Literatura jako Sztuka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Literatura jako sztuka
Pochodzenie Nowe studja literackie. Tom I
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk Drukarnia S. Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Literatura jako Sztuka.

Powiedzieliśmy wyżéj, że wszelkie dzieło ludzkie, wszelki utwór człowieka, jest tylko wcieleniem jego myśli, jest to myśl jego ożywiona, zamieniona w fakt, nie jako w istotę przez niego z danych piérwiastków — stworzoną. Człowiek nie tworzy piérwiastków, tylko je z sobą kombinuje i łączy w pewien właściwy sobie sposób i ta kombinacja, jest jego kreacją. Chodzi o to i chodzić powinno wcielającemu myśl swoją człowiekowi, aby ją jak najdoskonaléj, jak najpiękniéj, najwyraźniéj wydał z siebie. Do tego pomaga mu albo uczucie silne swojéj myśli, albo pojęcie warunków, pod któremi myśl ta ma się najpotężniéj wcielić. Z tąd pochodzi dwojaki sposób, doskonałego wcielania myśli; albo silném uczuciem ich, które instynktowo drogę wskazuje, albo pojęciem warunków. W piérwszém niéma, w drugiém jest samopoznanie. W piérwszém pisarz niewié, że jest i jak jest artystą; w drugiém zna warunki sztuki i na korzyść ich swoją używa. Są całe epoki w literaturze, pochodzące z tego lub tamtego źródła. Pisarze piérwszych epok, więcéj mają uczucia, drugich więcéj zastanowienia i przemysłu. Odrzucić z pogardą jedną lub drugą epokę wyłącznie, postawić je za szrankami historij umysłowéj człowieka, niepodobna. W téj i drugiéj epoce są myśli, różnym tylko sposobem właściwym czasowi wcielane. Epoki tylko bezmyślne, w których ludzie kręcąc się w kole danych kilku uczuć i pojęć, nic nie tworzyli, a wszystko przerabiali, mogą być wysunięte i to nie z historij form, któréj konieczną część stanowią, ale z historij myśli, bo nic swojego, własnego nie dały.
Jak literatura, tak inne sztuki jéj pokrewne i z nią razem stanowiące wielką całość sztuki — są różnemi językami na wyrażenie różnego stopnia myśli ludzkich. One wszystkie trzymają się za ręce i wedle symbolicznego rodowodu starożytności, są sobie rodzonemi siostrami.
Nazwano te języki, sztukami, może dla tego, że dotąd mało uprawne, z trudnością używane, trudniéj jeszcze pojmowane były, ale tak zawsze być nie może. Piérwszym językiem człowieka, najprostszym, służącym do wydania myśli najpospolitszych, uczuć najcalszych (entier) jest mowa gestów, mimika. Drugim mowa słów, trzecim mowa obrazów, plastyczna (malarstwo, snycerstwo), ostatnim muzyka. Mowa słów wyraża to, czego gesta już wypowiedziéć nie potrafią, malarstwo z rzeźbą (dwie sztuki stanowiące właściwie jedną z tą różnicą tylko, że malarstwo na gładkiéj powierzchni działa, a rzeźba wypukłemi), kompletują to, czego język nie opisze, żywém niejako przedstawieniem słów; muzyka nareście wyraża te myśli niepochwycone, tajemnicze, z których dotąd człowiek sam sobie nawet sprawy szczegółowéj zdać nie może, nie umié, myśli najszczytniejsze, a przez nią jedną mogące się przelać, objawić. Na poparcie ostatniego twierdzenia, chciejmy uważać, że płacz jest prawie śpiéwem, a u narodów w pół dzikich, najsilniejsze wrażenia wyléwają się jakimś jękiem śpiéwanym, jakąś pieśnią, wyrywającą się z ust skutkiem koniecznéj potrzeby wewnętrznéj. W starożytności muzyka łączyła się zwykle z poezją, poeci byli razem śpiéwakami i tym sposobem moc poezij swych podwajali. Deklamacja dzisiejsza, niejako karykatura blada śpiéwu, nigdy takiéj energij poezij dodać nie jest w stanie.
Powtarzamy, sztuki piękne są językami różnemi, danemi człowiekowi na wydanie myśli różnego stopnia i rodzaju. Sztuki te wiążą się i stykają z sobą na pogranicznych myślach wspólnych, które jedna u drugiéj pożycza i wyraża, od nich postępując daléj, do sobie już tylko właściwych. Każda jednak sztuka zstępując na niewłaściwe sobie pole, usiłując wyrazić, co nie jest jéj udziałem, najsłabszą się zawsze ukaże.
Wszystkie sztuki obrazowe, składają jedną, różniąc się od siebie sposobem obrazowania, środkami, nie różnią się bynajmniéj celem, charakterem. Rzeźba z malarstwem staje w jednym rzędzie. Co snycerz wyraża wypukłością, to malarz cieniami na powiérzchni gładkiéj; środkiem wyrażenia myśli obódwóch, głoską tego języka jest pozór, fizjonomja cielesna przedmiotu. Muzyka staje zupełnie odrębnie i nowy świat myśli mową ludzką niedających się wyrazić, z których człowiek dotąd sprawy sobie zdać nie mogąc, mięsza je z wrażeniami cielesnemi chociaż to są myśli; ale niepoznane, nie pojęte tylko. Muzyka jest całkiem sztuką natchnienia, w niéj nic wyrachowanego z góry, żadnych reguł, żadnego kłamstwa. Prawidła jakie są, tyczą się tylko strony materjalnéj sztuki, nic więcéj. Już w malarstwie więcéj jest prawideł z góry narzuconych, pewników dowiedzionych, łatwiéj tworzyć bez uczucia i na zimno — w muzyce twory naśladownicze są chłodne, nie czynią wrażenia i dają się na piérwszy rzut oka rozpoznać. Ludzie którzy nie pojmują malarstwa i upodobania w niém nie mają, którzy nie rozumieją muzyki i zimni są na nią, tacy ludzie są w pewien sposób niekompletni, brak im zmysłu jednego, brak jednéj sfery myśli. Wszyscy co się nad człowiekiem zastanawiali wyznają, że nieczuli na muzykę są prozaiczni, zimni; często dowcipni, ale prawie zawsze bez serca, bez uczucia.
