Dziennik podróży do Tatrów/Pasterstwo w Tatrach. — Pieśni pasterskie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PASTERSTWO W TATRACH. — PIEŚNI PASTERSKIE.
22 Czerwca 1832.

Gorale są ludem pół-rolniczym, pół-pasterskim, więcéj pasterskim jak rolniczym, a może nawet głównie pasterskim. Wielce się przez to wyjawia zagadka jego charakteru, odskakiwanie niekiedy od ducha słowiańskiego. Goral jest słowianinem przez miłość namiętną swojéj ziemi, którą praca rolnicza około niéj bardzo zasila i rozwija, stąd w nim przymioty Słowiańskie, cnoty słowiańskie, dzieci téj miłości; można więc powiedzieć że goral jest słowianinem przez rolnictwo; pasterstwo zbliża go do ludów pasterskich na wschodzie. Przypatrzmy się dobrze goralom z téj strony a znajdziemy dziwne zbliżenie pomiędzy niémi a pasterskiemi plemionami naprzykład Arabów — zbliżenie w charakterze, dobrych przymiotach a razem złych skłonnościach. Już to dawno postrzeżono, że jest coś w pasterstwie co zaszczepia w człowieka pewien rodzaj energii dzikiéj; tę energią mają Araby którzy są jedynie pasterzami, tę energią mają i nasi gorale, i w tém zostawiają powolnych Słowian za sobą.
Ale w téj chwili patrzę na pasterstwo goralów z innéj strony: zachowuję więc ideę powyższą na późniéj, a wracam do przedmiotu właściwego.
Goral jest głównie pasterzem. To jest główne utrzymanie jego życia, główny wdzięk jego życia; to jego praca najgłówniejsza, to dla niego najmilsze i najwdzięczniejsze pole pracy.
Trzeba go widziéć, trzeba widziéć jego życie, jego góry w porze pasterskiéj. W rzeczy saméj jest co widziéć. Ale wtedy pomijaj wioski i chaty, idź w góry, drzyj się po górach, szukaj miejsc najustronniejszych, wystawiaj się na upał, nie dosypiaj nawet nocy, bo tylko tam i takim sposobem zobaczysz gorala w jego żywiole, pokochasz wdzięk jego życia. Tak ja robię od mojego tu powrotu z pod Tarnowa. Wynagradzam sobie czas stracony i mogę powiedzieć, że w części wynagrodziłem. Co przez ten czas uzbierałem, tego w zupełności słowa nie wydadzą. Podzielę się tém czém się podzielić mogę.
Pasterstwo w Tatrach ma swoją organizacyą; kilka więc słów o téj organizacyi.
Dłuższa zima w Tatrach niż w górach niższych; jałowość Tatrów, a nawet w porze płodniejszéj rzadkość pastwisk czyli Polan, zmuszają największą część Podhalan, szukać swojemu dobytkowi pożywienia letniego w oddaleńszych miejscach, w przedgórzach; jest-to konieczne dla handlu nabiałem a mianowicie sérami, który jest najważniejszy dla gorali. Na ten cel każda wieś ma kilku lub kilkunastu gospodarzy porządniejszych, przedsiębierców niejako, trudniących się przez lato wyłącznie tym przemysłem; jednemu więc z nich, na mocy pewnych układów, pewna liczba mieszkańców powierza swoje bydło. Jego już jest powinnością wyżywić trzodę, zebrać nabiał, robić séry i t. d. Taki naczelny pasterz zowie się Baca. Ma on do pomocy w tém gospodarstwie kilku lub kilkunastu pastérzy, od niego zależnych, poddanych jego kierunkowi, którzy się zowią Juhasami. Jest-to zazwyczaj najdorodniejsza młodzież. Ich obowiązkiem paść powierzoną im trzodę, pilnować jéj, opatrywać ją, doić krowy, owce i kozy, warzyć rzętycę, urządzać masło, robić séry i t. p. — pod kierunkiem Bacy, który jest naczelnym wodzem Juhasów i trzody, a pełnomocnikiem odpowiedzialnym przed właścicielami powierzonego mu dobytku. Baca też zawiera umowy o polany, bądź z właścicielem jakiéj wsi, bądź z gromadą. Osnowa umowy jest zwykle ta, że mu wolno, jeżeli ma do czynienia z gromadą, wypasać swoję trzodę po wszystkich polach, łąkach i lasach w obrębie téj wsi; a po całéj własności prywatnéj, jeżeli ma do czynienia z pojedynczym właścicielem. Z resztą różne są rodzaje tych umów, stosownie do zobopólnego przyzwolenia obu stron. — Właściciel ma prawo oznaczać miejsca na koszary, czyli nocne stanowiska trzody; według tego jak chce sobie użyźnić pewne miejsce nawozem trzody. Stosunek jest często kilkunasto — a nawet kilkadziesiątletni, dla tego, pośrodku podobnych wypasów, stoi porządna, drewniana budowa; służy ona Bacy za dom, Juhasom za przytułek; tam nadto składają się wszelkie naczynia pastérskie, urządza się i przechowuje się nabiał; jest-to zarazem mieszkanie, fabryka, magazyn a nawet sklep handlowy. Budynek ten zowie się bacówka — czasem szałas albo koliba. Jest on zwykle porządny, z dobrego i gładko obrobionego drzewa, jak wszystkie budowy goralów, o jednéj lub dwu izbach, o jednych drzwiach; okien niema prawie żadnych. Pośrodku bacówki leży wielki kamień, na którym roznieca się ognisko, pod ścianami łóżka ze mchu i paproci; naczynia do nabiału lub z nabiałem są rozmieszczone po półkach lub rozwieszone po ścianach.
