okręty, żeglujące ku lagunom, niebo było jedynem polem godnem jego badań[1].
Galileusz pospieszył skierować cenny swój przyrząd w przestwory niebieskie — niewymierne światy wystąpiły przed jego oczyma. Astronom zwrócił teleskop na księżyc i przekonał się wkrótce, jak fałszywe były pojęcia, utrzymujące się wówczas powszechnie, dotyczące dokładnej kulistości ciał niebieskich i ich mniemanej własności błyszczenia własnem światłem. Poznał, że powierzchnia naszego satelity była niesymetryczna, chropawa, najeżona górami, wśród których rozwierały się głębokie doliny. Rzucił wzrokiem na mgławice i drogę mleczną, i dostrzegł, że składały się z miliardów słońc, »z pyłu gwiazd«, jak się pięknie wyraził współczesny mu poeta Milton.
Galileusz studyował planetę Jowisza i wykrył cztery gwiazdy, tworzące ten system. Głęboka jego intuicya dała mu wkrótce poznać, że gwiazdy te były tem dla Jowiszu, czem jest księżyc dla ziemi, to jest satelitami. Obserwował słońce i pierwszy wykrył na niem plamy, dowód niezbity, obalający mniemanie, jakoby ciała niebieskie nie ulegały zepsuciu. Każde z tych pięknych odkryć zbliżało Galileusza do systemu Kopernika — każde rozbijało mury złudzeń, wśród których kryła się nauka ówczesna — lecz niemniej każde rozżarzało przeciw niemu zazdrość i nienawiść.
Badacz przestrzeni niebieskich, olśniony własnemi odkryciami, zatopiony w pracach, nie zważał na zarzuty swych przeciwników, ani na przestrogi tych, którzy występowali przeciw jego poglądom, powołując się na opinie Arystotelesa, Biblię i Ojców kościoła.
Galileusz, chrześcianin szczery, miał nadzieję, że zdoła pogodzić obowiązki względem religii z wynikami swego geniuszu. Napróżno radzono mu, aby zachowywał milczenie, napróżno ukazywano mu armię nieprzyjaciół, wzrastającą wokoło niego z dniem każdym. Filozof pozostał głuchym na rady i ostrzeżenia.
Galileusz żył w czasach, w których najmniejsza wątpliwość w rzeczach dotyczących wiary gubiła człowieka, jedno słowo mogło go wydać na śmierć. Heretyk, to słowo straszliwe, wymówione wreszcie zostało przez ludzi zazdrosnych, rozdrażnionych jego sławą.
Dopóki Galileusz pozostawał na terytoryum weneckiem, nienawiść jego przeciwników była bezsilna, lecz w 1610 roku rzucił on Padwę, aby wrócić do Toskanii. W 1611 roku udał się pierwszy raz do Rzymu, aby uchylić podejrzenia, gdyż Inkwizycya zaczynała szemrać przeciw niemu, a nawet jawnie go oskarżać. Braciszek dominikanin, Dominik Baccini, z ambony kaznodziejskiej powstał przeciw stronnikom Kopernika, a głównie przeciw Galileuszowi. Piątego marca 1616 roku kongregacya indeksu potępiła stanowczo księgi Kopernika i Foscarini’ego, w których wygłaszano błędną doktrynę ruchomości ziemi i nieruchomości słońca, jakoby przeciwną Pismu Świętemu. Galileusz nie był wymienionym w indeksie, lecz dano mu w sekrecie surowe napomnienie; przez długi też czas zmuszony był zachowywać się w cichości.
W 1618 r. zjawienie się trzech komet na niebie zwróciło go do studyów astronomicznych, a w niedługim czasie potem do systemu Kopernika i ruchu ziemi. W 1630 r. napisał on słynny Dialog, w którym, chcąc roztrząsnąć przedmiot zakazany, użył widocznego podstępu.
W dyalogu tym rozprawiają trzy osoby: Salviati i Sagreto, stronnicy Kopernika, i Simplicio, obrońca przestarzałych doktryn Ptolomeusza. Simplicio, to człowiek przeszłości, typ dobrowolnego zastoju. Galileusz z upodobaniem przedstawił go śmiesznym i niefortunnym.
— Studyujmy naturę — odzywa się do niego Salviati.
— Po co zadawać sobie tyle trudu, całkiem nieużytecznego — odpowiada Simplicio. — Nie mam żadnej potrzeby zajmować się naturą; poprzestaję na tem, co orzekli nasi ojcowie, podzielam ich opinie i zasypiam spokojnie.
A dalej Galileusz w usta Simplicia wkłada satyrę:
Że nieświadomość jest stanem błogim, że chrześcijaństwo najwygodniej obejść się może bez odsłaniania tajemnic natury, że nauka jest grzesznym zbytkiem.
Dyalog Galileusza jest iskrą pióra zręcznego, skrzącą się satyrą i głęboką nauką. Piękna ta książka, dziś zapomniana, nie tylko jest przepysznym traktatem astronomicznym, potwierdzającym ruch ziemi, ale nadto gorącą obroną swobodnego badania faktów, dziełem godnem Sokratesa, które na zawsze pozostanie ponętne dla miłujących niezależność opinii i postęp pojęć. Jest to zwycięstwo, odniesione przez wiedzę[2].
