Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj/Księga piąta/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Tokarzewicz
Tytuł orygin. Notre-Dame de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.„To zabije tamto.“

Nasze czytelniczki przebaczą nam, jeżeli się zatrzymamy tutaj na chwilę dla rozpatrzenia, jaką mogła być myśl, która się wymykała z pod tych zagadkowych słów archidyakona: To zabije tamto. Książka gmach zabije.
W naszém rozumieniu rzeczy, myśl ta miała dwie strony. Była to najprzód myśl księdza; przestrach kapłańskiego stanu przed nowym czynnikiem, przed drukiem. Było to przerażenie i olśnienie sługi ołtarza w obec promiennéj prassy Gutenberga. Katedra i rękopis, słowo mówione i słowo pisane, zatrwożone słowem drukowaném; coś, jakby osłupienie wróbla, któryby ujrzał Legion aniołów, rozwijający swe sześć milionów skrzydeł. Był to krzyk proroka, który już słyszy wrzawę wyzwolonéj ludzkości i widzi w przyszłości podkopanie wiary przez rozum, zdetronizowanie dogmatu przez opinię, opuszczenie Rzymu przez świat. Była to przepowiednia filozofa, który widzi, jak myśl ludzka, zamieniona w parę siłą prassy, opuszcza kościół teokratyczny. Trwoga żołnierza, który ogląda taran śpiżowy i mówi: „Wieża upadnie“. Znaczyło to, że nowa potęga miała zniszczyć potęgę istniejącą, że „prassa zabije Kościół“.
Lecz pod tą pierwszą i bez wątpienia najprostszą myślą, była, naszém zdaniem, druga, nowsza, będąca dodatkiem pierwszéj, trudniej dająca się spostrzedz i więcéj podpadająca sporowi, zawierająca pogląd równie filozoficzny nie samego już tylko księdza, ale uczonego i artysty. Było to przeczucie, że myśl ludzka zmieniając kształt, zmieni także sposób objawiania się; że idea główna każdego pokolenia nie będzie nadal wyrażaną tym samym sposobem i za pomocą téj saméj materyi; że księga kamienna, tak mocna i trwała, ustąpi miejsca jeszcze mocniejszéj i jeszcze trwalszéj, księdze papierowéj. Pod tym względem mglista formuła archidyakona rzeczywiście inne miała znaczenie; znaczyła ona, że jedna sztuka zwycięży drugą sztukę; że „Druk zabije budownictwo“.
Jakoż, od początku rzeczy, aż do XV wieku ery chrześciańskiéj włącznie, budownictwo było wielką księgą ludzkości, głównóm objawieniem się człowieka w rozmaitych stopniach jego rozwijania się, bądź jako siły, bądź jako intelligencyi.
Kiedy pamięć pierwotnych ras poczuła się przepełnioną, kiedy zasób wspomnień rodzaju ludzkiego stał się tak ciężkim i tak pomięszanym, że gołe a lotne słowo nie było już w stanie nieść go bezpiecznie, wówczas przepisano te wspomnienia na ziemi w sposób najwidoczniejszy, najtrwalszy i zarazem najnaturalniejszy. Każde podanie zapieczętowano pomnikiem.
Pierwsze pomniki były prostemi odłamami skały, których się żelazo nie tknęło, powiada Mojżesz. Budownictwo miało początek podobny do początku pisma. Było ono najprzód abecadłem. Stawiano kamień i to było literą, a każda litera hieroglifem, na każdym zaś hieroglifie spoczywała gruppa myśli, jak kapitel na kolumnie. Tak robiły pierwotne plemiona wszędzie, jednocześnie, na powierzchni świata całego. „Wzniesiony kamień“ Celtów odnajdujemy w Syberyi, w pampasach Ameryki.
Późniéj zaczęto tworzyć wyrazy; kładziono kamień na kamień, łączono te syllaby granitowe, słowo zdobyło się na kilka kombinacyj. Dolmen i kromlech Celtów, etruski tumulus, hebrajski galgal, są to wyrazy. Niektóre, przedewszystkiém tumulus, są imionami własnemi. Czasami nawet, gdy posiadano wiele kamieni i nie brakło miejsca, pisano cały okres. Olbrzymie nagromadzenie kamieni w Karnaku jest już zupełną formułą.
