Przejdź do zawartości

Edgar Poe, życie jego i dzieła

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Edgar Poe, życie jego i dzieła
Pochodzenie Morderstwo na Rue Morgue
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego
Data wyd. 1902
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. Edgar Poe, sa vie et ses œuvres
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
EDGAR POE ❋ ŻYCIE JEGO I DZIEŁA
NAPISAŁ
KAROL BAUDELAIRE.
I.
W
W ostatnich czasach przywiedziono przed nasze trybunały nieszczęśliwego, którego czoło było ozdobione rzadkiem a szczególnem tatuowaniem: »Nie ma szczęścia«. Nosił on tak ponad oczami etykietę swego życia, podobnie jak książka swój tytuł, a badanie go wykazało, że ten dziwaczny napis był okrutnie prawdomówny. W historyi literatury są istnienia analogiczne, rzeczywiście na potępienie skazane — są ludzie noszący słowo niepowodzenie wypisane tajemniczemi zgłoskami w krętych fałdach czoła. Ślepy anioł expiacyi owładnął nimi i smaga ich oburącz ku zbudowaniu innych. Napróżno w życiu swojem okazują talent, siłę, wdzięk; społeczność obciąża ich szczególną klątwą, oskarżając o ułomności, które zaszczepiło w nich samo swem prześladowaniem. — Czegóż nie czynił Hoffmann, aby rozbroić przeznaczenie, jakie wysiłki ponosił Balzac, aby zakląć los? Czyżby istniała jakaś szatańska opatrzność, która już od kołyski gotuje ludziom nieszczęście — która z rozmysłem rzuca natury uduchowione i anielskie we wrogie środowiska, jak męczenników na arenę cyrkową? Czyżby więc istniały dusze poświęcone, przeznaczone służbie ołtarzy, skazane, by kroczyć przez własną ruinę w pochodzie ku śmierci i sławie? Czyż upiór ciemności oblęgać będzie wiekuiście te dusze wybrane? Próżno walczą, próżno bronią się, napróżno przystosowują się do świata, do jego przezorności, do jego chytrości; mogą wydoskonalić roztropność, zabarykadować wszystkie wyjścia, obetkać okna przed pociskami losu, a dyabeł wśliźnie się przez dziurkę od klucza, doskonałość stanie się wadą ich pancerza, a najwyższy przymiot będzie zarodkiem ich potępienia. Los ich jest wypisany w całym ich ustroju, błyszczy złowrogim blaskiem w ich spojrzeniach, w ich gestach i krąży w każdej kulce krwi w ich żyłach.

Jeden ze sławnych pisarzy togoczesnych napisał całą książkę, aby wykazać, iż poeta nie mógł czuć się odpowiednio ani w społeczeństwie demokratycznem, ani w arystokratycznem, ani w republice ani w monarchii absolutnej, czy to umiarkowanej. Kto umiał na to odpowiedzieć stanowczo? Na poparcie jego tezy przynoszę dziś nową legendę, przydaję martyrologii nowego świętego. Chcę napisać historyę jednego z tych znakomitych nieszczęśliwców, bogatych nadmiarem poezyi i uczucia, który po tylu innych przeszedł na tym marnym świecie ciężką szkołę rozwijania swego geniuszu wśród dusz niższych.
Życie Edgara Poe jest opłakaną tragedyą. Śmierć jego straszliwem rozwiązaniem, o grozie spotęgowanej nadto trywialnością. Wszystkie znane mi dokumenta utwierdzają mię w przekonaniu, że Stany Zjednoczone były dla Poe’go tylko obszernem więzieniem, które przebiegał z gorączkowem podnieceniem istoty stworzonej do oddychania powietrzem bardziej wonnem, aniżeli w tej wielkiej barbaryi oświetlonej gazem — i że życie jego wewnętrzne duchowe, czy to poety, czy nawet nałogowca było ciągłym wysiłkiem wyrwania się wpływom tej odrażającej atmosfery. Dyktatura opinii w społeczeństwach demokratycznych jest bezlitosną. Nie spodziewajcie się od niej ani miłosierdzia, ani pobłażania, ani jakiej elastyczności w przystosowaniu jej praw do różnorodnych i złożonych wypadków życia moralnego. Rzec by można że bezbożna miłość wolności wyrodziła nową tyranię, tyranię zwierząt, czyli zookracyę. — Jakiś dobroduszny biograf powie nam poważnie i w najlepszej intencyi, że gdyby Poe chciał był ustatkować swój geniusz i zdolności swoje twórcze przystosować w sposób bardziej właściwy do gruntu amerykańskiego, mógłby był się stać autorem wziętym, a money making author. Inny jakiś naiwny cynik, dowiedzie, że jakkolwiek Poe był wielkim geniuszem, byłby on lepiej wyszedł posiadając tylko talent, talent eskontujący się zawsze łatwiej aniżeli geniusz. Jeszcze inny, redaktor dzienników i pisarz, przyjaciel poety, wyznaje, że niepodobna go było zużytkować, że musiano mu płacić mniej niż innym, ponieważ pisał stylem zbyt niedostępnym masom. »Quelle odeur de magasin!« jak mówił Józef de Maistre. Niektórzy w śmiałości posunęli się dalej i połączywszy najtępsze niezrozumienie jego geniuszu z okrucieństwem mieszczańskiej hypokryzyi znieważali go na wyścigi, a kiedy nagle zeszedł ze świata surowo napominali jego trupa — szczególnie Rufus Griswold, który — że przypomnę tu mściwe wyrażenie p. George Graham — popełnił wówczas nieśmiertelną podłość. Poe jakby mając przeczucie nagłego końca powierzył Griswoldowi i Willisowi uporządkowanie swoich dzieł, opisanie życia i oczyszczenie swej pamięci. I ten wampir-pedagog spotwarzył szeroko swego przyjaciela w olbrzymim artykule, płaskim i pełnym nienawiści, umieszczonym właśnie na czele pośmiertnego wydania jego dzieł. W Ameryce nie istnieje zatem prawo zakazujące psom wdzierania się na cmentarze? — Co do Willisa to ten przeciwnie dowiódł, że dobroć i przyzwoitość idą zawsze w parze z prawdziwym rozumem i że miłosierdzie dla bliźnich będące obowiązkiem moralnym, było także nakazem dobrego smaku.
Amerykanin, z którym wdasz się w rozmowę o Poem, przyzna mu może geniusz, może nawet będzie nim dumny, lecz nie omieszka zarazem w ironicznym tonie wyższości człowieka pozytywnego rozwodzić się nad rozrzuconem życiem poety, nad zaprawionym alkoholem jego oddechem, który mógł zająć się od płomienia świecy, nad jego nawyknieniem włóczęgowskiem. Powie ci że to była błędna, anormalna istota, planeta wytrącona z orbit, że tułał się ciągle od Baltimore do Nowego Jorku, od Nowego Jorku do Filadelfii, od Filadelfii do Bostonu, od Bostonu do Baltimore, od Baltimore do Richmondu. A jeśli słuchając ze ściśniętem sercem tego wstępu do rozdzierającej historyi, dasz do zrozumienia, że może temu nie samo indywiduum winne i że może trudno myśleć i pisać spokojnie w kraju gdzie władają miliony, w kraju właściwie mówiąc pozbawionym stolicy i arystokracyi — wtedy ujrzysz jak oczy mu się rozszerzą i zaczną ciskać błyskawice, jad zranionego patryotyzmu podejdzie do ust, a Ameryka pocznie przez usta jego rzucać obelgi swej starej matce Europie i filozofii dawnych czasów.