W wizerunku Simplicia wszyscy przeciwnicy Galileusza widzieli siebie: i głośni uczeni, i potężni dostojnicy, i tłum ślepych wykonawców lub zaprzedanych potakiwaczy w łatwowiernym, dobrodusznym człeczynie przeglądał się, jak w lustrze; wszyscy, urażeni do żywego satyrą, poprzysięgli Galileuszowi zgubę.
Owczesnym trybem nauka i osoba Galileusza oddane zostały pod sąd trybunału inkwizycyjnego.
Pomimo podeszłego wieku i jego dolegliwości Galileusz musiał udać się do Rzymu, gdzie rozegrała się pamiętna jego sprawa. Przybywszy tu, zaraz w mieszkaniu posła toskańskiego uwięziony został z rozkazu kongregacyi.
»Delegat, ojciec Lancio — powiada Galileusz w liście pisanym do Ranieri’ego — przybył nazajutrz i zabrał mię do swej karocy. W drodze zadawał rozmaite pytania i dał mi poznać, że gorąco życzą sobie tego, abym naprawił zgorszenie, jakie wywołałem w całych Włoszech, podzielając opinię ruchu ziemi. Na wszelkie niezbite rozumowania i dowody matematyczne, jakie mu przytaczałem, odpowiadał mi: Terra autem in aeternum stabit, quia terra autem in aeternum stat, jak mówi Pismo święte. Tak rozmawiając ciągle, stanęliśmy w pałacu trybunału Inkwizycyi. Natychmiast zostałem przedstawiony przez delegata Jego Wielebności asesorowi Vitrici, u którego zastałem dwóch zakonników dominikanów. Zawiadomili mię grzecznie o rozkazie, polecającym mi przedstawić wszystkie moje dowody kongregacyi, a zarazem ostrzegli, że w razie, gdyby uznano mię winnym, zniewolony będę wyprzeć się moich błędów...«
Po długiem badaniu Galileusz pozostawał w więzieniu przez dni dwadzieścia. W poniedziałek 20 czerwca 1632 roku był raz jeszcze wezwanym do stawienia się przed trybunałem Inkwizycyi, a w następną środę wprowadzono go do świątyni Minerwy, gdzie przed zasiadającymi kardynałami i prałatami kongregacyi odczytano mu wyrok.
Książkę jego licznemi, kazuistycznemi wywodami potępiono, a on sam, jako szerzący błędy, skazany został na ciężką, ale w owe czasy upowszechnioną karę: zamknięcie w więzieniu do czasu, aż litość lub inna okoliczność wyrok odwoła.
Nadto musiał wyprzysiądz się na klęczkach swojej nauki, musiał uznać ją za obłęd rozumu i przyrzec, że do niej nigdy nie powróci; musiał wygłosić między innemi te słowa[3].
Ja, Galileo Galileusz, liczący siedmdziesiąt lat życia, jako utrzymujący i wierzący, że słońce było nieruchomem ogniskiem świata, a ziemia nie była ogniskiem i pozostawała w ruchu, wyrzekam się rzeczonych błędów, złorzeczę im i brzydzę się niemi.
Utrzymują, że gdy Galileusz powstał, uderzył nogą w ziemię i zawołał: »E pur si muove!« (a jednak ona porusza się). Niepodobna prawie przypuścić, aby Galileusz mógł w podobny sposób odezwać się do swych sędziów, lecz to zdanie pamiętne, jeżeli nie mogło być wypowiedziane usty, wyryte było niezaprzeczenie w jego sercu. Wielu biografów potwierdza, że surowe badania trybunału Inkwizycyi, jakim poddano Galileusza, były prawdziwą mściwą torturą. Nie wchodząc w rozbiór tej opinii, nie ma żadnej wątpliwości, że wielki uczony przecierpiał tortury moralne.
Od tej chwili Galileusz utracił wolność. Zgodzono się na pobyt jego w Siennie u Piccolomini’ego, arcybiskupa, a następnie pozwolono mu mieszkać w willi Arcetri, w blizkości Florencyi, gdzie był więziony aż do śmierci.

Słynny starzec był tu narażony na próby najcięższe;
GALILEUSZ.
Prowadzony przez swą córkę zakonnicę...
w kwietniu 1634 roku stracił jedną ze swych córek, a w dwa lata potem zaniewidział. Niekiedy starał się odnaleźć ścieżkę w ogrodzie Arcetri, biegnącą wpośród drzew, które niegdyś sam sadził. Z laską w ręku, prowadzony przez jedyną córkę, która została zakonnicą, wchodził do swego pomieszkania, znajdując najczęściej jaką nową przykrość ze strony swych nieprzyjaciół. Stawiano niezliczone przeszkody, aby jego książki nie mogły się rozpowszechnić, tysiączne zawady jego stosunkom; inkwizytor miał sobie polecone, aby w pewnych odstępach czasu przekonywał się osobiście, czy Galileusz jest wistocie pokorny i smutny.

Starzec stał się ponury, widział znikającą wszelką nadzieję i stracił całkiem ufność w dni jaśniejsze. Ósmego stycznia 1642 roku, licząc siedmdziesiąt ośm lat życia, oddał ostatnie tchnienie.