Wróćmy do literatury, ona jest także sztuką i jedno z najrozleglejszych zajmuje pole, pole najstaranniéj uprawne. Językiem tym wyrażamy wszystkie prawie myśli nasze mniéj więcéj doskonale; uprawniejszy od innych, historycznie starszy, nie tylko bogactwem swém, ale uprawą ułatwia wcielenie wszelkiéj idei. Bo jest że jeszcze w człowieku myśl jaka, coby się już pod tą lub inną postacią, nie wcieliła w literaturze??
Myśl-uczucie mające się wcielić w utwór, rodzi się w nas; postrzegamy je w sobie naprzód nie wyraźne i mgliste, potém stopniowo wypływające na powierzchnią, ubrane z całym wytworem imaginacij, połyskujące szatami bogatemi, cudownie piękne. Myśl-uczucie to zachwyca nas, unosi, wywołane często niepojętym jakimś z którego sobie sprawy zdać nie możem, drobnym wypadkiem, ono z sobą przynosi natchnienie. Tworzemy myślą i ta chwila jest najszczęśliwszą dla twórcy, bo w niéj tylko widzi utwór swój w całym blasku idealnéj doskonałości. Trwa to dopóki, nieużyje jednego z ludzkich języków, na wcielenie swéj myśli.
Tu boleśnie przeświadczą się człowiek o słabości swojéj, o niedoskonałości. To co widział przed sobą w myśli świetne, doskonałe, niedorównanie piękne, niepokonanie silne, rodzi się i wciela, słabe, bezbarwne, zimne i ma się do ideału piérwszego, jak cień do przedmiotu.
Człowiek porównywa myśl swoją z jéj wcieleniem i następuje chwila odczarowania, zawodu, niesmaku, niepewności.
Lecz jakkolwiek niepodobna przy największym zapale, przy zupełném podbiciu pod swą władzę formy, (języka tego) utwór zrobić równym w blasku i sile ideałowi; można go jednak zbliżyć przynajmniéj, można jak najdoskonaléj wcielić. Jeśli myśl już wcielona, gdy się w pamięci zatrze jéj pierwotwór-ideal, zrobi na samym twórcy silne wrażenie przypominające mu go — znak to, że o ile w sile ludzkiéj, odtworzył myśl swoją, wcielił ją doskonale. Dla tych tylko w których myśli rodzą się ułomne, słabe, blade, łatwém będzie ich wcielenie i ono ich zupełnie zaspokoi — dla innych, nigdy dzieło nie odpowié myśli.
Nikt nam spodziéwamy się nie zaprzeczy, że artysty, pisarza, malarza czy muzyka, doskonałość dzieła, zależy potężnie nie tylko od saméj myśli, ale od sposobu jéj wyrażenia. Wcieleniem jéj dając ją poznać światu, daje mu miarę swéj myśli. Nikt niemoże wiedziéć, jak się ideał objawił artyście w godzinie natchnienia, mierzy się go — wcieleniem, objawieniem na zewnątrz. Dla tego najsroższą, najniewdzięczniejszą ale niechybnie najważniejszą pracą jest wcielenie myśli w żywą formę. Tu twórca walczy, z jednéj strony mając przed sobą myśl swoją, wielką piękną, doskonałą; — z drugiéj materjały do wyrażenia jéj, niedostateczne, zużyte, zpowszedniałe a przez to bez znaczenia wyraźnego, (monety w obiegu zatarte). — Z jednéj strony świéci mu ideał, z drugiéj czernieją przed nim suknie jakie nań wdzieje, aby go światu ukazał. Chwila tworzenia, chwila to walki ciężkiéj kończąca się niesmakiem, zawodem, boleścią, bo niebieska myśl wcielona, wydaje się tak nikczemną, tak małą!
Kiedy artysta zupełnie jest rad swemu dziełu, znak to, że dzieło jego niemoże być wysokiéj wartości, znak to że myśl jego główna, pospolita i pozioma, łatwo się dała wyrazić.
Powtarzamy się: główną jest myśl dzieła, ale niemniéj ważném wcielenie jéj. Wciela się zaś jakeśmy powiedzieli wyżéj, dwojako, instynktowo z uczucia, bez zastanowienia się nad środkami; lub umiejętnie, artystycznie, z wiedzą o tém co się czyni i jak, korzystając z doświadczenia poprzedników, z arcydzieł ich i błędów. Korzystamy zaś, nie tak jak wiek niedawno upłyniony, co i myśli i formy pożyczał, ale z doświadczenia tylko.
