Gryzli Uab/Starość i śmierć/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Gryzli Uab
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Grizzly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.

Przed wieloma laty rząd Stanów Zjednoczonych wyznaczył ogromny obszar ziemi, bo wynoszący około 6000 klm. kw. zw. parkiem narodowym Yellowstone, w którym całej przyrodzie tak roślinnej jak zwierzęcej pozostawił prawo i swobodę istnienia w jej dzikim stanie.
Park ten tworzy płaskowzgórze 2400 m. nad poziomem morza wysokie, poprzerzynane dolinami, wśród których rzeka Yellowstone tworzy głęboki jar (kanjon). Park ten otoczony wielkiemi górami nie jest zupełnie ogrodzony, tak że zwierzęta maja zupełną swobodę ruchów i mogą chodzić wszędzie i same zdobywają sobie pożywienie.
W tym wielkim zwierzyńcu nie wolno polować, strzelać ani nawet drażnić zwierząt. Nie wolno złapać ptaszka ani ruszyć gniazda, nie wolno używać siekiery ani wędki, młynów zakładać na rzece, ani kopać w ziemi — słowem, człowiek mógł być tam jedynie stróżem pilnującym, by ktoś inny nie naruszył praw parku. Wszystko więc było tam takie, jakie istniało jeszcze przed zjawieniem się człowieka.
Dzikie zwierzęta prędko zapoznały się z granicami parku i jego prawami, i nietylko że nie boją się człowieka ale i między sobą żyją w większej przyjaźni a przynajmniej z większą pobłażliwością odnoszą się jedno do drugiego.
Spokój i obfitość pożywienia jest treścią ziemskiego dobra — to właśnie w całej pełni istnieje w parku Yellowstone, to też zwierzęta ze wszystkich okolic ściągają tu, nieprześladowane i swobodne, zaspakajając bez trudu głód swój i rozmnażając się tak jak nigdzie na ziemi.
Przedewszystkiem niedźwiedzie miały prawdziwe uczty w okolicy hotelu „Fountain“ skąd wszystkie resztki kuchenne wywożono do lasu na jeden stos w pewnej odległości od hotelu.[1]
Codzień stróż hotelowy powiększał nowemi odpadkami stos, a ponieważ rozchodziły się z niego liczne miłe zapachy nęcące nosy niedźwiedzie, więc coraz więcej ich się schodziło i otaczało wspaniały biesiadniczy stół, stróża zaś tego przezwano „kucharzem niedźwiedzim.” Dla gości hotelowych było zaś to widowisko nielada! około tuzina i więcej niedźwiedzi można było zobaczyć, jak razem w zgodzie i poszanowaniu wyszukiwały sobie smaczne kąski, wylizywały puszki od sardynek, kompotów i innych konserw. Można tam było zobaczyć wszystkie gatunki: czarne, brunatne, szare, srebrzyste, wielkie i małe, stare i młode z familjami i samotne — wszystkie, nawet najbardziej złośliwe gromadziły się razem i zajęte jednym celem, przy którym nawet dochodziło czasem do sprzeczki, nie wyrządzały jednak krzywdy nikomu a zwłaszcza nie tknęły człowieka.
Rok za rokiem przechodził, a niedźwiedzie wciąż przychodziły i odchodziły. Wiele przechodniów poznało je, a ludzie hotelowi znali niektóre bardzo dobrze. Przedewszystkim wiedzieli to o nich, że co rok z nastaniem sezonu letniego, w którym hotel był najbardziej odwiedzany, pokazywały się niedźwiedzie również w wielkiej ilości i że gdy ten krótki gorący czas się kończył, znikały — ale nikt nie wiedział skąd przychodziły i dokąd odchodziły.
Pewnego dnia wstąpił do hotelu „Fountain” właściciel kolonji Paletta. W czasie swego pobytu zachodził często w okolicę stosu biesiadniczego niedźwiedzi i przyglądał się ucztującym. Było tam wtedy najwięcej niedźwiedzi czarnych, ale uwagę jego zwrócił przedewszystkiem wielki srebrzysty Gryzli, który pojawiał się przed samym zachodem słońca.
— Ten szary — objaśniał człowiek z hotelu towarzyszący koloniście — jest największym ze wszystkich Gryzli w parku, ale jest bardzo spokojnego usposobienia, inaczej strach pomyśleć, coby się tu działo!