Kepler, ze względu na swój geniusz może być pomieszczony obok współczesnego mu Galileusza. Urodził się w Weil, w Würtemburgu, 27 grudnia 1571 r., w siedm lat po przyjściu na świat Galileusza, a w dwadzieścia ośm lat po śmierci Kopernika. Kepler, którego moglibyśmy nazwać prawodawcą nieba, w dwunastym roku życia był posługaczem w szynku. Matka jego, Katarzyna Guldenmann, prosta służąca w oberży, nie umiała czytać ani pisać. Ojciec jego, Henryk Kepler, pod rozkazami księcia Alby, brał udział w wojnie prowadzonej z Niderlandami. Za powrotem do ogniska domowego żołnierz ten, całkiem zrujnowany, założył szynk w Elmerdingen i wówczas to odebrał ze szkół syna, aby ten mógł mu być pomocnym w handlu. Dziecko to było wątłe, słabe, z tego też względu oddane zostało znowu do szkoły, z myślą wykierowania go na teologa. W 13-tym roku życia młody Kepler przyjęty był bezpłatnie do seminaryum w Molbronn. Uwolnienie od opłaty szkolnej łatwo można było uzyskać w protestanckich Niemczech, w których wszędzie rozszerzano oświatę z godną pochwały szczodrobliwością. Kepler czynił świetne postępy, lecz wkrótce, porzuciwszy studya teologiczne, oddał się z zapałem naukom ścisłym. W 23-cim roku życia otrzymał katedrę matematyki w Groëtz, w Styryi, którą rządził naówczas arcyksiążę Karol austryacki, wyznający religię katolicką.
Keplerowi powierzony był między innemi wykład astronomii. Wkrótce potem powołany do układu kalendarza, przyjął w nim reformę gregoryańską, którą jego współwyznawcy protestanci uporczywie odrzucali. Wielki astronom nie obrażał jednak tem wcale swych uczuć religijnych, gdyż poczytywał to za kwestyę czysto naukową. Dla zwiększenia zbytu tych kalendarzy, Kepler nie wahał się zamieścić w nich przepowiedni astrologicznych; z tych niektóre sprawdziły się, wskutek czego pozyskał wielką wziętość.
Słynny astronom nie mógł wszelako pozbyć się wszystkich przesądów, utrzymujących się za jego czasów: wierzył mocno, że gwiazdy wywierają wpływ na przeznaczenie człowieka. Mawiał, że astrologia, córka astronomii, powinna żywić swą matkę. Kepler zresztą nie nadużywał zaufania klientów, zasięgających jego rady, odpowiadał im często słowy, któremi niegdyś Tirezyasz wyrzekł do Ulisesa: »to, co powiem, stanie się lub nie stanie wcale«.
W pierwszem dziele, napisanem przez Keplera (Mysterium Cosmographicum), składa on pierwsze świadectwa niezależności sądu; przywodzi niezbite dowody, potwierdzające system Kopernika, protestuje w szlachetnych słowach przeciw trybunałowi, który polecił wpisanie na indeks księgi wielkiego Polaka. »Gdy chcemy przeciąć żelazo siekierą, powiada on, nie może ona już więcej służyć do rąbania drzewa«. W 1597 r. Kepler zaślubił piękną, szlacheckiego rodu wdowę, Barbarę de Müller. Związek ten nie był szczęśliwy, lecz w zamian pozostawił mu więcej czasu do ważnej pracy, w której astronom dowiódł, jak dzielnie jego geniusz umiał korzystać z najdrobniejszych okoliczności, chcąc pozyskać nowe materyały dla postępu.
»Gdy miałem się żenić, powiada w przedmowie, winobranie wypadło obfite, wino tanie; obowiązkiem dobrego ojca rodziny było poczynić zapasy, dlatego też zaopatrzyłem w ten produkt moją piwnicę. W kilka dni po zakupieniu beczek z winem przybył do mnie kupiec dla obliczenia należności — z wymiarów objętości. Nie wdając się w żaden rachunek, zagłębiał pręt żelazny w każdą beczkę i oznaczał natychmiast, jaka ilość wina w nich się mieści«.
Kepler przypomina sobie wówczas, że na brzegach Renu, gdzie wino niezaprzeczenie jest droższe, kupcy odbywają wymiar w całkiem inny sposób: wypróżniają baryłki, zlewając płyn w naczynia dopełna, i te następnie obliczają. Czy metoda austryacka, niezaprzeczenie praktyczniejsza i szybsza, była dokładna? To Kepler postanowił sprawdzić; w tym celu zaczął studyować zagadnienia geometryczne, które można poczytywać za najtrudniejsze, jakie doówczas rozpatrywano, i przyszedł do tego osobliwszego wniosku:
»Pod wpływem dobrego geniuszu, który bezwątpienia był geometrą, konstruktorowie beczek nadali im ściśle oznaczoną formę, przedstawiającą jednakową długość i nadającą im zarazem największą możliwą objętość. Ponieważ zaś zmiany, zachodzące w sąsiedztwie maximum, są prawie nic nie znaczące, małe więc przypadkowe różnice nie wywierają żadnego dającego się oznaczyć wpływu na objętość, której tem samem wymiar za pomocą pręta jest dostatecznie dokładnym«.
To określenie, odnoszące się do maximum w objętości, rozwinięte następnie zostało przez Fermat’a i posłużyło mu za podstawę do jednego z najważniejszych dzieł matematycznych.
Kepler, kończąc swą pracę o sztuce wymierzania beczek, powiada: »Trudno byłoby zaprzeczać, że sama natura, bez żadnego rozumowania, może nauczyć geometryi, gdyż widzimy bednarzy, którzy, kierując się wyłącznie tylko wzrokiem i instynktem piękna, odgadują formę, najlepiej odpowiadającą dokładnemu wymiarowi«.