Powtarzam, że co do mnie, mam głębokie przekonanie, iż Edgar Poe i jego ojczyzna nie byli na jednym poziomie. Stany Zjednoczone są krajem olbrzymim a przy tem jakby dzieckiem z natury zazdrosnem o stary ląd. Nowy ten przybysz w dziejach, dumny swoim rozwojem materyalnym, anormalnym i prawie potwornym, ma naiwną wiarę we wszechpotęgę przemysłu; jest przekonany że w końcu zdoła ona pożreć samego dyabła. Czas i pieniądz mają tam tak wielką wartość! Ruchliwość w kierunku materyalnym, przesadzona niemal aż do rozmiarów narodowej manii, pozostawia w umysłach bardzo mało miejsca dla rzeczy nie ziemskich.

Poe, który pochodził z dobrego rodu, który zresztą głosił, że wielkiem nieszczęściem jego kraju jest brak rasowej arystokracyi, albowiem w narodzie bez arystokracyi kult piękna musi się spaczyć, zmniejszyć się i w końcu zniknąć. — Poe, który wytykał współziomkom nawet w ich zbytku przesadzonym i kosztownym objawy złego smaku, charakteryzujące parweniuszów — taki Poe musiał być tam duszą szczególnie osamotnioną. Wierzył tylko w to, co niewzruszone, nieśmiertelne, w self-same a przytem posiadał w pełni, dar okrutny wśród społeczeństwa rozmiłowanego w samem sobie — ten zdrowy zmysł Machiawela, który kroczy przed mędrcem, jak świetlisty słup po przez pustynie dziejów. Coby był pomyślał, coby napisał, gdyby słyszał, jak teologistka uczucia znosi piekło przez przyjaźń dla rodu ludzkiego, jak filozof cyfry proponuje system ubezpieczeń, suskrypcyę jednego sou na głowę celem usunięcia wojny — i zniesienie kary śmierci i ortografii, tych dwóch obłędów w parze idących; — i tylu innych chorych, którzy poddawszy ucho pod wiatr wypisują fantazye chaotyczne: tak rozwichrzone, jak żywioł który im je dyktuje? — Dodajmy do tego nieomylnego widzenia rzeczywistości prawdziwą nieudolność wśród pewnych okoliczności, wytworną delikatność zmysłów narażonych na tortury każdą fałszywą nutą, subtelność smaku, którą oburzało wszystko, z wyjątkiem doskonałości proporcyi, nienasyconą miłość piękna, która przybrała moc chorobliwej namiętności — wtedy nie zdziwimy się, że dla takiego człowieka życie stało się piekłem i że on źle skończył; owszem będziemy pełni podziwu, że mógł wytrwać tak długo.




II.

Rodzina Poego była jedną z najbardziej szanowanych w Baltimore. Jego dziadek macierzysty służył jako quarter-master-general w wojnie o niepodległość a la Fayette otaczał go wysokim szacunkiem i przyjaźnią. Po ostatniej swej podróży do Stanów Zjedn. pragnął też zobaczyć wdowę po generale celem oświadczenia jej wdzięczności za usługi oddane mu przez jej męża. Pradziad poślubił córkę angielskiego admirała Mac Bride, spowinowaconego z najlepszymi domami Anglii. Dawid Poe, ojciec Edgara a syn jenerała, zajął się gwałtownie słynną z piękności aktorką angielską, Elżbietą Arnold, umknął z nią i pojął ją za żonę. Potem, aby związać jeszcze bardziej los swój z jej życiem, sam został aktorem i występował wraz z żoną w różnych teatrach główniejszych miast Stanów. Oboje małżonkowie umarli w Richmondzie prawie w tym samym czasie pozostawiając w opuszczeniu i najzupełniejszym niedostatku troje nieletnich dzieci, między niemi i Edgara.
Edgar Poe urodził się w Baltimore w 1813 r. Podaję tę datę za nim samym — protestował bowiem przeciw twierdzeniu Griswolda umieszczającego datę jego urodzenia w roku 1811. Jeśli kiedykolwiek duch romantyczny — że się posłużę wyrażeniem naszego poety, — duch posępny, burzliwy unosił się nad czyjąś kolebką, to z pewnością nad jego. Poe był prawdziwie dzieckiem namiętności i przygód. Bogaty kupiec Richmondu, Allan zajął się ładnym biedakiem, od natury obdarzonym wdziękiem, a że sam niemiał dzieci, adoptował go. Odtąd tenże nazywał się Edgar Allan Poe. W ten sposób wzrósł on w dobrym bycie i uprawnionej nadziei jednego z tych losów, które nadają charakterowi znamienitą pewność. Przybrani rodzice zabrali go z sobą w podróż do Anglii, Szkocyi i Irlandyi, a powracając do kraju zostawili go u doktora Bransby, który utrzymywał jeden ze znaczniejszych zakładów wychowawczych w Stocke-Newington blisko Londynu. Sam Poe opisał w Williamie Wilson ten osobliwy dom zbudowany w stylu z czasów Elżbiety, tudzież swe wrażenia z życia szkolnego.
Do Richmondu powrócił w 1822 r. i kształcił się dalej w Ameryce pod kierunkiem najlepszych nauczycieli miejscowych. W uniwersytecie w Charlottesville, gdzie wstąpił w roku 1825, wyróżniał się nietylko niemal cudowną inteligencyą, lecz także i prawie zgubną wybujałością namiętności — przedwczesnością rozwoju iście amerykańską — co w końcu stało się powodem jego wykluczenia. Trzeba tu mimochodem zauważyć, że już w Charlottesville, objawił Poe znakomitą zdolność do nauk fizycznych i matematycznych. Później posłuży się nią często w swych osobistych opowieściach i wydobędzie stąd zadziwiające środki. Mam jednak podstawę ku przypuszczeniu, iż nie do tego rodzaju utworów przywiązywał on największą wagę i że — może właśnie z powodu owego przedwczesnego rozwinięcia zdolności — uważał je za łatwe zabawki w porównaniu do dzieł czystej wyobraźni.