Nareszcie ukazały się książki. Podania porodziły symbole, pod któremi same znikały, jak pień znika pod liściem. Wszystkie symbole, w które ludzkość wierzyła, wzrastały, mnożyły się, krzyżowały i mięszały się coraz bardziéj. Pierwsze pomniki nie były już w stanie pomieścić ich w sobie i symbole rozpierały swe znaki zewnętrzne; pomniki bardzo tylko jeszcze niedokładnie wyrażały pierwotną tradycyę, prostą jak one same, naga i do ziemi przytuloną. Symbol uczuł potrzebę rozkwitnięcia w budynek. Wtedy budownictwo zaczęło się rozwijać razem z myślą ludzką; stało się olbrzymem o tysiącu głów i rąk, oblókłszy wieczystą, widzialną i dotykalną formą cały ten symbol ruchomy. Podczas gdy Dedal, który jest siłą, mierzył; podczas gdy Orfeusz, który jest intelligencyą, śpiewał; — słup, będący literą, arkada będąca syllabą, piramida będąca wyrazem, wprowadzone w ruch przez prawo geometryczne i przez prawo poezyi, dopóty się gruppowały, łączyły, zlewały, zniżały, podnosiły się z ziemi, piętrzyły się ku niebu, dopóki nie napisały, pod kierownictwem głównéj idei epoki, tych cudownych ksiąg, które były także cudownemi budynkami: Eklingskiéj pagody, Egipskiego Rhamzejonu, świątyni Salomona.
Myśl naczelna, słowo, tkwiło nie tylko w treściowéj głębi budynku, ale także i w ich kształcie. Świątynia Salomona, naprzykład, nie była tylko prostą oprawą świętéj księgi, sama była księgą świętą. Na każdym jéj spółśrodkowym murze, kapłani mogli czytać wytłómaczone i objawione ich oczom słowo, i z przybytku do przybytku śledzić jego przeobrażenia się aż do chwili, w któréj ukazało się im w swojém ostatniém mieszkaniu, w swéj najdoskonalszéj formie: w arce. Tak więc, słowo było zamknięte w budynku; ale obraz słowa malował się na jego powłoce, tak jak rysy człowieka malują się na sarkofagu mumii.
I nietylko kształt budynków, ale również miejsce, gdzie się wznosiły, zdradzało myśl, którą przedstawiały. Stosownie do tego, czy symbol mający być wyobrażonym był jasny lub ponury, Grecya swe góry wieńczyła przyjemną dla oka świątynią, Indye zaś skały swe wydrążały od środka, by tam kuć i ciosać niekształtne pagody podziemne, oparte na olbrzymich szeregach granitowych słoni.
Tak tedy w ciągu sześciu tysięcy pierwszych lat świata, począwszy od najdawniejszéj pagody Hindostanu, aż do katedry Kolońskiéj, budownictwo było wielkiém pismem rodzaju ludzkiego. I jest to do tyla prawdziwém, że nie tylko każdy symbol religijny, ale nawet każdą myśl człowieka ma w téj ogromnéj księdze swoją stronicę i swój pomnik.
Wszelką cywilizacyę zaczyna teokracya, a kończy demokracya. Prawo to wolności, idącéj po jedności, zapisane jest w budownictwie. Bo, zwracamy jeszcze raz uwagę czytelników na ten ważny punkt, błędem byłoby sądzić, że mularstwo służy tylko do wzniesienia świątyni, do wyrażenia mytu i kapłańskiego symbolizmu, do przepisywania hieroglifami na kamiennych kartach tajemniczych tablic prawa. Gdyby tak było, (to ponieważ w każdém towarzystwie ludzkiém nastaje chwila, kiedy święty symbol zużywa się i zaciera pod wpływem wolnéj myśli, kiedy człowiek wymyka się z rąk księdza, a rozrost filozofii i systemów wgryza się w łono religii) — gdyby tak, powiadamy, było, toby budownictwo nie umiało przedstawić tego nowego stanu ludzkiego umysłu; jego karty miałyby tylko pierwszą stronicę zapisaną, druga pozostałaby nietknięta; jego dzieło byłoby niezupełném, jego księga — niecałą. Ale nie.
