Garbus (Féval)/Część szósta/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
SERCE MATKI.

Dona Kruz uśmiechała się przez łzy. Księżna tuliła ją gorąco do piersi.
— Floro, drogie kochanie, nie gniewaj się, ale gdy ciebie tak pieszczę, zdaje mi się, że to ją mam w swojem objęciu.
Po chwili księżna cofnęła się parę kroków od dony Kruz, i przypatrując się jej badawczo, mówiła:
— Ty tańczyłaś na placach publicznych, dzieweczko? Nie masz rodziny. Gdybym ją taką odnalazła, czy bym ją nie kochała? Boże mój Boże! Zmysły tracę! Pamiętam jak powiedziałam: “gdy córka Neversa choć na chwilę zapomniała o godności swego rodu... Nie! Nie mogę dokończyć! Zimno mi się robi, gdy pomyślę, że Pan Bóg mógł był wystawie mię na próbę. Chodź moja gitanito, Floro, podziękujemy Bogu.
— Pociągnęła ją ku ołtarzowi i razem uklękły.
— Jesteś chrześcijanką, Floro? Tak, przypominam sobie, ona pisała o tem w pamiętniku. Prawda, jak Pan Bóg dobry. Daj mi swą rękę, niechaj czuję cię bliżej serca mojego.
Najbliższy przyjaciel księżnej nie poznałby jej teraz. Na marmurowo blade i zimne policzki wystąpiły rumieńce; oczy błyszczały; z całej jej postaci biło szczęście i radość, głos stał się miękki i słodki, była poprostu młoda i piękna.
— Ach! — westchnęła zalewając się łzami, gitanita — gdybym ja miała taką, jak pani, matkę!
Księżna objęła ją czule ramieniem.
— Czy mówiła ci o mnie? — pytała gorączkowo. — O czem rozmawiałyście razem? A wtedy, gdyście się pierwszy raz spotkały, była jeszcze bardzo małą? Czy wiesz przerwała nagłe — mnie się wydaje, że ona boi się mnie? umarłabym chyba, gdyby tak było. Ty z nią pomów o mnie, Floro, moja serdeczna, dobrze?
— Pani — odpowiedziała dona Kruz ze łzawym uśmiechem — czyż nie widzisz stamtąd, jak bardzo cię kocha uwielbia?
Wskazała na rozrzucone kartki pamiętnika Aurory.
— O, tak, tak! Trudno mi wyrazić, co czułam, czytając je. Aurora niema mojego smutnego i poważnego usposobienia. Serduszko jej wesołe: ja też taką kiedyś byłam. Ale tyle już się napłakałam. Dom, w którym się urodziłam, był prawdziwem więzieniem, a jednak pamiętam śmiałam się, tańczyłam aż do dnia, kiedym ujrzałam tego, który miał całą wesołość i wszystkie śmiechy zabrał ze sobą dd grobu.
Przesunęła białą rękę po rozpalonem czole.
Dona Kruz patrzyła na nią z niepokojem.
— Nie bój się — rzekła, zauważywszy to, księżna — szczęście to taka niebywała rzecz dla mnie! Ale.. chciałam ci powiedzieć: czyś zauważyła, Floro, że córka moja to tak jak ja Wesołość odbiegła ją w dniu, gdy przyszła miłość. Na ostatnich kartach tyle śladów łez!
Spojrzała rozkochanem współczującem okiem w stronę śpiącej Aurory. Dziwny nieokreślony lęk zdawał się trzymać ją od niej dalej.
— Kocha mnie! O, to pewne! Ale najpierwszy uśmiech, jaki pamięta nad swoją kołyską to tego.... człowieka. Kto dawał jej pierwsze lekcye? On. Kto ją nauczył wymawiać imię Boga? On, on! O, Floro, nie mów jej tego, ale żebyś wiedziała, ile jest we mnie zazdrości, złości, nawet zawiści do tego człowieka!
— Pani, tego chyba nie mówi twoje serce! — szepnęła dona Kruz.
— Mylisz się! — zawołała namiętnie księżna. — Serce moje to czuje! Chodzili razem za Pampelunę, na łąkę, w dni odpoczynku od pracy. On stawał się dzieckiem aby módz bawić się razem z nią swobodnie. Czy to nie są prawa matki? Czy on jej ich nie wydarł? Kiedy wracał z pracy, przynosił często zabawkę lub łakotkę. A cóżbym ja sama, matka, mogła lepszego zrobić dla mego dziecka, będąc ubogą, zapracowaną w obcym kraju? I on wiedział doskonale, że mi porywa całą jej miłość..!