Parę nieszczęsnych długów z gry sprowadziło chwilową rozterkę między nim, a ojcem przybranym. Edgar — fakt to ciekawy i świadczący, cokolwiekby o tem mówiono, o pewnej dość silnej dozie rycerskości w jego wrażliwym mózgu — powziął plan wzięcia udziału w greckiej wojnie i wyruszenia do walki przeciw Turkom. Wyjechał tedy do Grecyi. Co się z nim działo na wschodzie? co tam czynił? Czy może studyował klasyczne wybrzeże śródziemnego morza? Dlaczego odnajdujemy go w Petersburgu, bez pasportu, skompromitowanego — i to w jakiego rodzaju sprawie, — zmuszonego potem odwołać się do amerykańskiego ministra, Henryka Middleton, by ujść sprawiedliwości rosyjskiej i wrócić do kraju? Nie wiadomo. Jest to luka w jego życiu, którą chyba on sam tylko mógłby wypełnić. Życie Edgara Poe, jego młodość, przygody w Rosyi i korespondencya jego były oddawna zapowiedziane w dziennikach amerykańskich i nigdy się nie ukazały.
Powróciwszy do Ameryki w r 1829 objawił chęć wstąpienia do szkoły wojskowej w West-Point. Został tam w istocie przyjęty i jak poprzednio, złożył dowody inteligencyi wspaniale obdarzonej, lecz nie dającej się ująć w karby i po kilku miesiącach wykreślono go stamtąd. W tym samym czasie odbywało się w jego rodzinie przybranej zdarzenie, które miało posiadać konsekwencye bardzo poważne dla całego jego życia. Pani Allan, dla której jak się zdaje żywił on przywiązanie prawdziwie synowskie, umarła i p. Allan zaślubił młodziutką kobietę. Nastąpiło zajście domowe — historya to dziwaczna i ciemna, której nie mogę tu opowiedzieć, bo nie została wyjaśnioną przez żadnego z biografów. W każdym razie nic dziwnego, że ostatecznie rozstał się z Allanem i że tenże mając dzieci z drugiego małżeństwa, wyłączył go w zupełności ze spadku po sobie.
W krótce potem opuściwszy Richmond wydał Poe tomik poezyi; był to zaiste wspaniały rozbłysk wschodzącej jutrzenki. Kto umie odczuwać poezyę angielską, znajdzie tam już ton pozaziemski, spokój melancholii, uroczą powagę, przedwczesną dojrzałość — rzekłbym nawet dojrzałość wrodzoną — które charakteryzują wielkich poetów.
Nędza zmusiła go na czas jakiś do służby wojskowej. Można też przypuszczać, że w wolnych chwilach od ciężkich zajęć życia garnizonowego przygotował materyały do przyszłych utworów — utworów niezwykłych, które zdają się być stworzone, by nam okazać, że niezwykłość jest jedną z integralnych części piękna. Powróciwszy do życia literackiego — jedynego żywiołu, w którym mogą oddychać istoty wykolejone, zamierał Poe w ostatecznej nędzy, gdy go na nogi postawił szczęśliwy wypadek. Właściciel pewnego pisma ustanowił dwie nagrody, jedną za najlepszą opowieść, drugą za najlepszy poemat. Jeden z charakterów pisma szczególnie ładny zwrócił uwagę p. Konnedy, przewodniczącego komitetu i zachęcił go do przejrzenia rękopismu. I stało się, iż Poe zdobył obie nagrody lecz tylko jedną mu wręczono. Przewodniczący komisyi ciekaw był zobaczyć nieznanego autora. Wydawca dziennika przyprowadził mu człowieka młodego, uderzającej piękności, odzianego w łachmany, zapiętego aż pod szyję, posiadającego przytem wszystkiem minę szlachcica o tyle dumnego ile zgłodniałego. Konnedy postąpił sobie ładnie. Zapoznał Poego z niejakim Tomaszem White, który założył w Richmondzie Southern Litterary Messenger. White był człowiekiem przedsiębiorczym, ale bez żadnego talentu literackiego i potrzeba mu było pomocnika. Poe przeto w wieku zupełnie młodym, bo w 22 latach znalazł się na czele przeglądu, którego losy całkowicie na nim spoczywały. Powodzenie pisma on stworzył. Odtąd Southern Litterary Messenger uznał, że to temu wyklętemu ekscentrykowi, temu pijakowi niepoprawnemu zawdzięcza swą klientelę i zyskowne rozpowszechnienie. W tem to piśmie pojawiła się po raz pierwszy »Niezrównana przygoda niejakiego Hansa Pfaala« i mnóstwo innych opowiadań. Przez przeciąg dwóch lat prawie wprawiał Poe w podziw publiczność szeregiem utworów nowego rodzaju i krytycznymi artykułami, które żywością, jasnością i surową ścisłością rozumowania ściągały uwagę. Artykuły te odnosiły się do książek wszelkiego rodzaju, a gruntowne wykształcenie, które sobie zdobył młody człowiek, nie małe oddawało mu usługi. Dobrze przytem wspomnieć, że ta znaczna praca odbywała się za wynagrodzeniem 500 dol. tj. za 2700 franków rocznie. »Bezwłocznie więc — mówi Griswald, — co ma znaczyć: uważał się więc głupiec za bogacza« — bezwłocznie ożenił się z dziewczyną ładną, pełną wdzięku, usposobienia miłego i natury heroicznej, lecz nie posiadającą ani jednego sou — dodaje Griswold z pogardliwym odcieniem w tonie. Była nią panna Virginia Clemm, jego kuzynka.
Mimo usług oddanych dziennikowi pokłócił się White z Poem przy końcu prawie drugiego roku. Powód tego rozstania tkwi bezwątpienia w owych napadach hipochondryi i pijaństwa, okrywających nocą duchowe niebo poety, jak chmury złowieszcze, które nagle nadają najromantyczniejszemu krajobrazowi wygląd melancholijny. Odtąd ujrzymy tego nieszczęśliwca jak zwija swój namiot koczownika pustyni i przenosi swe szczupłe penaty do główniejszych miast Stanów. Wszędzie redaguje przeglądy, lub też pracuje w nich w sposób zadziwiający. Rozsiewa z olśniewającą szybkością artykuły krytyczne, filozoficzne i swe pełne czaru opowiadania, które ukazują się zebrane razem pod tytułem: Tales of the Grotesque and the Arabesque, — tytułem charakterystycznym i obmyślanym, bo ornamenty groteskowe i arabeski uwypuklają postać ludzką — zobaczymy też, iż pod wielu względami literatura Poego jest poza ludzką, lub nad ludzką. Potem dowiadujemy się ze skandalicznych i obrażających wzmianek wtrącanych w dziennikach, iż Poe i żona jego znajdują się oboje niebezpiecznie chorzy w zupełnej nędzy w Fordham. W krótce po śmierci pani Poe uległ poeta pierwszym atakom delirium tremens. W jednym z dzienników ukazuje się nagle nowa wzmianka — bardziej niż okrutna — wytykująca mu pogardę i wstręt do świata i wytaczająca mu jeden z tych procesów tendencyjnych opinii, przeciw którym musiał on zawsze się bronić w walce najbardziej jałowej i nużącej jaką tylko znam.