Weźmy naprzykład czasy średniowieczne, w których jaśniéj widzimy, bo są bliżéj nas. W ciągu pierwszego ich peryodu, podczas gdy teokracya organizuje Europę, a Watykan gromadzi i rozmieszcza wkoło siebie żywioły nowego Rzymu, zlepionego z leżących przed kapitolem gruzów Rzymu Starożytnego; podczas gdy chrystyanizm idzie grzebać w szczątkach dawnéj cywilizacyi, ażeby znów sklecić wszystkie piętra społeczeństwa, i buduje z tych rumowisk nowy świat hierarchiczny, któremu kapłaństwo służy za klucz sklepienia, słyszysz zarazem w tym chaosie najprzód szmer jakiéjś siły, torującéj sobie drogę, późniéj zaczynasz spostrzegać coraz wyraźniéj, pod tchnieniem chrystyanizmu, pod ręką barbarzyńców, wychylające się z pośród zwalisk umarłych budownictw Grecyi i Rzymu, tajemnicze budownictwo romańskie, siostrę teokratycznego mularstwa Egiptu i Indyj, niespożyty emblemat czystego katolicyzmu, niezatarty hieroglif papiezkiéj jedności. Całkowita ówczesna myśl odbija się w tym ponurym stylu romańskim. Wszędzie tam daje się czuć władza, jedność, tajemniczość, samodzielność Grzegorza VII; wszędzie ksiądz, nigdzie człowieka; wszędzie kasta, nigdzie ludu. Niebawem nadchodzą wojny krzyżowe. Wielki to ruch ludowy; wszelki zaś wielki ruch ludowy, jakakolwiek byłaby jego przyczyna i cel, wydobywa zawsze z ostatniego swego osadu ducha swobody. Nowe prądy wydzierają się na światło dzienne. Oto otwiera się burzliwy okres rzezi chłopskich, młócek taboryckich i religijnych sprzysiężeń. Władza się chwieje, jedność się rozpada. Feodalizm wyzywa teokracyę do podziału, zanim nadejdzie lud, który niechybnie, jak zawsze, udział lwi dla siebie zabierze: quia nominor leo. Rycerstwo wykluwa się z pod kapłaństwa, gminy z pod rycerstwa. Postać Europy zmienia się. Otóż, w ślad za tém, charakter budownictwa także się zmienia. Jak cywilizacya, tak téż i budownictwo przewróciło kartę, i nowy duch czasu znajduje je gotowém do pisania wedle wskazówek nowych. Z wojen krzyżowych wróciło ono z ostrołuczem, podobnie jak ludy wróciły z wolnością. Wtedy, powolnemu rozkładowi Rzymu towarzyszy upadek architektury romańskiéj. Hieroglif porzuca katedrę i idzie zamki zdobić herbami, dla dodania uroku feudalizmowi. Sama nawet katedra, gmach niegdyś tak dogmatyczny, teraz zalany przez mieszczaństwo, gminę i wolność, wydziera się z rąk księdza i oddaje się artyście. Artysta buduje ją według swéj woli. Bywaj mi zdrowa, tajemnico! żegnam was, myty i prawa! Nastaje panowanie fantazyi i swobody. Byleby tylko ksiądz miał swoją bazylikę i swój ołtarz, niczego więcéj nie może żądać. Cztery ściany są w mocy artysty. Księga budownicza przestaje należéć do kapłaństwa, do religii, do Rzymu; staje się własnością wyobraźni, poezyi, ludu. Ztąd szybkie i niezliczone przeobrażenia tego budownictwa, liczącego zaledwo trzy wieki, przeobrażenia zdumiewające po strupieszałéj nieruchomości budownictwa romańskiego, które liczy sześć czy siedm wieków. Sztuka tymczasem postępuje naprzód krokiem olbrzyma. Geniusz i samodzielność ludu pełnią dawne zadanie biskupów, każde plemię kreśli w przechodzie swój wiersz na téj księdze, wyskrobując dawne hieroglify z fasad katedr, tak że wkrótce niepodobna prawie będzie dostrzedz śladów dogmatu pod nowym symbolem, który się na nich rozpościera. Ludowe draperye domyślać się zaledwie pozwalają istnienia zarysów religijnych. Trudno przedstawić sobie ówczesną samowolę budowniczych względem samego nawet Kościoła. Tu spostrzegasz kapitele utkane z mnichów i mniszek w pobożne pary poukładanych, jak np. w kominowéj sali paryzkiego pałacu Sprawiedliwości; tam przygoda Noego wyrzeźbiona została dosłownie, jak pod wielkim portykiem katedry Bourges; gdzie indziéj masz pucołowatego mnicha o oślich uszach, z puharem w ręku, śmiejącego się do rozpuku w obecności całego zakonu, jak na umywalni opactwa Bocherville. W téj epoce myśl pisana kamiennemi zgłoskami posiada przywiléj, podobny do wolności prassy naszych czasów. Jest-to wolność budownictwa.
Ta wolność wiele sobie pozwala. Czasami portyk, fasada, nawet cały kościół wyobraża jakiś symbol, nie mający nic wspólnego z religią, lub wrogi Kościołowi. Już w XIII wieku Wilhelm paryzki, Mikołaj Flamel, napisali niejednę taką kartę buntowniczą. Cały Św. Jakóbu-Rzeźni był kościołem oppozycyjnym.
Ówczesna myśl tylko w taki sposób mogła być wolną; to téż i wyrażano ją od a do z jedynie w książkach owych, zwanych gmachami. Inaczéj pod postacią np. rękopisu, gdyby nierozważnie tę formę była przybrała, zostałaby spaloną na publicznym placu, ręką kata. Myśl, jako portyk kościelny, patrzyłaby była na tracenie myśli jako książki. To było powodem, że mające tylko jednę mularską drogę do wydobycia się na światło dzienne, rzuciła się na nią zewsząd. Ztąd nieobjęta ilość katedr pokrywających Europę, ilość tak bajeczna, że trudnoby jéj wierzyć, nawet po sprawdzeniu. Wszystkie siły umysłowe społeczeństwa dążyły ku jednemu punktowi: ku budownictwu. W taki sposób, pod pozorem budowania przybytków Pańskich, sztuka rozwijała się na rozmiary przepyszne.