— Pani!.. — zaczęła gitanita.
— Chcesz go bronić? Jesteś po jego stronie — przerwała księżna z gorzkim uśmiechem. — I ty jego kochasz więcej niż mnie, widzę to. I ty także!
Grube łzy potoczyły się po wzburzonej twarzy księżnej.
— Ach, ten człowiek! Ten człowiek! A ja tvlko ją jedną mam na świecie!
Dona Kruz stała milcząca wobec tej niesprawiedliwej w swem okrucieństwie i rozpaczy miłości macierzyńskiej. Ale ją rozumiała. Jej ognista natura miała w sobie zarodki wszelkich uczuć namiętnych.
Księżna wzięła do ręki kilka kartek rękopisu Aurory i zaczęła je przerzucać wzrokiem.
Ileż razy — rzekła w zamyśleniu — on jej ocalił życie. Ja jej dałam życie raz jeden tylko. Więcej ona należy do niego niż do mnie.
— Ale pani jesteś jej matką — wtrąciła łagodnie dona Kruz.
Księżna podniosła na nią zaniepokojone, cierpiące spojrzenie.
Chcesz mnie pocieszyć, dziecko? Wszak to jest obowiązkiem kochać matkę, prawda? Ale umarłabym chyba, gdyby moja córka kochała mnie tylko przez obowiązek.
— O, pani, pani! Przeczytaj jeszcze raz te kartki, gdzie tyle pisze o tobie. Ileż tam tkliwej a tęsknej miłości!
— Tak Floro, ja wiem. Ale jest coś, co mi przeszkadza do powtórnego odczytania tych kartek. Ona taka surowa. Tam są groźby, i gdy podejrzywa przeszkody między sobą a swoim przyjacielem, słowa jej są nielitościwe i ostre, jak sztylet. Pamiętasz, czytałyśmy to razem, jak ona się wyraża o dumnych matkach..
Księżnę przebiegł dreszcz wewnętrzny.
— Ale przecież nie jesteś pani z tych matek — rzekła dona Kruz.
— Byłam — szepnęła księżna, kryjąc twarz w dłonie.
Tymczasem w drugim końcu pokoju Aurora poruszyła się niespokojnie na szezlągu. Jakieś niezrozumiałe wyrazy wymykały się jej z ust. Księżna zadrżała. Bez szelestu najmniejszego przesunęła się do śpiącej i uklękła przed nią na ziemi.
Długo wpatrywała się w uśpione rysy swej córki. Z wysiłkiem powstrzymywała łkania, wyrywające się z piersi. Aurora była bardzo blada. Niespokojny sen rozwiązał jej włosy, które miękką falą spływały z poduszki na dywan. Księżna zebrała je w obie dłonie i przyłożyła do ust swych namiętnie.
— Henryku! — szepnęła Aurora przez sen. — Henryku, najdroższy mój!
Księżna zachwiała się i tak zbladła, że dona Kruz podbiegła, aby ją podtrzymać. Biedna matka uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— Przyzwyczaję się — rzekła. — Gdybyż tylko i moje imię przypomniało się jej we śnie.
I czekała. Aurora nie przyzywała matki, oddech jej był ciężki, męczący.
Dona Kruz uklękła obok księżnej. Pani Gonzaga uśmiechnęła się do niej, słodka rezygnacya tej dumnej kobiety czyniła ją nadziemsko piękną.
— Czy wiesz, Floro, gdym cię po raz pierwszy ujrzała, sama się dziwiłam, że serce moje nie wyrwało się do ciebie. A przecież jesteś tak piękną; masz typ hiszpański, który spodziewałam się odnaleźć w mej córce. Ale spójrz, patrz na jej czoło!
Odsunęła delikatnie włosy z czoła Aurory.
— Ty nie masz tego — rzekła, dotykając się skroni dziewczęcia; a to — to Nevers. Kiedy mi ten człowiek, przyprowadziwszy ją, rzekł “oto wasza córka’’, spojrzałam na jej skronie i serce moje już się nie wahało. Zdawało mi się że głos Neversa woła do mnie: “To twoja córka!”