Z tego względu wcielenie myśli, inaczéj tworzenie, a prościéj jeszcze pisanie (jak tutaj) jest sztuką, jest nauką prawie. Człowiek który by przyszedł dziś do nas z najpiękniejszémi myślami, nieumiejąc ich wyrazić, lub wyrażając je słabo — zostałby niepoznany i odepchnięty. Potrzebna jest znajomość wszystkich zasobów, resursów sztuki, temu co chce silnie myśl swą wyrazić. Cobyśmy powiedzieli o malarzu, który by nieznając rysunku, światłocienia, prawideł kolorytu, chciał tworzyć obrazy historyczne i mozolił się szukając, macając sposobów wyrażenia myśli, gdy nauka podaje mu je gotowe? któryby uparcie gardził doświadczeniem wieków i wracał się do dzieciństwa sztuki. Ten człowiek z największym talentem, z najpiękniejszémi myślami, został by wyśmiany, popchnięty. W innéj epoce mógłby działać na ludzi swojego czasu i w niéj byłby jeszcze mistrzem, dziś nikt by go niepojął.
Tym czasem w literaturze widziémy codzień zasiadających do tworzenia ludzi, co nieznają sposobów wyrażenia myśli, wcielenia jéj, co gardzą stylem, językiem i wszelkiém do tak ważnego dzieła przygotowaniem. Bez uczucia stylu, bez pojęcia stylu, bez znajomości piérwszych rudymentów, bez zastanowienia się nad językiem, którym władają jak niewprawny uczeń pęzlem, bez obznajomienia się z historją sztuki, siadają tworzyć, częstokroć niewiedząc, że to co wedle siebie tworzą, od dawna daleko lepiéj, piękniéj, całkowiciéj, silniéj, utworzoném już, wcieloném zostało przez innych.
Zdaje się patrząc na to, że uczniowie powstali uczyć mistrzów i bełkoczą niewprawnym językiem, pogmatwane swe myśli. I gdy w innych sztukach, potrzeba jakiegokolwiek przygotowania, usposobienia, poznania środków, narzędzi, tonów, barw, tu dosyć wziąść za pióro, aby zostać pisarzem. Zaiste wiele może myśl wielka, piękna, ale cóż kiedy się ją wyda na świat pokaleczoną, pogiętą, poobcinaną i bezkształtną??
Wiele może instynktowe uczucie sposobów; jakiemi się myśl swoją ma wcielić, ale i tego nie dosyć, nadewszystko dzisiaj. To co w pisarzu nieuku wypłynie z uczucia silnego, drugi utworzy prostą sztuką, daleko lepiéj, i przy jego zimnym utworze zniknie żywszy, któremu brakło tylko, świetniejszéj sukni, aby daleko za sobą innych zostawił.
Przychodzim do wniosku, o który nam tu najsilniéj chodziło, do wniosku że forma i styl, dziś często bardzo pomiatane bezmyślnie, uważane za kajdany z których się wyswobodzić należy; są w innéj sferze, równéj wagi z myślą samą. Bez myśli nie będzie dzieła; ale bez formy jakby go nie było, bo myśl się nie objawi, albo objawi w sposób ułamkowy i niedoskonały. Nie przesadzajmy tylko wniosków — bez myśli, powtarzam, nic zupełnie, bez formy gdyby co i było, nie objawi się, a zatém ściśle biorąc, exystować nie będzie, tylko dla jednego autora.
W początkowych wiekach literatury, więcéj było myśli, w najbliższych nas czasach, już literatura zeszła była na wykwintne formy tylko, na strojenie, ubiéranie, cackanie się z formą.
Skutkiem reakcij silnéj, nastała dziś znowu wzgarda dla formy zupełna, taka, że ludzie co w sobie czują myśli i chcą je objawić, wyrzucają je z siebie niedonoszone, nagie i ułomne. Myśli ich, wzbudzają czasem podziwienie, ale ani pojęte, ani pokochane być niemogą. Pisarzom dzisiejszéj epoki, zdaje się często, że dosyć jest, piérwszą lepszą formę pochwycić, że cale nad nią niepotrzeba pracować, że styl jest marzeniem, sztuka cała szkodliwą. Ale to znowu czasom reakcij pokazuje się właściwa przesada. Można prawda zabić myśl zbytecznie ją strojąc, i można znowu zaniedbując formy, narazić się na zupełne niepojęcie i zapoznanie.
Forma, powiadają, jak myśl i z myślą razem rodzić się powinna. To by było najlepiéj i najdoskonaléj, gdyby tak zawsze być mogło. Ale są liczne przykłady wielkich myśli, w słabém ciele, jak są znowu słabych myśli, w pięknéj urody formach. Anomalja ta często się bardzo zdarza i najszczęśliwszéj tylko organizacij ludzie, odbiérają od natury, rzadki dar, tworzenia dzieł doskonałych z natchnienia. Spuścić się zaś zupełnie na to, że kto daje myśl, da formę, że ta ostatnia sama się niejako stworzy, niepodobna i szkodliwa. Jak zbytnim zachodem, można się przywieść do zapoznania właściwéj formy i przyjęcia gorszéj, tak zbytniém zaufaniem, można wpaść w przypadkowe, niewyrozumowane chwytanie, co się z brzegu napadnie.
W dzisiejszéj literaturze, postrzegamy częstokroć przykłady ludzi, zaufanych w sobie, gardzących wszelką pracą i zastanowieniem, gardzących doświadczeniem wieków, z niepojętą zarozumiałością. Ich twory uderzają tém, że czujemy w nich przekonanie twórcy o doskonałości dzieła, a niemożemy go podzielać. Nie czynią wrażenia, jakie usiłują zrobić na nas, pewne będąc, że swego dopną.