Rzecz prosta, że ktokolwiek wówczas przychodził na świat poetą, stawał się budowniczym. Rozproszony w massach geniusz, gnieciony ze wszech stron pod feodalizmem, jak pod skorupą ze śpiżowych puklerzy, znajdując jedyne wyjście w budownictwie, wytryskał przez tę sztukę, a Iliady jego przybierały kształty katedr. Wszystkie inne sztuki oddawały się pod rozkazy budownictwa. Były robotnikami wielkiego dzieła. Budowniczy, poeta, mistrz, skupiał w sobie: rzeźbę, która mu rzeźbiła jego fasady, malarstwo, które mu barwiło okna, muzykę, która wprawiała w ruch jego dzwon i dęła w jego organy. Nawet właściwa poezya, ta biedna poezya, która uporczywie wegetowała w rękopismach, ujrzała się zmuszoną, chcąc być czémkolwiek, dać się ująć w ramy gmachu pod postacią hymnu lub prozy; była to ta sama rola, jaką grały tragedye Eschyla w religijnych uroczystościach Grecyi, Genesis w świątyni Salomona.
Tak więc, aż do Gutenberga, budownictwo było głównóm pismem, pismem powszechném. Średnie wieki zapełniły ostatnią kartę téj granitowéj księgi, którą Wschód rozpoczął, a prowadziła daléj starożytność grecka i rzymska. Zresztą, ten fenomen budownictwa ludu następującego po budownictwie kasty, fenomen, który tylko cośmy oglądali w wiekach średnich, powtarza się z całym podobnymże ruchem w umyśle ludzkim w innych wielkich epokach historyi. I tak (zaznaczamy tutaj tylko pobieżnie to prawo, dla rozwinięcia którego trzeba byłoby napisać kilka tomów), na Wschodzie, w kolebce pierwotnych czasów, po budownictwie hinduskiém następuje budownictwo fenicyańskie, ta bogata matka budownictwa arabskiego; w starożytności, po budownictwie egipskiém, którego styl etruski i cyklopskie pomniki są tylko przetworami, idzie budownictwo greckie, którego styl rzymski jest tylko przeciążonym ciągiem dalszym kartagińskiéj kopuły; w czasach nowożytnych, po budownictwie romańskiém. mamy budownictwo gotyckie. Rozdzielając na dwoje te trzy szeregi, znajdziemy w trzech starszych siostrach, w architekturze hinduskiéj, w architekturze egipskiéj, w architekturze romańskiéj ten sam symbol, to jest: teokracyę, kastę, jedność, dogmat, myt, Boga: a w trzech siostrach młodszych: w architekturze fenicyańskiéj, w architekturze greckiéj, w architekturze gotyckiéj, bez względu na rozmaitość form właściwych ich naturze, jedno i to samo również znaczenie, to jest: wolność, lud, człowieka.
Jakąkolwiek władza duchowna przybiera nazwę, bramina, maga, czy papieża, w mularstwie hinduskiém, egipskiém lub romańskiém czujesz zawsze kapłana, tylko kapłana. Inaczéj rzecz się ma w budownictwach ludowych. Są one bogatsze a mniéj święte. W fenicyańskiém czujesz kupca; w greckiém republikanina; w gotyckiém mieszczanina.
Głównemi cechami każdego budownictwa teokratycznego są: nieodmienność, wstręt do postępu, zachowywanie tradycyonalnych linij, uświęcanie pierwotnych wzorów, zastosowywanie wszystkich kształtów człowieka i natury do niepojętych wymagań symbolu. Księgi to ciemne, czytelne tylko dla wtajemniczonych. Jednakże wszelka forma, wszelka potworność nawet, ma tutaj znaczenie, które ją czyni nietykalną. Napróżnoby wymagano od budownictw hinduskich, egipskich i romańskich jakichkolwiek ulepszeń rysunku lub posążnictwa; wszelkie ulepszenie jest dla nich bezbożnością. W tych architekturach sztywność dogmatu zdaje się podwajać skamieniałość użytych materyałów. Wręcz przeciwne cechy spostrzegamy w pomnikach ludowych, a temi są: rozmaitość, postęp, oryginalność, bogactwo, ruch wieczny. Mularstwo gminne na tyle się już wyzwoliło z więzów religii, że może dbać o swe piękno, pielęgnować je, naprawiać strój swój z posągów i arabesków. Zgadzają się te budownictwa z duchem swego czasu. Cóś ludzkiego łączą z symbolem boskim, pod wpływem którego wciąż jeszcze oddychają. Ztąd gmachy zrozumiałe dla każdéj duszy, dla każdego umysłu, dla każdéj wyobraźni, symboliczne jeszcze, ale tak łatwo dające się pojąć, jak natura. Między budownictwem teokratyczném a tém drugiém jest takaż sama różnica, jaka istnieje między językiem kościelnym a językiem pospolitym, między hieroglifem a sztuką; między Salomonem a Fidyaszem.