Bez wątpienia zarabiał wtedy a prace literackie mogły mu mniej więcej dawać utrzymanie. Lecz są dowody, iż ustawicznie miał do walczenia z odrażającemi trudnościami. — Marzył jak wielu innych pisarzy o piśmie wyłącznie własnem, chciał być u siebie, a dostatecznie przecierpiał, aby gorąco pragnąć takiego ostatecznego schronienia dla swej myśli. Aby dojść do tego, aby zdobyć wystarczającą sumę pieniędzy wziął w pomoc odczyty. Wiemy o czem są takie odczyty — rodzajem spekulacyi, w której College de France oddana do rozporządzenia wszystkich literatów, autor zaś nie ogłasza drukiem swego odczytu, dopokąd nie wyciągnie z niego wszystkiego dochodu, jaki on dać może. Poe wygłosił już w Nowym Jorku na odczycie swój poemat kosmogoniczny. Eureka, który wywołał nawet wielką dyskusyę. Teraz zamyślał urządzić odczyty w swym kraju, w Virginii. Zamierzał, jak pisał o tem Willisowi, objechać Zachód i Południe licząc na napływ literackich przyjaciół jakoteż dawnych znajomych z kolegium i z West-Point. Odwiedzał zatem główne miasta Virginii i tym sposobem Richmond znowu ujrzał tego, którego pamiętał dawniej takim młodym, takim biednym i opuszczonym. Wszyscy, którzy Poego nie widzieli od czasu, gdy jeszcze był nieznanym, zbiegli się tłumnie, by popatrzeć na sławnego współziomka. Ukazał się, piękny, wytworny, jak geniusz. Przypuszczam nawet, że posunął wówczas od niejakiego czasu swoją powolność aż do pozwolenia na przyjęcie siebie do jakiego towarzystwa wstrzemięźliwości. Wybrał temat o tyle obszerny ile wzniosły. O istocie poezyi, i rozwinął go z tą jasnością, jaka jest jednym z jego darów. Sądził, sam będąc prawdziwym poetą, iż cel poezyi jest tej samej natury co jej istota, i że nie powinna ona mieć niczego innego na widoku, jak siebie samą.
Piękne przyjęcie, jakie mu zgotowano, zalało jego biedne serce dumą i radością. Był tak wzruszony, iż mówił o stanowczem osiedleniu się w Richmondzie i zakończeniu życia w miejscu, które mu lata dziecięce uczyniły tak drogiem. Tymczasem powołały go sprawy do Nowego Jorku, i 4 października wyjechał, skarżąc się na dreszcze i osłabienie. Czując się ciągle chorym przybył 6-go wieczorem do Baltimore, kazał zanieść swe rzeczy na dworzec, skąd miał się udać w kierunku Filadelfii, a sam wstąpił do tawerny by napić się czegoś podniecającego. Nieszczęśliwem zdarzeniem zastał tam dawnych znajomych i zatrzymał się dłużej. Nazajutrz rano wśród bladych ciemności zmroku na ulicy znaleziono trupa — nie — ciało jeszcze żyjące, ale na którem śmierć, położyła już swą królewską pieczęć. Przy tem ciele, którego nazwiska nikt nie znał, nieznaleziono ni papierów ni pieniędzy, zaniesiono też je do szpitalu. Tam też Poe zmarł, tego samego wieczora, w niedzielę, 7 października 1849, w wieku 37 lat, pokonany przez delirium tremens, tego strasznego gościa, który już raz czy dwa razy nawiedził jego mózg. Tak zeszedł z tego świata jeden z największych bohaterów literatury, człowiek genialny, który napisał w Czarnym Kocie te prorocze słowa: »Jakaż choroba da się przyrównać do alkoholu
Śmierć ta, to prawie samobójstwo — samobójstwo przygotowane oddawna. A przecież spowodowała skandal. Był krzyk wielki, cnota popuściła z rozkoszną swobodą wędzideł swemu emfatycznemu cant’owi. Najbardziej wyrozumiałe mowy pogrzebowe nie mogły powstrzymać mieszczańskiej moralności, która nie omieszkała nie pominąć tak wspaniałej sposobności. Griswold spotwarzył go; bardziej przyzwoitym był szczerze strapiony Willis. Niestety, ten który wdarł się na najbardziej strome szczyty estetyki i zanurzał się w najmniej zbadane głębie umysłu ludzkiego, który wśród życia podobnego nieuciszonej burzy znalazł nowe środki, nieznane sposoby, by zadziwiać wyobraźnie, by czarować dusze spragnione piękna, zmarł oto w ciągu kilku godzin na łożu szpitalnem — co za los! I tylu wielkości, tyle nieszczęścia na to aby wzniecić wir frazeologii mieszczańskiej, by stać się żerem i tematem dla cnotliwych dziennikarzy!

Ut declamatio fias!

Widok ten nie jest nowością. Rzadko, by świeża a sławna mogiła nie stała się miejscem schadzki dla skandali. Zresztą społeczeństwo nie lubi tych nieszczęsnych szaleńców, i ma ono, bądź to dla tego że mącą mu jego spokój świąteczny, bądź to, że uważa ich naiwnie za wyrzuty dla siebie, niezaprzeczenie słuszność.
Któż nie pamięta deklamacyi paryskich po śmierci Balzaka, który przecież umarł w sposób przyzwoity? W obszernem wyliczaniu praw człowieka, które mądrość XIX w. tak często i ochotnie ponawia, zapomniano o dwóch dość ważnych: o prawie pozostawania w sprzeczności z samym sobą i prawa odejścia precz. Lecz społeczeństwo patrzy na tego który odchodzi, jak na zuchwalca; ono ukarało by chętnie nie jedne szczątki żałobne podobnie jak ów dotknięty wampiryzmem żołnierz, którego widok trupa doprowadzał do wściekłości. A jednak można powiedzieć, bez emfazy i porzuciwszy grę słów, że pod naporem pewnych okoliczności, po poważnem zbadaniu pewnych niedających się pogodzić przeciwności, przy silnej wierze w pewne dogmaty i metampsychozy, samobójstwo jest niekiedy czynem najbardziej rozsądnym w życiu. — Tak tworzy się liczne już grono duchów, nawiedzające nas przyjaźnie, którego każdy członek przybywa nam zachwalać swój obecny odpoczynek i nas ku niemu nakłaniać.
Należy jednak przyznać, iż ponury koniec autora Eureki wywołał także parę pocieszających wyjątków, bez czego trzebaby zrozpaczyć i dalsze wytrwanie stałoby się niemożliwe. Willis, jak rzekłem, mówił uczciwie, a nawet ze wzruszeniem o dobrych stosunkach, jakie go zawsze łączyły z Poem. John Neal i George Graham przyzwali Griswolda do sromu. Zaś Longfellow — i to było zasługą tem większą po jego stronie, iż Poe obszedł się z nim okrutnie — umiał w sposób godny poety wychwalić jego wzniosłą potęgę jako poety i prozatora. Jakiś nieznajomy napisał, iż literatura amerykańska straciła najtęższą głowę.