Prześladowania religijne w końcu XVI wieku udręczały Styryę; Kepler był jedną z ich ofiar: wygnany z ojczyzny, został zupełnie zrujnowany. Usiłowano nakłonić go do porzucenia wiary, lecz w tej mierze był niezachwiany. Kepler, jak sam się wyraża, nie znał »sztuki tajenia się, « wyjechał więc, przyjmując z radością propozycyę współpracownictwa uczynioną mu przez astronoma cesarza Rudolfa Tycho-Braché’go, zamieszkałego w Pradze.
Tu jednak nowe czekały go zawody. Obiecywano mu piękne honorarya, tymczasem zmuszony był wyżebrywać floren po florenie z należności mu przypadającej.
Po śmierci Tycho-Braché’go Kepler mianowany został astronomem cesarza Rudolfa, z pensyą 1.500 florenów. »Płaca jest świetna, pisał do jednego z przyjaciół, lecz kasa pusta, tracę czas na żebraninie u drzwi skarbnika koronnego.« Kepler, przywiedziony do nędzy, dla utrzymania życia zmuszony był układać kalendarzyki i horoskopy.
Wkrótce jednak mógł swobodnie porządkować papiery, pozostałe po Tycho-Braché’m, co pozwoliło mu zabrać się do ważnych badań; od tej też chwili datuje się jego sława naukowa. Oddał się cały studyom nad planetą Marsem i po dziewięcioletniej pracy, bez spoczynku, z tak wielkiem natężeniem umysłu, że niekiedy »znużenie, jak sam powiada, doprowadzało go do szaleństwa, « zdołał oznaczyć jak najdokładniej ruchy Marsa na podstawie dwóch praw wielkiej doniosłości. Prawa te, zastosowane do innych planet, doprowadziły Newtona do odkrycia siły przyciągania powszechnego, i unieśmiertelniły na zawsze Keplera. Stanowią one niezachwianą podstawę astronomii nowożytnej.
Po śmierci cesarza Rudolfa następca jego Maciej, mniej życzliwy nauce, nie dbał całkiem o obserwatoryum w Pradze, gdzie Kepler pracował. Ten opuścił naówczas posadę, nie zapewniającą nawet chleba jego rodzinie i przyjął obowiązki profesora w Linz. Tu nowe spotkały go nieszczęścia. Żona jego, dotknięta najpierw epilepsyą, następnie pomieszaniem zmysłów, wkrótce umarła, a prócz tego Kepler stracił troje dzieci. Nie dość na tem, dowiedział się niebawem, że matka jego, siedmdziesięcioletnia staruszka, oskarżona o czary, wtrącona została do więzienia. Zażądano od biednej kobiety zdania rachunku ze wszystkich klęsk publicznych; powiadano, że sztuki zadawania uroków nauczyła się od jednej ze swych ciotek, spalonej, jako czarownica, oskarżano o stosunki z szatanem; twierdzono, że nie patrzy nigdy ludziom wprost w oczy, że nikt jej płaczącej nie widział. Kepler musiał bez przerwy przez lat pięć walczyć dla ocalenia matki. Sędziowie okazali starej Katarzynie Kepler narzędzia tortury i grozili niemi, chcąc ją zmusić do zeznań. Nic jednak nie zdołało zachwiać jej odwagi i stałości; rezygnacya wybawiła ją od śmierci, lecz nie starła hańby, spadającej w smutnem dziedzictwie na syna.
Kepler raz jeszcze jeden pogrążony został w ostatniej nędzy — umiał jednak znosić niedolę i zapominać o nieszczęściach, wznosząc myśl ku sferom niebieskim, błądząc w niewymierzonych przestworach, wsłuchując się w harmonijną melodyę, wytworzoną z wiekuistego ruchu ciał planetarnych, którą pojmowała jego wyobraźnia mistyczna. Tę muzykę przyrody Kepler zaznacza w dziwnem swem dziele: O harmonii świata, pracy śmiesznej, w której niepospolity jego umysł błąka się wśród idei chimerycznych, jakkolwiek niekiedy wznosi się na skrzydłach rzeczywistego geniuszu. Widzimy w nim marzyciela, z wyżyn polotu rozlewającego nagle blaski wśród panującej ciemności. W końcu tej książki odzyskuje on w rzeczy samej język ściśle naukowy, wykrywa prawo, obejmujące wszystkie elementy naszego układu i wiąże węzłem zależności wielkie osie orbit planetarnych z czasem obrotów peryodycznych ciał niebieskich.