Streszczając, cośmy dotychczas wykazali bardzo pobieżnie, z pominięciem tysiącznych dowodów i tysiącznych szczegółowych uwag, przychodzimy do następującego wypadku: że budownictwo aż do XV wieku było główną kroniką ludzkości; że w tym przeciągu czasu nie było ani jednéj myśli mniéj więcéj złożonéj, któraby się nie stała gmachem; że każda myśl ludowa, jak każde prawo religijne, miała swoje pomniki; że nareszcie rodzaj ludzki wszelką swoją myśl, mającą pewne znaczenie, kreślił na kamieniu. Dlaczego? bo wszelka myśl, bądź religijna, bądź filozoficzna, zasługuje na uwiecznienie; bo myśl, która poruszyła jedno pokolenie, chce poruszyć inne także i ślad po sobie zostawić. Jakżeż-bo niepewną jest nieśmiertelność rękopismu! A jak mocną i trwałą księgą gmach! Dla zniszczenia słowa pisanego dość pochodni i ladajakiego Turka. Dla zatarcia słowa budowanego, potrzeba rewolucyi społecznéj, rewolucji ziemi. Nad Kolizeum przeszła nawałnica barbarzyńców; po nad piramidami potop może przeszedł.
W XV wieku wszystko się zmienia.
Myśl ludzka znajduje sposób uwiecznienia się nie tylko trwalszy od budownictwa, ale jeszcze prostszy i łatwiejszy. Budownictwo traci berło. Kamienne litery Orfeusza ustępują miejsca literom ołowianego Gutenberga.
Książka ma zabić gmach.
Wynalazek druku jest największém zdarzeniem historyczném. Jestto rewolucya-matka. Sposób wyrażania się ludzkości zupełnie się odnawia; myśl człowiecza porzuca dawny kształt i przybiera nowy; zmienia się całkowicie i ostatecznie skóra symbolicznego tego węża, który od czasu Adama przedstawia rozum.
W kształtach druku, myśl mniéj niż kiedykolwiek podlega zniszczeniu. Jest lotną, nieułowioną, nigdy nie ginącą. Wznosi się i mięsza z powietrzem. Za czasów budownictwa była niejaką górą panującą potężnie nad jednym pewnym wiekiem, nad jedną miejscowością. Dziś zamienia się w stado ptasząt, rozlatuje się na cztery wiatry i zajmuje jednocześnie wszystkie punkta powietrza i przestrzeni.
Powtarzamy, któż nie przyzna, że w tym kształcie jest ona bez porównania trwalszą? Zamiast mocy ma życie; zamiast trwałości ma nieśmiertelność. Massę można obalić; jakże wykorzenić wszechobecność? Nastanie potop, góra zniknie pod falami; lecz ptaki będą jeszcze latały, i niech tylko jedna arka pływa na powierzchni wody, a na niéj usiądą, z nią się wyratują, z nią będą patrzały na opadanie wód, a nowy świat, który wyjdzie z tego chaosu, przebudzając się ujrzy bujającą nad sobą skrzydlatą i pełną życia myśl świata pochłoniętego.
A gdy zwrócimy uwagę na to, że ten sposób wyrażania idei jest najbardziéj zachowawczym, lecz także najprostszym, najwygodniejszym, najpraktyczniejszym ze wszystkich innych; że nie wymaga wielkiéj ilości sprzętów i nie porusza żadnych ciężkich narzędzi; zwłaszcza zaś gdy myśl zmuszoną, dla objawienia się w gmachu wprowadzać w ruch cztery lub pięć innych sztuk, beczki złota, całą górę kamieni, cały las budulcu, cały naród robotników — gdy myśl tę, powiadam, porównamy z myślą, która staje się książką i dla któréj wystarcza trochę papieru, trochę atramentu i pióro, dziwić się wcale nie będziemy, że duch ludzki porzucił budownictwo dla druku. Przetnijmy pierwotne koryto rzeki kanałem wykopanym pod jéj poziomem, a rzeka opuści swoje łożysko.