Ci ludzie są to częstokroć jenjalni i utalentowani pisarze, którzy się postanowili brzydzić wszelką sztuką i pracą. Zdaje się im dostateczna uczuć, wymyślić, a wyrażenie uczuć i myśli zdają na los, ufając, że ciało przyjdzie samo, byle by była dusza. Tak nie jest powtarzamy, i pisarze co zaniedbują form, co gardzą stylem, tą sukienką myśli, muszą być zapomnieni i odepchnieni. Pojmujemy bardzo że w filozofij, w naukach ścisłych, styl nie tylko nie jest koniecznym warunkiem, niezbędną wynikłością przedmiotu, ale zbytnie za nim ubieganie się może szkodzić nawet, strojąc i okrywając myśl, która ze ścisłością matematyczną objawić się sama, naga i jak jest w sobie — powinna. Tu niechodzi bynajmniéj już o formę, ale o przedmiot sam, i forma w naukach, (język, styl), są to tylko narzędzia mniéj więcéj dokładne, do wykonania myśli. Cale inaczéj ma się, gdzie niechodzi o prawdę bezwzględną, ale o piękność, o prawdę względną, gdzie nie chodzi o użytek, o zastosowanie, tylko o uczucie, o wdzięk. Tu (w literaturze właściwéj) trzeba się przystroić, trzeba w całym blasku własnych i przybranych pokazać się piękności. Do studjów anatomicznych, dość nieobmytego leżącego na stole amfiteatru, nadgniłego bodaj trupa; bo tu uczym się go tylko, piękność form nie zastanawia nas, nie obchodzi, bylebyśmy znaleźli muskuły, ścięgna, arterje na miejscu normalném, w organicznym porządku; — do studjów malarskich wybiera się kształty piękne i jak można najwdzięczniejsze.
Oto w podobieństwie różnica naukowego od poetycznego, literackiego stylu, jak się nam zdaje, najdobitniejsza.
Im środki wyrażenia naszéj myśli, są niedostateczniejsze, słabsze, im mocniéj przekonani jesteśmy, że nigdy ideałowi nie odpowié wcielenie; tém więcéj pracować powinniśmy nad niém. Ale praca, powiécie mi, zabije myśl i zapał. Tak by było zaiste, gdyby wśród wcielania samego, pracować było potrzeba. My tutaj przez nią rozumiémy usposobienie poprzednicze; opanowanie, przywłaszczenie sobie wszelkich środków, poznanie resursów, przyswojenie cudzego doświadczenia, słowem studjowanie, naukę. Dziś bardziéj niż kiedykolwiek, nie dość wrodzonego talentu, nie dość wielkiego uczucia, aby być wielkim pisarzem. Jenjusz tylko przeczuwa to, czego niezna i rodzi się, że tak powiem, z wiadomością wrodzoną wszystkiego; ale jenjusz nie wié o sobie, że nim jest, a ktokolwiek jenjuszem swym wyłamuje się z prawideł powszechnych, z potrzeby poznania historycznego przeszłości, ten go niéma. Małoż znowu największych nawet jenjuszów zapoznanych dla tego, że językiem swego wieku mówić nie umieli, co jenjuszami są tylko dla niewielkiéj liczby anatomistów i badaczy??
Styl więc i forma, nie są tak małą, tak nieznaczącą rzeczą, jak by się nam teraz w chwili reakcij zdawać mogło. Nie gardźmy temi, których zowiémy dziś, odpychając ich od siebie, poetami sztuki, pisarzami sztuki i t. p. Wzgarda dla nich, dowodzi tylko nie dobrego pojęcia rzeczy. Jeśli w tak zwanych poetach sztuki, są myśli wielkie, piękne, wcielone ze znajomością prawideł i resursów sztuki, ma li to być grzéchem?? Patrzmy naprzód na czas, w którym żyli, na warunki epoki, a potém dopiéro sądźmy ich, patrzmy nadewszystko, czy utwory ich, bogate są w myśli, a w myśli własne, czy podstawą ich, nie jest kradziona idea. Złodziejów tylko potępić można i zrzucić z piedestału, na który nieprawnie się wcisnęli i podobni tym posągom starożytności, co stawiane dla bohatérów, dolepioną tylko miały głowę, aby barbarzyńców apoteozę wyrażać.
Dwojaki więc wniosek wyciągamy z tego, cośmy tu powiedzieli. Piérwszy praktyczny i zalecający naukę form, stylu, a naprzód języka, którym się myśl ma wcielać; drugi ostrzegający aby rozpatrzéć przynajmniéj uważnie te epoki literackie, które mamy dziś ochotę zupełnie i nieodwołalnie potępiać. Wynosiliśmy wysoko znaczenie formy i stylu; zniżym je dobrowolnie, gdy iść będzie o oddanie sprawiedliwości pisarzom, którym wszelkie znaczenie chcą odbiérać, nie patrząc na myśl pism ich i zabijając ich formą, któréj przyjęciu nie są winni, bo jéj niestworzyli, ale ją tylko przybrali, jak zrozumialszy, jak swojéj epoce właściwy język.
Jest bowiem niekonsekwencja pewna w sądzie dzisiejszym o przeszłości, uważanym z własnego jego stanowiska. Ludzie co gardzą stylem, formą; co nic umiéć i nic wiedziéć nie chcą, aby wszystko po swojemu stworzyć na nowo, co czynią w literaturze, jak niedawno w filozofij table rase, oduczają się, aby naukę nową cale sami przez się wymyślili — ludzie ci potępiają, za co? za formę którą gdzieindziéj mają za nic — pisarzy, w których myśli nie badali.