Wpośród tych rozkoszy, jakiemi go obdarzało badanie natury, Kepler nie zaznał nic więcej, prócz goryczy życia materyalnego. Następca zmarłego cesarza Macieja, Ferdynand austryacki, starał się zniszczyć wyznanie protestanckie w Styryi. Kepler raz jeszcze zmuszony był opuścić ognisko rodzinne; porzucił też Austryę i przyłączył się na pewien czas do księcia Wallensteina, jednego z najsłynniejszych wodzów trzydziestoletniej wojny. Zawarł związki małżeńskie z Zuzanną Rittierger’ówną, z której miał siedmioro dzieci; potrzeby życia zniewalały go do odbywania częstych podróży. Zniechęcony nieustannem upominaniem się o wypłatę pensyi, oddawna zaległych, tracił siły i zdrowie. Umarł w 59-tym roku życia. Popioły jego spoczywają w kościele Ś-go Piotra w Ratysbonie. Zwiedzający mogą wyczytać na jego grobie napis, przez niego samego ułożony:
»Wymierzałem niebiosa, obecnie wymierzam ciemności ziemi. Inteligencya jest rzeczą Boską. Tu spoczywa tylko cień ciała.«
Tak zakończył życie Kepler, badacz śmiały, który od chwili pierwszych studyów żywił nadzieję rozdarcia tajemnic natury. W ciągu całego życia dusza jego garnie się ku prawdzie, ciekawość podnieca ją nieustannie, a pycha nie zaślepia jej nigdy. »Dumny i zuchwały w poszukiwaniach naukowych, powiada Bertrand, staje się Kepler skromnym i cichym od chwili znalezienia rezultatu i, uradowany swym tryumfem, składa dziękczynienia Bogu. Dusza jego równie wielka, jak wzniosła, nie była ani próżna, ani ambitna; nie pragnie on ani zaszczytów, ani oklasków ludzi... Chwała jego wypisana jest na niebie; postęp wiedzy nie może jej ani zmniejszyć, ani zaciemnić, a planety niezmiennymi swymi obrotami roznoszą ją z wieku do wieku«[4].
Tycho-Brahé ujrzał światło dzienne w Korudstrop, w Danii 15 października 1546 roku, w dwa lata po śmierci Kopernika. Ojciec jego, Otton Brahé, potomek starożytnego szlachetnego rodu, miał dziesięcioro dzieci.
Pomimo odrazy do stanu wojskowego Tycho-Brahé miał się poświęcić temu zawodowi, który jego rodzice poczytywali za jedynie godny szlachcica. Wszelako dzięki wpływom swego wuja młody Tycho odbył nauki uniwersyteckie. Wysłano go do Kopenhagi w kwietniu 1559 roku; zamiłowanie astronomii rozwinęło się w jego umyśle w roku następnym. Zaćmienie słońca miało nastąpić dnia 21 sierpnia 1560 roku, Tycho uderzony został w tym stopniu dokładnością, z jaką rozmaite fazy tego zjawiska przepowiadały ówczesne kalendarze astronomiczne, że postanowił poświęcić się tajemnicom tak cudownej nauki.
W 1562 roku wysłany został do Lipska dla studyowania prawa, lecz niebo więcej od sztuki prawodawczej pociągało jego wzrok i zajmowało umysł. Młody student, poświęcając wszystkie chwile wolne i wszystkie oszczędności środkom poznania astronomii, pracując wytrwale, zapoznawał się z nią bez pomocy żadnego nauczyciela. Tycho był tak biegłym obserwatorem, że, posługując się tylko lichemi narzędziami, wykrył naówczas przy złączeniu się Jowisza z Saturnem w 1563 roku ważne błędy, popełnione w Alfonsynach[5] i tablicach Kopernika.
Po śmierci wuja, zaszłej w maju 1565 roku, Tycho-Brahé wrócił do Danii dla objęcia po nim dziedzictwa. Namiętność do astronomii młodego człowieka przyprowadzała do rozpaczy jego rodziców i przyjaciół. Podobne prace w owym czasie poczytywano za niegodne szlachty. Tycho, dotknięty do żywego przyjęciem u rodziny, porzuca ojczyznę, zamieszkuje chwilowo w Wittenbergu, a od 1568 do 1569 roku przebywa w Rostocku, oddając się z wytrwałością studyom zjawisk niebieskich. Tu odbył pojedynek i utracił nos, odcięty szablą przeciwnika; miejsce naturalnego nosa zastąpił sztuczny ze złota i srebra, tak doskonale wyrobiony, że to kalectwo było prawie nierażące.
Z Rostocku wyruszył Tycho do Augsburga, gdzie przy pomocy braci Hainzel zbudował przepyszny kwandrans astronomiczny, mający czternaście łokci w promieniu. W r. 1571 powrócił do kraju rodzinnego, gdzie znalazł gorącego przyjaciela w swym wuju Steno Bille, stawającym zawsze w obronie synowca przeciw krytykom i sarkazmom jego nieprzyjaciół. Ten ustąpił mu część swego pomieszkania, zamienioną na obserwatoryum. Podczas to pobytu u Steno Bille zaszło zdarzenie najpamiętniejsze w życiu młodego astronoma, a mianowicie odkrycie 11 listopada 1573 r. nowej gwiazdy w konstelacyi Kassyopei. Cudowna ta gwiazda ukazała się prawdopodobnie na niebie pierwszy raz około 5 listopada; pozostawała widzialną przez szesnaście miesięcy, powiększając z taką szybkością swój blask, że od początku drugiego miesiąca przejawu jej na niebie, przewyższała jasnością Jowisza i mogła być dostrzeżoną w dziennem świetle. Blask ten zmniejszał się następnie zwolna i przestał być widzialny w miesiącu marcu 1574 r. Tycho zgorszył znowu swych rodziców i przyjaciół, zaślubiwszy w 1573 roku młodą wieśniaczkę; umiał jednak pozyskać względy Fryderyka II, króla Danii. Szlachetny ten i miłujący nauki monarcha oddał do rozporządzenia astronoma na całe jego życie wyspę Hveen, położoną w sąsiedztwie Kopenhagi. Wyspa ta w cieśninie Zundu jest prawie okrągła, ma około dziewięciu kilometrów obwodu i, wznosząc się od brzegów ku środkowi, tworzy rozległe, jednostajne płaskowzgórze.