Chciwym wzrokiem wpatrywała się w rysy Aurory.
— Kiedy Nevers spał — ciągnęła dalej — powieki jego tak samo opadały, jak te. W uśmiechu też jest dużo podobieństwa. Nevers był taki jeszcze młody i zawsze zarzucano mu, że jego uroda jest trochę niewieścią. Ale co najbardziej mnie uderzyło, to spojrzenie. Ten sam błysk źrenic. Czy trzeba więcej nad to dowodów! Oni mnie śmieszą z tem naiwnem żądaniem dowodów! Bóg położył nasze imię na twarzy tego dziecka. Nie Lagarderowi wierzę, lecz własnemu sercu.
Pomimo, iż księżna mówiła cicho, na dźwięk imienia Lagardera Aurora zadrżała.
— Budzi się — szepnęła dona Kruz.
Księżna wstała. W oczach jej zjawił się lęk.
— Nie mów jej, Floro, zaraz gdy się obudzi, że ja tu jestem. Trzeba ostrożnie!...
I księżna cofnęła się poza szezląg.
Aurora wyciągnęła ramiona, potem otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się po pokoju. Na twarzy jej malowało się zdziwienie.
— Ach, to ty Floro! Pamiętam. To nie sen!
Podniosła obie ręce do czoła.
— Ten pokój — mówiła dalej — to nie ten w którym byłyśmy razem wczoraj. Czy mi się śniło, że widziałam moją matkę?
— Widziałaś ją, najdroższa — odpowiedziała gitanita.
Księżna która podeszła była do samego ołtarza z oczami pełnemi łez uklękła, aby podziękować Bogu, że najpierwsza myśl jej córki była o niej. Nie wspomniała nic o Lagarderze.
— Ale czemu ja jestem taka rozbita — pytała Aurora. — Najmniejszy ruch sprawia mi cierpienie i oddech tak mi męczy piersi. Pamiętam, że kiedyś w klasztorze w Madrycie, czułam się podobnie po chorobie i silnej gorączce. Czułam pustkę w głowie, a taki ogromny ciężar na sercu.
— Miałaś gorączkę — odpowiedziała dona Kruz, — byłaś bardzo chorą.
— Nie wiem, jak to powiedzieć, — mówiła skarżącym się głosem Aurora — zdaje mi się, że mi coś ciężkiego miażdży myśli. Nie mogę przebić ciemności.... a to takie męczące! Nie mogę!
Słaba jej główka opadła na poduszki.
— Czy moja matka gniewa się na mnie? — szepnęła.
Gdy to wyrzekła oczy jej nabrały nagle życia. Zdawało się, że pojęła swe położenie. Ale to trwało krótką chwilę. Znowu mgła zaćmiła jej umysł i oczy.
Cichym, lekkim krokiem zbliżyła się wówczas księżna, jak gdyby na wołanie chorego dziecka z kołyski. Nachyliła się nad tą najdroższą głową i złożyła na czole długi pocałunek.
Aurora uśmiechnęła się lekko. I dziwne nastąpiła zjawisko: Aurora zdawała się być szczęśliwą, ale tem szczęściem słodkiem, spokojnem, które spotyka się codziennie i które trwa oddawna. Oddała matce pocałunek, jakby to było dla niej rzeczą codzienną, zwykłą.
— Matuchno moja — szeptała — śniłam o tobie aleś ty ciągle płakała. Dlaczego tu jest Flora — przerwała sobie nagle. — Flora nie ma przecie matki. Ach, ile to rzeczy może się stać w przeciągu jednej nocy!
W umyśle jej toczyła się ciągle męcząca walka.
— Matuchno, zbliż się do mnie — prosiła — chcę patrzeć na ciebie, popieść mnie.
Księżna śmiejąc się i płacząc naprzemian, usiadła na brzegu sofy i wzięła w objęcia całą postać Aurory. Ileż czuła w tem szczęścia! Miała cały swój skarb dla siebie samej! Córka jej jak dziecię słaba umysłem i ciałem poddawała się pieszczotom macierzyńskim, tuliła zbolałą głowę do jej piersi. O szczęście! Na usta księżnej wybiegła jakaś słodka melodya starej piosenki.
Flora patrzyła na ten obraz z rozrzewnieniem.