O naszą tu przeszłość i o naszych najbardziéj chodzi pisarzy, mianowicie począwszy od piérwszych lat XVIII wieku, do piérwszych XIX. Oddajemy lub skłonni jesteśmy oddać sprawiedliwość pisarzom XVI wieku, potępiamy w massie wszystkich późniejszych, nierozpatrując się w nich. Nic popularniejszego nad zdanie, że w pisarzach polskich epoki drugiéj i trzeciéj, niéma nic i nic być niemoże, że oni tylko historyczne znaczenie mają, a to historyczne właściwie jako reprezentanci swego czasu, a nie historyczno-literackie. Tym czasem co dzień jawniejsza, że pisarzy, na których ten wyrok zapadł, prawie zupełnie nieznamy, odrzucając ich za formę, za styl, o któren my sami dziś bynajmniéj niedbamy. Zarzucamy im makaronizmy, które sami sobie pozwoliliśmy używać, z tą tylko różnicą, że ich nie czerpiem z łaciny, ale z francuzkiego, niemieckiego i zewsząd zkąd tylko można, zarzucamy im styl, formę, nie wchodząc w myśli; a wynosim znaczenie saméj myśli, dla siebie!! Przecież rozpatrzéć by należało, czy to wszystko są ludzie bezmyślni i tak dalece nic swego niémający, że szczątki tylko pokradzionych idei, polepili w całość i ustroili w łachmany stylu, pożyczanego u arcymistrzów.
Tak jest, dwojaka myśl, przewodniczyć nam powinna, na drodze tworzenia i sądu o tworach przeszłości naszéj: Sami dla siebie powinniśmy nieco więcéj formę i styl cenić, nad niémi się zastanawiać; dla przeszłości zaś nie robić grzéchu głównego, potępiającego, ze stylu i form, które nie utworem pisarzy, ale utworem ducha czasu były. Szukajmy nadewszystko myśli, którą sami w swoim interessie tak wielbim; może ją nieraz znajdziemy nową, silną, własną, a modnie tylko ubraną po kosmopolitycznemu i dla tego na piérwsze wejrzenie, cudzoziemskiego coś mającą.
Młodzi pisarze, ba nawet starsi, do nowéj szkoły należący, powinni się otrząść ze wzgardy swéj dla przeszłości, która niedawała jéj wymierzyć sprawiedliwości. Wszystkie epoki literatury, stanowią historyczną całość, nauczającą wielce; epok obłędu nawet nie wyłączając.
Żeby zaś tworzyć dzisiaj, tworzyć silnie i wcielając swą myśl, niesłabić jéj wcieleniem, niemoże zawadzić poznanie sposobów, jakiemi wielkiego tego aktu dopełniali drudzy, starsi poprzednicy nasi. Można być bardzo oryginalnym nic a nic nieumiejąc, ale częściéj się trafia, być trywjalnym tylko, pospolitym i słabym; gdy nauka oryginalności nieszkodząc, zapewnia jéj bezwarunkową exystencją. Spuścić się we wszystkiém na siebie, jest to narażać się na wielkie niebezpieczeństwo, niewystarczenia własnym myślom. Człowiek nic nie tworzy, sam przez się, kombinuje tylko dane mu piérwiastki. Te piérwiastki zarówno z żywego życia, jak z literatury brać może i powinien. Owszém, póki się nie nauczy sposobu pojmowania tego co widzi i czuje, jest dziécięciem tylko. Nie chcemy przez to rozumiéć, aby przez cudze patrzał oczy; ale i sposób widzenia, punkta widzenia, nie sama daje natura, nie samo własne doświadczenie. Cudze doświadczenie przyswojone sobie, czyni nas bogatszymi bez straty czasu i smutnych zawodów.
Jakkolwiek więc na pozór dzisiaj nowa szkoła literacka całego świata, zaparła się przeszłości, ojców swych dziadów i pradziadów; jakkolwiek odstąpiła od przyjętych niedawno za konieczne prawideł — jakkolwiek silna, sama chce wszystko stworzyć sobie, nic nie biorąc od nikogo; nie gardźmy jednak doświadczeniem wieków, nie ufajmy zbytecznie siłom naszym. Do młodych, do zarozumiałych i chętnie przesadzających odzywam się mianowicie; nie dość talentu, nie dość myśli, potrzeba sztuki, nauki potrzeba, stylu i formy. Sami nie wystarczym sobie, a zerwawszy z całą przeszłością, gdybyśmy jéj wszystko od niéj wzięte i z niéj pochodzące, pooddawać chcieli, zostalibyśmy nadzy i bezsilni. Praca nie zaprzecza jenjuszu, a kto wié, czy jenjusz w całym blasku i sile objawić się może, bez pracy, bez poznania swego rodowodu i przeszłości, z któréj wyrasta.
Jeśli nam kto postawi przykłady ludzi, co byli poetami wielkiemi, bez nauki żadnéj, bez pojęcia sztuki; odpowiémy słowy jakiemiśmy odpowiedzieli w piérwszym ciągu Studjów o Homerze. Ślepy Homer, na swój wiek nie był nieukiem; twórcy poezij gminnych, niebyli to nieucy; dołóżmyż różnicę wieku ich od naszego, bez któréj sądu sprawiedliwego i poznania warunków bytu nie będzie, a przekonamy się, że nasi wyuczeni i przeuczeni poeci, w istocie przy tych mistrzach, na nieuków wyjdą.