To téż architektura, od chwili wynalazku druku, powoli umyka i ubożeje. Czujesz, że woda opada, że sok życiowy wycieka, że myśl czasów i narodów ją opuszcza! W XV wieku wycieńczenie jest prawie niedostrzeżoném, prassa zbyt jeszcze słaba, ssie zaledwo z potężnego budownictwa nadmiar życia. Lecz w XVI wieku choroba objawia się w sposób widzialny; budownictwo już nie wyraża dokładnie społeczeństwa; przeistacza się nędznie w sztukę klassyczną, z galskiéj, z europejskiéj, z krajowéj, staje się grecką i rzymską, z prawdziwéj i nowożytnéj, pseudo-starożytną. Ten to upadek mienią Odrodzeniem. Upadek to wszakże wspaniały; stary bowiem geniusz gotycki, słońce owo zachodzące za olbrzymiemi prassami Moguncji, przeplata jeszcze czas jakiś ostatniemi swemi promieńmi całe to bezładne nagromadzenie łacińskich arkad i korynckich kolumnad.
Ten to właśnie zachód słońca bierzemy za jutrzenkę.
Z tém wszystkiém, od chwili kiedy budownictwo staje się sztuką pospolitą, od chwili kiedy przestaje być sztuką zupełną, sztuką najwyższą, sztuką tyranem, traci siłę krępowania sztuk innych. Więc się te wyzwalają, druzgocą jarzmo budowniczego i każda idzie w swoją stronę. Każda z nich zyskuje na tym rozwodzie. Samotność wszystko podnosi. Snycerstwo staje się posążnictwem, ikonoklectwo malarstwem, śpiew kantyczkowy muzyką. Masz tu, rzekłbyś, cesarstwo, które się rozpada po śmierci swego Aleksandra, i którego każda prowincya ogłasza się królestwem.
Ztąd Rafael, Michał-Anioł, Jan Goujon, Palestrina, te blaski olśniewającego wieku XVI.
Jednocześnie ze sztukami, myśl także się wszędzie wyzwala. Już herezyarchowie średnich wieków poczynili szerokie wyłomy w katolicyzmie. Szesnaste stulecie łamie jedność religijną. Przed drukiem reforma byłaby tylko odszczepieństwem, druk uczynił ją rewolucyą. Bez prassy herezya nie ma siły. Przypiszmy to fatalizmowi lub Opatrzności, w każdym razie Gutenberg jest zwiastunem Lutra.
Tymczasem po zupełném zajściu średniowiecznego słońca, gdy g8niusz gotycki na zawsze zgasł na widnokręgu sztuki, architektura przyćmiewa się, blednieje, zaciera się coraz bardziéj. Drukowana książka, ten robak toczyciel gmachu, wysysa ją i pożera. Budownictwo wyzuwa się ze swego bogactwa, więdnie, chudnie widocznie. Staje się lichém, ubogiém, błahém. Nie już nie wyraża, wspomnienia nawet sztuki dawnéj dostrzedz w niém nie można. Zostawione samo sobie, opuszczone przez wszystkie inne sztuki, w braku artystów przyzywa robotników. Prosta płyta szklanna zastępuje miejsce różnokolorowego okna. Kamieniarz następuje po rzeźbiarzu. Znika jedność, oryginalność, życie, intelligencya. Architektura podobna do wędrownego czeladnika, szuka i kopiuje cudze tylko wzory. W głowie Michała-Anioła, który od XVI wieku przeczuwał zapewne śmierć budownictwa, zabłysła ostatnia myśl, myśl rozpaczliwa. Tytan ten sztuki wspiął Panteon na Partenon i stworzył kościół Św. Piotra w Rzymie. Wielkie dzieło, które zasługiwało na pozostanie jedyném, ostatni wytrysk samodzielności budownictwa, podpis artysty-olbrzyma, położony na końcu zamykającéj się kolosalnéj księgi kamiennéj. Po śmierci Michała-Anioła cóż czyni to nędzne budownictwo, które przeżyło samo siebie w stanie widma i cienia? Oto bierze kościół Św. Piotra i naśladuje, parodyuje go. Istna mania, godna litości. Każdy wiek ma swój kościół Św. Piotra; w XVII stuleciu Val-de-Grâce, w XVIII kościół Św. Genowefy. Każdy kraj posiada swój kościół Św. Piotra. Londyn posiada swój. Petersburg posiada swój. Paryż ma ich aż dwa czy trzy. Testament to bez znaczenia, ostatnie zabełkotanie wielkiéj sztuki zgrzybiałéj, która przed śmiercią wpada w dzieciństwo.
