Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozna, temu trudno nie pokochać je i późniéj nie tęsknić za niemi; tak ja przynajmniéj sądzę z tego co sam doznaję.
Życie takie nie ustaje razem ze dniem, długo przeciąga się w noc. Téj chwili szczególniéj pilnuję, i wtedy dopiéro upojenie jest zupełne. Obiéram sobie zazwyczaj miejsce dalekie od wsi, ustronne, wyniesione, w pół omroczone drzewami i czekam aż ucichnie gwar dziennéj muzyki, ryk i dzwonki pasącego się bydła, aż przemoże cisza nocy i okolicy; wtedy rozpoczyna się muzyka nocna, odpowiedniejsza temu, jeżeli bydlę ryknie zabłąkane, i słyszysz w głosie jego trwogę co zasiadła po dzikich miejscach; jeżeli śpiew się odezwie, to czujesz w nim serce które szuka drugiego serca, a śród tego ztąd i owąd wyrywa się huknienie pastérki ostre, długie, obija się o skały, oblatuje echem całą okolicę i ginie gdzieś w przepaści oddalenia.
Wtedy-to roztacza się wkoło mnie żyjącém przypomnieniem noc ukraińska ze swojemi ułyciami, ze swojemi śpiewami. Tyle-bo jest podobieństwa, w śpiewie szczególniéj goralek, w długiém jego przeciąganiu, do śpiewu naszych dziéwek, ukraińskiego, tęsknego, wlokącego swój smutek w jakąś nieskończoność, zatrzymującego się na pewnych tonach, jak żeby serce przysłuchiwało się samo sobie, i po chwili niknącego w nieschwyconéj nieskończoności. Niéma tego uroku śpiew goralski, jest mniéj rzewności, mniéj