Pozostało jednak serce złamane, serce rozdarte, serce przebite siedmioma mieczami: serce pani Clemm. Edgar był zarazem jej synem i córką. Ciężkie to było istnienie, mówi Willis, od którego zapożyczam te szczegóły prawie dosłownie, nad którem ona czuwała i roztaczała swą opiekę. Bo Poe był człowiekiem kłopotliwym. Prócz tego iż pisał z nieznośną trudnością i stylem zbyt wyniesionym ponad zwykły poziom umysłowy, by go można drogo opłacać, pozostawał nadto wiecznie pogrążony w kłopotach pieniężnych i często tak sam jak i chora jego żona doznawali braku rzeczy najniezbędniejszych do życia. Pewnego dnia ujrzał Willis wchodzącą do swego biura kobietę starą, cichą, poważną. Była to pani Clemm. Szukała zajęcia dla swego drogiego Edgara. Biograf opowiada, iż uderzyła go nietylko znakomita pochwała z jej strony i dokładna ocena talentu syna, ale i cały jej wygląd zewnętrzny, jej głos cichy i smutny, jej obejście piękne i szlachetne. I przez kilka lat, dodaje Willis, widywaliśmy tę niestrudzoną służebnicę geniuszu, ubogo i biednie odzianą, chodzącą od dziennika do dziennika, by sprzedać jużto jakiś poemat, jużto artykuł, i mówiącą niekiedy, iż on jest chory, — jedyne wyjaśnienie, jedyny powód, nieodmienne tłomaczenie, jakie dawała wówczas, kiedy jej syn znachodził się w owych chwilach czasowej bezpłodności, tak znanych nerwowym pisarzom. I nie pozwalała ustom swoim wypowiedzieć ani jednego słowa, któreby mogło być tłomaczone jako zwątpienie, jako osłabienie ufności w geniusz, i wolę swego ukochanego. Po śmierci córki przywiązała się do niego z wzmożoną miłością macierzyńską, przebywała z nim, troszczyła się nim i opiekowała, broniącego przed życiem i przed sobą samym. Zaiste, kończy Willis z wzniosłą i bezstronną słusznością, jeśli poświęcenie kobiety zrodzone wraz z pierwszem uczuciem i ożywione ludzką namiętnością przedmiot swój uświęca, to czegoż rzec nie można na korzyść tego, który zdołał natchnąć poświęceniem takiem jak to, czystem, bezinteresownem, świętem jak boska straż? Potwarcy Poego winni zauważyć, że niektóre wpływy potężnie pociągające mogą być tylko cnotami.
Można domyśleć się, jak straszna była wiadomość o jego śmierci dla nieszczęśliwej kobiety. Napisała list do Willisa, z którego oto urywek: »Dowiedziałam się dziś rano o śmierci mego ukochanego Edzia. Czy może mi Pan udzielić jakich szczegółów, jakich bliższych okoliczności?... Och! nie opuszczaj swej biednej przyjaciółki w tem gorzkiem strapieniu... Powiedz Pan M... by zobaczył się ze mną; muszę wywiązać się względem niego z polecenia danego mi przez mego biednego Edzia... Nie potrzebuję Pana prosić o obwieszczenie jego śmierci i o dobre słowo o nim. Wiem że Pan to uczyni. I powiedz Pan, jakim czułym synem był on dla mnie, dla swej biednej, opuszczonej matki...«
Kobieta ta wydaje mi się w swej wielkości bardziej niż antyczną. Przygnieciona stratą niepowrotną, myśli tylko o dobrem imieniu tego, który stanowił dla niej wszystko; nie dość by mówiono o nim, iż był to geniusz; trzeba aby wiedziano, że był i człowiekiem pełnym przywiązania i poczucia obowiązku. Widoczna, że ta matka będąc zarazem ogniskiem i pochodnią zapaloną promieniem ze szczytu niebios, zesłana była jako przykład dla naszych ras mało troszczących się o poświęcenie, o heroizm i o to wszystko, co przechodzi obowiązek. Poe zachowa zabalsamowane w swej sławie imię kobiety, której tkliwość umiała opatrywać jego rany, a obraz jej unosić się będzie wiecznie nad kartami martyrologii literatury.





III.

Życie Poego, jego zwyczaje, jego istota fizyczna, to wszystko, co stanowi całość jego osobistości, ukazuje się nam jako coś pogrążonego w cieniu a zarazem jaśniejącego. Postać jego była osobliwa, pociągająca i naznaczona podobnie jak jego utwory, nie dąjącem się określić piętnem melancholii. Wreszcie był on ze wszech miar znakomicie uposażony. W młodości okazywał niezwykłe uzdolnienie do wszelakiego rodzaju ćwiczeń fizycznych, a przy małym wzroście posiadał stopy i dłonie kobiece i całe ciało jego miało cechę delikatności niewieściej, był przytem mocny i zdolny do zadziwiających prób siły. W młodości wygrał w pływaniu zakład, przechodzący miarę zwykłej umiejętności. Rzecby można, że natura zaszczepia energię temperamentu w tych, których przeznacza do wielkich rzeczy, podobnie jak obdarza bujną żywotnością drzewa, symbolizujące żałobę i cierpienie. Ludzie tacy z pozoru niekiedy wątli, są wyciosani na atletów, zdatni do orgii jak i do pracy, pochopni tak do ekscesów jak i do nadzwyczajnej wstrzemięźliwości.
Jest parę rzeczy dotyczących Poego, co do których panuje powszechna zgodność, np. co do jego wielkiej wytworności naturalnej, jego wymowy i piękności z której był wedle tego, co opowiadają, nieco próżny. Jego obejście, złożone w osobliwy sposób z wyniosłości i wyszukanej słodyczy, było pewne siebie. Fizygnomia, chód, ruchy, sposób trzymania głowy, wszystko wskazywało w nim, w dobrych jego czasach, przedewszystkiem istotę wybraną. Cała jego postać tchnęła przenikającą powagą. Był on już przez naturę naznaczony jakiemś piętnem, jak owe niektóre postacie przechodni, co zatrzymują na sobie oko obserwatora i wrażają mu się w pamięć. Nawet pedantyczny i cierpki Griswold wyznaje; że gdy raz odwiedził Poego i zastał go jeszcze chorego i bladego po chorobie i śmierci żony, nadzwyczajnie go uderzyła nietylko wytworność jego obejścia, ale oblicze arystokratyczne i cala atmosfera mieszkania dość skromnie umeblowanego. Griswold nie wie, iż poeta posiada bardziej niż każdy inny człowiek ów cudowny dar przypisywany paryżance i kobietom hiszpańskim, stwarzania ozdób z niczego i że Poe miłujący piękno we wszystkiem, umiałby przekształcić, nawet lepiankę w nowego rodzaju pałac. Czyż nie pisał w sposób bardzo oryginalny i ciekawy o projektach mebli, o planach domów wiejskich, ogrodach i reformach pejzażu?
Jest zachwycający list pani Frances Osgood, a przyjaciółki Poego i wybitnej autorki, który udziela nam najciekawszych szczegółów dotyczących jego obyczajów, osoby i jego życia domowego. Pani ta zaprzecza odważnie wszystkim występkom i błędom zarzucanym poecie.