Król polecił w tej miejscowości zbudować wielkie obserwatoryum, zaopatrzone w to wszystko, co mogłoby ułatwić prace astronomiczne, a zarazem obejmujące dostatni lokal dla rodziny i służby Tycho-Brahé’go. Znaczna przestrzeń dokoła obserwatoryum otoczona została murem wysokim i grubym, tworzącym czworobok, którego każdy kąt odpowiadał jednemu z punktów głównych; środek zaś każdego boku czworokąta występował z linii, formujących półkole. W kątach północnym i południowym tej figury geometrycznej wzniesione były wieżyczki, z których jedna obejmowała drukarnię, druga zaś pomieszczenie dla służby. Wspaniały ten budynek nazwany został Uraniburgiem i reprezentował okazały pałac, w którym jednoczył się zbytek magnata z potrzebami nauki. Oprócz muzeum i biblioteki w pałacu mieściło się podziemie, zaopatrzone szesnastu opalanymi piecami. Tycho-Brahé bowiem wielką część swego czasu poświęcał poszukiwaniom alchemicznym, w celu znalezienia na dnie tygli fortuny, z której mogłyby użytkować jego studya astronomiczne. Studnia, dwadzieścia stóp głębokości mająca, dostarczała wody całemu budynkowi, za pomocą syfonów. Pracownia do wyrobu narzędzi urządzona była poza obwodem murów w stronie północnej, południową zaś obrócono na uprawę roli. Pomimo obszernej przestrzeni, jaką rozporządzano, niepodobieństwem było tu zgromadzić wszystkie narzędzia astronomiczne, z tego też powodu Tycho-Brahé polecił wznieść budynek dodatkowy na wzgórzu, położonem od strony południowej głównego obserwatoryum, a nadto pobudował inny jeszcze gmach, zwany Sternberg (Górą gwiazd), połączony korytarzem podziemnym z Uraniburgiem. Oba budynki urządzono wytwornie, jak tego dowodzą przedstawiające je ryciny z owej epoki. Król dał na to wszystko milion rixdalerów (500.000 franków); a Tycho-Brahé, jak utrzymują, dołożył drugie tyle. Niezaprzeczonym jest faktem, że wydatki, poniesione przez Tycho-Brahé’go, tak uszczupliły jego majątek, że dla wynagrodzenia go król wyznaczył mu pensyę roczną w ilości dwu tysięcy rixdalerów, obdarował posiadłością w Norwegii i beneficyum z kościoła Rothschild, co przynosiło astronomowi 1.000 rixdalerów rocznie.
Jeżeli porównamy wartość pieniędzy w tej epoce z walutą ich dzisiejszą, musimy przyznać, że król duński złożył dowody wielkiej hojności w uposażeniu Tycho-Brahé’go.
Przepyszny zbiór narzędzi, wykonanych pod kierunkiem Tycho-Brahé’go, w które zaopatrzył oba obserwatorya, posiadał tę zaletę, że składał się z przyrządów, przez niego samego wynalezionych i zbudowanych. Zbiór ten, tak pod względem liczby, jak i doskonałości narzędzi, był naówczas pierwszym w Europie.
Wspaniałość pałacu Uraniburskiego, sława znakomitego uczonego, który go zamieszkiwał, pociągały do Tycho-Brahé’go uczniów, pragnących korzystać z wiedzy tak biegłego mistrza. Niektórych z nich utrzymywał swym kosztem król duński, innych wysyłały różne miasta i akademie, inni wreszcie pozostawali na koszcie Tycho-Brahé’go. Wiele dostojnych osób przybywało tu nieustannie dla złożenia hołdu wielkiemu astronomowi.
Tycho-Brahé pozostawałby do końca życia, nie znając trosk, w swej pięknej rezydencyi na wyspie Hveen, gdyby nie śmierć króla Fryderyka II, szlachetnego jego protektora. Dopóki Fryderyk panował, dworzanie jego okazywali wielce gorące upodobanie w astronomii, chociaż szczodrobliwość królewska dla Tycho-Brahé’go wywoływała tlącą się w cichości zazdrość. W pierwszych latach po śmierci tego monarchy tolerowano astronoma, wkrótce jednak następca Fryderyka II, Chrystyan IV, słuchał chętnie słów nienawiści, jakie zwracano przeciw uczonemu.
Nagle nieszczęśliwy Tycho-Brahé pozbawiony został pensyi i wypędzony ze swej posiadłości. Z żoną, pięcioma synami i czterema córkami, bez chleba i dachu, nie mógł naturalnie, będąc tak znękanym, oddawać się pracy; oczekiwał też cierpliwie wiosny 1597 roku i w tym czasie przeniósł się do Kopenhagi. Tu prześladowanie posunęło się aż do napaści osobistej, wywołanej przez jego głównego wroga, prezesa rady ministrów, Watchendorpa — napaści, w której jeden z jego służących został raniony. Brahé z rozdartem sercem postanowił opuścić kraj, nie znoszący chwały najsłynniejszego swego obywatela, nie darzący go niczem więcej, jak tylko prześladowaniem i zniewagą.