Życie zwyczajne pastérzy podczas letniego koczowania jest bardzo skromne; całym ich pokarmem chleb i nabiał a głównie rzętyca, czyli przewarzona mieszanina mléka wszelkiego rodzaju. Jest-to rodzaj serwatki, tylko bez porównania smaczniejszéj, gęstszéj i posilniejszéj. Własność jéj lecząca z osłabienia ciała przez wycieńczenie, znana jest sąsiadom Karpat. Z początku sprawia rozwolnienie żołądka, ale po dniach kilku zaczyna wzmacniać i tuczyć. Psy pasterskie nieznają także innego pokarmu tylko rzętycę i mają się jak najlepiéj.
Niekiedy, wyjątkowo, wyprawiają sobie Juhasy pasterskie uczty. Dzień to zwykle świąteczny a pora nocna, kiedy trzoda odpoczywa już zamknięta w koszarach. Wówczas dopiéro jest na stole i mięso, wódka krąży w kieliszkach; wówczas przy śpiewach i muzyce ma też miejsce i taniec. A jak ta zabawa jest prawdziwą zabawą, można to pojąć przeniosłszy się myślą w kraj równie piękny, pod niebo równie wypogodzone, w dusze równie swobodne.
Życie to pasterskie rozpoczyna się powszechnie w pierwszych dniach Czerwca, a zamyka się pierwszych dni Września. Przez cały ten czas, Podhale przedstawia widoki nieznane krajom równym, o których niemożna mieć prawdziwego wyobrażenia, nie dotknąwszy ich własnemi zmysłami.
Ile tylko roślinne państwo ma płodności pod tchnieniem wiosny, ile tylko życia i uroku może mieć pastérstwo, wszystko to w owych trzech miesiącach zalewa tę okolicę.
Wiosna pełna objawia się tu właściwie dopiéro w końcu Maja; za to też objawia się od razu pełniéj niż gdziekolwiek indziéj. Roślinność przytłumiona długiém zimnem, rozwija się we dwójnasób szybcéj i bujniéj; zaledwie można się postrzedz na jéj przejściu z martwoty do pełnego życia. Cała okolica wychodzi od razu w swoim stroju świątecznym wiosennym, jak kobiéta ze swojéj gotowalni; uderza cię tém mocniéj, że nie musiałeś być świadkiem jéj ubiérania się.
W owych to dniach ostatnich Maja rozpoczyna się pastérska wędrówka gorali, i rozlewa się z głębi Tatrów na kraj okoliczny. Ruch ten prześliczny podnosi jeszcze bardziéj młode życie przyrody. Miałem radość być jego świadkiem, a z miejsca nieraz takiego, żem go ogarniał spojrzeniem w części jego najważniejszéj.
Widzisz naprzód, jak w oddaleniu, z ciemnéj głębi Tatrów wysuwają się ciemne karawany, nierozpoznane jeszcze, powoli zbliżają się ku tobie, coraz wyraźniejsze, coraz ogromniejsze wkrótce kupią się wszystkie w dolinie, zalewają jéj przestrzeń, przesuwają się po niéj; zaczynasz rozróżniać w tym tłumie ludzi, konie, bydło wszelkiego rodzaju, wozy naładowane różnemi sprzętami; po pewnym czasie tłum ten zaczyna się rozdzielać na różne drogi, w różnych kierunkach; każdy oddział zmierza ku przedgórzom aż póki wszystkie nie znikną w setnych wąwozach; ale za to jutro widzisz już wszystkie góry, lasy, polany zaludnione trzodami; słyszysz ze wszystkich strón dzwonki zawieszone u szyi bydląt; zewsząd uderza cię granie fletów, skrzypców; ze wszystkich szczytów rozlega się śpiew pasterzy i pasterek, a dzikie skały odpowiadają ich hukaniu.
W téj to porze trzeba poznać góry, a kto je tak pozna, temu trudno nie pokochać je i późniéj nie tęsknić za niemi; tak ja przynajmniéj sądzę z tego co sam doznaję.
Życie takie nie ustaje razem ze dniem, długo przeciąga się w noc. Téj chwili szczególniéj pilnuję, i wtedy dopiéro upojenie jest zupełne. Obiéram sobie zazwyczaj miejsce dalekie od wsi, ustronne, wyniesione, w pół omroczone drzewami i czekam aż ucichnie gwar dziennéj muzyki, ryk i dzwonki pasącego się bydła, aż przemoże cisza nocy i okolicy; wtedy rozpoczyna się muzyka nocna, odpowiedniejsza temu, jeżeli bydlę ryknie zabłąkane, i słyszysz w głosie jego trwogę co zasiadła po dzikich miejscach; jeżeli śpiew się odezwie, to czujesz w nim serce które szuka drugiego serca, a śród tego ztąd i owąd wyrywa się huknienie pastérki ostre, długie, obija się o skały, oblatuje echem całą okolicę i ginie gdzieś w przepaści oddalenia.
Wtedy-to roztacza się wkoło mnie żyjącém przypomnieniem noc ukraińska ze swojemi ułyciami, ze swojemi śpiewami. Tyle-bo jest podobieństwa, w śpiewie szczególniéj goralek, w długiém jego przeciąganiu, do śpiewu naszych dziéwek, ukraińskiego, tęsknego, wlokącego swój smutek w jakąś nieskończoność, zatrzymującego się na pewnych tonach, jak żeby serce przysłuchiwało się samo sobie, i po chwili niknącego w nieschwyconéj nieskończoności. Niéma tego uroku śpiew goralski, jest mniéj rzewności, mniéj słodyczy w jego dźwięku, ale wiele go przypomina.
Na próbkę téj muzyki i poezyi umieszczam niektóre ich śpiewy. Może one przeniosą, chociaż jako tako, czucie czytającego w tę chwilę, która mię tyle.