»Być może — pisze ona Griswoldowi, że wobec mężczyzn był on takim, jakim go Pan maluje i jako mężczyzna może Pan mieć słuszność. Twierdzę jednak stanowczo, iż wobec kobiet byt on zupełnie innym i że żadna kobieta nie mogła znając Poego nie odczuwać dla niego głębokiego zajęcia. Dla mnie on był zawsze wzorem elegancyi, wytworności i szlachetności.
»Pierwszy raz poznaliśmy się w Astor-House. Willis przeczytał mi przy table-d’hôte, Kruka, o którego autorze pragnął poznać moją opinię. Tajemnicza i nadprzyrodzona muzyka tego niezwykłego utworu tak mię do głębi przeniknęła, iż skoro dowiedziałem się, że Poe pragnie mi być przedstawiony, doznałam uczucia szczególnego, podobnego do strachu. Zjawił się ze swą dumną głową, z oczami posepnemi, rzucającemi światło niezwykłe, światło uczucia i myśli, z niedającem się oddać połączeniem wyniosłości i słodyczy w ruchach. Powitał mię spokojnie, poważnie, prawie zimno; lecz pod tym chłodem drgała sympatya tak widoczna, że nie mogłam się wstrzymać przed głębokiem jej wrażeniem. — Od tej chwili począwszy aż do śmierci jego byliśmy przyjaciółmi... i wiem, że w ostatniem jego wspomnieniu, miałam swój udział i że zanim umysł jego utracił władzę dał mi najwyższy dowód swej wierności w przyjaźni«.
»Charakter Poego ukazywał mi się w swem najlepszem świetle przedewszystkiem wśród prostego i zarazem poetycznego otoczenia domowego. Swawolny, serdeczny, dowcipny, jużto posłuszny, jużto psotny, jak popsute dziecko, miał zawsze dla młodej, cichej i ubóstwianej żony i dla tych wszystkich, którzy go odwiedzali nawet wśród najgorętszej pracy literackiej, jakieś miłe słowa, życzliwy uśmiech, mnóstwo grzeczności wyszukanych i pełnych powabu. Przepędzał długie godziny przed pulpitem pod portretem swej ukochanej i zmarłej Lenory. Zawsze pracowity, zawsze pełen wyrzeczenia się i utrwalał swem wspaniałem pismem świetne fantazye, przechodzące przez jego zadziwiający umysł zawsze rozbudzony. Przypominam sobie, że pewnego ranka ujrzałam go bardziej wesołego i bardziej rozradowanego niż zwykle. Virginia prosiła bym go odwiedziła i niepodobna się było oprzeć jej naleganiom... Znalazłam go przy pracy nad seryą artykułów, ogłoszonych później pod tytułem The literati of New-York. »Patrz Pani, odezwał się do mnie rozwijając z tryumfującym śmiechem liczne małe ruloniki papieru — pokażę pani wedle różnicy długości stopnie mego uznania dla rozmaitych członków waszego literackiego rodzaju. W każdym z tych papierków jest jeden z was do dna obrobiony. Przyjdź Virginio i pomóż mi! I rozwijali jeden rulonik po drugim. W końcu znalazł się jeden, wydający się nieskończonym. Virginia wśród śmiechu trzymając jeden koniec cofnęła się aż w róg pokoju a mąż jej z drugim postąpił do przeciwległego kąta. A któż jest tym szczęśliwcem — zapytałam, — którego uznał pan godnym takich niepominionych względów? — »Słyszycie ją — zawołał, jakby to serduszko jej pełne próżności już jej nie powiedziało, że to ona sama!«
»Kiedy byłam zmuszona dla zdrowia podróżować, utrzymywałam z Poem regularną korespondencyę, poddając się żywym naleganiom żony jego, ufnej, że ja potrafię zachować nad nim wpływ zbawienny... O miłości i zaufaniu wzajemnem ich obojga, przedstawiającem dla mnie rozkoszny obraz mogę mówić tylko z największem przekonaniem i zapałem. Pomijam parę poetycznych epizodów, w jakie go wtrącił jego temperament romantyczny. Sądzę, że ona była jedyną kobietą, którą zawsze prawdziwie kochał...«
W nowelach Poego nie ma mowy o miłości. Przynajmniej Ligeia, Eleonora nie są ściśle mówiąc opowieścią miłosną. Główna idea, około której obraca się dzieło, jest zupełnie inną. Może mniemał, iż proza nie pozostaje na wysokości tego dziwnego i prawie niedającego się oddać uczucia, bo poezye jego w zamian są niem nasycone. Boska namiętność ukazuje się tam wspaniała, świetlista i zawsze przysłonięta nieuleczalną melancholią. W artykułach swych mówi nieraz o miłości i to jako o rzeczy, której nazwa wprawia pióro w drżenie. W The Domain of Arnhaim twierdzi, iż są cztery podstawowe warunki szczęścia: życie w swobodzie, miłość kobiety, oderwanie się od wszelkiej ambicyi i stworzenie nowego Piękna. I to właśnie popiera zdanie p. Frances Osgood o rycerskim szacunku Poego dla kobiet, że mimo nadzwyczajnego talentu do tego, co groteskowe i straszne, niema w całem jego dziele ustępu, któryby nosił rys lubieżności lub świadczył o pociągu do uciech zmysłowych. Jego portrety kobiece są, że tak powiem, otoczone aureolą, rzucają blask jakby wśród nadziemskiej mgławicy, a malowane są w sposób emfatyczny pełny ubóstwienia. Co się zaś tyczy owych drobnych epizodów romantycznych to czy można się dziwić istocie tak nerwowej, w której pragnienie Piękna było może głównym rysem, że niekiedy w zapalności uczuć uprawiała galanteryę — ów wulkaniczny kwiat, dla którego wrzący mózg poetów jest ulubionym gruntem?