Na szczęście liczył on wielu przyjaciół wśród dostojników i książąt Europy. Z liczby tej hrabia Rantzau, rezydujący w swym zamku w Wandenburgu, niedaleko Hamburga, ofiarował mu u siebie pomieszkanie. Astronom przeniósł się tu z całą rodziną w końcu 1597 roku i w tym ustroniu skreślił dzieło pod tytułem: »Astronomiae instauratae mechanica« (Mechanika odrodzonej astronomii), objaśniając rycinami opis rozmaitych narzędzi, ich użytek i swe prace w dziedzinie chemii.
Jeden egzemplarz tego dzieła, z katalogiem, obejmującym 1.000 gwiazd, przesłał cesarzowi Rudolfowi II, wielkiemu zwolennikowi alchemii i astronomii. Władca ten odpowiedział zaproszeniem Tycho-Brahé’go do Pragi, gdzie go przyjął z wielką uprzejmością. Astronom przybył do Pragi z rodziną w 1599 roku, a wkrótce potem sprowadził tu większą część swych narzędzi. Cesarz wyznaczył mu 3.000 koron pensyi rocznej, i oddał na rezydencyę zamek w Renach. Tycho-Brahé zamieszkał w domu swego zmarłego przyjaciela Curtius’a, zakupionym i ofiarowanym mu przez cesarza. Kepler, liczący wówczas około dwudziestu dziewięciu lat wieku, pracował tu z Brahé’m, który mianował go, jak powiedzieliśmy wyżej, matematykiem cesarskim. Pomimo hojności Rudolfa II, Tycho-Brahé, dotknięty wielce niewdzięcznością i prześladowaniem w Danii, z każdym dniem zdrowie utracał. Trzynastego października uczuł się więcej niż kiedykolwiek słabym, choroba zawładnęła jego organizmem i dwudziestego czwartego tegoż miesiąca wyzionął ducha. Liczył lat pięćdziesiąt cztery, miesięcy dziesięć.
Jako astronoma praktycznego, powiada Dawid Brewster, nie przewyższał Tycho-Brahé’go żaden obserwator, ani w czasach starożytnych, ani w nowożytnych. Piękność i wielość tych narzędzi, jasność umysłu, jakiej złożył dowody, to wynajdując nowe przyrządy, to doskonaląc przed nim znane, biegłość i zręczność w spostrzeżeniach nadają jego dziełom cechę i wartość, które będą ocenione nawet w najpóźniejszej potomności.
Tycho-Brahé, pomimo swych niezaprzeczonych zasług, zajmuje drugorzędne miejsce w gronie założycieli astronomii, którzy byli twórcami rzeczywistej teoryi obrotów ciał niebieskich.
Newton, przeciwnie, panuje ponad nimi wszystkimi. Nieporównany ten człowiek, jak powiada słynny Lagrange, »jest najszczytniejszym wytworem ducha ludzkiego.« Sława jego przyćmiewa wszystkie inne, a według wyrażenia Woltera, nikt nie może mieć prawa być względem niego zazdrosnym.
Obdarzony geniuszem, nie znającym granic w dziedzinie pracy i odkryć, Izaak Newton w zwykłych warunkach życia przedstawiał wszystkie ułomności rodu ludzkiego. Był z natury charakteru niespokojnego, wielce drażliwego. Jeżeli kiedy cierpiał, to przyznać potrzeba, że sam był sprawcą swych cierpień.
Izaak Newton przyszedł na świat 25 grudnia 1642 roku w Woolstrop, w skromnym folwarku Lincoln’shire w Anglii. Był tak wątły, że wątpiono, czy utrzyma się przy życiu; a jednak żył, co więcej, stał się dzieckiem krzepkiem. Nauczył się czytać i pisać w szkole rodzinnej wioski; w dwunastym roku życia oddano go na pensyę do pewnego aptekarza, gdzie przygotowywał się do kursu nauk wykładanych w kolegium Grantham. Po dwuletniej nauce matka zabrała go do domu, lecz chłopak nie okazywał żadnego uzdolnienia do rolnictwa. Zamyślał się ciągle lub czytał stare księgi. »Będzie uczonym«, mawiali rodzice i postanowili wysłać go znowu do Grantham, aby następnie mógł przejść do Cambridge. Młody Izaak Newton w rzeczy samej okazywał zdolności nadzwyczajne, zwłaszcza do mechaniki. Dzieciak pracował nad zbudowaniem młyna, klepsydry wodnej, wyrabiał w czasie wakacyi latawce niezwykłych wymiarów lub kreślił kompas słoneczny na jednej ze ścian domu rodzicielskiego.
W dziewiętnastym roku życia Izaak Newton, przyjęty do wszechnicy w Cambridge, oddał się namiętnie studyom matematycznym, a w pierwszych latach swego zawodu obdarzył świat trzema wielce doniosłemi odkryciami, dotyczącemi przypływów morza, rozkładu światła i przyciągania powszechnego.