I.

Juhasy, Juhasy, coście owce paśli,
Zgubiłam wianecek, wyście mi go naśli[1]
Juhasy, Juhasy, dyć się Boga bójcie,
Zgubiłam wianecek dyć mi go powróćcie.
Zgubiłam wianecek w zielonéj ubocy,
Ten mi go powróci, co ma carne ocy.
Dyć-em się taiła, taić się nie będę,
Gotuj kołyseckę, ja pieluski będę;
Gotuj kołyseckę z dzewa limbowego[2].
A ja pielusecki z rąbka bielonego.

II.

Idzie woda, idzie, z daleka się sieje
Idzie mój Janicek, zdaleka się śmieje
— Idzie woda, idzie, drobny piasek niesie,
Cekaj mię frairko w smerckowanym lesie.
— W potoku za laskiem siwe konie piją,

Nie chodź tam Janicku, bo cię tam zabiją.
Bodaj-ze ta woda, bodaj-ze zmalała,
Cobym cię Janicku pierwéj uwidziała.

III.

Héj! tęskno mi tęskno, sama niewiém cego;
Bez mego Janicka, dalekom od niego.
Boli mię główecka, serdusko nie cuję;
Héj! nikt tego nie wié, za kim ja banuję[3].
Bodaj ten cłek nie zył, bodaj nie wiekował,
Co on to kochanie na świecie fundował.
— Nie płac frairecko, otsyj sobie ocka,
Psydę ja do ciebie jak się ściemni nocka.

IV.

Bodaj cię Bóg skarał, bodajeś skamieniał,
Jak będzies Janicku odemnie uciekał.
— Widziałaś ty dziwcę, ten kamień nad wodą.
Héj! jak on popłynie, ożenię się s tobą.
— Widział-ześ ty kiedy zeby kamień pływał?
Cemus się zalecał, kiejć się zenić niémiał?
Leciały gołębie, w źródle wodę piły,
Bodaj cię Janicku moje łzy zabiły.