Można sobie wytworzyć przybliżone pojęcie jego osobliwej piękności fizycznej, wspominanej przez licznych biografów, przywołując w pomoc wszystkie nieokreślone, jednak charakterystyczne wyobrażenia zawarte w słowie romantyczny — słowie służącem powszechnie do oddania rodzaju piękności, polegającego przedewszystkiem na wyrazie. Poe miał czoło szerokie, przodujące, na którem pewne wypukłości zdradzały odpowiadające im wybitne uzdolnienia: konstrukcyjne, porównawcze i analityczne, na niem rozsiadł się ze spokojną dumą zmysł tego, co idealne — zmysł estetyczny w całem znaczeniu. Jednak mimo tych nadmiernych darów, a może właśnie z ich powodu, głowa ta z profilu nie dawała przyjemnego widoku. Jak wszędzie tam, gdzie wyraz przechodzi miarę, wynikiem obfitości mógłby być brak, uzurpacyi — ubóstwo. Miał oczy wielkie, jednocześnie posępne i pełne światła, koloru nieokreślonego, przechodzącego we fiolet, nos szlachetny i silny, usta delikatne i smutne, jakkolwiek lekko uśmiechnięte, cerę jasno śniadą, twarz zazwyczaj bladą, fizyognomię nieco roztargnioną i naznaczoną niedostrzegalnym rysem zwykłej mu melancholii. Sposób prowadzenia rozmowy jego był niepospolity i dający treścią swą karm dla duszy. Nie był tym okropnym t. z. beau-parleur’em, zresztą tak w pisaniu jak i w mowie czuł wstręt do konwencyonalności; jednak rozległa wiedza, jędrne wysłowienie się, gruntowne studya, wrażenia uzbierane z przeróżnych krajów. — wszystko to razem sprawiało, że ta rozmowa była i pouczeniem. Wymowa w treści swej poetyczna, pełna metody, a krocząca zawsze poza wszelką znaną metodą, arsenał obrazów, zaczerpniętych ze świata mało uczęszczanego przez tłumy, cudowna sztuka wyprowadzania z oczywistych i zupełnie widocznych założeń, postrzeżeń nowych i utajonych, otwierania zadziwiającej perspektywy — słowem sztuka czarowania, pobudzania myśli, marzeń, wyrywania dusz z barłogów rutyny — oto olśniewające jego przymioty, których pamięć zachowało wiele osób. Zdawało się jednak czasem, jak opowiadają, że poeta nagle w kaprysie niszczenia ściągał swych przyjaciół raptem jakimś dotkliwym cynizmem na ziemię, rozwalając brutalnie całe swe dzieło uduchowiania. Wspomnieć tu przytem trzeba, że był mało wybredny w doborze słuchaczy, a mniemam, że czytelnik znajdzie bez trudu w dziejach i inne podobnie wielkie i oryginalne umysły, dla których każde towarzystwo było dobrem. Niektórym duszom osamotnionym wśród tłumu i czerpiącym pokarm tylko w rozmowie z sobą, zbędną jest wszelka wybredność w przedmiocie publiczności. Jest to jakby rodzaj braterstwa opartego na pogardzie.
Trzeba by jednak pomówić o tym nałogu jego, osławionym i wytykanym z taką zaciekłością, iż możnaby przypuścić, jakoby wszyscy pisarze Stanów Zjednoczonych z wyjątkiem Poego, byli aniołami trzeźwości. Wiele wersyi jest tu dopuszczalnych, a żadna nie wyklucza innej. Musze jednak przedtem zaznaczyć, że tak Willis jak i pani Osgood twierdzą oboje, iż najmniejsza ilość wina lub likieru wystarczała do zupełnego zamącenia jego organizmu. Łatwo tedy można przypuścić, że człowiek tak osamotniony, tak do głębi nieszczęśliwy, spozierający może nieraz na cały system społeczny jako na paradoksalne oszukaństwo, człowiek, który udręczany przez los bezlitośnie powtarzał często, że społeczeństwo jest stekiem nędzników (podaje to Griswold, zgorszony tem jak taki, który może myśleć to samo, lecz tego nigdy nie wypowie) — że ten poeta rzucony w dziecięcych jeszcze latach w zgiełk swobodnego życia, mając mózg wciśnięty w obrożę ciągłej i gorzkiej pracy, szukał niekiedy zapomnienia w butelce. Przed zawiściami literackiemi, przed zawrotami idącemi od nieskończoności, przed troskami domowemi, przed upokorzeniami nędzy, przed tem wszystkiem uciekał Poe w ciemnie upojeń, przyspasabiając sobie niejako grób. Jakkolwiek może się wydać dobrem to tłumaczenie, nie jest ono jeszcze dostatecznie szerokie i nie mam ku niemu zaufania z powodu zbytniej jego prostoty.
Wiemy, że nie pijał on nigdy jak smakosz, lecz jak barbarzyniec, z iście amerykańskim pospiechem i zaoszczędzeniem czasu, jakby dokonywał jakiegoś morderczego czynu, jakby musiał w sobie coś zabić, a worm that would not die. Opowiadają, iż pewnego dnia, gdy miał się poraz wtóry ożenić (zapowiedzi były już ogłoszone, a gdy mu składano życzenia z powodu związku, składającego w jego ręce najlepsze warunki szczęścia i dobrobytu, odrzekł: »Być może, żeście słyszeli zapowiedzi lecz zanotujcie sobie dobrze: ja się nie ożenię«), wyszedł strasznie pijany, aby wywołać zgorszenie sąsiadów tej, która miała zostać jego żoną i w ten sposób przy pomocy swego nałogu wydobyć się z przeniewierstwa względem biednej zmarłej, której obraz zawsze w nim tkwił żywo, i którą w tak cudowny sposób opiewał w swej Anabel Lee. Uważam zatem ten niezmiernie cenny fakt poprzedniej rozwagi w wielu wypadkach za stwierdzony. Gdzieindziej zaś, w obszernym artykule w Southern Literary Messenger, piśmie, którego pomyślność on rozpoczął — czytam, że straszny ten nałóg nigdy nie mącił czystości i wykończenia jego stylu, jasności myśli ni zapału do pracy, że każda z tych przypadłości poprzedzała lub następowała po ukończeniu większej części jego wybornych utworów, że po ogłoszeniu Eureki oddał się nieszczęśliwej swej skłonności i że w Nowym Jorku tego samego rana, kiedy wychodził Kruk i imię poety było na ustach wszystkich, on przechodził Broadway straszliwie się zataczając. Słowa: poprzedzała lub następowała zawierają, iż upicie się mogło być zarówno środkiem podniecającym jak i odpoczynkiem.
Otóż niezbitą jest rzeczą iż — podobnie do tych wrażeń przelotnych a uderzających, tem bardziej uderzających w swych nawrotach im bardziej są one przelotne, jakie towarzyszą niekiedy jakiemuś zdarzeniu zewnętrznemu, pewnemu rodzajowi ostrzeżenia, jak dźwięk dzwonu, ton muzyczny, woń zapomniana, które same bywają poprzedzane zdarzeniem, podobnem do zdarzenia już znanego, zajmującego takie same miejsce w łańcuchu poprzednio objawionym — podobnie do tych szczególnych marzeń peryodycznie powracających, jakie nawiedzają sny nasze, istnieje też także w stanach upicia się nietylko powiązanie marzeń, lecz i szereg rozumowań, potrzebujących do powtórnego odtworzenia tego samego tła, które je zrodziło. Jeżeli czytelnik bez niechęci szedł tokiem mej myśli, to już domyśla się wniosku: mniemam iż w wielu razach, oczywiście nie zawsze, pijaństwo Poego było środkiem mnemonicznym, metodą pracy, metodą energiczną i zabójczą, lecz zastosowaną do jego namiętnej natury. Poeta nauczył się pić podobnie, jak staranny literat ćwiczy się w zbieraniu notat. Nie mógł oprzeć się żądzy odnalezienia cudownych lub strasznych wizyi, subtelnych koncepcyi napotkanych w poprzednich chwilach wzburzenia; pociągały go tak stanowczo i rozkazująco rzeczy dawniej poznane i aby powrócić do nich, obierał drogę najbardziej niebezpieczną ale i najprostszą. Wielka część tego, co nam dziś rozkosz sprawia, stanowi to, co go zabiło.