Młody uczony odznaczał się osobliwszym charakterem. Przy nadzwyczajnej skromności, brzydził się wszelakim rozgłosem, a uczucie to było wybitną cechą w ciągu całego jego życia. Mając lat dwadzieścia pięć, zajął się jednem z najważniejszych doświadczeń w fizyce, to jest zadaniem rozkładu światła. Przepuszczając przez pryzmat promień światła słonecznego, dostrzegł, że ten się składa z siedmiu różnobarwnych promieni, niejednakowo załamujących się. Newton, jednę analizę dopełniając drugą, zdołał złączyć w całość te siedm promieni, przez nowe załamywania, i odtworzyć światło białe. Odkrycie to, całkiem nowe, zmieniło zasady optyki i następnie stało się podstawą analizy widmowej, pozwalającej z badania promienia świetlnego rozpoznać rzeczywisty ustrój gwiazd.
Po kilku latach pobytu w Cambridge Newton powrócił do małej swej posiadłości w Woolstrop. Tu jednego dnia, siedząc na ławce w ogrodzie, dostrzegł jabłko, odrywające się od gałęzi i spadające u nóg jego. Pospolite to zdarzenie sprowadziło jego myśli na tory dobrze mu znane; rozmyślał, jaka może być przyczyna, bezwątpienia pokryta tajemnicą, pociągająca wszystkie ciała ku środkowi naszej ziemi. Czy jednak ta siła, jakiejkolwiek byłaby natury, miała granice? Działając na wyniosłych górach, czyż ujawnia się w wyżynie dziesięć, sto i tysiąc razy od nich większej? Czyż siła ta dosięga księżyca? Takie były kwestye, które mniej przenikliwy myśliciel usiłowałby rozwiązać, nie zadając sobie żadnej pracy, odpowiadając natychmiast z rzekomą pewnością, że gdyby księżyc był pociągany przez ziemię, nicby mu nie przeszkadzało spaść na nią, a tem samem, że wpływ naszej planety nie sięga tak daleko.
Newton pojmował to całkiem inaczej. Czyż nie wiemy z codziennego doświadczenia, że pocisk, rzucony w kierunku poziomym, spada tem dalej, im jest ciśnięty z większej wysokości i im biegnie z większą szybkością. Przenieśmy się myślą na szczyt wieży, mającej 90.000 mil francuskich wysokości, to jest odpowiadającej odległości księżyca od ziemi, i wyrzućmy pocisk z szybkością ćwierć mili francuskiej na sekundę, co prawie dorównywa szybkości naszego satelity, czyż nie jest widoczne, że pocisk ten padnie w odległości większej od promienia ziemskiego, przedstawiającego tylko długość 15.000 mil francuskich? Chociażby pocisk w tym biegu, prawie poziomym, nic nie tracił na szybkości, taż sama siła ciężkości, za sprawą której kamień spada na powierzchnię ziemi, utrzyma księżyc w odległości niezmiennej od kuli ziemskiej, przedstawiającej zbyt małe wymiary, i nie dozwoli mu spaść na naszą planetę. Uwagi te były dopiero zawiązkiem prawdy wykrytej, lecz jeszcze nie udowodnionej. Newton uważał za stosowne nie ogłaszać tego spostrzeżenia, zaufany w swej sile, poczytywał je za fundament niewzruszony budynku, który wznosił przez lat dwadzieścia.
W 1669 roku Newton mianowany był profesorem w Cambridge, a w 1672 roku członkiem królewskiego Towarzystwa londyńskiego. Prezesowi tego Towarzystwa przesłał teleskop, który według własnego pomysłu sam zbudował.
Narzędzie to zyskało największe pochwały, przewyższało doskonałością wszystkie z dotąd znanych. Rozkład światła, wykryty przez Newtona, wywarł wielkie wrażenie, lecz napotkał przeciwników takich, jak Roberta Hooke’go, którego zarzuty rozjątrzyły do tego stopnia wielkiego fizyka, że chciał porzucić pole naukowe.
W ciągu roku 1684 i 1685 Newton ukończył dzieło: »Zasady«, w którem przedstawił prawo przyciągania powszechnego, czyli, jak je dobrze nazwano, prawo współczynnika natury, i za pomocą tej siły, łączącej węzłem tajemniczym elementy wszechświata, wyjaśnił wszystkie wielkie zjawiska układu słonecznego. Zasady, ogłoszone w r. 1687, wywołały podziw powszechny, lecz jednocześnie i zarzuty, które mocno strapiły Newtona. Leibnitz i Huyngens odrzucili z pogardą teoryę przyciągania powszechnego.
Newton zwrócił się do pracy i nowych odkryć, lecz polemiki rozdrażniły go do tego stopnia, że po upływie kilku lat w listach jego przebija się smutek i chorobliwy niepokój, który go doprowadził do obłąkania.
Przez długi czas, aż do 1692 roku, genialny ten matematyk doznaje napadów istotnego szaleństwa, o którem przekonywają jego listy autentyczne. Było ono wprawdzie tylko przejściowe; Newton w tym czasie wydał prace, oddawna do druku przygotowane.
Starość Newtona upłynęła szczęśliwie; czcili go współcześni, równie jak i potomność. Umarł, przeżywszy lat ośmdziesiąt cztery.









  1. Galileo Galilée, par Philarète Chasles, tom I, Paryż, 1862 r.
  2. Filaret Chasles, »Galileo Galilée«.
  3. Bertrand — Les Fondateurs de l’astronomie, tom I.
  4. Les Fondateurs de l’astronomie.
  5. Alfons X Mądry, król Kastylii i Leonu, zebrał w 1240 r. w Toledo astronomów dla ułożenia tablic astronomicznych, które od jego imienia nazwano Alfosynami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Tissandier i tłumacza: anonimowy.