Dzieci pana majstra/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Dzieci pana majstra
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
W KTÓRYM STRAPIONA WRÓŻKA OŻYWIA
CZARNOKSIĘSKIE ZWIERCIADŁO.

W szklanym zamku, na makatach
smuga kładzie się księżyca.
W czarodziejskich, zwiewnych szatach
leży wróżka bladolica.

Wzdłuż jej ramion złotą falą
spływa włos diademem spięty;
nigdzie światła się nie palą,
w mroku pałac legł zaklęty.

A dokoła świetnej sali,
pozwijani jak kłębuszki,
śpią mieszkańcy zamku mali,
dziwoludki, karły, duszki.


Cisza wkoło; blask miesiąca
srebrem spływa przez sklepienie,
duma wróżka bolejąca,
w fantastyczne patrząc cienie.

Wtem coś drgnęło u kotary,
błysły złotej frendzli skręty,
i ukazał się kruk stary,
kruk z oczami jak diamenty.


Krągłem ślepiem powiódł wkoło
i w łeb czarny się zastuka:
— Czegoś tutaj niewesoło...
Nie oszukać Imci kruka.

Do królewny podszedł żywo,
ukłon złożył jej misterny
i z powagą wyrzekł tkliwą:
— Oto jest twój sługa wierny.

Tu popatrzył w twarz jej białą
i zapytał: — Co się stało?

Wróżka smutnie uśmiechnięta
wysunęła dłoń z koronek.
— Prysła moja moc zaklęta,
utraciłam mój pierścionek.

— Kra! kra! — padło w zamku ciszę —
Cud-królewno, co ja słyszę?

— Cyt, cyt, bo nas kto podsłucha —
szepnie wróżka, kryjąc lice.
— Drogi kruku, nachyl ucha,
zwierzę ci mą tajemnicę.


W mrocznej sali pani blada,
sploty włosów mnąc z rozpaczy,
coś krukowi szeptem gada,
a kruk słucha, a kruk patrzy.

Gdy mu barwnie nakreśliła,
jak Sobótka dwa gawronki
przez jej sad przeprowadziła,
skryte w fałdach swej kieszonki.

I jak z Butką ptaszki kuse
odegnały precz pokusę...

Kruk odsapnął ze wzruszenia,
poczem modą staroświecką
w łeb się skrobnął odniechcenia
i rzekł: — Mądre, mądr-r-re dziecko!

A gdy dwaj figlarze mali,
dziób otarłszy ze śmietany,
w pawie stroje się przebrali
i wesołe wszczęli tany —


Kruk roześmiał się z uciechą,
aż dźwięknęło w sali echo:

— Kra! kra! a to sprytne sztuki!
Mądre jak prawdziwe kruki!
Toż to matka dziób rozdziawi,
gdy zobaczy ich strój pawi!

I skrzydłami zaszeleści,
i znów słucha opowieści.

To pochyla swój łeb kruczy,
to z podziwu wzrok wyłupia,
to, podgardle gładząc, mruczy:
— Hm... ta Butka też niegłupia...

Lecz gdy wróżka w trwożnej męce
jękła, łamiąc białe ręce,
że najmilsze jej dzieciątko
zamieniło się w prosiątko,
że pierścionek jej porwało
i z rodzeństwem wdal pognało,
i że biedne to maleństwo
może wpaść w niebezpieczeństwo,

bo magicznych potęg siły
nie rozumie dzidziuś miły...

Kruk poderwał się na nogi:
— Cud-królewno, zbądź się trwogi!
kruk ma łeb nie od parady,
zaraz leci na wywiady
i kpem byłby, gdyby wkrótce
nie miał wieści o Sobótce.
Niech się pani ma nie smuci,
Kruk z pierścionkiem wlot powróci.

Cześć ci składa sługa wierny!

Błysnął frendzli splot misterny,
drgnęły fałdy u kotary,
i jak widmo znikł kruk stary.

Słucha wróżka w szklanej sali,
jak szum skrzydeł cichnie wdali.

I tak marzy drżąca, trwożna:
— Gdybyż tak zobaczyć można
gdzie jest moja niezabudka,
okrąglutka, mała Butka!


Gdybyż ujrzeć choć zdaleka,
co maleńką w domu czeka?!
Czy co dziecku się nie stanie,
gdy ją ujrzą w tej przemianie?
I co powie dzidzia słodka,
jeśli mego kruka spotka?

Gdy tak stoi, cisnąc czoło,
i o los Sobótki pyta,
nagle jasne, świetlne koło
u jej drobnych stóp wykwita.

Księżyc swoją tarczą zbladłą
w krągłe zajrzał przezieradło.

(W dawnych czasach takie miano
nader trafnie lustrom dano.)

Pamięć jakiejś tajemnicy
twarz rozjaśnia Cud-dziewicy.

Przyciskając dłonią serce,
cicha, lekka jak widziadło,
sunie zwolna przez kobierce
i zdejmuje z ścian zwierciadło.


Jeśli pamięć jej nie myli,
w lustrze owem w każdej chwili,
ujrzeć może, co się plecie
na dalekim, ludzkim świecie.

Byle zbudzić moc zaklętą,
na pieczęci siedm zamkniętą!

Bije serce Cud-dziewicy,
w lustrze topi błysk źrenicy.

Włosów wonnych aureola
jej przecudną twarz okola.

W czarnoksięskich zmagań walce
prężą się jej zwinne palce...

Kreślą dziwne jakieś znaki:
koła, węże i zygzaki.

Rozchylone krwawe wargi
szepcą groźby, szepcą skargi.

Szemrzą wciąż tą samą nutką:
— Mów, co dzieje się z Sobótką.


Owe prośby i rozkazy
wróżka siedm wyrzekła razy.

I zbudziła moc zaklętą,
na pieczęci siedm zamkniętą!

Ze zwierciadła tafli szklistej
trysnął iskier snop ognisty.

Lustro głośno zachrapało
i wyrzekło z miną gniewną:
— Cóż się tam u licha stało?
Czego budzisz mnie, królewno?

— Przez czarodziejstw moc zwycięską
moc magiczną, czarnoksięską,
rozkazuję tobie krótko:
— Mów, co dzieje się z Sobótką!

Czeka chwilę Cud-dziewica —
w lustrze tworzy się mgławica.

Lustro sapie, mruczy, stęka,
a wtem pieczęć siódma pęka,
i na czystem szkle bez skazy
ukazują się obrazy.


Mkną po tafli zwierciadlanej,
barw tysiącem malowanej.

Jakby w bajce, jakby w kinie,
wszystko widać w tej godzinie.

A co więcej... w nocnej ciszy
Cud-królewna głosy słyszy.

Z lustra głosy płyną do niej,
jak w najlepszym gramofonie.

Wszystko, wszystko, co się plecie
na dalekim, ludzkim świecie —
wszystko, coby wiedzieć chciała,
widzi, słyszy wróżka biała.
............

Płynie księżyc coraz bladszy,
Cud-królewna w lustro patrzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.