— Matuchno — mówiła Aurora — coś tak przygniata mojej myśli, że nie mogę ich połapać. I czuję, że to ty nie pozwalasz mi widzieć jasno. I wiem, że powinnam być inna dla ciebie....
— Jesteś całem mojem życiem i sercem, skarbie jedyny — przerwała jej księżna — niczego nie dociekaj więcej, nie męcz się. Odpocznij na mojej piersi i bądź szczęśliwa, jaką ja jestem w tej chwili.
— Pani pani! — szepnęła jej do ucha dona Kruz — przebudzenie się jej będzie straszne!
Księżna uczyniła niecierpliwy ruch ręką. Onaby rada była przeciągnąć tę chwilę szczęścia do nieskończoności, a tu jej przypominano że to sen tylko!
— Matko — zaczęła Aurora — mów do mnie, to może zasłona spadnie mi z oczu. Żebyś ty wiedziała ile ja cierpię!
— Cierpisz dziecko? — księżna przytuliła ją silniej do serca, które gotowe było zabrać wszystkie te cierpienia.
— Tak, cierpię, i boję się strasznie. Ale nie wiem, o, matko moja, nie wiem....
W głosie Aurory dźwięczały łzy; białemi rękami tarła mocno czoło; wyraz jej twarzyczki zdradzał wielką mękę.
— Puść mnie, matko. Ja wiem, że powinnam klęczeć przed tobą. Pamiętam pamiętam.. Ale dlaczego zdaje mi się, żem nigdy się z tobą nie rozstawała?...
Patrzyła na matkę przerażonemi oczyma. Księżna usiłowała uśmiechać się, ale na twarzy jej widoczny był strach.
— Co tobie matko? — pytała Aurora. — Wszak cieszysz się, żeś mnie odnalazła?
— O, tak, najdroższe moje dziecko, jestem bardzo szczęśliwą!
— Bo ja nie miałam matki....
— Ale dobry Bóg nas połączył — mówiła księżna — i już nie rozłączy nigdy!
— Bóg! — majaczyła Aurora z oczami, utkwionemi w pustkę. — Nie umiałabym się modlić.... wszystko zapomniałam....
— Powtórz za mną modlitwę, córuchno: Ojcze nasz, któryś jest w niebie.... — zaczęła księżna trzymając obie ręce Aurory.
— Ojcze nasz, któryś jest w niebie — powtarzała dziecinnym głosem młoda dziewczyna. Święć się imię Twoje.... — mówiła dalej matka.
Aurora zamiast powtórzyć szarpnęła się z objęć matki i drżącemi rękami ściskała skronie zroszone potem.
— To jest coś innego! — szepnęła z rozpaczą. — Floro, ty wiesz powiedz mi.
— Siostrzyczko moja, — jąkała się gitanita.
— Ty wiesz, wiesz! I nikt, nikt nie chce mi przyjść na ratunek, a ja tak cierpię!
Nagle wyprostowała się i spojrzała prosto w oczy księżnie.
— Czy modlitwy tej, tyś mnie uczyła matko?
Księżna pochyliła głowę i jęknęła głucho.
Błyszczący gorączką wzrok Aurory nie schodził z twarzy matki.
— Nie, nie! To nie ty!
I w umyśle jej nastąpił kryzys — wracała pamięć. Straszny krzyk wydarł się z jej piersi:
— Henryku! Henryku! Gdzie Henryk?
Zerwała się z szezlągu. Dzikiem spojrzeniem objęła księżnę. Napróżno Flora usiłowała ująć ją za ręce. Aurora odepchnęła ją z nie spodziewaną siłą.
Księżna płakała z ukrytą głową w dłoniach.
— Odpowiedzcież mi, gdzie Henryk? Co z nim się stało?
— Ja tylko o tobie myślałam, dziecko drogie.
Aurora zwróciła się do dony Kruz:
— Powiedz, czy cni go zabili?
Dona Kruz milczała. Więc Aurora znów wpatrzyła się płonącym wzrokiem w matkę.
— Czy oni mi go zabili? — powtórzyła rozdzierającym głosem.
— Litości — jęknęła księżna. — Serce mi pęka! On, zawsze on! — wołała łamiąc ręce. — W sercu tego dziecka niema już miejsca na miłość dla matki!