Nie naśladujmy nigdy i nikogo, ale znajmy wszystko; gdy idzie o rzecz tak ważną, tak trudną, jaką jest wcielenie myśli, wyobrazowanie jéj, uczynienie dotykalną, widzialną drugim, możnaż się nadto uzbroić, nadto pracować? — Malarz, usiłuje poznać wartość barw i tonów, któremi myśl swą wyrażać będzie, pracuje nad uczynieniem rysunku poprawnym, pęzla łatwym, nad umiejętném wydaniem charakterów, twarzami i jestami; zastanawia się nad naturą, studjuje ją częściami, chwyta na uczynkach, wpatruje się w mistrzów, zarówno jak w naturę i przy największym jenjuszu nie gardzi pewném konieczném przygotowaniem, usposobieniem, co jenjuszowi daje język, daje skrzydła, co go czyni swobodnym. Nieposiadający resursów swéj sztuki, błąka się i maca, gdy przyjdzie mu myśl swą wcielać, a jeśli skutkiem jenjuszu wyda myśl swą jako tako; przy znamionach jenjalności, staną znamiona niewprawy, będzie to jenjalny student, a nigdy mistrz jenjalny. Jeśli więc w innych sztukach, potrzeba znać co nazywają metier i rachować je za cóś przecie, jeśli biorąc za narzędzie, trzeba wiedziéć jego użytek, czemuż w literaturze tylko widziémy przykłady ludzi co biorą się za wcielanie myśli, bez żadnego przygotowania do tego wielkiego dzieła, bez znajomości warunków rzeczy, języka własnego, a nawet przedmiotu, o którym rozprawiać mają??
Smutne to i zastraszające razem, a bardzo prawdziwe. Dziś każdemu zdaje się tak łatwo pisać, że dość pióra, kałamarza, papiéru i siakiéj takiéj głowy na pisarza-autora. Trudniéj daleko o rzemieślnika, bo rzemiosła uczyć się potrzeba choć trochę, mieć przynajmniéj wyobrażenie — tu zaś dość umiéć pisać, aby zostać pisarzem. Tak-li być może, tak-li być powinno?! Zostawujemy odpowiedź, czytelnikom naszym.

26 Października 1842 r.
II.

Forma tak jest nieodłączna od myśli, jak ciało (w teraźniejszéj naszéj kondycij ziemskiéj) od duszy; pojąć jednego bez drugiego niemożna. Rodzi się myśl w kształcie już pewnym danym, jest z nią zarodek formy przychodzący na świat; ten artysta tylko rozwija. Jest to dziécię, które sprawą jego wyrasta na męża. Jeśli ón pojmie formę daną mu z myślą razem, jeśli ją dojrzy, da jéj kierunek taki jaki jest jéj właściwy, konieczny, tedy doskonałe wyda dzieło. Zapoznając jéj przyszłość, mordując się na wychowanie tego dziécięcia na olbrzyma, gdy w niém sił po temu niéma, artysta utworzy coś słabego i chybionego. Cała sztuka zależy na tém, aby rozpoznać właściwą myśli formę, formę jéj konieczną, z któréj zarodkiem przyszła ona na świat. W tém cały jenjusz artysty-pisarza. W ówczas kiedy jeszcze literatura kunsztowna nie exystowała, nie było niebezpieczeństwa, aby kto zgwałcił formy przedmiotom stosowne, natchnienie wyléwało się bez myśli o sztuce, bez pojęcia jéj exystencij. Dla tego téż niéma przykładu, w płodach początkowych ludów, aby myśl jaka objawiła się pod nie stosowną formą. Nie było zaprzątnienia sztuką, nie było rozmysłu, nie było nade wszystko wyszukiwania coraz nowych form i wydziwiania niemi, nie chodziło o uderzenie nowością, chodziło jedynie o objawienie swéj myśli. Nie szukał poeta formy, posłuszny był piérwszemu natchnieniu. Sztuka nie exystowała, jak tylko ona się zjawiła, niebezpieczeństwo niestosownych form, zjawiło się. Sztuka zaś zjawiła się, gdy piérwszy poeta, spójrzał na dzieła swoich poprzedników, rozpatrywał się w nich, dla dójścia jak tworzyli, co pod jaką objawili formą, i swoje uczucia, myśli, w naśladowanych już objawił kształtach.
Tak więc każdy przedmiot przynosi z sobą na świat formę jedyną, konieczną, sobie właściwą. Są uczucia co rodzą pieśni, jak są ziemie co rodzą pszenicę — z tych uczuć wyrosnąć może i poemat, ale blady i bezsilny, jak na téj ziemi wyrosnąć może inne ziarno, ale mizerne i chérlawe. Są wypadki, których konieczną postacią jest dramat, są inne, którym przystoi szata epiczna i t. d. i t. d. Trudno jest z góry zadeterminować, określić, i matematycznie granice formom naznaczyć. Praca około tego była by podobną przeszłowiekowym estetycznym pomiarom, co doprowadziły tylko, do bezdusznego niewolnictwa. Jednakże, pomimo tego, nikt nie zaprzeczy, że myśl każda, o tyle tylko doskonale się objawi, o ile w właściwéj sobie, wyjdzie na świat postaci.
Nie liczne i bardzo nie liczne są zasadnicze formy; nowa szkoła literacka, śmiało powiémy, nie stworzyła żadnéj nowéj, ona tylko, ze wstydem to wyznać przychodzi, za całą nowość pomięszała wszystkie razem, i dla tego klassyfikacja jéj utworów, wedle dawnych rozmiarów, trudną jest tak bardzo. Nowa szkoła ubogaciła literaturę wprowadzając w nią, mnóstwo nowych myśli, w dawnéj na indexie będących; ale pokażcie mi nowe w niéj formy? Spodziéwam się, że nie bierzecie za formę, nieco odmiennego strof układu, różnosyllabowych wiérszy i tym podobnych wolnostek. One składają to co nazywamy formą, ale jéj nie stanowią. Dla nowéj literatury zostanie jedynie jako właściwość, ten szczególny utwór metis, do którego mięsza się pieśń, dramat, epos, elegja, satyra i wszystko co tylko wmięszać się mogło. Ta mięszanina zowie się poematem, a właściwiéj podobno jeszcze Fantazją. Fantazja jest, jak się nam zdaje, dzieło całkiem sztuczne. Nie rodzi go jednolite, wielkie, całkowitego charakteru natchnienie, ale składa tysiąc różnorodnych cząstek; nie jest to wielki mur cyklopów z ogromnych brył granitu, ale gotycka świątyńka z różnokolorowych kamyczków, cegiełek, pstrocizny, złoceń pełna, kunsztowna, wytworna, piękna nawet, jeśli chcecie; bo może być bardzo piękną nawet.