IV.

O dziełach tego niezwykłego geniuszu mało mam do powiedzenia. Przyszłoby mi może trudno, jakkolwiek bynajmniej nie niemożliwie, odsłonić jego metodę, wytłómaczyć jego sposoby, zwłaszcza w tej części jego dzieł, której główny efekt tkwi w oszczędnie użytej analizie. Mógłbym wprowadzić czytelnika w tajniki jego roboty, rozwodzić się szeroko nad tą przymieszką geniuszu amerykańskiego, dozwalającą mu lubować się pokonywaniem trudności, rozwiązywaniem zagadek, udałą próbą siły i wiodącą do obracania się z dziecięcą i nieco rafinowaną rozkoszą w świecie możliwości i domysłów i do stwarzania »kaczek«, którym subtelna jego sztuka nadawała życie uprawdopodobnione. Nikt nie zaprzeczy, że Poe byt znakomitym żonglerem, wiem zaś, iż sam cenił inną stronę swych dzieł. Podam tu parę uwag, zresztą krótkich.
Danem mu będzie zdobyć podziw wszystkich ludzi myślących nie owymi materyalnymi dziwami, które mają zresztą swój rozgłos, ale miłością Piękna, znajomością warunków harmonii piękności, swą poezyą głęboką i żałosną, niemniej wykończoną przejrzyście i poprawnie jak klejnot z kryształu, swoim stylem cudownym, czystym a dziwnym, związanym jak ogniwa zbroi, w którym najlżejszy zamysł służy do poprowadzenia czytelnika niedostrzeżenie ku zamierzonemu celowi, — a w końcu nadewszystko swym geniuszem, zupełnie odrębnym, tym temperamentem jedynym, który dozwalał mu jednocześnie odmalowywać i wyjaśniać w sposób przejmujący i straszliwy wyjątek w sferze moralnej. Diderot — aby wziąć jakiś przykład — jest pisarzem sangwinicznym, Poe pisarzem nerwów a i czemś po nadto jeszcze — i to najlepszym, jakiego znam.
U niego każde wejście w treść, pociąga, ale bez gwałtowności, jak wir. Jego ton uroczysty przejmuje i trzyma umysł w rozbudzeniu. Czuje się zaraz z początku, że chodzi tu o coś poważnego. I powoli, krok za krokiem rozsnuwa się historya, której cała waga spoczywa w niedostrzeżonem zboczeniu intelektu, na śmiałej hypotezie, niebacznej przymieszce natury w amalgamacie władz duszy. Czytelnik pochwycony zawrotem, jest zmuszony towarzyszyć autorowi, pociągnięty więzami jego dedukcyi.
Żaden człowiek — powtarzam — nie opowiedział z większym czarem wyjątków życia ludzkiego i natury — żaru ciekawości zdrowia, śmierci pór uginających się pod wysiloną okazałością, chwil ciepłych, wilgotnych i mglistych, w których wiatr południowy zmiękcza i zwalnia z napięcia nerwy, jak struny instrumentu, a oczy napełniają się łzami, które nie idą z serca — halucynacyi z początku jeszcze otoczonej niedowierzaniem, potem pewnej i rozumującej jak książka — absurdu sadowiącego się w inteligencyi i sterującego nią ze straszliwą logiką — histeryi przywłaszczającej sobie miejsce woli — sprzeczności dzielącej umysły i nerwy człowieka rozstrojonego, aż do wyrażenia cierpienia śmiechem. Analizuje rzeczy najmniej uchwytne, waży to, co się nie da odważyć, opisując w sposób szczegółowy i ścisły, którego działanie straszliwe, całą tę sferę fantazyjną, jaka unosi się wokół człowieka nerwowego i wiedzie go ku złemu.
Zapał, z jakim chwyta się on tego, co groteskowe i straszne przez miłość ku temu, co groteskowe i straszliwe, świadczy mi o szczerości jego dzieła i o zgodzie człowieka z poetą. U wielu ludzi zapał ten bywał wynikiem rozlewnej, wolnej energii żywotnej, niekiedy zaciekłej czystości, a także tłumionej głębokiej wrażliwości. Nadziemska rozkosz, jakiej człowiek doznaje na widok płynącej własnej krwi, ruchy nagłe, gwałtowne, bezcelowe, krzyk wyrzucony w powietrze a nie wywołany żadnym rozkazem umysłu, — wszystko są to zjawiska należące do tego samego rzędu.
Wśród tej literatury o powietrzu rozrzedzonem umysł doznaje tej nieokreślonej trwogi, tego lęku pochopnego do płaczu i tego ściśnięcia serca, jakie się ma na miejscach bezkreśnych a niezwykłych. Lecz najsilniejszem uczuciem jest podziw — a zresztą sztuka jest taką wielką! Tło i akcesorya są tu dostosowane do osób. Zarówno samotność przyrody jak i ruchliwość miast opisane są równie nerwowo i fantastycznie. Podobnie jak Eugeniusz Delacroix, który wyniósł swą sztukę na wyżyny wielkiej poezyi, lubi Poe ustawiać swoje postacie na tle fioletowem i zielonawem, gdzie ukazuje się fosforescencya próchna i czuć woń burzy. Natura t. z. martwa uczestniczy w naturze istot żyjących, podobnie jak tamte, przebiega ją dreszcz nadprzyrodzony, galwaniczny. Przestrzeń pogłębiło opium, nadaje tu sens magiczny wszystkim barwom, wprawia wszystkie odgłosy w wibracye, odbrzmiewajacą bardziej znacząco. Czasem otwierają się nagle w jego pejzażach wspaniałe przestrzenie a w dali ich horyzontów widnieją wschodnie miasta, rozmglone w oddaleniu architektury, na które słońce rzuca deszcz złoty.
Osoby Poego, a raczej jego osoba — człowiek o zaostrzonych władzach, o nerwach rozprężonych, woli gorącej a cierpliwej, rzucającej wyzwanie trudnościom, człowiek o spojrzeniu wytężonem ze sztywnością szpady ku przedmiotom, olbrzymiejącym w miarę jak on na nie patrzy — to Poe sam. I wszystkie kobiety jego, świetlane, chore, zamierające w dziwnych cierpieniach, mówiąc głosem podobnym do muzyki — to także on sam, a przynajmniej ich pragnienia nie zwyczajne, ich wiedza, ich melancholia nieuleczalna, pochodzą z natury i duszy ich twórcy, zaś jego idealny typ kobiety odsłania się w przeróżnych portretach rozsianych w nielicznych poezyach — portretach, które zbliża i zlewa w całość nieokreśloną mimo to wyraźną nietyle natura autora ale raczej jego sposób odczuwania piękności. Tam żyje bardziej może niż gdzie indziej, owa nieugaszona miłość Piękna, która stanowi jego główny tytuł, tj. zsumowanie wszystkich jego tytułów do miłości i czci wszystkich poetów.

T.S.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.