Jeżeli, z charakterystycznych pomników, jak te o których tylko cośmy mówili, przeniesiemy wzrok na ogólną postać budownictwa w okresie od XVI do XVIII wieku, zauważymy takież same objawy upadku i suchot. Począwszy od Franciszka II, architektoniczny kształt gmachu zaciera się coraz bardziéj i odsłania kształt geometryczny, podobny do szkieletu wychudłego chorego. Piękne linie sztuki ustępują miejsca zimnym i surowym liniom geometryi. Gmach przestaje być gmachem, jest to wielościan. Jednak budownictwo biedzi się nad ukryciem téj nagości. Fronton grecki ściele się na frontonie rzymskim i nawzajem Panteon w Partenonie, to jest kościół Św. Piotra i nie po za tém. Patrzmy: oto cegielne domy Henryka IV z kamiennemi węgłami przy placach Królewskim i Delfina; oto kościoły Ludwika XIII, ciężkie, przysadkowate, pochyłe, skulone, przytłoczone kopułą jakby garbem; oto budownictwo mazarińskie, złe pasticcto włoskie Czterech-Narodów; oto pałac Ludwika XIV, długie koszary dla dworaków, sztywne, chłodne, nudne; oto nareszcie Ludwik XV z cykoryą i makaronem, ze wszystkiemi brodawkami i narościami, które szpecą to stare trzęsące się budownictwo, jeszcze zalotne, choć już zmurszałe. Od Franciszka II do Ludwika XV choroba wzmagała się według geometrycznego postępu. Sztuce zostały tylko skóra i kości. Umiera nędznie.
Zobaczmy teraz co się dzieje z drukiem. Całe to życie, uciekające z budownictwa, weń wchodzi. W miarę chylenia się ku upadkowi budownictwa, druk wielmoży się i wzrasta. Kapitał sił, który myśl ludzka wydawała wprzód na gmachy, opłaca teraz książki. Od XVI właśnie wieku, prassa rośnie obok walącego się budownictwa, z niém walczy i je zabija. W XVII stuleciu jest ona już na tyle wszechwładną, na tyle tryumfującą, na tyle silną w swém zwycięztwie, że może wyprawić światu ucztę wielkiego stulecia literackiego. W wieku XVIII, po długim spoczynku na dworze Ludwika XIV, chwyta znów starą szpadę Lutra, i w zbroi Woltera śpieszy z zapałem atakować tę starożytną Europę, któréj architektoniczny wyraz już zabiła. W chwili kiedy wiek XVIII dobiega swego kresu, prassa kończy dzieło niszczenia. W wieku XIX zaczyna budować.
Otóż, zapytajmy obecnie, która z tych dwóch sztuk rzeczywiście przedstawia od trzech wieków myśl ludzką? która ją tłómaczy? która wyraża nietylko jéj popędy literackie i scholastyczne, ale również jéj niezmierny, głęboki, ruch powszechny? która równoległa siejbą pojęć i wyobrażeń towarzyszy bez przerw i ustanku rodzajowi ludzkiemu, potworowi temu o tysiącznych nogach, w pochodzie jego czynów? Budownictwo czy druk?
Druk. I rzeczywiście, niech to nikogo już nie łudzi: budownictwo umarło, umarło bez zmartwychwstania, zabite przez książkę drukowaną, zabite dlatego, że krócéj trwa, zabite dlatego, że więcej kosztuje. Każda katedra jest miliardem. Wyobraźmyż teraz sobie, jakiegoby to nakładu potrzeba było, aby napisać dziś nową księgę budowniczą; aby znów pokryć ziemię tysiącami gmachów, aby wrócić do tych epok, w których ilość pomników była taką, podług słów naocznego świadka, że, „rzekłbyś, iż świat strząsł z siebie stare swe łachmany, ażeby przywdziać białą szatę kościołów.“ Erat enim ut st mundus, ipse excutiendo semet, rejecta vetustate, candidam ecclesiarum vestem indueret. (Glaber Radulphus).
Książka tak mało wymaga czasu, tak mało kosztuje, a tak daleko zajść może! Jakże się dziwić, że myśl ludzka spływa po téj pochyłości? To nie znaczy, by budownictwo tu i owdzie nie zdobyło się jeszcze dziś na piękny pomnik, na arcydzieło pojedyncze. Dlaczegożbyśmy nie mieli posiadać jeszcze od czasu do czasu, pod panowaniem druku, jakiéjś kolumny, zrobionéj, przypuszczam, przez całą armię, a ulanéj z dział? przecież pod panowaniem architektury były iliady i romamcerosy, Mahabaraty i Nibelungi, stworzone przez cały naród z nagromadzonych i zlanych rapsodów. Genialny budowniczy przypadkiem nadzwyczajnym zjawić się będzie mógł i w XX wieku, jak Dante zjawił się w XIII. Ale budownictwo nigdy już nie zostanie sztuką społeczną, sztuką zbiorową, sztuką panującą. Wielki poemat, wielki gmach, wielkie dzieło ludzkości nie będzie się już odtąd budowało; drukować się ono będzie.