V.

Bodaj ty dziewcyno maliniaku (?) zjadła,
Coś ty Janickowi do serduska wpadła.

Chyba cię dziewcyno diabli malowali
Co do twoich licek taką krasę dali,
— Ej! dyć mnie malował sam Pan Jezus z nieba,
Bo do moich licek takiéj krasy tseba.

VI.

Héj! ładnaś dziewcyno, ładnaś i do smaku,
Nie zal mi puść z tobą z hory taj do światu[4]
Ja pudę po wirsku, ty pudzies doliną,
Jak się nie zendziemy, to se wezmę inną.

VII.

Werbują, werbują i na siłę biorą;
Héj! nase frairki, gdzie się nam podzieją?
Héj! trawka zielona, kto ją będzie kosić?
Jak pudę na wojnę, budę sablę nosić.
Włosy moje, włosy, moje carne włosy,
Nie będą otsąsać s po pod buków rosy
Bodaj ten Nowy Sąc pioruni rozbili,
Zeby nam tam bezeń chłopców nie gonili.
Bodaj ten Nowy Sąc pioruni stsaskali,
Zeby nam do niego chłopców nie bierali.
Nowy Sąc, Nowy Sąc, héj! okrągłe miasto;
Do niego syroko, ale z niego ciasna.

Reszta śpiewków są albo ułamki śpiewów większych, albo śpiewki w duchu Krakowiaków.

Héj! syckoś[5] ty mnie mój Janicku budził,
Pokiś wianecka u mnie nie wyłudził.
Wziąłeś wianecek, weź-ze i mnie samę,
Bo bez wianecka sierotą zostanę.


Nie było mnie w doma, byłem za górami;
Moja frairecka posła z zbójnikami.
Albo się zwerbuję, albo pudę na zbój,
Juz-ci ja frairko nigdy nie budę twój.


Leciały gołębie, leciała ich para,
Kiedy ja cię kocham, to drugiemu wara.


Zasię chłopcy, zasię,
Kupiłem se Kasię;
Dałem krajcar za nią,
Nie patscie mi na nią.


Choćbyś mnie ty matko w sksyni zamykała,
To mię nie upatsyć, kiéj ja będę chciała.


W moim ogródecku majeronek bujny,
Niech do mnie nie chodzi tylko zbójnik sumny.


Cemu ty dziewcyno nie chces na mnie patsyć,
Jak ja cię nie wezmę, nie wezmie cię Slachcic.


Dziwcęta, dziwcęta, cobyście wiedziały,
Co to za zaraza ten parobek stary.


Wysoki zamecek,
Wziąłeś mi wianecek
— Wyzsa jesce skała
Samaś mi go dała.


Ku potoku wartko idę
Carny gawron wodę pije.
Pije, pije, pokrakuje,
Moja miła popłakuje.


Jabym orał, jabym siał,
Jabym ciebie dziwcę chciał;
Kiéj-by mi cię chcieli dać,
Umiałbym cię sanować.


Héj niéma to jak Juhasom,
Nic nie robią tylko pasą;
Na groniki wybiégają,
Za stsyzkami poziérają.


Héj niémas-to niémas jako pod Halami.
Naucą cię spiewać dziwki za owcami


Choć ja pod Halami, niechcę Podhalana;
Zdarłabym se nogi po same kolana.


Dyć-to pod Halami syćko dobze rodzi:
Owiesek posiejes, zytko się urodzi.


Podhalskie dziwecki,
Héj! jako sarnecki;
A z dołów wargule,
Tylko skrobać grule.

Niektóre z wiérszy umieszczonych powyżéj, mogą być całością skończoną, nakształt Krakowiaków, o innych mam przekonanie że są urywkami należącemi do pieśni większych. Umieszczam jedne i drugie w nadziei, że ich całość późniéj się odszuka. Jestem za tém aby na polu poezyi gminnéj zbiérać i składać jak najstaranniéj wszystko cokolwiek się nastręczy. Robić brak między niemi w téj chwili, w tym stanie w jakim je dziś mamy, byłoby niewłaściwém i szkodliwém — bo ich wartość pokaże się dopiéro obok ich całości, a dziś wszystkie prawie zasługiwały-by na odrzucenie. Lepiéj zachować je jak są i starać się o więcéj.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.
  1. Naleźli.
  2. Limba — rodzaj cedru.
  3. Banować  — tęsknić.
  4. Do światu — w świat na niziny.
  5. Syćko — wszystko.