Otoż jedyna forma i zda mi się ostateczna, jaką nowa szkoła stworzyła, i stworzyć mogła. Jest to połączenie wszystkich znajomych w jedną kunsztowną całość; połączenie nawet u arcymistrzów, nie zawsze szczęśliwe. Ono jednakże obiorem pewnych przedmiotów wymawiać się daje, konieczném jest w utworach, które natchnęło tysiąc uczuć, wrażeń, myśli. Takich przedmiotów dawniéj nie brano, unikano ich owszem i dla tego forma taka urodzić się niemogła, aż z zupełném wyswobodzeniem z pod dawnych reguł.
Niemożemy zaprzeczyć ogromnych korzyści, które na nas zlała reforma, i wybicie się z pod naśladownictwa, ale razem każdy sprawiedliwy wyzna, że oswobodzeni dziwnieśmy brykać i dokazywać zaczęli! Jakież to przedmioty, jakie myśli, nie wpłynęły w literaturę, jakich to nie probowano form! A chcąc koniecznie, usilnie, gwałtem na coś nowego natrafić, bośmy pragnęli nowego, jak lud na puszczy źródła — jakich że się nie dopuszczano kombinacij, jakich dziwactw. Nie jeden liryk, swoje uczucia, które powinny były wylać się w piękną pieśń, rozbił na niesmaczny, długi, nudny dramat, nie jedna satyra ubrała się za epopeję, nie jedna epopeja przeleciała piosenkami! Spójrzyjcie ze mną na literaturę nie dawną, a znajdziecie co krok pogwałcenie właściwych idei form. Byron dramatyzuje Manfreda, Goethe Fausta, przedmioty, pozwólcie na to, zwłaszcza piérwszy, wcale nie dramatyczne. Dodaniem akcessorjów wystrychnięto je na dramata, ale idea-matka, nią nie była. Takich przykładów, byleby poszukać tysiące. Romans ubrał się za poemat, satyra za epopeję jak rzekłem, a piosnkę gminną nadęto jak balon, aby powiększyć jéj rozmiary i piękności. Niestety — najczęściéj pękła w ówczas!
Dzieła chybione nawet, mogą mieć wielkie piękności, nic przeto jednak nieprawda, że były by piękniejszemi jeszcze, gdyby posłuszny natchnieniu poeta, nie myślał, że rozum jego i nauka formy, lepsza jest od instynktu jéj.
Nie raz się to słyszéć daje, przy czytaniu piosenki, naprzykład: — Co to za przedmiot do poematu! — Co za piękny z tego byłby dramat! najczęściéj jednak mówią to ci, co naprzykład piękną wieśniaczkę, chcieli by ubrać w złotolite szaty i kazać jéj tronować w salonie. Dajcie jéj pokój, na jéj zagonie najlepiéj, najpiękniéj wieśniaczce, twoje stroje zgasiły by jéj piękność i zabiły naiwny wdzięk. Nie przerabiajmy starych dramatów, na poemata nowe, ani pieśni, na dramata. Każdemu na swojém miejscu przystało.
Są jednak, powiécie mi, przedmioty, którym w dwojakiéj dobrze szacie, z których jeden poeta zrobił dramat, drugi epopeję, a oboje doskonałe.
Nie zaprzeczam — są przedmioty takie, ale i te nawet mają sobie jedną właściwszą formę. Pojęciem ich przez dwóch poetów, pojęciem zawsze rożném, są to niejako dwa, nie jeden przedmiot; indywidualne usposobienie przekształca je, skelet będzie jednaki na pozór, myśli wcale różne, a choć imiona, wypadki, cały warsztat, że tak powiém, rusztowanie w obu utworach jedne będą; utwory różne, pojęcia odmienne, a jak skoro formy obrane inne, inna już idea-matka.
Powiedzieliśmy już wyżéj, że co do formy w nowéj sztuce, za utwór jéj właściwy, uznajemy tylko fantazją. Napróżno dramat, epopeja, poemat, satyra, sielanka, pieśń i t. d., będą się nam przebiérać i przezywać, będzie to zawsze maskarada wielko-wtorkowa i poznasz w niéj, kto kim jest, choć się inaczéj trochę odział i nazwisko odmienił.
Usiłowanie natrafienia na nowe zupełnie formy, kończy się jak widziémy, przemianą imion tylko, która niewiém czy kogo uwieść potrafi. Nazwij jak ci się podoba, to coś stworzył, tém natury utworu nieprzemienisz, ani go doskonalszym uczynić zdołasz. Fantazja jedna, ten porządek koryntski w literaturze, została nowéj szkole. Fantazja niéma prawideł, jéj nazwisko powiada kto ona jest i warunki bytu. Im dziwniejsza, cudaczniejsza, im więcéj uderza sprzecznościami, tém doskonalsza. Warunkiem więc sztuki w jéj właściwém dzisiaj objawieniu jest co? Działanie kontrastami, sprzecznością, nieustanném zbliżaniem rzeczy z sobą nie chodzących. Jedna część ciemna podnosi jasność drugiéj, jasna ciemniejszą czyni, piérwszą.