I w ogóle, jeżeli się budownictwo i podniesie w przyszłości, to bez wszechwładztwa. Pójdzie ono pod prawa literatury, która przedtem jego rozkazów słuchała. Stanowiska dwóch sztuk odwrócą się. Kto był wodzem, zostanie szeregowcem. Pewném to, że w epoce budownictwa poemata, rzadkie wprawdzie, podobne były do pomników. W Indyi Wjaza, zawikłany, dziwny, niepojęty, prawdziwą jest pagodą. Na Wschodzie egipskim poezya ma, jak i gmachy, wielkość i spokój linij; w starożytnéj Grecyi, piękno, pogodę, ciszę; w chrześciańskiéj Europie, majestatyczność katolicką, prostotę ludową, okwitość i krasę epok odświeżających się. Biblia podobną jest do piramid, Iliada do Partenonu, Homer do Fidyasza. Dante w XIII wieku, to ostatni kościół romański; Szekspir w XVI, to ostatnia katedra gotycka.
Tak więc — że tu streścimy, cośmy dotychczas w krótkości wypowiedzieli — tak więc rodzaj ludzki posiada dwie księgi, dwa życiorysy, dwa testamenta: budownictwo i druk, Biblię kamienną i Biblię papierową. Bez wątpienia, patrząc na te dwie Biblie, tak szeroko rozwarte przez wieki, wolno żałować widzialnego majestatu pisma granitowego, tych olbrzymich alfabetów, złożonych z kolumnad, z obelisków, z wież, z baszt, z kopuł, tych niejako gór ludzkich, pokrywających świat i przeszłość, od piramidy aż do dzwonnicy, od Cheopsa aż do Strasburga. Trzeba odczytywać przeszłość na tych marmurowych stronicach; trzeba podziwiać tę księgę przez budownictwo spisaną i ciągle przewracać jéj karty; lecz nie należy odmawiać wielkości gmachowi, który z kolei druk wznosi.
Gmach to olbrzymi, zaiste. Nie pamiętam już, który statysta obliczył, że kładąc jeden na drugi wszystkie tomy, wydane przez prassę od czasu Gutenberga, możnaby zapełnić przestrzeń dzielącą ziemię od księżyca; nie o tego to jednak rodzaju wielkości chcielibyśmy tu mówić. Chociaż, gdy w myśli szukamy ogólnego obrazu wszystkich nagromadzonych aż do dni naszych płodów druku, czyliż nie przedstawia się nam całość ta w kształcie ogromnego budynku, któremu świat cały podstawą, nad którym ludzkość nieustannie pracuje, a którego głowa potworna kryje się w głębokich mgłach przyszłości? Jest-to mrowisko duchów; ul, dokąd wszystkie wyobraźnie, te pszczoły złocone, nektar swój znoszą; gmach o tysiącznych piętrach. Tu i owdzie dają się widziéć otwory ciemnych jaskiń nauki, krzyżujące się w jego wnętrzach. Po szczytach i poboczach sztuka rozsypała swe arabeski, różyczkowe tarcze i koronki. Wszelkie dzieło pojedyncze, na pozór nieraz dziwaczne i odosobnione, ma tu swe miejsce i swe wytyczne znaczenie. Harmonia wynika z całości. Od katedry Szekspira aż do meczetu Byrona, tysiące wieżyczek wieńczą w malowniczym nieładzie tę metropolię myśli powszechnéj. U jéj podstawy wpisano kilka starożytnych tytułów ludzkości, które budownictwo pominęło. Na lewo od wejścia umieszczono starą płaskorzeźbę z białego marmuru Homera; na prawo Biblia wielojęzykowa podnosi swych siedm głów. Daléj jeży się hydra romancerosów, i kilku innych niedokształtów twórczości ludzkiéj, Weda i Nibelungi. Zkądinąd cudowny gmach pozostaje wciąż niewykończonym. Prassa, machina ta olbrzymia, bez przerwy pochłaniająca wszech-umysłową treść społecznego żywota, nie przestaje wytwarzać jednocześnie nowych materyałów dla swego dzieła. Cały rodzaj ludzki zalega budownicze rusztowania i zastawy. Każdy tu umysł mularzem. Najuboższy na duchu cegiełkę swą kładzie i luki chudoby swój wypełnia. Retif-de-la-Bretonne przynosi swój kosz złomków gipsowych. Dnia nie ma bez nowych zakładzin. Niezależnie od osobistéj i samodzielnéj wkładki każdego pisarza, bywają także wkładki zbiorowe. Wiek XVIII daje Excyklopedyę, rewolucya daje Monitora. Zaiste, gmach to również rzeczywisty, gromadnie a niebotycznie narastający nieobjętemi kolistemi splotami i wylotami w górę; mamy tu również pomięszanie języków, czynność nieustanną, pracę niezmordowaną, zażarty współudział sił ludzkości całéj, obiecaną arkę ducha przeciwko nowemu potopowi, przeciwko nowym zalewom barbarzyństwa. Jest-to druga wieża Babel człowieczeństwa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Józef Tokarzewicz.