— Ten?! — zapytał zdziwiony kolonista, w chwili, gdy Gryzli zbliżał się ociężale i całe jego wielkie cielsko wynurzyło się z pośród pni sosen, dążąc do stosu.
— Ten! A czyż to nie jest Uab z Meteetse! Jeśli to nie on, to doprawdy niech nie ujrzę więcej niedźwiedzi w mem życiu. Przecież to jest najsilniejszy, najzłośliwszy Gryzli w całej Ameryce.
— Niepodobna — odrzekł stróż — przecież on jest u nas co rok przez lipiec i sierpień — wątpię czyby przychodził z tak daleka!
— Ależ to on! — twierdził stanowczo kolonista. — Już wiem teraz, gdzie nasz Uab przepędza lipiec i sierpień — właśnie w tych miesiącach znika zupełnie z naszej okolicy. Może pan się przekonać — wszak on kuleje i utyka trochę na tylną nogę i nie ma jednego pazura u lewej nogi. Nie ulega wątpliwości, że to on.
— A więc tutaj spędza on lato! Ale nieprzypuszczałem żeby ten stary niegodziwiec potrafił tak żyć spokojnie i zgodnie!
Stary Gryzli był mile widzianym gościem letnim, gdyż zachowywał się bez zarzutu. W pierwszym roku tylko, zanim poznał prawa parku, dał uczuć swe bezwzględne usposobienie. Podszedł on do samego hotelu i znalazłszy drzwi otwarte wszedł wewnątrz, dostał się do sali, gdzie siedzieli goście i stanął na tylnich łapach, ukazując się w całej swej postawie. Naturalnie, przerażeni ludzie, uciekli do swych pokojów. Wtedy niedźwiedź wszedł do kantoru. Urzędnik zaś siedzący tam rzekł:
— Widać że potrzebna jest tobie ta izba, ustępuję więc do drugiej — i przeskoczywszy stół w padł do biura telefonicznego, zam knąwszy drzwi za sobą. Tutaj wysłał natychmiast do zarządzającego ochroną parku następującą depeszę: „Stary Gryzli jest w kantorze hotelu, po obejściu innych sal hotelowych. Czy wolno strzelić do niego.”
Odpowiedź brzmiała:
„W parku strzelać nie wolno. Można użyć sikawki.”
Tak też zrobiono i wielki szary niedźwiedź, zaskoczony zimną kąpielą, uciekł czemprędzej z kantoru, ale po drodze przebiegając przez kuchnię porwał wiszącą tam ćwierć wołowiny i znikł w lesie.
Był to jedyny zatarg, jak i Uab miał z ludźmi.
Prócz tego tylko raz jeszcze naruszył spokój między niedźwiedziami.
Żyła tam w parku niedźwiedzica znana ze swej złośliwości. Miała ona jedynaka, piszczącego, nieznośnego niedźwiadka, za którym krok w krok chodziła i chroniła przed wszelkim widomym i urojonym wrogiem. Niedźwiadek rozpieszczony, był niecierpiany przez inne niedźwiedzie, ale że matka jego odznaczała się obok złośliwości wielką siłą, więc wszyscy czarni jej krewniacy ustępowali jej z drogi. Tylko Gryzli wzbudzał w niej niepokój. Postanowiła go więc przegnać, ale przy pierwszej próbie dostała od starego zawadjaki takiego klapsa potężną łapą, że się przewróciła. Byłby ją może Uab zabił, ale szanował prawa parku, a przytem czarna niedźwiedzica w okamgnieniu wdrapała się na sosnę, na wierzchołku której przywitał ją radosnym piskiem jej ukochany jedynak. Od tej pory czarna unikała spotkania z Uabem, a ten zyskał sobie opinję poważnego niedźwiedzia, niedopuszczającego do nieporządków i bezprawia. Wszyscy przypuszczali, że on pochodzi z jakichś ukrytych zakątków gór, gdzie nieznane są zatrzaski i wystrzały, które niedźwiedzi czynią złośliwemi i mściwemi.




  1. p. tegoż autora «Nowe opowiadania z życia zwierząt» serja I. p. t. «Joch» dzieje małego niedźwiedzia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.