Gryzli Uab/Starość i śmierć/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Gryzli Uab
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Grizzly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Może niejednemu zdarzało się słyszeć o bardzo złych niedźwiedziach szarych z okolicy „Gorzkich korzeni.” Okolica ta należy do najdzikszych zakątków gór Skalistych. Cała ziemia jest tam poprzerzynana głębokiemi wądołam i zarośniętemi gęsto krzewami i inną roślinnością. Jestto okolica niemożliwa dla koni i myśliwych, ale zato bardzo wygodna dla niedźwiedzi, które tam znajdują obfitość pożywienia. Mnóstwo jest więc tam tych zwierząt i równie dużo zatrzasków na nie zastawionych.
Gryzli z tych okolic zwano „Gorzkniakami.” Znane są one ze swej przebiegłości i umiejętności życia. Jeden taki szary zna więcej zatrzasków niż cały tuzin myśliwych, a o roślinach i korzeniach tamtejszych wiedzą dużo więcej niż cały zespół botaników. Wiedzą gdzie i jakie znaleźć można robaki i owady; na wiorstę odległości potrafią wyczuć nadchodzącego myśliwego i rozpoznać z czem przychodzi: z zatrzaskiem, bronią palną, zatrutem mięsem lub psami, a wszystkie słuchają jednego wielkiego prawa: „Decyduj się szybko i jeśli już co postanowiłeś, to doprowadź to mądrze do końca.“ To też jeśli spotkają myśliwego — wtedy albo uciekają jak mogą najszybciej lub rzucają się na człowieka i trwają w boju do końca.
Gryzli z „Groźnych gór“ stanowi zupełnie inny typ. Ten, gdy spotka myśliwego, staje w całej swej wielkości na tylnich łapach i ryczy jak grzmot i w ten sposób daje myśliwemu czas do puszczenia w ruch swego śmiertelnego piorunu; a piorun myśliwego jest gorszy od wszelkich grzmotów. Człowiek z czasem przyzwyczaja się do ryku niedźwiedzia, choć wstrząsa on ziemię i każe drżeć nogom, a stąd dochodzi z zimnym dreszczem do malutkiej kryjówki, gdzie siedzi schowana odwaga człowieka — ale szary wielki niedźwiedź nie może przywyknąć do piorunu i gradu dalekonośnych kul. I to jest przyczyną znikania Gryzli z „Groźnych gór” a także i z powierzchni całej ziemi. Za to u Gryzli z „Gorzkich korzeni” — myśliwi przyzwyczaili się do tego, że nigdy nie mogą wiedzieć, co on zamierza zrobić, ale że gdy co poweźmie, to wykonywa szybko i żwawo. Wszyscy oni znają doskonale tajemnice życia i wbrew wszelkim wysiłkom białych ludzi i rozmnażają się szybko w swych dzikich górach. Ale ponieważ każdy okręg może pomieścić tylko tylu mieszkańców, ilu wyżywić zdoła, więc zawsze nadmierna ilość musi wywędrowywać w inne okolice.
Zdarzyło się właśnie, że pewien młody łysopyski „gorzkniak” nie mogąc utrzymać się w swych rodzinnych górach, postanowił szukać szczęścia w dalszych lasach — i — powędrował.
Nie był on ani wielkim, ani silnym — nie byłby bowiem potrzebował opuszczać swego kraju — ale przeszedł dobrą szkołę życia i umiał radzić sobie w każdym wypadku. Jak on wędrował przez góry Łososiowej rzeki i nie zginął tam; jak przeszedł przez żelazne ogrodzenie w dolinie Wężej, gdzie pozostać dłużej nie mógł; jak sam los skierował go ku wschodowi do parku Yellowstone, gdzie mógł swobodnie odpocząć; jak potem dostał się do gór Wężowej rzeki, gdzie było więcej myśliwych niż jagód; jak wreszcie wlazł na szczyty gór, skąd przyglądał się z odrazą licznej ludzkiej gromadzie w kolonji Jacksona (Dżeksona) — to wszystko nie ma nic wspólnego z życiem Uaba. Ale z chwilą gdy przeszedłszy łańcuch gór Cedrowych i szczelinę Burzliwej rzeki, znalazł się w Byczych wąwozach — można go wprowadzić do życiorysu Uaba, gdyż wtedy wszedł on w środek życia i państwa władcy doliny Meteetse.