— Nie chcą mi powiedzieć: on zabity! — myślała głośno Aurora i, tracąc zmysły, osunęła się w objęcia matki.
Przywrócona do przytomności Aurora, leżała znowu na szezlągu; trzymała obie ręce matki w swych dłoniach.
— Ja wiem, ja chcę ci wierzyć matko, tyś nic nie uczyniła aby go zgubić, bo ty mnie kochasz. Ale gdybyś cokolwiek zrobiła przeciwko niemu...
— Auroro! Siostrzyczko droga! — przerwała jej dona Kruz, kładąc swą rękę na ustach panny Nevers.
— Ja nie grożę; ja tylko chcę powiedzieć, że my, ja i matka moja, znamy się zaledwie od kilku godzin i trzeba żeby się nasze serca z sobą poznały. Matka moja jest księżna, ja zaś biedną dziewczyną, i dlatego mogę mówić tak śmiało. Gdyby matka moja była biedną kobietą, słabą i opuszczoną nie podniosłabym tak głosu klęczałabym przed nią w pokorze.
Zaczęła całować ręce księżny. Jakaż była piękna w tej chwili! Trwoga o ukochanego, rozdzierająca jej serce, otoczyła męczeńską aureolą to dziewicze białe czoło.
— Dla mnie ty jedna istniejesz na świecie, moja córko — przemówiła księżna. — Gdym ciebie nie miała byłam słaba i opuszczona. Nie sądź mię za surowo, miej litość dla cierpienia. Wyrzucałaś mi, żem nie chciała zedrzeć zasłony, zaciemniającej ci rozum, ale ja tak bałam się przebudzenia, boś wtedy mnie kochała!
Aurora skierowała spojrzenie ku drzwiom.
— Chcesz mnie już odejść? — zawołała księżna z przestrachem.
— Muszę. Coś mi mówi, że Henryk mnie potrzebuje i wzywa do siebie.
— Henryk! Zawsze Henryk! — jęknęła księżna z rozpaczą. — Wszystko dla niego, nic dla mnie!
Aurora zwróciła na matkę błyszczące spój rżenie.
— Gdybyś ty, pani — odezwała się łagodnie — była na jego miejscu, daleko stąd w niebezpieczeństwie życia, mówiłabym z nim tylko o tobie.
— Prawdaż to? — zawołała księżna uszczęśliwona. — Więc kochasz mię tak, jak jego?
Aurora przytuliła się do niej.
— O, matko, czemuś ty go wcześniej nie poznała?
Księżna okrywała córkę pocałunkami.
— Słuchaj — mówiła przerywanym głosem wiem co to jest kochać. Ten, którego miłowałam nad wszystko na świecie, i którego pamięć napełnia to moje smutne schronienie, musi się cieszyć, widząc głębię mej duszy. Kocham cię, Auroro jeszcze więcej, niż Neversa bo miłość żony połączyła się we mnie z miłością matki. W tobie kocham ojca twego, Auroro, moja nadziejo i szczęście! Posłuchaj: jam gotowa i tamtego pokochać, abyś tylko ty mnie kochała. Wiem, że gdybym go odepchnęła, mniejbyś mnie kochała, napisałaś to sama, Auroro. A więc, niechaj przyjdzie, otworzę mu moje ramiona.
Kończąc te wyrazy, księżna zbladła gdyż spostrzegła, że dona Kruz z nagłym pośpiechem, skierowała się ku drzwiom gabinetu.
— Otworzysz mu swoje ramiona, matko, powtórzyła Aurora Księżna milczała, serce jej biło gwałtownie.
Aurora wyrwała się z jej objęć.
— Ach, ty nie umiesz kłamać! — zawołała. — Bo on umarł! Jesteś pewną że umarł!
Zanim księżna zdołała odpowiedzieć, dona Kruż, ubrana do wyjścia stanęła na progu i zagradzając drogę Aurorze, rzekła:
— Siostrzyczko, czy ufasz mi? Siły twoje nie dopisałyby twej odwadze. Zrobię wszystko co chcesz.
I zwracając się do księżnej, poprosiła:
— Niechaj księżna pani każe zaprzęgać.
— Gdzie pojedziesz, Floro? — zapytała słabym głosem Aurora.
— Księżna pani powie mi sama, gdzie mam iść, aby go ocalić! — odpowiedziała gitanita głosem pewnym i stanowczym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.