Zastanowiwszy się nad tym procederem, wydobędziem z niego smutne przekonanie, że to nieustanne frasowanie się o effekt, to dobiéranie jasnych i czarnych klinków, dowodzi tylko słabości idei i wykonania. Na cóż pięknéj kobiécie, otaczać się brzydkiémi, aby się wydać piękną, na co słońcu ciemności, aby było jasne?
Fantazja więc jaką jest i przy największych swych wdziękach, ma już, że tak powiém, grzéch piérworodny słabości na sobie. Stroi się, aby wydać piękniejszą, czyni się zalotnicą, wié o sobie, że się podobać może, i nie patrzy, jaką być ma, ale jaką się okazać żąda. Głębokie natchnienie wyléwa się strumieniem gwałtownym, niepatrząc gdzie i dokąd płynie, co nań powiedzą ludzie; wyrachowane, cedzone słowa, dowodzą braku natchnienia prawdziwego.
A ono jest dwojakie. To, które samo do człowieka przychodzi, nie wyzwane, nie wyproszone, nie wydobyte z piérsi rozkrojonych nożem — natchnienie rodzime, prawdziwe, czyste. I natchnienie, do którego się zmusza, które się w sobie wyrabia, którego się szuka, za którém się chodzi.
Jak tylko natchnienie niéma charakteru wielkiego, jednego, całego, jest najczęściéj wymuszone, wymożone na sobie, sztuczne. Takiém się nam zdaje to, którego sprawą rodzą się owe twory mięszane, nazwane przez nas generycznym mianem fantazij. Niéma reguły bez wyjątku, są excepcjonalne organizacye, dziwne, szczególne wyjątki, ale te ogólnego nie zabijają prawidła.
Dzieło więc nowéj szkoły, co do formy właściwe — fantazja — jest utworem sztucznym. Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzadkie dzieło, coby samo natchnieniem rodzimém przyszło na świat. Ależ, gdy epoka to sztuki, chciejmy pojąć ją, i nie odzywajmy się, że jéj słuchać niechcemy, że prawideł dla nas niéma.
Cóż to są prawidła? spytacie. Doskonale naturę ich, nazwanie wyjaśnia, są to prawa exystencij pewnych istot, utworów, wyciągnione z zastanowienia się nad niémi. Prawidła mogą być fałszywie wyciągnione, jak wszelkie wnioski, nic ich nie sankcjonuje bez odwołania, i skoro się znajdzie taki, coby je lepiéj wydobył z natury rzeczy — prawidła tamte, zwalone, przestają być niémi. Prawidła ukazane lub nie ukazane, wyjaśnione lub nie, exystują zawsze, jak tylko exystuje rzecz — prawideł zwalić nie można.
Jeśli rzecz, z któréj natury wydobyte były, nie exystuje tylko historycznie, jako fakt spełniony, na ówczas i prawidła z nią razem exystencją tę podzielą. Literatura dawna nie istnieje dziś tylko historycznie, z nią prawidła z niéj wyciągnione umarły. Mamy na to miejsce nowe utwory, nową literaturę, a w niéj nowe, chociaż dotąd nie wyciągnione może prawidła.
Prawidła! zawołacie — znowu prawidła! Tak jest, mamy je znowu, tylko ich dotąd nikt nie ukazał. Wyciągnienie ich wymaga skupienia pewnéj liczby faktów jednéj natury i porównania z sobą. Na to może nie staje nam liczby, może brak człowieka. Powtarzamy jednak exystuje literatura, są prawa jéj bytu, choć nieodkryte, choć nieobjawione. Monstra nawet, w pewien sposób mają granice swoje i normę; nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, a zatém nic bez prawidła. Przyczyna jest prawidłem skutku. Natchnienie prawidłem utworu. Chciejmy się więc przekonać, że nowa literatura, ukazała nam nowe drogi, ale nie mogła dać bezprawidłowego usamowolnienia; ona także ma swoje prawa bytu, swoją przyczynę — właściwe prawidła. Aby dziś pisać, tworzyć, nie dosyć puścić wodze nieporządnéj, rozhukanéj myśli, i ubiérać ją jak najdziwaczniéj, najwymyślniéj. Trzeba ją okryć w najstosowniejsze jéj szaty, w takie jakich godna, jakie jéj przystoją, w jakich jéj jedynie dobrze. Niech ciało piękne, piękną okrywa duszę.
Zadziwić, uderzyć dziwactwem, nowością, bardzo można, ale podziwienie takie, prędko ustaje. Nowość działa tylko chwilę — piękność zawsze. — Uderzenie takie powtórzyć się nie może i jest, jak wybornie o czém inném wyraził się M. Grabowski sztuczką, nie sztuką. Szukajmy prawéj, szlachetnéj, jednolitéj piękności, nie błyskotek, nie sprzeczności, nie chwilowego effektu.
Badajmy myśl naszą, aby ją objawić nie w jak najnowszéj i najdziwaczniejszéj, ale w najstosowniejszéj jéj formie. Niemiéjmy téż brył niekształtnych, niedonoszonych lub zgniecionych płodów, za nowe utwory. Te niewyraźne, mgłą okryte, niepochwycone zjawiska, zdumiéwają może, ale niezaspakajają nigdy. Piękność jest zawsze jasną, i jasności się nie lęka, słabość tylko, bojaźń, potworność, okrywać się lubi. Wielkie myśli, są bardzo proste, drobne robotki, bardzo misterne zawsze, ale tylko misterne.

30 Października 1842 r.
Gródek


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.