Łysopyski Gorzkniak nie znalazł tu nigdzie ludzkich śladów a natomiast krainę pełną różnego pożywienia. Używał więc uczt sezonowych i rozkoszował się na słonecznych zielonych polankach, ciesząc się ze swego szczęścia niepodzielnego, gdy wtem natrafił na znak Uaba pomieszczony wysoko na pniu sosny.
„Wstęp wzbroniony” — brzmiał on w pięknej formie.
Przybysz stanął zdumiony — i przyjrzał się uważnie znakowi. Przymierzył się. Znak był o całą głowę i szyję wyżej od jego najwyższej wysokości.
Zwyczajny niedźwiedź, zobaczywszy taki groźny znak, uciekłby natychmiast, nie czekając niemiłego spotkania. Ale łysopyski Gorzkniak powiedział sobie, że góry te muszą go karmić, jako że jest w nich obfity urodzaj i że stąd nie pójdzie, a starego Gryzli postara się unikać. Podniósł się na tylne łapy, rozejrzał uważnie wokoło, wietrzył nosem na wszystkie strony i powrócił do rozpoczętej uczty.
W pobliżu leżał przewrócony pień drzewa. Pod takim pniakiem w górach „Gorzkich korzeni” można było zwykle znaleźć gniazdo myszy, to też niedźwiedź podważył go łapą do góry i skrzętnie przeszukał. Myszy nie znalazł, ale poruszony pień stoczył się i zatrzymał przy sośnie, na której był ów groźny napis. Chytra myśl wpadła do głowy młodemu Gorzkniakowi. Spojrzał na znak, potem na stoczony pniak, zmierzył się swemi małemi świńskiemu oczkami i — stanął na przytulonym pniaku na swych tylnich nogach, wyprostowawszy się tak, że nosem zrobił znak na korze. Spojrzał w górę: dosięgnął o całą głowę wyżej napisu wielkiego Gryzli! Rzucił się na ziemię, umazał błotem i znowu obtarł grzbiet o korę drzewa, a pazurami zdrapał ponadtem korę. Dzieło było dokonane, a znaczyło to jedno: „wielki niedźwiedź pojawił się w tych stronach i chce zawładnąć okręgiem, wzywa więc każdego przeciwnika do boju i niechybnej śmierci.”
Niewiadomo czy przypadkiem czy umyślnie, ale z chwilą gdy mądry szary Gorzkniak zeskoczył z pniaka, potoczył się ten dalej, tak ze zatarty został wszelki ślad jego podstępu, a on sam odszedł w dalsze okolice kanjonu, rozglądając się wciąż za nieznanym wrogiem.
Uab spostrzegł wkrótce ślad intruza i zawrzała w nim cała złość, tak dobrze kryta w parku. Zaczął więc śledzić przybysza, ale ten był równie chytry jak zwinny i nigdy nie przyszło do wzajemnego spotkania. Jednak uciekając przed wszechwładnym Gryzli, wciąż szukał znaków jego na drzewach i wpadłszy raz na dowcipny pomysł, starał się prowadzić dalej swe oszukańcze dzieło i gdzie tylko więc udało mu się przysunąć do naznaczonego drzewa pniak, kamień, lub gdy mógł wleźć na wystającą gałąź, wszędzie kładł swe znaki powyżej tamtych, a gdy w żaden sposób nie udało mu się zwalczyć wysokości, starał się zrobić to samo na jednej z pobliższych sosen, używając do tego wszelkich niedźwiedzich forteli.
Uab znajdował wszystkie te ślady, a najbardziej go gniewały znaki położone nad jego własnemi. Jakiś ogromny niedźwiedź chciał zawładnąć jego państwem — czyż on mógł dopuścić do tego? Spotkać się z nim i zwalczyć było jego jedynem, najwyższem pragnieniem. Dzień za dniem więc szukał wroga i choć wiatr czasem donosił mu jego woń, dojrzeć nigdzie go nie mógł. Wprawdzie oczy jego nie były już tak ostro widzące i nieraz wszystkie przedmioty, nawet na niedalekiej przestrzeni wydawały mu się jak bezkształtne plamy.
Te ciągłe wyczuwanie wroga nie mogło być obojętne dla Uaba; wszak on nie był już tak silnym, a zęby jego i pazury stępiły się. Chociaż więc w razie spotkania nie zawahałby się stanąć do walki i wierzył w swe zwycięstwo, jednak rany i różne dolegliwości przypominały mu jego przeżyte lata i nie bez niepokoju myślał o swym młodym, silnym, tajemniczym przeciwniku. Naturalnie to życie w ciągłej obawie i śledzenie nie pozostało bez wpływu na sprężystość jego umysłu i mocno podkopało zdrowie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.